Dookoła Polski i niespodziewany rekord
Piątek, 17 lipca 2009
· Komentarze(24)
Kategoria W towarzystwie, Z kamerą wśród..., opolskie, Polska niezwykła, śląskie, od 200 do 300km
Dookoła Polski i niespodziewany rekord
Po fantastycznym pobycie w królestwie Młynarza - Jasieniu (opisy się tworzą) trzeba było wrócić do pracy. Nie na długo. Korzystając z okazji, że ekipa jadąca dookoła Polski jest relatywnie blisko Śląska, a jestem na miejscu biorę urlop i bez wcześniejszego ich uprzedzenia ruszam w ich stronę. Najpierw rowerkiem do Zabrza.
Stamtąd opóźnionym pociągiem do Kędzierzyna - fantastycznie olbrzymi wagon rowerowy.
Spoglądając przez otwarte okno na mijane lasy, pola, łąki przypomniały mi się podróże z lat młodzieńczych, takie donikąd, takie, żeby zobaczyć piękno wokół siebie, takie z twórczością Steda na plecach. Kto dziś go pamięta?
W Kędzierzynie udaje mi się zdążyć na opóźniony pociąg do Nysy. Opóźniony bo... czeka na pociąg z Nysy, z którego pospiesznie wysiada załoga i wskakuje do naszego mini składu, żeby go poprowadzić w miejsce skąd przed chwilą przybyli. Ot optymalizacja zarządzania zasobami ludzkimi.
Na miejscu chwila krążenia po mieście. Dziwna zabudowa, mnóstwo zabytków rozlokowanych między blokami.
Po chwili dowiaduję się od Kosmy, że ekipa dziś późno wyruszyła i mogę spokojnie wyjechać im na spotkanie. Jadę więc do Otmuchowa. Ruchliwa szosa, dodatkowo przed wjazdem do miasta wyprzedza mnie nie zachowując należytej odległości bus. Kiedy wydzieram się na klienta machając w jego stronę rękoma wyprzedza mnie policja. Pełen nadziei, że go zaraz zatrzymają obserwuję jak... policja była tak zapracowana, że niczego nie zauważyła i jedzie sobie w swoją stronę... :(
W Otmuchowie dowiaduję się, że Matys złapał kapcia i mogę kontynuować moją podróż w ich stronę. Gorąco. Koszmarnie gorąco. Mimo, że mam zapas napojów, w Paczkowie kupuję dodatkową wodę. Tam też po chwili dochodzi do naszego spotkania. Młynarz widzi, że ktoś, stojąc przy drodze, robi im zdjęcia, ale nie spodziewając się mojej osoby w tym miejscu, nie poznał kto to i byłby mnie ominął. Dobrze, że reszta była bardziej spostrzegawcza. ;-)
Powitanie i ruszamy nadrobić stracony przez nich rano czas.
W Paczkowie, krótki postój obok Muzeum Gazownictwa.
Przed Otmuchowem wymuszony moim kapciem kolejny postój. Po chwili dłuższa przerwa w samym Otmuchowie. Gorąco. Coraz bardziej. Kolejne zakupy wody w sklepie.
Dalej mkniemy do Nysy uciekając z głównej drogi pełnej idiotów w tirach.
Na stacji benzynowej dopompowujemy koła i widzę jak bardzo mnie słońce spaliło. Trzeba się było posmarować kremem. Teraz już za późno.
Przejeżdżając obok Jeziora Nyskiego chłopcy nie mogą sobie odmówić chwili kąpieli. Obserwujemy z Asicą i szaleństwo z wałów. Fajnie patrzeć jak bawią się jak dzieci ;)
Następnym celem Koperniki, gdzie mieszkają bardzo otwarci ludzie, obok historii ich życia dowiadujemy się również o ich stosunku do kleru itp...
Kawałek dalej nie jestem pewien, czy aż tak bardzo na wschód mieliśmy dziś dojechać...
Gorąco. Ale o tym już chyba pisałem. Żeby tego było mało Młynarz funduje nam niesamowity podjazd przed Guchołazami. Daliśmy radę ale... było ciężko. Z tym większym zdziwieniem ekipa patrzy na mnie gdy dowiaduje się, że przód mi znów nie przeskoczył i wjeżdżałem na "dwójce".
Jeszcze parę kilometrów i dowiadujemy się, gdzie urodził się Piotrek, gdzie był chrzczony, gdzie mieszkał i gdzie pracowała jego mama.
Czas coś zjeść. W międzyczasie dowiaduję się, że nie uda mi się tak jak planowałem uciec gdzieś po drodze na pociąg bo... wszystkie uciekły. No tak, mieliśmy tu być dużo wcześniej, ale pogoda i przygody na trasie nie pozwoliły na to. Teraz jedyna możliwość to jazda z drużyną do końca i łapanie pociągu w Kędzierzynie.
Pyszny obiadek, wcale nam się nie chce jechać, ale pora ruszać, bo robi się wieczór. Kilka kilometrów dalej meldujemy się u babci Piotrka. Mimo jej zachęceń i przygotowanej pościeli nie zostajemy. Wypijamy pyszną kawę i ruszamy dalej. Już jest ciemno.
Nie wiemy co było w tej kawie ale jedziemy jak nowo narodzeni. Skąd w nas taki power? Chyba potrzebowaliśmy tego odpoczynku... i TEJ kawy...
Mijamy Pokrzywną i jedziemy w stronę Prudnika, tu dołącza do nas Paweł. Pełen sił, na kolarce - teraz dopiero zaczyna się szybka jazda. Jakoś dajemy radę. W końcu Głogówek - miasto Golfów... ;-)
Dojeżdżamy na stację benzynową i mimo usilnych namawiań żebym pojechał z nimi na kwaterę... decyduję się jechać samotnie w nocy do Kędzierzyna. To tylko dwadzieścia parę kilometrów.
Rozstajemy się po stu fantastycznych kilometrach. Fajnie było z Wami znów pokręcić. Dość szybkim tempem docieram do Kędzierzyna. Niestety okazuje się, że do następnego pociągu mam ponad 2 godziny (o ile przyjedzie punktualnie). Mimo, że w nogach już mam ponad 175km (jeszcze nigdy tyle nie przejechałem) to czuję się świetnie. Decyduję się więc wrócić do domu rowerem. Lepsze to niż czekanie na dworcu pełnym bezdomnych i pijaków.
Szybki posiłek i jadę. Droga prawie pusta, zrobiło się chłodniej, jedzie się całkiem przyjemnie. Bez postojów aż do okolic Pławniowic. Tu okazuje się, że powoli kończy mi się picie i raczej nie będzie gdzie kupić. Niedobrze, tym bardziej, że jak policzyłem to w ciągu całego dnia wypiłem 9 litrów. Organizm przyzwyczaił się do stałej dostawy cieczy, a teraz... Do tego zaczyna mnie boleć siedzenie. Bardzo boleć.
Na liczniku już ponad 200km!!! Przed Pyskowicami zaczynam czuć zmęczenie, do tego nie potrafię już siedzieć. Ostatnie kilkanaście kilometrów to masakra. Słońce wschodzi, przy drodze biegają sarenki, kicają zające ale niewiele mi to pomaga. Co 2-3km postój. Koszmar. Ale dam radę. Ostatni odcinek decyduję się przejechać przez Stolarzowice, bo perspektywa górki w Rokitnicy mnie dziś przeraża. Kilka minut po 5-tej rano melduję się w domu.
Gdybym jechał pociągiem byłbym dokładnie o tej samej porze. Ale nie byłbym taki zmęczony i... taki szczęśliwy. Zupełnie przypadkowy rekord dystansu. 227km. Jak na mnie to... bardzo dużo. Dziękuję jeszcze raz całej ekipie za ten dzień.
Po fantastycznym pobycie w królestwie Młynarza - Jasieniu (opisy się tworzą) trzeba było wrócić do pracy. Nie na długo. Korzystając z okazji, że ekipa jadąca dookoła Polski jest relatywnie blisko Śląska, a jestem na miejscu biorę urlop i bez wcześniejszego ich uprzedzenia ruszam w ich stronę. Najpierw rowerkiem do Zabrza.
Stamtąd opóźnionym pociągiem do Kędzierzyna - fantastycznie olbrzymi wagon rowerowy.
Spoglądając przez otwarte okno na mijane lasy, pola, łąki przypomniały mi się podróże z lat młodzieńczych, takie donikąd, takie, żeby zobaczyć piękno wokół siebie, takie z twórczością Steda na plecach. Kto dziś go pamięta?
W Kędzierzynie udaje mi się zdążyć na opóźniony pociąg do Nysy. Opóźniony bo... czeka na pociąg z Nysy, z którego pospiesznie wysiada załoga i wskakuje do naszego mini składu, żeby go poprowadzić w miejsce skąd przed chwilą przybyli. Ot optymalizacja zarządzania zasobami ludzkimi.
Na miejscu chwila krążenia po mieście. Dziwna zabudowa, mnóstwo zabytków rozlokowanych między blokami.
Po chwili dowiaduję się od Kosmy, że ekipa dziś późno wyruszyła i mogę spokojnie wyjechać im na spotkanie. Jadę więc do Otmuchowa. Ruchliwa szosa, dodatkowo przed wjazdem do miasta wyprzedza mnie nie zachowując należytej odległości bus. Kiedy wydzieram się na klienta machając w jego stronę rękoma wyprzedza mnie policja. Pełen nadziei, że go zaraz zatrzymają obserwuję jak... policja była tak zapracowana, że niczego nie zauważyła i jedzie sobie w swoją stronę... :(
W Otmuchowie dowiaduję się, że Matys złapał kapcia i mogę kontynuować moją podróż w ich stronę. Gorąco. Koszmarnie gorąco. Mimo, że mam zapas napojów, w Paczkowie kupuję dodatkową wodę. Tam też po chwili dochodzi do naszego spotkania. Młynarz widzi, że ktoś, stojąc przy drodze, robi im zdjęcia, ale nie spodziewając się mojej osoby w tym miejscu, nie poznał kto to i byłby mnie ominął. Dobrze, że reszta była bardziej spostrzegawcza. ;-)
Powitanie i ruszamy nadrobić stracony przez nich rano czas.
W Paczkowie, krótki postój obok Muzeum Gazownictwa.
Przed Otmuchowem wymuszony moim kapciem kolejny postój. Po chwili dłuższa przerwa w samym Otmuchowie. Gorąco. Coraz bardziej. Kolejne zakupy wody w sklepie.
Dalej mkniemy do Nysy uciekając z głównej drogi pełnej idiotów w tirach.
Na stacji benzynowej dopompowujemy koła i widzę jak bardzo mnie słońce spaliło. Trzeba się było posmarować kremem. Teraz już za późno.
Przejeżdżając obok Jeziora Nyskiego chłopcy nie mogą sobie odmówić chwili kąpieli. Obserwujemy z Asicą i szaleństwo z wałów. Fajnie patrzeć jak bawią się jak dzieci ;)
Następnym celem Koperniki, gdzie mieszkają bardzo otwarci ludzie, obok historii ich życia dowiadujemy się również o ich stosunku do kleru itp...
Kawałek dalej nie jestem pewien, czy aż tak bardzo na wschód mieliśmy dziś dojechać...
Gorąco. Ale o tym już chyba pisałem. Żeby tego było mało Młynarz funduje nam niesamowity podjazd przed Guchołazami. Daliśmy radę ale... było ciężko. Z tym większym zdziwieniem ekipa patrzy na mnie gdy dowiaduje się, że przód mi znów nie przeskoczył i wjeżdżałem na "dwójce".
Jeszcze parę kilometrów i dowiadujemy się, gdzie urodził się Piotrek, gdzie był chrzczony, gdzie mieszkał i gdzie pracowała jego mama.
Czas coś zjeść. W międzyczasie dowiaduję się, że nie uda mi się tak jak planowałem uciec gdzieś po drodze na pociąg bo... wszystkie uciekły. No tak, mieliśmy tu być dużo wcześniej, ale pogoda i przygody na trasie nie pozwoliły na to. Teraz jedyna możliwość to jazda z drużyną do końca i łapanie pociągu w Kędzierzynie.
Pyszny obiadek, wcale nam się nie chce jechać, ale pora ruszać, bo robi się wieczór. Kilka kilometrów dalej meldujemy się u babci Piotrka. Mimo jej zachęceń i przygotowanej pościeli nie zostajemy. Wypijamy pyszną kawę i ruszamy dalej. Już jest ciemno.
Nie wiemy co było w tej kawie ale jedziemy jak nowo narodzeni. Skąd w nas taki power? Chyba potrzebowaliśmy tego odpoczynku... i TEJ kawy...
Mijamy Pokrzywną i jedziemy w stronę Prudnika, tu dołącza do nas Paweł. Pełen sił, na kolarce - teraz dopiero zaczyna się szybka jazda. Jakoś dajemy radę. W końcu Głogówek - miasto Golfów... ;-)
Dojeżdżamy na stację benzynową i mimo usilnych namawiań żebym pojechał z nimi na kwaterę... decyduję się jechać samotnie w nocy do Kędzierzyna. To tylko dwadzieścia parę kilometrów.
Rozstajemy się po stu fantastycznych kilometrach. Fajnie było z Wami znów pokręcić. Dość szybkim tempem docieram do Kędzierzyna. Niestety okazuje się, że do następnego pociągu mam ponad 2 godziny (o ile przyjedzie punktualnie). Mimo, że w nogach już mam ponad 175km (jeszcze nigdy tyle nie przejechałem) to czuję się świetnie. Decyduję się więc wrócić do domu rowerem. Lepsze to niż czekanie na dworcu pełnym bezdomnych i pijaków.
Szybki posiłek i jadę. Droga prawie pusta, zrobiło się chłodniej, jedzie się całkiem przyjemnie. Bez postojów aż do okolic Pławniowic. Tu okazuje się, że powoli kończy mi się picie i raczej nie będzie gdzie kupić. Niedobrze, tym bardziej, że jak policzyłem to w ciągu całego dnia wypiłem 9 litrów. Organizm przyzwyczaił się do stałej dostawy cieczy, a teraz... Do tego zaczyna mnie boleć siedzenie. Bardzo boleć.
Na liczniku już ponad 200km!!! Przed Pyskowicami zaczynam czuć zmęczenie, do tego nie potrafię już siedzieć. Ostatnie kilkanaście kilometrów to masakra. Słońce wschodzi, przy drodze biegają sarenki, kicają zające ale niewiele mi to pomaga. Co 2-3km postój. Koszmar. Ale dam radę. Ostatni odcinek decyduję się przejechać przez Stolarzowice, bo perspektywa górki w Rokitnicy mnie dziś przeraża. Kilka minut po 5-tej rano melduję się w domu.
Gdybym jechał pociągiem byłbym dokładnie o tej samej porze. Ale nie byłbym taki zmęczony i... taki szczęśliwy. Zupełnie przypadkowy rekord dystansu. 227km. Jak na mnie to... bardzo dużo. Dziękuję jeszcze raz całej ekipie za ten dzień.