Wpisy archiwalne w kategorii

do 50km

Dystans całkowity:18349.28 km (w terenie 5573.23 km; 30.37%)
Czas w ruchu:1068:39
Średnia prędkość:17.17 km/h
Maksymalna prędkość:65.37 km/h
Suma podjazdów:18982 m
Maks. tętno maksymalne:210 (115 %)
Maks. tętno średnie:183 (100 %)
Suma kalorii:79661 kcal
Liczba aktywności:722
Średnio na aktywność:25.45 km i 1h 28m
Więcej statystyk

Jazda z sakwami

Czwartek, 28 lutego 2008 · Komentarze(13)
Jazda z sakwami

Przedwczoraj przerwa.

Wczoraj basen (pierwszy raz po paru latach). Zmęczony. Mimo tego i mimo późnej pory, rower mi chodzi (a może raczej jeździ) po głowie. Najpierw jednak wymiana klocków - oj pora już była najwyższa. Zakładam jeszcze bagażnik starając się upchać pod nim błotnik. Jakoś się udaje. Zakładam jeszcze pożyczone na próbę sakwy i przykręcam koszyki na bidony (tak, do tej pory jeździłem bez). Poprawa mocowania lampki przy użyciu czarnej taśmy - wygląda i trzyma lepiej ;) i... to wszystko. Wszystko jeśli chodzi o wczorajszy rower. Północ i zmęczenie pobasenowe sprawiło, że odpuściłem jazdę.

Dziś próba jazdy z sakwami. Wbrew zachętom brata ładuję tam tylko około 8-9kg (zamiast 15) i... ciężko. Ciężko i niewygodnie znosi się rower z czwartego piętra.

Siadam i... spokojnie. Oczywiście czuć ciężar, jednak jedzie się spokojnie. Nie czuję dużej różnicy nawet na podjazdach. Dopiero przy większej prędkości trochę inaczej się manewruje, ale jest ok. Przez Stolarzowice, Górniki, Ptakowice, do Zbrosławic.

Wizyta u znajomych i powrót tą samą trasą. Tym razem czuję trochę mięśnie (czyżby to efekt wczorajszego pływania?), mimo to pedałuje się lekko.

Krótko, ale już późno. Fajny czas jazdy pokazał licznik: 01:00:00 :-)

Jazda z sakwami - luz (z takim ciężarem i na takim dystansie).
Wnoszenie roweru z pełnymi sakwami na czwarte piętro - to trzeba przeżyć :-)

Krótko, po chleb

Poniedziałek, 25 lutego 2008 · Komentarze(12)
Krótko, po chleb

Dziś brak czasu więc tylko krótki wieczorny wypad z Łukaszem po chleb. Tym razem w odwrotnym kierunku, przez Rokitnicę do Miechowic i powrót przez Stolarzowice.

Fantastyczna jazda na podjazdach, nie wierzyłem, że jest taka różnica między zwykłymi pedałami, a SPD. Wiem, że już trzeci dzień o tym wspominam ale dla mnie to nowość. Pracują zupełnie inne mięśnie i mam wrażenia jakbym wkładał w pedałowanie o połowę mniej energii niż zwykle na tej trasie.

Krótko, ale przy okazji zaliczam pierwszy tysiąc w tym roku (ostatnio świętowałem pierwszy tysiąc w życiu - ale to było licząc od grudnia). Ależ to leci.

Wciąż jestem dumny z wczorajszego wyczynu mojej małżonki :-)

Snukraina

Wtorek, 19 lutego 2008 · Komentarze(4)
Snukraina

Wzorem koleżanki dziś zakładam słuchawki, a właściwie słuchawkę na ucho i samotnie po 21 wyprowadzam rower. Trochę mży ale po wczorajszej przerwie chce mi się jechać. Trochę odreagować dzisiejszy dzień, trochę po to żeby posłuchać nowych płyt w samotności.

Na początek Farben Lehre "Snukraina" i kierunek Stolarzowice. Jedzie się świetnie, muzyka taka sobie. Dalej, Górniki, Wieszowa, muzyka wciąż przeciętna, a ściślej mówiąc strasznie przypominająca stare utwory, do tego teksty coraz bardziej mnie dobijają. Cytaty, slogany... wszystko jakieś takie oklepane. Nie wracam do domu. Jeszcze. Kierunek Grzybowice i dalej do Mikulczyc. Płyta coraz bardziej mnie nudzi. Jeszcze kółko po Mikulczycach i... ruszam w kierunku Biskupic zamiast do domu. Dobrze, że płyta się powoli kończy. Niestety do końca nic mnie nie ujęło, nie zaskoczyło. W przeciwieństwie do drogi, po jeździe w całkowitej ciemności - nie tu chciałem wyjechać. Zamiast przed os. Młodego Górnika w Biskupicach wylatuję z tyłu szpitala na początku Biskupic. Zawsze uważałem, że nie jest to pora na zwiedzanie tej dzielnicy i po chwili znajduje to potwierdzenie przed jednym z barów. Nie wnikam kto się z kim leje, grunt, że skończyli się Farbeni i zaczyna Totentanz.

Zaczynają bardzo Comowato, a ja dość szybkim tempem mijam Biskupice i jadę - po raz kolejny w ciemnościach przez las - w kierunku Rokitnicy. Z przeciwka nadjeżdża samochód, zwalnia, wjeżdża na mój pas, wraca na swój... dziwnie się czuję, ale spoko... to panowie władza patrzyli co za wariat po nocy, w lesie na rowerze jedzie. Widać uznali mnie za niegroźnego i nie kazali się zatrzymywać. Totentanz (dla niewtajemniczonych to byłe pół składu KSU i jako menadżer Prezo - również KSU) w tym momencie przypomina mi stare Turbo (kto jeszcze pamięta "Dorosłe Dzieci"?).

Mijam Rokitnicę i po tradycyjnym podjeździe jestem w domu.
Totentanz: Farben Lehre 1:0
Zobaczymy co będzie po kolejnym odsłuchu.

Z muzyką się całkiem przyjemnie jeździ. Nawet jeśli nie zawsze jest ona tym czego oczekiwaliśmy,

Krótko ale rodzinnie

Niedziela, 17 lutego 2008 · Komentarze(18)
Krótko ale rodzinnie

Weekendy to tylko z pozoru więcej czasu. A może raczej z powodu jego większej ilości niż zwykle, ma się wrażenie, że jest nieskończony i w efekcie zamiast go wykorzystać do maksimum powtarzamy sobie, że jeszcze zdążę, jeszcze chwilę lenistwa... Dziś też zamiast pojeździć przy porannym słoneczku ociągam się i dopiero przed zachodem słońca, po odwiezieniu dzieci do babci, udaje nam się wyjść na rowery. Nam, bo żona postanawia mi towarzyszyć.

Trochę późno więc cel bliski - Repty. Niestety moja małżonka nie przepada za ruchem drogowym i proponuje przejazd koło stawu na Helence, przez las i przez ulicę Przyjemną, która jednak szybko kończy się na ruchliwej trasie Gliwice - Tarnowskie Góry. Żeby nie stresować małżonki, przecinamy drogę i wpadamy do lasu. OK, jedziemy w kierunku Zbrosławic i najwyżej tam odbijemy na Repty. Droga mocno zmarznięta, koleiny ale żona dzielnie daje radę.



Kilka leśnych skrzyżowań, jedziemy na azymut, niestety po jakimś czasie droga robi zwrot prawie o 180 stopni i wracamy. Trudno, Repty będą innym razem. Jedziemy dalej, kilka zjazdów i podjazdów. Uciekam na chwilę żonie i kątem oka widzę dwie sarenki, niestety dostrzegły/usłyszały mnie i uciekają.
W tym czasie moja żona zatrzymuje się by podziwiać... głuszca. Wydaje się to być niemożliwe, ale przegląd zdjęć dostępnych w sieci każe wierzyć, że to był faktycznie głuszec, tylko skąd tutaj? Chyba, że to coś o podobnym wyglądzie, ogonie...

Jedziemy dalej w stronę Rokitnicy i... dobrze, że Anetka jedzie pierwsza, bo gdybym jechał swoim tempem wpadłbym na przecinające nam drogę kolejne sarenki. Tym razem jest ich 1, 2, 3, ... 7, 8. Wow! I kto mówił, że Śląsk jest brudny?

Dalej przedzierając się przez gałęzie i ścięte drzewa ruszamy w stronę domu. Nie wszędzie da się przejechać.



Krótki postój na łyk czegoś ciepłego.



Usunięcie przeszkód z drogi i powrót do domu.



Krótko, powoli, ale fajnie... bo razem.
Trzeba jednak te wolne dni lepiej organizować, żeby można było pojeździć bez patrzenia na zegarek...

Pierwszy tysiąc !!!

Sobota, 16 lutego 2008 · Komentarze(14)
Pierwszy tysiąc !!!

16 grudnia ubiegłego roku zacząłem jeździć, dziś, po dwóch miesiącach, przekroczyłem barierę 1000km.

Poranek - zimny, -10C ale zagggaduję do Łukasza - odzew pozytywny :-).
Ruszamy przez Rokitnicę do Biskupic, tam rzut oka na ostatnio odkryty staw.



Dalej szyby kopalniane na os. Młodego Górnika. Kiedyś Śląsk był kojarzony tylko z takimi widokami. Dziś część ich zniknęła, część stoi nie używana.





Dalej przez Biskupice, fascynujący jest klimat tej starej robotniczej części dzielnicy zwanej Bozywerk (Borsigwerk, czy też os. Borsiga).



Szybka decyzja i ruszamy w stronę Rudy. "Jaka fajna górka" woła Łukasz zjeżdżając. Rozumiem, że ma na myśli podjazd, który za chwilę się wyłoni zza zakrętu :-) Nie pierwszy dziś i nie ostatni.

Ruda, mimo, że blisko zawsze była dla mnie tajemnicą jeśli chodzi o topografię miasta. Jak widać ostatnio mam coraz łatwiej.



Rzut oka na DTŚ-kę (Drogową Trasę Średnicową) - jest coraz bliżej Zabrza.



Jedziemy sprawdzić nawierzchnię nie udostępnionego jeszcze do ruchu odcinka. Cudownie i... za krótko. No tak, tu już zaczyna się Zabrze. Jedziemy dalej przez hałdę, gdzie Łukasz zachowuje się jak lodołamacz przedzierając się przez kolejne kałuże.



Dalej tyłem Zaborza i jakiś park. Całkiem przyjemny, jedziemy, ciekawe gdzie wyjedziemy. Tak jak podejrzewałem - Zabrze 3 Maja. Odbijamy w stronę Makoszów i przez os. Janek wpadamy do następnego parku. Jeszcze fajniejszy i jeszcze większy. Zapraszam tych którym Zabrze kojarzy się tylko z węglem i stalą.

Zimno daje się we znaki Łukaszowi, to nie są buty na zimę. Do tego zawartość bidonu mu zamarzła.
Potrzebna chwila przerwy. Niestety sympatycznie zapowiadająca się knajpka na tyłach Ogrodu Botanicznego jest zamknięta. Na stacji benzynowej nie da się zjeść nic ciepłego. Dojeżdżamy przez do szybu „Maciej”. Kolejny przystanek na Szlaku Zabytków Techniki Województwa Śląskiego.





Chciałem zwiedzić ale mimo, że dzwoniliśmy to nic z tego. Zamknięte, można zwiedzać tylko w czwartki od 10:00 do 13:00 lub w innym terminie po uprzednim uzgodnieniu.


Ruszamy. Pokazuję Łukaszowi Świat Wodny w Zabrzu , a właściwie plac i reklamę, gdzie miał powstać i… niestety nie powstanie. Miejsce jest po prostu pechowe, obok od lat WIELU straszy szpital, który nigdy nie doczekał się otwarcia. Tuż obok niego skracamy (tylko dystans – nie czas :-) bo nawierzchnia jest delikatnie mówiąc inna. Łukasz nabrał rumieńców po tym odcinku. Ja ich nabieram chwilę później po odcinku Mikulczyce – Helenka. Niby szosą, ale zimno i wiatr zrobiły swoje. Wracam zmęczony, przyjemnie zmęczony – przecież zrobiłem mój pierwszy tysiączek ;-)

Jak na wsi

Czwartek, 14 lutego 2008 · Komentarze(16)
Jak na wsi

Dwa dni przerwy od jazdy, ale nie od rowerka. Wtorek poświęcony na szorowanie i smarowanie rowerka żeby nikt się już nie czepiał ;)

Dziś niestety też brak czasu, ale wieczorkiem, żona przypomina sobie, że nie ma pieczywa. Oczywiście chętnie wyskoczę... na rowerze. GG do Łukasza i jedzie ze mną. Ma ubaw, nie dość, że po chleb na rowerze to jeszcze do piekarni dwa osiedla dalej - prawie jak na wsi (nie obrażając nikogo) :-)

Bez przygód, szybko (jak dla mnie trochę nawet za szybko) przez Stolarzowice do Miechowic. Zakupy i drugą stroną przez Rokitnicę (i bankomat) do domu.

Potem jeszcze chwilę samotnie po osiedlu testując przerzutki, bo coś nie chodzą tak jak bym chciał. Niestety ani godzina, ani temperatura nie nastrajają do regulacji na dworze. Nie dziś.

Fajnie ale za krótko. Nic to, idzie weekend (niestety krótki bo jutro wieczór już zajęty) :-)

Śpiewająco

Poniedziałek, 11 lutego 2008 · Komentarze(24)
Śpiewająco

Obawiałem się, że po wczorajszych ekscesach dziś nie będę wiedział co mnie bardziej boli. Rano szok. Czuję trochę kolana i nic więcej. Schodzę po schodach i o dziwo wcale nie jest tak źle. Wracając z pracy już po głowie chodzi mi, choć krótka przejażdżka.

Po późnym obiadku dylemat: czyścić rower czy chwilę pojeździć. Rozwiązanie przychodzi samo, kolega po lekturze moich wpisów zawziął się i zaggaduje: "mała rundka?” i... życie stało się prostsze. On rozpoczyna sezon, a ja nie mam wątpliwości. Zrzucam z roweru szufelkę błota, na więcej nie ma czasu. Niestety nie wiele to pomaga. Łukasz spoglądając na rower i pompkę rzuca tylko: "Przyspawana?"

Ruszamy do Gliwic. Po ciemku, szosą, jedynie na krótko skracamy sobie drogę w terenie. Rokitnica, Grzybowice, Czekanów, Szałsza, Żerniki. Tu przez las i lądujemy na Toszeckiej w Gliwicach. Dość szybko, ale Łukasz narzucił przyzwoite tempo (jak na moje możliwości i kilogramy). Krótkie spotkanie na stacji z kolegą Łukasza i w drogę. Dla odmiany w stronę Łabęd i Czechowic, bo... bliżej (jak się potem okazuje nie jest to prawda). Kilka podjazdów i zjeżdżamy na Przezchlebie, Ziemięcice, krótki postój w Świętoszowicach i przez Grzybowice, Rokitnicę powrót do domu.

Bez przygód poza... śpiewem. Przerażający śpiew łańcucha. Już wczoraj miałem wrażenie, że coś piszczy ale to co dziś wyprawiał to był prawdziwy recital. Pora na porządne czyszczenie i smarowanie, bo się obrazi na mnie.

Cieszę, że nie padłem po wczorajszym dniu i że wciąż mogę (i chcę) patrzeć na rower :-)

Zabrzańskie klimaty

Sobota, 9 lutego 2008 · Komentarze(11)
Zabrzańskie klimaty

Po krótkiej przerwie spowodowanej przeglądem roweru w serwisie, a potem walką z hamulcami dziś znów na rowerek. Niestety na krótko. Więc w ramach testowania roweru rundka po Zabrzu.

Najpierw przez Rokitnicę do Biskupic. Jakaś spacerowa uliczka osłonięta drzewami po lewej. Skręcam. Ciekawe dokąd prowadzi i skąd się tu wzięła. Wow. Po lewej zbiornik wodny pełen ptactwa i - jak można przeczytać na postawionych tablicach - ryb. Tych drugich jednak nie widać, za to pierwszych mnóstwo.



Kaczki, na przemian biegające po cienkim lodzie i pływające tam gdzie ich starsi bracia wyrąbali przeręble.



Ogólnie witają mnie z otwartymi ramionami (skrzydłami).



Nagle szok... dwie kaczki, ale nie, spoko, na szczęście nie bliźniaczki :-)



Dobra, w drogę.
Włóczę się trochę po Biskupicach, nie przepadam za tymi okolicami (nie jest tam najbezpieczniej) ale dziś mi się podoba. Ciekawa zabudowa, ciekawe zakamarki ale na zdjęcia przyjadę innym razem.

Dalej do centrum, niespodziewanie nowy rekord prędkości 47,65 km/h
I po chwili Centrum Handlowe Platan. Jeszcze nie tak dawno była tu Huta Zabrze. Dziś wielu budynków już nie ma. Szczerze mówiąc myślałem, że huta zupełnie przestała działać, ale reklama, która jakiś czas temu pojawiła się na jednym z budynków wzbudziła we mnie pewne wątpliwości, czy na pewno huta już nie działa.



Kawałek dalej wieża ciśnień. Schowana, wiele osób nawet nie wie, że ona istnieje. O ile dobrze doczytałem to jedna z najstarszych w naszym województwie. Zniszczona, mam nadzieję, że nie podzieli losu innej, którą ze względu na stan techniczny trzeba było rok, czy dwa lata temu zburzyć.





Jeszcze szybkie zdjęcie hasła pozostałego z poprzedniej epoki - jak zauważyła kiedyś kuzynka - z błędem ortograficznym.



Pełne podziwu spojrzenie na innego rowerzystę (z kulami na plecach ale na rowerze)



Mija mnie ochroniarz. Teren nie jest ogrodzony, oznaczony więc pstrykam sobie dalej. Widzę, że spogląda na mnie z ciekawością, chyba mu się to nie podoba, ale nie bardzo wie co robić.
Chowam aparat i jadę dalej jakąś dziwną drogą prowadzącą w głąb terenów byłej huty.

Po drodze głaz z datą sprzed 101 lat – nie ma pojęcia co może upamiętniać.



Dojeżdżam do ogrodzenia, gdzie z daleka wychodzi kolejny ochroniarz. Sympatyczny, dużo starszy od tego wcześniejszego. Ucinamy sobie pogawędkę o życiu, Zabrzu, hucie. Okazuje się, że huta ma się całkiem nieźle w prywatnych rękach i działa. W ograniczonym zakresie, ale funkcjonuje. Nie do końca była w stanie wyjaśnić mi status terenu, na którym jestem, bo nie jest ogrodzony, nie ma żadnych znaków ale oni go pilnują – dyrekcja kazała. Żegnam się i mało nie rozjeżdżam ochroniarza, którego spotkałem wcześniej. Chce wiedzieć co tu robię i informuje mnie (z jakimś takim strachem – nie wiem czy boi się mnie, czy swoich zleceniodawców), że tu nie można… Wyjaśniam mu, że dopóki nie będzie tu ogrodzenia bądź znaków to może… mnie dalej informować… ;-)

Późno, wracam do domu, po drodze jeszcze krótki postój przed Rokitnicą. Zza szprych widać wiosnę :)



Ech, ale sympatycznie mi się jeździło, mimo, że na miejscu, że króko, ale po prostu fajnie. Zobaczymy jak będzie jutro :-)

Myjnia

Wtorek, 5 lutego 2008 · Komentarze(15)
Myjnia

Po niedzielnym wyjeździe i kąpielach w błocie rower wygląda koszmarnie.



Jako, że nie było czasu go wymyć, a szorowanie po poprzednim wyjeździe w teren do dziś mi się odbija czkawką - myjnia.
Ciepły wieczór więc przez Rokitnicę i Milulczyce rundka do Zabrza. Dziwnie cicho i spokojnie na ulicach jak na "śledzia". Wjazd na myjnię i szorowanko. Nieliczni kierowcy czterech kółek dziwnie nieco patrzą ale co tam. Po chwili rower lśni.

Co dalej z tak pięknie rozpoczętym wieczorem? Może do Gliwic? Czemu nie? Przez Wolności i Chorzowską wpadam do Gliwic, tu również spokój. Jako, że w domu czeka jeszcze trochę pracy, a do tego brat mi przysłał uaktualnioną rozpiskę majowego wypadu - wracam. Odrobię trochę domowych zaległości i trzeba by powoli zerknąć w przewodniki :-)

Powrót przez Żerniki, Szałszę, Czekanów, Grzybowice, Wieszową i Rokitnicę. Zupełnie spokojnie. Pomyśleć, że kiedyś o wyjeździe do Gliwic to bałem się myśleć (za daleko), teraz wracam tylko z powodu braku czasu.

Ciekawe, czy taki mądry będę w niedzielę, jeśli dopisze pogoda... dostałem sympatyczną propozycję wyjazdu w towarzystwie bikestats'owym i... dystans będzie pewnie inny ;)
I nie będę się mógł tłumaczyć brakiem czasu...

Mam za swoje

Niedziela, 3 lutego 2008 · Komentarze(2)
Mam za swoje
Jak pisałem ostatnio - nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem.

Sobotnie przedpołudnie deszczowe, a potem z różnych względów też nic nie wyszło z jazdy. Niech żyją plany weekendowe. :(

Dziś z własnej winy/głupoty z trudem podjąłem decyzję o wyjeździe. Siadłem nie wiedząc czy przejadę choć 5km i do lasu.
Słonecznie i ciepło ale w lesie... błoto - wszędzie błotniście i ślisko. Pokarało, nie dość, że zmęczony jestem to jeszcze takie warunki. Mam za swoje.

Zamiast wybrać się na jakąś wycieczkę to włóczyłem się bez celu po lesie. Potem chwila oddechu w Radzionkowie i włóczęga po mieście. Powrót znów przez las i błoto. Upaćkany po pas. Rower również. Koszmarnie zmęczony. Dobrze mi tak.