Wpisy archiwalne w kategorii

śląskie

Dystans całkowity:38153.24 km (w terenie 9220.57 km; 24.17%)
Czas w ruchu:2684:30
Średnia prędkość:15.15 km/h
Maksymalna prędkość:183.00 km/h
Suma podjazdów:68571 m
Maks. tętno maksymalne:210 (144 %)
Maks. tętno średnie:191 (100 %)
Suma kalorii:553057 kcal
Liczba aktywności:1921
Średnio na aktywność:22.79 km i 1h 23m
Więcej statystyk

Old Timers Garage - 1 Śląski Zlot Pojazdów Zabytkowych

Sobota, 24 sierpnia 2013 · Komentarze(5)
Uczestnicy
Old Timers Garage - 1 Śląski Zlot Pojazdów Zabytkowych

Do Zabrza ma zawitać Śląski Zlot Pojazdów Zabytkowych. Wolny weekend więc grzechem by to było przegapić. Wraz z Igorkiem;, Wiktorem oraz Amigą ruszamy do Zabrza. Dość szybki przelot przez miasto i jesteśmy na Placu Warszawskim. Samochodów mniej niż by się można było spodziewać, ale zostawiamy rowery i ruszamy podziwiać kilkadziesiąt okazów. Auta były ciekawe...

Szybkie...
Te zawrotne prędkości © djk71


Znane...
Król musiał być © djk71


Niby kiczowate...
Kicz? © djk71


Ale jak się bliżej przyjrzeć..
A może nie kicz © djk71


To szacun za włożoną pracę...
Ktoś miał cierpliwość © djk71


Auta były wypucowane, że można się było przejrzeć w nich...
Lusterko? © djk71


I czerwone też były...
Ech... kiedyś to ładne auta robili © djk71


I inne czerwone, znaczy się radzieckie...
I kto by uwierzył, że to... Ził © djk71


I marki niby znane...
Beemka © djk71


I takie, o których ludzie zapomnieli...
A to co? © djk71


Pamiętacie co to?
Jakby znajome © djk71


I jaki sprzęt miały...
Robi wrażenie © djk71


A teraz przypomnijcie sobie jak się podnosi maskę w Waszych samochodach. Tak?
Nie chcę wiedzieć ile waży maska tego auta © djk71


A to auto pamiętacie?
I kultowe auto... Pamiętacie? © djk71


Nie?
Do kina się chodziło je oglądać © djk71


I takie ciekawostki robią z części. Jedna rzecz nas zaintrygowała.

I były też ciekawostki z części samochodowych © djk71


Jak już skończyliśmy oglądać to pojechaliśmy zobaczyć jak postępy w budowie stadionu. Dzieje się.

I do domu, ale nie prosto, tylko niebieskim szlakiem. Trochę go chyba pozmieniali, ale wciąż nie wiadomo dla kogo został zrobiony.

I szacun dla chłopaków. 40km zrobili bez żadnego marudzenia. I były chęci na więcej :-)

Szlakiem Matki Ewy

Wtorek, 6 sierpnia 2013 · Komentarze(12)
Szlakiem Matki Ewy

Urlop rozpoczęty i… dotychczas wszystko pod górkę. Wciąż siedzimy w domu. Wieczorem Igor wyciąga mnie na rower. Ciepło i mało czasu więc postanawiamy powłóczyć się po okolicy.

Musiałem się porządnie ubrać :-)...

W nowym stroju ETISOFT BIKE TEAM :-) © djk71


... bo przede mną jechał zawodnik w stroju (mini) Tour de Pologne :-)

Profesjonalista © djk71


Najpierw rowerówką w stronę Osiedla Młodego Górnika. Oczywiście obowiązkowy rzut oka na pociągi, a potem lasem w stronę Miechowic. Jako, że Igorek nie jest pewien, czy był przy tutejszych ruinach pałacu ruszamy w tę stronę.

Na tablicy informacyjnej czytamy, że pałac jest częścią Szlaku Matki Ewy. To tu urodziła i wychowywała się Ewa von Tiele-Winkler. Pałac z pięknym parkiem, gdzie dziś można zobaczyć prawie 200-letniego platana o obwodzie 568cm przetrwał do 1945 roku, kiedy to Sowieci zajmując Bytom splądrowali teren posiadłości, a pałac podpalili. Dzieła dokończyli żołnierze Ludowego Wojska Polskiego. W nocy z 31.XII.1954 na 1.I.1955 roku saperzy podłożyli i zdetonowali ładunki wybuchowe. Dziś można oglądać już tylko ruiny.

Wieża... ciśnień © djk71


Z ciekawostek, widoczna na zdjęcia wieża była… wieżą ciśnień.

Widząc, że na szlaku zaznaczonych jest pięć miejsc postanawiamy zobaczyć je wszystkie. Jedziemy przez park w stronę neogotyckiego kościoła św. Krzyża. W jego krypcie spoczywają szczątki właścicieli Miechowic: Domesów, Aresinów i Wincklerów, zaś na przykościelnym cmentarzu znajdują się groby zamordowanych przez Armię Czerwoną w 1945 mieszkańców Miechowic

Kościół jest piękny i często obok niego przejeżdżamy, ale mnie najbardziej podobał się z tej perspektywy. Niestety, zapomniałem, że jest lato i… zielone drzewa mocno ograniczają widok. Rezygnujemy ze zdjęcia i jedziemy dalej.

Kolejne miejsce to budynek Ostoi Pokoju podarowany Ewie przez ojca jako prezent bożonarodzeniowy. Z czasem nazwa Ostoja Pokoju została przyjęta dla całego dzieła Matki Ewy. Do 1930 roku na terenie Miechowic powstały 24 domy służące różnorakiej opiece, a poza Miechowicami było 38 domów dla bezdomnych.

Ostoja Pokoju © djk71


Obok stoi niewielki kościółek.

Kościół Ewangelicko-Augsburski © djk71


Kolejny budynek na szlaku to Cisza Syjonu. Mieściła się w nim ogromna jadalnia mogąca pomieścić 100 osób, a w czasie zgromadzeń misyjnych i ewangelizacji, po usunięciu mebli, bywało i kilkuset uczestników. Bywali tutaj znani na całym świecie kaznodzieje i misjonarze.

Cisza Syjonu © djk71


Ostatnim budynkiem, położonym nieopodal malutkiego cmentarza, gdzie spoczywa Matka Ewa, jest zbudowany 1902 roku drewniany domek Matki Ewy. Nad wejściem domku jest napis Własność Jezusa Chrystusa.

Domek Matki Ewy © djk71


Tym samym kończymy krótką podróż odkrytym szlakiem.

Lasem wracamy na Helenkę, gdzie zatrzymujemy się pod sklepem na w pełni zasłużone lody :-)

Dęb0wy 0rient, czyli wtopa organizacyjna

Sobota, 3 sierpnia 2013 · Komentarze(21)
Uczestnicy
Dęb0wy 0rient, czyli wtopa organizacyjna
Kolejne zawody pod hasłem KoRNO, czyli w perspektywie jak zawsze dobry humor, świetna zabawa i możliwość spotkania wielu znajomych. Jeszcze po przebudzeniu mam nadzieję, że pojedziemy całą rodzinką, niestety wynik kontroli gardeł naszych dzieci mówi jasno: jadę sam. Szkoda.

Do Dąbrowy przyjeżdżam wystarczająco wcześnie, żeby spokojnie zaparkować, odebrać zestawy startowe (załapać się na zipy) i pogadać z kilkoma znajomymi. W międzyczasie dojeżdża Amiga. Pogaduchy sprawiają, że przygotowanie roweru trwa dłużej niż planowałem, ale i tak z zapasem czasu stawiam się na starcie. Dodatkowe parę minut dostaję gratis od organizatorów, bo odprawa i start trochę się opóźnią.

W końcu zaczyna się odprawa. Tomek rozkłada przed nami mapy, a Monika tłumaczy zasady.

Trwa odprawa © djk71


Miny wielu z zawodników mówią jasno: Jeszcze raz. Coś mało składnie idzie to tłumaczenie. Wiemy, że dostaniemy świeżo wydrukowane mapy kompasu z grą terenową, na której będzie 10 punktów. Tyle ile mają zaliczyć uczestnicy trasy rekreacyjnej. My, na trasie giga też je zaliczamy, ale oprócz tego dostajemy opisy 11 innych punktów, które nie są zaznaczone na mapie. Żeby dowiedzieć się gdzie są musimy podejść do drzew i samodzielnie przerysować wskazówki na nasze mapy. Inne wskazówki są na PK 2, gdzie mają udać się piesi i rekreacyjni. Tylko po co oni, skoro wszystkie punkty już mają na mapie?

Coś jakby z Grassora © djk71


Kończy się to wszystko ponownym tłumaczeniem i wciąż mamy wrażenie, że coś jest namieszane. Patrząc po twarzach wielu innych zawodników, widzimy, że nie jesteśmy osamotnieni. Dowiadujemy się dodatkowo, że na trasie są punkty stowarzyszone, błędne, ale są rozstawione w tak oczywistych miejscach, że na pewno się zorientujemy. Za zaliczenie takiego miejsca, nie dość, że nie ma punktu, to jeszcze jest jeden ujemny. Nie wiemy ile ich jest, bo organizatorzy nie pamiętają, bo… rozstawiali punkty w nocy. Światło księżyca źle wpływa na pamięć? Nie prościej było powiedzieć, że nam nie powiedzą, a nie tak dziwnie się tłumaczyć.

10:15 start. Ruszamy do drzew przerysowywać część dodatkowych punktów. Jako, że nie wiadomo gdzie są pozostałe ruszamy od razu na PK2, gdzie jest rozrysowana reszta.

PK 2 - Centrum Pogoria w Parku Zielona
Przerysowuję kolejne punkty i można zacząć planowanie. Krótkie dyskusje i po chwili trasa rozrysowana. Jeszcze tylko nie zapomnieć o podbiciu punktu i ruszamy. 10:40 - trochę czasu upłynęło.

PK 18 - Krzyż
Początek ulicą, a potem asfaltową ścieżką rowerową wzdłuż Pogorii IV. Na punkcie tłum. Nie ma perforatora, choć ponoć miały być, chyba, że ktoś ukradł. Przepisujemy kod na kartę i jedziemy na kolejny punkt.

PK 12 - Krzyż
Pierwsza myśl była - jedziemy szlakiem, ale pamiętając o tym jak kiedyś zamiast trafić na szlak brnąłem przez piaski, od razu zgadzam się z Darkiem, że jedziemy asfaltem. Chwila spowolnienia przy przekraczaniu DK1 i jest punkt. Znów bez perforatora. Potem okaże się, że tak jest na większości punktów. Już ukradli, czy wcale ich nie było?

Gdzie jest perforator © djk71


PK 4 - Przy stadionie
Punkt blisko, szybko podbity, szybko uzupełniamy płyny, bo słońce zaczyna pokazywać, co nas dzisiaj czeka.

Stały punkt, ciekawe ile przetrwa © djk71


PK11 - Skrzyżowanie ścieżek
Wjeżdżamy w las i po chwili widzimy kilku zawodników przy punkcie. Nawet się nie zatrzymujemy. Za blisko. To punkt stowarzyszony, na który właśnie ktoś dał się nabrać. Chwilę później Amiga zostawia jednemu z zawodników pompkę, ja mam drugą więc nie czekamy tylko jedziemy do punktu. Jest.

PK3 - Obok remizy strażackiej
Ścieżkami przez las, trochę nie zgadzają mi się odległości, ale jedziemy. Bez problemów wyjeżdżamy obok punktu.

PK 15 - Granica lasu - punkt widokowy
Jedno z nielicznych miejsc gdzie czarny szlak rowerowy jest rzeczywiście oznaczony. I znów coś mi się nie zgadza. Stajemy wraz z Tadkiem i… wszystko jasne. Mapa jest w skali 1:35 000 (!), a nie jak podano w regulaminie w skali 1: 50 000. Na odprawie też nikt nie wspomniał o zmienionej skali. Trochę nie w porządku. W sumie to mogłaby być podstawa do oprotestowania wyników. Widok ładny, w sumie to tu mógłby być jeden ze stałych punktów.

Na punkcie widokowym © djk71


PK 5 - Obok remizy strażackiej
Podjeżdżamy do punktu i miejscowi sami wskazują " o tam, przy tablicy" :-)

PK 6 - Przy kościele
Przelot do znanego mi kościoła w Łęce. Planuję zrobić zdjęcie roweru Amigi na tle kościoła… Numerek z jakim jedzie Darek to… 666 :-) Niestety widząc nadjeżdżającego kolejnego zawodnika ruszamy w dalszą drogę.

PK 21 - Granica lasu
Tę drogę znam doskonale. Odjeżdżając z punktu dojeżdża do nas Grzegorz z Sosnowca, jak się potem okaże zwycięzca dzisiejszych zawodów. W końcu to jego tereny ;-)

PK 9 - Teren Eurocampingu
Tu również trafiamy bez problemu. W końcu już tu kiedyś byliśmy.
Z punktu ruszamy do sklepu. Czas uzupełnić zapasy płynów. Słońce daje w kość. Zjadamy banana, jak się potem okaże to był jedyny posiłek na całej trasie. Wracają siły.

PK 7 - Skrzyżowanie leśnych dróg
Wjazd do lasu. Przed nami ponad 2km prostej ścieżki. Prostej, ale piaszczystej. Po kilkuset metrach mijamy punkt z jakimś odręcznym dopiskiem. Jako, że jadę lewą stroną ścieżki nie jestem w stanie przeczytać c o tam jest napisane, ale chyba, że to nie jest punkt stowarzyszony. Nie ważne. Ktoś sobie żarty zrobił. Jak będziemy wracali zrobię zdjęcie. Do naszego punktu jeszcze prawie 2 km. Spotykamy Marzkę. Jazda staje się niemożliwa. Pchamy rowery przez potężną piaskownicę. Próby jazdy między drzewami też nie mają sensu. 20m jazdy i piach. Nasza towarzyszka porzuca rower i rusza sama. To dobre wyjście, ale ja chyba jeszcze nie dorosłem żeby zostawić rower i oddalić się od niego o taką odległość. Nawet w lesie.

Plaża, czy piaskownica? © djk71


Piach i słońce dają nam porządnie w kość. Kilkukrotnie uderzam się pedałem w łydkę Boli. Pchamy dalej. Po chwili wraca Marzka i jeszcze jeden zawodnik. Okazuje się, że kolega przeczesał okolicę i punktu nie ma. Od organizatorów dowiaduje się, że właściwy punkt to ten, który mijaliśmy. Nie chce nam się wierzyć. Przecież nic o tym nie było na odprawie. Na wszelki wypadek też dzwonię. Informacja się potwierdza, a to znaczy, że mamy 4km spacer po piaskownicy z rowerami i godzinę w plecy jako gratis od organizatorów! Rzucam przekleństwem do słuchawki i się rozłączam. Jestem wściekły. Wydawało mi się, że największą wtopę w tym sezonie zaliczyli organizatorzy Odysei Miechowskiej. To jednak przebija wszystko. I pomyśleć, że na niektórych zawodach jesteśmy przepraszani za to, że punkt jest 15m dalej niż wynika to z mapy. Ale 2km?

Ktoś sobie żarty robi? © djk71


Wściekli mijamy widziany wcześniej punkt i dochodzimy do końca ścieżki. Szlag by to trafił, powrót i zaliczenie punktu.
Kto wymyślił pisanie czerwonym po czerwonym. Jadąc, z odległości 2-3m pod kątem nie miałem szans na przeczytanie tego. Oczywiście wszystkim spotkanym po drodze (mimo, że to przecież konkurencja) mówimy jak wygląda sytuacja, ale nikt nie chce nam wierzyć. Nie dziwię się Niektóry idą dalej, inni dzwonią.

PK 8 - Wyrobisko piachu
Niewiele brakło, a minęlibyśmy punkt. Na szczęście tuż obok jeden z zawodników naprawia awarię.
Rozbolała mnie głowa, czuję, że skoczyło mi ciśnienie. Przez moment przechodzi przez głowę myśl, aby to olać i wrócić do bazy, ale jadę dalej. Straciłem jednak przynajmniej na jakiś czas motywację do walki.

PK 10 - Gospodarstwo agroturystyczne
Czuję zmęczenie. I chyba dlatego zapominam o mierzeniu odległości i pilnowaniu kierunku. Kiedy spoglądam na kompas wiem od razu, że coś namieszaliśmy. Cofamy się, ale wyjeżdżamy na asfalt. Do tego nie od razu się orientujemy, w którym miejscu. Jeszcze jedna korekta, i jeszcze jedna i jest punkt.

PK 14 - Skrzyżowanie ścieżek
Mijamy Okradzionów. Chcemy wjechać na punkt od wschodu. Niestety ścieżki, które są na mapie w rzeczywistości wyglądają dużo mniej ciekawie, żeby nie powiedzieć, że nie wyglądają. No cóż, jak na mapę wydaną w tym roku to można się było spodziewać czegoś bardziej aktualnego i zgadzającego się z terenem.
Na szczęście po chwili dojeżdżamy do punktu od południowej strony.
Wściekłość z siódemki wciąż nie przechodzi.

PK 20 - Drzewo (skreślony krzyż)
Jeszcze jeden krótki postój w sklepie. Płyny kończą się szybciej niż się spodziewaliśmy. Jedziemy dalej. Na odprawie było coś o krzyżu, zamiast którego jest drzewo. I rzeczywiście to drzewo, wygląda, że jest trochę przesunięte w stosunku do tego co na mapie, ale co tam te paręnaście, czy -dzieścia w kontekście wcześniejszych 2km.

PK 17 - Wapiennik Bardowicza
Najlepiej by było podjechać od południa, jest droga wprost na punkt, ale nie wolno jechać drogą nr 94, a o ile pamiętam tam nie ma chodnika. Potem dopiero się dowiaduję, że jeden pas jest remontowany i można było tam spokojnie dojechać. Nie udaje nam się też znaleźć żadnego przepustu. Dojeżdżamy więc do torów przejeżdżamy pod DK94 i pierwsza ścieżka przy słupach wysokiego napięcia nie wygląda ciekawie. Jedziemy dalej aby wjechać na punkt czarnym szlakiem. I choć pojawia się jedno oznaczenie, to potem już nie ma drogi. Cofamy się i przedzieramy się wcześniejszą ścieżką. Znów głownie prowadzenie na azymut. Kiedy już zaczynamy wątpić, jest!

Wapiennik © djk71


Teraz tylko trzeba wrócić, a właściwie przebić się w stronę szesnastki. Choć do granicy lasu mamy jakieś trzysta metrów zajmie nam to dużo czasu. Żałujemy, że nie mamy maczet, bo przedzieramy się przez jakiś młodnik, krzaki… Dosłownie przedzieramy się. Rowery co chwilę klinują się między gałęziami, wszystko nas drapie. W końcu nie jesteśmy w stanie zrobić ani kroku w obranym przez nas kierunku. Kolczaste ściany. Jest ścieżka, ale… chyba wydeptana przez dziki. Trudno. Pochylamy się i kontynuujemy przedzieranie się mając nadzieję, że nie spotkamy świnek…

W końcu podrapani do krwi, pogryzieni przez jakieś latające potwory wychodzimy na wydeptaną ścieżkę. Po chwili lądujemy na asfalcie. Straciliśmy na ten punkt ładnych kilkadziesiąt minut. Już wiemy, że nie zdobędziemy kompletu.

PK 16 - Krzyż
Punkt prosty, ale nie ma krzyża. Jest drzewo. Ale już przecież wcześniej było drzewo zamiast krzyża. Na wszelki wypadek jedziemy jeszcze kawałek, ale nie… za daleko. Cofamy się. Przepisujemy kod na kartę i wracamy do mety. Czyli jednak dwa drzewa zamiast krzyża?
Po drodze jeszcze zaliczamy błędny skręt w Gołonogu, ale tym razem szybko go korygujemy.

PK 1 - Centrum Pogoria
Podbijamy punkt przy bazie zawodów i podjeżdżamy do stanowiska sędziowskiego. Rzucam karty na stół i nie chce mi się nawet tego komentować.

Jedziemy coś zjeść w towarzystwie Grzesia Liszki, który niestety dziś nie wystartował, ale przyjechał towarzysko stając się przy tym powodem do plotek. Ktoś go widział na mecie po 14-tej i uznał, że to On tak szybko zaliczył wszystko i wygrał zawody ;-) Z innych ciekawostek okazuje się, że niektórzy zawodnicy szukali przez 25 minut punktu, który… jeszcze nie był rozstawiony. Bez komentarza, przeżywaliśmy to na Mini Odysei kilka lat temu z Moniką więc powinna wiedzieć że jest to niedopuszczalne.

W bazie jeszcze pogaduchy ze znajomymi, rozdanie nagród, kiełbaska i czas wracać do domu.

W sumie zmęczeni, zadowoleni z czasu spędzonego ze znajomymi i wściekli na organizację. Do tego długo dyskutujemy nad rozmieszczeniem stałych punktów, tych zaznaczonych oryginalnie na mapie. Wydaje się, że aż by się prosiło żeby punkty nie tylko były elementem zabawy, ale żeby wiodły zawodników do interesujących miejsc. Nie zawsze tak było, mamy wrażenie zupełnej przypadkowości stawiania niektórych z nich.

I jeszcze jedno, ciekawe, czy ktoś na trasie rekreacyjnej (40km) zaliczył wszystkie punkty i ile przejechał kilometrów. Bo nam z bardzo zgrubnej kalkulacji wyszło, że powinien mieć około 47km… nie licząc 20km powrotu do bazy…

Sorry Monika i Tomek, wiem, że organizacja kosztowała Was sporo wysiłku, ale tym razem zepsuliście nam zabawę. Mam nadzieję , że to tylko wypadek przy pracy.

Mini Tour de Pologne 2013

Środa, 31 lipca 2013 · Komentarze(11)
Uczestnicy
Mini Tour de Pologne 2013
Igor nie odpuścił nam wyjazdu na kolejny Nutella mini Tour de Pologne ;-) Przyjeżdżamy do Katowic przed 11-tą i na dzień dobry ogromna kolejka do zapisów. Trwa to chyba ponad godzinę. W końcu jest numerek, koszulka i zestaw gadżetów. W międzyczasie rozmowy ze znajomymi :-)

Jeszcze tylko zdjęcie i ruszam na start © djk71


Wcześniej jednak Igorek sprawdza jakie inne rozrywki przygotowali organizatorzy.

Dzisiejszy cel to nie tarcza, ale tego też spróbuję © djk71


Rozgrzewka i... tata ja chcę w domu taki trenażer ;-) © djk71


Po zdjęciu przypinamy numerek i ruszamy na start. Tu okazuje się zawiodła nasza logistyka, bo na pół godziny przed startem ustawionych jest już chyba ze stu zawodników. Mogliśmy zostawić tu przedstawiciela. Trudno, Igor ustawia się za nimi, daleko, ale co zrobić.

Roczniki 2001-2004 gotowe do startu © djk71


Start i pierwsze kolizje. Na trasie też zauważam kilka wywrotek.
Wszyscy walczą. Igor wyprzedza kilkudziesięciu rywali jednak dystans jest zbyt krótki żeby można było nadrobić stratę związaną z dalekim miejscem na starcie. Ale jest dobrze: 87 miejsce na ponad 250 osób, 62 wśród chłopaków. Biorąc pod uwagę, że startował z końca stawki jest ok :-)

Teraz oczekiwanie na "dużych" zawodników.

Trudno nam pozować do zdjęcia, kiedy trwa transmisja © djk71


Jesteśmy w szoku patrząc na tempo w jakim jadą. Komentatorzy mówią nawet o 90km/h na zjeździe, nie wiem czy tyle mieli, ale kiedy na ostatniej prostek mijał nas Taylor Phinney mieliśmy wrażenie jakby to przemknął tuż obok nas bezgłośny motocykl.

Skleroza

Czwartek, 25 lipca 2013 · Komentarze(5)
Skleroza
Ciężko się było po Szadze zebrać w sobie i pojeździć. I nie chodzi o zmęczenie tylko o wszystko dokoła. Ponieważ grzebałem trochę przy przerzutkach trzeba było się jednak wybrać na krótką przejażdżkę przed sobotnim Bike Orientem.

Bez określonego kierunku, czyli Segiet, DSD, Miechowice :-)

Spokojnie, bez przygód... nie wspominając o bidonie, który pozostał na szafce...

Miejsce na bidony © djk71


Nie lubię jeździć bez picia.

Silniki rowerowe, jolka i nie tylko

Środa, 17 lipca 2013 · Komentarze(8)
Silniki rowerowe, jolka i nie tylko
W planach wyjazd rowerowy z Wiktorem. Niestety w ostatniej chwili się rozmyślił więc jadę sam. Wyjątkowo nie mam nastroju na teren. Na asfalt pomysłu też nie mam.

A może by tak sobie kupić? :) © djk71


Rokitnica, Osiedle Młodego Górnika, Biskupice, Ruda Śląska...

A droga długa jest... i piękna © djk71


W Rudzie krótki postój przed budynkiem, który mnie zawsze zastanawiał, kiedy mijałem go samochodem. Wciąż nie wiem co to jest, wygląda na zwykłą kamienicę, ale skąd ten krzyż?

K. Pokorny, Kattowitz... i nic więcej © djk71


W podpisie można tylko przeczytać: K. Pokorny Kattowitz, ale to chyba autor.
Budynek jest przy krótkiej, ale malowniczej ulicy Kościelnej.

Lubię takie klimaty © djk71


Dalej opłotkami na Zaborze, ile tu (i wcześniej) nowych domów, niektóre nawet ładne. Dalej krzyż z jakże rzadko spotykanymi tu (mimo wszystko) napisami po niemiecku.

Es ist vollbracht © djk71


Kawałek dalej reklama, która mnie nieco zaskoczyła. Musiałem wrócić i zrobić zdjęcie. Jako, że to najbardziej mi dziś utkwiło w pamięci, jest na początku wpisu :-)

A jeszcze dalej... jolka? Tak się chyba te krzyżówki nazywały...

Jolka? © djk71


Trochę kluczenia po centrum, oglądania co się zmieniło, co zniknęło, co powstało.
I przez Waryniol powrót do domu.
Bez celu, bez pośpiechu, po asfalcie, ale fajnie... Szkoda, że sam.

Skrzyczne, czyli nieporozumienie

Środa, 10 lipca 2013 · Komentarze(11)
Uczestnicy
Skrzyczne, czyli nieporozumienie
Padł pomysł szybkiego wyjazdu w góry, nic nie stoi na przeszkodzie więc czemu nie. Ruszamy do Szczyrku. Na miejscu przebieramy się, szybkie zakupy i w drogę.

Początek spokojny, ale gdy po chwili skręcamy z asfaltu w teren zaczyna się katorga. Po stu metrach podjazdu brakuje mi powietrza, z trudem łapię oddech. Pewnie gdybym był sam to bym już zawrócił i zrobił wycieczkę "po płaskim". Z przodu jednak jedzie Andrzej i Darek więc trzeba ciągnąć za nimi. Łatwo nie jest. Każda przerwa, czy to na zerknięcie w mapę, czy wtedy kiedy Amiga zrywa łańcuch, jest tym co mi się dziś podoba najbardziej.

Mam kilka okazji, aby sprawdzić od jakiej prędkości działa licznik Sigmy. 2,8km/h - jeśli idę wolniej (a zdarza mi się to kilkukrotnie) to pokazuje 0,0...

W oddali cel © djk71


W końcu docieramy na szczyt (1257 m n.p.m.). Nie czuję satysfakcji. Wolę wjeżdżać niż wchodzić, dziś jednak noga nie podaje zupełnie. Czyżby to jeszcze zmęczenie po Transjurze?

Krótki postój na szczycie, trzeba ubrać coś cieplejszego i ruszamy na Małe Skrzyczne. Andrzej próbuje mi podpowiadać jak należy zjeżdżać, ale trafia na spory opór mojej psychiki. Proste ręce, tyłek za siodełkiem, trzymaj tor jazdy - jasne i proste tylko jak to zrobić z zamkniętymi oczami? Bo przecież jak tylko je otwieram to widzę te kamienie, te nierówności i wtedy następuje paraliż. Za stary jestem na takie zabawy.

Na szczęście są miejsca gdzie nie tylko ja prowadzę © djk71


Zjazd na Salmopol, tu wszystko pozamykane. Jedziemy w stronę Kotlarza, gdzie na szlaku spotykamy znajomych Andrzeja. Na dziesięć osób tylko my z Amigą nie na fullach :-)

Długo razem nie jedziemy, Grzmoty i błyski podpowiadają, że trzeba zjeżdżać do samochodów. Zamiast zjazdu mamy... dość strome zejście. Na szczęście nie tylko ja pokonuję część tego odcinka pieszo (choć ja pewnie najwięcej).

W końcu asfalt i czas na powrót.

Cała wycieczka (z dojazdem) zajęła nam 8 godzin. W tym tylko ponad dwie godziny "jazdy" i mniej niż 30km rowerem. Chyba nie o to chodziło. Te osiem godzin można było lepiej spędzić.

Tym razem oprócz podzielania km na teren i asfalt powinienem dodać jeszcze "z buta".

Nie jestem zadowolony, albo jak to Andrzej powiedział powinienem sobie kupić inny rower (nie górski) albo powinienem w góry jeździć częściej niż raz do roku.
Pewnie miał rację.

Sorry chłopaki za zamulanie, ale tak to jest jak ktoś nie potrafi podjeżdżać i boi się zjeżdżać.

Amiga co prawda próbuje mnie chyba po powrocie pocieszać rysunkami



i opisem, ale niezbyt wiele to daje.

Prawie jak w górach

Wtorek, 9 lipca 2013 · Komentarze(5)
Prawie jak w górach
Po weekendowym szaleństwie już w niedzielę, mimo zmęczenia kusiło mnie aby choć chwilę pojeździć. Nie udało się, wczoraj również. Dziś też mało czasu, ale choć na chwilę ruszam. Przed wyjściem okazuje się, że pies podpada po raz kolejny. Nie kochamy się coraz bardziej.

Las. Miechowice, Segiet, DSD. Widoki prawie jak w górach.

Prawie jak w górach © djk71


Po terenie, niezbyt wolno, ale też bez szaleństw. W lesie szybko zaczyna się robić ciemno, o mały włos nie nadziałem się na gałąź przecinającą ścieżkę. Na szczęście zdążyłem wyhamować.

Niestety czas wracać. Może jutro coś dłuższego się uda. Może nie będzie "prawie"... ;)

Transjura 2013, czyli porażka i sukces

Piątek, 5 lipca 2013 · Komentarze(19)
Uczestnicy
Transjura 2013, czyli porażka i sukces

Transjura - 185km w 24h i 2500m przewyższeń Szlakiem Orlich Gniazd. Start w Częstochowie, meta w Krakowie.
Niby niewiele, ale przeczucie mówi, że wcale nie musi być łatwo. Decydujemy się z Amigą pojechać samochodem do Krakowa, tam zostawić auto i rzeczy na powrót, a sami ruszymy do Częstochowy pociągiem.

Transjura 2013 © djk71


Około południa meldujemy się w krakowskim oddziale ETISOFTU. Krótkie, jak zawsze sympatyczne rozmowy (niestety nie starcza czasu na kawę) i czas poskładać rowery, przebrać się i spakować. Ruszamy na azymut, ale bez większych problemów docieramy po chwili na dworzec.

Wsiadamy do wagonu, zaraz po nas docierają tam Zdezorientowani i… zaczyna się oberwanie chmury i burza.

Zapowiedź dzisiejszego maratonu? © djk71


Udało nam się. Wszyscy jednak wiemy, że to zapowiedź tego co nas czeka wieczorem. Prognozy mówią, że będzie cały czas lało i grzmiało. Zobaczymy.

Jeszcze czyste © djk71


W Częstochowie rejestracja, okazuje się, że jako jeden z sześciu zawodników dostanę GPS loggera i będą śledzili online moją jazdę. Dochodzę do wniosku, że patrząc na moją kondycję to chyba po to żeby wiedzieli gdzie padnę i skąd mnie zabrać :-)

Rowery gotowe © djk71


Niektórzy już przed startem wiedzą, że łatwo nie będzie...

Pech przed startem, czyli potem już będzie tylko lepiej © djk71


Obiadek, ostatnie zakupy i "piwko" na Starym Rynku. Sporo czasu do startu więc te 2% może wywietrzeje :-)

Piwo, czy oranżada? © djk71


W międzyczasie jeszcze raz analiza opisu trasy i punktów kontrolnych. Kilka punktów jest opisanych (narysowanych), to te bezobsługowe, gdzie sami będziemy musieli perforatorem podbić kartę żeby zaznaczyć swą obecność. Pozostałe punkty są w nieokreślonych miejscach, są za to na nich sędziowie. Trzeba więc jechać zgodnie z opisem trasy, bo ominięcie punktu oznacza… dyskwalifikację.

Zaraz jedziemy na start © djk71



Ostatnie przygotowania pod szkołą, gdzie jest baza, rozmowy z nielicznymi tym razem znajomymi i ruszamy na miejsce startu - Stary Rynek.

Początek Rowerowego Szlaku Orlich Gniazd © djk71


Dziwna jest Częstochowa, dawno tu nie byłem, ale wygląda na dość zaniedbaną i przede wszystkim zupełnie nie nastawioną na turystów. Może pielgrzymi mają inne potrzeby, ale dziwnie to wygląda.

Dwudziesta pierwsza. GPS ląduje w kieszeni i możemy ruszać. W sumie staruje około 150 osób, dwie trasy piesze i jedna rowerowa. Najpierw ruszają rowerzyści. Do granic miasta jedziemy w asyście policji, tam zaczyna się pierwsza walka, czołówka nadaje niezłe tempo, reszta próbuje im dotrzymać kroku (koła), pytanie jak długo. Nie lubię takiej jazdy, gdzie jest tłum bo wtedy szybko się rozpraszam i zamiast kontrolować mapę poddaje się instynktowi stada. Na szczęście im dalej tym grupki coraz mniejsze.

Choć to wyścig to nie możemy się oprzeć szybkiemu zdjęciu na rynku w Olsztynie.

Olsztyn nocą © djk71


Niestety większość trasy w nocy więc nie będzie wielu szans na zdjęcia zamków. Chwilę później rozpędzamy się za bardzo i przegapiamy zakręt szlaku. Trzeba się cofnąć. Teraz nie mamy wątpliwości. Pierwsze piachy… będzie ich sporo. Kawałek dalej chwila wahania przy zjeździe z asfaltu. Szybka analiza i jest szlak. To nie ostatni punkt, gdzie zawodnicy stoją bezradnie patrząc co zrobią inni, a potem ich wyprzedzają i jadą, aż do następnego wątpliwego punktu. Nie lubię tego. Denerwuje mnie jak ktoś się na kimś wozi nie próbując samemu myśleć.

Pod drodze śliczne kościółki, ale nie ma czasu na focenie. Dość szybkie tempo. Mijamy kolejny punkt kontrolny, gdzie słyszymy, że dalej jest prosto i wystarczy trzymać się czerwonego szlaku. Gdyby tylko były jakieś oznaczenia… znów minięcie skrętu, na szczęście szybko zauważony błąd i powrót na właściwe tory.

Błyska się, ale jeszcze nie leje.

Na punktach pełen wypas, wszędzie woda, drożdżówki, wafelki, banany, paluszki…

W terenie piach zaczyna pokazywać co potrafi, nie ma chyba osoby, która choć kawałek nie musi podprowadzać rowerów. Co chwilę też ktoś zalicza glebę. Mój rower też leży, mnie się udaje odskoczyć. W wielu miejscach nie widać oznaczeń szlaku rowerowego i trzeba się posiłkować biegnącymi równolegle innymi szlakami, najczęściej pieszymi.

Mirów, Bobolice i… w końcu pada… mało… leje…
Podjazd na Morsko daje nieźle w kość. Na zjazdach znów jestem odważniejszy. Pada więc okulary mokre, czyli niepotrzebne. Lądują w kieszeni więc mniej widzę… czyli nie widzę przeszkód pod kołami :-)

4:00 Jesteśmy pod zamkiem w Ogrodzieńcu. Jeszcze nigdy tu nie byłem, gdy… nie ma nikogo oprócz nas. Już wiemy, że nie uda się dojechać do mety w 12 godzin (tak jak marzyliśmy), ale 15 jest wciąż w zasięgu ręki (kół).

Mijamy Ryczów, i w końcu chwila przerwy pod zamkiem w Smoleniu. Dopiero pół trasy za nami, a czuje już spore zmęczenie. Piaski dały nieźle popalić. Wymiana baterii w GPS-ie, posiłek i jedziemy dalej.

W Górach Bydlińskich łapie nas potworna ulewa i burza. Trzaska coraz mocniej. Chyba obaj czujemy spory dyskomfort. Góry, las i zero schronienia. Byle zjechać gdzieś do dołu i znaleźć jakąś wiatę, przystanek. O dziwo nowe opony nawet w tych warunkach dają radę. W końcu asfalt, leje jak diabli i… zero miejsca do schowania się. Szlak znów kieruje nas do lasu i w górę. Mimo burzy jedziemy. W Krzywopłotach jest przystanek. Spotykamy tam jeszcze jednego zmokniętego z numerkiem :-) Chwila odpoczynku i ruszamy.

Napędy szaleją. Nie da się tego słuchać. Amiga się dziwi, że one jeszcze działają. Działają… przez następne… 50m.

Mam krótki łańcuch © djk71


Kolejny przymusowy postój.

W Rabsztynie na punkcie są orzeszki… jaka miłą odmiana po drożdżówkach. To znaczy te też tu są, ale już nie możemy na nie patrzeć :-)

Ruiny zamku © djk71


W Olkuszu musimy zrobić przerwę. Podwójny burger i kawa na stacji działają cuda. Jesteśmy kompletnie przemoczeni.
Wyrzucam pół mapy, kawałek po kawałku… tyle ile udaje się wyciągnąć z mapnika…

W Paczólkowicach chyba budzimy sędziego :-)

Sędzia śpi? © djk71


Krzeszowice to zgodnie z sugestią Darka lody… Ja wybieram poziomkowe, samba cafe (o ile pamiętam) i maślankowe… pyszne.

Mijamy Tenczynek, Rudno i… na znakach widzimy, że do Krakowa jest 27km, do mety pewnie trochę więcej, może 30, może 40. Jest jedenasta. Jak się potem okaże to będzie najdłuższy odcinek na całej trasie. Piękna droga przez las, bez samochodów (zresztą tych na całej trasie niewiele widzimy- przez pierwsze 100km minęło nas może z dziesięć samochodów). Pod Bukową Górę nie mam już siły nawet na próbę podjazdu. Pcham rower.

Chwilę przed Brzoskiwnką oznaczenia szlaków giną. Na chwilę się pojawiają, a potem znów giną. Powinien być niebieski pieszy i nasz czerwony, a nie ma nic. Niby jesteśmy pewni, że jedziemy właściwą drogą, ale brak oznaczeń niepokoi. Odcina mi prąd zupełnie. Mam dość, ale wiem, że do godziny 21-ej dotrę do mety :-) W końcu Kleszczów i mieliśmy rację, to była dobra droga.

Ostatni punkt z obsadą sędziowską i ostatni punkt z bufetem. Potrzebowałem go. Siły wracają. Dojazd do Szczyglic i teraz już miasto. Oczywiście gdzie się da szlak prowadzi z dala od głównych dróg. Tu już głównie Darek nawiguje, bo na mojej mapie już nic nie widać. Dopiero w samej końcówce przejmuję pałeczkę i dojeżdżamy do stadionu WKS Wawel.

Jesteśmy na mecie. Zmęczeni. Jest 14:17. Przed wszystkim zmęczeni, ale też zadowoleni. Z jednej strony te ponad 17 godzin (na 24 jakie mieliśmy do dyspozycji) to więcej niż zakładaliśmy, z drugiej strony jednak nie doceniliśmy trasy na etapie planowania i teraz jesteśmy zadowoleni, ze tak czy owak dojechaliśmy. Jak się na mecie dowiadujemy część zawodników jeszcze w terenie, a część się wycofała. Najlepszy z zawodników ponoć był na mecie po 7-ej. W ponad dziesięć godzin… ładnie, ale cyborgi są na każdych zawodach ;-)

Potem z komunikatów na stornie organizatora czytamy:

Blisko 60% odsiew mówi za siebie. Burze kilkugodzinne i opady totalne - tylko tyle powiem teraz.

Szybkie mycie, posiłek, kąpiel rowerów.

Wielostrumieniowo © djk71


Kilka zdań wymienionych z innymi zawodnikami i trzeba jeszcze zrobić parę kilometrów po mieście w drodze do auta. Jeszcze tylko spakować rowery, przebrać się i…. Duża kawa na stacji przed podróżą do domu :-)

Podsumowując, było… świetnie. Cieszę się, że pojechaliśmy. Co do trasy to jest świetnie poprowadzona, dużo gorzej oznaczona - jadąc bez mapy łatwo się w wielu miejscach zgubić. Co ciekawe najgorzej chyba jest przed samym Krakowem. Szkoda, że nie było okazji do robienia zdjęć, bo duża część trasy nocą, ale gdyby start był w dzień i dopadło by nas słońce to też by było ciekawie… :-)
Świetnie zaopatrzone bufety, choć na przyszłość to na każdym punkcie mógłby być inny rodzaj drożdżówek :-) I szkoda, że GPS-y nie zadziałały tak jak powinny.

Było świetnie :-) Pewnie wrócimy na trasę jeszcze niejeden raz, ale teraz już głównie turystycznie. I wtedy pewnie trzeba będzie to rozbić na kilka dni. A sportowo... za rok... kto wie ;-)

Dla statystyki, info z samej trasy (reszta to dojazdy):
Dystans: 195,59km
Czas: 13:10h

Wieczorową porą na nowych oponach

Środa, 3 lipca 2013 · Komentarze(6)
Wieczorową porą na nowych oponach
Trochę zaczęła mnie męczyć jazda na agresywnym bieżniku, gdzie w większości przypadków wcale tego nie potrzebuję. Chwila poszukiwań i zakładam na koła Maxxisy Aspen. Telefon od Andrzeja i jedziemy na wieczorną przejażdżką. Wraz z nami jedzie Krzysiek.

Wyjście z domu i... brak powietrza w tylnym kole... Ok, pewnie jak zakładałem oponę to przyciąłem dętkę. Szybka wymiana i ruszam. Nie jest łatwo. Jadę jak na huśtawce, korygowałem ustawienie siodełka i... nie dokręciłem go poprawnie :-( W trakcie korekty komary chcą mnie zjeść żywcem.

Żeby nie było za łatwo to jeszcze coś w lampce nie łączy i sama się włącza i wyłącza.

W końcu udaje mi się spotkać z chłopakami w Mikulczycach. Ruszamy w stronę Grzybowic, Wieszowa i lasem w stronę Ptakowic. Andrzej jechał już tędy 1000 razy więc jedziemy wąska ścieżką. Na dzień dobry Krzysiek zalicza uślizg i zalicza glebę. Po chwili trudno dojrzeć ścieżkę. Andrzej toruje drogę, na szczęście trawa nie jest wyższa niż do pasa :-)

W końcu wyjeżdżamy na drogę. Próby poszukiwań jakiegoś miejsca w celu uzupełnienia płynów co krok kończą się porażką. W końcu w Starych Tarnowicach są delikatesy całodobowe!

Przyjazny, całodobowy i... zamknięty © djk71


Niestety mimo zachęcających napisów, krzątająca się w środku kobieta... nie zamierza nam pomóc. Zamknięte i już! Na nic zdają się wszelkie techniki negocjacyjne... Czas jechać dalej. Ratuje nas stacja w Stolarzowicach.

Po chwili trzeba się żegnać. Już po północy. I nagle na Przyjemnej zrobiło się chłodno...

A opony? Jestem pod wrażeniem. Są szybkie. Mimo, że to nie slicki to różnica jest olbrzymia. Trochę bałem się w terenie (do tego po ciemku), ale nie było niespodzianek. Na szczęście nie było mokro, bo to raczej nie są opony na błoto, ale na takie warunki jestem zachwycony. Tylko trochę twardo, ale to chyba kwestia ciśnienia.