Wpisy archiwalne w kategorii

opolskie

Dystans całkowity:1860.08 km (w terenie 271.31 km; 14.59%)
Czas w ruchu:114:47
Średnia prędkość:16.21 km/h
Maksymalna prędkość:54.72 km/h
Suma podjazdów:6928 m
Maks. tętno maksymalne:195 (102 %)
Maks. tętno średnie:173 (91 %)
Suma kalorii:22952 kcal
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:60.00 km i 3h 42m
Więcej statystyk

Tropiciel 21, czyli nie boimy się ASF

Niedziela, 30 października 2016 · Komentarze(8)
Uczestnicy
Na kolejnego Tropiciela zapisujemy się w składzie identycznym jak na ten w Miasteczku Śląskim. Niestety w związku z afrykańskim pomorem świń (African swine fever, ASF) - jakkolwiek by to nie brzmiało - termin zawodów zostaje zmieniony. Nowa data to początek długiego weekendu i wielu osobom to nie odpowiada, naszym koleżankom z zespołu również. Szkoda, bo ostatnio świetnie się bawiliśmy. Szczęśliwie w firmie, jak być może pamiętacie, mamy trochę osób jeżdżących na rowerach i szybko udaje się uzupełnić zespół. Dołącza do nas Krzysiek i Marcin.

Ruszamy z Gliwic w sobotni zimny i deszczowy wieczór. Pogoda potworna, brakuje jeszcze tylko śniegu. Mamy mieszane uczucia, co rusz w żartach padają pomysły dlaczego można by zrezygnować ze startu :-) Oczywiście to tylko żarty. Choć pogoda z każdą chwilą coraz gorsza. Na szczęście kiedy dojeżdżamy do Karłowic w opolskim (choć jeden z nas był przekonany, że jedziemy do Wrocławia :-) to przestaje padać. Chociaż tyle. :-)

Parkujemy, odbieramy zestawy startowe i mamy około godziny na przebranie się i przygotowanie rowerów.

Co z tego zabrać na trasę © djk71

Okazuje się, że czasu jest na styk. Na dzień dobry łamię mocowanie mapnika, na szczęście Amiga - nawet nie wiem kiedy - mocuje go przy użyciu taśmy. Zobaczymy czy wytrzyma całą trasę.

Start
Startujemy o godzinie 0:15.

Pamiątkowe zdjęcie przed startem © djk71

Na starcie okazuje się, że mapnik Marcina jest źle zamocowany. Nie ma już czasu na poprawy, mapnik zostaje u organizatorów. Odbieramy mapy, okazuje się, że dziś również punkt G nie jest zaznaczony na mapie, trzeba będzie go wyznaczyć na podstawie wskazówek, które otrzymamy na innych PK. Wytyczamy trasę do znanych punktów i ruszamy.

Endomono włącz!!! © djk71


PK H - wiata przy leśnej drodze

Do pierwszego punktu droga wiedzie asfaltem, jedynie na samym końcu wjeżdżamy do lasu. Żeby zaliczyć punkt czeka nas krótki test ze znajomości ssaków i ptaków. Nie stanowi to dla nas większego problemu :-)

PK C - skrzyżowanie leśnych dróg
Rzut oka na mapę i ruszamy dalej. Na kolejnym punkcie czeka nas trochę hazardu. Gramy w oczku. Krzysiek ma szczęśliwą rękę i od razu w pierwszym rozdaniu trafia 21 :-)

Karty - to lubię © djk71


PK J - skrzyżowanie leśnych dróg
Do kolejnego punktu decydujemy się jechać przez Roszkowice. Kończą się zabudowania, chwila wahania, bo poprzedni zawodnicy pojechali w prawo, ale my z pełnym przekonaniem ruszamy prosto. W pewnym momencie droga zakręca na zachód, a przecież my powinniśmy jechać na wschód. Coś jest nie tak. Mała korekta i wciąż nie tak bo są... tory. Wracamy do skraju zabudować. Już wiemy, mieliśmy skręcić w lewo. Na mapie jest jedna droga mniej niż w rzeczywistości, a my zapomnieliśmy spojrzeć na kompas na rozjeździe :-( Dwa kilometry i parę minut gratis :(

Na punkcie mamy pokazać jak wygląda jedna z pozycji do lotu w tunelu aerodynamicznym i odpowiedzieć gdzie znajduje się najbliższy taki tunel. To drugie było prostsze, co do pierwszej części zadania mam obawy, ale Krzychu już jest gotowy do lotu ;-)

Gotowy do lotu © djk71


PK F - do odnalezienia na zaznaczonym obszarze
Kolejny punkt jest ukryty nieco z dala od drogi, ale udaje się go namierzyć bez problemu. O dziwo tu nie ma żadnego zadania. Dowiadujemy się tylko, że jednego z kolejnych punktów będziemy szukać długo :-)

PK Y - wiata; przy leśnej drodze
Punkt nieco oddalony, można się tu dostać różnymi drogami, my chcąc nieco odpocząć wybieramy asfalt, dopiero końcówka leśną drogą. Temperatura cały czas około 6 stopni. Na punkcie dowiadujemy się, że jakimś cudem przekroczyliśmy ocean i jesteśmy na terytorium Kanady.

Kanada? © djk71

Rozpoznajemy wiszące za wiatą kawałki drzew i...

Co to za drzewo? © djk71

... gęsim piórem podpisujemy cyrograf i, o ile dobrze pamiętam, zaciągamy się na statek :-) Ale tylko na 6 lat.

Cyrograf podpisany © djk71


PK X - bunkier
Następny punkt jest bez obsługi, za to nieco ukryty w lesie. Odmierzamy właściwie odległość i pozostaje nam tylko odnaleźć bunkier. Z doświadczeń wiemy, że może być gdzieś pod nogami trudny do zauważenia w ciemnym lesie, ale tym razem jest inaczej. Marcin znajduje dużą budowlę z lampionem i perforatorem.

PK A - skrzyżowanie leśnych dróg
Cały czas chłodno, ale tego nie czujemy w trakcie jazdy, na szczęście wciąż nie pada. Na kolejnym punkcie planujemy mały popas i... dobrze trafiamy bo wita nas jakiś rzeźnik ;-)

Łatwo nie będzie © djk71

Kiedy ja zmieniam baterie w czołówce chłopaki zanurzają ręce w jakiś pudełkach ponoć pełnych robaków i szukają klocków, z których potem układają harcerską lilijkę.

PK B - skrzyżowanie leśnych dróg
Na tym punkcie zajmujemy się chorym Kamilem. Co prawda nie wiem w jakim celu robimy przysiady dźwigając 100-kg chłopa, ale bez tego nie zaliczą nam punktu :-)

Kamil zaniemógł © djk71

PK D - ambona,; skrzyżowanie leśnych dróg
Ruszamy na wschód, ale droga jest kiepska i szybko decydujemy się wracać drogą, którą przyjechaliśmy. Na punkcie, jako kapitan, zostaję wysłany z kartą na ambonę (średnio się wspina po drabinie w SPD-kach.

I znów jakiś obcy teren © djk71

Marcin idzie do lasu walczyć z terrorystami.
Krzyś uzupełnia płyny...

Czas na łyka czegoś ciepłego © djk71

A Amiga...

Amiga... bez komentarza... :-) © djk71

Marcin pokonuje wszystkich więc ja mogę ponownie wspinać się po kartę i podpowiedź.

Okazuje się, że dostajemy kartkę gdzie na dwóch stronach mamy proste sudoku. Rozwiązujemy je i mamy wyliczone azymuty z punktu D i E do punktu G. Nanosimy na mapę i nie podoba  nam się to. Próbujemy ponownie i znów punkt wychodzi w dziwnym miejscu. Trudno, kiedy jednak mamy ruszać obsługa kiwa głową, że to na pewno jest źle. :-(

Spoglądam raz jeszcze i... wszystko jasne. Zamieniliśmy azymuty miejscami. Teraz punkt wydaje się być w bardziej prawdopodobnym miejscu. Kilkuminutowy postój sprawił, że ostygliśmy i zrobiło się nam nieco chłodno.

PK G - (ukryty, do odnalezienia)
Trafiamy do punktu i okazuje się, że jesteśmy w Sherwood.

Ponoć szeryf z Nottingham znów się rządzi © djk71

Czeka na nas łuk.

Trafię, czy nie? © djk71

Tym razem idzie nam trochę gorzej, ale Amiga zalicza punkt wypijając magiczną miksturę :-)

PK E - skrzyżowanie dróg leśnych
Punkt obstawiany przez harcerzy, więc czeka nas zmaganie się z węzłami. Mamy od tego specjalistę - Krzysiek nie ma z tym żadnego problemu.

Węzły. to lubię :) © djk71


PK I - leśna droga
Przed nami ostatni punkt. Żeby go podbić musimy przy użyciu lin złapać perforator i wynieść go poza ogrodzony obszar. Sprawna współpraca sprawia, że dziurkacz jest szybko w naszych rękach.

Łowienie linami © djk71


Meta
Do mety docieramy około 6:30 starego czasu, bo wg takiego odbywa się impreza, czyli jakieś 45 minut przed końcem limitu. Zmęczeni i zadowoleni. Mimo drobnych błędów, chłodu, zmęczenia świetnie się bawiliśmy. Tytuł Tropiciela nasz :-)

Odstawiamy rowery, przebieramy się, idziemy coś zjeść - czeka na nas gorący żurek i kiełbaska i pora się choć na chwilę położyć. Na sali jest rześko - termometr wskazuje 13,5 stopnia - to chyba żeby nie doznać szoku po trasie :-)

Czas odpocząć © djk71

Śpimy jakieś 1,5 godziny i budzimy się. Wkrótce zakończenie.

Zakończenie
Prezentacja najlepszych zespołów, dowiadujemy się o ile musimy poprawi czas na kolejnych zawodach (o sporo)  ;-)  W trakcie losowania udaje mi się wylosować zestaw map i innych pamiątek. Amidze również dopisuje szczęście - czeka nas jeszcze kolejna zabawa :)

Mamy szczęście w losowaniu © djk71

Pakujemy karimaty, śpiwory i ruszamy w drogę powrotną do domu. Było pięknie, szkoda, że to już koniec, ale na wiosnę... :-) Dzięki Panowie, że wspólną walkę i świetną zabawę!

Syfon w Kędzierzynie

Sobota, 24 września 2016 · Komentarze(8)
Od miesiąca rower wisi na haku. Brak chęci, czasu... W piątek pod koniec dnia Alicja zagaduje, że skoro mamy razem wystartować w zawodach to może warto by się wspólnie gdzieś przejechać. Nie wiem, czy chce sprawdzić, czy jeszcze potrafię jeździć na rowerze, czy też czy jesteśmy w stanie wytrzymać ze sobą tyle czasu :-) Nie do końca wiem, czy się uda, ale umawiamy się na telefon.

Udaje się, ale dość późno. Wspomagamy się samochodem i około czternastej lądujemy w rybnickich Stodołach. Podejrzewamy, że gdzieś tu będzie się zaczynał etap kajakowy na rajdzie. Ruszamy pokręcić po okolicy. Spokojne tempo. Spotykamy wąskotorówkę :-)

Wąskotorówka na trasie © djk71

Mijamy zabytkową stację, jednak nie ma tu w planach postoju.
Dojeżdżamy do klasztoru, tu też dziś nie ma czasu dziś na zwiedzanie, może w drodze powrotnej. Tylko szybkie zdjęcie

Są siły :-) © djk71

Chyba jakiś ślub się odbywa, a młodzi zajechali... czarną wołgą. Czy Wy też pamiętacie opowieści o tym aucie?

Wspomnienia z dzieciństwa © djk71

Jedziemy dalej. Po chwili zawracam. Napis na pomniku z daleka zwrócił mą uwagę. Wciąż mnie zaskakuje, że jednak w Polsce są miejsca gdzie nikomu to nie przeszkadza...

Nie wszystko trzeba zniszczyć © djk71

Zaliczamy podjazd na Schlossberg i mkniemy dalej lasami.
Dojeżdżamy do Kuźni Raciborskiej, tu będzie start imprezy.
Po drodze mijamy straż pożarną.

Wóz strażacki © djk71

Właściwie powinniśmy zawrócić i pokrążyć po okolicznych lasach, ale chodzi mi po głowie coś innego. Planując nad ranem trasę dojrzałem na mapie informację o... syfonie! Dość oryginalnej konstrukcji umożliwiającej przepływ rzeki Kłodnicy pod Kanałem Gliwickim. Przypomniała mi się bifurkacja w Wągrowcu (która ponoć wcale nie jest bifurkacją) i stwierdziłem, że muszę zobaczyć i to "skrzyżowanie".

Mijamy zakłady azotowe w KK i dojeżdżamy do celu.

U góry Kanał Gliwicki

Kanał Gliwicki © djk71

A kilka metrów niżej, pod nim, w poprzek przepływa Kłodnica.

A na dole Kłodnica © djk71

Widać, że są tu przygotowani do powodzi :-)

Przygotowani do powodzi? © djk71

Miejsce zaliczone, ale zaliczone też wielkie rozczarowanie. Spodziewaliśmy się czegoś bardziej widowiskowego. No trudno. Grunt, że był jakiś cel i przejechaliśmy 40km. Teraz trzeba już "tylko" wrócić :-)

Jedziemy, ale oboje czujemy coraz większe zmęczenie. W trakcie planowania wydawało mi się, że wrócimy lasami. No i tak z grubsza jedziemy, ale... asfaltami. Tak to jest jak się planuje nad ranem.

Docieramy do Starej Kuźni.


A może kwiatuszki? © djk71

Kawałek dalej padają mi baterie w nawigacji. Wracamy, bo mijaliśmy niedawno Lewiatana. Niestety czynny do 18:30, a jest 18:45. Ekspedientki mimo, że nas widzą upewniają się tylko, czy drzwi są dobrze zamknięte :-(

Przekładam baterie z aparatu i mam nadzieję, że wystarczą na dojazd do mety.

Z każdą chwilą robi się coraz ciemniej i chłodniej. Po chwili jest już zupełnie ciemno. Na szczęście oświetlenie daje radę i do samochodu jest już tylko 5km (od kilku kilometrów :-) ). Mijamy Rudy i wjeżdżamy na ostatni odcinek, ten sam którym już dziś jechaliśmy.

Koło stacji próbują nas jeszcze gonić psy, ale okazuje się, że mam bardziej donośny głos i chowają się za drzewem ;-)
Kilka km i jesteśmy na mecie. Dobrze, bo jest coraz chłodniej. Zmęczeni, ale i zadowoleni (przynajmniej ja) kończymy wycieczkę. Dobrze, że mnie Ala wyciągnęła, bo inaczej rower by całkiem zardzewiał.

Zawody za trzy tygodnie. Zakładam, że rowerowo damy radę... Gorzej będzie z innymi etapami. Ale jest jeszcze czas żeby poćwiczyć :-)



Ciężka Anka

Niedziela, 8 marca 2015 · Komentarze(19)
Wyjazd na Annaberg. Wyjątkowo ciężki.

Che się jechać © djk71

Ciężki bo samotny
W sumie do końca nie wiedziałem, czy i gdzie pojadę. Kiedy w końcu wieczorem wysyłam kilka SMS-ów okazuje się, że wszyscy już mają jakieś plany. Mogłem jeszcze zagadać w necie, ale jakoś nie wpadłem na to.

Ten wiadukt nie budzi mojego zaufania © djk71

Ciężki, bo wietrzny
Już zapomniałem, że przed dłuższą wycieczką warto sprawdzić kierunek wiatru. A tak miałem cały czas wiatr od południa jadąc w kierunku zachód - wschód przez cały niemal czas w otwartej przestrzeni. Zmęczył mnie strasznie.

W podzięce za ocalały z pożaru kościół © djk71

Ciężki, bo jechało się ciężko
Po 2km trasy puls wskoczył na 170+ i tak już został prawie do końca. Nie wiem o co chodziło, czy to efekt choroby, czy coś zupełnie innego, bo nie szalałem na trasie. W drodze powrotnej nawet nie dałbym rady szaleć. Im bliżej domu, tym częściej zatrzymywałem się, albo chciałem to zrobić. Czułem się jak pod koniec pierwszej w życiu dwusetki.


Chwała bohaterom © djk71
Pomnik Powstańców Śląskich © djk71

Ciężko bo bolało
Uda, dłonie, nadgarstki, przedramiona i... już sami wiecie co najczęściej boli... I nie wiem czemu :-(

Podjechałem, choć powoli © djk71

Ciężko bo bolało nie tylko ciało
Znów ciężki okres, wczoraj musiałem wcześniej wrócić z pracy... ogólnie ciężko. Może dlatego celem był Annaberg?

Zatrzymałem się tylko koło Papieża, w kościele była msza © djk71


Ciężko bo niebezpiecznie
Trzy razy mało mnie samochód nie potrącił. Z tego dwa razy z mojej winy. Tak to jest jak się jedzie i nie myśli o drodze tylko...

Za pierwszym razem wjechałem na wąską, wiejską drogę i wyciągając batona z kieszeni zjechałem na środek jezdni. W tej samej chwili na gazetę wyprzedziło mnie coś wielkości nawary. Nie słyszałem go zupełnie. Czasem przydałoby się lusterko.

Lubię ten kosciół w Dolnej © djk71

Za drugim razem chciałem przejechać na drugą stronę jezdni. Z przeciwka nic nie jechało, sprawdziłem czy z tyłu jest wolne i skręciłem. Nie zauważyłem auta które pojawiło się przede mną. Gość (co prawda trochę chyba za szybko) wyjechał zza zakrętu i ratował się, a właściwie mnie efektownym hamowaniem, tańcząc po całej drodze.


Jakoś zawsze mnie kusi żeby zrobić to zdjęcie © djk71

Za trzecim razem to klasyka - dziadek z podporządkowanej. Sprawdził, czy nic nie jedzie, ale uznał chyba, że jako rowerzysta powinienem mu ustąpić pierwszeństwa i władował się tuż przede mnie. Tym razem ja ostro hamowałem.


Krzyż pokutny stawiany przez zabójcę (XIV-XVI w.) © djk71

Ciężko ogólnie jakoś...
Fajnie, że udało się wyjechać, ale nie tak to miało wyglądać. Do tego nie wziąłem mapy, a komórki mi się nie chciało wyciągać i powrót wyszedł w połowie tą samą drogą,, czego nie lubię.

Kadencja: 85


300 km zaliczone - cel osiągnięty :-)

Niedziela, 20 lipca 2014 · Komentarze(27)
Uczestnicy
300 km zaliczone - cel osiągnięty :-)

Od dawna chodziło mi po głowie przejechanie 300km, niestety zawsze było coś. A to pogoda, a to brak czasu... W końcu miałem nadzieję na zrobienie tego na tegorocznym Grassorze - jak to się skończyło, sami wiecie.

Wracałem z Grassora z jedną myślą... zrobię to jeszcze w tym roku. Rzut oka na kalendarz i... nie ma kiedy... W grę wchodził tylko ten weekend. Do tego sobota w ostatniej chwili też została wyłączona więc... niedziela. Mało czasu na przygotowanie trasy, na wszystko. Rzucam temat Amidze, a ten... od razu podchwytuje pomysł. A więc jedziemy.

Jako, że Darek wybiera Gianta, to postanawiam zmienić opony, bo 2,2 - 2,3 z mocnym bieżnikiem to chyba nie jest najlepsze rozwiązanie na taką trasę. Zmienione są znacznie cieńsze, co budzi we mnie spore obawy. Zobaczymy.

Ruszamy tuż po północy. Ubrani na krótko, bo noc ma być ciepła.

woj. śląskie

W Brynku rzut oka, czy pałac jest w nocy podświetlony. Jest ale średnio, większe wrażenie robi na nas stojąca na trawniku i przyglądająca się z zaciekawieniem sarenka :-)

Chwilę potem wymuszona przerwa, bo licznik mówi, że bateria rozładowana. Zwykle wożę dodatkową pastylkę z sobą, ale na Bike Oriencie torba tak przemokła, że ją opróżniłem i nie włożyłem ponownie baterii ;-( Ale od czego jest pulsometr... od tego żeby być dawcą :-) Nie wiem, czy to do końca mądre, ale dziś bardziej chcę widzieć co jest na liczniku, niż to, czy już umieram ;-)

Kolejna przerwa w Lublińcu. Pusto, ale nic dziwnego, taka pora.

Noc w Lublińcu © djk71

Po chwili docierają jacyś zbłąkani imprezowicze, przybijamy piątki i jedziemy dalej.

woj. opolskie

Za Ciasną mieliśmy odbić na Krzepice, ale dochodzimy do wniosku, że kiedy tam dotrzemy będzie ciemno, a to miejsce chcieliśmy odwiedzić za dnia. Korekta planów i jedziemy najpierw do Olesna. Tam chcę zobaczyć kościół św. Anny. Szkoda, że możemy go zobaczyć tylko z zewnątrz, ale i tak robi wrażenie. Formę budowli, można przyrównać do róży - pięć kaplic to płatki, a wspomniany korytarz to łodyga.

Na zdjęciu nie widać jaki jest piękny © djk71

Efekt niesamowity. Na pewno to wrócę, żeby zobaczyć wnętrze kościoła.

Kierunek Kluczbork. Zaczyna świtać kiedy docieramy do Chocianowic. Tu pięknie zagospodarowana posesja z dwoma sąsiadującymi kościołami. Nowym i starym.

Nowy kościół © djk71

A między nimi tablica upamiętniająca ofiary wojny.

Między kościołami © djk71

Chwilę później w drodze do Kluczborka zaskakuje mnie widok... powozu....

Powóz na balkonie? A kto mi zabroni? © djk71

I niech ktoś jeszcze mi powie, że trzymanie roweru w domu jest dziwne... ;)

W Kluczborku trafiamy przypadkowo na miejsce, gdzie w latach 1928-39 był cmentarz żydowski, a obecnie znajduje się cmentarz żołnierzy radzieckich. Leży tu ponoć 6278 sołdatów.

Cmentarz żołnierzy radzieckich © djk71

W większości bezimiennych.

Tylko numerki © djk71

Tylko na niektórych grobach widać nazwiska.

Nieliczne nazwiska © djk71

100km za nami.
Krótki postój na pustym jeszcze rynku...Sklepy pozamykane, nic dziwnego, dopiero wpół do szóstej.

Jedziemy dalej. Do tej pory, póki było ciemno nawet krajówkami, głownie DK11, jechało się całkiem przyjemnie. Teraz ruch wzmógł się na tyle, że kiedy tylko trafia się sposobność uciekamy z głównej drogi. Do tego obaj zaczynamy czuć się senni. To wstające słońce i nieprzespana noc zaczynają dawać znać o sobie.

Wjeżdżamy do Byczyny. Małe miasteczko o ciekawej zabudowie, z wschodnie strony brama polska, z zachodniej brama niemiecka. Tu zaczynamy czuć zapach świeżego pieczywa. Z nosami ku górze próbujemy namierzyć piekarnię. Bezskutecznie.

W Byczynie © djk71

Trudno wybieramy Żabkę. Pieczywa świeżego brak więc na śniadanie mamy: kabanosy z Seven Days'em i Colą :-)

woj. łódzkie

Za Bolesławcem trafiamy na stary młyn. Chwila na fotki.

Koło młyńskie © djk71

woj. wielkopolskie

Wjeżdżając do Donaborowa zastanawiamy się czy kolumna jest marmurowa, czy to tylko taka imitacja. Zakładamy, że imitacja.

Marmur, czy imitacja? © djk71

Bardziej od kościółka wrażenie robi jego otoczenie.

Przechodniu © djk71

Ciekawe rzeczy można tu znaleźć.

Drzewo mówi © djk71

Trudno choć chwilę się nie zamyślić...

Skłania do refleksji © djk71

Myślałem, że to miejsce będzie mi się kojarzyło z klimatami kościelnymi, a jednak nie... Królują tu... fabryki mebli. Chyba Dobrodzień powinien zacząć się bać.

Po chwili docieramy na Rynek w Kępnie. Tu też jeszcze pusto choć już wpół do dziewiątej. Mamy w nogach już 153 km, czyli połowa trasy. Choć jeszcze wcześnie już zaczyna być ciepło.

Ciepło się robi © djk71

Łabędzie też się pluskają.

Łabędzie się chłodzą © djk71

Dużo ich tu...

Herb Kępna © djk71

Trzeba powoli zmienić kierunek na powrotny.

woj. łódzkie

Wieruszów i stojący tam samolot. Ponoć został tu sprowadzony na 600-lecie miasta. Kiedyś działała w nim kawiarnia, teraz chyba nie pełni żadnej roli.

Samolot w Wieruszowie © djk71

Rzut oka na klasztor Paulinów, ale niestety akurat zaczyna się msza, więc nici ze zwiedzania.

Klasztor Paulinów © djk71

Po drodze intrygujące (przynajmniej dla nas) tablice informacyjne.

Trasy orienteringowe? © djk71

W Parcicach ruiny dworku. Bardzo zaniedbane i chyba nic już tego miejsca nie uratuje.

Ruiny w Parcicach © djk71

Ruiny z innej strony © djk71

Kolejny kawałek drogi bardzo nas zmęczy. W końcu udaje nam się dotrzeć do miasta gdzie rozpoczęła się II Wojna Światowa.

Nie wszyscy o tym wiedzą © djk71

W Wieluniu czas na dłuższą przerwę, choć znalezienie miejsca, gdzie można coś zjeść nie jest proste.

Wieluński Rynek © djk71

Jest jedenasta i mamy za sobą 200km, czyli 2/3 drogi. Po pysznym obiadku (potrzebowaliśmy czegoś co nie będzie słodkie) ruszamy w dalszą podróż.

woj. opolskie

Jak się szybko okaże nie był to najlepszy pomysł. Jedzonko jeszcze się nie ułożyło i jedzie się ciężko. Do tego ogarnia mnie senność Zatrzymuję się w lesie i siadam w rowie. Po chwili podkładam pod głowę plecak i... zasypiam. Budzę się ponoć po 3 minutach i... jestem wyspany. Można jechać dalej. Słońce nie pomaga, grzeje jak diabli.

W Dalachowie zaliczamy dodatkowe cztery kilometry, bo wydawało nam się, że wyjechaliśmy w innym miejscu.

woj. śląskie

W Krzepicach chcemy zobaczyć unikatowy cmentarz żydowski.

Cmentarz żydowski w Krzepicach © djk71

I rzeczywiście warto... ponad 400 żeliwnych macew robi wrażenie.

Cmentarz żydowski w Krzepicach © djk71

Niesamowite macewy © djk71


Są też oczywiście macewy kamienne.

Te kamienne też © djk71

Ogólnie całość jest niesamowita. Najstarszy nagrobek pochodzi z 1740 roku, najmłodszy z 1946.

Piękne © djk71

Nieopodal znajdują się ruiny klasycystycznej synagogi...

Ruiny synagogi © djk71

Licznik wskazuje 250km. Zielonym szlakiem rowerowym kierujemy się w kierunku Kochcic. Po drodze krótka przerwa na uzupełnienie płynów. Chwila odpoczynku przydała się bo zebraliśmy trochę sił, a szlak teraz częściowo wiedzie po piaskach, które pewnie na zwykłych oponach dałoby się przejechać, na tych jest gorzej, ale dajemy radę.

W Zborowskim zatrzymujemy się na chwilę przy zniszczonym budynku dawnej fabryki fajek glinianych. Co ciekawe pierwsi robotnicy zostali tu sprowadzeni aż z Goudy w Holandii. Niestety teraz fajczarnia niszczeje.

Fajczarnia © djk71

Pyk, pyk, pyk fajeczkę © djk71

Krótki postój przy pałacu Ballestrema w Kochcicach, gdzie obecnie mieści się oddział piekarskiego szpitala chirurgii urazowej.

Kochcicki pałac © djk71

Jadąc dalej mijamy wyremontowaną wieżę ciśnień, muszę zrobić zdjęcie :-)

Wieża ciśnień w Lublińcu © djk71

Kolejnym i ostatnim już dziś punktem trasy jest zespół pałacowo-parkowy w Koszęcinie, obecnie siedziba Zespołu Pieśni i Tańca Śląsk.

Siedziba zespołu Śląsk © djk71


Na liczniku mamy 300km! Cel osiągnięty.

Od jakiegoś czasu mamy wielką ochotę zjeść coś konkretnego, ale nie jest nam to dane. Nie chcemy tracić czasu na siadanie w restauracji więc szukamy czegoś w stylu: hot-dog, kebab... Niestety nie jest nam to dane. W Kaletach również zamknięte. Trudno damy radę.

Znaną drogą docieramy do Tarnowskich Gór i stąd już najprostszą trasą do domu. Coraz częściej na stojąco :-)
O 21:00 meldujemy się w domu, licznik wskazuje 337,76km przejechane w ciągu 21 godzin, w tym czystej jazdy 14,5h.

Zmęczeni, ale zadowoleni. Upał dał mocno w kość, ale spodziewałem się, że będzie trudniej, co nie znaczy oczywiście, że nie było trudno ;-) Udało się zobaczyć po drodze mnóstwo ciekawych rzeczy, choć zdajemy sobie sprawę, że jeszcze więcej pominęliśmy. Nie sposób niestety było zatrzymywać się wszędzie, ani tym bardziej zbaczać z trasy. Next time... :-)

Dzięki Amiga za towarzystwo i wsparcie na trasie. Czas odpocząć i... wyznaczyć nowy cel :-)

Kadencja: 82


Bike Orient 2014 - Jura Wieluńska

Sobota, 28 czerwca 2014 · Komentarze(12)
Uczestnicy
Bike Orient 2014 - Jura Wieluńska

Bike Orient czyli pozycja obowiązkowa :) Szczególnie ta edycja, jako jedne z zawodów w Pucharze Polski. Nic dziwnego, że już po drodze spotykamy znajomych - Basię i Grześka, na miejscu zaś są... wszyscy :-) Na palcach jednej ręki można chyba policzyć kogo zabrakło. W sumie to rejestracja i odprawa powinny być dzień wcześniej, tak aby wieczorem, przed startem była okazja do porozmawiania, do wymiany wrażeń z poprzednich imprez, do... integracji. A tak ledwie starcza czasu aby się z wszystkimi przywitać :-)


Czasu starcza na przywitanie i zamienienie ledwie kilku słów © djk71

Po chwili zaczyna się odprawa, ludzie kończą przygotowania.

Chyba pora też sobie sprawić kamerkę © djk71

I po chwili dostajemy mapy. Zaczyna się rozrysowywanie optymalnych tras. Utrudnieniem jest to, że punkty znajdują się po dwóch stronach Warty.

Którędy będzie najszybciej? © djk71

Musimy jeszcze coś załatwić i w efekcie startujemy jako jedni z ostatnich. Po chwili jednak łatwo doganiamy sporą grupę, która wybrała ten sam kierunek.

PK2 - dno wąwozu
Tu pierwsze rozświetlenie punktu, zanim zaczynam się łapać gdzie mamy się udać Szkoła Fechtunku wskazuje właściwy wąwóz.

To chyba tutaj © djk71

Krótki bieg i jest punkt.

Pierwszy punkt © djk71

Ruszamy dalej.

PK 8 - zakręt wąwozu
Większość zawodników uciekła nam na starcie, teraz na szczęście udaje się doganiać i wyprzedzać kolejnych. Spotykamy też Kosmę i Tomka, którzy jadą dziś na trasie rekreacyjnej.
Prosto, ale lekko pod górkę © djk71

Darek zatrzymuje się tuż przy punkcie. Jeszcze trochę pokrzyw i zaliczone.

PK 11 - dół
Długi przelot i jesteś,my blisko punktu. Kilku zawodników szuka punktu, ale chyba w złym miejscu bo ma być przed krzyżem. I tam jest.
Wracam z butami pełnymi piachu.

PK 18 - źródło
Dojazd bez problemu. Źródełko Objawienia trochę nas zaskakuje. Pozytywnie.

Źródełko Objawienia © djk71

PK 14 - dół

Jedziemy dalej drogą krzyżową.

Leśna droga krzyżowa © djk71

Po chwili wjazd do lasu i szukanie punktu. Chwilę nam to zajmuje, ale jest... Ciepło też jest.

PK 17 - Skrzyżowanie przecinki ze strumieniem
Kolejny przelot.

Na szosie © djk71

Do punktu docieramy bez problemu. Tzn. prawie, bo Amiga... ławie gumę.


Tradycji stało się zadość © djk71

Niestety miejsce na naprawę fatalne: las, strumyk... KOMARY!

PK 5 - dno wyrobiska
W planach była najpierw siódemka, ale decydujemy się zaliczyć piątkę. Wyrobisko wielkie, ale z rozświetlenia punktu wygląda, że to nie to. Podjeżdżamy jeszcze kawałek, porzucamy rowery i zaczynamy szukać.

Rowery muszą poczekać © djk71

Po chwili znajduję punkt. Darek też podbija kartę i jedziemy dalej.  Zaczyna się chmurzyć, a ja kurtkę zostawiłem w aucie.

PK 7 - róg lasu
Po zjeździe z punktu Amiga zostaje z tyłu. Znów coś z kołem. Na szczęście to tylko źle dokręcony wentyl.

Kolejne dziś pompowanie © djk71

Jedziemy dalej i zaczyna padać. Co ja mówię... zaczyna lać. W momencie jesteśmy przemoczeni. Skręcamy z drogi w prawo i zapominam chyba przez deszcz włączyć odliczanie odległości. Wydaje mi się, że to powinno być tutaj, Darkowi, że dalej. Ani jedna wersja nie jest właściwa. Przedzieram się przez pole i znów nic. W końcu zjeżdżamy do drogi i już wiemy co zrobiliśmy. Przez deszcz wjechaliśmy za wcześnie. Kolejna przecinka to ta właściwa. Jest punkt.

PK 6 - podstawa skały
Gnamy do kolejnego punktu. Zostawiamy rowery i zaczynamy szukać. Dostajemy info od innych zawodników, że ponoć punktu nie ma i trzeba zrobić zdjęcie. Na wszelki wypadek dzwonimy do organizatorów, ponoć punkt jest gdzie być powinien. Zaczynamy szukać i jest. Podbijamy i ruszamy dalej. Po chwili na piasku Darek upada. Chyba boleśnie, ale na szczęście nie tak jak w Otwocku.

PK 1 - wiata nad Wartą - mapa PK1
Bezbłędnie dojeżdżamy do bufetu. Tłoczy się tu kilku zawodników. Uzupełniamy bidony, wrzucamy coś na ząb.

W bufecie tłoczno © djk71

Darek próbuje zmyć piach z roweru.

Myjnia © djk71

Pora przerysować mapę (nie wolno robić zdjęć), która pokazuje gdzie jest kolejny punkt.
Ruszamy i w pierwszej chwili rozpędzamy się za bardzo, ale po chwili jesteśmy na punkcie.

Punkt przy jaskini © djk71

PK 19 - podnóże wapiennika
Bezproblemowy dojazd do punktu. Na miejscu okazuje się, że niektórzy szukali dołu :-) Nie ma zdjęcia, bo aparat został przy rowerze.
Analizujemy czas. Późno. Decydujemy się jednomyślnie odpuścić PK 12, PK 16, PK 20. Jest szansa, że resztę zrobimy.

PK 13 - szczyt wzniesienia
Jedziemy główną drogą do Działoszyna. Tu znów nas łapie ulewa. To już chyba trzecia dziś. Znów totalnie przemoczeni.

Ostatni dziś punkt © djk71

Zjeżdżamy z górki, mijamy cmentarz i kilku zawodników i... Darek woła, że coś nie tak z kołem.

Balon © djk71

Nie wygląda to dobrze. Amiga proponuje, żebym jechał dalej sam. Zostaję, za daleko od mety jesteśmy. W dwójkę może coś poradzimy, albo pojadę sam i go ściągnę autem.

Zaczyna się zabawa z próbą naprawy.

Może coś mi się uda zrobić © djk71
Sprzętu wokół sporo © djk71

Widać, że nawet schowany w plecaku aparat poznał dziś co to piach...

Aparat i piach to niebyt dobre towarzystwo © djk71

Zobaczmy co się da zrobić z dętki...

Super łatka © djk71

Wklejamy kawałek dętki pod oponę

Kleju potrzeba sporo © djk71

Jeszcze tylko zabezpieczenie z zewnątrz...

Łatanie opony © djk71

I próba jazdy w stronę mety. Rezygnujemy z pozostałych punktów i jazdy w terenie. Cel jest jeden: Meta.

Meta
Jakimś cudem udaje się dojechać do mety, choć, przy większej prędkości Amigę trochę chyba rzuca po szosie. Na mecie sporo czasu żeby zjeść, porozmawiać, umyć rowery. Niestety jeśli chodzi o wynik to porażka. Co prawda łapiemy się  trasę Giga, ale tylko rzutem na taśmę.

Jak zawsze impreza świetnie zorganizowana, niestety pech wygrał.

Kadencja: 75

Po szosach

Niedziela, 25 maja 2014 · Komentarze(13)
Po szosach

Po wczorajszym zgonie ciężko widzę dzisiejszy trening. Na pewno odpada teren.
Zresztą nie chcę wyglądać jak mój syn wczoraj.

Bawię się jak tato :-) © djk71

Czyżby podglądał co robiliśmy w Otwocku? :-) Dziwne jest tylko to, że na Red Rocku ja też wczoraj byłem i... wróciłem suchy.

Więc szosa. Na FB pada pomysł wyjazdu o 4 rano... Z domu może i dałbym radę... ze Świerklańca nie ma mowy - pewnie musiałbym wstać o 2:30. Budzik dzwoni o 5:00, 6:00, 7:00 i pewnie jeszcze parę razy w międzyczasie. Nie przeszkadza mi to - taki się czuję zmęczony. W końcu wstaję i wyjeżdżam około 9:30.

Bez konkretnego planu. Byle nie głównymi ulicami. Dziś mało turystycznie, nawet w Brynku się nie zatrzymuję, dopiero krótka przerwa w Krupskim Młynie. Ładny budynek tylko nie ma informacji co to.

Hotel? © djk71

Dobrze strzeżony...


Na wszelki wypadek © djk71

I kulturalny...

A ja sobie gram © djk71

Napis na zegarze sugeruje, że to hotel, ale innych opisów brak.
Kawałek dalej Most Przyjaźni.

Most Przyjaźni © djk71

Od teraz zaczyna być ciężej. Skończyły się zjazdy, zaczynają się podjazdy. Do tego zaczyna się robić coraz cieplej. O Toszek też tylko zahaczam, tym razem odpuszczam zamek.

Coraz cieplej. Trzeba uzupełnić zapasy w Łubiu.

Dojeżdżam do domu i jeszcze chwilę kręcę po osiedlu żeby zaliczyć pełny 4 godziny i 100km.

Kadencja: 93

Anka zamiast Jury

Sobota, 15 czerwca 2013 · Komentarze(7)
Uczestnicy
Anka zamiast Jury
Jeszcze wieczorem w planach była Jura. Krótko po północy Amiga wykazał się zdrowym rozsądkiem i stwierdził, że po takim tygodniu w pracy i 3-4 godzinach snu to za dużo na Jurze nie powalczymy. Plan alternatywny - Anaberg. Góra św. Anny, czyli miejsce gdzie ostatnio trudno nam trafić.

Ruszamy późno, po 10-ej, ale organizm domagał się odpoczynku. Niezbyt ciepło, fajna pogoda do jazdy. Tyłami przez Wieszowę docieramy do ruin kościoła w Ziemięcicach.

Ruiny mają swojego gospodarza © djk71


Jadąc dalej Darek postanawia sfotografować kapliczkę. Chwilę trwa parkowanie roweru... W końcu udało się...

Mistrz parkowania ;) © djk71


Chwilę później lądujemy w Pyskowicach w skansenie lokomotyw.

Polska, czy Niemcy? © djk71


Niestety skansen zamknięty, jest co prawda podany numer telefonu, pod który można zadzwonić, ale to już następnym razem. Dziś tylko rzut oka przez ogrodzenie...

Dawno już tu stoi © djk71


Więcej tu takich © djk71


I jak smutno patrzą © djk71


... i przez dziury w bramach.

Pusto tu © djk71

Szkoda, że nie ma kasy na takie miejsca.

Mijamy Dzierżno i zatrzymujemy się na chwilę przy monumentalnym pałacu z 1700r. w Bycinie.

Potężny gmach © djk71


Pałac jest w prywatnych rękach i niestety jak wiele tego typu obiektów niszczeje.

Kiedyś był piękny © djk71


Tuż obok figurach św. Floriana, zapewne upamiętniająca pożar pałacu w 1767r.

Florian uratował pałac? © djk71


Mapa wskazuje, że żółtym szlakiem dotrzemy co najmniej do samego Ujazdu, więc kierujemy się na szlak. Świetnie oznaczony, ani przez chwilę nie mamy wątpliwości jak jechać, gdzie skręcić.

Tradycyjnie zdjęcie przy pałacu w Pławniowicach musi być...

Pięknie tu © djk71


Krótki postój w Rudzińcu, najpierw w sklepie, potem przy pałacu...

Kolejny smutny pałac © djk71


... kościele...

Kościół w Rudzińcu © djk71


i... przy jakimś festynie, gdzie zawitały pojazdy trochę większe niż rower...

Rudy? © djk71


Ci to mają klimatyzację © djk71


Szybko zauważamy, że przekroczyliśmy granicę województwa.

Inne województwo, czy kraj? © djk71


Za Ujazdem na jednym z podjazdów Amiga wydaje triumfalny (jak mi się wydaje) okrzyk. No cóż, będą jeszcze większe podjazdy... Ale to nie zdobycie szczytu było powodem krzyku, to pszczoła, która Go użądliła w głowę. Na szczęście nie jest uczulony więc jedziemy dalej.

W okolicach Zimnej Wódki skrzyżowanie i... są inne szlaki oprócz żółtego. Skoro nie było żadnych znaków, a jesteśmy pewni, że jedziemy dobrze powinniśmy jechać dalej na wprost. Powinniśmy, ale coś nas podkusiło żeby jednak skręcić. Tym bardziej, że właśnie tu kończą się nam mapy.

Dzięki temu zaliczamy Zimną Wódkę

W Zimnej Wódce © djk71


Po chwili... wracamy na żółty szlak. Mijamy Czarnocin i znaki pokazują nam, że do Góry Św. Anny pozostaje nam 5,4 km (a może 5,6km). Widać ją już zresztą ok kilku chwil.

Ruszamy i po chwili lądujemy w pokrzywach. Pokrzywy po pas to już przerabiałem niejednokrotnie, ale te tutaj to jakieś rekordzistki. Przez chwilę da się jeszcze jechać, ale zaraz potem zsiadamy i przedzieramy się pieszo. Lekko nie jest. Piecze wszystko, nie tylko od pokrzyw. Od jakiegoś czasu słońce też daje w kość.

Rower widać, nie jest źle © djk71


Kiedy w końcu docieramy do jakiejś poprzecznej drogi polnej nie mamy wątpliwości uciekamy ze szlaku.

Amigę też widać © djk71


Jest coraz bliżej © djk71


Skręcamy w lewo (to lepsze wyjście to była prawa strona, ale o tym dowiedzieliśmy się dopiero w domu). Jedziemy, co prawda w odwrotnym kierunku, ale byle do cywilizacji. Niestety płonne nasze nadzieje. Lądujemy w polu. Przedzieramy się przez łąki, rzepak i w końcu kolejna ścieżka. Teraz już dojeżdżamy do asfaltu w Leśnicy. Zmęczeni. Potwornie zmęczeni. Dał nam popalić ten kawałek.

Banany i w drogę. Jeszcze tylko podjazd na szczyt i będzie można odpocząć. Po drodze krótki postój przy Muzeum Czynu Powstańczego.

Myślałem, że Korfanty wyglądał inaczej... ;) © djk71


I w końcu jesteśmy na miejscu. Zamiast 5,5km od ostatniego znaku zrobiliśmy chyba z 13 w czasie... 1:25h!

Szybki posiłek i czas na powrót, bo... o tej porze to chcieliśmy być już w domu. Jeszcze tylko rzut oka na Pomnik Czynu Powstańczego i wracamy.

Pomnik Czynu Powstańczego © djk71


Odpuszczamy dziś amfiteatr i zwiedzanie okolicy.

Powrót w miarę najkrótszą drogą. Krótki przystanek przy kościele w Dolnej...

Ładny ten kościółek © djk71


... i przy dworze w Kopienicach.

Dwór, obecnie szkoła podstawowa © djk71


W końcu docieramy do domu. Kolejna fajna wycieczka, choć epizod z pokrzywami nie do końca był potrzebny. Wciąż mnie zastanawia gdzie tam był szlak i czy czegoś nie przeoczyliśmy.
Nic to, najważniejsze, że dzień był udany, oby więcej takich.

Miała być Anka...

Niedziela, 5 sierpnia 2012 · Komentarze(5)
Miała być Anka...

Dinuś © djk71


Po wczorajszej wycieczce w okolicach Imielina, dziś w planach tereny opolskie i w końcu Anka :-) Z tej strony jeszcze tu nie jechałem.

Ruszamy samochodami później niż planowaliśmy i... lądujemy w opolskim zoo. Niestety, nie wpuszczą nas tu z rowerami ;-( Chwila wahania, czy opuszczamy resztę ekipy i sami zwiedzamy okolicę na siodełku, czy jednak zwiedzanie? Decydujemy się schować rowery do auta i wraz z resztą ekipy pooglądać zwierzątka.

Niby tylko małpka © djk71


Trafiamy na karmienie…

Kulturalna małpka... © djk71


Musimy oczywiście zrobić sobie zdjęcie koło zeberek :-)

Paski... © djk71


Bo…

Kto się opiekuje zebrą? © djk71


Piękny ogród, tylko pogoda nie dla mnie. Powoli umieram. Chyba dziś nie dotrę na Annaberg, nie mam siły. Spędzamy tu więcej czasu niż planowaliśmy… Pora coś zjeść. Cel - naleśniki w Opolu. Dawno tu nie byłem, ale wtopy nie ma. Wciąż dobrze dają tu zjeść. Posiłek umila nam Ewa Uryga ;-)

Bywały lepsze sceny... © djk71


Krótki spacer po mieście i jedziemy do Krasiejowa. Trochę późno ale dzieci chcą ;-)

Pięknie © djk71


Ekipa wchodzi do parku, a my z Darkiem ruszamy na krótki objazd okolicy. Chciałem dojechać tylko do Ozimka, ale znaki pokazały, że do Jeziora Turawskiego wiedzie szlak i mamy tam raptem tylko 3km z Ozimka. Jedziemy. Chcemy zobaczyć jezioro i wrócić, bo czas mamy ograniczony.

Szlak jest piękny ale… wiedzie nas cały czas wzdłuż, a nie przy jeziorze. W końcu próbujemy "na czuja" go poprawić, ale i to nie pomaga. Dojeżdżamy do Rzędowa. Rzut oka na zegarek i… chyba nie zdążymy wrócić na czas. Niedaleko jest Turawa, ale to wydłużyłoby drogę więc decydujemy się wrócić tak jak przyjechaliśmy. Niestety, jeden zakręt w lewo i jedziemy inną trasą. W efekcie mała pętelka - jadąc przez Turawę, czyli wokół jeziora pewnie wyszłoby na to samo ;-)

W Ozimku rzut oka na most

Najstarszy żelazy most wiszący na kontynencie europejskim... © djk71


I wracamy do reszty towarzystwa. W samą porę.

Nie było Góry św. Anny ale i tak było za… tzn. bardzo fajnie :-)

Cztery litery...

Sobota, 5 czerwca 2010 · Komentarze(16)
Cztery litery...

Rower wczoraj został naprawiony, choć Łukasz twierdzi, że… dużo jeszcze pozostało tam do zrobienia… Zobaczymy. Dziś trzeba go przetestować. Małżonka z dziećmi pojechała na wycieczkę autokarem w okolice Inwałdu. Od kilku dni był pomysł żeby dojechać tam rowerami - mapa jednak bezlitośnie pokazuje 80-100 km w jedną stronę. Za dużo. Za dużo jeśli się nie jeździ.

Wstajemy rano i Kosma rzuca pomysł - Moszna - 88km w jedną stronę, czyli… niewiele mniej, a w planach jest powrót PKP. SMS do Łukasza i za chwilę ruszamy. Trochę późno bo już 9:30 ale co tam…

Pada hasło, że po drodze zahaczymy o Górę św. Anny, która już raz nas w tym roku pokonała. W Pyskowicach dogania nas (samochodem) mój teść z wujkiem… ich plan to… Góra św. Anny. Zobaczymy kto dotrze tam szybciej ;-)

Krótki postój w Łanach, przy okazji rzut oka na mapę. I jedziemy. Po drodze po raz drugi wyprzedza nas ekipa samochodowa (zwiedzili w międzyczasie Pławniowice). My tymczasem dobrze bawimy się w Lychynii ;-)

A może rower to przeżytek? © djk71


Podjazd na Górę św. Anny od strony Leśnicy zadziwiająco dziś łatwy. Po drodze widzimy zaparkowany znajomy samochód pod muzeum, czyli… na szczycie my będziemy pierwsi ;-)

Spotykamy się w knajpce Pod Jeleniem ;) Przy okazji namawiamy naszych turystów na wizytę w Mosznej. Obiadek i nabieramy sił.

Obiadek i mamy siłę © djk71


Pogawędki i szybka wizyta w kościele. Wysoko jesteśmy ;)

Widok z Góry św. Anny © djk71


Krótka wizyta przy Pomniku Czynu Powstańczego, który stoi nad jednym z największych amfiteatrów :)

Ruszamy dalej. W Gogolinie oprócz Karolinki (pozdrowienia dla karli76)...

Poszła Karolinka do Gogollina © djk71


... spotykamy zaginionego brata Calineczki ;-)

Calineczek w Gogolinie © djk71


W Krapkowicach pora na loda (mnie nie smakował) ale przy okazji jest moment żeby zastanowić się którędy dalej jechać :)

I dokąd teraz? © djk71


W końcu Moszna… Pięknie tu…

Moszna i tyle... © djk71


Moszna © djk71


Moszna © djk71


Dużo zapracowanych ludzi.

Mosza - pracujemy © djk71


Ten myślałem w pierwszej chwili, że jedzie na rowerze…

Moszna - prawie jak na rowerze © djk71


Tego życie przygniata…

Moszna - cięzkie życie © djk71


Dziwne tu sporty uprawiają

Moszna - polowanie? © djk71


Ogólnie zamek był nieźle pilnowany…

Moszna - strażnik? © djk71


Moszna - strażnik? © djk71


I nawet jeśli komuś udawało się dostać np. na wieżę to…

Moszna - jedna z wielu wież © djk71


… źle kończył…

Moszna - nie przeżył © djk71


Kiedy ja podziwiałem jak słońce bawi się z wodą...

Moszna - woda i słońce © djk71


... inni…

Moszna - odpoczynek © djk71


W końcu czas ruszać. Na trasie chodziła nam po głowie "dwusetka" ale biorąc pod uwagę, że już 18-ta wrócilibyśmy bardzo późno, o ile dalibyśmy radę dojechać ;-)

Moszna - fajnie ;-) © djk71


Ruszamy do Kędzierzyna na pociąg. Szybko okazuje się, że to był dobry pomysł bo… chyba wszyscy mieliśmy dziś źle ustawione siodełka. Bardzo źle… Do dworca docieramy o 20:30 i szczęśliwi schodzimy z rowerów :-)

Szybkie (i nijakie) jedzenie i pociąg do Gliwic. Dawno nie jechałem takim składem.



Nieważne. Najważniejsze, że można usiąść na czymś trochę szerszym ;-) jesteśmy zmęczeni. Wymuszone uśmiechy wyglądają tak…

Szczęsliwi? © djk71


Jeszcze tylko kilkanaście kilometrów z Gliwic i dom :) Siadając po raz kolejny dziś na rowery myśleliśmy, że będzie gorzej. Nie było jednak tak źle i o 23-ej meldujemy się na Helence. Zmęczeni, obolali, dziwnie opaleni ale… zadowoleni ;-) Fajny dzień tylko na przyszłość na dłuższe wycieczki trzeba wyjeżdżać trochę wcześniej.

Trasa Helenka - Rokitnica - Wieszowa - Boniowice - Karchowice - Pyskowice - Bycina - Niewiesze - Łany - Ujazd - Zalesie Śląskie - Lichynia - Leśnica - Góra św. Anny - Wysoka - Ligota Górna - Ligota Dolna - Dąbrówka - Gogolin - Krapkowice - Steblów - Dobra - Strzeleczki - Kujawy - Zielina - Moszna - Zielina - Wawrzyńcowice - Zawada - Błażejowice Dolne - Mochów - Głogówek - Stare Kotkowice - Biedrzychowice - Zwiastowice - Twardawa - Pokrzywnica - Większyce - Kędzierzyn Koźle - ... PKP... - Gliwice - Żerniki - Szałsza - Czekanów - Grzybowice - Wieszowa - Rokitnica - Helenka

Dookoła Polski i niespodziewany rekord

Piątek, 17 lipca 2009 · Komentarze(24)
Dookoła Polski i niespodziewany rekord
Po fantastycznym pobycie w królestwie Młynarza - Jasieniu (opisy się tworzą) trzeba było wrócić do pracy. Nie na długo. Korzystając z okazji, że ekipa jadąca dookoła Polski jest relatywnie blisko Śląska, a jestem na miejscu biorę urlop i bez wcześniejszego ich uprzedzenia ruszam w ich stronę. Najpierw rowerkiem do Zabrza.



Stamtąd opóźnionym pociągiem do Kędzierzyna - fantastycznie olbrzymi wagon rowerowy.



Spoglądając przez otwarte okno na mijane lasy, pola, łąki przypomniały mi się podróże z lat młodzieńczych, takie donikąd, takie, żeby zobaczyć piękno wokół siebie, takie z twórczością Steda na plecach. Kto dziś go pamięta?



W Kędzierzynie udaje mi się zdążyć na opóźniony pociąg do Nysy. Opóźniony bo... czeka na pociąg z Nysy, z którego pospiesznie wysiada załoga i wskakuje do naszego mini składu, żeby go poprowadzić w miejsce skąd przed chwilą przybyli. Ot optymalizacja zarządzania zasobami ludzkimi.

Na miejscu chwila krążenia po mieście. Dziwna zabudowa, mnóstwo zabytków rozlokowanych między blokami.





Po chwili dowiaduję się od Kosmy, że ekipa dziś późno wyruszyła i mogę spokojnie wyjechać im na spotkanie. Jadę więc do Otmuchowa. Ruchliwa szosa, dodatkowo przed wjazdem do miasta wyprzedza mnie nie zachowując należytej odległości bus. Kiedy wydzieram się na klienta machając w jego stronę rękoma wyprzedza mnie policja. Pełen nadziei, że go zaraz zatrzymają obserwuję jak... policja była tak zapracowana, że niczego nie zauważyła i jedzie sobie w swoją stronę... :(



W Otmuchowie dowiaduję się, że Matys złapał kapcia i mogę kontynuować moją podróż w ich stronę. Gorąco. Koszmarnie gorąco. Mimo, że mam zapas napojów, w Paczkowie kupuję dodatkową wodę. Tam też po chwili dochodzi do naszego spotkania. Młynarz widzi, że ktoś, stojąc przy drodze, robi im zdjęcia, ale nie spodziewając się mojej osoby w tym miejscu, nie poznał kto to i byłby mnie ominął. Dobrze, że reszta była bardziej spostrzegawcza. ;-)



Powitanie i ruszamy nadrobić stracony przez nich rano czas.

W Paczkowie, krótki postój obok Muzeum Gazownictwa.



Przed Otmuchowem wymuszony moim kapciem kolejny postój. Po chwili dłuższa przerwa w samym Otmuchowie. Gorąco. Coraz bardziej. Kolejne zakupy wody w sklepie.

Dalej mkniemy do Nysy uciekając z głównej drogi pełnej idiotów w tirach.
Na stacji benzynowej dopompowujemy koła i widzę jak bardzo mnie słońce spaliło. Trzeba się było posmarować kremem. Teraz już za późno.

Przejeżdżając obok Jeziora Nyskiego chłopcy nie mogą sobie odmówić chwili kąpieli. Obserwujemy z Asicą i szaleństwo z wałów. Fajnie patrzeć jak bawią się jak dzieci ;)





Następnym celem Koperniki, gdzie mieszkają bardzo otwarci ludzie, obok historii ich życia dowiadujemy się również o ich stosunku do kleru itp...

Kawałek dalej nie jestem pewien, czy aż tak bardzo na wschód mieliśmy dziś dojechać...



Gorąco. Ale o tym już chyba pisałem. Żeby tego było mało Młynarz funduje nam niesamowity podjazd przed Guchołazami. Daliśmy radę ale... było ciężko. Z tym większym zdziwieniem ekipa patrzy na mnie gdy dowiaduje się, że przód mi znów nie przeskoczył i wjeżdżałem na "dwójce".

Jeszcze parę kilometrów i dowiadujemy się, gdzie urodził się Piotrek, gdzie był chrzczony, gdzie mieszkał i gdzie pracowała jego mama.



Czas coś zjeść. W międzyczasie dowiaduję się, że nie uda mi się tak jak planowałem uciec gdzieś po drodze na pociąg bo... wszystkie uciekły. No tak, mieliśmy tu być dużo wcześniej, ale pogoda i przygody na trasie nie pozwoliły na to. Teraz jedyna możliwość to jazda z drużyną do końca i łapanie pociągu w Kędzierzynie.

Pyszny obiadek, wcale nam się nie chce jechać, ale pora ruszać, bo robi się wieczór. Kilka kilometrów dalej meldujemy się u babci Piotrka. Mimo jej zachęceń i przygotowanej pościeli nie zostajemy. Wypijamy pyszną kawę i ruszamy dalej. Już jest ciemno.

Nie wiemy co było w tej kawie ale jedziemy jak nowo narodzeni. Skąd w nas taki power? Chyba potrzebowaliśmy tego odpoczynku... i TEJ kawy...

Mijamy Pokrzywną i jedziemy w stronę Prudnika, tu dołącza do nas Paweł. Pełen sił, na kolarce - teraz dopiero zaczyna się szybka jazda. Jakoś dajemy radę. W końcu Głogówek - miasto Golfów... ;-)

Dojeżdżamy na stację benzynową i mimo usilnych namawiań żebym pojechał z nimi na kwaterę... decyduję się jechać samotnie w nocy do Kędzierzyna. To tylko dwadzieścia parę kilometrów.



Rozstajemy się po stu fantastycznych kilometrach. Fajnie było z Wami znów pokręcić. Dość szybkim tempem docieram do Kędzierzyna. Niestety okazuje się, że do następnego pociągu mam ponad 2 godziny (o ile przyjedzie punktualnie). Mimo, że w nogach już mam ponad 175km (jeszcze nigdy tyle nie przejechałem) to czuję się świetnie. Decyduję się więc wrócić do domu rowerem. Lepsze to niż czekanie na dworcu pełnym bezdomnych i pijaków.

Szybki posiłek i jadę. Droga prawie pusta, zrobiło się chłodniej, jedzie się całkiem przyjemnie. Bez postojów aż do okolic Pławniowic. Tu okazuje się, że powoli kończy mi się picie i raczej nie będzie gdzie kupić. Niedobrze, tym bardziej, że jak policzyłem to w ciągu całego dnia wypiłem 9 litrów. Organizm przyzwyczaił się do stałej dostawy cieczy, a teraz... Do tego zaczyna mnie boleć siedzenie. Bardzo boleć.

Na liczniku już ponad 200km!!! Przed Pyskowicami zaczynam czuć zmęczenie, do tego nie potrafię już siedzieć. Ostatnie kilkanaście kilometrów to masakra. Słońce wschodzi, przy drodze biegają sarenki, kicają zające ale niewiele mi to pomaga. Co 2-3km postój. Koszmar. Ale dam radę. Ostatni odcinek decyduję się przejechać przez Stolarzowice, bo perspektywa górki w Rokitnicy mnie dziś przeraża. Kilka minut po 5-tej rano melduję się w domu.

Gdybym jechał pociągiem byłbym dokładnie o tej samej porze. Ale nie byłbym taki zmęczony i... taki szczęśliwy. Zupełnie przypadkowy rekord dystansu. 227km. Jak na mnie to... bardzo dużo. Dziękuję jeszcze raz całej ekipie za ten dzień.