Zmęczony
Zmęczony całym tygodniem, zmęczony pogodą, zmęczony bolącym gardłem...
Nic się nie zmieniło od początku kwietnia, wciąż brak czasu na rower, w sumie to nie tylko na rower...
Dziś od samego rana dzień pod hasłem: "... w takich chwilach najczęściej
ruszam gdzieś w połoniny...". Niestety połoniny daleko, więc na pocieszenie wieczorem rower. Chmurzy się nieco, ale to nie jest istotne, muszę, po prostu muszę...
Włączam TSA i jadę w stronę Zbrosławic. Koszmarnie wolno i ciężko (zatrzymuję się nawet na chwilę, aby sprawdzić, czy mi się hamulce nie zablokowały). Nie ma pary... nie wiem o co chodzi, za duża przerwa, a może rzeczywiście jakieś choróbsko mnie rozkłada... W Zbrosławicach jest już lepiej, jakoś jadę.
Jadę i rozmyślam, o minionym tygodniu. O ludziach, których obserwowałem przez cały tydzień. Jedno ze spotkań na początku tygodnia sprawiło, że wyjątkowo intensywnie zastanawiałem się nad tematem: człowiek w pracy.
Mijam Kamieniec, Boniowice, wjeżdżam do Świętoszowic. Pozdrawiam stojącą grupę rowerzystów i śmigam w kierunku Szałszy. Coraz lepsze tempo. Tak mi się przynajmniej wydaje, bo po chwili wspomniana grupka bez problemu mnie dogania i wyprzedza. Łapię się ich i... okazuje się, że można przez dłuższy czas jechać ponad 30 km/h. Szok. Niestety wkrótce skręcają w inną niż ja stronę i znów jadę sam. Kieruję się w stronę kąpieliska w Maciejowie, dziwne, że tą ścieżką rowerową jeszcze nie jechałem. Znów mogę zostać sam na sam ze swoimi myślami. W międzyczasie przygrywać zaczęli chłopcy z DTH ;)
Jak dziwne są postawy ludzi w pracy, jedni chcą, a nie mogą, inni mogą, a nie chcą, jeszcze inni chcą, mogą ale nic to nie daje bo... właśnie bo... co?
Bo już raz kiedyś wtopili i teraz nikt ich nie traktuje poważnie? Bo nie mają siły przebicia? Bo robią coś, co w danych warunkach nie ma szans powodzenia? Bo są na niewłaściwym stanowisku? Bo...?
Z Maciejowa jadę do Sośnicy i szok - licznik po dwudziestu kliku kilometrach pokazuje średnią 24 km/h !!! - jak na moje warunki to kosmos. Niestety tu dopada mnie zmęczenie, nie pomaga batonik, brak Izo Plusa... Jadę przez Zabrze, koło stadionu Górnika mało nie ląduję na masce jakiegoś idioty, który zupełne mnie zignorował wyjeżdżając z podporządkowanej.
Chwila przerwy u mamy i wracam do domu. Zaczynam czuć zmęczenie w nogach. Ciemno, na szczęście nie pada. Niestety średnia poszła się kochać... znów ciężko mi się jedzie.
Ciekawi są też ludzie, którzy robią masę niezłej pracy i... nikt tego nie widzi... nikt nie chce widzieć, dobrze, że ktoś to robi, nie ważne czy ma na to czas, czy ma coś z tego... dobrze, że robi, bo inni nie muszą się o to martwić. A ci ludzie często są zbyt dumni żeby się upomnieć o docenienie tego, żeby powiedzieć, że mają tej pracy za dużo, że... Ech...
Dobrze, że są też tacy, którzy robią to co powinni, cieszy ich to i ktoś to docenia.
Ciekawe, że wśród tych wszystkich grup są ludzie na wszystkich stanowiskach... od najniższych do najwyższych... Szkoda tylko, że brakuje ludzi, którzy powinni zarządzać zasobami ludzkimi, kierować ich działaniami, rozwojem... szkoda, bo to było z pożytkiem dla wszystkich...
Dojeżdżam do domu. Pierwszy chyba raz tak ciężko wnosi mi się rower na czwarte piętro, tak wolno...
Zmęczony jestem. Zmęczony rowerem i tym tygodniem... Niestety reszta weekendu nie zapowiada się ciekawie pod względem rowerowym... jutro ma lać, a pojutrze też chyba nie będzie zbyt ładnie. Odpuściłem maraton we Wrocku... szkoda..., a może dobrze, bo chyba nie jestem na to jeszcze gotów...
Będzie za to może czas żeby zająć się stronką, którą ostatnio nieco zaniedbałem.