Wpisy archiwalne w kategorii

Polska niezwykła

Dystans całkowity:7855.14 km (w terenie 1617.14 km; 20.59%)
Czas w ruchu:463:10
Średnia prędkość:16.96 km/h
Maksymalna prędkość:64.15 km/h
Suma podjazdów:2938 m
Maks. tętno maksymalne:193 (137 %)
Maks. tętno średnie:175 (89 %)
Suma kalorii:10637 kcal
Liczba aktywności:125
Średnio na aktywność:62.84 km i 3h 42m
Więcej statystyk

Bike Orient 2010

Sobota, 26 czerwca 2010 · Komentarze(17)
Bike Orient 2010

To już mój trzeci Bike Orient. Tu dwa lata temu się zaczęła moja przygoda z jazdą na orientację. Tu w zeszłym roku brodząc po pas w Pilicy utwierdziłem się, że to coś co lubię. Tu musieliśmy po raz kolejny rozpocząć wakacje :-)

Przyjeżdżamy silną ekipą. Oprócz mojej Małżonki, Wiktorka i Igorka jest z nami Kosma z rodzinką, Łukasz i Ewa. Na miejscu już czeka Agnieszka i Jacek. W takim towarzystwie wieczór się mocno przedłuża… :)

Rano długo się zbieramy i… w ostatniej chwili docieramy na śniadanie gdzie spotykamy Damiana i mnóstwo innych znajomych twarzy. Damian robi mi niespodziankę i wręcza mi urodzinowy prezent, a dokładniej mówiąc wkręca :)

Niespodziewany prezent © djk71


Rozdanie map do pierwszego etapu i szybka analiza trasy. Tym razem inaczej bo zamiast Moniki towarzyszy mi Łukasz. Jako, że jest po raz pierwszy na takiej imprezie wstępne planowanie trasy leży po mojej stronie.

Ruszamy. W drodze do PK24 Łukasz gubi bluzę. Na szczęście znajduje zgubę i ruszamy dalej, choć od początku widać, że nie będzie łatwo.

Kto wymyślił piasek? © djk71


Z tego wszystkiego mijamy skręt i lądujemy… gdzieś… Chwila zastanowienia i wydaje się, że jesteśmy kilkaset metrów dalej niż planowaliśmy. Łukasz nie do końca jest chyba przekonany do mojego planu ale jedzie za mną. Kiedy po kilku zakrętach zatrzymujemy się i idę w krzaki szukać "dna wąwozu" mój partner ma dziwny wyraz twarzy. Jeszcze dziwniejszy, kiedy po chwili odnajduję punkt :)

Rób szybciej to zdjęcie, bo komary... © djk71



Przed punktem 27 na prostej drodze zaliczam wywrotkę nie będąc w stanie wypiąć się z nowych pedałów. Z trudem się podnoszę. Mała korekta ustawień i jedziemy dalej. Punkt po drugiej stronie strumyka = mokry but :-)

Zastanawiając się gdzie skręcić… padam ponownie. Prawy pedał wciąż za ciężko się wypina.

Czyżby Damian tym prezentem chciał wyeliminować konkurencję?

PK23 to cmentarz ewangelicki ukryty w zaroślach ale dość łatwy do odnalezienia.

Po drodze chwila postoju obok Sanktuarium Matki Boskiej Skoszewskiej.

Sanktuarium Matki Boskiej Skoszewskiej © djk71


Przed 26 wymiękam na jednym ze zjazdów :-) Wciąż mam lęki przed zjazdami. Fajnie się jedzie, bo próbujemy ścieżek i skrótów, co do tej pory było moją słabą stroną.

Punkt żywieniowy na 19-tce był w samą porę. Potrzebowaliśmy tego. Komary nie pozwalają nam na długi postój. A szkoda, bo jest wesoło.

Siatkówka? © djk71


PK 22 schowany ale spotykamy tam kilku innych uczestników i wspólnie udaje się szybko go odnaleźć.

Późno więc decydujemy się odpuścić odcinek specjalny, bo pomny doświadczeń z Odysei wiem, że możemy tam stracić sporo czasu. W drodze do 20-tki chwila strachu - atakują mnie dwa psy. Zaczynam krzyczeć. Nie wiem, czy bardziej żeby je przestraszyć, czy po prostu ze strachu. Spadam z drogi na pole i to chyba mnie ratuje. Psy się zatrzymują, a już widziałem swoją nogę w ich pyskach. Masakra.

Zaliczamy punkt i jedziemy dalej.

Też znalazłem punkt :-) © djk71


Trasa łatwa: w lewo, w prawo, w lewo, w lewo i w prawo. Jedziemy, gadamy, tylko co robi ta droga w prawo, skąd ten kościół po lewej? Na mapie tego nie ma.
Zagadujemy przejeżdżającą na rowerach parkę, co kończy się dramatyczną wywrotką dziewczyny (na szczęście nic się jej nie stało) i dowiadujemy się, że pojechaliśmy około 5km w przeciwną stronę. To największa wtopa dzisiejszego dnia.

Kolejny (25) punkt odnajdujemy dość łatwo.

Ostatni PK to znów dno wąwozu, tym razem Łukasz wybiera się na poszukiwanie i za drugim podejściem odnajduje lampion :-)

Teraz baza i drugi etap. Jako, że za każdy odnaleziony punkt otrzymuje się tylko 0,5pkt i skala mapy jest inna niż ta do której przywykliśmy (1:15 000 zamiast 1:50 000) decydujemy się zaliczyć tylko jeden punkt (11) i ruszyć na trzeci etap.

Ta decyzja okazuje się błędem. Rzut oka na mapę i… punkty są tak oddalone od siebie, że od razu wiemy, że niewiele zdążymy zaliczyć. Więcej zyskalibyśmy zaliczając cały drugi etap. No cóż, błędna kalkulacja.

PK 30 to skraj lasu i trochę czasu straconego na szukanie.

Nie wszędzie da się dojechać © djk71


Piękna pogoda, piękne klimaty...

Po prostu Polska... © djk71


Na 29 koło starej cegielni spotykamy Damiana i kilku innych rowerzystów. Wszyscy niezależnie (a może właśnie sugerując się sobą) ruszamy w tę samą stronę, choć w różne miejsca. Niestety nikomu się nie udaje znaleźć ani śladu punktu. Po chwili słyszymy radość kolegów, którzy znajdują punkt zupełnie z innej strony. Jedziemy dalej.

Punkt 32 banalnie prosty.

Pora wracać, choć Łukasz ma ochotę na więcej. Najpierw jednak popas pod sklepem. Oj potrzebowaliśmy tego bardzo ;-)

W końcu sklep :))) © djk71


Kończymy trasę lekko zmęczeni. Po chwili dojeżdża reszta naszej ekipy, która jechała na trasie rekreacyjnej. Wszyscy zmęczeni ale zadowoleni.

Po maratonie © djk71


Pora na wymianę wrażeń, pieczenie kiełbasy i rozdanie nagród. Jak zwykle worek z nagrodami wydaje się nie mieć końca. Jak Oni to robią, że potrafią tak to zorganizować??? Nie wspomnę o pakietach startowych, punktach żywieniowych i całej organizacji. Ta impreza to dla mnie Mistrzostwo Świata!!! Nie znam takiej innej imprezy. Potwierdzają to głosy tych, którzy byli tu dziś po raz pierwszy : "Za rok tu wrócimy!!!", "Jest świetnie!"….

Dziękuję organizatorom, dziękuję mojemu partnerowi, dziękuję wszystkim uczestnikom, którzy przyczynili się do stworzenia tak wspaniałej atmosfery.

Również tej wieczornej, gdzie towarzyszyła nam Aśka z Piotrkiem i Aldona z Wojtkiem :)

Podsumowanie: mimo chyba najlepszej nawigacji i zaplanowania trasy tylko 63 miejsce (na 79). Dziwne. Ale najważniejsze, że była to kolejna fantastyczna przygoda.

Cztery litery...

Sobota, 5 czerwca 2010 · Komentarze(16)
Cztery litery...

Rower wczoraj został naprawiony, choć Łukasz twierdzi, że… dużo jeszcze pozostało tam do zrobienia… Zobaczymy. Dziś trzeba go przetestować. Małżonka z dziećmi pojechała na wycieczkę autokarem w okolice Inwałdu. Od kilku dni był pomysł żeby dojechać tam rowerami - mapa jednak bezlitośnie pokazuje 80-100 km w jedną stronę. Za dużo. Za dużo jeśli się nie jeździ.

Wstajemy rano i Kosma rzuca pomysł - Moszna - 88km w jedną stronę, czyli… niewiele mniej, a w planach jest powrót PKP. SMS do Łukasza i za chwilę ruszamy. Trochę późno bo już 9:30 ale co tam…

Pada hasło, że po drodze zahaczymy o Górę św. Anny, która już raz nas w tym roku pokonała. W Pyskowicach dogania nas (samochodem) mój teść z wujkiem… ich plan to… Góra św. Anny. Zobaczymy kto dotrze tam szybciej ;-)

Krótki postój w Łanach, przy okazji rzut oka na mapę. I jedziemy. Po drodze po raz drugi wyprzedza nas ekipa samochodowa (zwiedzili w międzyczasie Pławniowice). My tymczasem dobrze bawimy się w Lychynii ;-)

A może rower to przeżytek? © djk71


Podjazd na Górę św. Anny od strony Leśnicy zadziwiająco dziś łatwy. Po drodze widzimy zaparkowany znajomy samochód pod muzeum, czyli… na szczycie my będziemy pierwsi ;-)

Spotykamy się w knajpce Pod Jeleniem ;) Przy okazji namawiamy naszych turystów na wizytę w Mosznej. Obiadek i nabieramy sił.

Obiadek i mamy siłę © djk71


Pogawędki i szybka wizyta w kościele. Wysoko jesteśmy ;)

Widok z Góry św. Anny © djk71


Krótka wizyta przy Pomniku Czynu Powstańczego, który stoi nad jednym z największych amfiteatrów :)

Ruszamy dalej. W Gogolinie oprócz Karolinki (pozdrowienia dla karli76)...

Poszła Karolinka do Gogollina © djk71


... spotykamy zaginionego brata Calineczki ;-)

Calineczek w Gogolinie © djk71


W Krapkowicach pora na loda (mnie nie smakował) ale przy okazji jest moment żeby zastanowić się którędy dalej jechać :)

I dokąd teraz? © djk71


W końcu Moszna… Pięknie tu…

Moszna i tyle... © djk71


Moszna © djk71


Moszna © djk71


Dużo zapracowanych ludzi.

Mosza - pracujemy © djk71


Ten myślałem w pierwszej chwili, że jedzie na rowerze…

Moszna - prawie jak na rowerze © djk71


Tego życie przygniata…

Moszna - cięzkie życie © djk71


Dziwne tu sporty uprawiają

Moszna - polowanie? © djk71


Ogólnie zamek był nieźle pilnowany…

Moszna - strażnik? © djk71


Moszna - strażnik? © djk71


I nawet jeśli komuś udawało się dostać np. na wieżę to…

Moszna - jedna z wielu wież © djk71


… źle kończył…

Moszna - nie przeżył © djk71


Kiedy ja podziwiałem jak słońce bawi się z wodą...

Moszna - woda i słońce © djk71


... inni…

Moszna - odpoczynek © djk71


W końcu czas ruszać. Na trasie chodziła nam po głowie "dwusetka" ale biorąc pod uwagę, że już 18-ta wrócilibyśmy bardzo późno, o ile dalibyśmy radę dojechać ;-)

Moszna - fajnie ;-) © djk71


Ruszamy do Kędzierzyna na pociąg. Szybko okazuje się, że to był dobry pomysł bo… chyba wszyscy mieliśmy dziś źle ustawione siodełka. Bardzo źle… Do dworca docieramy o 20:30 i szczęśliwi schodzimy z rowerów :-)

Szybkie (i nijakie) jedzenie i pociąg do Gliwic. Dawno nie jechałem takim składem.



Nieważne. Najważniejsze, że można usiąść na czymś trochę szerszym ;-) jesteśmy zmęczeni. Wymuszone uśmiechy wyglądają tak…

Szczęsliwi? © djk71


Jeszcze tylko kilkanaście kilometrów z Gliwic i dom :) Siadając po raz kolejny dziś na rowery myśleliśmy, że będzie gorzej. Nie było jednak tak źle i o 23-ej meldujemy się na Helence. Zmęczeni, obolali, dziwnie opaleni ale… zadowoleni ;-) Fajny dzień tylko na przyszłość na dłuższe wycieczki trzeba wyjeżdżać trochę wcześniej.

Trasa Helenka - Rokitnica - Wieszowa - Boniowice - Karchowice - Pyskowice - Bycina - Niewiesze - Łany - Ujazd - Zalesie Śląskie - Lichynia - Leśnica - Góra św. Anny - Wysoka - Ligota Górna - Ligota Dolna - Dąbrówka - Gogolin - Krapkowice - Steblów - Dobra - Strzeleczki - Kujawy - Zielina - Moszna - Zielina - Wawrzyńcowice - Zawada - Błażejowice Dolne - Mochów - Głogówek - Stare Kotkowice - Biedrzychowice - Zwiastowice - Twardawa - Pokrzywnica - Większyce - Kędzierzyn Koźle - ... PKP... - Gliwice - Żerniki - Szałsza - Czekanów - Grzybowice - Wieszowa - Rokitnica - Helenka

Deszczowa Mikołeska

Poniedziałek, 3 maja 2010 · Komentarze(18)
Deszczowa Mikołeska

Cały tydzień mocno roboczy więc w długi weekend... oczywiście pada deszcz. I to jakby na złość. W sobotę popołudnie zajęte więc wtedy właśnie przestaje padać, w niedzielę podobnie... Dziwnym trafem dziś rano... nie pada... Co więcej budzi mnie SMS z pytaniem czy jedziemy na Jurę... Pojechałbym ale popołudnie też zaplanowane więc samotnie ruszam w drogę. Myślałem, że wyciągnę Wiktorka (bo już ma rower dobry - właściciel nieszczęsnego serwisu ujął się ambicją i gratisowo zmienił pedały) ale jakoś długo spał...

Ruszam w stronę Ptakowic żeby odnaleźć Bramę Gwarków. Skręcam w dróżkę wskazaną przez fredziomf'a i... echo... nie ma... chwila szukania ale trudno szukać jak się nie wie dokładnie gdzie... Złe przygotowanie... trudno... następnym razem będzie lepiej.

I gdzie ta brama? © djk71


Kieruję się w stronę drogi i nagle... jest :-)

Brama Gwarków © djk71


Kilka zdjęć i trzeba uciekać bo komary zaczynają dawać o sobie znać. Tylko którędy... Kierunek wydaje się być dobry ale ścieżki nie widać. Co więcej napotykam kolejny potoczek. Chwila wędrówki wzdłuż i w końcu znajduję jakieś zwężenie... Spoko, tylko jeden but lekko mokry... Niestety po drugiej stronie jakieś pole... Masakra, nie lubię wchodzić komuś w teren... Błoto, trawa, koszmar... Wolno jak ślimak...

Wolno jakoś © djk71


W końcu droga. W Laryszowie rzut oka na mapę dokąd biegną drogi, którymi do tej pory nie jeździłem. W tym momencie podchodzi mieszkaniec pobliskiego domu, widać życzliwie chce pomóc... a jednak nie... "Kolarzu! palicie?" "Nie" "Ech w d..." i poszedł.

Mijam Miedary, Połomię i... co tu robić dalej? Brynek... ładnie tu...

Pałac w Brynku © djk71


Pałac w Brynku © djk71


Kierunek Mikołeska, sam nie wiem po co :-)

Wcześniej mijam nadleśnictwo w Brynku. Mijam i wracam. Mnóstwo tablic informacyjnych, fajnym językiem z obrazkami... Świetne miejsce na wycieczkę dla dzieci.

Ptasi Budzik © djk71


Do tego ścieżka przyrodnicza, z miejscem na ognisko...

Ścieżka przyrodnicza w Brynku © djk71


I dwa duże ptaki...

Śmigłowce w Brynku... a może helkoptery... © djk71


Dalej w las i... błotko... po chwili jestem cały czarny... Na szczęście zaczyna padać... może się umyję... W Mikołesce leje. Leje tak, że nie chce mi się szukać krzyża przydrożnego, który jest opisany na jednej z wielu tablic na wytyczonych w tej okolicy trasach.



Wracam w stronę domu. Las, las, las...pięknie... pięknie choć mokro... Wyjeżdżam w Pniowcu. Zamiast jechać w stronę domu, jadę w drugą stronę żeby zobaczyć gdzie się ostatnio zgubiłem jadąc z Kosmą. Jadę, mijam znajome tereny, wjeżdżam znowu w las i wyjeżdżam... dokładnie tam gdzie ostatnio. Tylko gdzie to jest? Tym razem jadę w drugą stronę i wyjeżdżam w Tarnowskich Górach. Patrząc w domu na mapę wygląda, że wylądowałem wcześniej gdzieś w okolicach Repecka.

Teraz już spokojnie do domu. Spokojnie ale jeszcze mnie nosi choć zaczynam czuć zmęczenie. Jeszcze las, jeszcze teren... jeszcze się zmęczyć...

I tak było. Brudny, zmęczony i zadowolony docieram do domku :) Dobrze, że choć w jeden dzień długiego weekendu się udało chwilę pojeździć...

Pierwsza setka w tym roku

Niedziela, 25 kwietnia 2010 · Komentarze(19)
Pierwsza setka w tym roku

Po dwóch tygodniach ciężkiej pracy w końcu pora na rower. Miało być bladym świtem ale Monika zaproponowała wyjazd na bytomską imprezę z okazji akcji "Polska na rowery".

Ruszamy do Bytomia i... szok. Wieje koszmarnie, chyba gorzej niż wtedy kiedy nie dojechaliśmy na Górę św. Anny. Jakoś jednak docieramy na bytomski Rynek, gdzie oczywiście spotykamy Jacka i parę innych znajomych twarzy ;-)



"Masową" trasą robimy rundkę po centrum, by w końcu dotrzeć do nowej hali sportowej w Szombierkach, gdzie otrzymujemy certyfikaty uczestnictwa w imprezie oraz zostajemy poczęstowani pyszną grochówką. Niektórzy są bardzo dumni z certyfikatów



W planach jeszcze dodatkowe atrakcje ale my ruszamy dalej. Choć może fajnie by było spojrzeć na wszystkich z góry... ;-)



Jedziemy, a może idziemy...



... przez Piekary...



... i dojeżdżamy do bunkra w Dobieszowicach, który za cel wybrali dziś również inni miłośnicy dwóch kółek :-)



Podziwiając co kawałek kolejne odcinki budowanej autostrady A1 docieramy do lotniska w Pyrzowicach. Niestety nie udaje nam się sfotografować żadnego startującego ani lądującego samolotu, choć chwilę wcześniej jeden z nich mocno nas zaskoczył.



Ruszamy w stronę zalanej kopalni w Bibieli zahaczając wcześniej o zameczek Donnersmarcków, który stał się w latach 70-tych rezydencją I sekretarza PZPR Edwarda Gierka.

Obok ruin kopalni w Pasiekach (nazwanych Piaskami na nowej mapie Wyżyny Śląskiej wydanej przez Compass) nowa tablica informacyjna. Dobrze, bo stara komuś przeszkadzała kiedy byłem tu poprzednio. Oznaczenia szlaku też jakby wyraźniejsze, trudno teraz tu nie trafić.



Chwilę zwiedzamy pozostałości po kopalni, która została całkowicie zalana ponad 90 lat temu. Przy okazji dowiadujemy się, że niektórzy badają ten teren od wielu lat i wciąż znajdują coś nowego. Dla ciekawskich ostrzeżenie... ponoć łatwo wpaść w niezabezpieczone szyby... :-(

Ale i tak jest tu ładnie...



Co prawda momentami nie do końca wiemy jak powinniśmy jechać...



... ale jakoś dajemy radę ;-)

Robimy rundkę po okolicy i jedziemy do Zielonej. Fajnie choć droga momentami daje w d... dosłownie... Szkoda, że nie ma czasu na odpoczynek...



Do Kalet w ramach odpoczynku decydujemy się jechać asfaltem, gdzie Kosma strofuje mnie, że znów mi się gdzieś spieszy ;)

Rzut oka na pozostałości przemysłowe...



Ale zegar na kościele mówi, że czas do domu...



Szybkie zakupy w okolicznym sklepie, obiadokolacja w lesie i ruszamy w stronę Głębokiego Dołu. Wcześniej próbujemy odnaleźć najgrubszy cis (jak to opisano na wspomnianej mapie) ale nie udaje nam się to. Czyżby go wycięli? A może go nigdy nie było...

Tuż przed Głębokim Dołem łapię kapcia. Wjechać na szkło w... lesie... bez komentarza...

Mijamy staw i na azymut wracamy do domu...



Lądujemy w Pniowcu gdzie... lekko się gubię... Nie pierwszy chyba raz dziś... Muszę przyznać, że Kosma jest dziś lepszym nawigatorem... ;-)

Po chwili jednak odnajdujemy drogę i... Monika pokazuje mi co oznacza szybka jazda... Mam dość...

Było fajnie... potrzebowałem tego... Dziękuję żonie i dzieciom za wolny dzień i Monice za towarzystwo... :-)

Odyseja... Zabrzańska

Niedziela, 11 kwietnia 2010 · Komentarze(7)
Odyseja... Zabrzańska

Jako, że drugi dzień Odysei został odwołany zrezygnowaliśmy z noclegu w Olkuszu i wróciliśmy na Helenkę w towarzystwie organizatorów Bike Orientu :-) Po sympatycznym, choć wyjątkowo krótkim wieczorze - zmęczenie jednak dało znać o sobie - dziś w planach rower. Wszystkie prognozy wskazywały na ulewne deszcze ale kto by się tym przejmował :-)

Rano nie pada ale kiedy po śniadaniu siedzimy nad mapami… leje… Nie szkodzi. Nie jesteśmy z cukru. Wraz z Moniką, Piotrem i Pawłem schodzimy na dół i… spędzamy kilka… kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt minut pod daszkiem rozmawiając, grzebiąc przy rowerach i… zastanawiając się, czy naprawdę chcemy jechać. Leje koszmarnie.



W międzyczasie wychodzi z klatki sąsiadka z psem, który… boi się rowerów!!! Na widok ośmiu kółek przy wejściu do bloku… wygląda jakby chciał popełnić seppuku.

Gdy widzimy jak wraca postanawiamy go więcej nie stresować, tym bardziej, że jakby przestawało padać i ruszamy. Oczywiście nie przestało. Do tego 5 stopni sprawia, że po zjeździe do Rokitnicy palce u rąk wydają się być zamarznięte, a buty przemoczone… Będzie ciekawie.

Jedziemy sobie przez Mikulczyce do Zabrza podziwiając zrujnowaną wieżę ciśnień, pozostałości po hucie, Zandkę i stalowy dom, żydowski cmentarz (dziś tylko zza ogrodzenia) i lądujemy przy skansenie Królowa Luiza. Niestety w niektóre miejsca wstęp wzbroniony.



A niektóre pojazdy tu zaparkowana są ciekawe, a przede wszystkim szerokie...



Jest zimno. Bardzo zimno. Piotrek się przebiera, a Mavic drepcze w miejscu. Przy kolejnej wieży ciśnień po chwili dyskutujemy czy jechać do Gliwic czy poszukać jakiejś knajpki i trochę się ogrzać. Awaria roweru Pawła przesądza sprawę. Szukamy knajpki, co jest takie proste w takim dniu jak dziś, dodatkowo chcąc mieć możliwość zaparkowania gdzieś rowerów.

Przy okazji oglądamy jak ktoś zaparkował w cysternie. Nie widać parkującego ale nie chciało nam się podjeżdżać z drugiej strony.



W końcu znajdujemy pizzerię i jest… ciepło :-) Herbatka, pizza i jedziemy na dworzec odwieźć chłopaków. Szkoda, że tak krótko ale mam nadzieję, że jeszcze razem na Śląsku pojeździmy :)

Odyseja 2010 - dzień pierwszy

Sobota, 10 kwietnia 2010 · Komentarze(11)
Odyseja 2010 - dzień pierwszy
W tym roku odyseja blisko domu więc wraz z Moniką dojeżdżamy na start rano prosto z domu. Chłodno i w perspektywie deszcze ale jesteśmy pełni optymizmu. Kiedy posilamy się przed startem dojeżdża Mavic i Piotrek. Żarty, ostatnie przygotowania i po chwili dostajemy do ręki mapy. Tym razem oprócz tradycyjnego poszukiwania zaznaczonych punktów mamy odcinek specjalny gdzie zaznaczona jest jedynie trasa na mapie w skali 1:15000, a punktu znajdują się… gdzieś tam przy trasie :-)

Na spokojnie wyznaczamy trasę i ruszamy.



Na dzień dobry punkt 4 i… masakra. Wspinaczka. Ładna wspinaczka. Zaczynamy się bać, co będzie dalej jeśli taki jest początek?



W tym momencie dostajemy SMS-a od Młynarza i telefon od mojej małżonki z informacją o tragedii jaka miała miejsce w Smoleńsku… :(

W tym momencie chyba jeszcze to do nas nie dotarło. Zarejestrowaliśmy fakt i pojechaliśmy dalej. Punkt odnaleziony. Jedziemy dalej. Zaczyna padać.

Punkt ósmy przy krzyżu, a właściwie krzyżach, łatwy nawigacyjnie ale podjazd dało się odczuć :-) Współczujemy chłopakowi, który stoi na punkcie w taką pogodę.



Trzynastka też dość prosta do odnalezienia. Tylko sędziowie jacyś dziwni ;-)



Po drodze spotykamy pierwszego singla… :( Odyseja to jazda parami, ale jak widać nie wszystkim to się podoba…

Zjeżdżamy do drogi i koszmar. Nie cierpię dźwięków jakie wydobywają się z napędów po piaskowym odcinku. Nie da się tego słuchać. Na PK14 decydujemy się wjechać czerwonym szlakiem. Wraz z nami dwa inne zespoły, które nas właśnie dogoniły. Po 100-200 metrach wzorem jednego z zespołów zawracamy. Szlak nawet piechurom może sprawić trochę problemów. Decydujemy się jechać dookoła rowerówką. Dojazd do punktu masakryczny. Moja tylna opona nie nadaje się na błoto. Mnóstwo powalonych drzew, jak zresztą wszędzie tutaj. Wydaje się być prawdo to o czym wcześniej czytaliśmy, że uporządkowanie po tej zimie będzie trwało do wiosny… w przyszłym roku… ;-(



Wracając z punktu doceniam kask. Uderzenie głową w gałąź mało nie zrzuca mnie z roweru.

Droga do punktu 15 to wspinaczka po piachu. Dostajemy trochę w kość. Znajdujemy punkt szybciej niż koledzy, którzy nas wcześniej wyprzedzili. Jak się potem okaże nasze ścieżki jeszcze przetną się kilkukrotnie. Oni jeżdżą szybciej, my dokładniej.

Potwierdza się to po chwili kiedy zaczyna się odcinek specjalny. Chłopcy gubią drogę, a my tylko dzięki przytomności Kosmy trafiamy na właściwą ścieżkę. Kompasu prawie nie wypuszczamy z rąk. Na tym odcinku jest potrzebny jak nigdy dotąd.

Po chwili zaczyna się nam podobać, choć wcześniej byliśmy nieco przestraszeni. Fajna zabawa, choć w sumie tracimy tu chyba trochę czasu. Na jednym z punktów sędzia uświadamia nam, że część punktów jest czynna do… 15-tej. Jest prawie 15-ta ;-( Kolejny błąd na etapie analizy i planowania trasy. Kolejna nauczka na przyszłość.

Po dojeździe do asfaltu decydujemy się zrezygnować z trzech kolejnych punktów, bo głupio by było jechać i zobaczyć, że punktu są już faktycznie ściągnięte.

Rozmawiamy o tym co się stało, co będzie dalej, jesteśmy w szoku, że mimo iż wszyscy jesteśmy na trasie to… wszyscy już o tym wiedzą…

Ruszamy asfaltem w stronę PK 12 i… mamy problem. Skrzyżowanie powinno być po około 1,2km a tu już ponad 2 i nic… Niemożliwe. Nie mogliśmy go przegapić. Kawałek dalej oboje już wiemy… przecież wróciliśmy do mapy 1:50000 !!! Czyżby pierwsze oznaki zmęczenia?

Dwunastka szybko odnaleziona. Wszyscy, których tam spotkaliśmy zjeżdżają na azymut przez las. Ale jak? Tam przecież nie ma żadnej ścieżki. Kosma namawia mnie na podobny wariant. Waham się ale po chwili schodzimy ze zbocza przez las… drogi, które widzimy na mapie to ścieżki, wąskie ścieżki.. Podziwiamy tych, którzy próbują dostać się na 12-tkę z tej strony.

W końcu znajdujemy drogę i jedziemy spokojnie w stronę wieży na punkcie nr 10.



Przerzutki już od jakiegoś czasu nie działają więc podjazd wolny ale docieram bez przeszkód. Rzut oka na Pustynię Błędowską, która z tej strony wcale nie wygląda jak pustynia. Nie to co z drugiej.



Czasu coraz mniej (już po 17-tej) więc decydujemy się jechać jeszcze tylko na trójkę. I tu zaczynają się schody… zmęczenie. Opadam z sił. Na szczęście po krótkiej przerwie ruszam i udaje się spokojnie dojechać do punktu. Stąd widok na osiedle smerfów :)



Do mety już tylko kawałek, zapominam o zmęczeniu.

Dotarliśmy. W limicie czasu, ale po raz kolejny zaliczyliśmy na Odysei jedynie wymagane minimum, czyli ponad połowę punktów. Widać na tyle nas tylko stać.

Jak się okazuje część uczestników zostaje zdyskwalifikowana bo nie byli w stanie odnaleźć nawet tego. Pocieszające, ale może rzeczywiście powinniśmy jeździć na trasie rekreacyjnej?

Zgodnie z naszymi przewidywaniami jutrzejszy etap z powodu żałoby zostaje odwołany. Kiełbaska, piwo, pogaduchy ze znajomymi i… z nieznajomymi , ogłoszenie wyników i czas do domu.

Z jednej strony szkoda, że tylko jeden dzień, z drugiej może i dobrze, bo jesteśmy zmęczeni, a rowery w opłakanym stanie.

Podsumowując: wciąż się musimy dużo uczyć, trzeba popracować nad kondycją ale… i tak było świetnie ;-)

Przed Odyseją...

Czwartek, 8 kwietnia 2010 · Komentarze(11)
Przed Odyseją...
Miałem nadzieję, że w tym tygodniu pojeżdżę... Sobota i niedziela dobrze wróżyły... poniedziałkowe ulewy już mniej... wtorek i środa praca wiec dziś... udało mi się wyrwać chwilę wcześniej z pracy co i tak niezbyt się przełożyło na godzinę wyjazdu... Dopiero po 17-tej spotykamy się z Łukaszem... "Gdzie jedziemy?" pyta... Lasy tarnogórskie... Chyba mu się spodobała odpowiedź.

Głównie lasami i polami docieramy do Tarnowskich Gór. Dziś nie zatrzymujemy się na Rynku tylko mkniemy w stronę Lasowic żeby znów poczuć teren. Trasa nowa dla Łukasza... to dobrze... ;-)

Docieramy nad Chechło. Puste jeszcze o tej porze... wkrótce nie będzie się dało tędy przejść..., a co dopiero przejechać...



Kiedy stajemy koło tablicy informującej o trasie do zalanej kopalni już wiem, że pojedziemy w tamtą stronę :-) Tak naprawdę wiedziałem to od momentu wyjścia z domu tylko nie wiedziałem jak się z czasem wyrobimy. Na pewno nie pojedziemy do kopalni, bo muszę wrócić koło dwudziestej do domu ale jedziemy w tamtym kierunku.

Po drodze Łukasz narzeka na skromny obiad... ale nie chce stanąć przy sklepie w Żyglinie. Kawałek dalej decyduję się jechać nieco inaczej niż kiedyś mając nadzieję, że i tak wyjedziemy tam gdzie chcę... Szkoda, że mapy nie wziąłem, bo okazuje się, że droga (całkiem fajna zresztą) odbija w nieco innym kierunku. Nie szkodzi... jedzie się fajnie więc zobaczymy gdzie trafimy. Wyjeżdżamy w jakiejś wiosce i koło sklepu Łukasz jednak pęka... :-) I słusznie. Sam też chętnie cos pałaszuję... Przy okazji dowiadujemy się, że jesteśmy w Brynicy (gdziekolwiek to jest).

Chwilę później dojeżdżamy do tzw. zameczka w Bibieli, zbudowanego w końcu XIX w. przez Donnersmarcków, magnatów ze Świerklańca. W obecnej leśniczówce w latach 70. XX w. był leśny dwór Edwarda Gierka.



Zakaz wstępu i kilka psich bud jakoś zniechęcają nas do bliższego zapoznania się tym miejscem. Poza tym zaczyna się ściemniać i robi się chłodniej. Wracamy. Przez Miasteczko Śląskie i... wybrukowaną drogę za torami, która da nieźle w d... Łukaszowi. Za to potem jest zachwycony kolejnym odcinkiem drogi.

Z Tarnowskich Gór niezbyt lubianą przeze mnie 78-ką, ale jesteśmy już trochę spóźnieni więc tak będzie najszybciej.

Potrzebowałem tego wyjazdu przed Odyseją. Żeby nie umrzeć jak drugiego dnia w zeszłym roku... Choć oczywiście to wcale nie gwarantuje, że będzie lepiej... Prawdziwi sportowcy pewnie tylko z politowaniem się uśmiechają czytając o takim treningu.. ale cóż... ja jeżdżę jak jeżdżę i najważniejsze, że mi się to podoba... ;-)

Odreagować

Poniedziałek, 29 marca 2010 · Komentarze(10)
Odreagować
Wczoraj już nie było siły/chęci żeby pójść pojeździć choć próbowałem Kosmę namówić na to... Na szczęście się nie zgodziła ;)

Dziś wracając z pracy wiedziałem, że pójdę pojeździć. Musiałem odreagować... Są rzeczy, które mnie czasem przerastają. Czasem mi się wydaje, że jestem z innej bajki... nie potrafię sobie do końca wyobrazić pewnych rzeczy... Życie jednak potrafi mnie wciąż zaskoczyć, ludzie też... niestety...

Wieczorny obiad przerywa mi Łukasz (ciekawe kiedy w końcu pojawi się na bikestats.pl) pytając "To kiedy idziemy?" :-) Chwila przerwy po wieczornym obiedzie i... jedziemy. Kierunek Tarnowskie Góry. W Stolarzowicach masakra, słyszałem, że są rozkopane ale żeby aż tak... W sumie niezbyt mi to przeszkadza, tylko Łukasz coś wspomina o świeżo umytym rowerze... :-) Ja swojego jeszcze nie zdążyłem umyć po sobotnim Prologu.

Na Rynku w Tarnowskich Górach Łukasz naprawia lampkę.



Ja tymczasem oddaję się lekturze fragmentów dzieła z 1612 roku autorstwa Walentego Roździeńskiego "Officina ferraria abo Huta i warstat z kuźniami szlachetnego dzieła żelaznego".



Tyle tylko, że nie wiem jak kartki przewracać...



Knajpki puste więc my też nie siadamy.



Chcemy się chwilę pokręcić po okolicy ale deszcz skutecznie przekonuje nas do zmiany planów. Wracamy. Szybko, momentami się nawet trochę spociłem :-)

Krótki ale fajny wyjazd, mam nadzieję, że częściej uda nam się nam pojeździć... I może nie tylko po asfalcie :)

Góra Św. Anny... miała być...

Sobota, 20 marca 2010 · Komentarze(28)
Góra Św. Anny... miała być...

Od kilku dni krążyła mi po głowie pierwsza w tym roku "setka", przyjaciele mocno mnie w tym wspierali. Po wczorajszej masie klamka zapadła, rano jedziemy na Górę św. Anny albo... gdzieś...

Choć mamy najbliżej, wraz z Kosmą, Asicą i Młynarzem, na start docieramy spóźnieni. Czekają już na nas fredziomf i codeisred. Powitanie i ruszamy w kierunku Toszka. Wcześniej jednak zaliczamy kościółek w Księżym Lesie. Po drodze śmiechy, rozmowy i... potworny wiatr. Niestety jak to zwykle bywa wiejący nam w twarz. W Toszku krótka przerwa na mały popas i podziwianie zamku.





Na zamku odbywają się zajęcia z gry na gitarze i na instrumentach klawiszowych. Jak widać w młodym wieku trudno jest się zdecydować na instrument.



Czas jechać dalej. Kierunek Poniszowice. Po drodze kilka podjazdów i wciąż ten piekielny wiatr. Cieszę się na myśl o kolejnym postoju. Czyżbym był zmęczony?

Przy kościółku tablica z czaszką - coś dla Kajmana :)



Jedziemy dalej. Coraz bardziej wieje albo coraz mniej mam siły. W Chechle postój i... proponuję aby reszta spokojnie pojechała dalej a ja będę powoli wracał. Nie dojadę do Góry Św. Anny, a jeśli nawet to nie wrócę. Ekipa nie chce przystać na taką propozycję. Jedziemy do Ujazdu i tam zdecydujemy co robić. Do tego zaczął padać deszcz. Deszcz, wiatr... mało przyjemnie.

Dojeżdżamy do DK40 i zapada decyzja, że wracamy. Jeszcze raz próbuję ich przekonać, żeby jechali ale twierdzą, że jedziemy skoro dojechaliśmy tu razem to i wrócimy razem. Dziękuję Wam za to, choć mam wyrzuty, że nie dotarliście tam gdzie chcieliście.

Ruszamy w stronę Pławniowic i... wstąpiły we mnie nowe siły. Czy to dlatego, ze teraz jakby bardziej z wiatrem, czy to dlatego, że do mózgu dotarła informacja, że to już powrót?

W Pławniowicach sesja fotograficzna. To miejsce jest jednak magiczne.





I dobrze strzeżone



Niektóre napisy są trochę intrygujące



Ale najważniejsze, że przyszła wiosna...



Jedziemy. Kawałek dalej okazuje się, że to jednak nie była kwestia psychiki, jestem naprawdę zmęczony. Wizyta w sklepie na stacji benzynowej to to czego najbardziej potrzebowałem. Niestety po kilkunastu kilometrach znów padam. Dobrze, że zawróciliśmy i już jesteśmy blisko domu.

Jest pomysł, żeby jednak zrobić "stówkę" - beze mnie. Odpadam. Chcę do domu.

W Rokitnicy w locie żegnają się z nami fredziomf i codeisred - dzięki za wspaniałe towarzystwo :). My po chwili docieramy do domu. Mam dość. Jestem wykończony choć jak zawsze zadowolony z jazdy w tak fajnej ekipie :-)

Nie było "stówki" ale był to najdłuższy dystans od lipca, od mojego rekordu. Szok. Nigdy bym nie przypuszczał, że od tego czasu już nie zrobiłem żadnego dłuższego dystansu ale sprawdziłem i tak jest. Czemu się więc dziwię, że nie mam sił?

P.S. Sprawdziłem historię i wiatr był naprawdę silny, najsilniejszy tego roku.

Ś(w)IR

Sobota, 16 stycznia 2010 · Komentarze(12)
Ś(w)IR
Dziś wyjazd na spotkanie zarządu Śląskiej Inicjatywy Rowerowej. Ruszamy z Helenki razem z Kosmą trochę wcześniej by spotkać się w Świętochłowicach z Arturem i krótką przejażdżkę po jego mieście.

Ślisko, przekonuję się o tym już przy wyjeździe z osiedla, gdzie rower wykonuje efektowny pad. Mnie na szczęście znów udaje się ustać...

W Rokitnicy nie możemy się oprzeć żeby nie zrobić zdjęcia części rowerówki. Widać ktoś chciał ją dobrze oznaczyć. Chętnie bym się z nim nią teraz przejechał, oczywiście zgodnie z przepisami :-)



Droga do Rudy niespodziewanie czarna, bałem się że będzie gorzej. Dopiero wjazd na Styczyńskiego w celu skrócenia trasy o kilkaset metrów wita nas lodem. Ślisko. Bardzo.

Tracimy trochę czasu i kiedy dojeżdżamy do Kaufhausu jest już za późno żeby robić zdjęcia. Jeszcze tu wrócimy. ;-)

W Świętochłowicach spotykamy Artura i Radka z Chorzowa. Od razu tempo jazdy wzrosło. Wzrosło przynajmniej dopóki nie wjechaliśmy na zaśnieżone i oblodzone drogi :) Strach mnie momentami paraliżował czego nie można było powiedzieć o chłopakach. Ludzie dziwnie patrzą na bandę świrów na rowerach na śniegu.

Szkoda, że nikt nie wykorzystuje takich miejsc...


Czemu Monika zaczęła tańczyć przed wieżą, do tej pory nie wiem...



Przez chwilę obawialiśmy się, że to tu będzie miejsce spotkania...



Przed samym dojazdem na miejsce spotkania ŚIR-u Kosma ślizga się, pada i uderza głową o lód. Całe szczęście, że ma kask. W innym wypadku... lepiej nie myśleć.

Spotkanie trwało dłużej niż zakładaliśmy ale podejrzewam, że... moglibyśmy tam jeszcze spokojnie spędzić kilka kolejnych godzin mając o czym dyskutować.



Na szczęście ktoś miał odrobinę zdrowego rozsądku i zakończył imprezę ;)



Powrót częściowo na skróty. Roman zaproponował nam podwózkę do Bytomia z czego z uwagi na późną porę, chłód i rozwaloną lampkę Moniki chętnie skorzystaliśmy.

Z Bytomia Monika wymyśla bezpieczniejszy wariant drogi dzięki czemu czas powrotu nam się nieco wydłuża... ;-)

W planach był jeszcze dziś wyjazd na nocny rajd do Tychów ale... nie wyszło. Może za rok... ;-)

W domu uświadamiam sobie, że tylu kilometrów (choć to przecież żaden rekord) to chyba od Odysei nie zrobiłem, czyli od ponad 3 miesięcy. Obym jak najszybciej o tym okresie bezruchu zapomniał...