Wpisy archiwalne w kategorii

do 50km

Dystans całkowity:18349.28 km (w terenie 5573.23 km; 30.37%)
Czas w ruchu:1068:39
Średnia prędkość:17.17 km/h
Maksymalna prędkość:65.37 km/h
Suma podjazdów:18982 m
Maks. tętno maksymalne:210 (115 %)
Maks. tętno średnie:183 (100 %)
Suma kalorii:79661 kcal
Liczba aktywności:722
Średnio na aktywność:25.45 km i 1h 28m
Więcej statystyk

Inaczej niż zwykle

Poniedziałek, 21 kwietnia 2008 · Komentarze(19)
Inaczej niż zwykle

Udało się wyjść jeszcze za dnia, tzn. po zachodzie słońca ale jeszcze było jasno.
Szybkim tempem do znajomych w Ptakowicach - obciążyłem sakwy zestawem książek i dalej Zbrosławice i Kamieniec. Po 12km mam średnią 27km/h! Jak dla mnie szaleństwo. Czyżby to wynik sobotnich zakupów? ;-)



Kusi żeby jechać dalej i spróbować utrzymać tempo, ale jednak nie. Jechałem tu z innym zamiarem. Odbijam w prawo w stronę Księżego Lasu po to żeby wdrapać się na krótki bo 500-600m podjazd. Krótki ale stromy (oznaczony odpowiednim znakiem). Wjeżdżam i zjeżdżam. Zjazd się niestety nieprzyjemnie kończy bo... na skrzyżowaniu. Trzeba uważać. Zawracam i ponownie do góry. Ooo... czyżby teraz ciężej? Nie to złudzenie. Na dół i trzeba to sprawdzić jeszcze raz... po piątej kolejce jestem trochę zasapany, ale fajnie. Niestety zrobiło się ciemno a droga nie jest zbyt gładka i zjazd po dziurach nie jest już taki fajny. Wracam do domu. Muszę tu przyjechać o innej porze. Chyba pora poćwiczyć trochę podjazdy.

Przez Boniowice do Wieszowej. Chciałem treningu? To go mam. Cholernie wjeje... oczywiście w twarz, bo jakby mogło być inaczej. No i tyle było ze średniej... ;-)

Jeszcze tylko podjazd z Rokitnicy na Helenkę i... jest nieźle. Zwykle walczę żeby nie spaść tu poniżej 15 km/h, a jak jestem zmęczony to 10km/h też nie jest niczym dziwnym, a dziś 18-20 całą drogę. Jest dobrze.

Po drodze w słuchawkach mi brzmiało:

"Już nie wiem kogo szukam
I po co błądzę
W wiecznym pościgu zginął cel
i choć na oślep gnam
Po krętej drodze
Sam pęd już celem moim jest "

Zmęczony

Piątek, 18 kwietnia 2008 · Komentarze(12)
Zmęczony

Zmęczony całym tygodniem, zmęczony pogodą, zmęczony bolącym gardłem...
Nic się nie zmieniło od początku kwietnia, wciąż brak czasu na rower, w sumie to nie tylko na rower...

Dziś od samego rana dzień pod hasłem: "... w takich chwilach najczęściej
ruszam gdzieś w połoniny..."
. Niestety połoniny daleko, więc na pocieszenie wieczorem rower. Chmurzy się nieco, ale to nie jest istotne, muszę, po prostu muszę...

Włączam TSA i jadę w stronę Zbrosławic. Koszmarnie wolno i ciężko (zatrzymuję się nawet na chwilę, aby sprawdzić, czy mi się hamulce nie zablokowały). Nie ma pary... nie wiem o co chodzi, za duża przerwa, a może rzeczywiście jakieś choróbsko mnie rozkłada... W Zbrosławicach jest już lepiej, jakoś jadę.

Jadę i rozmyślam, o minionym tygodniu. O ludziach, których obserwowałem przez cały tydzień. Jedno ze spotkań na początku tygodnia sprawiło, że wyjątkowo intensywnie zastanawiałem się nad tematem: człowiek w pracy.

Mijam Kamieniec, Boniowice, wjeżdżam do Świętoszowic. Pozdrawiam stojącą grupę rowerzystów i śmigam w kierunku Szałszy. Coraz lepsze tempo. Tak mi się przynajmniej wydaje, bo po chwili wspomniana grupka bez problemu mnie dogania i wyprzedza. Łapię się ich i... okazuje się, że można przez dłuższy czas jechać ponad 30 km/h. Szok. Niestety wkrótce skręcają w inną niż ja stronę i znów jadę sam. Kieruję się w stronę kąpieliska w Maciejowie, dziwne, że tą ścieżką rowerową jeszcze nie jechałem. Znów mogę zostać sam na sam ze swoimi myślami. W międzyczasie przygrywać zaczęli chłopcy z DTH ;)

Jak dziwne są postawy ludzi w pracy, jedni chcą, a nie mogą, inni mogą, a nie chcą, jeszcze inni chcą, mogą ale nic to nie daje bo... właśnie bo... co?
Bo już raz kiedyś wtopili i teraz nikt ich nie traktuje poważnie? Bo nie mają siły przebicia? Bo robią coś, co w danych warunkach nie ma szans powodzenia? Bo są na niewłaściwym stanowisku? Bo...?

Z Maciejowa jadę do Sośnicy i szok - licznik po dwudziestu kliku kilometrach pokazuje średnią 24 km/h !!! - jak na moje warunki to kosmos. Niestety tu dopada mnie zmęczenie, nie pomaga batonik, brak Izo Plusa... Jadę przez Zabrze, koło stadionu Górnika mało nie ląduję na masce jakiegoś idioty, który zupełne mnie zignorował wyjeżdżając z podporządkowanej.

Chwila przerwy u mamy i wracam do domu. Zaczynam czuć zmęczenie w nogach. Ciemno, na szczęście nie pada. Niestety średnia poszła się kochać... znów ciężko mi się jedzie.

Ciekawi są też ludzie, którzy robią masę niezłej pracy i... nikt tego nie widzi... nikt nie chce widzieć, dobrze, że ktoś to robi, nie ważne czy ma na to czas, czy ma coś z tego... dobrze, że robi, bo inni nie muszą się o to martwić. A ci ludzie często są zbyt dumni żeby się upomnieć o docenienie tego, żeby powiedzieć, że mają tej pracy za dużo, że... Ech...

Dobrze, że są też tacy, którzy robią to co powinni, cieszy ich to i ktoś to docenia.

Ciekawe, że wśród tych wszystkich grup są ludzie na wszystkich stanowiskach... od najniższych do najwyższych... Szkoda tylko, że brakuje ludzi, którzy powinni zarządzać zasobami ludzkimi, kierować ich działaniami, rozwojem... szkoda, bo to było z pożytkiem dla wszystkich...

Dojeżdżam do domu. Pierwszy chyba raz tak ciężko wnosi mi się rower na czwarte piętro, tak wolno...

Zmęczony jestem. Zmęczony rowerem i tym tygodniem... Niestety reszta weekendu nie zapowiada się ciekawie pod względem rowerowym... jutro ma lać, a pojutrze też chyba nie będzie zbyt ładnie. Odpuściłem maraton we Wrocku... szkoda..., a może dobrze, bo chyba nie jestem na to jeszcze gotów...

Będzie za to może czas żeby zająć się stronką, którą ostatnio nieco zaniedbałem.

Znów na rowerze

Niedziela, 13 kwietnia 2008 · Komentarze(18)
Znów na rowerze

Brat mnie dziś uświadomił, że w kwietniu mam... jedną wycieczkę. Niby sam wiedziałem, że nie jeżdżę, ale nie wiedziałem, że aż tak. Dwa tygodnie - raz tyłek ruszyłem. I na nic tłumaczenia, że brak czasu, że delegacje, że pogoda... coś źle się dzieje. Im cieplej i im dłuższe dnie tym rzadziej kręcę, a majowe szaleństwo zbliża się wielkimi krokami...

Dziś też wszystko poszło nie tak jak miało. Nie wyszedł wyjazd do Ostrawy, nie wyszedł poranny wyjazd... W końcu udało się wyjść dziś z synem ruszyć do Świerklańca. Trochę okrężną drogą, przez Stolarzowice i Repty dotarliśmy do Kopalni Srebra.



Dalej przez Bobrowniki i do Radzionkowa. Niestety ten odcinek główną drogą - nie udało mi się znaleźć skrótu. Za to wypatrzyliśmy z drogi dziwne instalacje. Tarcza antyrakietowa? ;-)



W Radzionkowie chwila przymusowej przerwy.



I przez Piekary docieramy do Świerklańca. Sporo ludzi, ale udało sie znaleźć tych najważniejszych... resztę rodziny i znajomych.



Chwilę pokręciłem w doborowym towarzystwie... i powrót. My rowerami, a reszta samochodem.



Mimo, że trasa wiodła przez „ulubione” podjazdy Wiktora, dziś był bardzo dzielny. W sumie zrobił dziś więcej km niż ja - kiedy ja oddawałem się dyskusjom, on nabijał kilometry :-)

Niewiele, ale fajnie się jechało. Myślę, że pod koniec sezonu będę miał z kim robić dłuższe trasy. Na dziś jednak muszę się znów wziąć do pracy i zacząć kręcić częściej.

Z dobrych wieści, wieczór spędziliśmy w... sklepie rowerowym... Jako, że syn naszych przyjaciół już szalał na swoim nowym rowerze, dziś wybieraliśmy rowery dla rodziców. Chyba kogoś zaraziliśmy i chyba będzie z kim jeździć... ;-)

Ach te podjazdy...

Niedziela, 23 marca 2008 · Komentarze(42)
Ach te podjazdy...

W ramach zbijania kilogramów po śniadaniu wielkanocnym ruszamy w trasę wraz z Wiktorkiem i Damianem. Wiktor został uszczęśliwiony przez Zajączka - nowy kask i rękawiczki :-)

Cel - Park w Świerklańcu, okazuje się, że Damian tam jeszcze nigdy nie był. Spokojnym tempem, najpierw szosą do Stolarzowic, potem przez las do Stroszka. Wiktor pędzi jak szalony przez leśne ścieżki. Dalej niestety znów szosą, przez Cidry, czyli Radzionków.
Krótki postój obok dworca kolejowego - zastanawiam się kiedy i jakie pociągi osobowe tędy kursowały.





Dalej przez Piekary i kilka fajnych podjazdów docieramy do Świerklańca. Wiku chyba trochę zmęczony, bo nawet nie zauważa kiedy wjeżdżamy do parku, okazuje się również, że nie widział licznych bunkrów, które pokazywałem mu w trakcie jazdy.

Pytam strażnika o kwestię jeżdżenia po parku rowerami, bo jest informacja o zakazie jazdy w centrum parku, ale ten wyjaśnia, że to dla zdrowego rozsądku, żeby w lecie, gdy są tłumy nie szaleć i zaprasza nas do wjazdu.

Krótki postój na regenerację sił i podziwianie pozostałości po czasach dawnej świetności parku.



Następna kandydatka/-ki do tytułu Miss Bikestats.



I wałami nad jeziorem ruszamy w drogę powrotną.



Wiktor dzielnie walczy z kolejnymi podjazdami choć widać, że dostaje nieźle w kość.
Docieramy do Stroszka. Tu kolejny postój, chwila odpoczynku, telefon do żony i coś do kolekcji tramwajowej Kosmy.



Po 40km wracamy do domu. Wiktor zmęczony ale szczęśliwy. Jego rekord dystansu.
Ja szczęśliwy, że dałem radę po wczorajszej eskapadzie. Muszę przyznać, że przed wyjściem wahałem się chwilę, czy aby nie powinienem odpocząć. Dobrze, że pojechałem, że pojechaliśmy.

Pozdrowienia dla idioty, który wymusił na nas pierwszeństwo na skrzyżowaniu. Była okazja przypomnieć Wiktorowi zasadę ograniczonego zaufania na drodze.

BTW:
Dostałem nową koszulkę od Zajączka :-)
Ciekawe czy ktoś ze zdjęcia tej wielkości odczyta co tam jest napisane ;)

Przed nikim nie uciekam, po prostu gnam...

Poniedziałek, 17 marca 2008 · Komentarze(23)
"Przed nikim nie uciekam, po prostu gnam..."

Wczoraj nie udało się pojeździć więc dziś wieczorem, korzystając z bezdeszczowej pogody szybka rundka do Bytomia. Bez celu, żeby się przejechać kawałek. Ciemno i zimno. Zimniej niż myślałem. Mimo to decyduję się dojechać do centrum Bytomia. Chwila przerwy pod Operą Śląską (wstyd się przyznać, ale nigdy tu nie byłem) i powrót. Potrzebowałem tego. Mam nadzieję, że ochłodzenie jest tylko chwilowe i w święta będzie ok.

Nowe odkrycie muzyczne na rowerze. Dziś towarzyszył mi zespół, którego nie słuchałem już chyba z rok, od czasu ich ostatniego koncertu w Wiatraku. Dają fantastycznego kopa w trakcie jazdy. Młodsi pewnie nie znają, ale starsi mogą skojarzyć wokalistę, który oprócz śpiewania w swojej kapeli, wsławił się rolą Jezusa w... właśnie w czym i kto ;-)

Niesamowita muzyka na rower... jak dla mnie... Zmieniające się klimaty pozwalają tak odpocząć, jak i ruszyć z kopyta w momentach kiedy wydaje nam się, że już nie możemy więcej z siebie dać.

Rodzinne rekordy

Niedziela, 9 marca 2008 · Komentarze(20)
Rodzinne rekordy

Wczorajsza prognoza pogody mówiła jasno... długi dystans. Jednak perspektywa wyjazdu z rodzinką zwyciężyła - trzeba korzystać kiedy jest opieka dla naszej najmłodszej pociechy.

Rano wyciągam i przeglądam po długiej przerwie rower Wiktora (wczoraj jeździł na rowerze mamy) i o 14 ruszamy wraz z Anetką i Wiktorem w drogę. Przez Stolarzowice do Ptakowic. Po drodze pobijam swój rekord prędkości – 50,37 km/h

W Ptakowicach przerwa na życzenia urodzinowe dla młodego solenizanta i pogaduchy ze znajomymi - wciąż wierzę, że w końcu ich naciągniemy na zakup rowerów i wspólne wypady ;-) Jest szansa, bo już się nawet przymierzali do naszych ;-)

Dalej wskazaną przez Grześka drogą w stronę Rept. Skręcamy w las mijając kolorową pasiekę.



I wjeżdżamy do Zespołu Przyrodniczo - Krajobrazowego „Park w Reptach i Dolina Dramy”. Kolejne miejsce o bogatej historii (istnieją zapiski dotyczącego tego terenu już z XVI wieku). Przez ponad sto lat właścicielami parku byli Donnersmarckowie. Co krok pełno tu śladów ich imperium. Niestety ich pałac został zniszczony pod koniec wojny, a 20 lat później jego pozostałości zostały wysadzone w powietrze. Historia podobna do Małego Wersalu w niedalekim Świerklańcu. Niestety.





Jedziemy, fantastyczny klimat, szkoda tylko, że droga pełna jest kamyków, ale dajemy radę.



Krótkie postoje obok Sztolni Czarnego Pstrąga.

Szyb Sylwester



I bliźniaczy szyb Ewa



Jest tu prawdopodobnie najdłuższa w Polsce podziemna wycieczkowa trasa wodna – 600-metrowa przejażdżka łodziami.

Kluczymy z przyjemnością po parkowych ścieżkach, dziś wszystkie przejezdne, nie to co ostatnim razem.

Z żalem wyjeżdżamy z parku, by wyjątkowo dziś ruchliwą szosą dojechać do Rept. Przecinamy trasę gliwicką i tyłami wracamy do domku. Trochę bocznymi drogami, trochę lasem. W Stolarzowicach natrafiamy na zachód słońca.



W sumie z niewinnego wyjazdu zrobiło się prawie 30 km. Bałem się, że Wiktor po wczorajszej trasie dziś nie będzie miał sił, a on po dojeździe na osiedla rzuca, że trzeba jeszcze 2km zrobić, żeby mu wyszło 30 – jego rekord. Jest niesamowity. Jest szczęśliwy. My też. Tylko skąd on wziął tyle siły?

Świetna pogoda, fajne klimaty i najważniejsze, że razem. Ciekawe kiedy znów nam się uda wspólnie wyjechać.

Po wiosenne kwiatki

Sobota, 8 marca 2008 · Komentarze(13)
Po wiosenne kwiatki

Budzę się po piątej i skoro słońce wstaje już po szóstej to… w drogę. Tyle się wczoraj naoglądałem na BS-ie wiosennych kwiatów, że postanawiam je odnaleźć i nazbierać dla żony, w końcu dziś Dzień Kobiet.
Ruszam w stronę Biskupic. Rzut oka na śląskie klimaty



Trochę zawiedziony, bo myślałem, że zobaczę je w świetle wschodzącego słońca, a tu wschód okazał się być trochę bardziej… na wschód. Nic to, jadę dalej przez Biskupice i odkrytą niedawno przypadkiem drogą docieram nad kolejny nieznany mi staw. I tu niespodzianka. Coś mi zagłusza brzmiących w słuchawkach Hosenów. Szok, to… kaczki, choć nie jestem pewien czy te niesamowite dźwięki pochodzą jedynie z ich gardeł. Czy kaczki mają gardła?

Wyłączam muzykę i pogrążam się w podziwianiu widowiska: światło i dźwięk. Jest fantastycznie. Mógłbym tu zostać. Magiczny klimat.





Niestety obowiązki zmuszają mnie do powrotu, pytanie którędy…



Wybieram polną drogę, która wraz z każdym kolejnym metrem zwęża się, zanika. Po chwili jadę skrajem pola, polem i… stop… mokro, bardzo mokro. Musiałem wrócić.

Przy okazji jadąc stwierdziłem, że fajnie się jedzie w SPD po szosie, ale prawdziwe wyzwanie to teren, błotko, nierówności. I cały czas adrenalina, wypiąć się już, czy jeszcze chwilę dam radę…

Powrót do domu. Pozytywnie doładowany. Czuję, że tam jeszcze wrócę. Rano. Szybko. Sam.



Po południu wycieczka z synem. Niestety nie udało nam się wyjechać zbyt wcześnie (ale za to były małe zakupy w Decathlonie :-) ). Jako, że Wiktora rower jeszcze się nie przebudził z zimowego snu - jedzie na rowerze Anetki. Najpierw szybka rundka po kwiatka dla babci, a potem już w drogę.

Przez starą Helenkę, nad stawem, dalej Przyjemną do Stolarzowic. Wiku twierdzi, że nie jest zmęczony więc ruszamy szosą do Sportowej Doliny. Niestety, nawet tam nie udaje się nam odnaleźć żadnych kwiatuszków. Krążymy chwilę po Suchej Górze i mimo iż Wiktor chętnie by tam poszalał, decydujemy się wracać. Słońce chyli się ku zachodowi. Wracamy inną drogą - przez las. Krótkie postoje w celu uzupełnienia płynów i posilenia się.







Podoba nam się leśny klimat, leśna cisza… Nie wiem komu bardziej - Wiktor jest zachwycony. Przypominają mu się Bieszczady…



Trzeba ruszać. Jedziemy przez Miechowice i dalej lasem do Roktnicy. Stamtąd powrót szosą – już zbyt ciemno na leśne gęstwiny. Dzielnie daje radę na podjeździe w stronę Helenki.

Był dzielny, było fajnie, może jutro uda się powtórzyć.

Przy okazji w oczekiwaniu na nową wlepkę, fotka starej. :-)

Hier kommt Alex

Piątek, 7 marca 2008 · Komentarze(10)
Hier kommt Alex

Dawno nie jeździłem, dawno nie pisałem. Dawno - 4 dni przerwy, niby niewiele, a jednak to najdłuższa przerwa od kiedy zacząłem jeździć. Niestety, po fantastycznym weekendzie przyszedł czas ciężkiej pracy, wyjazdów w Polskę (niestety nie na rowerze) i nocnych powrotów. Nie było czasu na sen, ani tym bardziej na pedałowanie.

Dziś rano dostałem jednak kopa od dwóch osób - "ty co to za zapóźnienia w rowerku???? sprawdzam cały tydzień a tam nic!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! bedzie nagana z wpisem do akt", "Uważaj bo od takich przerw się zaczyna". Wczoraj żona widząc jaki zdołowany jestem stwierdziła, że to nie zmęczenie tylko brak kręcenia. W tej sytuacji dziś nie było wyboru :-)

Niestety dopiero wieczorkiem siadam na rowerek i jeśli chodzi o trasę to powtórka z soboty (na szczęście pogoda lepsza). Samotnie, niesamowite jak na mnie tempo - w Boniowicach ponad 24 km/h - jak na mnie (i podjazdy) to naprawdę dużo. Niestety chwilę potem awaria. W Wieszowej prawa noga odmawia posłuszeństwa. Nie wiem czy to wina czterech dni non stop za kółkiem, czy siodełka, które znów chyba trochę opadło, czy też hektolitry kawy wypłukują magnez i to jego brak powoduje ból mięśnia. Przez chwilę mam wrażenie, że będę musiał prowadzić rower, ale z bólem udaje się dojechać do domu. Średnia oczywiście spadła, ale ból trochę zelżał.

Niestety jedyne objawy wiosny jakie zauważyłem o tej porze to coraz częstsze i większe grupki mniej lub bardziej pijanej młodzieży przy drogach. Ciepło, początek weekendu... co będzie latem?

Jako, że całą drogę w uszach pobrzmiewało DTH to skojarzenie miałem jedno:



Wenn am Himmel Sonne untergeht,
beginnt für Droogs der Tag.
In kleinen Banden sammeln sie sich,
gehn gemeinsam auf die Jagd.


Ciekawe ilu z Was miało rowerowe spotkania z młodymi gniewnymi i jak się skończyły...

Wielkie Derby

Niedziela, 2 marca 2008 · Komentarze(73)
Wielkie Derby

Wczesna, jak na niedzielę, pobudka, kontrola ciuchów - prawie wszystko suche po wczorajszej kąpieli i parę minut przed umówioną 7:30 telefon - Młynarz jest pod domem.
Krótkie powitanie, prezentacja reszty domowników i po chwili siedzimy już na rowerach. Jedziemy w trójkę: Młynarz, DMK77 i ja. Sabinka i Łukasz odpadają. Anetka z założenia nie jedzie - opiekuje się gośćmi. Oczywiście pada, co jak się potem okaże, Piotrek zauważa to dopiero po kilkunastu kilometrach.

Z uwagi na pogodę i ograniczony czas decydujemy się jechać w większości szosą.
Przez Stolarzowice, dojeżdżamy do DSD. Dziś zero narciarzy. Nie decydujemy się na masakrowanie w terenie, jedziemy spokojnie (choć po niezłych kałużach), polną drogą w stronę Kopalni Srebra. Przy okazji uświadamiamy Piotrka jak wiele fajnych miejsc jest w okolicy do zobaczenia.

Dalej krótki postój na Rynku w Tarnowskich Górach.



Nie wiem czemu Młynarz mijał studnię z takiej odległości - lęk wysokości (a może niskości).

I dalsza droga w stronę Parku Wodnego. Jadąc skrótem skręcamy w niewłaściwą stronę ale po chwili korygujemy kierunek i dojeżdżamy do skrzyżowania. Czerwone światło powoduje, że z daleka wypinam lewą nogę z pedałów i zatrzymuję się (opierając się oczywiście na lewej nodze). Nie wiem co mnie podkusiło, aby po chwili przechylić się w prawo zapominając, że prawa noga wciąż tkwi wpięta w SPD. Gleba, dobrze, że nie pociągnąłem za sobą Młynarza. Upadek w SPD zaliczony, na szczęście bezstratnie i bezboleśnie.

Krótki postój obok zniszczonego zamku w Starych Tarnowicach (ponoć są duże szanse, że zostanie odrestaurowany) i ruszamy dalej kierując się do parku w Reptach. Dyskutujemy czy jedziemy szosą czy w terenie - ścieżka, mimo, że asfaltowa jest usłana jest połamanymi gałęziami, co sprawia, że trzeba jechać dość ostrożnie. Z początku małe, choć liczne, gałązki po chwili przemieniają się w leżące w poprzek drogi drzewa. Nawet nie pamiętam ile musieliśmy omijać.

Docieramy do Sztolni Czarnego Pstrąga, kolejnej lokalnej atrakcji wartej zwiedzenia - niestety nie dziś. Patrząc jak zainteresowany jest szybem Młynarz, zaczynamy się zastanawiać, czy wkrótce nie zmieni ksywki na Sztygar lub coś w tym stylu ;-)



Pokonując kolejne wzniesienia i walcząc z wiatrem i nieustannie padającym deszczem docieramy do domu. Po drodze jeszcze kilka zdjęć dokumentujących sympatie piłkarskie w okolicznych miastach.



Niektóre zdjęcia wykonywane dość dziwną techniką.



Po szybkim odświeżeniu wyruszamy na Wielkie Derby. Niestety, nie rowerem, choć patrząc na organizację imprezy zastanawiam się czemu nie przewidzieli miejsc dla kibiców - bikerów ;) Poważnie mówiąc to było naprawdę wyzwanie organizacyjne. Ponad 41 tys. kibiców zwaśnionych od lat klubów udaje się bez przeszkód przetransportować na stadion (i oczywiście ze stadionu) – to nic, że kilka głównych dróg w Katowicach zostało kompletnie wyłączonych z ruchu. Wszystko wydaje się sprawnie przebiegać.

Wynik nie po naszej myśli, ale jak to mówią, piłka jest okrągła – następnym razem będzie lepiej. Gorycz porażki łagodzi smak dostarczonego wprost z Wrocławia Piasta :).

Dzięki Panowie za miłe towarzystwo zarówno w czasie dzisiejszej wycieczki, jak i po niej. Fajnie było Cię poznać Piotrek, mam nadzieję, że nie zmęczyliśmy Cię za bardzo.

Jesteśmy nieprzemakalni

Sobota, 1 marca 2008 · Komentarze(21)
Jesteśmy nieprzemakalni
Jesteśmy nieprzemakalni
Jesteśmy noooormlani !!!

Nie straszne nam wichry i burze
Niegroźne nam deszcze ulewne
Nie pochłoną nas bagna, kałuże
Nasze peleryny są pewne

Jesteśmy nieprzemakalni
Jesteśmy noooormlani !!!

Mimo tego, że przemoczeni to nieprzemakalni, mimo jazdy w deszczu, gradzie, wichurze - normalni.

Plany były inne. Niestety pogoda wszystko zepsuła, do tego stopnia, że nawet Sabinka odpuściła. Wykorzystujemy chwilę przerwy w deszczu i decydujemy się z Damianem i Łukaszem jechać. Niestety, jak tylko schodzimy na dół, przerwa się kończy więc ruszamy w deszczu.

Damian mnie strofuje, że jadąc robię fontannę, wyprzedza mnie i... ciekaw jestem czemu mówił w liczbie pojedynczej ;)

Stolarzowice, Górniki, Ptakowice i... okazało się, że to co leciało z nieba to był tylko wstęp. Wiatr i wmordegrad, tak mi się przynajmniej wydaje. Po chwili brat utwierdza mnie w przekonaniu, że to grad, w oddali grzmoty. Przemoczeni dojeżdżamy do Kamieńca. Chlup, chlup w butach, spodnie się przykleiły do nóg i w końcu mam "obcisłe" ;-)

Przestaje padać, ale jako, że na dworze tylko około 5 stopni powyżej zera, rozsądek bierze górę nad chęciami i decydujemy się wracać. Szkoda ryzykować zdrowiem. Podjazd do Boniowic i wracamy w stronę Wieszowej. Faktycznie wiało.



Takich, wyrwanych z korzeniami drzew było kilka po drodze.

Dziwnie szybko (Damian znacznie przekracza dozwoloną prędkość w terenie zabudowanym) dojeżdżamy do Rokitnicy i po chwili Helenka. Mimo dziwnych warunków wyjątkowo szybkie tempo.

Nic nie wyszło z planów ale było fajnie, nadzwyczaj fajnie.

Jesteśmy nieprzemakalni
Jesteśmy noooormlani !!!