Wpisy archiwalne w kategorii

EBT

Dystans całkowity:8800.82 km (w terenie 2911.70 km; 33.08%)
Czas w ruchu:519:19
Średnia prędkość:16.95 km/h
Maksymalna prędkość:71.63 km/h
Suma podjazdów:4079 m
Maks. tętno maksymalne:203 (144 %)
Maks. tętno średnie:183 (100 %)
Suma kalorii:18378 kcal
Liczba aktywności:90
Średnio na aktywność:97.79 km i 5h 46m
Więcej statystyk

Tropiciel 11

Sobota, 26 października 2013 · Komentarze(11)
Uczestnicy
Tropiciel 11

Wczoraj udało się dodać relację z Harpagana, więc dziś pora na Tropiciela :-)

W ten weekend musieliśmy wybierać między Tropicielem a Jesiennym KoRNO. Z uwagi na fakt, że klimat Tropiciela jest zupełnie odmienny niż klimat pozostałych rajdów i maratonów w jakich startowaliśmy wybraliśmy imprezę w Jelczu-Laskowicach.

Rowery gotowe, pytanie, czy my też... :-) © djk71


Przyjeżdżamy późnym wieczorem, rozpakowujemy się i rejestrujemy. Mamy jeszcze trochę czasu na krótkie rozmowy ze znajomymi, uzbrojenie rowerów i… krótką drzemkę.

Jeszcze serwis © djk71


Startujemy równo o 1:30 w nocy. Dziesięć minut przed nami rusza WrocNam z Rafałem, a po nas załoga InsERT Team.

Konkurencja już gotowa :-) © djk71


Trochę dla nas dziwne, że nie typowej odprawy, jedynie na 5 minut przed startem dowiadujemy się, że punkt G będzie bardzo trudny do odnalezienia. No cóż, tak to jest z punktem G :-) Ponoć nie można się tam dostać rowerem. Zobaczymy.

Za chwilę start © djk71


Dostajemy mapy w skali 1:50 000 i jak zawsze najgorzej jest wyjechać z miasta, ja chcę na północ, Amiga ciągnie mnie na zachód.

T - Mogiła
Docieramy do Miłoszyc, jedziemy od południa żeby zdobyć punkt od południowej strony. Doganiamy inne zespoły oraz piechurów. Jak pewnie już wiele razy pisałem nie lubię tego - włącza się wtedy jakiś instynkt stadny, a wyłącza myślenie. Tak też jest i tym razem, przejeżdżamy dwukrotnie obok ścieżki wiodącej do punktu i krążymy bezradnie w kółko. W końcu zbieramy się w sobie i teraz już bez problemu docieramy do punktu. Dostajemy Liona :-)

Z - Skrzyżowanie leśnych dróg (PK Zad.)
Bez problemu odnajdujemy punkt i losujemy trzy zdjęcia psów. Choć pieski ładne to w żaden sposób nie jesteśmy w stanie rozpoznać co to za rasy. Trudno… Bez punktów dodatkowych.

C - Przy polnej drodze (PK Zad. )
Najkrócej byłoby dotrzeć do punktu od północy, ale my decydujemy się na wariant bardziej asfaltowy od wschodu. Na miejscu pełne zaskoczenie… Jakiś bunkier, a tam…

Kto rozpozna co to za broń? © djk71


Najpierw musimy popisać się znajomością broni z okresu II Wojny Światowej. Z drobną pomocą techniki udaje się bez problemu zaliczyć zadanie.

Wojsko zmęczone © djk71


A następnie już bez żadnej pomocy rozpoznać na zdjęciach kilka postaci historycznych również z tego okresu.

Telefonia komórkowa? © djk71


W - Leśna ścieżka - PK dla Trasy 60km
Lecimy na północ, punkt jest dość mocno oddalony od reszty. Coś nam się widzi, że trasa będzie dłuższa niż zapowiedziane 40km. W Brzezinkach rozwalają mi się okulary. Niedobrze, bo to korekcyjne, a nie przeciwsłoneczne (o tej porze to chyba użyteczne by były tylko przeciwksiężycowe). Sklejamy je taśmą i jedziemy dalej.

Tuż przed punktem spotykamy innych zawodników, którzy mówią, abyśmy zerknęli na mapę bo… ten punkt jest dla… piechurów… Pięknie, czyli kilkanaście kilometrów robimy gratisowo. Tylko skąd mogliśmy wiedzieć, nikt nam tego na starcie nie powiedział, a szkoda. No niby z opisów na mapie można by się było domyśleć, tylko w trakcie planowania trasy nie patrzyliśmy na opisy, a na trasie… opisy były zasłonięte bo by się nie zmieściły w mapniku :-(

Y - Przy polnej drodze (ognisko)
Trochę źli na siebie, trochę na organizatorów pędzimy dalej. Jedzie nam się fajnie, na całej trasie to my wszystkich wyprzedzamy więc jest szansa, że mimo dodatkowych kilometrów "zrobimy" wszystkie punkty zdobędziemy miano Tropiciela. Na punkcie harcerska atmosfera, ognisko, dźwięki gitary… chciałoby się zostać…

D - Przy strumieniu, polna droga
Obsada punkt w namiocie, czyżby byli zmęczeni?

G - Rzeka Graniczna (PK Zad.)
Decydujemy się na wariant bezpieczny dojazdu, mijamy Dębinę i jedziemy na wschód, następnie kilometr szeroką drogą na północny wschód i już węższą drogą na północny zachód, trawy są wyższe od nas. Skrzyżowanie ścieżek, 300m na północ i zakręt w lewo. Teraz jeszcze tylko 500m do punktu. Większą część drogi pokonujemy na siodełku, dopiero ostatnie 100-200m oznacza przebijanie się na azymut przez krzaki. Bez problemy jednak docieramy do rzeki.

Powiesiłem swój rower © djk71


Tu czeka nas niespodzianka. Liny. Rower przypinamy do jednej z nich, a sami po linowym mostku (jedna linka na dole, jedna na górze) przeprawiamy się na drugi brzeg żeby tam ściągnąć swoje rowery.

Rower już w drodze, teraz kolej na mnie © djk71


Darek ma jednak pecha i ląduje w wodzie. Dobrze, że jest około 12 stopni, może jakoś przetrzyma do końca trasy. Przeprawiamy się i… wracamy.

Powrót z punktu bardziej na czuja niż na azymut, co sprawia, że lądujemy w nieco innym miejscu niż planowaliśmy, ale to nie jest żaden problem. Nie było tak źle z tym punktem choć trochę czasu nam zjadł.

P - Leśna droga (PK Zad.)
Mijamy Łaźno i szukam drogi na północ, gdy my mamy jechać … na południe. Czasem tak bywa. Po ustaleniu kierunku do punktu docieramy bez problemu. Tu czeka nas wyjątkowo łatwy jak na Tropiciela tor przeszkód zaczynający się od przeczołgania się przez oponę :-)

Mój pierwszy raz? W oponie? © djk71


Zostaje nam 1,5 godziny do końca limitu, mało, ale jest szansa zdążyć.

R - Ambona przy strumieniu
Do punktu jedziemy przez stację kolejową w Kopaninie. Wykarczowana ścieżka wiedzie nas prosto do punktu. Wyjazd na główną ścieżkę i mamy godzinę czasu. Nie zaliczymy wszystkich czterech pozostałych punktów, ale 2-3 powinno się udać.

Skręt w lewo i pędzimy po lesie co sił w nogach. Po kilkuset metrach skrzyżowanie, ale chyba nieco za wcześnie i do tego układ trochę inny niż miał być. Pędzimy dalej. Pędzimy i… na liczniku widzę już ponad 2,5km, a na kompasie kierunek południowy zamiast zachodniego. Jak to się stało skoro droga nie skręcała?

Wracamy i odbijamy w pierwszą drogę na północ. Jedziemy, ale kawałek dalej jest strasznie trudno przejezdna, olbrzymie błoto, nie mamy czasu na to, wracamy do poprzedniej i cofamy się. Kolejne przecinki wyglądają podobnie. Dopiero skrzyżowanie, które poprzednio nas zainteresowało wydaje się być sensowne. Niestety i ta droga w pewnym momencie wydaje się kończyć. Mało czasu… Już nie zaliczymy żadnego punktu ale musimy dotrzeć na metę w limicie czasu. Nie wiemy co jeśli nam się nie uda, pewnie dyskwalifikacja.

Skręcamy w lewo i… przy ambonie droga kończy się rzeką. Jest prowizoryczny mostek. Przechodzimy i próbuję iść dalej prosto. Dwa kroki i wołam "Darek Trzymaj mnie!". To jakieś bagnisko, miałem wrażenie , że zaczyna mnie wciągać. Idziemy (nie da się jechać) wzdłuż rzeki, która w pewnym momencie zakręca (albo rozwidla się) i przecina nam drogę. Darek szukając obejścia też ładuje się w bagno. Musimy się wycofać do mostku i do poprzedniego skrzyżowania.

Wracamy i teraz trochę jadąc, a więcej prowadząc rowery przebijamy się najpierw przez las, a potem przez pole w kierunku zachodnim byle dotrzeć do jakiejś drogi. W końcu jest. Teraz już bez pospiechu , bo i tak już wiemy, że nie zdążymy jedziemy w stronę bazy przez Nowy Dwór i Piekary.

Meta]
Oddajemy karty startowe, wcinamy grochówkę i… chyba nie chce nam się zostawać do zakończenia imprezy. Może udało by się choć wylosować jakąś nagrodę, których zwykle tu jest sporo, skoro nie udało nam się pojechać tak jak chcieliśmy, ale nie mamy jakoś nastroju. Przegrywamy, ale tak też bywa.

Przebieramy się, pakujemy i ruszamy do domu. Ale jeszcze tu wrócimy :-)

Na parkingu widzimy, że niektórzy mieli pecha…

Nowe mocowanie przerzutki © djk71


Po drodze chodzi mi jedna myśl:

Winning is fun, but it teaches you nothing.
Failure is the best teacher in the world.
Winning is a trophy, failing is an education.

Harpagan 46

Sobota, 19 października 2013 · Komentarze(6)
Uczestnicy
Harpagan 46
Minął tydzień od Harpagana, za nami już kolejna impreza, a wpisu wciąż nie ma, ale cóż, taki to był intensywny tydzień. Czas nadrobić zaległości.

Wyjazd na kultowego Harpa do samego końca stał pod wielkim znakiem zapytania. Po Kaczawskiej Wyrypie coś mnie postrzyknęło i… przez dwa tygodnie ledwie się ruszałem. Było na tyle poważnie, że nawet z własnej i nieprzymuszonej woli dwukrotnie wybrałem się do lekarza. Na szczęście na dwa dni przed imprezą coś zaczęło puszczać więc wyposażony pełną apteczkę specyfików postanowiłem, wbrew wszystkim ostrzeżeniom i prośbom pojechać.

Kwidzyn jest strasznie daleko, szczególnie w piątkowe popołudnie i wieczór. Kiedy w końcu docieramy zaskakuje nas… luz na sali gimnastycznej gdzie będziemy nocowali. Piesi co prawda już w terenie, ale mimo wszystko, przy ponad 1000 startujących powinno być jak zwykle do bólu ciasno. Potem okazuje się, że była jeszcze jedna sala.

Wieczorne pogaduchy © djk71


Wieczór upływa w miłej atmosferze pogaduszek ze znajomymi. Rano śniadanko, przebieranie się, odebranie rowerów z przechowalni i ruszamy na znajdujący się tuż obok stadion, gdzie o 6:30 nastąpi start. Zjeżdżając po trawie czujemy, że jest ślisko, ktoś informuje, że termometr wskazuje minus jeden.

Bez odprawy, odbieramy mapy i… nie ma na nich zaznaczonych żadnych punktów! Jak to możliwe? Dopiero po oświetleniu mapy czołówką pojawiają się kolejne kółeczka. Niestety kolorystyka mapa, zagęszczenie szczegółów i panujący półmrok sprawiają, że… mam wrażenie, że nic tu nie widzę. Nie lubię map setek. I jak tu zaplanować trasę?

Trzy punkty są po lewej stronie Wisły i od nich zaczniemy. Rysujemy północną część trasy, południe zostawimy sobie wyjątkowo na później, gdy po pierwsze będziemy wiedzieli jak stoimy z czasem, a po drugie jak zrobi się jaśniej.

PK10 - TYMAWA - rozwidlenie dróg
Ruszamy i pod kołami słychać trzaskający miejscami lód. Ale zaraz czemu kompas wskazuje południowy zachód zamiast północnego? Źle zjechaliśmy z ronda. "Przebijamy się jakoś, czy wracamy?" pytam Darka. Ten pomny chyba jeszcze naszego kombinowania na Kaczawskiej Wyrypie decyduje od razu: "Wracamy". Teraz już bez problemów trafiamy na właściwą drogę, choć nie jest łatwo się przesiąść na "setkę".

Choć robi się jasno, to księżyc jeszcze widać.

Świta © djk71


Jedziemy przez 2km most nad (ponoć) Wisłą. Ponoć, bo mgła jest tak gęsta, że widać ledwie barierki mostu, a już na pewno nie to co jest pod nim. W pewnym momencie przestaję zresztą widzieć cokolwiek. Za mostem sprawdzam, czy to woda, czy lód.

Wiem, czemu nic nie widziałem © djk71


Tu już jest jakby inny świat. Prawie wcale nie ma mgły.

Mgła zniknęla © djk71


Kawałek dalej z podwórza wyjeżdżają konni w historycznych szatach, mijamy drogę na Rzym i… Betlejem… Czyżby to naprawdę był inny świat?

Kawałek dalej wjeżdżamy w ścieżkę i pudło, to nie to. Wycofujemy się, jedziemy kawałek dalej i atakujemy z drugiej strony. Teraz trafiony, zatopiony.

PK 9 - PÓLKO - izba leśna
Wracamy tą samą drogą asfaltową, o ile chwilę wcześniej tu było przejrzyście to teraz tu jest biało. Znów nic nie widzę… Czyżby pora w końcu na poważnie pomyśleć o soczewkach zamiast okularów?
Do punktu trafiamy bez problemu od wschodniej strony.

PK 17 - WIOSŁO - skrzyżowanie dróg
Po wjeździe do lasu zaczynam czuć moje plecy, niedobrze, za wcześnie.

Chwila przerwy © djk71


Mijamy wracających z punktu Trolli i wołają żeby trzymać się lewej strony. Łatwo powiedzieć, ale tu co chwilę to przecinka… Punkt ma być gdzieś obok rezerwatu Wiosło Duże. Kierujemy się za strzałkami i robimy niezłe kółko, by w końcu dotrzeć do punktu, który był 100m od miejsca gdzie skręciliśmy na rezerwat. Pięknie.

PK 6 - JANOWO - miejsce widokowe
Wracamy do mostu. Wisły wciąż nie widać, na licznikach mamy już chyba ponad 50km, a plecy bolą coraz bardziej.
Dojazd do punktu banalny. Tu mgła już trochę opada.

Zimno musiało być dziewczynom © djk71


Krótki odpoczynek i sesja zdjęciowa.

A tak se będę siedział © djk71


Co tam Darek wypatrzył?

Ciekawe czy biorą? © djk71


Spotkana na miejscu para mówi coś o 18-tce… Chyba mieli na myśli 8-kę…, albo to ekipa z innej trasy i mają inne oznaczenia punktów.

Dojeżdżają inni © djk71


PK 8 - BRACHLEWO - stajnia leśna
Strasznie wieje. Dojeżdżamy do Jałowca i skręcamy w prawo do lasu. Napotkana zawodniczka potwierdza nasz wybór. Teraz tylko jakieś 700m i skręt w lewo. Tylko, że go nie ma, powinien być zanim droga odejdzie od torów. Przeszukujmy wszystkie ścieżki i nic, albo się kończą, albo skręcają nie tam gdzie chcemy. Atak bardziej od północy ponownie bez powodzenia. Tracimy tu sporo czasu. Już mamy wracać, gdy podejmujemy decyzję o powrocie do poprzedniego pomysłu tylko, że tym razem dokładnie odmierzamy odległość i… ścieżka jest gdzie ma być. Czemu tego przedtem nie zrobiliśmy?

PK 14 - BOROWY MŁYN - droga leśna
Przejeżdżamy przez tory i kawałek dalej za zakrętem powinna być droga w lewo. Jest. Jedziemy, tylko punktu nie ma. Za daleko i kierunek droga zmieniła. Powrót, szukanie właściwej przecinki i nic. Nie ma.

NIe ma ścieżki © djk71


Wracamy do zakrętu, choć ścieżka powinna być wyraźnie za nim i jedziemy bez przekonania, nagle są zabudowania, to dobrze, na mapie też były. Kawałek dalej, jest też punkt. Znów sporo straconego czasu.

PK 18 - BIAŁA GÓRA - parking leśny
Hm… Zauważamy na mapie PK18, o którym była mowa, przy "szóstce"… No cóż w porannym świetle go po prostu na mapie nie widzieliśmy. Jechać, czy nie? Jestem za tym żeby jechać, bo to "ciężki punkt". Na Harpaganie punkty mają różne wagi (punkty przeliczeniowe): 1-4 mają wartość równą 1 punkt przeliczeniowy, 5-8 - 2pp, 9-12 - 3pp, 13-16-4pp, 17-20 - 5pp. To jest punkt "za pięć" więc lepiej zdobyć jeden taki niż kilka "lżejszych".

Jedziemy.

Biała Góra - pięknie tu © djk71


To miejsce ma swoją historię © djk71


Piękne miejsce, kiedyś już tu byłem przy okazji wizyty u klienta.

Ćwiczymy parkowanie? © djk71


Jemy po bułce, ale widzę, że Darek chce czegoś więcej… najchętniej czegoś słodkiego. Kupimy coś w Sztumie.


PK 4 - POSTOLIN - rozwidlenie dróg
Droga do Sztumu strasznie monotonna, choć zastanawialiśmy się czy to dobry wybór, to chyba tak, po spotykamy po drodze kilku zawodników z czołówki. W Sztumie zero czynnych piekarni, ale za to jest fast food. Zaliczamy kebaba i kanapkę z kebabem. Tracimy chwilę czasu, ale może zyskamy trochę sił. Punkt banalny.

PK 20 - MIKOŁAJKI - rozwidlenie dróg
Po drodze na Mikołajki zaliczamy jeszcze sklep, żeby uzupełnić napoje. Kolejny prosty punkt. Pada Darka logika, że im "cięższy" punkt tym powinien być trudniejszy do odszukania ;-)

PK 12 - ORKUSZ - rozwidlenie dróg
Prosta droga od Gdakowa, tylko pod koniec coś nam się ścieżki nie zgadzają. Niby wszystko odmierzone jak należy, ale coś nie tak. Jeszcze raz rzut oka na mapę i zjeżdżamy z głównej drogi, ale punktu nie ma. Mijamy piechurów, rowerzystów, zakopanego (utopionego) SUV-a, ale punktu nie ma. Rozmowa z piechurami i już wiemy, tam gdzie na rozjeździe skręciliśmy w lewo trzeba było odbić w prawo. Czyli byliśmy cały czas tuż obok punktu.

PK 16 - SZADOWSKI MŁYN - parking leśny
Lecimy przez las do głównej drogi. Pada (a raczej staje) mi mapnik. Teraz to nie jest istotne, punkt jest przy głównej drodze. Dojeżdżamy do niej, skręcamy w lewo, jest parking, ale nie ma punktu. Może coś namieszaliśmy. Jedziemy kawałek dalej, patrzymy na mapę, nie to musiało być tam. Wracamy, rozglądamy się, choć do tej pory wszystkie punkty były widoczne od razu. Robię zdjęcia, na dowód że byliśmy.

Gdzie jest punkt? © djk71


Darek próbuje dzwonić do organizatorów, ale nie ma zasięgu. Ja próbuję jest. Dowiadujemy się, że punkt jest "bankowo", mamy szukać, jest około 17:45, punkt ma być otwarty do 18:00. Jeszcze jeden rzut oka na parking, no ale nie ma! Telefon. Od sędziego… punkt został zdjęty przez pomyłkę wcześniej. Zostanie nam ten punkt zaliczony. Pięknie, a my straciliśmy tu przynajmniej z 10 minut. Patrzymy na zegarek i już jest tylko czas na dojazd o do mety.

Meta
Zakładamy czołówki i pędzimy co sił do mety. Daleko, dalej niż się zdawało. Docieramy spóźnieni po ponad 3 i pół minuty. Czyli dostajemy 4 punkty przeliczeniowe kary, czyli tyle ile zdobyliśmy na poprzednim punkcie. W sumie to powinniśmy się wykłócić o te punkty karne, bo gdyby punkt był na miejscu i nie szukalibyśmy, nie dzwonilibyśmy to bylibyśmy na mecie przed jej zamknięciem. Sam czas między rozmowami z sędzią to ponad 4 minuty…

Ale to nie ma znaczenia i tak jesteśmy daleko, dalej niż mieliśmy nadzieję być. Z jednej rzeczy się cieszę…, że mimo dwóch tygodni bólu, i mimo tego, że na większej części trasy plecy nie dały o sobie zapomnieć, udało się pokonać ponad 180km i zaliczyć 11PK (z 20) i 37 punktów przeliczeniowych (z 60).

Wieczorem kąpiel, jedzonko i pogaduchy ze znajomymi w oczekiwaniu na zakończenie imprezy. Trzeba przyznać, że jak na imprezę, w której startuje ponad 1000 zawodników, to organizacyjnie nie ma się do czego przyczepić.

Jak będą ładniejsze to je zdobędziemy © djk71


Myślę, że na wiosnę znów się spotkamy na Harpaganie :-)

Kaczawska Wyrypa, czyli to się nie mogło wydarzyć

Piątek, 4 października 2013 · Komentarze(2)
Uczestnicy
Kaczawska Wyrypa, czyli to się nie mogło wydarzyć

Tydzień minął od Kaczawskiej Wyrypy. Wypadałoby by w końcu napisać relację. Relację z czegoś, co nie miało prawa się wydarzyć.
Do Świerzawy dojeżdżamy wieczorem. Start o 23:00, odprawa o 22:30, czyli można by się jeszcze z godzinę przespać. Szybka rejestracja, wypakowanie rzeczy z auta i zapadam w sen. Budzę się półtoragodzinnej drzemce. Darkowi nie udało się usnąć. Czas coś zjeść, przebrać się, przygotować rowery…. Oj czasu mało.

Odprawa
Nie wszystko jeszcze gotowe, ale trzeba posłuchać jakie niespodzianki mogą nas czekać na trasie. Przed nami 2 pętle po ok. 75km, na każdej do zaliczenia po 15 punktów. Między pętlami przepak i pobranie nowej mapy w bazie zawodów.
Rysujemy trasę i kończymy przygotowanie rowerów. Ruszamy.

PK 31 – Samotne drzewo na skrzyżowaniu dróg
W centrum miasteczka skręcamy w lewo, wracający zawodnicy potwierdzają właściwy kierunek. Odblaski na lampionie ułatwiają znalezienie punktu.

PK 35 – Ruiny budynku, PK od zachodniej strony
Asfalt, ścieżka i skrzyżowanie ścieżek… trochę za wcześnie, ale wygląda jak na mapie… jedziemy, a raczej pchamy rowery by wyjechać gdzie indziej niż chcieliśmy. Nie szkodzi, podjedziemy inną ścieżką. Jedziemy i nagle ścieżka się kończy. Zaorane pole… Coś o tym było na odprawie. Przedzieramy się przez pole i jest droga. Po chwili jesteśmy tam gdzie powinniśmy być. Ruiny w zaroślach znalezione bez problemu. Wracamy drogą, którą przyjechaliśmy tylko teraz docieramy nią do… skrzyżowania, gdzie wcześniej źle skręciliśmy. Okazało się, że kilkadziesiąt metrów dalej było to właściwe skrzyżowanie. Grunt, że dojechaliśmy gdzie chcieliśmy.

PK 33 – koniec skarpy od północnej strony
Mała korekta planów, atakujemy PK 33. Przed nami długa prosta droga do Wojcieszowa. Nie ma co prawda żadnych drogowskazów w tym kierunku, ale wystarczy jechać na południe. Jest odbicie w lewo na Jawor, ale to nie nasz kierunek jedziemy na wprost na Jelenią Górę.

Jedziemy, droga się wznosi. Kierunek południowo-zachodni. Miał być południowy, ale przecież droga się wije… Coraz ostrzejsze podjazdy, znaki to potwierdzają. Już powinniśmy chyba dojechać (ale kto by tam mierzył odległość), a tu pojawiają się miejscowości, których nie ma na mapie… Ale to może jakieś wioski zbyt małe by je zaznaczyć na mapie…
Coś mi mówi, że coś jest nie tak, ale jedziemy dalej… Szkoda, że nie jestem w stanie odczytać po ciemku nr drogi na mapie.

Męczący podjazd się kończy i… jest Wojcieszów. Piękne światła, tylko… trochę ich za dużo… Jeszcze przez chwilę wydaje mi się, że jest ok, ale Darek robi krótki rekonesans i… jesteśmy na przedmieściach Jeleniej Góry. Jak się potem dowiemy to Kapela. Już wiemy, że w Świerzawie mieliśmy odbić na Jawor i potem na Wojcieszów, a my zafundowaliśmy sobie 10km podjazd. Pięknie… Jesteśmy już poza mapą więc czeka nas prawdziwa jazda na azymut.

I tu robimy kolejny wielki błąd. Zamiast zawrócić i szukać innej drogi na Wojcieszów, albo zjechać do Świerzawy, bo przecież tu cała trasa z górki my… jedziemy dalej, bo z Jeleniej musi być jakaś droga do naszego celu. Męska duma - nie będziemy się wracali. Dalsza trasa to kilkukilometrowy zjazd przez Dziwiszów. W Jeleniej okazuje się, że na Wojcieszów musimy… zawrócić… O nie! Nie chce nam się podjeżdżać… Decydujemy się jazdę DK3. Nie zauważamy, że mogliśmy jechać dalej przez Komarno. Docieramy do Radomierza, który doskonale pamiętamy z Rudawskiej Wyrypy.

Mamy kilka godzin i kilkadziesiąt kilometrów w plecy. Krótka rozmowa i nie ma sensu jechać dalej. Już wiemy, że te zawody zakończymy na ostatnim miejscu. Najprościej by było zjechać do mety, ale wtedy dostaniemy NKL - żeby nas sklasyfikowali musimy zaliczyć co najmniej 25% punktów, czyli… 8. I taki jest plan. Zaliczamy minimum i wracamy do domu.

W Kaczorowie mimo zjazdu po prawie pustej asfaltowej drodze jedziemy na hamulcach. Wieje tak potwornie, że trudno utrzymać kierunek jazdy. Za Mysłowem skręcamy na Lipę. Wieje coraz mocniej, droga pełna gałęzi. Miejscami samochody już nie przejadą.

PK 42 – skrzyżowanie dróg
Wiatr nie tylko wieje. Wydaje też straszliwe dźwięki. Czasem świsty, ale częściej brzmi to jak huk, ze strachem patrzymy czy coś nam nie zleci na głowy…

PK 45 – narożnik lasu
Jedziemy w stronę Jastrowca, znów łapiemy się na niezbyt dokładnym mierzeniu odległości, bo przejeżdżamy przecinkę. Dopiero światełka innych zawodników naprowadzają nas na właściwy kierunek. Wiatr chce nas przewrócić. Wieje chyba bardziej niż kiedyś w Otwocku. Nie chyba. Na pewno. Odbijamy punkt i wracamy do Lipy. Po drodze zwalone drzewa. Rzuca nami po całej drodze, staramy się nie jechać zbyt blisko krawędzi jezdni żeby jakiś podmuch nie rzucił nami o drzewo. Dobrze, że jest noc i jest mało samochodów.

Łatwo nie jest © djk71


PK 41 – zagłębienie terenu
Mieliśmy ruszyć najpierw na PK43, ale nie widzimy ścieżki na Nową Wieś Wielką więc ruszamy na zachód w stronę Muchówka. O dziwo wiatr zniknął. Nie ma ani jego, ani śladów po nim. Czyżby tu nie wiało?

PK 43 – skrzyżowanie dróg
Ten teren znam z pieszych spacerów. Punkt zresztą tak prosty, że trudno by go było przegapić.

PK 38 - koniec drogi
Mijamy domy mojej rodzinki, świeci się w oknach więc może na kawę? Za wcześnie, poza tym zróbmy najpierw to co musimy… Odmierzamy 3700m i skręcamy do lasu. Niestety nie ma punktu. Czyżbyśmy niezbyt dokładnie odmierzyli odległość? Chyba tak, bo następna przecinka prowadzi nas do punktu.

Odblaski pomagają © djk71


PK 34 – skrzyżowanie dróg
Świta..

Świta © djk71


Dojeżdżamy do Świerzawy, kawałek pod górkę i do lasu. Odmierzam 500m, jest skrzyżowanie i… nie ma punktu. Szukamy i nic. Rozdzielamy się i mierzę jeszcze raz odległość. Miało być…250m i jest. Teraz już tylko zjazd do mety.

Meta
Oddajemy karty i… ku zaskoczeniu organizatorów nie bierzemy drugiej. Tak jak ustaliliśmy rezygnujemy, mamy zbyt dużą stratę. Co prawda nie wszyscy jeszcze zjechali z pierwszego etapu, ale CI co zjadą pewnie będą mieli już komplet punktów, a my mamy połowę i 100km w nogach. Mimo zachęty ze strony organizatorów, jak i innych zawodników nie zmieniamy decyzji. Kąpiel, posiłek i decydujemy się bez spania wracać do domu.

Powinniśmy być wściekli na siebie. Po przecież na mapie mieliśmy wszystko zaznaczone jak trzeba. Co zrobiliśmy nie tak? Wszystko:
- Przegapiliśmy zjazd.
- Nie zgadzał się kierunek drogi,
- Nie zgadzały się przewyższenia,
- Inny był numer drogi,
- Brak było na mapie miejscowości, które mijaliśmy,
- Brak było rzeki wzdłuż drogi,
- Nie zgadzała się odległość…
Nic się nie zgadzało, a my brnęliśmy w błędnym kierunku… To się nie miało prawa zdarzyć. Nikt normalny nie popełniłby tylu błędów. A nam się udało. Do tego bezsensowny zjazd z Kapeli do Jeleniej Góry zamiast powrót. Powinniśmy być wściekli, a my… całą drogę się śmiejemy z siebie. Śmiech histeryczny? Nie wiem… Ale to się naprawdę nie mogło zdarzyć… Szkoda punktów w Pucharze Polski, szkoda punktów w Pucharze Wyryp, szkoda drugiej pętli, bo ponoć była ciekawa, ale trudno… Czasem tak się zdarza…

A... mimo wszystko nie byliśmy na ostatnim miejscu ;-)

Galicja Orient - dzień drugi

Niedziela, 29 września 2013 · Komentarze(5)
Galicja Orient - dzień drugi

Po wczorajszym dniu i długim wieczorze mam wrażenie, że dziś wcale nie uda się pojechać. Mimo to odbieramy mapkę w formacie A4 i planujemy zaliczenie 7 z 10 punktów. Patrząc po wczorajszym to wszystko co teoretycznie będziemy w stanie zrobić. Do tego ruszamy dopiero 15 minut po starcie.

Dziwny dla nas widok... tutaj © djk71


PK 31 - Rozwidlenie dróżek
Na wylocie z miasta mijamy Zdezorientowanych, wydaje się, że mają jakąś awarię, ale wołają, że wszystko jest ok. Mówili prawdę, bo przed punktem się spotykamy. Ciepło.

PK 33 - Kapliczka
Droga do kapliczki prosta, choć kto wie, czy na ostatnim odcinku byśmy się nie zastanawiali chwilę, bo ścieżki na polu rawie wcale nie widać. Na szczęście przed nami pojechało tamtędy kilku zawodników więc pędzimy za nimi.

Kapliczka © djk71


Pomijamy :
PK 38 - Koniec drogi
PK 40 - Szczyt osuwiska


PK 39 - Róg łąki
Długa droga asfaltem. W pewnym momencie zauważamy, że dziś niedziela i chyba się gdzieś w okolicy msza skończyła, bo samochody z przeciwka jadą jeden za drugim. Mijamy Grabinę, Sobolów i przed Chrostową wjeżdżamy do lasu. Wszystko się zgadza: zakręt drogi, krzyż i ścieżka... Tyle tylko, że ścieżka robi się coraz węższa, coraz bardziej zarośnięta, aż w końcu przedzieramy się przez zarośla. Chyba nikt tędy przed nami nie szedł. No, ale jak ludzie jechali na PK38 to tu na pewno nie skręcili. W końcu jest trochę luźniej i jest brama, za którą... są tylko zarośla. Brama do lasu?

Brama do lasu © djk71


Niewiele brakło, a byśmy dalej się przebijali przez kolejne krzaki, gdyby nie to, że zauważam 10m dalej jadącego zawodnika. Okazuje się, że tam biegnie droga. Masakra. Kawałek dalej jest punkt gdzie spotykamy Grześka. Jest trochę zdziwiony kiedy się dowiaduje, że dziś jedziemy w przeciwną niż on stronę i już tu jesteśmy. Uświadamiamy go, że opuściliśmy dwa punkty.

PK37 - Mała polanka
Źle skręcamy z drogi i lądujemy tuż nad Stradomką. Po chwili droga się kończy i znów potrzebna by nam była maczeta. w końcu przedzieramy się do pięknego asfaltu. Jechalibyśmy nim gdyby nie zły skręt.
Chwilę kombinujemy jak tu wjechać na zielony szlak i kiedy już go mamy to nie do końca jesteśmy pewnie gdzie na niego wjechaliśmy. Szczęśliwie polanka jest tuż obok.

Czas na grzybobranie? © djk71


PK 36 - Pod skałą, Pn skraj kamieniołomu - Bufet
Jadąc od Zoni skręcamy tuż przed punktem, bo opis sugeruje, że punkt nie będzie od drogi tylko od północnej strony. Robimy małe kółko i... zatrzymujemy się przed niesamowitym cmentarzem.

Cmentarz nr 341 © djk71


Krzyże wskazują, że to cmentarz wojskowy, pół prawosławny, pół katolicki. Jak się potem doczytam jest to Cmentarz wojenny nr 341. Pochowano tu poległych w dniach 7-19 XI 1914 r.: 178 żołnierzy austriackich 146 żołnierzy rosyjskich.

Cmentarz nr 341 © djk71


Jest on jednym z 400 zachodniogalicyjskich cmentarzy wojennych zbudowanych przez Oddział Grobów Wojennych C. i K. Komendantury Wojskowej w Krakowie. Z tej liczby w okręgu bocheńskim takich cmentarzy jest 46.

Chwilę później opychamy się ciastkami na bufecie.

Omijamy PK 35 - Skrzyżowanie ścieżki z potokiem

PK 34 - Przepust
Planowaliśmy zjazd terenem przez Naprześnią, ale widząc chwilę wcześniej jak tam wygląda wybieramy asfalt. Okazuje się to być trafnym wyborem, bo przed nami długi piękny zjazd. Przed punktem wracający z niego "tramwaj".

PK 32 - Szczyt grodziska
W pobliże punktu dojeżdżamy w kilka osób. Sylwia pokazuje nam jak się zjeżdża z górki :-)
Zostawiamy rowery na dole i wspinamy się dość stromo do punktu.

Po punkt © djk71


Tuż przed okazuje się, że górą biegła piękna droga.

Meta
Do mety dojeżdżamy już bez przygód. Dużo drobnych błędów kosztujących nas sporo sił i czasu. Gdyby nie to pewnie mogliśmy zaliczyć co najmniej jeden punkt więcej.

W sumie bardziej mi się chyba podobał dzień wczorajszy, dziś trasa była zbyt oczywista i stąd grupki zawodników. Inna sprawa, że to dziś popełnialiśmy błędy.

W finałowej klasyfikacji lądujemy w okolicach połowy stawki, mogło być lepiej, ale grunt, że impreza była świetna. Dobrze zorganizowana (choć robiło to tylko kilka osób), punkty na swoich miejscach, fantastyczny teren i świetna atmosfera.

Fajnie było spotkać tak wielu znajomych i w końcu mieć czas na to żeby trochę porozmawiać.

Galicja Orient - dzień pierwszy

Sobota, 28 września 2013 · Komentarze(10)
Uczestnicy
Galicja Orient - dzień pierwszy

Galicja Orient, czyli... dawna Odyseja... A przynajmniej ten sam termin, ta sama formuła... Wyjeżdżamy z Amigą w piątkowe popołudnie z Katowic i... szybko orientujemy się, że błędem był wybór autostrady. Kilkadziesiąt minut na bramkach + ograniczenia prędkości na autostradzie sprawiają, że do Bochni docieramy później niż planowaliśmy, a jednocześnie wcześniej niż większość pozostałych uczestników. Efektem tego są numery startowe jak nam zostają przydzielone: 2 i 3 :-).

Kto wcześnie przyjeżdża ten ma niski numer © djk71


Po wieczornych pogaduchach noc szybko mija. Ranek rześki :-)
Śniadanie, przygotowanie sprzętu, powitania z tymi, którzy dopiero dziś dotarli na start i odprawa.

Po chwili dostajemy mapy do ręki i planujemy jak to w najbardziej optymalny sposób odnaleźć 18 zaznaczonych punktów.

PK 1 - Róg lasu
Ruszamy, trochę wstrzymują nas światła, ale po chwili wyjeżdżamy z miasta. Lekko nie jest. Przed nami długi podjazd. Już pod koniec wiemy, że zaplanowanie wszystkich punktów to był chyba zbyt ambitny plan. Szybko robi nam się ciepło. Nie zauważamy zaplanowanego zjazdu z asfaltu, więc atakujemy od strony cmentarza, gdzie spotykamy Sylwię. Kolejny podjazd, tym razem w terenie, po chwili mamy pierwszy punkt.

Nieogolony słup © djk71


PK 6 - Leśniczówka
Zjeżdżamy nieistniejącą na mapie ścieżką obok zdziwionych krów i nie mniej zdziwionego gospodarza, któremu wjeżdżamy wprost na podwórko.
Chwilę później meldujemy się przy leśniczówce.

Za leśniczówką © djk71


PK 3 - Skrzyżowanie ścieżki z potokiem, 20m w górę potoka
W opisie powinno być chyba "potoku", ale nie będę się czepiał ;-)
Trochę błotniście, ale dajemy radę.

PK 5 - Most/fosa
Kierunek Nowy Wiśnicz i tamtejszy zamek. Ładny podjazd.

Tym, dla których Bóg, honor, ojczyzna były ważniejsze niż życie © djk71


Ładny zamek i nieco chyba zdziwiony ochroniarz ;-)

Przy zamku w Nowym Wiśniczu © djk71


PK 9 - U zbiegu potoków
Do punktu prowadzi prosta droga...

Prosto © djk71


... tylko na sam punkt trzeba się przeprawić przez strumień.

Trzymam go © djk71


PK 7 - Skała na północnym stoku
Wyjeżdżamy z punktu, a raczej wypychamy rower, bo coś nam się ciężko podjeżdża. Po chwili widzimy kamień-grzyb, tam można znów wsiąść na rower.

Dobra, jedziemy © djk71


Kolejny punkt to... strome i długie podejście.

PK 8 - Skrzyżowanie dróg leśnych
Zaliczony bez problemów.

PK 15 Zbieg dwóch jarów
W Gosprzydowej sklep tuż przed zamknięciem (14:00). Za nami połowa czasu i dopiero 7 punktów. Podjazdy dają w kość. Korekta planów, nie ma szansa abyśmy zdążyli zrobić wszystko. Za każdy nie zaliczony punkt dostaniemy karę czasową od 60 do 120 minut. Trudno, lepsze to niż spóźnienie, bo za każdą minutę spóźnienia czeka nas 20 minut kary.

Chwilę później po podbiciu kart na punkcie ruszamy na zmodyfikowaną trasę. Niestety przestaje mi działać licznik. Prawdopodobnie przetarłem gdzieś kabel.

PK 14 - Skała obok szczytu
Chwila zamieszania ze ścieżkami, spotykamy Zbyszka i po chwili zaliczamy punkt.

Obok skały © djk71


Odpuszczamy kolejne punkty:
PK 16 Szczyt ogrodzenia przy kapliczce
PK 13 - Zarośnieta polana Pd-Wsch róg
PK 17 - Stos kamieni na granicy lasu
PK 18 - Stos kamieni na granicy lasu
PK 12 - Południowy róg zagajnika

i jedziemy szukać następnego punktu.

PK 11 - U zbiegu potoków
Nie zauważamy ścieżki, w którą mamy wjechać i zamiast zaatakować od strony pd-wsch, robimy to od strony pd-zach. Chwilę nam zajmuje znalezienie punktu, ale w końcu jest.

Omijamy jeszcze jeden punkt:
PK 10 - Drzewo przy dawnej drodze

PK 4 - Skraj lasu przy szczycie
Długi przelot, czuję zmęczenie, marzę o tym żeby dotrzeć do bazy i znaleźć się w śpiworze, nie muszę się myć, jeść, chcę leżeć.

Tu nie jest płasko © djk71


PK 2 - Przepust
Podjazd w Pogwizdowie i za kołem łowieckim jest przepust.

Meta
Teraz już tylko prosta droga do bazy. Na samym końcu długi zjazd... :-)

Zaliczyliśmy 12 z 18 punktów. Mogło być lepiej, ale jeśli najlepsi zawodnicy dotarli do mety dopiero na niecałą godzinę przed końcem limitu czasu to o czymś świadczy...

Wieczór pod znakiem pizzy i walki z odwodnieniem oraz długich nocnych dyskusji :-) Miło było się przekonać, że zaznaczyliśmy (choć nie przejechaliśmy go w całości) jak jeden z liderów :-)

Bike Orient - okolice Bełchatowa

Niedziela, 22 września 2013 · Komentarze(7)
Uczestnicy
Bike Orient - okolice Bełchatowa

Wczoraj na metę zjechaliśmy po ponad 190 km krótko przed godziną 23. Chwila odpoczynku, wymiany wrażeń i pakowanie. O 0:30 lądujemy w łóżkach. Nie zapowiada się długa noc. W planach pobudka o czwartej i 500km samochodem do Bełchatowa. Tylko po co? Wczoraj ostatnie 20-30km jadę na stojąco. Cztery litery bolą okrutnie jak więc mam przejechać następnych kilkadziesiąt?

Budzę się o 3:07, po nieco ponad dwu i pól godzinie spania. Skoro się obudziłem to budzę też Amigę i zarządzam wyjazd.
Droga dłuży się, czuję wczorajszy dystans w każdej części ciała, a do tego spać się chce strasznie. W końcu jednak docieramy do Kluk (-ów?). Na miejscu sporo znajomych. Ostatnich zawodów w Pucharze Bike Orient nie odpuścił też Andrzej.

Przebieramy się, przygotowujemy rowery i pora na odprawę. Na mapie w skali 1:60 000 jest 20 punktów, które musimy odszukać w terenie. Czterem z nich towarzyszą rozświetlenia w skali 1:25 000. Markery w dłoń i wytyczamy trasę, która wydaje się nam być najbardziej optymalną. Cały czas w głowach stawiamy sobie pytanie, czy aby na pewno wiemy co robimy, czy po 2-3 punktach nie okaże się, że nie jesteśmy w stanie jechać dalej? Zobaczymy.

Ruszamy.

PK 4 - Szczyt wzniesienia
Pierwszy punkt prosty, ale od razu widać, że będą piaski i podjazdy.

PK 9 - Zbocze wyrobisko piasku
Do drugiego punktu mamy tramwaj… Nie lubię tego… Nie dość, że jadąc w grupie nie trzymam swojego tempa, to dodatkowo nad koncentracją bierze górę instynkt stadny. Prosty punkt w piaskownicy.

Grupowo © djk71


PK 6 - Bunkier
Przez piaski wyjeżdżamy z punktu i mkniemy w stronę bunkrów. Na miejscu jest już kilku zawodników, wśród nich m.in. Wojtek, z którym się mijamy i jeszcze trochę będziemy, aż w końcu nam gdzieś zniknie po którymś z punktów.
Okazuje się, że okopy to nie to samo co bunkier, ale i ten po chwili jest zaliczony. Ciasno w środku. Szkoda, że nie ma czasu dłużej to zostać.

Pierwszy dziś bunkier © djk71


PK 19 - Zachodni brzeg strumienia
Następny punkt też nie stanowi problemu. Wciąż kilka osób oprócz nas dociera w tym samym czasie. Po drodze ciekawe ostrzeżenia.

A gdzie rowery? © djk71


PK 13 - Skrzyżowanie drogi z rowem
Dalej zawodnicy wybierają różne warianty, asfalt, drogę, by po chwili znów się spotkać. Ci, którzy tak jak my wybrali teren mogli być zaskoczeni. Musieliśmy się zatrzymać na fotkę.

Kapliczkowo © djk71


Kolejny lampion lekko ukryty w krzakach i gdyby nie rozsypane konfetti to łatwo by go można było minąć.

PK 1 - Wieża widokowa
Trochę na skróty, nie do końca niebieskim szlakiem, docieramy na punkt z bufetem. Ładne miejsce i pyszny poczęstunek.

W tle wieża z punktem © djk71


Nie było łatwo do niej dojść, ale Darek dał radę © djk71


PK 17 - Bunkier
Wyjeżdżając ruszamy w drugą stronę, ale od razu korygujemy błąd i brniemy przez piachy w stronę kolejnego bunkru.

Kolejny bunkier © djk71


PK 12 - Wyrobisko piasku
Piachy męczą, ale wydostajemy się z nich i pędzimy w stronę… wyrobiska piachu. Wracając spotykamy Andrzeja.

Jak nie wydma to wyrobisko piasku © djk71


PK 11 - Punkt widokowy
Podobnie jak poprzedni to punkt z rozświetleniem. Tym razem bardzo się to przydaje.

PK 3 - Szczyt wydmy
Tu znów spotykamy Andrzeja. Jak widać rower to również… bieganie :-)

Kto pierwszy u góry? © djk71


Połowa punktów zaliczona. Jest szansa na wszystkie o ile damy radę kondycyjnie. O dziwo wcale nie pamiętamy po wczorajszej dwusetce. Nawet można na siodełka bez problemu siedzieć.

PK 2 - Obniżenie terenu na wydmie
Punkt namierzony bezbłędnie, nawet ścieżka się znalazła bezpośrednio na punkt.

PK 7 - Przy drodze
Prosty punkt. Kawałek dalej jest sklep, chyba pora go zaliczyć. To jedyna dziś przerwa zakupowa, ale była potrzebna.

PK 5 - Szczyt wydmy
Ruszając spod sklepu widzimy zawodników wjeżdżających w teren. My wybieramy asfalt, który… nieoczekiwanie się kończy… Na szczęście po chwili znów go odnajdujemy i na punkt dojeżdżamy równocześnie z tymi, którzy pojechali terenem.

PK 10 - Osada łowiecka
W drodze do punku spotykamy Wikiego. Po chwili dziurkujemy karty i oczywiście pamiątkowe zdjęcie :-)

Osada łowiecka © djk71


PK 14 - Szczyt wydmy
Kolejny już dziś szczyt wydmy. Zaczynam mieć wrażenie, że to ulubione miejsce Amigi :-)

PK 18 - Brzeg stawu
Piaszczysty dojazd. W pewnym momencie uślizg i pada… na szczęście rower, mnie się udaje odskoczyć. Zakonnice w tak odludnym miejscu robią wrażenie… :-)

PK 20 - Brzeg stawu
Prosty dojazd, długa prosta, w prawo i w lewo... tylko…że nie ma ścieżki w lewo. Cofamy się i jest… ale ledwie widoczna. Jedziemy, jest staw, brzeg i drzewo z literkami PK tylko nie ma lampionu i perforatora.

Staw jest, tylko punktu nie widać © djk71


Dzwonię z info do organizatora i mamy jechać dalej, punkt jest gdzie indziej ale nam zaliczą. Chwilę później przejeżdżamy obok punktu. Dla świętego spokoju dziurkujemy karty.

PK 15 - Kaplica
Prosty dojazd, choć po piachach. Śliczna kapliczka, dzwoni Andrzej, że właśnie dojechał na metę My też zaraz będziemy, zostały nam dwa proste punkty w pobliżu mety. Tak nam się przynajmniej wydaje...

PK 16 - Szczyt wydmy
Kolejna, ostatnia dziś wydma. Skręcamy w ścieżkę przed gospodarstwem i lądujemy w wielkiej piaskownicy. Za ni ą odmierzamy kolejne metry i jedziemy na południowy zachód. Hmmm… wydmy nie ma… bo kierunek miał być południowo-wschodni. Wracamy, korygujemy kierunek i jest wydma, ale jakby z drugiej strony. Nie podoba mi się to, ale przeczesujemy ją dokładnie. Nie ma punktu. Przechodzimy z rowerami na drugą stronę i wracamy. Kolejna wydma też nie ta, ale widać z niej punkt kawałek dalej. Daliśmy ciała… Wracamy na szosę.

PK 8 - Spalony Dąb Cygański
Ostatni punkt jest blisko mety. Już wiemy zdążymy go zaliczyć. Podbijamy kartę i mkniemy na metę. Jest komplet punktów, dystans to równo 90km (wielu miało więcej), ale nad czasem trzeba jeszcze popracować.

Czas na posiłek, jak zawsze na BO świetny, i na pogaduchy ze znajomymi. Wrażeń co niemiara. Za chwilę nastąpi zakończenie i… jakiś taki smutek. Wiem, że za rok znów będzie Bike Orient, ale to zakończenie całego cyklu wprawie mnie w jakiś taki nostalgiczny nastrój. Choć spotykamy się z tymi samymi uczestnikami na wielu imprezach to jednak tu panuje jakaś taka magiczna, rodzinna atmosfera. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale jest inaczej.

Mam nadzieję, że w przyszłym roku też odbędzie się cały cykl Pucharu BO. Wg mnie to świetny pomysł, na pewno wymagający wiele pracy, ale będący czymś w rodzaju brakującego ogniwa między pojedynczymi imprezami, a "dużym" Pucharem Polski.

Wg moich wstępnych obliczeń w klasyfikacji generalnej Pucharu Bike Orient jesteśmy na 13 miejscu, Andrzej na 7 miejscu. Brawo. Może zacznie z nami częściej jeździć w przyszłym sezonie…. :-)

Jesienne Trudy 2013

Sobota, 21 września 2013 · Komentarze(9)
Uczestnicy
Jesienne Trudy 2013
Byłem na tej imprezie dwa lata temu. Główne wspomnienia to to, że było strasznie zimno na sali gdzie spaliśmy i że były długie przeloty między punktami.

Dojeżdżamy z Amigą późnym wieczorem w okolice Szczecina. Tuż po wyjściu z samochodu wita nas Turysta. Szybkie informacje nas co i i jak i zaprasza nas do hotelu :-)

Szkoda, że ogrzewania nie było w hotelu © djk71


Okazuje się, że na wszystkich rowerzystów czekają takie "wygody". Rejestracja, zniesienie gratów i krótkie wieczorne rozmowy przy ognisku. W końcu czas iść spać. W nocy… zimno… Budzę się kilkukrotnie. Zmarzłem. Czyli standard tutaj.

Poranek jest piękny choć chłodny.

Pięknie się dzień zaczyna © djk71


Śniadanie, przygotowanie rowerów i idziemy na odprawę. Mamy do zaliczenia 17 punktów w 15-godzinnym limicie czasu. Optymalny dystans to 200km. Szybka (jak na nas) analiza mapy i ruszamy na trasę.

9:27 - PK 1 - Drzewo ok. 80m od rozwidlenia dróg
W drodze do punktu chcę za wcześnie skręcić, Darek przypomina mi, że to mapa w skali 1:100 000, a nie "pięćdziesiątka", do której przywykliśmy. Niby wiedziałem, ale przyzwyczajenie…

Jazda po bruku daje w kość… (dosłownie). Chwila szukania i jest punkt, zresztą kręci się wokół niego sporo osób.

Pierwszy punkt zaliczony © djk71


10:00 - PK 2 - Drzewo za przepustem
Jedziemy dalej. Zapowiada się sporo asfaltu (lub bruku) i duże odległości między punktami.

10:45 - PK 4 - Drzewo w trzcinie
Jedziemy z punktu nieco inaczej niż zaplanowaliśmy, przez Stare Czarnowo. W Dębinie ścieżki nieco zagmatwane, ale objeżdżamy wioskę i lądujemy wprost na punkcie. Potem okazało się, że można było skrócić trasę przez jakiś PGR, czy coś w tym rodzaju.
Chwila szukania (za daleko)...

Gdzie jest punkt? © djk71


Ale w końcu jest :-)

12:00 - PK 17 - Złamane drzewo ok. 50 m od skrzyżowania dróg
Coś mi dziwnie mapnik powiewa... Okazuje się, że ułamał się fragment podstawy, no cóż... swoje już przeszedł... Tylko co teraz? Stajemy pod sklepem, Darek robi zakupy, a ja próbuję reanimacji. Zobaczymy na ile wytrzyma. W międzyczasie na zakupy dojeżdża inny rowerzysta.

Nie ma jak dopasowany rower © djk71


Oprócz zdjęć, krótka konwersacja z właścicielem. Samoróbka ma już 19 lat, ale jest w planie nowszy model...
Na punkt trafiamy bez problemu. Ale trochę czasu nam zeszło.

Złamane drzewo © djk71


12:40 - PK 9 - Za pagórkiem ok. 80m od znaku ślepa ulica
Znak jest, a wznoszący się za nim podjazd skojarzyliśmy z pagórkiem. Oj naszukaliśmy się punktu wszędzie. I po prawej (gdzie miał być) i po lewej. Już chciałem dzwonić do orgów, kiedy Darek stwierdza, że może punkt jest przed znakiem. Szukamy i jakimś cudem wchodzimy na punkt. Tylko gdzie ten pagórek?

Pagórek? © djk71


Za dużo czasu straconego.

13:39 - PK 14 - Drzewo pomiędzy 4, a 5 słupkiem ogrodzenia
Nie chcąc wbijać się na trasę szybkiego ruchu objeżdżamy teren wzdłuż torów. W Kliniskach Wielkich przejeżdżamy przez szosę i zamiast zaplanowaną wcześniej ścieżką jechać do punktu to wymyślamy, że pojedziemy niebieskim szlakiem. Szlak jest tylko nic się nie zgadza, jeszcze raz i lądujemy w miejscu gdzie byliśmy wcześniej. Wycofujemy się i jedziemy szukać naszej ścieżki. Chwila wątpliwości, czy to ta, ale próbujemy i bez problemu już namierzamy punkt.

Niestety tracimy tam bardzo dużo czasu, a szlak wiedzie zupełnie inną drogą niż na mapie...

14:15 - PK3 - Schody donikąd ok. 40 m od wiaty
Bez problemów docieramy do wiaty i szukamy schodów nad rzeką.

Aż by się chciało odpocząć © djk71


Nie ma. Są za to z drugiej strony.

Są i schody donikąd © djk71


15:18 - PK 8 - Brzoza ok. 15m od drogi
Jedziemy na skróty, ale jakoś strasznie ciężko mi się jedzie. Wyjeżdżam na asfalt zmęczony. Stajemy przy sklepie. Wewnątrz wrażenie niesamowite... Kilkadziesiąt lat wstecz...
Posilamy się i... za chwilę kolejna przerwa. Z tyłu niewiele mi już powietrza zostało. Może to stąd tak mnie zmęczył ten poprzedni odcinek...

Naprawa i za chwilę jesteśmy na punkcie.

16:31 - PK 11 - Drzewo przy rowie ok. 10m drogi
Jedziemy przez las od strony Sowna. Odmierzamy odległość i skręcamy. Jest rów, ale nie ma punktu. Szukamy wszędzie, z każdej strony, choć to wbrew mapie, ale nie ma. Po śladach widać, że nie tylko my tu szukaliśmy.

Wracamy do poprzedniej przecinki i tam też nic. Co najwyżej pająki.

Na co tu dziś zapolować? © djk71


Jedziemy w drugą stronę i jest jakiś ogrodzony młodnik, ale za daleko.
Jeszcze raz poprzednie miejsce i w końcu telefon do organizatora. Potwierdza, że punkt jest obok ogrodzonego młodnika. Niech to szlag.

Tym razem trafiamy na punkt, ale wydaje nam się, że ten jeden punkt był w nieco innym miejscu niż wskazywała to mapa. Strasznie dużo czasu tu straciliśmy.

17:31 - PK 15 - Drzewo na skraju skarpy
Wyjeżdżamy dyskutując o punkcie, ścieżki nijak mają się do mapy więc jedziemy trochę na czuja. Po chwili jest... bufet (?). Auto z zaopatrzeniem, w środku lasu, grill... i wołają nas... Zjeżdżamy. Okazuje się, że ktoś sobie imprezkę zrobił :-) Namawiają nas na skorzystanie z poczęstunku, ale czasu coraz mniej, a dopiero 100km za nami.
Śmiejąc się z bufetu nie zauważamy, że lądujemy przy stacji w Reptowie. Pięknie, kolejne kółko nas czeka.
Jest skarpa, jest punkt. Ale znów strata czasu.

18:28 - PK 13 - Betonowa zapora na skraju pola
Długi przelot aż do Stargardu Szczecińskiego na byłe radzieckie lotnisko wojskowe. Punkt przy pasie startowym ukrytym między kukurydzą robi wrażenie.

Pas startowy © djk71

Rozmowa ze spotkanym tu zawodnikiem utwierdza nas w przekonaniu, że lepiej było zacząć "od góry" - tam punkty były gęściej rozłożone.

19:25 - PK 6 - Samotne drzewo
Szybkie zakupy w sklepie i kolejny długi przelot.
Po zaliczeniu punktu, krótki popas (ach te kiełbaski) i czas założyć czołówki i lampki.

20:33 - PK 10 - Stare drzewo na samiutkim cypelku
Jedziemy w stronę Ryszewka i skręcamy w długą, gładką prostą szosę. Dalej wzdłuż wału na samiutki cypelek. Ciemno.

Gdzie jest Amiga? © djk71


21:35 - PK 16 - Drzewo ok. 10m od kładki wędkarskiej
Od jakiegoś czasu już bolą mnie 4 litery... Przejazd po płytach mnie męczy. Mam dość. Dojeżdżamy do Babina. Teraz trzeba znaleźć właściwą ścieżkę między budynkami. Po chwili wyjeżdżający z punktu zawodnicy niechcący wskazują nam niechcący gdzie mamy wjechać.

Zostały nam trzy punkty. Nie zdążymy wszystkich "zrobić":
PK 5 - Stara jabłoń
PK 7 - Murek śmietnika
PK 12 - Drzewo ok. 20 m od słupa elektrycznego

Może dalibyśmy radę zaliczyć w drodze do bazy "siódemkę", ale ja mam dość. Nie mogę siedzieć, a poza tym cały czas mam świadomość że ta noc będzie bardzo krótka. Nad ranem chcemy wyjechać do Bełchatowa. Jutro ostatnie zawody w Pucharze Bike Orient. Im później wrócimy, tym krócej będziemy spali.

22:43 - Meta
Decydujemy się wracać do bazy. Wybieramy skrót przez polną drogę blisko Babinka. Niestety droga się w pewnym momencie kończy i czeka nas przedzieranie się przez pola. Dobrze, że już wszystko skoszone.

W końcu wyjeżdżamy w Kartnie. Jadę na stojąco. Stąd już tylko kilka kilometrów do mety po... bruku.... Tak tego mi brakowało.

Przyjeżdżamy na 13 miejscu. Jak zwykle jest wiele gdyby... Ale nie ma na to czasu. Skromny posiłek, krótki pogaduchy przy piwie, które wyjątkowo ciężko dziś wchodziło i trzeba iść się spakować. Niestety nie ma szans na kąpiel, bo... nie ma ciepłej wody...
Spakowani, doprowadzeni do porządku alternatywnymi metodami, kładziemy się spać o 0:30. Budziki nastawione na 4:00.

Mordownik, czyli prawie nieśmiertelni

Sobota, 14 września 2013 · Komentarze(11)
Uczestnicy
Mordownik, czyli prawie nieśmiertelni

Już sama nazwa imprezy brzmi groźne - Mordownik - II ekstremalny maraton. Niewyspani ruszamy z Amigą bladym świtem do Kroczyc koło Zawiercia. Przed nami 135 km w optymalnym wariancie i 14-godzinny limit czasu. 21 punktów do odnalezienia. I jak znamy życie to piachy i podjazdy :-) Na termometrach 12-13 stopni. Nie do końca wiadomo jak się ubrać, tym bardziej, że pod wieczór ma padać.

Na miejscu krótkie (znów zbyt krótkie) rozmowy ze znajomymi. Odprawa, pamiątkowe zdjęcie i ruszamy.

PK 15 - ambona
Krótko przed punktem Amiga łapie kapcia. Niezły początek. Chwilę później zaliczamy punkt.

Świetny początek © djk71


PK 14 - róg polany
Musimy minąć tory. Nie wszystkie drogi są przejezdne.

Tędy nie przejedziemy © djk71


Po chwili jednak jedziemy już wzdłuż torów. Przegapiamy odbicie w las, ale po chwili docieramy do polany od strony asfaltu.

Czasem łatwiej skakać niż jechać © djk71


PK 5 - grota
Przelot asfaltem do Rzędkowskich Skał. O mały włos nie mijamy skrętu na skałki. Chwila szukania i jest grota. Ciekawy punkt.

W grocie © djk71


W grocie © djk71


PK 10 - sosna płd-zach od przełęczy
Trochę pchania pod górkę po piachach, ale punkt znaleziony bez problemu.

PK 11 - skała
Znów piaski, czasem trzeba zejść z roweru, chwila wątpliwości gdzie skręcić, ale w końcu trafiamy idealnie.

PK 13 - skrzyżowanie
Mówię Darkowi, że ciężko mi się jedzie. U niego podobnie. Czyżby to efekt trzech godzin spania w nocy i dość intensywnego (jak zwykle zresztą) zawodowo ubiegłego tygodnia?
Po drodze piękne widoki.

Zamek w Mirowie © djk71


PK 12 - duży buk
Ładna rowerówka wzdłuż drogi. Pierwsze napisy w obcym języku, tylko kiedy przekroczyliśmy granicę?

Międzynarodowe oznaczenia punktów © djk71


PK 9 - skrzyżowanie
W ścieżkę prowadzącą na punk trafiamy bezbłędnie, tylko gdyby nie Darek to przegapiłbym lampion.

Punkt widoczny, a jednak bym przegapił © djk71


PK 19 - niewyraźna droga
Wyjeżdżając z lasu zaczyna mnie nosić na boki. Oczywiście uchodzi powietrze w przednim kole. Zmiana dętki. Parę minut w plecy. W kapciach 1:1. I oby tak zostało.
Opis punktu budzi lekki niepokój, ale droga jednak widoczna.

PK 20 - skrzyżowanie, gruby buk
Wstępnie planowaliśmy pojechać nieco dookoła asfaltem, ale wybieramy teren i to jest dobra decyzja.

Po drodze ciekawe oznaczenia na drogach... Tylko czemu zakaz parkowania był na dwupasmówce... :-)

Zakaz zatrzymywania, dwupasmówka © djk71


PK 21 (R1) - żółty dom

Przed nami Olsztyn © djk71


Olsztyn i punkt żywieniowy. Sympatyczni gospodarze i poczęstunek. Spotykamy po raz kolejny zawodników, z którymi od kilku punktów mijamy się na trasie. Krótka wizyta w sklepie (mimo bufetu ;-) ) i ruszamy dalej. Wcześnie krótka rozmowa z parą, która jedzie czerwonym szlakiem do Krakowa, lekko z przyczepką na piaskach nie będą mieli. Pamiętamy coś z Transjury :-)

PK 16 - w młodniku
Długa prosta i jest punkt.

PK 18 - skrzyżowanie przecinek, teren zmieniony przez odkrywkę
Teren rzeczywiście nieco zmieniony, rozdzielamy się przeczesując okoliczne ścieżki, na szczęście bardzo szybko karta jest podbita. Mamy spory zapas czas żeby zaliczyć wszystkie punkty i dotrzeć w limicie 14 godzin na metę.

PK 17 - płn strona bagienka
Mijamy Zaborze i kierujemy się na zachód. Zatrzymujemy się na chwilę, prawie zachód. Jedziemy dalej. Mają być stawy. Mijamy je zastanawiając się czemu ich nie ma na mapie (!) i szukamy ich dalej. Dopiero po chwili orientujemy się, że jesteśmy za daleko. Wracamy, mijamy domki letniskowe i nie ma punktu.

Są inne ciekawe punkty...

Współczesne ruiny © djk71


Wracamy, napotkani zawodnicy kierują nas we właściwą drogę. Po chwili mamy punkt. Okazało się, że 20-letnia mapa potrafi robi psikusy. Kiedyś tu było inaczej. Straciliśmy sporo czasu.

PK 7 - płn strona bagienka
Łatwy punkt.

Brzeg bagna © djk71


Amiga dopompowuje koło. Jedziemy dalej. Trafiamy na czerwony szlak i… się go trzymamy choć nijak się on ma do tego pokazuje mapa. Szlak się kończy, a my jesteśmy nie wiadomo gdzie. Próbujemy dotrzeć do szosy, ale zajmuje to chwilę. Przez nieuwagę zafundowaliśmy sobie kilka kilometrów i kolejne minuty.

PK 6 - skrzyżowanie ścieżek
W końcu jest szosa, tylko w którym miejscu jesteśmy? W lewo, w prawo, jeszcze raz w lewo i już wiemy gdzie jesteśmy. Teraz tylko do punktu. Jest zakręt stąd już punkt jest w linii prostej. Jest tylko, że my jedziemy nie na północ tylko na północny zachód. Do tego za daleko. Zamiast wrócić i zaatakować jeszcze raz próbujemy korygować swój błąd. Efekt - kolejne kilkadziesiąt minut w plecy. W końcu lądujemy przed jakimś gospodarstwem. Gospodarz już przywykł, że ludzie docierają tu od strony lasu i otwiera nam bramę przepuszczając nas do drogi. Jesteśmy w punkcie wyjścia. Teraz już trafiamy bez pudła. Punkt był 2-3 minuty stąd. Porażka.

PK 4 - załamanie muru
Dojeżdżamy do drogi 793 i mkniemy ją na północ. Nie zauważamy, że nasza droga biegła prosto. Kolejne kilometry i minuty do kolekcji.
Wracamy. W lesie niesamowicie długie ogrodzenie. Ktoś chciał mieć prywatny las? Jest lampion. Zakładamy czołówki , włączamy lamki i jedziemy dalej. Coraz mniej czasu.

PK 2 - skrzyżowanie kanałów
Szybie zakupy, ubieram się trochę cieplej, Darek po raz kolejny dopompowuje koło. Dowiadujemy się, że ponoć drogi, która jest zaznaczona do punktu, nie ma w rzeczywistości. Jedziemy. Droga jest. Jedynie ostatnie kilkadziesiąt metrów to już ścieżka. Tylko jak znaleźć tu po ciemku skrzyżowanie malutkich kanałów. Kanał trafiam… lewą nogą. Mokro :-) Po chwili Darek ma punkt.
Wracamy. Jedziemy lasem. Z przeciwka widzimy czołówkę. Zjeżdżamy na drugą koleinę i właściciel światełka też tam przechodzi. Znów zmiana stron i to samo. Na widok strzelby w ręce się zatrzymujemy. Na szczęście to leśniczy, który myślał, że jesteśmy kłusownikami. Dobrze, że najpierw zapytał, a nie strzelał od razu.

PK 3 - koniec drogi leśnej
Co raz częstsze pompowanie. Punkt prosty. Jeszcze dwa, ale czasu już bardzo mało.

PK 1 - ambona
Kolejny punkt i kolejna dawka powietrza. Amiga będzie miał niezłego bicepsa :-)

PK 8 - kępa drzew (pominięty)
Zegar pokazuje, że do mety dojedziemy na kilka minut przed limitem czasu jeśli pojedziemy asfaltem. Do punkt wiedzie droga przez las. Niby krótsza, ale nie wiadomo jakie będą warunki. Możemy zaryzykować i wrócić z kompletem punktów, ale jeśli się spóźnimy to zostaniemy zdyskwalifikowaniu.
Odpuszczamy. NKL nam się nie opłaca.

Meta
Przyjeżdżamy kilka minut przed końcem limitu czasu, trochę źli na siebie o te kilka punktów gdzie uciekło nam sporo minut. Inaczej dotarlibyśmy na metę z kompletem i dostali medale "Immortal". Trudno, za rok :-)

Podsumowanie
Bardzo faja trasa, punkty na swoich miejscach, było gdzie się zmęczyć. Sympatyczni organizatorzy, ładne koszulki i całkiem dobre jedzenie, choć zdążyliśmy już tylko na końcówkę. :-)

Zrobiliśmy ponad 170km w ciągu 14 godzin. Zwycięzcy przejechali ponoć około 130km i przyjechali ponad 6 godzin przed nami. Jest nad czym pracować. Żal tego jednego punktu, ale czasu nam zabrakło na własne życzenie. Kilka momentów dekoncentracji i cała nadwyżka czasu poszła się paść...

Jeszcze tu wrócimy.

Śnieżka 2013

Niedziela, 11 sierpnia 2013 · Komentarze(17)
Uczestnicy
Śnieżka 2013

Trzeci rok z rzędu wjazd na Śnieżkę. Prawie 14km wspinaczki, 1000m w pionie. Kilkaset osób będzie walczyło z kamieniami pod kołami, które w niesamowity sposób wytrącają z rytmu jazdy.

Pakiety startowe odebrane już wczoraj. Małe zaskoczenie, bo zamiast pamiątkowego T-shirta, jakie dostawaliśmy w poprzednich latach, tym razem dostajemy koszulkę rowerową. Wygląda fajnie, choć jej krój budzi uśmiech/niepokój na twarzach wielu zawodników - jest po prostu bardzo dopasowana :-)

Dziś na starcie mamy więc sporo czasu. Wcześniej wysadzamy przy wejściu do Parku Anetkę z chłopakami. Ich cel - być u góry przed nami :-)

Przebieramy się, dziś nie ma wątpliwości jedziemy "na krótko", oddajemy ciepłe ubrania organizatorom, którzy zawiozą je na górę - tam pewnie będzie chłodno i jedziemy się rozgrzać. Spotykamy kilka znajomych osób i po chwili ustawiamy się w sektorze startowym. Nad naszymi głowami krąży dron z kamerą. 9:55 i ruszamy pod Bahusa skąd za chwilę nastąpi ostry start. Ruszamy. Wkrótce będziemy się cieszyli.

Jesteśmy na szczycie :-) © djk71


Tymczasem to dopiero początek :)

Pierwsze 4km asfaltem. W poprzednich latach już tu jechałem na przełożeniach 1/1, dziś dużą część trasy pokonuję na dwójce z przodu, postęp? Chyba pozorny, bo dojeżdżając do Wangu mam międzyczas bardzo podobny do zeszłorocznego. Tu jak zwykle pierwsze osoby schodzą z rowerów. Niektórzy z własnej woli, inni zrywają łańcuchy. Udaje mi się przejechać ten odcinek w siodle. Dopiero kilkaset metrów dalej też decyduję się na krótkie podejście. W zeszłym roku tu umarłem i czułem to do samej mety. Dziś nie chciałbym przeżywać tego samego.

Uzupełnienie płynów i znów jadę. Pojedynczy zawodnicy mnie wyprzedzają, pojedynczych ja wyprzedzam, w sumie z kilkoma będziemy się tak mijać do samego szczytu. Przede mną Strzecha Akademicka, w poprzednich latach nie udało mi się tu podjechać. Dziś też widząc schodzących z rowerów rywali diabełek w mózgu mówi: Zejdź też. Nie słucham go i… tym razem się udaje. Podjeżdżam, wiem jednak że za schroniskiem też jest ciężko. Nie korzystam z bufetu, jadę. Ciężko, do tego mocno grzeje słońce. To niesamowite jak te kamienie potrafią wybijać z rytmu. Mozolnie mijając jeden po drugim pnę się do góry. W końcu jeszcze raz schodzę na chwilę. Tylko kilkadziesiąt metrów i znów jadę.

W drodze do Domu Śląskiego jest chwila zjazdu, mimo to telepanie się po kamieniach wcale nie jest wielkim odpoczynkiem. Ostatni odcinek drogi. Mozolna wspinaczka wśród turystów. Wiem, że jeszcze ostatnie metry przed metą są ciężkie, tam też łatwo się pokusić o wprowadzanie.

Chwilę przed newralgicznym zakrętem słyszę: Tata, jedź! To Igorek czeka na mnie.

Tempo pieszego i rowerzysty takie samo © djk71


Teraz nie ma wyboru. Nie mogę zejść, choć inni tak robią.

Ostatnie metry trudno podjechać © djk71


Jadę, mimo, że prędkość niewiele różni się od tej jaką mają piechurzy. Jeszcze ostatnie kilkanaście metrów i mijam metę. :-)

Udało się. Medal ciężki, ale wjazd też nie był lekki. Darek już jest. Sprawdzamy czasy i… obaj mamy co do minuty takie same jak w roku ubiegłym. Różnice sięgają 30 sekund. Niesamowite. Nie jest to powód do radości, brak postępu. Dziwne, bo wydawało mi się, że jechałem lepiej niż poprzednio.

Fani w firmowych koszulkach już czekają :-)

Fani w koszulkach ETISOFT © djk71


Oczywiście seria pamiątkowych zdjęć.

Z medalami na szyi © djk71



Z rodzinką © djk71


I czas na zjazd, który wcale nie będzie dużo łatwiejszy. Zawsze pierwsze kilkanaście metrów sprowadzałem rower, dziś zjeżdżam, choć tu postęp :-) Zjeżdżamy wszyscy razem prowadzeni przez samochód organizatorów.

Momentalnie wjeżdżamy w mgłę, a może chmurę...

Za mgłą © djk71


Pod Domem Śląskim postój w oczekiwaniu aż wszyscy zawodnicy dołączą do grupy. Potwornie bolą mnie dłonie, czuję, że jak tak dalej pójdzie, nie będę w stanie jechać. Śnieżki już nie widać.

Gdzie jest Śnieżka? © djk71


Na szczęście w trakcie postoju odpoczywają i do Wangu udaje się zjechać bez problemu. Stamtąd już tylko asfalt i jesteśmy na stadionie.

Odbiór dyplomów, bidonów, mała przekąska i rozmowy ze znajomymi w oczekiwaniu na dekorację i losowanie nagród.

W kategorii 100+, do której przyznało się 6 osób nagrodzeni zostają wszyscy, w tym nasz kolega Maciek.

Kategoria 100+ © djk71


W tomboli bez szczęścia w losowaniu :-(

Pakujemy rowery i czas wracać. Czy jestem zadowolony? Nie do końca. Oczywiście na szczycie jest radość z wjazdu, jest to niesamowita satysfakcja, bo walce z przewyższeniem i kamieniami, które skutecznie przeszkadzają w jeździe. Jestem zadowolony z podjechania pod Strzechę, cieszę się, że nie jechałem cały czas na najlżejszym przełożeniu, ale nie jestem zadowolony z czasu w jakim to zrobiłem. Choć 2 oczka wyżej w kategorii, 10 oczek wyżej w Open to czas ten sam.

Czy wystartuję w przyszłym roku? Nie wiem. Jeśli nie pojeżdżę wcześniej po górach, jeśli nie będę widział postępów to nie wiem...

Bike Orient 2013 - Góry Przedborskie

Sobota, 27 lipca 2013 · Komentarze(20)
Uczestnicy
Bike Orient 2013 - Góry Przedborskie

Kolejny Bike Orient w tym roku (najprawdopodobniej niestety już dla nas ostatni w tym roku). Tym razem Góry Przedborskie.
We wszystkich mediach ostrzeżenia dotyczące wysokiej temperatury. Będzie powyżej 30 stopni, należy unikać wysiłku, schronić się przed słońcem w godzinach największego upału itp… A nas czeka co najmniej 80km w godzinach 11-18 :-)

Jak nigdy, przyjeżdżamy do Przedborza w ostatniej chwili, na pół godziny przed startem. Szybka rejestracja, odbieramy numerek, kartę startową i pamiątkowy kubek izotermiczny. W pośpiechu zbroimy rowery, przebieramy się, napełniamy bidony i lekko spóźnieni docieramy na odprawę techniczną.

Jak zwykle sporo znajomych twarzy, ale dziś nie ma czasu na dłuższe pogawędki, bo już rozdają mapy. Tym razem już na spokojnie planujemy całą trasę, nie popełniając błędu z ubiegłego tygodnia. Pierwszy rusza Andrzej, jak zwykle sam. Po chwili my z Amigą. Chwilę wcześniej zagląda nam przez ramię Tomalos. Twierdzi, że z Kasią wybrali identyczną kolejność zaliczania punktów jak my. Nie jestem pewien czy się nie nabija z nas, ale jak się potem okaże, rzeczywiście przez całą trasę będziemy się dość często mijać ;-)

Ruszamy i od początku nie podoba mi się puls. O ile ostatnio trzymał się w normie (mojej wysokiej, ale normie), to tu od początku 170 nie jest niczym niezwykłym, a 185 też pojawia. Niedobrze. Upał?

PK 7 - Szczyt wzniesienia
Trudno nie trafić. Ludzie zjeżdżają i wjeżdżają na punkt. Widać, że ciepło i podjazd już niektórym dają się w kość.

PK 9 - Obniżenie terenu
Pierwsze piaski. Przez chwilę chodzi nam po głowie zjazd terenem, ale nie zyskujemy na tym kilometrów, a teren już pokazał, że może być ciężki. Wracamy na asfalt. Mapnik zaczyna mi fruwać, to chyba jego koniec.

PK 6 - Szczyt Fajnej Ryby
Kawałek podjazdu i znów piasek, zdradliwy zakręt szlaku i kolega, który jedzie przed nami jedzie prosto, my trzymamy się szlaku. Na punkcie jesteśmy przed nim ;-) Fajna Ryba to najwyższe naturalne wzniesienie w łódzkim, a jednocześnie co ciekawe jeden ze szczytów Korony Gór Świętokrzyskich.

Próba reanimacji mapnika. Cały czas się mijamy z Kasią i Tomkiem.

Obowiązkowa przerwa na zdjęcia.

Zdjęcie musi być © djk71


Widok z Fajnej Ryby © djk71


PK 4 - Dno wąwozu
Kolejny podjazd - Góra Kozłowa. Jest ścieżka, ale chyba za wcześnie skręciliśmy. Mimo to udaje się odnaleźć wąwóz.
Biegnąc ścieżką z drugiej strony znajduję punkt.

W wąwozie © djk71


Wracam do rowerów i ruszamy na wschód, coś za długo, coś nie tak… Amiga coś mówi o zachodzie, ale przecież jedziemy na wschód. W końcu stajemy. Jakieś zaćmienie jechaliśmy na zachód, a ja patrzyłem na kompas i widziałem wschód. Na szczęście szybko odnajdujemy się i jedziemy dalej. Dopiero w domu spostrzegamy, że w tym jednym miejscu zaznaczyliśmy inaczej zjazd z punktu i każdy trzymał się swego, a mnie się jeszcze pomyliły kierunki.

PK 5 - Kępa drzew
Jedziemy asfaltem i przejeżdżamy o jakieś 200m zakręt. Cofamy się i wylatujemy wprost na punkt. Choć plany był inne, zainspirowani spotkanymi zawodnikami, ruszamy terenem i... to był dobry pomysł. Szybko lądujemy blisko kolejnego punktu.

PK 1 - Wiata turystyczna - Punkt żywieniowy
Kolejne piachy, ale na miejscu w nagrodę czeka pyszny arbuz i wafelki. Uzupełniamy też bidony.
Na miejscu jest też ratownik.

Ratownik dobrze zaopatrzony © djk71


Zawsze mnie zastanawia jaki jest sens jego obecności w tym miejscu. Przecież problemy mogą się pojawić w dowolnym punkcie i jak znam ludzi to raczej będą zmierzali do bazy, niż tu… ale może ktoś mi to wytłumaczy...

PK 10 - Ruiny zboru ariańskiego
Łatwy punkt przy drodze.

Punkt w ruinach © djk71


PK 14 - Dół
Po raz kolejny mijamy się ze Zdezorientowanymi oraz z Kaśką i Tomkiem :-)

Z czaszką © djk71


PK 13 - Mogiła wojenna
Długi przelot szosą i końcówka w piachu. Termometry pokazują 32-34 stopnie w cieniu.

PK 11 - Półn. - zach. brzeg zagajnika
Powtórka z rozrywki - asfalt, a potem piach. Żelek częstuje mnie żelkami :-)
Do kolejnego punktu jest blisko, tylko… na mapie nie ma żadnej drogi. Widzę, że niektórzy chcą kombinować na azymut, ale my decydujemy się nadłożyć kilka kilometrów i pojechać asfaltem. Mam dość słodkiego. Potrzebuję czystej wody. Na szczęście jest sklep, z którego wychodzę z… Colą, Tigerem i batonikiem… Zapomniałem o wodzie :-)

PK 15 - Przepust
Modyfikacja trasy, którą zrobiliśmy w ostatniej chwili była dobrym wyborem. Pięknym szutrem docieramy wprost na punkt.

Szkoda, że nie ma czasu na kąpiel © djk71


PK 2 - Fundamenty budynku
Jest piach, droga, tylko gdzie ta przecinka? Na szczęście kontrola odległości działa, wracamy 200m i są fundamenty (jak się dobrze przyjrzeć).
O ile wcześniej wydawało się, że powinniśmy na mecie być około 17-tej (limit czasu to 18-ta), to teraz wygląda, że już nie uda się zaliczyć wszystkiego :-(

PK 12 - Brzeg torfowiska
Ujadające burki po drodze, ale punkt odnaleziony bez problemu.
Powrót na asfalt i myślenie co dalej. Czasu mało, a perspektywa polnych dróg może oznaczać kilka kilometrów piachu. Wybieramy asfalt, czyli dodatkowe kilometry.

PK 8 - Koniec przecinki
Nie lubię szlaków końskich. Chyba już to kiedyś pisałem :-) Mierzenie odległości się opłaca, bo liczba przecinek się nie bardzo zgadza. Punkt znaleziony. Zostaje chyba czterdzieści minut... I jeden punkt. Mało czasu.

PK3 - Szczyt wzniesienia
Powrót na asfalt i szybkim tempem do zjazdu na trójkę. Przy wjeździe w teren ustępujemy miejsca cofającej się policji. Kawałek dalej straż pożarna na sygnale. Nie próbujemy się dowiedzieć co się stało, nie ma czasu. Niestety punkt jest oddalony od ścieżki. Może być ciężko. Porzucamy rowery na ścieżce i biegniemy na azymut. Mamy szczęście. Wpadamy wprost na punkt. 14 minut do mety. Mało czasu. Bardzo mało.

Meta
Nie oglądając się za siebie, nie przejmując się tańczącymi na piasku rowerami, mkniemy do przodu. Po chwili jest asfalt. Zegarek pokazuje 17:54. Na azymut. 17:56. Chyba blisko centrum, bo jest kościół obok Rynku - 17:58. Wpadamy na Rynek i z piskiem opon hamujemy przed stolikiem sędziowskim - 17:59 :-) Zdążyliśmy :-) I mamy komplet punktów.

Wstyd to przyznać, ale to chyba po raz pierwszy. O czasie i z kompletem punktów. Za nami 95km w 32-34 stopniowym upale. W słońcu pewnie było znacznie więcej.

Bierzemy do ręki 5l butlę wody i mam wrażenie, że zaraz ją wypijemy do dna.

Na mecie jest już Andrzej. Przyjechał tuż przed nami, ale brakło mu jednego punktu. Jak nam ostatnio. Dziś to jednak nie ma znaczenia. Brawa się należą wszystkim, którzy dotarli do mety, którzy w ogóle wyjechali. Przy tej temperaturze to było prawdziwe szaleństwo.

Jeszcze obiad i trzeba wracać. Musimy wyjechać wcześniej, dlatego nie zostajemy na zakończeniu. Taki dzień. Szkoda, bo nie było okazji porozmawiać ze znajomymi. Z niektórymi nawet nie udało się przywitać. Szkoda. Po raz kolejny też nie udało się zostać na drugi dzień i wziąć udziału w spływie kajakowym. Szkoda, bo dla mnie zawsze urokiem Bike Orientu była możliwość integracji, wyjazdu rodzinnego, no ale w tym roku tak to jakoś dziwnie wszystko nam wychodzi… Ale jeszcze tu wrócimy :-)

W sumie wracamy potwornie zmęczeni, ale zadowoleni. Najważniejsze, że udało się poprawić kilka błędów z wcześniejszych startów. Nie wiemy jeszcze, które miejsce, ale jest satysfakcja, że mamy komplet i zmieściliśmy się w czasie :-)