Wpisy archiwalne w kategorii

Polska niezwykła

Dystans całkowity:7855.14 km (w terenie 1617.14 km; 20.59%)
Czas w ruchu:463:10
Średnia prędkość:16.96 km/h
Maksymalna prędkość:64.15 km/h
Suma podjazdów:2938 m
Maks. tętno maksymalne:193 (137 %)
Maks. tętno średnie:175 (89 %)
Suma kalorii:10637 kcal
Liczba aktywności:125
Średnio na aktywność:62.84 km i 3h 42m
Więcej statystyk

Tour de Zabrze

Sobota, 2 stycznia 2010 · Komentarze(21)
Tour de Zabrze
Dzisiejszy poranek powitał nas śniegiem. Nie powiem żeby nas to ucieszyło. Mówi się jednak trudno i jedzie się dalej. Jako, że Asica z Młynarzem musieli już nas opuścić dziś na rower ruszamy w trójkę (Kosma, JPBike i ja). Tuż przed wyjazdem dzwoni do nas Dynio i... po chwili jedziemy już razem. Wcześniej jednak oczekując na Jacka chcemy wyciągnąć na rower Czarną Owcę. Niestety znów jej się udało i wypoczywa gdzieś poza Zabrzem. :-)

Jeden z fantastycznych prezentów gwiazdkowych podsunął nam pomysł żeby pokazać Jackowi Zabrze i może Gliwice. Ruszamy w stronę Mikulczyc. Rowerówka jak się spodziewałem bielutka. Nikt nie pomyślał o jej odśnieżeniu.



Mimo to jedzie się fajnie, choć ostrożnie... :-)

Dalej przez Hagera pokazać wagoniki i wieżę ciśnień. Stamtąd na Zandkę. Dobrze, że Jacek naprawił mi dziś hamulce. Było z górki, ślisko...

Na Zandce najpierw dom z dziurami po kulach, potem Dynio brata się z lokalsami i w końcu dojeżdżamy pod stalowy dom. Chłopcy są chyba pod wrażeniem.



Nie zaglądamy na cmentarz żydowski, bo dziś za zimno i za mokro. Jedziemy do Luizy. Nie zwiedzimy dziś sztolni ale obejrzymy sobie chociaż pojazdy wojskowe.



Dzieci szybko zaczęły się bawić



Niestety takie zabawy czasem źle się kończą.




Dalej kolejna wieża ciśnień. Robi wrażenie. Jest olbrzymia i piękna. Szkoda, że wciąż nie ma w niej knajpki, galerii...



Następny kawałek drogi to lodowisko. Udaje się na szczęście pokonać go bez upadku :)

Kolejny przystanek to Kościół św. Józefa znajdujący się na przeciwko stadionu Górnika Zabrze. Wszyscy wyszli stamtąd pod dużym wrażeniem. Myślę, że jeszcze wszyscy tam wrócimy.

Zimno więc decydujemy się wracać. Spokojnym tempem docieramy do domu, gdzie po chwili delektujemy się grzanym piwem. Fajna przejażdżka. Dzięki Dynio, że udało Ci się do nas dołączyć.

Smutno ale z nadzieją

Niedziela, 18 października 2009 · Komentarze(11)
Smutno ale z nadzieją
Kolejne dwa tygodnie przerwy tłumaczone pracą i brzydką pogodą. Dziś był powód żeby ruszyć cztery litery - II spotkanie Śląskiej Inicjatywy Rowerowej. Choć spotkanie w knajpce to postanowiliśmy z Kosmą pojechać rowerami.

Rokitnica, Mikulczyce i decyzja, że możemy się trochę pobrudzić więc... Leśną w stronę Szałszy. Myślałem, że będzie większe błotko ale i tak zdążyłem się ubrudzić.

Dalej Żerniki, park w Gliwicach i decyzja, że jedziemy na zabytkowy cmentarz hutniczy. Choć jest kilkaset metrów od miejsca gdzie pracuję nigdy wcześniej tam nie byłem.

Zamiast zachwytu... załamka. Dawno nie widziałem niczego tak przygnębiającego.

Chciałem napisać coś więcej... Nie potrafię... Dobijają mnie takie miejsca, Ci ludzie, którzy to zrobili, którzy na to pozwolili...

"Kto nie szanuje i nie ceni przeszłości, nie jest godzien szacunku teraźniejszości, ani prawa do przyszłości"



"Naród, który traci pamięć, traci swoją tożsamość"



"Naród bez przeszłości, staje się Narodem bezdomnym - bez przyszłości"



"Ojczyzna to ziemia i groby. Narody tracąc pamięć, tracą życie"



"Człowiek nie może żyć bez przeszłości, że tylko w przeszłości jest ocalenie, że ona, tylko ona jest źródłem godności i odwagi. Naród, który nie zna przeszłości, nie zrozumie nigdy sam siebie, nie zrozumie, ani kim jest, ani jaki jest jego rodowód, ani dokąd zmierza w tym dzisiejszym pochodzie. Aby iść naprzód, trzeba umieć korzystać z doświadczeń przeszłości, a chcąc to czynić, należy mieć o niej dokładne pojęcie".



"Jeśli nie znamy przeszłości - nie rozumiemy teraźniejszości i nie możemy próbować kształtować przyszłości".

Koniec smucenia. Trzeba jechać na Rynek gdzie umówieni jesteśmy z Darthem. Szybko zleciał nam czas na pogaduchach obok czołgu.



Pora nas potkanie Śląskiej Inicjatywy Rowerowej. Szybko mija czas, ale wydaje mi się, że udało nam się dość sporo zrobić, zaplanować, omówić... Jeśli tylko część tego uda się zrealizować... wierzę, że tak będzie...

Powrót z Arturem i Kosmą do Zabrza. W samym centrum zjeżdżając na chodnik nie zauważam krawężnika i w momencie leżę jak długi. Na szczęście nic mi się nie stało.

Po chwili żegnamy się i każdy rusza swoją drogą.

Po przyjeździe do domu trafiam od razu w Radio Katowice na relację z konferencji prasowej, która odbyła się po naszym spotkaniu.

Odyseja 2009 - Pan jest mądrzejszy :-)

Sobota, 3 października 2009 · Komentarze(4)
Odyseja 2009 - Pan jest mądrzejszy :-)

Po ubiegłorocznej błotnej masakrze w tym roku najbardziej martwiła nas pogoda. Prognozy co rusz się zmieniały ale wciąż groziły deszczem. Wczoraj, w miarę zbliżania się do ośrodka, w którym mieliśmy nocować, co innego zaczęło nas martwić. Co rusz to na drodze pojawiały się znaki "Niebezpieczny zjazd" lub "Stromy podjazd" uzupełniane tabliczkami 9-10%. Już wtedy widzieliśmy, że będziemy tymi drogami jeszcze jechali… i to nie samochodem. Kulminacją okazał się podjazd pod ośrodek. Samochód dał radę…

Wieczór upłynął pod znakiem pogawędek i śmiechu w fantastycznym gronie reprezentantów bikestats.pl i nie tylko :-)



Ranek wita nas słoneczną pogodą ale równocześnie dość rześkim powietrzem. Chwila zastanowienia się co na siebie włożyć i czas ruszać na start. Na dzień dobry wspomniany wcześniej podjazd tym razem w drugą stronę - wcale nie łatwiejszą. Nie wiem jak szybko jadę (czujnik licznika mi się przesunął w trakcie transportu) ale mimo hamowania chyba za szybko. Udało się. Podjeżdżamy pod ośrodek gminy skąd za chwilę nastąpi start. Ostatnie zdjęcia, ostatnie poprawki przy rowerach, krótkie powitanie i rozdanie map (tym razem zafoliowanych).



Nauczeni z Kosmą doświadczeniem, nie ruszamy od razu na trasę, tylko dokonujemy analizy rozmieszczenia punktów i planujemy na spokojnie trasę. Zajmuje nam to więcej czasu niż innym ale trudno. Świadomie decydujemy się zrezygnować z kilku punktów i zaliczyć tylko minimum, czyli 7/13 punktów. Jeśli będzie czas to będziemy się zastanawiali co dalej.

Zaczynamy od PK8. Rozpędzając się na zjeździe mijam drogę, w którą mieliśmy skręcić. Decydujemy się nie wracać tylko wybrać inną ścieżkę. Podjazd. Duży, do tego przód nie zeskoczył mi na najmniejszą tarczę. Pedałuję i zaczynam tracić oddech. Po chwili zatrzymuję się. Nie mogę złapać oddechu nie mam siły. Porażka. Czyżby to miał być już koniec? Nic dziwnego, jak się tyle czasu nie jeździ to skąd ma się mieć kondycję…

Przebieram się i decyduję się jeszcze spróbować. Udaje się, docieramy do punktu po drodze podziwiając fantastyczne widoki. Na miejscu jest sędzina i… pół jednego z zespołów. Jak się potem okaże w tym roku również nie brakło singli na trudniejszych zjazdach i podjazdach.

Jedziemy w stronę Lanckorony. Jest gdzie się spocić. W końcu Rynek. Piękny, inny niż przywykliśmy spotykać. Tylko czemu tam zdjęcia nie zrobiłem?

Okazuje się, że to nie koniec wspinaczki, przed nami podjazd do ruin zamku. Po raz pierwszy ale jak się okaże nie ostatni momentami podprowadzamy rowery. W końcu szczyt. "Dziewiątka" - dziurkujemy kartę i chwila odpoczynku.

Szkoda, że zamku już nie ma © djk71


Pora na zjazd. Tu też momentami muszę zejść z roweru. Ale większość da się zjechać. W pewnym momencie Monika przystaje ale na widok wspinających się ludzi siada na rower i zjeżdża. Ja nie mam tyle odwagi. Trochę wstyd , ale pewnie byłby większy gdybym się przed nimi wyłożył. Sprowadzam rower. Mijana kobieta mówi: "Pan jest mądrzejszy" patrząc w stronę gdzie przed chwilą zniknęła moja partnerka ;-)

Jedziemy do "czwórki", po drodze mijamy Asiczkę i Młynarza ale nie ma czasu na rozmowy. Kawałek dalej spotykamy Damian a z Tomalosem.

Jedziemy wzdłuż kapliczek wokół których gromadzą się tłumy wiernych. Są chyba zdezorientowani. Pełno rowerzystów i każdy jedzie w inną stronę.

Dojazd do czwórki w miarę prosty poza finiszem. Kilkaset metrów podprowadzania roweru. Mało gdzie jesteśmy w stanie podjechać. Niektórzy nawet nie próbowali, wysyłali delegację ;-(
Zaliczenie punktu i zjazd w dół. Chwila odpoczynku. Podziwiamy pozostawione w lesie butelki po wodzie. Niestety to prawdopodobnie dzieło naszych rywali ;-(



Jedziemy na PK3. Chyba dopiero tu, w polu, po raz pierwszy posiłkujemy się kompasem. Spokojnie odnajdujemy ścieżkę i bez problemów docieramy do punktu.

Mimo momentami ciężkich podjazdów jest lepiej niż na początku się wydawało. Jakoś daję radę. Fantastycznym odkryciem jest funkcja "trip up" w liczniku. Mierzymy odległość do najbliższego skrzyżowania, reset i na bieżąco widzimy ile metrów/kilometrów już zrobiliśmy od ostatniego punktu.



"Dwójkę" też zaliczamy bez większych problemów. Zaczyna nam brakować picia. Zero sklepów. Na mapie jednak widać kufel - czyli bar - niestety nie stwierdzamy niczego takiego w realu ;-(



Trudno ale zmęczenia daje o sobie znać. Chwila zagubienia przed "piątką" ale wracamy i jest punkt.

Teraz już musimy znaleźć jakiś sklep. Na szczęście w Marcówce wyjeżdżamy wprost na sklep i bar. W barze niestety tylko trunki. Ratujemy się sklepem.

"Szóstka" nawigacyjnie prosta, niestety po podjeździe końcówka to strome podejście. Widzę jak niektórzy stamtąd wracają - masakra - w życiu z tego nie zjadę. Zaliczamy punkt i przekonuję Monikę żeby pojechać inną łagodniejszą ścieżką. Boję się tego zjazdu, a nie chce mi się sprowadzać roweru. Jedziemy. Niestety nie udaje nam się odnaleźć jednej ze ścieżek, którą chcieliśmy zjechać i w efekcie po chwili błądzenia (dobrze, że był kompas) decydujemy się na drogę na azymut - bez ścieżki. Udaje się dotrzeć do drogi.

I już końcówka, jakieś 3-4km ale trzeba się wspiąć ze 150m w górę. Masakra, do tego zbliża się 18:00 co oznacza, że od tego momentu zaczną być naliczane minuty karne. Wspinamy się ale jest ciężko. W końcu docieramy na metę. 7 minut po czasie, czyli 35minut kary. Nie ma to znaczenia. Po dodaniu minut karnych za opuszczone punkty lądujemy w końcówce tabeli. Inaczej niż przed rokiem.

Nic nie poradzimy. To było maksimum co byłem w stanie z siebie dać. Czas na kąpiel, jedzenie i i ognisko. Nie, ogniska nie będzie, org jest zdziwiony gdy o to pytam choć w informacji na stronie było jasno powiedziane:
- godz.19- biesiada przy ognisku

Nie szkodzi i tak nie mamy siły. Dziś wieczór szybko się kończy. Wszyscy chyba dostali niezły wycisk. Nie chcę myśleć, że jutro ciąg dalszy.

Na pustynię

Niedziela, 30 sierpnia 2009 · Komentarze(7)
Na pustynię

Po wczorajszym deszczowym rajdzie na orientację i bardzo długim after party dziś dzień powitał nas pięknym słońcem.

Kawa, śniadanie, kawa, kawa… i możemy ruszać :-)

Plan - Pustynia Błędowska. Dominika z Anetką i młodzieżą ruszają samochodem, a my chwilę wcześniej ruszamy rowerami. Zanim to nastąpiło szybka wizyta w sklepie w celu uzupełnienia baterii w aparacie. Przed sklepem spotykam biker'a na szosówce… Rock Machine. Obaj jesteśmy tak samo zaskoczeni - rzadko rowery tej marki spotyka się na drodze ;-)

W sklepie na pytanie o baterie dostaję odpowiedź "Jest tylko jedna". Zastanawiam się czy tak było naprawdę, czy to reakcja na moje wczorajsze zakupy.

- Jest pieczywo
- Tak
- To poproszę 6
- Proszę?
- Sześć chlebów.
- Ale ja mam tylko 7
- Może być siedem.
Sprzedawczynie prawie umarły z wrażenia. Ciekawe ile rodzin było bez chleba tego weekendu w Łośniu…
Baterii nie kupiłem - widać dziś wprowadzili reglamentację :) Trudno będzie bez zdjęć.

Jedziemy w fantastycznych nastrojach. Po drodze niestety musimy pożegnać Jacka, wcześniej już pożegnała się z nami Ewa. Docieramy na skraj pustyni. Wcześniej na szczęście udało mi się po drodze kupić baterie.





Fajnie, choć inaczej sobie wyobrażałem to miejsce. Do tego tłumy wycieczkowiczów: konno, na quadach, motorach, rowerach, samochodami…

Odpoczywamy oczekując na przybycie naszego zmotoryzowanego oddziału. W końcu są. Po chwili Kosma odsłania nam swoją wielką tajemnicę. Nie pozbyła się włosów zupełnie, a jedynie je przefarbowała troszeczkę…



Czas ruszać dalej. Po chwili jednak kolejny postój.



Jedziemy. Kajman próbuje zlokalizować drogę do Niegowonic…



Po drodze gra muzyka



Długi podjazd i jesteśmy na skałkach. Pod samą skałkę niestety nie podjechałem i później też nie zjechałem. Wciąż mam lęki w terenie.



Fajnie się siedzi ale pora wracać. Wśród milina aut udaje nam się szczęśliwie dotrzeć do domu.



Obiad, pakowanie i czas się rozstać. Szybko ten weekend zleciał.

Dzięki wszystkim za fantastyczne towarzystwo. Brzuch mnie do dzisiaj boli. Ze śmiechu ;)
Do następnego razu. W końcu wiemy już gdzie jest Eurocamping :-)

BTW: Dziś Dzień Bloggera. wszystkiego najlepszego wszystkim piszącym...

Licznik (s)padł

Sobota, 22 sierpnia 2009 · Komentarze(29)
Licznik (s)padł
Po wczorajszej masie, dziś przed 4 rano pobudka. Jadę odwieźć Kosmę do pracy. Dziś na szczęście jest ciepło i nie pada jak miesiąc temu :-)

Schodząc po schodach spada mi licznik (musiałem go niechcący lekko wypiąć wczoraj wieczorem) i... nie chce już ze mną więcej rozmawiać. Szkoda. Żal mi go bo był fajny i miał dopiero rok. No ale trudno.

Monika nie ma licznik, ja nie mam licznika więc gnamy co sił i w Katowicach jesteśmy już o 5:30 - pół godziny przed czasem. Znaczy się do tej pory liczniki nas ograniczały... :-)

Dalej nie mam żadnej koncepcji. Jadę sobie rowerówką w stronę centrum. Przy "gwiazdach" okazuje się, że rowerówka w trakcie robienia. Ciekawe podejście robotników. Widać wczoraj o 15-tej ktoś powiedział "na dziś koniec" i każdy zostawił wszystko tam gdzie leżało.





Dalej dojeżdżam prawie pod rondo i tam nagle wszystkie drogi rowerowe niespodziewanie się kończą. Chwila błądzenia pod rondem ;-) i po chwili już jestem po stronie Koszutki. Aż się prosi żeby stamtąd do Chorzowskiego parku wiodła rowerówka i... prawie wiedzie. Prawie, bo nie ma przejazdów rowerowych tylko przejścia dla pieszych, prawie, bo momentami się kończy i... trzeba jechać po chodniku.

Może by tak zaprosić na przejażdżkę kogoś z włodarzy tego miasta i niech sam schodzi z roweru co skrzyżowanie...

Koło centrum handlowego Silesia miły widok.



Ciekawe jak ten dozór wygląda w praktyce...

Przez chwilę chodzi mi po głowie aby wrócić pociągiem, ale nie wiem czy są tu wagony rowerowe...



Park w Chorzowie. Pusty o tej porze więc można spokojnie jeździć. Nigdy go jednak nie lubiłem i dziś to się potwierdza. Jakoś tak nijako jest. A może po prostu jestem już zmęczony.

Wyjeżdżam od strony Siemianowic na paskudną kostkę. Na szczęście po kilku minutach jestem w centrum Chorzowa. Dalej tą samą trasą co rano. Niestety teraz już nie jest tak fajnie. Mimo soboty dość spory ruch.

W Bytomiu jeszcze raz rzut oka na zabudowę i... wielce interesujący kościół.





W Miechowicach dopada mnie ulewa. Dziwne, miało wg prognozy padać dopiero za godzinę. Całkiem mokry wracam do domu.

Dziwnie się tak jedzie bez licznika.

Pod fontannę

Poniedziałek, 17 sierpnia 2009 · Komentarze(19)
Pod fontannę
Po obiedzie na rower. No, może nie od razu. Najpierw krótka drzemka i dopiero potem w drogę. Gdziekolwiek, ale asfaltem bo już po 19-tej i chmury jakieś nadciągają - ciemno się robi.

Stolarzowice, Górniki, Wieszowa, Grzybowice, zaczyna kropić. Do tego boję się. Boję się kierowców, na których w ostatnich dniach tak bardzo kląłem i którzy dziś też dają popis swoich umiejętności.

A propos kierowców i ich zachowań na drogach to ostatnio trafiłem na projekt 50kmh. Coś w tym jest.

Mijam Mikulczyce, na Koperniku czas wyciągnąć kurtkę. Zaczyna padać. Gdy dojeżdżam do Pstrowskiego deszcz mija ale wciąż jest tak samo parno jak było, gdy ruszałem w drogę.

Rzut oka na wyremontowany plac i nową fontannę. Nie jest taka jak wrocławska ale jak na zabrzańskie warunki to jednak coś.





Trzeba będzie spróbować ją sfocić jak nie będzie kropiło i najlepiej jak będę z kimś. Jakoś wciąż się boją o pozostawione obok siebie rzeczy kiedy wokół kręcą się nastolatkowie niektórych nacji...

Powrót przez Mikulczyce i nową ścieżkę rowerową. W sumie całkiem przyzwoitą i nieźle oznaczoną, choć brakuje mi znaku "Rowerzyści" od strony Mikulczyc - myślę, że mógłby się przydać, bo wyjeżdżający zza zakrętu od strony Rokitnicy mogą się nie spodziewać rowerów przekraczających drogę w kierunku ścieżki.

Nie podoba mi się też przejazd rowerowy przy wjeździe do Rokitnicy, rowerzyści muszą przejechać na drugą stronę drogi za wzniesieniem, co też może zaskoczyć niektórych kierowców.

Ale ogólnie nie jest źle. Ciekawe jakie będą dalsze kroki w tej kwestii... W Zabrzu, ale i na całym Śląsku infrastruktura rowerowa mocno kuleje, żeby nie powiedzieć, że jej prawie nie ma.

Ostatnio trafiłem na stronę Śląskiej Inicjatywy Rowerowej. Grupa jest młoda (stażem) ale dodając do tego co najmniej 4 znane mi masy krytyczne w regionie (katowicka, zagłębiowska, gliwicka i bytomska) może... może coś zacznie się zmieniać. Może uda się pokazać włodarzom naszego regionu, że tu też chcemy jeździć na rowerach.

Księży Las po raz kolejny

Niedziela, 26 lipca 2009 · Komentarze(0)
Księży Las po raz kolejny

Po porannej wycieczce Wiku wyciąga mnie na przejażdżkę. Wczoraj nas deszcz przestraszył, ale dziś pogoda ok. Cel - Księży Las. Wiku tu jeszcze nie był.Fajnie się tak jedzie z synem ;-)



Na miejscu chwila odpoczynku i czas wracać. Trzeba będzie znów częściej razem pojeździć.

Ficinus

Niedziela, 26 lipca 2009 · Komentarze(0)
Ficinus
Budzę się przed czwartą rano. Wczoraj Kosma o tej porze sama od nas wracała. Dziś… postanawiam ją odwieźć do Katowic. Ubieram się i… zaczyna padać. Gdyby zaczęło 10 minut wcześniej pewnie bym zrezygnował. A tak… ubrany więc jadę.

Ruszamy obudzeniu do końca rześkim powietrzem i padającym deszczem. Kosma w krótkim rękawku. Wariatka. Mnie w kurtce nie jest zbyt ciepło. Mały ruch więc spokojnie głównymi drogami dojeżdżamy do fabryki Moniki ;)

Pamiątkowe zdjęcie w nowej koszulce ;-)



i… co tu robić z tak pięknie rozpoczętym dniem? Przecież nie będę wracał tą samą drogą… Chwila włóczęgi po Katowicach.



Szok na Mariackiej. Dawno tu nie byłem.



Pojadę przez Gliwicką, Chorzów, Świętochłowice do Rudy Śląskiej.

W Świętochłowicach kolejne odkrycie. Niby tylko brama...



ale...




W Rudzie jadę zobaczyć zabytkową Kolonie Ficinus. Robotnicze osiedle wybudowane około 1860 roku. Składa się z szesnastu domów dwukondygnacyjnych, czterorodzinnych z naturalnego piaskowca. Dość nietypowy materiał na Śląsku.

Co chwilę kropi deszcz. Gdy dojeżdżam też pada. A osiedle… odnowione wygląda ładnie ale… gdybym nie wiedział to nie powiedziałbym, że to zabytek. Kilka domów wciąż czeka na remont. Ogólnie jestem zawiedziony. Więcej tu się chyba nie pojawię.



Dalej do domu, przez Bielszowice, Pawłów, centrum. W centrum rzut oka na maszyny górnicze.


Fajnie tak, dopiero 8:00, a jestem już w domu i mam za sobą ponad 60km.

Dookoła Polski i niespodziewany rekord

Piątek, 17 lipca 2009 · Komentarze(24)
Dookoła Polski i niespodziewany rekord
Po fantastycznym pobycie w królestwie Młynarza - Jasieniu (opisy się tworzą) trzeba było wrócić do pracy. Nie na długo. Korzystając z okazji, że ekipa jadąca dookoła Polski jest relatywnie blisko Śląska, a jestem na miejscu biorę urlop i bez wcześniejszego ich uprzedzenia ruszam w ich stronę. Najpierw rowerkiem do Zabrza.



Stamtąd opóźnionym pociągiem do Kędzierzyna - fantastycznie olbrzymi wagon rowerowy.



Spoglądając przez otwarte okno na mijane lasy, pola, łąki przypomniały mi się podróże z lat młodzieńczych, takie donikąd, takie, żeby zobaczyć piękno wokół siebie, takie z twórczością Steda na plecach. Kto dziś go pamięta?



W Kędzierzynie udaje mi się zdążyć na opóźniony pociąg do Nysy. Opóźniony bo... czeka na pociąg z Nysy, z którego pospiesznie wysiada załoga i wskakuje do naszego mini składu, żeby go poprowadzić w miejsce skąd przed chwilą przybyli. Ot optymalizacja zarządzania zasobami ludzkimi.

Na miejscu chwila krążenia po mieście. Dziwna zabudowa, mnóstwo zabytków rozlokowanych między blokami.





Po chwili dowiaduję się od Kosmy, że ekipa dziś późno wyruszyła i mogę spokojnie wyjechać im na spotkanie. Jadę więc do Otmuchowa. Ruchliwa szosa, dodatkowo przed wjazdem do miasta wyprzedza mnie nie zachowując należytej odległości bus. Kiedy wydzieram się na klienta machając w jego stronę rękoma wyprzedza mnie policja. Pełen nadziei, że go zaraz zatrzymają obserwuję jak... policja była tak zapracowana, że niczego nie zauważyła i jedzie sobie w swoją stronę... :(



W Otmuchowie dowiaduję się, że Matys złapał kapcia i mogę kontynuować moją podróż w ich stronę. Gorąco. Koszmarnie gorąco. Mimo, że mam zapas napojów, w Paczkowie kupuję dodatkową wodę. Tam też po chwili dochodzi do naszego spotkania. Młynarz widzi, że ktoś, stojąc przy drodze, robi im zdjęcia, ale nie spodziewając się mojej osoby w tym miejscu, nie poznał kto to i byłby mnie ominął. Dobrze, że reszta była bardziej spostrzegawcza. ;-)



Powitanie i ruszamy nadrobić stracony przez nich rano czas.

W Paczkowie, krótki postój obok Muzeum Gazownictwa.



Przed Otmuchowem wymuszony moim kapciem kolejny postój. Po chwili dłuższa przerwa w samym Otmuchowie. Gorąco. Coraz bardziej. Kolejne zakupy wody w sklepie.

Dalej mkniemy do Nysy uciekając z głównej drogi pełnej idiotów w tirach.
Na stacji benzynowej dopompowujemy koła i widzę jak bardzo mnie słońce spaliło. Trzeba się było posmarować kremem. Teraz już za późno.

Przejeżdżając obok Jeziora Nyskiego chłopcy nie mogą sobie odmówić chwili kąpieli. Obserwujemy z Asicą i szaleństwo z wałów. Fajnie patrzeć jak bawią się jak dzieci ;)





Następnym celem Koperniki, gdzie mieszkają bardzo otwarci ludzie, obok historii ich życia dowiadujemy się również o ich stosunku do kleru itp...

Kawałek dalej nie jestem pewien, czy aż tak bardzo na wschód mieliśmy dziś dojechać...



Gorąco. Ale o tym już chyba pisałem. Żeby tego było mało Młynarz funduje nam niesamowity podjazd przed Guchołazami. Daliśmy radę ale... było ciężko. Z tym większym zdziwieniem ekipa patrzy na mnie gdy dowiaduje się, że przód mi znów nie przeskoczył i wjeżdżałem na "dwójce".

Jeszcze parę kilometrów i dowiadujemy się, gdzie urodził się Piotrek, gdzie był chrzczony, gdzie mieszkał i gdzie pracowała jego mama.



Czas coś zjeść. W międzyczasie dowiaduję się, że nie uda mi się tak jak planowałem uciec gdzieś po drodze na pociąg bo... wszystkie uciekły. No tak, mieliśmy tu być dużo wcześniej, ale pogoda i przygody na trasie nie pozwoliły na to. Teraz jedyna możliwość to jazda z drużyną do końca i łapanie pociągu w Kędzierzynie.

Pyszny obiadek, wcale nam się nie chce jechać, ale pora ruszać, bo robi się wieczór. Kilka kilometrów dalej meldujemy się u babci Piotrka. Mimo jej zachęceń i przygotowanej pościeli nie zostajemy. Wypijamy pyszną kawę i ruszamy dalej. Już jest ciemno.

Nie wiemy co było w tej kawie ale jedziemy jak nowo narodzeni. Skąd w nas taki power? Chyba potrzebowaliśmy tego odpoczynku... i TEJ kawy...

Mijamy Pokrzywną i jedziemy w stronę Prudnika, tu dołącza do nas Paweł. Pełen sił, na kolarce - teraz dopiero zaczyna się szybka jazda. Jakoś dajemy radę. W końcu Głogówek - miasto Golfów... ;-)

Dojeżdżamy na stację benzynową i mimo usilnych namawiań żebym pojechał z nimi na kwaterę... decyduję się jechać samotnie w nocy do Kędzierzyna. To tylko dwadzieścia parę kilometrów.



Rozstajemy się po stu fantastycznych kilometrach. Fajnie było z Wami znów pokręcić. Dość szybkim tempem docieram do Kędzierzyna. Niestety okazuje się, że do następnego pociągu mam ponad 2 godziny (o ile przyjedzie punktualnie). Mimo, że w nogach już mam ponad 175km (jeszcze nigdy tyle nie przejechałem) to czuję się świetnie. Decyduję się więc wrócić do domu rowerem. Lepsze to niż czekanie na dworcu pełnym bezdomnych i pijaków.

Szybki posiłek i jadę. Droga prawie pusta, zrobiło się chłodniej, jedzie się całkiem przyjemnie. Bez postojów aż do okolic Pławniowic. Tu okazuje się, że powoli kończy mi się picie i raczej nie będzie gdzie kupić. Niedobrze, tym bardziej, że jak policzyłem to w ciągu całego dnia wypiłem 9 litrów. Organizm przyzwyczaił się do stałej dostawy cieczy, a teraz... Do tego zaczyna mnie boleć siedzenie. Bardzo boleć.

Na liczniku już ponad 200km!!! Przed Pyskowicami zaczynam czuć zmęczenie, do tego nie potrafię już siedzieć. Ostatnie kilkanaście kilometrów to masakra. Słońce wschodzi, przy drodze biegają sarenki, kicają zające ale niewiele mi to pomaga. Co 2-3km postój. Koszmar. Ale dam radę. Ostatni odcinek decyduję się przejechać przez Stolarzowice, bo perspektywa górki w Rokitnicy mnie dziś przeraża. Kilka minut po 5-tej rano melduję się w domu.

Gdybym jechał pociągiem byłbym dokładnie o tej samej porze. Ale nie byłbym taki zmęczony i... taki szczęśliwy. Zupełnie przypadkowy rekord dystansu. 227km. Jak na mnie to... bardzo dużo. Dziękuję jeszcze raz całej ekipie za ten dzień.

Rekreacyjnie po Jasieniu z wariatami :-)

Niedziela, 12 lipca 2009 · Komentarze(3)
Rekreacyjnie po Jasieniu z wariatami :-)

Po wczorajszych zawodach dziś jazda rekreacyjna. Piotrek oprowadza (obwozi) nas po okolicy.



Trochę asfaltu, trochę terenu, wszyscy w doskonałych humorach. Fajnie tak się powłóczyć w doborowym towarzystwie.



Młynarz wyprowadza nas na górę. Górę piachu. To co nastąpiło później jest nie do opisania. Kosma, Piotrek i nasi chłopcy oszaleli. Były chwile grozy ale skończyło się dobrze… Powiem tylko, że… piach mieli wszędzie… :-)



Przed końcem rozdzielamy się jadąc zobaczyć 15 południk. Dziewczyny z Igorkiem wracają w tym czasie do domu.


Niestety tu też wandale dali znać o sobie. Komu przeszkadzała tabliczka? :-(

Przy wjeździe do Jasienia spotykamy tatę Piotrka - oczywiście na rowerze :-)