Wpisy archiwalne w kategorii

EBT

Dystans całkowity:8800.82 km (w terenie 2911.70 km; 33.08%)
Czas w ruchu:519:19
Średnia prędkość:16.95 km/h
Maksymalna prędkość:71.63 km/h
Suma podjazdów:4079 m
Maks. tętno maksymalne:203 (144 %)
Maks. tętno średnie:183 (100 %)
Suma kalorii:18378 kcal
Liczba aktywności:90
Średnio na aktywność:97.79 km i 5h 46m
Więcej statystyk

Szaga 2013 i Jarocin

Sobota, 20 lipca 2013 · Komentarze(21)
Uczestnicy
Szaga 2013 i Jarocin

Wracając z Szagi wybieramy krótszy kilometrowo (choć nie czasowo) wariant przez Jarocin. Trwa tu festiwal więc… sentymenty nakazują się zatrzymać choć na chwilę. Parkujemy, siadamy na rowery i… szukamy… festiwalu… Nie… nie miejsca, ale klimatu, tego co pamiętam z przed 25 lat, kiedy klimat tej imprezy czuło się wszędzie. Na Rynku cisza, nie wierzę, a gdzie Hare Kriszna? Pod kościołami, gdzie zwykle księża częstowali głodnych fanów muzyki kanapkami, gdzie można było przyjść posiedzieć, pogadać, zobaczyć jakiś film z przesłaniem dziś… cisza… Wszystkie okoliczne miejsca, skwery, murki puste. Niby co jakiś czas widać ludzi w skórach, ale kiedyś tu było inaczej…

Mała scena… i znów cisza… Gdzieniegdzie ktoś się próbuje upić... A gdzie pamiętna prohibicja? Jest nijako. Amiga wziął aparat, ale chyba niepotrzebnie… Stadion (to już chyba nie jest stadiom, a może…), słychać Farben Lehre i znów jakoś nijako. Zamiast sprzedawanego mleka i bułek wprost z samochodów dziś mamy ogródki piwne? Zero atmosfery, zero kolorytu… Szkoda, coś umarło… dawno temu i nie udało się tego przywrócić do życia. Punk nie umarł… ale tu go już nie ma...

Choć kusiło mnie kiedyś żeby tu z synem przyjechać, dziś już wiem… nie. To już nie ta bajka. Bardzo nie ta.

Jarocin... coś się tu skończyło © djk71

Ale do rzeczy, bo to tekst nie o punkach tylko o Szadze :-)

Planowanie, głupcze!
Taki hasło powinienem sobie powiesić nad łóżkiem, a może raczej ustawić jako tapetę.

W piątkowy wieczór docieramy do Zaniemyśla, przed nami Szaga, czyli 150km w 15h. Oczywiście nie wyszedł wcześniejszy przyjazd żeby się wyspać przed zawodami, co zrobić… damy radę… Start o północy, mamy chwilę czasu na pogaduchy ze znajomymi.

Odprawa, kontrola wyposażenia (chyba jedyna impreza gdzie ma to miejsce) i dziesięć minut przed północą dostajemy do rąk dwie mapy, każda trochę większa niż A3, a na nich 29 punktów. Flamastry w dłoń i… od czego tu zacząć? Nie da się, jak to niekiedy bywa, narysować prostej pętli. Wariantów zaliczania punktów może być wiele. Z jednej strony to dobrze nie będzie "pociągów", każdy pojedzie inną trasą. Z drugiej strony… łatwo nie jest, do tego sprawę utrudniają nieliczne mosty na Warcie.

Rozrysowujemy pierwsze dziesięć punktów… i jak się potem okaże to był nasz największy błąd. Jeden z dwóch największych. A już tyle razy sobie powtarzaliśmy… Najpierw planujemy całą trasę. Ale adrenalina robi swoje… Dobywające się z głośników… pięć, cztery, trzy… też nie pomaga… A przecież wiemy, że te kilka minut na stracie… ech…

Ruszamy.

PK 4
Skrzyżowanie dróg (za krzakami, południowy zachód)

Banalny punkt, choć emocje sprawiają, że zapominam o jego podbiciu i chcę od razu jechać dalej. Dobrze, że Amiga studzi moje zapędy.

PK 14 - Skrzyżowanie drogi ze strumieniem
Strumyka nie widać więc rozpędzeni go mijamy, ale po chwili rzut oka na licznik i wracamy, jest.

PK 5 -Zakręt drogi (w krzakach)
Dwukrotnie o mało nie skręciłem nogi w rowie, a punkt 3 metry obok...

PK 15 - Granica kultur lasu i pola
Nie lubię "granic kultur", bo czasem znaczą wszystko, tu jest ok.

PK 10 - Szczyt górki
Lampki piechurów pomagają zlokalizować punkt/

PK 27 - Most
Bez poblemu

Lampion zaległ © djk71


PK 19 - Koniec ścieżki
Po prawej stronie zaczyna szczekać jakiś wsiowy burek, ignorujemy go do momentu kiedy nie dołącza do niego z drugiej strony, przyczajony wcześniej, wilczur. Szybka ucieczka i skręcamy w ścieżkę, która ma nas doprowadzić do punktu. Mało przejezdna, ale to tylko kilkaset metrów.

PK 23 - Szczyt góry, dostrzegalna przeciwpożarowa
Niektórzy wybierają zakazaną DK11, my jedziemy jak przykazano z dala od niej.
Punkt zaliczony. Nie pisałem jeszcze o komarach… Momentami można się wściec!

PK 26 - Brzeg stawu, południowo wschodnia strona
Przy wyjeździe z poprzedniego punktu nieco pomyliliśmy ścieżki ale po chwili jest ok. W Krzykosach postój na uzupełnienie energii oraz rozrysowanie dalszego planu działania.

Chwila przerwy © djk71


Punkt podbity.

PK 3 - Brzeg stawu, południowo wschodnia strona
Komary tną wszędzie, nie pomagają różne wynalazki anty…. Mimo pięknego wschodu słońca nie zatrzymujemy się na zdjęcia. Komary nie pozwalają.

PK 29 - Brzeg stawu, północna strona
Przeprawa przez remontowany most kolejowy, z szeroką kierownicą to już wyzwanie.

Po torach © djk71


A raczej obok torów © djk71


Rozpoczyna się przygoda z rowerówką poprowadzoną wałem.

PK 6 - Skarpa ziemna
Piach, świt zaczynają męczyć. Po głowie chodzą myśli, jak po powrocie prześpię się najpierw a aucie, potem w domu… Niedobrze, takie myśli nie pomagają. Przed punktem spotykamy Daniela, jak on tak szybko nawiguje?

PK 8 - Skrzyżowanie wału z rowem
Męczy mnie ta jazda. Trochę km za nami, a teraz długie przeloty, bez konieczności intensywnego nawigowania… nużące, wolę jednak patrzeć w mapę. Krótki odpoczynek na wale.

Kolejna chwila przerwy © djk71


PK - 22 - Zakręt strumienia
Kolejny długi przelot. Marzę o kawie, ale o tej porze tu to raczej niemożliwe. Wracamy w Śremie na drugą stronę Warty, skręcamy w stronę Mechlina i zastanawiam się czemu chcemy dojechać do punktu od południa, a nie łatwiej od północy. Zmieniamy plan i… nie ma punktu. Nie zgadzają się odległości ale po chwili jest strumyk tylko bez lampionu.

Jest strumyk, tylko gdzie punkt? © djk71


Tracimy tu kilkadziesiąt minut. W końcu orientujemy się gdzie popełniliśmy błąd. Za bardzo skorygowaliśmy plan i pojechaliśmy drogą na Luciny. Porażka, a tak dobrze szło. Morale spada mocno. Dopiero dawka "Vervy" i drożdżówka pod sklepem dają nam kolejny zastrzyk sił. Teraz już punkt łatwo odnaleziony.

PK 9 - Ambona myśliwska
Bez problemu. Spotykamy znajomych i nieznajomych, którzy dopiero co wyruszyli na krótszą, dzienną trasę.

PK 2 - Granica kultur, las z łąką
Łatwo trafiamy do punktu. Liczymy ile czasu potrzebujemy na każdy punkt żeby mimo wcześniej straty być w stanie zebrać komplet. Będzie ciężko, ale jest szansa.

PK 28 - Mostek, północna strona
Jest :-)

Pod mostkiem © djk71


PK 25 - Szczyt góry (Łysa Góra)
Szacun dla Darka. Tu się chwilę zamotałem i jadąc z tej strony chyba bym punktu nie znalazł. A przynajmniej nie tak łatwo.

PK 18 - Głaz pamiątkowy, skrzyżowanie dróg
Nawigacyjnie banalnie. Na miejscu czeka na nas woda.

Wodopój © djk71


PK 11 - Koniec drogi, granica lasu i łąki
Brawa dla ojca z kilkuletnim synem, malec dzielnie maszerował ;-) Prosty punkt.

PK 17 - Granica kultur, las z łąką
Udaje się przekroczyć rzeczkę i…

Na drugi brzeg © djk71


... czeka nas po raz kolejny trochę piachów. Do tego kawałek dalej coś mnie niespodziewanie zatrzymuje. Ktoś rozciągnął w poprzek drogi pastucha. Dobrze, że tak tylko się skończyło.
Chwilę później jest punkt, ale mimo, że był blisko to zajął nam trochę czasu. Wracamy do Zaniemyśla.

PK 24 - Pomnik przyrody, dąb
Uzupełnienie zapasów, krótki popas i pochylenie się nad mapą po raz kolejny. Południe. Zostało nam do zaliczenia 8 punktów i 3 godziny czasu. Patrząc na odległości i dotychczasowe tempo to może być ciężko.
Znajdujemy kilka dębów, dąb na skrzyżowaniu robi wrażenie.

Gdzie jest rower? © djk71


PK 21 - Skarpa ziemna, u góry
Niezbyt wysoka :-)

PK 13 - Skrzyżowanie drogi ze strumieniem, południowa strona
Z rozpędu przejeżdżamy za daleko (a gdzie pomiar odległości?) i musimy wracać. Z trudem dostrzegamy lampion, ale łatwiej niż strumyk :-)

PK 7 -Skrzyżowanie drogi ze strumieniem
Punkt odnaleziony bez problemu, ale wiemy już, że będziemy musieli chyba odpuścić dwa punkty. Szkoda.

Zielony strumyk © djk71


PK 16 - Stara żwirowania, południowy narożnik
Bez przygód.

PK 20 - Skrzyżowanie ścieżki z rowem
Jak poprzednio :-) Odpuszczamy PK 1 i PK12 i wracamy do bazy.

Meta
W okolicach Polesia spotykamy Jurka, który nie pozwala nam się lenić i w słusznym tempie pilotuje nas do mety :-) Jest trochę po 14-tej. Dojeżdżamy w czasie, ale bez dwóch punktów… Gdyby nie błąd przy 22, gdybyśmy zaplanowali od razu cała trasę… Gdyby ciocia miała wąsy…

Patrząc w domu na mapę, na spokojnie, jesteśmy w stanie zmodyfikować trasę tak żeby wyszło ok. 155km (doliczając 5% błędów pomiaru mapy wchodzi ok. 162km), nam w terenie wyszło 183km bez dwóch PK, za to z dodatkowymi kilometrami na życzenie.

Pogawędki z Jurkiem co chwile przerywane są krótkimi wymianami spostrzeżeń z innymi zawodnikami. Szkoda, że tak mało czasu mieliśmy żeby na spokojnie pogadać. Bardzo szkoda.

Kąpiel, obiad i… do domu… przez Jarocin, ale o tym już pisałem….

Transjura 2013, czyli porażka i sukces

Piątek, 5 lipca 2013 · Komentarze(19)
Uczestnicy
Transjura 2013, czyli porażka i sukces

Transjura - 185km w 24h i 2500m przewyższeń Szlakiem Orlich Gniazd. Start w Częstochowie, meta w Krakowie.
Niby niewiele, ale przeczucie mówi, że wcale nie musi być łatwo. Decydujemy się z Amigą pojechać samochodem do Krakowa, tam zostawić auto i rzeczy na powrót, a sami ruszymy do Częstochowy pociągiem.

Transjura 2013 © djk71


Około południa meldujemy się w krakowskim oddziale ETISOFTU. Krótkie, jak zawsze sympatyczne rozmowy (niestety nie starcza czasu na kawę) i czas poskładać rowery, przebrać się i spakować. Ruszamy na azymut, ale bez większych problemów docieramy po chwili na dworzec.

Wsiadamy do wagonu, zaraz po nas docierają tam Zdezorientowani i… zaczyna się oberwanie chmury i burza.

Zapowiedź dzisiejszego maratonu? © djk71


Udało nam się. Wszyscy jednak wiemy, że to zapowiedź tego co nas czeka wieczorem. Prognozy mówią, że będzie cały czas lało i grzmiało. Zobaczymy.

Jeszcze czyste © djk71


W Częstochowie rejestracja, okazuje się, że jako jeden z sześciu zawodników dostanę GPS loggera i będą śledzili online moją jazdę. Dochodzę do wniosku, że patrząc na moją kondycję to chyba po to żeby wiedzieli gdzie padnę i skąd mnie zabrać :-)

Rowery gotowe © djk71


Niektórzy już przed startem wiedzą, że łatwo nie będzie...

Pech przed startem, czyli potem już będzie tylko lepiej © djk71


Obiadek, ostatnie zakupy i "piwko" na Starym Rynku. Sporo czasu do startu więc te 2% może wywietrzeje :-)

Piwo, czy oranżada? © djk71


W międzyczasie jeszcze raz analiza opisu trasy i punktów kontrolnych. Kilka punktów jest opisanych (narysowanych), to te bezobsługowe, gdzie sami będziemy musieli perforatorem podbić kartę żeby zaznaczyć swą obecność. Pozostałe punkty są w nieokreślonych miejscach, są za to na nich sędziowie. Trzeba więc jechać zgodnie z opisem trasy, bo ominięcie punktu oznacza… dyskwalifikację.

Zaraz jedziemy na start © djk71



Ostatnie przygotowania pod szkołą, gdzie jest baza, rozmowy z nielicznymi tym razem znajomymi i ruszamy na miejsce startu - Stary Rynek.

Początek Rowerowego Szlaku Orlich Gniazd © djk71


Dziwna jest Częstochowa, dawno tu nie byłem, ale wygląda na dość zaniedbaną i przede wszystkim zupełnie nie nastawioną na turystów. Może pielgrzymi mają inne potrzeby, ale dziwnie to wygląda.

Dwudziesta pierwsza. GPS ląduje w kieszeni i możemy ruszać. W sumie staruje około 150 osób, dwie trasy piesze i jedna rowerowa. Najpierw ruszają rowerzyści. Do granic miasta jedziemy w asyście policji, tam zaczyna się pierwsza walka, czołówka nadaje niezłe tempo, reszta próbuje im dotrzymać kroku (koła), pytanie jak długo. Nie lubię takiej jazdy, gdzie jest tłum bo wtedy szybko się rozpraszam i zamiast kontrolować mapę poddaje się instynktowi stada. Na szczęście im dalej tym grupki coraz mniejsze.

Choć to wyścig to nie możemy się oprzeć szybkiemu zdjęciu na rynku w Olsztynie.

Olsztyn nocą © djk71


Niestety większość trasy w nocy więc nie będzie wielu szans na zdjęcia zamków. Chwilę później rozpędzamy się za bardzo i przegapiamy zakręt szlaku. Trzeba się cofnąć. Teraz nie mamy wątpliwości. Pierwsze piachy… będzie ich sporo. Kawałek dalej chwila wahania przy zjeździe z asfaltu. Szybka analiza i jest szlak. To nie ostatni punkt, gdzie zawodnicy stoją bezradnie patrząc co zrobią inni, a potem ich wyprzedzają i jadą, aż do następnego wątpliwego punktu. Nie lubię tego. Denerwuje mnie jak ktoś się na kimś wozi nie próbując samemu myśleć.

Pod drodze śliczne kościółki, ale nie ma czasu na focenie. Dość szybkie tempo. Mijamy kolejny punkt kontrolny, gdzie słyszymy, że dalej jest prosto i wystarczy trzymać się czerwonego szlaku. Gdyby tylko były jakieś oznaczenia… znów minięcie skrętu, na szczęście szybko zauważony błąd i powrót na właściwe tory.

Błyska się, ale jeszcze nie leje.

Na punktach pełen wypas, wszędzie woda, drożdżówki, wafelki, banany, paluszki…

W terenie piach zaczyna pokazywać co potrafi, nie ma chyba osoby, która choć kawałek nie musi podprowadzać rowerów. Co chwilę też ktoś zalicza glebę. Mój rower też leży, mnie się udaje odskoczyć. W wielu miejscach nie widać oznaczeń szlaku rowerowego i trzeba się posiłkować biegnącymi równolegle innymi szlakami, najczęściej pieszymi.

Mirów, Bobolice i… w końcu pada… mało… leje…
Podjazd na Morsko daje nieźle w kość. Na zjazdach znów jestem odważniejszy. Pada więc okulary mokre, czyli niepotrzebne. Lądują w kieszeni więc mniej widzę… czyli nie widzę przeszkód pod kołami :-)

4:00 Jesteśmy pod zamkiem w Ogrodzieńcu. Jeszcze nigdy tu nie byłem, gdy… nie ma nikogo oprócz nas. Już wiemy, że nie uda się dojechać do mety w 12 godzin (tak jak marzyliśmy), ale 15 jest wciąż w zasięgu ręki (kół).

Mijamy Ryczów, i w końcu chwila przerwy pod zamkiem w Smoleniu. Dopiero pół trasy za nami, a czuje już spore zmęczenie. Piaski dały nieźle popalić. Wymiana baterii w GPS-ie, posiłek i jedziemy dalej.

W Górach Bydlińskich łapie nas potworna ulewa i burza. Trzaska coraz mocniej. Chyba obaj czujemy spory dyskomfort. Góry, las i zero schronienia. Byle zjechać gdzieś do dołu i znaleźć jakąś wiatę, przystanek. O dziwo nowe opony nawet w tych warunkach dają radę. W końcu asfalt, leje jak diabli i… zero miejsca do schowania się. Szlak znów kieruje nas do lasu i w górę. Mimo burzy jedziemy. W Krzywopłotach jest przystanek. Spotykamy tam jeszcze jednego zmokniętego z numerkiem :-) Chwila odpoczynku i ruszamy.

Napędy szaleją. Nie da się tego słuchać. Amiga się dziwi, że one jeszcze działają. Działają… przez następne… 50m.

Mam krótki łańcuch © djk71


Kolejny przymusowy postój.

W Rabsztynie na punkcie są orzeszki… jaka miłą odmiana po drożdżówkach. To znaczy te też tu są, ale już nie możemy na nie patrzeć :-)

Ruiny zamku © djk71


W Olkuszu musimy zrobić przerwę. Podwójny burger i kawa na stacji działają cuda. Jesteśmy kompletnie przemoczeni.
Wyrzucam pół mapy, kawałek po kawałku… tyle ile udaje się wyciągnąć z mapnika…

W Paczólkowicach chyba budzimy sędziego :-)

Sędzia śpi? © djk71


Krzeszowice to zgodnie z sugestią Darka lody… Ja wybieram poziomkowe, samba cafe (o ile pamiętam) i maślankowe… pyszne.

Mijamy Tenczynek, Rudno i… na znakach widzimy, że do Krakowa jest 27km, do mety pewnie trochę więcej, może 30, może 40. Jest jedenasta. Jak się potem okaże to będzie najdłuższy odcinek na całej trasie. Piękna droga przez las, bez samochodów (zresztą tych na całej trasie niewiele widzimy- przez pierwsze 100km minęło nas może z dziesięć samochodów). Pod Bukową Górę nie mam już siły nawet na próbę podjazdu. Pcham rower.

Chwilę przed Brzoskiwnką oznaczenia szlaków giną. Na chwilę się pojawiają, a potem znów giną. Powinien być niebieski pieszy i nasz czerwony, a nie ma nic. Niby jesteśmy pewni, że jedziemy właściwą drogą, ale brak oznaczeń niepokoi. Odcina mi prąd zupełnie. Mam dość, ale wiem, że do godziny 21-ej dotrę do mety :-) W końcu Kleszczów i mieliśmy rację, to była dobra droga.

Ostatni punkt z obsadą sędziowską i ostatni punkt z bufetem. Potrzebowałem go. Siły wracają. Dojazd do Szczyglic i teraz już miasto. Oczywiście gdzie się da szlak prowadzi z dala od głównych dróg. Tu już głównie Darek nawiguje, bo na mojej mapie już nic nie widać. Dopiero w samej końcówce przejmuję pałeczkę i dojeżdżamy do stadionu WKS Wawel.

Jesteśmy na mecie. Zmęczeni. Jest 14:17. Przed wszystkim zmęczeni, ale też zadowoleni. Z jednej strony te ponad 17 godzin (na 24 jakie mieliśmy do dyspozycji) to więcej niż zakładaliśmy, z drugiej strony jednak nie doceniliśmy trasy na etapie planowania i teraz jesteśmy zadowoleni, ze tak czy owak dojechaliśmy. Jak się na mecie dowiadujemy część zawodników jeszcze w terenie, a część się wycofała. Najlepszy z zawodników ponoć był na mecie po 7-ej. W ponad dziesięć godzin… ładnie, ale cyborgi są na każdych zawodach ;-)

Potem z komunikatów na stornie organizatora czytamy:

Blisko 60% odsiew mówi za siebie. Burze kilkugodzinne i opady totalne - tylko tyle powiem teraz.

Szybkie mycie, posiłek, kąpiel rowerów.

Wielostrumieniowo © djk71


Kilka zdań wymienionych z innymi zawodnikami i trzeba jeszcze zrobić parę kilometrów po mieście w drodze do auta. Jeszcze tylko spakować rowery, przebrać się i…. Duża kawa na stacji przed podróżą do domu :-)

Podsumowując, było… świetnie. Cieszę się, że pojechaliśmy. Co do trasy to jest świetnie poprowadzona, dużo gorzej oznaczona - jadąc bez mapy łatwo się w wielu miejscach zgubić. Co ciekawe najgorzej chyba jest przed samym Krakowem. Szkoda, że nie było okazji do robienia zdjęć, bo duża część trasy nocą, ale gdyby start był w dzień i dopadło by nas słońce to też by było ciekawie… :-)
Świetnie zaopatrzone bufety, choć na przyszłość to na każdym punkcie mógłby być inny rodzaj drożdżówek :-) I szkoda, że GPS-y nie zadziałały tak jak powinny.

Było świetnie :-) Pewnie wrócimy na trasę jeszcze niejeden raz, ale teraz już głównie turystycznie. I wtedy pewnie trzeba będzie to rozbić na kilka dni. A sportowo... za rok... kto wie ;-)

Dla statystyki, info z samej trasy (reszta to dojazdy):
Dystans: 195,59km
Czas: 13:10h

Powrót z Żywca

Niedziela, 23 czerwca 2013 · Komentarze(9)
Uczestnicy
Powrót z Żywca
Czas na powrót. Wczoraj wieczorem dołączyli do nas na rowerach Andrzej i Tomek. Wracamy wspólnie. Po drodze jeszcze wjazd na Żar. Kiedy my kończymy się pakować i żegnać, Tomek rusza. Dogonimy go po drodze.

W pierwszym napotkanym sklepie uzupełniamy zapasy. Rzut oka na zegarek i dochodzimy do wniosku, że odpuszczamy podjazd. Andrzejowi się spieszy. Telefonicznie ściągamy Tomka z trasy… Ciekawe co mówił kiedy się okazało, że wspinał się niepotrzebnie ;-)

Przez Międzybrodzie Bialskie, Porąbkę, Kobiernice (tak wiem… przepraszamy Elu i Piotrze, ale nie było szans tym razem) docieramy do Kęt. Zaczynamy szukać jakiegoś miejsca na uzupełnienie płynów i coś do zjedzenia, ale pierwsza knajpka pojawia się dopiero w Bestwinie. Chwilę wcześniej Tomek prezentuje nam na asfalcie klasyczne OTB. Dobrze, że zawieszony na kierownicy kask nie był potrzebny.

W Czechowicach Andrzej decyduje się od nas odłączyć. Spieszy mu się bardziej niż nam. My za to na promenadzie w Goczałkowicach fundujemy sobie pyszny obiad. Zimne Karmi wydaje się być najlepszym z piw.

Ruszamy i zaczyna padać. Na szczęście niezbyt mocno. I niezbyt długo.
Nad jeziorem Łąka chwila postoju. Krótka zamiana rowerami i po chwili już na swoich rumakach jedziemy dalej.

Jak jezioro może się nazywać Łąka? © djk71


W drodze do Orzesza, w lesie natrafiamy na małą kapliczkę opisaną jako Maryjka na Branicy.

Maryjka na Branicy © djk71


Chwilę później krótki postój na przedmieściach Orzesza.

Jeszcze tylko parę kilometrów i jesteśmy w Gierałtowicach. Tu żegnamy się z Tomkiem, który właśnie zaliczył pierwszą w życiu setkę :-) Teraz czas na kolejne :-)

Kawałek dalej rozstajemy się również z Amigą. I tak daleko nas odprowadził.

Samotnie docieram do domu. Na podjeździe z Rokitnicy doganiam szosowca i już na wjeździe na osiedle wyprzedzam go bez problemu. No w każdym razie tak to wyglądało :-)

Integracja w Żywcu

Piątek, 21 czerwca 2013 · Komentarze(8)
Uczestnicy
Integracja w Żywcu
W planach impreza integracyjna w firmie. Kierunek Żywiec. Nie zastanawiałem się ani chwili, tylko rower. Wiedziałem, że Amiga też nie będzie się wahał. W piątkowy poranek spotykamy się w lesie w Kończycach. Łatwo nie będzie, już jest gorąco, a za chwilę termometry mają wskazać ponad 30 stopni w cieniu. Oby jak najwięcej drogi było w cieniu.

Na Halembie Darek pokazuje mi kolejną smutną kartę z historii tej ziemi - Auschwitz III :-(

Smutna pamiątka © djk71


O tym nie wiedziałem.

Kto o tym wie? © djk71


Krótki postój na Stargańcu.

Wykąpałby się człowiek © djk71


W sumie nie wiem czemu Darek wymyślił taką pętlę, patrząc teraz na mapę wygląda, że można było jechać prosto. Z drugiej strony nigdzie nam się nie spieszy. Szczególnie widać to kiedy robimy przerwę i - jak to na urlopie - spędzam ponad 40 minut wisząc na telefonie i załatwiając różne tematy.

Po drodze wieża… lubię wieże…

Wysoko © djk71


I postój na uzupełnienie zapasów w Biedronce. Następnie rzut oka na Zameczek Myśliwski w Promnicach, gdzie tuż przed wjazdem ładujemy się w jedyne na całej trasie błoto.

Zameczek Myśliwski © djk71


Widać, że myśliwski © djk71


Kawałek dalej spotykamy uprzejmego rowerzystę (Krzysztofa o ile pamiętam), który chce nam pomóc tłumacząc którędy mamy jechać, finalnie wybieramy jednak własny wariant. Było to mimo wszystko sympatyczne z jego strony.

Mijamy Studzienice i wjeżdżamy do Pszczyny. Nie wiedziałem, że jest tu skansen.

Wszystkim dziś ciepło © djk71


Nie decydujemy się na zwiedzanie. Tylko szybka fotka pałacu…

Obowiązkowa fota © djk71


I trzeba szukać czegoś do zjedzenia. Mała knajpka, pierogi i Karmi sprawiają, że nie chce się nam ruszać dalej. Upał coraz większy. W końcu jedziemy. Nie mogę jednak nie zatrzymać się przy wieży.

Wieża wodna © djk71


Wieczorem pewnie ładniej wygląda, ale nie ma czasu na czekanie.

Kilka zdjęć na tamie w Goczałkowicach...

Kolejny obowiązkowy punkt © djk71


Wygląda ciekawie, a zwiedzających brak © djk71


... i dojeżdżamy do Czechowic. Droga do Bielska i przez Bielsko strasznie nam się dłuży, nie wiadomo, czy przez upał, czy przez ruch, który w piątkowe popołudnie nie jest oczywiście zbyt mały.

W Mikuszowicach obowiązkowy postój obok kościółka.

Kościółek jest naprzeciwko © djk71


W Wilkowicach dłuższy postój obok sklepu. Dużo tych postojów, ale żar niemiłosierny. Trochę podjazdu i piękny zjazd do Łodygowic. Tu postój w parku

Pałac w Łodygowicach © djk71


I kawałek dalej obok ślicznego kościółka.

Na górce © djk71


Stąd już tylko rzut beretem do naszego ośrodka.

Ośrodek już czeka © djk71


Szybkie powitanie ze znajomy i czas na zasłużone piwo i chwilę odpoczynku nad jeziorem.

Zasłużyliśmy :-) © djk71


O dziwo choć cała podróż trwała dość długo i słońce paliło okropnie to nie czuję się tak zmęczony jak się spodziewałem. A może to kwestia nastroju… ;)

Anka zamiast Jury

Sobota, 15 czerwca 2013 · Komentarze(7)
Uczestnicy
Anka zamiast Jury
Jeszcze wieczorem w planach była Jura. Krótko po północy Amiga wykazał się zdrowym rozsądkiem i stwierdził, że po takim tygodniu w pracy i 3-4 godzinach snu to za dużo na Jurze nie powalczymy. Plan alternatywny - Anaberg. Góra św. Anny, czyli miejsce gdzie ostatnio trudno nam trafić.

Ruszamy późno, po 10-ej, ale organizm domagał się odpoczynku. Niezbyt ciepło, fajna pogoda do jazdy. Tyłami przez Wieszowę docieramy do ruin kościoła w Ziemięcicach.

Ruiny mają swojego gospodarza © djk71


Jadąc dalej Darek postanawia sfotografować kapliczkę. Chwilę trwa parkowanie roweru... W końcu udało się...

Mistrz parkowania ;) © djk71


Chwilę później lądujemy w Pyskowicach w skansenie lokomotyw.

Polska, czy Niemcy? © djk71


Niestety skansen zamknięty, jest co prawda podany numer telefonu, pod który można zadzwonić, ale to już następnym razem. Dziś tylko rzut oka przez ogrodzenie...

Dawno już tu stoi © djk71


Więcej tu takich © djk71


I jak smutno patrzą © djk71


... i przez dziury w bramach.

Pusto tu © djk71

Szkoda, że nie ma kasy na takie miejsca.

Mijamy Dzierżno i zatrzymujemy się na chwilę przy monumentalnym pałacu z 1700r. w Bycinie.

Potężny gmach © djk71


Pałac jest w prywatnych rękach i niestety jak wiele tego typu obiektów niszczeje.

Kiedyś był piękny © djk71


Tuż obok figurach św. Floriana, zapewne upamiętniająca pożar pałacu w 1767r.

Florian uratował pałac? © djk71


Mapa wskazuje, że żółtym szlakiem dotrzemy co najmniej do samego Ujazdu, więc kierujemy się na szlak. Świetnie oznaczony, ani przez chwilę nie mamy wątpliwości jak jechać, gdzie skręcić.

Tradycyjnie zdjęcie przy pałacu w Pławniowicach musi być...

Pięknie tu © djk71


Krótki postój w Rudzińcu, najpierw w sklepie, potem przy pałacu...

Kolejny smutny pałac © djk71


... kościele...

Kościół w Rudzińcu © djk71


i... przy jakimś festynie, gdzie zawitały pojazdy trochę większe niż rower...

Rudy? © djk71


Ci to mają klimatyzację © djk71


Szybko zauważamy, że przekroczyliśmy granicę województwa.

Inne województwo, czy kraj? © djk71


Za Ujazdem na jednym z podjazdów Amiga wydaje triumfalny (jak mi się wydaje) okrzyk. No cóż, będą jeszcze większe podjazdy... Ale to nie zdobycie szczytu było powodem krzyku, to pszczoła, która Go użądliła w głowę. Na szczęście nie jest uczulony więc jedziemy dalej.

W okolicach Zimnej Wódki skrzyżowanie i... są inne szlaki oprócz żółtego. Skoro nie było żadnych znaków, a jesteśmy pewni, że jedziemy dobrze powinniśmy jechać dalej na wprost. Powinniśmy, ale coś nas podkusiło żeby jednak skręcić. Tym bardziej, że właśnie tu kończą się nam mapy.

Dzięki temu zaliczamy Zimną Wódkę

W Zimnej Wódce © djk71


Po chwili... wracamy na żółty szlak. Mijamy Czarnocin i znaki pokazują nam, że do Góry Św. Anny pozostaje nam 5,4 km (a może 5,6km). Widać ją już zresztą ok kilku chwil.

Ruszamy i po chwili lądujemy w pokrzywach. Pokrzywy po pas to już przerabiałem niejednokrotnie, ale te tutaj to jakieś rekordzistki. Przez chwilę da się jeszcze jechać, ale zaraz potem zsiadamy i przedzieramy się pieszo. Lekko nie jest. Piecze wszystko, nie tylko od pokrzyw. Od jakiegoś czasu słońce też daje w kość.

Rower widać, nie jest źle © djk71


Kiedy w końcu docieramy do jakiejś poprzecznej drogi polnej nie mamy wątpliwości uciekamy ze szlaku.

Amigę też widać © djk71


Jest coraz bliżej © djk71


Skręcamy w lewo (to lepsze wyjście to była prawa strona, ale o tym dowiedzieliśmy się dopiero w domu). Jedziemy, co prawda w odwrotnym kierunku, ale byle do cywilizacji. Niestety płonne nasze nadzieje. Lądujemy w polu. Przedzieramy się przez łąki, rzepak i w końcu kolejna ścieżka. Teraz już dojeżdżamy do asfaltu w Leśnicy. Zmęczeni. Potwornie zmęczeni. Dał nam popalić ten kawałek.

Banany i w drogę. Jeszcze tylko podjazd na szczyt i będzie można odpocząć. Po drodze krótki postój przy Muzeum Czynu Powstańczego.

Myślałem, że Korfanty wyglądał inaczej... ;) © djk71


I w końcu jesteśmy na miejscu. Zamiast 5,5km od ostatniego znaku zrobiliśmy chyba z 13 w czasie... 1:25h!

Szybki posiłek i czas na powrót, bo... o tej porze to chcieliśmy być już w domu. Jeszcze tylko rzut oka na Pomnik Czynu Powstańczego i wracamy.

Pomnik Czynu Powstańczego © djk71


Odpuszczamy dziś amfiteatr i zwiedzanie okolicy.

Powrót w miarę najkrótszą drogą. Krótki przystanek przy kościele w Dolnej...

Ładny ten kościółek © djk71


... i przy dworze w Kopienicach.

Dwór, obecnie szkoła podstawowa © djk71


W końcu docieramy do domu. Kolejna fajna wycieczka, choć epizod z pokrzywami nie do końca był potrzebny. Wciąż mnie zastanawia gdzie tam był szlak i czy czegoś nie przeoczyliśmy.
Nic to, najważniejsze, że dzień był udany, oby więcej takich.

Bike Orient 2013 - Dolina Warty

Sobota, 8 czerwca 2013 · Komentarze(10)
Uczestnicy
Bike Orient 2013 - Dolina Warty

Kolejny Bike Orient w tym roku (tym razem pucharowy) i kolejny Bike Orient w historii moich startów w imprezach na orientację. To tu się wszystko zaczęło i tu zawsze chętnie wracam będąc pewnym, że nie tylko będzie czekała nas świetna zabawa na trasie, ale również fantastyczna atmosfera przed i po zawodach.

Przyjeżdżamy z Amigą wystarczająco wcześnie żeby w spokoju się przygotować (w tym załatać w końcu dętkę po ostatnim razie) i pogadać ze znajomymi. Niektórzy są tu już od wczoraj. Sympatycznie było spotkać kolejne dawno niewidziane twarze :) Wszyscy już gotowi do startu.

Gotowa do startu, tylko kasku jeszcze brakuje :-) © djk71


Trochę niepokoją mnie poranne problemy żołądkowe, ale damy radę. Odprawa i… ze spokojem rysujemy całą trasę. Dziś musi się udać. W trakcie wyszukiwania optymalnej drogi dołącza do nas telewizja i prosi o krótki wywiad. Już wiemy - jak przegramy to przez nich, bo zabrali nam trochę czasu :-)

W końcu jedziemy. Na pierwszej prostej widzimy jednego z zawodników z kołem, które jak to potem ktoś określił, jest w kształcie precla. Jeden z kolegów, jak się potem okaże, nieźle poharatał sobie twarz w tej kolizji.

PK8 - Szczyt wydmy
Bez większych problemów docieramy do punktu, gdzie spotykamy m.in. Andrzeja, który wystartował trochę wcześniej. Dziwi się, że nadjechaliśmy z tej strony.

PK5 - Brzeg oczka wodnego
Najpierw wzdłuż torów, jak planowaliśmy, ale potem lekka modyfikacja trasy. Końcówka wąską ścieżką między drzewami. Dopiero co rozmawialiśmy z Tomalosem o szerokich kierownicach - to właśnie o to mi chodziło. ;-)

Wąska ścieżka między drzewami © djk71


PK2 - stare drzewo
Kawałek asfaltem, potem las i jest punkt. Dobry czas.

PK4 - brzeg torfowiska
Bałem się, że będzie gorzej z końcówką, ale trafiamy jak po sznurku :-)

PK18 - szczyt wzniesienia
Przy zjeździe z punktu Amiga walczy z rowerem, który oparcie próbuje stanąć dęba. Dwukrotnie gubi licznik. Na szczęście jadę za nim i udaje mi się go odnaleźć. Wyjeżdżamy w trochę innym miejscu niż planowaliśmy, ale nie stanowi to żadnego problemu. Podjazd na Łysą Górę i mamy kolejny punkt.

PK1 - wiata turystyczna
Bez problemu prostą drogą docieramy na punkt żywieniowy. Jak zwykle pełen wypas. Uzupełniamy zapasy i jedziemy dalej. Średnia powyżej 21 km/h. Zwykle jest to około 15… Albo trasa za prosta, albo szybko spuchniemy, bo nie wierzę w taki nagły wzrost formy.

PK20 - wyspa na stawie
Dojazd bez problemu. Miejscowi wielbiciele trunków wszelakich aktywnie udzielali pomocy w nawigacji… Wyspa brzmiało groźnie, a tu niespodzianka.

Na wyspie © djk71


PK19 - brzeg stawu
Na Dymnie były komary. Tu są muchy i inne UFO (niezidentyfikowane obiekty latające). Masakra. Może nie kąsają tak mocno, ale są strasznie denerwujące. Punkt znaleziony i… znaleziony też nowy skrót do kolejnego punktu. Błąd. Przedzieramy się kilkaset metrów i… przed nami bagna. Nie ma sensu kombinować, wracamy pierwotnie zaplanowaną drogą.
Kilka minut w plecy, ale nie jest źle. To najbardziej oddalony od bazy punkt, ale patrząc na zegarek powinniśmy bez problemu zmieścić się w czasie i zaliczyć wszystkie punkty.

PK11 - szczyt wydmy
Dojeżdżamy w pobliże punktu, jest ścieżka na wprost ale to nie to. Druga obok i to jest wlaściwy trop. Mamy dość tego robactwa wokół twarzy, głowy… Na punkcie uzupełniamy energię, ale robimy to szybko - te czarne chmury robactwa są potworne.

PK14 - koniec drogi
Teraz długa prosta na południowy wschód. Wyglądało to na mapie obiecująco, w praktyce mokra trawa i wielkie kałuże z delikatnym podjazdem. Daje nam to nieźle w kość. Sieć ścieżek przed punktem wygląda groźnie, ale próbujemy. Pierwszy atak i spotykamy zawodnika, który ponoć już od godziny tu krąży. Cofamy się i drugie podejście jest bezbłędne. Widzimy jak z drugiej strony zawodnicy próbują przebić się przez bagna, ale tuż przed punktem odpuszczają.
Teraz wyjazd na drogę i kierunek szesnastka

PK16 - pomost na stawie
Nie do końca jesteśmy pewni, w którym miejscu zjechaliśmy. Niestety zamiast kierować się przeczuciem, dajemy się namówić na dojazd od drogi co oznacza, że nadkładamy jakieś 4-5km. Jedyny plus tego to zaliczony sklep i krótka pogawędka z Kasią ;-)

Okazuje się, że Amiga po raz trzeci gubi licznik. Nie bardzo ma chyba ochotę wracać na czternastkę... Może ktoś inny znajdzie...

Punkt malowniczo położony, ale nie ma czasu na podziwianie.

Jest punkt © djk71


Ładnie tu © djk71


Tym bardziej, że na poprzednich punktach straciliśmy dużo czasu. Mamy chyba koło godziny w plecy :-(

PK15 - lewy brzeg Kanału Lodowego
Mieliśmy jechać na trzynastkę, ale przegapiliśmy zjazd i postanowiliśmy zmienić nieco trasę. Dojazd do punktu interesujący…

Ścieżka trochę zalana © djk71


Słońce grzeje jak szalone. Po wyjeździe na asfalt opadam z sił. Zjazd w teren i nie dam rady dalej jechać. Proszę Darka żeby jechał sam. Niech walczy, a ja wracam do bazy. Nie zgadza się. Siadamy pod jedynym w okolicy drzewem i próba regeneracji. Woda, energetyk, banan… mokry buff.

Czuję się jak ta zeschnięta resztka drzewa © djk71


Po kilkunastu minutach odpoczynku ruszmy. Nie wierzę, że to pomoże, ale zobaczymy. Jest mi słabo. Jest mi niedobrze. Tempo 10km/h. Nienawidzę słońca! Na szczęście wjeżdżamy do lasu i jest lepiej.

PK13 - skrzyżowanie dróg
Punkt zaliczony bez problemu.

PK12 - szczyt wydmy
Przy dojeździe zaczyna grzmieć. Gdy wjeżdżamy na odsłonięty szczyt grzmoty jeszcze bardziej przybierają na sile. Trzeba się ewakuować. Zaczyna lać. W momencie. Nawet nie ma sensu się ubierać. Jesteśmy w jednej chwili przemoczeni. Dobrze, ze jest ciepło. Kiedy docieramy do asfaltu okazuje się, że samochody mają problemy z przejechaniem po ulicach. Ciekawe co myślą ludzie, którzy patrzą na nas stojąc w sklepach, bramach…

PK9 - lewy brzeg Warty
Czasu bardzo mało. Jedziemy do bazy. Po drodze mamy jeszcze dziewiątkę. Jedziemy. Baz problemu.

Wydaje się, że jeszcze będziemy w stanie zaliczyć dwa punkty. Z każdym kilometrem niestety czas upływa jakby szybciej.
Nie zauważamy zjazdu na PK3, albo zmęczenie, albo go po prostu z tej strony nie ma. Rzut oka na zegar i decydujemy się już wracać prosto do bazy. Za każdą minutę spóźnienia odejmują nam jeden punkt.

Końcówka bardzo szybkim tempem. Tak szybkim, że nie zauważamy że przejeżdżamy jakieś 200-300m od PK10 :( Zaczynam czuć kolana. Jesteśmy dwadzieścia minut przed końcem limitu czasu. Mamy 15 z 20 punktów. Mogło być lepiej. Mogło, gdybym był mądrzejszy. Gdybym się prawie nie odwodnił. A przecież miałem picie. To chyba trauma z mojej pierwszej dwusetki, kiedy brakło mi picia. Teraz zamiast pić to oszczędzam, a potem na metę przyjeżdżam z 2 litrami picia :-(

Meta
Gorące komentarze. Andrzejowi zabrakło jednego punktu. No, ale z nim się jeszcze długo nie będziemy mogli równać :-) Gorący obiad. Mycie rowerów i zakończenie.

Zwycięzcy © djk71


W perspektywie jeszcze ognisko i pogaduchy bez końca, ale nie tym razem. Dziś musimy wracać do domu. Szkoda, bo chętnie byśmy zostali jeszcze.

Dziękuję organizatorom za fantastyczną jak zwykle imprezę, oraz wszystkim pozostałym za stworzenie świetnej atmosfery. Widzimy się w lipcu :-)

III Wiosenna Odyseja Miechowska, czyli pot, pech i podjazdy

Niedziela, 19 maja 2013 · Komentarze(12)
Uczestnicy
III Wiosenna Odyseja Miechowska, czyli pot, pech i podjazdy

Na zakończenie aktywnego weekendu, po piątkowym zwiedzaniu bunkrów i wczorajszej pieszej wycieczce po Beskidzie Małym, dziś jedziemy do Miechowa. Przed nami kolejna impreza Pucharu Polski w Maratonach Rowerowych na Orientację. 100km w 6 godzin, czyli wydaje się, że trasa powinna być prosta i szybka. W domu opowiadałem Darkowi, że tu jest w sumie trochę pagórków, ale powinno być spoko. Im bliżej bazy jesteśmy, tym mniej mi Darek w to wierzy :-)

Jesteśmy odpowiednio wcześniej żeby zdążyć się przygotować i pogadać chwilę ze znajomymi.

Firmowe koszulki zostały zauważone ;-) © djk71


Jeszcze krótka przejażdżka po centrum.

Bazylika Grobu Bożego © djk71


O 10:00 dostajemy mapy, słuchamy wyjaśnień i startem honorowym wokół miechowskiego rynku rozpoczynamy kolejny dzień zmagań z pomysłami organizatorów, ale przede wszystkim chyba z samym sobą.

Przed nami 22 punkty. Liczymy ile średnio czasu potrzebujemy na każdy z punktów i jedziemy.

PK2 - skraj lasu
Już na początku widać, że nawet Ci, którzy na wstępie wybrali ten punkt do zaliczenia, mają różne koncepcje jego zdobycia. Na punkt z kilku stron dociera wielu zawodników więc z jego namierzeniem nie ma problemu.

PK3 - jar
Po drodze Darek orientuje się, że zgubił licznik. Nie wracamy, może ktoś znajdzie. Dojeżdżamy bezbłędnie do punktu. Trochę ekwilibrystyki wymaga dostanie się do lampionu od naszej strony ale daję radę. Ruszając dalej zrywam łańcuch :-(
Tracimy chwilę na jego spięcie.

PK5 - krzyż
Od organizatorów mamy informację, że punkt jest w innym miejscu niż na mapie, ale wydaje się być prosty. I byłby gdybyśmy sobie obaj, zupełnie niezależnie, nie ubzdurali, że jesteśmy już jeden zakręt dalej. Szybko jednak orientujemy się, że popełniliśmy błąd, ale mając w pamięci zjazd z przed chwili nie uśmiecha nam się powrót. Zdobędziemy punkt z innej strony. Wybieram ścieżkę i… po chwili brniemy czymś co jest raczej mocno zarośniętym dniem strumyka niż ścieżką, w końcu docieramy na jakieś pole.

Stamtąd przyszliśmy © djk71


Jeszcze chwila przedzierania się i jesteśmy przy punkcie.

Jest punkt © djk71


PK4 - jar
Jedziemy dalej. Czuję, że lekko rzuca mi tylnym kołem. Szybka kontrola i… jest… najprawdopodobniej kolec akacji. Kolejna strata czasu.

Kto znajdzie punkt? © djk71


Punkt odnaleziony bez problemu, choć jakby nie wszystkie ścieżki są na mapie.

PK6 - doły
Chwilę przed punktem trzecia awaria. Tym razem Amiga zmienia dętkę. Też kolec, pewnie pamiątka z przedzierania się przez krzaki przed piątką.

Trzecia dziś awaria © djk71


Jest punkt, ale kontrola czasu mówi, że mamy już godzinę w plecy w stosunku do założeń.
Mimo opóźnienia, awarii, podjazdów - nie daje nam to do myślenia i zamiast już tu korygować trasę wciąż planujemy zebrać wszystko.

PK7 - leśna droga
Mamy spore wątpliwości, czy punkt był tam gdzie się go spodziewaliśmy, ale w końcu odnaleźliśmy go. Wyjazd z punktu strasznie mnie męczy. Do tego wyjeżdżamy w nieco innym miejscu niż się spodziewaliśmy. Jakaś dziwna ta mapka tutaj.

PK22 - leśna droga
W okolice punktu dojeżdżamy bez problemu, gorzej jest z samym punktem. Najpierw sprawdzamy inną ścieżkę, oglądając przy okazji efektowną wywrotkę Tymoteuszki. Dobrze, że jej się nic nie stało. Po chwili znajdujemy punkt na sąsiedniej ścieżce.

PK11 - młodnik olchowy
Mijamy młodnik, ale mapa wskazuje, że punkt powinien być dalej. Tylko, że dalej to… środek pola. Chwila dyskusji i wracamy. I dobrze, bo tam był punkt. Punkty zaznaczone tak, że… no comments.

Bufet
Przed kolejnym punktem trafiamy na bufet. Pyszna drożdżówka, uzupełnienie bidonów izotonikiem i analiza mapy i… zegara. Już nie wiem ile mamy straty czasu, ale wiemy, że mamy go dużo za mało. Do tego do bazy daleko. Korekta trasy, ale… zbyt mała.

PK21 - skałki po kamieniołomie
Bez problemów docieramy do punktu, gdzie okazuje się, że… zgubiłem kartę startową.

Skałki przy kamieniołomach © djk71


Myślałem, że limit pecha już wyczerpaliśmy. Wracam do bufetu, bo podejrzewam, że tam mi wypadła. Na szczęście jest, ktoś ją tam znalazł. Dzięki. Będę musiał kolegom podziękować na mecie.
Wracam na punkt, gdzie okazuje się, że zgubiłem również bidon. Na szczęście został odnaleziony przez Tymoteuszkę i Darek już go wiezie.

PK17 - opuszczone gospodarstwo
Tu punkt też jest przesunięty, bo gospodarstwo już nie jest opuszczone. Chwilę szukamy go nieco wyżej niż jest on faktycznie, ale po chwili para, z którą się mijamy od jakiegoś czasu naprowadza nas właściwe miejsce.

PK16 - ślady grodziska
Nie chcę jechać na ten punkt bo… znów się oddalamy, a czasu już coraz mniej, a poza tym mam wrażenie, że znów trzeba się będzie przedzierać do punktu przez jakieś pole. Ale w końcu ulegam namowom i jedziemy.

Co jest za strumykiem? © djk71


Wjeżdżamy w teren, niebieski szlak i… wcale nam nie przeszkadza, że nie widać ani oznaczeń szlaku, ani strumyka… Brniemy pod górę równoległą ścieżką. Kolejna strata czasu. Wracamy i teraz już wjeżdżamy na właściwą drogę. Jest Psia Skała, ale gdzie grodzisko? Okazuje się, ze jest chyba na skale. Nie mam siły się wspinać. Jest stromiej niż na wczorajszej pieszej wycieczce w Beskidach. W końcu jest punkt. Jeszcze tylko zejście, też nie łatwe.

A rowery są na dole © djk71


Do mety
Rzut oka na zegarek - jest szesnasta. Czas mamy przedłużony do 17, ale to i tak mało, bo wydaje się, że mamy około 30km do bazy. Możemy się spóźnić o 30 minut, ale wtedy za każdą minutę spóźnienia dostajemy 5 minut kary. Po tym czasie jesteśmy NKL :-(

Jedziemy szybkim tempem. Za szybkim, jak 1000m podjazdów, które mamy za nami, jak na temperaturę około 30 stopni.
Pewnie jest trochę mniej, ale tyle pokazuje mi termometr i opalenizna na rękach. Szybkie uzupełnienie bidonów i spotykamy Grzesia, który jadąc w przeciwną stronę coś krzyczy o limicie czasu. Tylko gdzie on jedzie? Potem się okaże, że też do bazy tylko inną drogą.

Siedemnasta. Już jesteśmy spóźnieni, pytanie czy zdążymy w doliczonym czasie? Czuję ból głowy, zaczyna mi być chyb niedobrze, ale walczę. Docieramy na metę o 17:24. Czyli 2 godziny kary :-( Ale jesteśmy klasyfikowani :) Do tego minuty karne za niezdobyte 11 punktów. Masakra :-(

Na mecie
Jedzonko, jak zawsze tutaj dużo :-)
I z rozmów ze znajomi wynika, że nikt nie zdobył kompletu. Zbyszek, który wygrał ponoć nie zaliczył 3-4 punktów, reszta z czołówki ma ponoć 7-8 punktów w plecy. Czyli nie tylko nam tak poszło. Wszyscy klną na rozmieszczenie punktów. Organizator sam przyznaje, że nie dość, że punkty nie były w samym centrum kółka, to jeszcze zdarzyły się takie, które były poza. Sam ich ponoć nie mógł odnaleźć kiedy chciał je oznaczyć. Trochę porażka, ale dobrze, że miał tego świadomość i przeprosił uczestników za to. Zdarza się.

Zmęczony, spalony (ręce w kolorach , ale po raz kolejny zadowolony, że daliśmy z siebie wszystko. I pełen nadziei, że limit pecha na ten sezon już wyczerpaliśmy.

Dymno 2013

Sobota, 11 maja 2013 · Komentarze(16)
Uczestnicy
Dymno 2013

Jeszcze nie odpoczęliśmy po Rudawskiej Wyrypie, a już z Darkiem przyjeżdżamy do Łochowa na kolejne zawody. Podróż upływa pod znakiem korków, ulew i burz. Rejestracja, powitania ze znajomymi i odprawa.

Wygląda nieźle, bo dostaniemy jutro tylko pięć kartek. Dwie z mapami w skali 1:50 000 i trzy ze zbliżeniami punktów. Mapy sprzed 30 lat. Do tego info o komarach, ale o tym nie trzeba chyba mówić, bo atakują nawet w budynku. Ponoć jest mokro, a budowniczy trasy jeszcze nie wrócił z terenu choć wyjechał o 3 rano. Dochodzi 23:00. Jeszcze krótkie pogaduchy i spanie.

Spałem z nimi © djk71


Budzi nas ulewny deszcz. Nie wstajemy. Jeszcze chwila w śpiworze. W końcu zbieramy się. Dostajemy mapę i po 15 minutach analizy w drogę.

PK16 - granica kultur, zarastająca polana
W okolicy punktu kilka osób i dobrze, bo chyba byśmy długo szukali punktu. Nie lubię opisów: granica kultur, bo w praktyce może to być wszystko. Pierwsze błoto i pierwszy raz w bucie mokro.

Zapowiada się nieźle © djk71


Jest pierwszy punkt © djk71


PK27 - jeziorko, zachodnia strona
Szybko potwierdza się, że mapy są sprzed 30 lat, bo w miejscu gdzie na mapie jest szkoła obecnie jest chyba ośrodek zdrowia. Poza tym chyba coś przegapiliśmy na odprawie, bo nie możemy dojść do tego w jakiej skali są rozświetlenia. Komary chcą nas zjeść żywcem.

PK26 - granica lasu i łąki przy jeziorze
Kuszą Laski 3 ale nie dajemy się. Dojeżdżając widzę przed sobą grubą gałęź leżącą w poprzek drogi. Leży zbytnio pod skosem - myślę, ale mi to ładuję się na nią i zaliczam efektowny uślizg. Boli kostka prawej i łydka lewej nogi, koszyki na bidon powyginane. Ledwo wstaję. Czyżby to koniec na dziś? Na szczęście kończy się na otarciach i siniakach. Do tego te komary.

Jeszcze trochę © djk71


PK24 - wyspa, przejście przez odnogę Liwca od północy
Wybieramy okrężny dojazd. Sam nie wiem czemu. Do tego omijamy ścieżkę przy OSP i robimy jeszcze większe kółko będąc zmuszonym dodatkowo przedzierać się przez pole zamiast skorzystać z pięknej drogi. Punkt na wyspie zastanawia, ale okazuje się być w miarę prosty.

Na wyspie © djk71


Cały czas mamy nieznaczne opóźnienie w stosunku do założonego planu, ale jest stałe i nie zwiększa się. Oby tak dalej.

PK25 - północny róg zagajnika sosnowego
Szybko znajdujemy się w pobliżu punktu i… patrząc teraz na mapę jestem pewien, że nie wykorzystaliśmy rozświetleń we właściwy sposób. Penetrujemy wszystkie okoliczne kępki drzew i nic. Tracimy tu łącznie z dojazdem chyba z godzinę. W końcu odpuszczamy. Nienawidzę komarów.

PK28 - róg granicy kultur
Coś nam nie pasuje. Jestem pewien, że droga powinna tu skręcać, ale też powinien skończyć się asfalt. Do tego brakuje kościoła. Cóż widać położyli nowy asfalt, a kościół… spłonął? Bez problemów trafiamy do punktu. Pisałem już komarach?

PK29 - zakręt strumienia

Znów się gubimy na skali map z rozświetleniami i chcemy szukać punktu znacznie bliżej. Napotkany zawodnik kieruje nas we właściwą stroną. Dzięki :-) Jak one tną. Nie pomaga kolejne psikanie się jakimś świństwem. Spotykamy Anię, z którą będziemy się jeszcze kilkukrotnie mijać.

Rowerem się nie dało © djk71


PK30 - lasek brzozowy 50m na NW od skrzyżowania

Cholerny kundel! Uciekając przed nimi wjeżdżamy w równoległą ścieżkę i brniemy nią, dopóki po zakręcie wskazanie kompasu ostrzega, że coś jest nie tak. Powrót i jeszcze jedno podejście i jest skrzyżowanie. Jest lasek brzozowy. Zostawiamy rowery i sprawdzamy jeden lasek, drugi, trzeci… w końcu znajduję punkt… tuż obok rowerów.

Brzózki © djk71


Coraz więcej czasu mamy w plecy :( I wyjazd z punktu lekko na około.

PK34 -przecinka, u podnóża wydmy
Prosty punkt, choć już po podbiciu kart doczytujemy się, że to podnóże wydmy.
Czas się rozebrać, choć w kontekście komarów nie wiem, czy krótki rękawek to dobry pomysł. Banany i jedziemy dalej.

PK33 - skrzyżowanie przecinki z drogą
Opis niewinny ale punkt masakryczny. Docieramy tu z Przemkiem. Rowery trzeba zostawić. Nie pomogą.

Jeszcze tylko 250m © djk71


Jechać się nie da. Iść też ciężko. Wody powyżej kostki… O ile to czarne to woda…

Dam radę © djk71


Ktoś tu jednak bywa:

Piłka w wodzie... Gdzieś już to widziałem. I to też było na Mazowszu :-) © djk71


PK35 - kępa drzew na polu
Tym razem zbliżenie to… zdjęcie satelitarne. Na szczęście punkt widać z drogi.

PK20 - róg wału
Choć droga prosta, to przez chwilę się tracę, bo… mam zawiniętą mapę. Na szczęście punkt widoczny z daleka.
Szybko ten czas leci. I chętnie zjadłbym coś konkretnego.

Rozlewisko © djk71


PK21 - Skrzyżowanie przecinek przy rowie
Mijamy Wywłokę i nawigacja wydaje się prosta. Asfaltowa droga i skręcamy w piątą przecinkę. Skręcilibyśmy gdyby w tym miejscu była, a tam tylko mokradła. Skręcamy we wcześniejszą i… Amiga próbując przejechać prze kałużę stawia rower do pionu zanurzając w niej pół przedniego koła. Jak udało mu się z niego zeskoczyć? Nie mam pojęcia.

A mogłem tam leżeć © djk71


Znów brniemy w wodzie przez błoto po kostki. Do tego widząc w końcu coś suchego skręcamy i zonk. Na szczęście szybko spoglądam na kompas i cofamy się by pojechać właściwą drogą. Okazało się, że do punktu można było dojechać zupełnie na sucho. Ale na mapie tu też nie wyglądało mokro.

PK17 - zach. brzeg bagienka
Znów spotykamy się z Przemkiem i Anią. Cos nam się nie zgadza, ale w końcu dojeżdżamy do OSW. Poszukujemy punktu… bardzo za daleko, gdy on znajduje się tuż obok nas.
Amiga gubi licznik, na szczęście udaje się go odnaleźć. Łańcuchy świerszczą niemiłosiernie. Nie ma co im się dziwić. Albo mokradła, albo piach. Do tego te potworne komary.

PK15 - na tyłach cmentarza sióstr zakonnych
Mamy dość terenu. Zmieniamy mapy i asfaltem do Loretto. Punkt prosty.

Krzyże... Brakło czasu tym razem na historię © djk71



Kolejny popas. Skończył się psikacz na komary, a gdzie tam koniec trasy? Z drugiej strony i tak chyba nie działał.
Zastanawiamy się co dalej. Zaczynamy kalkulować. Za każdy brakujący do 30 punkt dostajemy 60 minut kary. Biorąc po uwagę tempo w jakim zdobywamy kolejne punkty może się okazać, że lepiej zjechać do bazy już teraz. Zobaczymy.

PK14 - kępa drzew nad Liwcem
Jest sklep, w którym… nie ma nic… Kupujemy Colę i jakieś 7Days i inne wafelki. Chwila na jedzenie. I szukamy punktu. Spotykamy Mavica. Znów chwilę to trwa, ale jest punkt.

PK13 - róg granicy kultur, na brzozo-sośnie
Skręcamy z drogi ale dojeżdżamy do jakiegoś gospodarstwa. Powrót i jest inna ścieżka, może spróbujemy? Nie już raz próbowaliśmy… na "trzynastce" na Bike Oriencie. O żesz…, który to punkt? I jak tu nie wierzyć w przesądy? ;-)

Coś nie możemy się odnaleźć, w końcu jest knajpa… Zjazd do punktu i znów ta cholerna skala. Chwila szukania i chyba zupełnym przypadkiem Darek dostrzega punkt. To już nie są komary. To profesjonalnie zorganizowana armia małych czarnych krwiopijców!!!

Spotykamy Radka, który chyba wspominał, ze już wraca, ale potem chyba zmienił zdanie, bo już się nie spotkaliśmy, nawet w bazie.

PK31 - zakole rzeki od wschodu

Decydujemy się rzeczywiście wracać. Jeszcze tylko ten jeden punkt po drodze. Jest most, ale wszystkie przecinki są nieprzejezdne. I ktoś cmentarz przeniósł? Zmęczenie… To nie ta rzeka…
Teraz już bez problemów docieramy do właściwego miejsca. Chwila na odnalezienie punktu i powrót.

Meta
Wracamy ruchliwą drogą. Ale to tylko kilka kilometrów. Jest meta. 696,10 min., 17 punktów, czyli w sumie będziemy mieli czas około 24h i 36 min.
Myjemy rowery - bez kolejki i w dodatku dwa na raz. Zapinamy na auto i idziemy na obiad. Tu mały szok. Cała impreza jest perfekcyjnie zorganizowana, ale tu logistyka nas zabija… W pozytywnym sensie.

Na widok garnków ciśniemy do nich na azymut ;) Ale Panie proszą, żebyśmy usiedli. Na stolikach czekają na nas porozkładane serwetki, łyżki, pieczywo, od razu dociera gorąca zupka i kompot. Po pierwszych łyżkach na stole pojawiają się dwa pięknie podane, duże hot-dogi, a po chwili kolejne dwa.

Obiadek © djk71


Szok. I w tym samym tempie obsługiwani są pozostali zawodnicy. Perfekcyjnie.

Jeszcze tylko kąpiel pod (i tu jedyny minus) zimnym prysznicem i pora się pakować. Nie jest nam dane szybko opuścić bazę. Co krok to znajomi więc trzeba zamienić kilka słów. Jeszcze rzut oka wstępne (wstępne, bo część zawodników jeszcze w trasie) i można jechać. Jesteśmy na 17 miejscu ale pewnie jeszcze mocno spadniemy.

Za dużo komarów, mokradeł i za mało precyzji. Mimo to jestem zadowolony ze startu. Wydaje się, że był lepszy od tego dwa lata temu.

Sorry, że zdjęcia takie monotematyczne, ale mokradła to był główny widok... nie licząc oczywiście czarnych chmur komarów.

Z ciekawości zmierzyłem największego siniaka linijką z podziałką dla mapy w skali 1:50 000 - długość siniaka: 6750m :-)

Rudawska Wyrypa 2013

Piątek, 3 maja 2013 · Komentarze(13)
Uczestnicy
Rudawska Wyrypa 2013

Zapisujemy się z Amigą na Wyrypę chyba... siłą rozpędu. A może nie siłą rozpędu, ale po prostu tęsknotą za maratonami na orientację spowodowaną zeszłoroczną absencją. Start w ubiegłotygodniowym Bike Oriencie tylko potwierdza, że mi tego brakowało. Już po zapisach wertujemy strony imprezy i relacje uczestników poprzedniej edycji. Lektura sprawia, że poważnie zastanawiamy się, czy nie popełniliśmy błędu zapisując się.

Przejechałem w tym roku raptem 500km, do tego wszystko bez większych wyzwań, a już na pewno bez żadnych gór. A tu przed nami Rudawy Janowickie, czyli część Sudetów. Wg informacji organizatora przed nami:

− Dystans po trasie optymalnej 200,85 km 
− Dystans na azymut 154,19 km 
− Przewyższenie w linii azymutów 5215 m 
− Ilość PK 41 
− limit czasu 24 h 

Im bliżej godziny wyjazdu tym większe mam wątpliwości, czy jest sens jechać. Ponad 5 tysięcy metrów przewyższeń!!!
Ale skoro powiedziało się: A… trzeba jechać. Do bazy w Łomnicy docieramy tuż przed otwarciem biura zawodów. Okazuje się, że dopiero za 2 godziny będziemy mieli udostępnione miejsce do spania. Jest więc czas na pogaduchy z dawno niewidzianymi znajomymi oraz na śledzenie prognoz pogody. Na razie cały czas leje, ale jest szansa, że przestanie.

W końcu instalujemy się, przygotowujemy rowery, napitki, zastanawiamy się w co się ubrać, kiedy w zapowiedziach mamy 4 stopnie nad ranem, a blisko 20 w ciągu dnia. I w ten sposób zbliża się godzina odprawy. Nie udało się, ani na chwilę zmrużyć oka. Co więcej na odprawę wpadamy w ostatniej chwili.

Potwierdza się informacja o dwóch pętlach i odcinku specjalnym. Na mapach nie ma zaznaczonych żadnych nazw: miejscowości, rzek, szczytów, nie ma szlaków turystycznych… czyli łatwo nie będzie. Do tego opisy punktów nie są w stylu: skrzyżowanie ścieżek, jar, czy wzniesienie, a… dostajemy jedynie zbliżenia punktów w skali 1:5000 i piktogramy, które może jasne są dla piechurów, ale dla nas wyglądają jak hieroglify.

Trochę inne opisy punktów © djk71



23:00, czyli start i pierwsza niespodzianka…. Darek zgubił kartę startową! Powrót do budynku i… jest. Uff… Ruszamy. Spokojnym tempem, przed nami 24 godziny jazdy….
Na pierwszym etapie kolejność zaliczana punktów obowiązkowa. Co prawda sędziowie nie są w stanie tego zweryfikować, ale wyznaczamy trasę w ten właśnie sposób.

PK1
Początek asfaltem, a potem zaczyna się wspinaczka terenem. Niewiele brakuje żebyśmy na dzień dobry zafundowali sobie na własne życzenie moczenie nóg w strumyku, na szczęście w porę zauważamy, że skręt do punktu jest nieco dalej.
Dojeżdżamy do punktu. Dobrze, że lampiony mają elementy odblaskowe, inaczej nie byłoby prosto je odszukać.

W tle odblaski z lampionu © djk71


PK2
Kawałek zjazdu pokazuje, że jazda w dół w takich warunkach wcale nie jest przyjemnością. I znów pod górkę. Ten kawałek daj mi nieźle w kość. Wspinaczka po mokrym terenie sprawia, że kilka razy decyduję się na krótki spacer. Jak tak będzie wyglądała cała trasa to… ciężko widzę realizację planu minimum, czyli zaliczenia 25% punktów, co jest warunkiem klasyfikowania. Góra, która daje nam w kość to o ile się nie mylę Wołek (878 m n.p.m.).
Punkt jest za kamieniołomami, które odnajdujemy bez problemów. Niestety do punktu mamy stąd jeszcze jakieś 120m na azymut tylko…. Nigdzie nie widzimy możliwości przebicia się. Krążymy wokół i… w końcu decydujemy się wracać i wyjechać na asfalt. Mieliśmy to zrobić od razu, a nie kombinować. Morderczy powrót. Jest 2:22, trzy i pół godziny od startu, a my mamy 1 punkt!!! A gdzie pozostałe 40? Źle, bardzo źle. Odpuszczamy dwójkę i decydujemy się na zjazd w stronę trójki.

PK3
Zjazd oznacza mix zjazdu z zaciśniętymi hamulcami po błotnistej drodze, pełnej kamieni i gałęzi oraz marszu - z przewagą chyba tego drugiego. Na dole okazuje się, że Darek… zgubił mapę. Nie chce wracać i szukać, ciekawe czemu :-)
Zjazd gładkim asfaltem nie cieszy. Wiemy, że to oznacza, że za chwilę trzeba będzie to oddać i wspinać się.
Punkt namierzony bez problemów. Czas na banana.

PK4
Błotnisty podjazd, Nobby Nic na przodzie daje radę bez problemów, Racing Ralph z tyłu kręci się w miejscu, albo ucieka na boki. Przy tym punkcie po raz pierwszy korzystamy z opisu punktu. I dobrze. Punkt szybko odnaleziony.

Przy mostku © djk71


PK5
Jesteśmy pewni, że to tu, ale punktu nie widać. Jakbyśmy potrafili odczytać poprawnie opis to pewnie szybciej odnaleźlibyśmy lampion na skrzyżowaniu strumyków.
Świta, czujemy zmęczenie, a gdzie reszta trasy? Korygujemy plany i odpuszczamy PK6 I PK7 - mogą nas kosztować zbyt dużo sił.

Po drodze rzut oka na okolicę…

Śnieżka... Jeszcze tam wrócimy... © djk71


W końcu coś widać…

Długa droga przed nami © djk71


Amiga się wyżywa fotograficznie © djk71


PK8
Mimo, że patrzymy na opis to patrzymy źle i penetrujemy wzgórze i skałki po naszej prawej stronie. Punktu nie ma.

Znów pieszo... © djk71


Jeszcze jedno spojrzenie na mapę i… Przecież to 50m dalej i po lewej stronie. Teraz już bez problemów.

Między skałami © djk71


PK9
Ruszamy w stronę bazy gdzie jest dziewiątka.

We mgle... © djk71


Zastanawiamy się, czy się przebierać, ale temperatura gwałtownie spadła mimo słońca, które właśnie wschodzi więc jedyna zmiana to… krótkie rękawiczki.

PK10
To punkt początkowy Odcinka Specjalnego. Dostajemy do ręki nowe mapy w skali 1:12 500 (poprzednia była w skali 1:60 000) i rysujemy nowy plan. Łatwo nie będzie. Niektórzy zdecydowali się zostawić rowery i odnaleźć punkty pieszo. W sumie, rowerowo to jakieś 10-12km, pieszo pewnie krócej. Widzimy Grzegorza kończącego ten etap. Późno, spodziewaliśmy się, że już jest po.

OS
Miejsce zabawy to tzw. Paulinum IV. Całość (około 12km) zajmuje nam około… 3 godzin!!! Najlepsi ponoć robią to w dwie. Dużo błota, docierania do punktów pieszo. Szczególnie w kość daje wspinaczka na S04, gdzie spotykamy Roberta. Ciepło, mimo, ze chwilę wcześniej pozbyłem się jednej warstwy ubrania.

Cięzko po tym jechać © djk71


Punkty dobrze oznaczone, choć czasem potrzebujemy chwili aby odnaleźć lampion umieszczony na skale...

Pod skałą, pełno tu piechurów © djk71


lub w schowany za leżącymi gałęziami…

Lekko nie jest... © djk71


Przy wyjeździe z ostatniego punktu czujemy się już bardzo zmęczeni, do tego stopnia, że nie jesteśmy pewni gdzie dotarliśmy. Na szczęście kolega zaczynający OS potwierdza nasze położenie. Chwilę później spotykamy Daniela rozpoczynającego ten etap. Co się stało, znając go, powinien już być dawno po. Dojeżdżamy do punktu, z którego startowaliśmy. Uzupełnienie energii i przed nami jeszcze trzy punkty z pierwszej mapy.

Punkty OS zaliczaliśmy w kolejności: 10-9-4-2-3-1-6-5-8-7-12-11

Ile już zdobyliśmy? © djk71


PK24
Po drodze tracę resztki energii. Już wiem, że wiele dziś nie powalczę. Do punktu trzeba trochę podbiec.

PK25
Bez problemów.

PK26
Przed nami bufet. Ostatnie kilkaset metrów patrzę na licznik i odliczam każdy metr. Do tego zupełnie już suchy łańcuch z dodatkami piachu wydaje niesamowicie irytujące dźwięki. W końcu jest. Spaghetti z kubka… Nie ważne, ważne, ze ciepłe, że można chwilę odpocząć. Do tego jest okazja umyć rowery, co oczywiście czynimy. Zapomnieliśmy zrobić wcześniej zdjęcia, ale wierzcie, że wyglądały ciekawie.

Dostajemy nowe mapy i… ja odpuszczam. Nie mam siły. Mówię, żeby Darek jechał sam, ale decyduje się wracać ze mną. Postanawiamy jeszcze po drodze zaliczyć 2, może 3 punkty. Reszta oznacza znaczne oddalanie się od bazy. Na to nie mam już sił.

PK39
Wspinaczka. Jeszcze tylko drut kolczasty i powrót.

Kolec... © djk71


I co z tego, że płot? © djk71


Wydaje się, że na asfaltowym zjeździe można pobijać rekordy prędkości, ale zmęczenie i piasek, który co chwilę się pojawia na drodze skutecznie nas przed tym powstrzymuje. PK 38 jest blisko nas, ale pamięć o podjeździe, który przed chwilą zaliczyliśmy oraz warstwice, które widzimy na mapie sprawiają, że decydujemy się go odpuścić. Wracamy do bazy. Krótki popas pod sklepem i prostą drogą (znaną z nocnej trasy) docieramy do bazy.

W sumie zaliczone 25 z 42 punktów, 118km w nogach. Endomondo pokazuje… 3660 m podjazdów. Jeśli tak rzeczywiście było to rozumiem przyczynę zmęczenia. Jak na kondycję w jakiej jestem to dobrze. Zaliczone punkty to znaczenie więcej niż to co było planem minimum. Zmęczenie, ale też i zadowolenie.

Na mecie spotykamy Adama, który zakończył już całą trasę z kompletem punktów. Jak on to zrobił? Brawo.

Czas na kąpiel i jedzonko. I czas myśleć o kolejnym tygodniu.
Musimy wcześniej wyjechać nie czekamy więc na poranne ogłoszenie wyników. Dowiemy się o szczegółach z netu.

BikeOrient, czyli Pechowa Trzynastka

Sobota, 27 kwietnia 2013 · Komentarze(10)
Uczestnicy
BikeOrient, czyli Pechowa Trzynastka

Ruszamy wraz z Amigą na BikeOrient. Po raz pierwszy startujemy jako… ETISOFT BIKE TEAM :-). Wraz z nami jedzie, długo wahający się Andrzej ;-) Fajnie, że udało się go namówić, bo po pamiętnej błotnej Odysei miałem wrażenie, że już nigdy się go nie uda wyciągnąć na taką imprezę :-)

Pierwsze zaskoczenie już na parkingu, bo z dwóch stron równocześnie pada pytanie: ETISOFT? Ten Etisoft? :-)

Szybka rejestracja, krótkie powitanie z dawno niewidzianymi znajomymi i czas zająć się sprzętem. Przygotowanie rowerów, akcesoriów, montaż mapników i ostatnie decyzje co na siebie włożyć, a co z sobą zabrać, bo mimo iż teraz jest ciepło to zapowiadany jest deszcz.

Jaki ładnyy numerek © djk71


Odprawa techniczna, rozdanie map i do roboty :-)

Trzeba słuchać uważnie © djk71


Dostajemy dwie mapy: Las łagiewnicki w skali 1:15 000 oraz Wzniesienia Łódzkie -1:30 000. Niby fajnie bo dokładniejsze, ale czuję lekką obawę, bo jednak bardziej przyzwyczajony jestem do pięćdziesiątek.

Rysujemy z Amigą część trasy i w drogę. Andrzej decyduje się na samotny start.

PK 10 - ogrodzenie
Zapędzamy się trochę za daleko, ale szybka korekta i po chwili wraz z kilkoma innymi osobami odnajdujemy punkt.

Mamy pierwszy punkt © djk71


PK 4 - róg ogrodzenia
Szybko zauważamy, że mapa to "piętnastka", bo odcinki na mapie wydają się o wiele dłuższe niż są w rzeczywistości. Punkt odnaleziony bez problemu.

PK 1 - szczyt wzniesienia
Nie lubię takich punktów, bo zwykle ciężko je odnaleźć, ale tym razem widać go jak na dłoni.

PK 8 - skrzyżowanie dróg
Dojazd Traktem Napoleońskim. Na miejscu bufet. Jak jest to trzeba skorzystać ;-) Przy okazji przełączamy się na drugą mapę.

PK 15 - zagajnik
Bez problemów.

PK 7 - szczyt wzniesienia
Dłuższy postój z przyczyn technicznych. Przy okazji mała korekta trasy.

Chwila przerwy © djk71


PK 13 - mała żwirownia
Korekta nie wprowadzona na mapę i przegapiamy skręt w lewo i lądujemy na skrzyżowaniu z DK14. Spostrzegamy błąd, ale do punktu da się dojechać i z tej strony. Skręcamy i jedziemy 3km główną drogą. Jest zajazd, jest przystanek, łuk drogi ale coś nam się nie podoba. Kompas wskazuje inny kierunek. No tak - na skrzyżowaniu skręciliśmy w odwrotną stronę. Masakra. Do wyboru mamy powrót lub zmiana planów i atak na PK 16. Wybieramy szesnastkę.

PK 16 - cmentarz
Na mapie jest ścieżka, ale okazuje się, że wjedzie przez prywatną posesję. Rozmowa z właścicielami i zostawiamy rowery przy bramie i pieszo zaliczamy punkt. Trudno się dziwić ich złości, kiedy nagle tłumy na rowerach rozjeżdżają im łąkę i pole. Do tego niektórzy zawodnicy nie zachowali się ponoć zbyt kulturalnie. Wstyd.

PK 14 - szczyt wzniesienia
Amiga w pośpiechu zaplątuje się w rower. Niestety nie zdążyłem zrobić zdjęcia. Krew się polała, ale na szczęście nic poważnego. Mijamy się z Andrzejem.

PK 17 - ruiny budynku
Łatwo odnalezione. Teraz tylko trzeba się stąd wydostać. Wybieramy drogę przez budowę autostrady. Ciężko się jedzie. Rowery zapadają się ale udaje nam się dostać do drogi. Przed punktem też było ciekawie :-)

Ciekawe kto po tym polu jeździ szybciej... © djk71


PK 20 - zagajnik
Kolejny łatwy punkt. Tak naprawdę nawet nie korzystamy z opisów punktów, bo większość jest bardzo prosta do odnalezienia.

PK 19 - skrzyżowanie dróg
Z daleka widzimy krzyż. To jeden z tych punktów, którego zdjęcie było zamieszczone na Facebooku. W sumie zdziwiły mnie te zdjęcia punktów - miejscowi mieli ułatwione zadanie.

Było na Fejsie... © djk71


PK 18 - szczyt wzniesienia
Zaczynam czuć zmęczenie, do tego czepiają się mnie jakieś kolce. Rzut oka na zegarek i jest dobrze. Mamy sporo czasu.

PK 13 - mała żwirowania - po raz drugi
Wydaje się być prosty dojazd. Nie widzę punktu, bo jest na zawiniętej części mapy. Wydaje się jednak oczywisty. Mijamy DK14 i skręt w prawo. Wjeżdżamy na górkę i… rzut oka na mapę mówi, że to nie ta ścieżka. Wracamy? Nie przejedziemy na skróty i powinniśmy trafić na punkt. Najgorsza decyzja dzisiejszego dnia. Kolejne ścieżki i już nie jesteśmy pewni gdzie jesteśmy. Trzeba znaleźć jakiś punkt orientacyjny. Jest. Ruszamy i jest punkt.

Pechowa trzynastka © djk71


Całość kosztuje nas jakiś 45 minut :-( Porażka. Teraz zostaje nam jeszcze tylko 7 punktów w Lesie Łagiewnickim. Powinniśmy zdążyć bez problemu.

PK 3 - skraj lasu
Najpierw niebieskim szlakiem (żeby wszędzie szlaki w terenie tak się pokrywały z mapami), a potem na przełaj.

PK 11 - nasyp
Namierzony bez kłopotów.

PK 9 - szczyt wzniesienia
Łatwy do zauważenia z drogi

PK 6 - szczyt góry
Wspinamy się stromym podejściem, na górze okazuje się, że z drugiej strony można łatwo dojechać. SMS od Andrzeja, że już jest na mecie. My mamy jeszcze 3 punkty.

PK 2 - skraj lasu
Prosta droga i… nie ma ścieżki. Wracamy do skrzyżowania i precyzyjnie odmierzamy odległość. Jest. Jeszcze dwa, zdążymy.

PK 5 - szczyt wzniesienia
Dojazd wydaje się oczywisty. Jednak nie widzimy oznaczeń czerwonego szlaku. Robimy pętlę i wracamy w to samo miejsce. Czasu coraz mniej. Jeszcze raz odmierzając odległości i trochę na przełaj w końcu go mamy. Po chwili okazuje się, że widać go było z miejsca w którym wcześniej byliśmy już dwa razy. Nie wiem czemu go nie zauważyliśmy. Zmęczenie? Okazuje się, że nie zdążymy już zaliczyć ostatniego punktu choć jest w prostej linii jakieś 800m od mety. Nie ryzykujemy, bo każda minuta spóźnienia kosztuje jeden punkt karny.

Na mecie herbatka, kiełbaska, mięsko… i pogaduchy ze znajomymi. Szkoda, że od kilku godzin pada i zrobiło się zimno, bo nie ma nastroju na siedzenie przy ognisku.

Zakończenie imprezy, medale dla najlepszych i tombola. Czas się żegnać i wracać do domu.
Jak zwykle świetnie zorganizowana impreza. Już czekam na kolejną.

Lądujemy na 28 miejscu - to połowa stawki - pierwsza połowa :-) Gdyby nie awaria i własna głupota na trzynastce bylibyśmy w okolicach 15 miejsca. Gdyby…
Andrzej jest… trzynasty. Brawo!
Zmęczenie, żal straconego czasu i jednego punktu, brak kondycji ale ogólnie jestem zadowolony. Wiemy co trzeba poprawić.