Wpisy archiwalne w kategorii

Polska niezwykła

Dystans całkowity:7855.14 km (w terenie 1617.14 km; 20.59%)
Czas w ruchu:463:10
Średnia prędkość:16.96 km/h
Maksymalna prędkość:64.15 km/h
Suma podjazdów:2938 m
Maks. tętno maksymalne:193 (137 %)
Maks. tętno średnie:175 (89 %)
Suma kalorii:10637 kcal
Liczba aktywności:125
Średnio na aktywność:62.84 km i 3h 42m
Więcej statystyk

Kampinoska włóczęga

Sobota, 4 lipca 2009 · Komentarze(7)
Kampinoska włóczęga
Wczoraj wieczorem Scrubby proponuje wspólną przejażdżkę jak będę miał chwilę. Krótka rozmowa na gg i jesteśmy umówieni na... 6 rano. Dopiero potem zastanawiam się, czy to dobry pomysł. Trudno już się umówiliśmy.

Rano wstaję, śniadanko, szybka lustracja netu i już jestem w Lesznie. Maciej już czeka. Bez gadania ruszamy znaną mi już trasą w stronę Julinka i Łubca. Jak na mnie mkniemy szybko. Chyba pierwsi tą trasą dzisiejszego dnia, bo... zbieramy wszystkie pajęczyny na twarz. Do tego gałęzie jeszcze nie obudzone wiszą wyjątkowo nisko i co chwilę dostaję po kasku. Zastanawiam się jak to znosi Scrubby jadąc z gołą głową.

Wjeżdżamy na czerwony szlak i zaczynają się poszukiwania żółtego. Kiepsko nam to idzie. GPS też nie do końca jest przekonany gdzie chce nas poprowadzić. Zaczynam żałować, że nie wziąłem mapy, którą Sabinka chciała mi dać.

W końcu Maciek wyciąga swoja mapę i jesteśmy jakby bliżej celu.



Jakby, bo przedzieramy się przez jakieś błota, bagna, pokrzywy, by w końcu wylądować u jakiegoś gospodarza na podwórku, gdzie wita nas kilka burków. Jeszcze jedno podwórko i jesteśmy na asfalcie w Górkach.

Stara Dąbrowa, schronisko ZHP i znów wjeżdżamy w teren.
Przy wjeździe kamień upamiętniający pierwszą wycieczkę PTTK w 1907 roku.
Jak widać nie zdążyłem odciąć jeszcze numerka po Bike Oriencie :)



Dalej laskiem dojeżdżamy do Leoncina. Śliczny kościółek, ale nie zrobiłem fotki licząc, że pstryknę ją jak będziemy wracali.

W przerwie na zakupy dowiaduję się co piją lokalni bikerzy. Dobry wybór. Niepasteryzowane - rzadko spotykane.



Maciej czyści rower - dziwne, trochę się ubrudził i już go poleruje.



Wkrótce się okaże, że to był dobry wybór. Mój rower po kąpieli wodno piaskowej zaczyna śpiewać. Koszmarny dźwięk.

Wracamy asfaltem. Po kilku kilometrach skręcamy... na strzelnicę... na własne ryzyko - "grozi śmiercią lub kalectwem". Nie jestem pewien czy to dobry wybór. Na szczęście wjeżdżamy tylko kilka metrów. Żebym zobaczył pustynię. Pustynię gdzie kręcono m.in. "Operację Samum".



Przecinamy trasę 579 - już się bałem, że będziemy tędy wracać, nie lubię tej drogi. Po drodze widać rozbite auto, ale wyglądało bardziej, że film kręcą niż, że to był wypadek.

Dalej znów terenem. Bodajże nad Kanałem Łasica śluza z dziwnym, ale jakże mi bliskim graffiti.



W Wierszach chwila zadumy nad tymi co walczyli o naszą wolność.





Przejeżdżamy obok Ławskiej Góry i robimy przerwę w Roztoce.
Wcześniej oglądamy efekt jednej z ostatnich burz.



Z Roztoki już znana mi drogą wracamy do domu. Okazuje się, że postój choć sympatyczny, dał mi się we znaki i tempo było znacznie wolniejsze.

W Lesznie żegnamy się. Dzięki Maćku za wspaniały poranek. Fajnie było Cię poznać i fajnie było pojeździć. Mam nadzieję, że to nie ostatni raz.

BTW: Kilometrów może byo trochę więcej ale coś mam chyba źle ustawiony licznik. Miejscowości też mogłem pomylić ale w większości tych miejsc byłem po raz pierwszy... ;-)

Bike Orient - rajd rekreacyjny

Niedziela, 28 czerwca 2009 · Komentarze(2)
Bike Orient - rajd rekreacyjny

Po wczorajszej masakrze i wieczornym biesiadowaniu dziś rano śniadanko i szybkie pakowanie. Wrzucamy wszystko do samochodu i wraz z tymi, którzy jeszcze pozostali i mają siły ruszamy na rajd rekreacyjny.


Zaraz po starcie Anetka gubi śrubkę i musimy się zatrzymać. Śrubka znaleziona, wkręcona ale wszyscy już pojechali. Na szczęście przezornie wziąłem mapkę wczorajszego drugiego etapu, gdzie była zaznaczona również mapa dzisiejszego rajdu. Miejmy nadzieję, że nikomu nie przyszła do głowy zmiana trasy.

W końcu doganiamy Asicę i Kosmę eskortujące naszego Igorka. Tak jak myśleliśmy. Igorek nie będzie w stanie nadążyć za resztą. Nie szkodzi, w końcu to rajd rekreacyjny, a nie zawody.

Dostajemy informację, że Wiktor z Młynarzem decydują się przejechać całą trasę. Niedobrze. Nie mają picia, jedzenia ani żadnej kasy. Krótka dyskusja i zapada decyzja, że dziewczyny jadą z Igorkiem, a ja gonię chłopaków. Ja i pogoń… rewelacja. No ale cóż… spróbuję… Docieram do zamku w Majkowicach i… są.



Wiku chyba trochę zmęczony...



Jak to dobrze, że tu zrobili sobie przerwę. Dojeżdżam co prawda na jej koniec, ale ważne, że ich dogoniłem. Chcę im dać zaopatrzenie i kasę, ale Młynarz przekonuje mnie żebym jechał dalej z nimi. W sumie… mogę jechać.

Fajna trasa, szuter, trochę piasku i… przeprawa przez rzeczkę…



Na szczęście dziś przez mostek ;-)

Wiku wykorzystuje każdy powód żeby odpocząć...



Dalej podziwiam Flasha jak szaleje na "ostrym". Niesamowite. I po co ludzie płacą za przerzutki, amortyzatory…

Docieramy do Bąkowej Góry. Jeszcze tylko podjazd, na którym część osób wymięka i prowadzi rowery i… zasłużony odpoczynek.


Zdjęcie grupowe pożyczone od Michała Rosiaka.

Niektóre zdjęcia były robione przy wykorzystaniu profesjonalnych i bardzo drogich statywów.



Zaczyna straszyć deszczem ale na szczęście rozchodzi się po kościach.
Dworek na Bąkowej Górze



Jedziemy do Przedborza. Postój na rynku, uzupełnienie zapasów i… żegnamy się. Decydujemy się wracać, Dziewczyny z Igorem zaraz wrócą do bazy więc my też wracamy.

Spokojnym, bardzo spokojnym tempem docieramy do Ręczna. Jeszcze tylko wizyta na lokalnym cmentarzu gdzie są ponoć mogiły bohaterów Powstania Styczniowego. Nie udaje nam się jednak ich odnaleźć, choć spotykamy parę innych ciekawych nagrobków.



Pora na pakowanie rowerów, obiad w sympatycznym zajeździe i… oczekiwanie na kolejny Bike Orient :-)

Dziękuję wszystkim za fantastyczne towarzystwo i zabawę. Do następnego razu.

Zamki, pałace i nie tylko...

Sobota, 2 maja 2009 · Komentarze(28)
Zamki, pałace i nie tylko...

Wczorajsza wycieczka chyba nas bardzo zmęczyła ;) Dziś wyruszamy z Kosmą dopiero przed 14-tą. Wcześniej chwila zastanawiania się gdzie ruszyć i choć już blisko był wyjazd do Chudowa to w ostatniej chwili wybieramy coś innego. Trasa turystyczno-historyczna.

Cel pierwszy - Rybna. Ciężko mi się jedzie z niesprawnymi przerzutkami, gdy Monika daje czadu na 28 calach. Do tego wiatr momentami szaleje. Mijamy Kubalonkę i już po chwili jesteśmy w Rybnej. Okazuje się, że jedyne warkocze w Pałacu Warkoczów (1796r) to… te Moniki ;)



Dalej Pałac barona Fryderyka von Fürstenberga (1894r) w Kopaninie. Jedziemy trochę jak na zawodach na orientację i jak tam - bezbłędnie trafiamy. Strasznie zaniedbane miejsce, dziś ma tu siedzibę Dom Pomocy Społecznej.

Czyżby ktoś chciał to odnawiać i brakło kasy?




Kierunek Połomia i Brynek. Przed Połomią w lesie łapię gumę. Z dzielną pomocą Kosmy łatka założona i… wąż… Nie to nie wąż, ale coś syczy… w dwóch miejscach… No to raz jeszcze operacja łatania… Wszystko by było ok, gdyby nie te komary. Gdy koło już założone mija nas dwóch rowerzystów, i jeszcze dwóch, i jeszcze pięciu i…. Oj wielu ich było… Jakiś rajd, czy coś….

Po chwili już ich wyprzedzamy. Niedługo potem mijamy… część ekipy z Huragana. Hamulce, nawrót i krótka pogawędka z chłopakami. Wracają już z Częstochowy. Ci to mają kondycję. Dzwoni Anetka - dowiaduję się, że właśnie odwiedziła nas w domu policja. Mamy wezwanie w sprawie sprzed roku - 130km od domu - wezwanie jest… na wczoraj, dziś lub jutro…. Chyba komuś coś się pomyliło...

Brynek. Koło Pałacu Henckela von Donneresmarcka (1908r) spotykamy ekipę, z którą wyprzedzaliśmy się na trasie, a która znów nam uciekła w trakcie naszych huraganowych pogaduch…

Korzystając z tego, że ekipa robiła sobie zdjęcie, Monika szukała czegoś dla siebie ;-)



Fajne miejsce.





Dalej szlakiem do Boruszowic. Miało być szlakiem, bo Kosma zaczęła już tęsknić za terenem ale… gdzieś nam szlak uciekł i docieramy tam jednak asfaltem. Zbyt ruchliwym asfaltem. Na szczęście to jedyny chyba dziś tak ruchliwy odcinek.

Krótki postój obok zabytkowej fabryki papieru (1894-1923) (wcześniej fabryki materiałów wybuchowych). Gdzieś czytałem, że można zwiedzić to miejsce, ale dziś udaje nam się tylko stanąć przed zamkniętą bramą.



Krótki postój w Biec Garten jak to niektórzy przeczytali… :) i decydujemy się skrócić trasę. Jakoś strasznie wolno nam to wszystko dziś idzie i trzeba wracać. Zielonym szlakiem do Pniowca, świeżym asfaltem do Strybnicy i przez Opatowice do Starych Tarnowic.

Podjeżdżamy do bramy zamku (XVI w.) i…



... i brama się otwiera.



Szok. Przez chwilę, bo okazało się, że to za nami ktoś właśnie zamierzał wjeżdżać i otworzył ją… A już myśleliśmy, że to nasz widok…

Dziwnie pusty park w Reptach i Sztolnia Czarnego Pstrąga - 600m łodziami pod ziemią.



Niestety nie dziś…

Częściowo terenem do domu.

Fajnie było, choć było by fajniej gdyby działały przerzutki i mógłbym doganiać Monikę na asfalcie.

Okazuje się, że w najbliższej okolicy jest mnóstwo fantastycznych, historycznych miejsc, których nie znamy...

Jechać, czy nie? Oto jest pytanie...

Sobota, 25 kwietnia 2009 · Komentarze(7)
Jechać, czy nie? Oto jest pytanie...

Potrzebuję odpoczynku, potrzebuję czasu dla siebie, potrzebuję…

Od kilku dni Kosma zaprasza mnie na Zagłębiowską Masę Krytyczną, szwagier kusi rybnickimi ścieżkami, Łukasz zaGGaduje, mnie kusi rajd Kraków - Tzebinia…

Jednak odpuszczam, co prawda do południa biję się z myślami, czy nie pojechać do Sosnowca, spotkać znajomych, ale nie… dziś chcę zostać sam, nie chcę oglądać ludzi, chcę zostać sam na sam ze swoimi myślami…

Po południu siadam w końcu na rower. I od razu szlag mnie trafia. Przerzutki znów żyją swoim własnym życiem. Z przodu tylko środek, z tyłu przeskakują kiedy tylko chcą. A dopiero co po odbiorze z serwisu było ok. Nie wiem co z nimi zrobić. Na sucho w domu wydają się działać. Jestem bezradny. Czuję się jak ludzie, którzy kupili sobie komputer i póki internet działa są szczęśliwi, ale kiedy tylko pojawia się dziwne pytanie, komunikat, nietypowe zachowanie są bezbronni jak dzieci. Ja też się tak czuję.

Wracam do domu. Nie ma sensu taka jazda.

Bez sensu. Mam wolny dzień i przejechałem 3km. Spróbuję jeszcze kawałek mimo wszystko. Las miechowicki, który to już raz tędy jadę i który to raz ląduję na ścieżce, która się nagle kończy.
Przebijam się przez jakieś nieużytki, po trawie, połamanych gałęziach. W końcu asfalt.

Koło Kopalni Srebra pasie się jakiś dziwny zwierz...



Tarnowskie Góry, Chechło. Niestety przerzutki nie działają lepiej :( Z Chechła kierunek Bibiela i zalana kopalnia. To to miejsce gdzie ostatnio chciałem się wybrać. Dobrze oznakowany szlak. Trasa przez las. Zero rowerzystów. Chwila przerwy obok kościoła w Żyglinie.



Za wcześnie pochwaliłem dobre oznaczenia. I co teraz?



Jak to co? Jadę… znów teren, a potem znów asfalt. Fajnie, cicho spokojnie. I znów wjazd do lasu. Dojeżdżam do miejsca oznaczonego jako kopalnia. Niestety ktoś zniszczył tablicę informacyjną. Początek nie zachwyca, ale im dalej tym piękniej. Ciekawe widoki.









Choć większość trasy jest dość prosta, to nie jest to trasa dla miejskich rowerów...



Powrót. Niestety nie dotarłem (lub przegapiłem) zameczek Donnersmarcków. Tak to jest jak się człowiek zda tylko na oznaczenia na szlaku, a zapomni o mapie.

Powrót asfaltem do Miasteczka, a stamtąd lasem nad Chechło. Z nad jeziora dla odmiany inną drogą, która wbrew moim wyprowadza mnie między Świerklańcem, a Nakłem. No cóż nowe doświadczenie. Stamtąd przez Bobrowniki do Kopalni Srebra, gdzie docieram o zachodzie słońca.



I znanymi już dróżkami do domu.

Fajna wycieczka, fajne tereny, tylko jakoś czasu nie starczyło na myślenie…, a szkoda… Bardzo szkoda...

Głęboki Doł

Sobota, 18 kwietnia 2009 · Komentarze(14)
Głęboki Dół
Nie, to nie jest nawiązanie do moich ostatnich wpisów, choć biorąc pod uwagę, że w kwietniu miałem jedną 13-km-ową przejażdżkę to może coś w tym jest. Die Toten Hosen śpiewa: "Kein Alkohol ist auch keine Lösung" (brak alkoholu też nie jest rozwiązaniem), może ja powinienem zaśpiewać: Kein Fahrrad ist ist auch keine Lösung… ? (Fahrrad - rower)



Głęboki Dół to jeden z celów mojej dzisiejszej wycieczki. Mimo, że próbuję się zebrać od rana, to dopiero późnym popołudniem udaje mi się wyjechać. Kierunek okolice Tarnowskich Gór. Najpierw Miechowicki Las, nie wiem, czy to droga dojazdowa tak zniszczona po zimie, czy ja mam jakiś lęk i z jakimś takimś oporem jadę. Wspinam się na górkę i znów jestem u siebie… Fajnie tu się jednak jeździ. Przez chwilę w zupełnej samotności, potem jednak co rusz to trafiam na spacerujące zakochane parki… wiosna…

Rzut oka na wycinkę pod A1.



Fajnie się jedzie, tylko coś zaczynają mi znów świrować przerzutki. Z tyłu same przeskakują, a z przodu problemy z inną tarczą niż druga. A przecież dopiero co wszystko chodziło po serwisie jak należy. Denerwuje mnie to, i denerwuje mnie moja bezradność w tej kwestii…

Mijam Dolomity, jedno z moich ulubionych miejsc, tylko ostatnio denerwują mnie motocrossowcy, którzy upodobali sobie to miejsce. Nic przyjemnego jeździć w hałasie i tumanach kurzu.

Przy dojeździe do Kopalni Srebra postanawiam nie skręcać - jak zwykle to robię - tylko sprawdzić dokąd wiedzie droga na wprost. Pięknie, wylatuje prawie na Rynku w Tarnowskich Górach. Świetnie, oznacza to, że można tam dojechać unikając głównych dróg.

Nie zatrzymuję się tam jednak (mam nadzieję, że Karla nie obrazi się, że zignorowałem to piękne miejsce) tylko jadę dalej…

Z tyłu torów kolejowych, w stronę Miasteczka Śląskiego. Lubię takie widoki.



Choć zaplanowałem sobie mniej więcej trasę, to widok wieży ciśnień nieopodal, każe mi z niej zboczyć.



Dalej jadę na azymut. Czy zakaz wjazdu do lasu dotyczy również rowerów? Na pewno nie. Niesamowite ścieżki, co ja mówię, niesamowite drogi, szerokie i równe w sam raz na rower. I są ich tu kilometry, przypominają mi trochę trasy, którymi prowadził mnie Młynarz w swoim królestwie

Zastanawiam się, czy odnajdę cel mojej podróży. Wydaje mi się, że już powinienem być tuż obok. Trudno, najwyżej przyjadę tu innego dnia. A jednak udało się. Jest.



Swoją drogę ciekawe skąd ta nazwa, mam wrażenie, że to raczej wielki bagno niż
głębokie jeziorko.



Cały ten las poprzecinany jest mnóstwem strumyczków… musi tu być ciekawie jak trochę popada…
Ciekawe też skąd wzięła się nawa płynącej tu rzeczki - Woda Graniczna.

Czas na powrót. Rewelacyjne są te dróżki, chce się nimi jechać nawet jeśli nie prowadzą w kierunku domu… Dobrze, że jeszcze świeci słońce… mam się jak orientować w terenie (Ciekawe jak ekipa sobie radzi na Harpaganie) :-)

Zgodnie z oczekiwaniami wyjeżdżam w Pniowcu. Stamtąd już znanymi asfaltami do domu. Gdzieś na 40km schodzi powietrze. Ze mnie. Ostatnie kilometry, mimo, że asfaltem ciężko mi idą. Widać brak treningu w tym roku.

Trasa: Helenka - Miechowice - Stroszek - DSD - Tarnowskie Góry - LAS - Pniowiec - Strzybnica - Rybna - Laryszów - Ptakowice - Górniki -Stolarzowice - Helenka

Zabrze też może być interesujące

Poniedziałek, 16 marca 2009 · Komentarze(21)
Zabrze też może być interesujące

Dziś wziąłem dzień wolnego żeby pozałatwiać parę spraw. Kosma kontynuując weekend na Helence próbuje mnie wyciągnąć do Pławniowic. Przez chwilę mam ochotę, ale w końcu decyduję się zostać w domu. Żona jednak wpada na pomysł żebym pojechał z Moniką do Zabrza i przy okazji coś załatwił. Przyjemne z pożytecznym.

Chłodno, ale nie pada. Ruszamy w stronę centrum. Muszę przyznać, że mimo, iż wczoraj skończyło się na strachu to dziś każdy wyprzedzający mnie samochód napawa mnie jakimś lękiem. Koszmarne, co muszą czuć ludzie, którzy ucierpieli w wypadku, pewnie trudno się przemóc żeby ponownie wsiąść na rower.

Krótka przerwa przy koszmarnie zaniedbanej, najstarszej na terenie województwa śląskiego (1871) wieży ciśnień.





Dalej stalowy dom na Zandce (Sandkolonie) z 1927 roku. Naprawdę stalowy.



Jak widać zżera go miejscami rdza.



I nasz główny cel - żydowski cmentarz. Wiele o nim słyszałem, widziałem zdjęcia, ale wierzcie mi - to trzeba zobaczyć. Niesamowite miejsce. Nie da się go opisać, a sfocić... nie potrafię :-(











Spędziliśmy tam kilkadziesiąt minut i pewnie moglibyśmy dużo więcej. Musi tam być niesamowicie w księżycową noc, albo w mglistą...

Załatwiamy co mieliśmy załatwić i czas wracać. Krótki postój obok przodownika pracy Pstrowskiego, gdzie ze zdziwieniem oglądam plan zagospodarowania tego terenu.





I jeszcze krótki postój obok Domu Muzyki i Tańca, czy też jak zwykł mawiać Marcin Daniec - Domu Muzyki i Dańca ;-)



I wizyta na cmentarzu przy ulicy Staromiejskiej żeby zobaczyć kamienną rzeźbę św. Jana Nepomucena - jedyny istniejący zabytek, który pozostał z dawnego zamku zabrzańskiego.



Teraz już prosto do domu, a właściwie do przedszkola po jeszcze jednego bikera... dziś niestety bez rowerka.



Stąd już pieszo, prowadząc rowery do domu.
Krótko, ale fajnie, tylko szkoda, że momentami tak mocno wiało.

Silna grupa pod wezwaniem

Sobota, 14 marca 2009 · Komentarze(20)
Silna grupa pod wezwaniem
Pogoda zepsuła nasze plany wyjazdowe. Tydzień temu. Wycieczka do Kochcic została przeniesiona na kolejny weekend. Wczorajszy śnieg nie wróżył niczego dobrego, wyglądało na to, że ta sobota również nie będzie taka jak zaplanowaliśmy. Nie ma to jednak żadnego znaczenia. Zaraz przyjeżdżają Asica z Młynarzem z Wrocławia i Kosma z Dąbrowy. Bez względu na pogodę wiem, że dziś pojeździmy, nawet jeśli nie uda się spotkać z Huraganem.

Kosma dzwoni, że jest taka mgła, że nie da rady wyjechać. I słusznie, lepiej zmienić plany niż wylądować pod kołami jakiegoś wariata, który nie dostosuje prędkości do warunków drogowych. Po pół godzinie jednak rusza. Dojeżdżają Wrocławianie. Szybkie śniadanie, w tym czasie Kosma już dojeżdża na sąsiednie osiedle. Wychodzimy, ale jest już później niż planowaliśmy. Dzwonię do johanbikera, że nie zdążymy na czas dojechać na miejsce spotkania. Mówi, że zaczekają. Sprężamy się i w szybkim tempie docieramy w czwórkę do Księżego Lasu. Tam już czeka na nas 7-osobowa grupa. Powitanie, grupowe zdjęcie i… przyglądamy się przez chwilę jak ludzie radzą sobie z węglem. Na obcasach :-)

Zdjęcie zapożyczone od Andy'ego


Ruszamy. Fajnie musi wyglądać taka grupa. Momentami niezłe tempo. Wszyscy uśmiechnięci, fajny klimat, trwają pogawędki i dyskusje. Kawałek jazdy w terenie, dziwnie sucho. W Krupskim Młynie przerwa na… hejnał.



Andy twierdzi, że kiedyś tu był i coś było słychać. W oczekiwaniu uzupełniamy zapasy w miejscowym sklepie. Nie wszystkie rowery były nasze :-)



Jedziemy dalej. Fajna, pusta droga. Rodzi się myśl, aby w tym sezonie zrobić porządny rekonesans tych lasów.

Przed Lublińcem fantastyczna droga rowerowa w lesie. I po chwili jesteśmy na rynku w Lublińcu. Chwila przerwy. Aparaty poszły w ruch.







Wrocławianie mieli różne nastroje na tym etapie wycieczki.



Nie robimy jednak dłuższego postoju, na to będzie czas w Kochcicach. Po chwili docieramy na miejsce. Pałac Ludwika Karola von Ballestrema robi wrażenie, otaczający go park musi być śliczny wiosną i w lecie.







W trakcie posiłku Janek umila nam czas czytając historię tego miejsca.



A wyczuwając dobrych ludzi dołącza do nas ktoś jeszcze.



Fajny klimat. Pada propozycja jazdy do Koszęcina, gdzie siedzibę ma Zespół Pieśni i Tańca "Śląsk". Chłopcy się rozgrzali i ten odcinek trasy pokonali w niesamowitym tempie. Chyba trochę większym, niż to, do którego przywykliśmy. Dajemy jednak radę i docieramy w komplecie na miejsce.



Kilka zdjęć i rozstaję się z ekipą. Na chwilę. Ruszam na spotkanie z niewidzianym od kilkunastu lat kolegą, który obecnie pracuje w "Śląsku", a reszta uderza do Romy, do restauracji Roma :-) Kolega przeżył chyba mały szok widząc mnie po tylu latach :-)

Po kilkudziesięciu minutach znów jesteśmy razem. Szybki posiłek i wracamy do domu. Tempo momentami zabójcze. Peleton się rwie ale jedziemy razem. Kolejny postój w Wielowsi. Tu gubi nam się trzech zawodników. Ciekawe gdzie zniknęli ;-)

Z każdym kilometrem jedzie nam się chyba trochę ciężej. Czyżby zmęczenie zaczęło dawać znać o sobie?
W Księżym Lesie żegnamy się z ekipą. Chwilę odpoczywamy. Dociera do nas zaginiona reszta grupy :-) Kolejne pożegnanie, włączamy lampki i ruszamy do domu swoim tempem. To znaczy my swoim, a Młynarz… chyba mu się spodobało tempo reszty zespołu. Daje czadu.

W końcu Helenka. Piękny dzień. Długi, momentami męczący, ale… piękny. Małe zakupy i.. Wieczór pod znakiem gruszki (a dzień miał być pod znakiem cytryny).

Dzięki wszystkim. Do następnego razu.

Trasa (mniej więcej): Helenka - Stolarzowice - Górniki - Ptakowice - Wilkowice - Księży Las - Jasiona - Wojska - Krupski Młyn - Lubliniec - Kochcice - Jawornica - Sadów - Wierzbie - Koszęcin - Brusiek - Tworóg - Świniowice - Wielowieś - Wojska - Jasiona - Księży Las - Wilkowice - Ptakowice - Górniki - Stolarzowice - Helenka

Zamienione zamki

Niedziela, 1 marca 2009 · Komentarze(16)
Zamienione zamki
Dziś odwiedził nas mój chrześniak z rodzicami. Korzystając z okazji ruszamy z jego tatusiem na rower. Dawno nie jeździliśmy razem. Kierunek Toszek. Oczywiście zamek ale przede wszystkim fajna, spokojna trasa w tym kierunku.

Wraz z nami rusza towarzyszka mojej wczorajszej przejażdżki. Monika jednak decyduje się wracać do domu. Nie pozostaje nam nic innego jak... zmienić nieco kierunek i towarzyszyć jej ;-)

Po paru kilometrach już wiemy. Jednak będzie zamek. W Będzinie. Wybieramy trasę nieco okrężną ale za to z mniejszym ruchem. Niestety nawet tutaj zdarzają się niespodzianki jak np. zatrzymany tuż przed nami na skrzyżowaniu autobus.



Przed wizytą na zamku, chwila postoju przed Pałacem Mieroszewskich w Będzinie. Trzeba tu będzie kiedyś przyjechać na dłużej.



I zamek. Niezbyt duży ale uroczy.



Szkoda tylko, że widok z murów jest żałosny.



Kosma zrobiła nam pożegnalne zdjęcie i pojechała do domu.



Tymczasem my ruszamy do Katowic, na Tysiąclecie. W planach był przejazd przez park, ale zaufaliśmy GPS-owi i Damian dostał gratis masaż rąk... ;-)

Krótki postój u znajomych i ruszamy do Zabrza. Damian mi chyba nie do końca ufa i znów jedziemy kierując się wskazówkami GPS-a. Czasem efekt bywa... dziwny ale w końcu szczęśliwie docieramy do celu. Szybki i duży obiadek i... nie chce nam się jechać dalej.

Nie ma lekko, trzeba jeszcze zrobić te 10km. O dziwo szybko poszło.

Kolejny fajny dzień. I fajnie jechało się znów z bratem. Brakował mi tego, niestety w tym roku pewnie nie pojeździmy tak często jak w ubiegłym.

Monika i Damian - dzięki za towarzystwo.

Potrzebowałem tego

Sobota, 28 lutego 2009 · Komentarze(6)
Potrzebowałem tego

Trzy tygodnie przerwy. Koszmar. Brak czas, choroba, paskudna pogoda... Nie tak to miało być...

Wczoraj już byłem pewien, że wyjdę ale też się nie udało. Dziś za to byłem pewien, że pojadę, nawet pogoda do tego namawia, nie jest może tak jak ostatnio ale przynajmniej nie pada i śniegu nie ma na drodze.

Przed samym wyjazdem dostaję informację od Kosmy, że zmierza w naszym kierunku - więc już nie muszę się zastanawiać gdzie jechać - wyjadę jej naprzeciwko i wtedy zobaczymy co dalej.

Ruszam, chce mi sie jechać. Nie przeszkadza mi nawet pryskająca na twarz woda z ulicy. Przed Karbiem wpakowałem się na chodnik, który po 100m okazał się być zasypany mokrym śniegiem, po którym nie dało się jechać... kolejne 300m musiałem przejść spacerkiem.

Dalej już spokojnie, nie licząc paru wariatów na drogach, ale do tego powoli zaczynam się przyzwyczajać.

Krótka rozmowa z Moniką i decydujemy się jechać na oślep, żeby się powłóczyć, bez specjalnego celu (no może jeden mały jest).

Mijamy kilku kibiców w niebieskich szalikach. Dziś Wielkie Derby Śląska. Rok temu byliśmy na stadionie wraz z Damianem i Piotrkiem. To wtedy poznaliśmy Młynarza i wiele się wydarzyło od tego czasu... :)

Jedziemy, mijamy Brynicę - nie wiedziałem, że bywa aż tak szeroka...



I że takie fajne mosty można nad nią spotkać.



Po drodze zachowuje się trochę egoistycznie, sorry Monika. Nie dość, że wybieram trasę (trochę nieświadomie) ze sporą liczbą podjazdów, to na dodatek co chwilę uciekam Monice i biedna musi sama pedałować, ale jakoś tak mnie nosi...

W końcu docieramy do Muzeum Chleba w Radzionkowie. Zamknięte ale i tak nie ma dziś czasu na zwiedzanie - zaraz mecz :-)




Teraz już prosto do domu. I nagle szok. Wycinają mi las. Koszmarnie to wygląda. Tylko czemu?



Już wiem - przecież tędy będzie biegła autostrada A1. Fajnie, ale szkoda drzew...

Docieramy do domu. Górnik wygrywa 1:0!!! Fajny dzień. :)

Raz jeszcze serdecznie dziękuję wszystkim, którzy oddali głos na mój blog w konkursie Blog Roku 2008.
Dzięki Wam trafił on do dziesiątki najlepszych w kategorii "Moje zainteresowania i pasje" - 6 miejsce (spośród 744 blogów) oraz zajął 22 miejsce w klasyfikacji generalnej (9132 blogi).

Dzięki Waszym głosom zebrane zostały ponad 43 tys. zł, które zostaną przeznaczone na turnusy rehabilitacyjne dla dzieci z porażeniem mózgowym.

Na stronie konkursu jest również lista szczęśliwców, którzy wylosowali aparaty fotograficzne... może to ktoś z Was...

Tyskie Browary Książęce

Sobota, 7 lutego 2009 · Komentarze(25)
Tyskie Browary Książęce
Nie wiedziałem czy się uda, bo z Jankiem umawiam się już od roku i zawsze coś wtedy wypada. Dziś jednak od rana wszystko wskazuje, że jest szansa.

Szybka analiza mapy i decyduję się nie jechać na miejsce spotkania w Makoszowach, a do Panewnik żeby spotkać się z nimi po drodze. Czemu tak? Raz, że bliżej, a dwa nie jestem pewien jak szybko będą gnali, a punktualnie o 11 musimy być w Tychach. Tym razem nie mogę zwalniać tempa jak to było rok temu - choć wtedy też było świetnie.

Ruszam przez Biskupice, Rudę w stronę Starych Panewnik. W Rudzie melduję Jankowi, żeby nie czekali na mnie i że spotkamy się na rondzie "Owsianym" w Panewnikach. Tylko raz muszę spojrzeć na mapę, poza tym bez problemów dojeżdżam do celu. Na rondzie spotykam czekającego już Terrago44. Chwilkę gawędzimy i dociera reszta ekipy. Okazuje się, że większość osób już znam. Ruszamy spokojnym tempem w stronę Tychów. Po drodze gawędzimy i żartujemy.

Nie wiedzieć kiedy docieramy do celu, gdzie czeka na nas jeszcze jeden członek ekipy.
A cel dziś nie byle jaki - Tyskie Browary Książęce :)



Spinamy rowery i ruszamy na zwiedzanie Muzeum Piwowarstwa oraz samego browaru. Nie będę opisywał co widzieliśmy i co przeżyliśmy. Powiem tylko, że warto, naprawdę warto.

Znacie ten skład... :)








Momentami można było się powzruszać... Ech wspomnienia...





Budynki też robią wrażenie



Fantastyczne 2 godziny spędzone w towarzystwie sympatycznego przewodnika zakończone degustacją miejscowego wyrobu. Nawet nie wiedzieliśmy kiedy czas tak szybko minął.

Wracamy w wyśmienitych nastrojach. Uśmiechnięci, pełni energii (co widać po tempie w jakim jedziemy) dojeżdżamy do Starych Panewnik. Jako, że pogoda dopisuje i nikomu się nie spieszy, postanawiamy zrobić sobie krótki postój nad zalewem (stawem). Rozmowom i śmiechom nie ma końca, trzeba jednak wracać. Kiedy już zaczynamy się zbierać Terrago44 postanawiam zatrzymać nas jeszcze chwilę :-)



Mijamy Kochłowice i reszta ekipy skręca w lewo, a ja wraz z moją towarzyszką skręcamy w stronę centrum Rudy. Docieramy do Biskupic, gdzie zaskakujemy jej rodzinkę niepodziewaną wizytą (dziękujemy za herbatkę i ciasto) i ruszamy dalej. Jeszcze tylko krótki postój obok obiecanych kiedyś wagoników.



I już jedziemy prosto do domu.

Niesamowity dzień. Świetni ludzie, fantastyczny cel, rewelacyjna trasa i cudowna pogoda. Oby więcej takich. dni I jechało mi się dziwnie lekko. Zero zmęczenia, zero wysiłku, po prostu świetnie.

Dzięki wszystkim za towarzystwo i organizację.

Trasa: Helenka - Rokitnica - Biskupice - Ruda - Czarny Las - Kochłowice - Stare Panewniki - Zarzecze - Podlesie - Mąkołowiec - Tychy - Mąkołowiec - Podlesie - Zarzezcze - Stare Panewniki - Kochłowice - Ruda - Biskupice - Mikulczyce - Rokitnica - Helenka (o ile pamiętam)