Wpisy archiwalne w kategorii

W towarzystwie

Dystans całkowity:30093.27 km (w terenie 8553.43 km; 28.42%)
Czas w ruchu:2252:29
Średnia prędkość:13.97 km/h
Maksymalna prędkość:183.00 km/h
Suma podjazdów:63035 m
Maks. tętno maksymalne:208 (144 %)
Maks. tętno średnie:191 (100 %)
Suma kalorii:321253 kcal
Liczba aktywności:911
Średnio na aktywność:36.26 km i 2h 28m
Więcej statystyk

Bez WOŚP-u

Niedziela, 12 stycznia 2014 · Komentarze(6)
Bez WOŚP-u
Nie tak zupełnie, i nie dlatego, że nie lubię, wręcz przeciwnie :-)

Tyle, że ostatnie lata o ile pamiętam to były WOŚP-owo-rowerowe. W tym roku trochę inaczej. Moja rodzinka pojechała do kopalni Guido, aby (z sukcesem) bić rekord w prowadzeniu resuscytacji krążeniowo-oddechowej pod ziemią na poziomie 320. A ja wykorzystałem obecność Damiana na Śląsku i wybraliśmy się do lasu, aby objechać kilka ścieżek w okolicy. Tak jak podejrzewałem większość bez problemów da się przejechać, tylko ja mam z tym problemy.

Przecież to proste © djk71


Tak jak pisaliście w komentarzach, jeżdżąc z kimś jest łatwiej, raz, że widzisz, że się da, a dwa jest jakiś większy spokój, że nawet kiedy coś Ci się stanie, to obok Ciebie jest ktoś, kto może pomóc.

Fajna jazda, choć jak zwykle wyszło, że po kilku podjazdach brakuje mi sił. Faktycznie się zmęczyłem, jak wczoraj.

Kadencja: 76

Cztery szóstki to OberSzatan?

Sobota, 11 stycznia 2014 · Komentarze(5)
Cztery szóstki to OberSzatan?

Dziś z rana na turniej Igorka do Rokitnicy. Chwila kibicowania, momentami wyniki na tablicy dziwne ale to na szczęscie tylko między meczami.

Dziwny wynik © djk71

Powrót do domu, bo przyjeżdża brat. Kiedy schodzę z rowerem na dół, Damian właśnie podjeżdża. Najpierw jeszcze raz do Rokitnicy, bo przecież musi zobaczyć chrześniaka w akcji, akurat kończy się impreza, chłopcy zdobywają pierwsze miejsce ;-)

Mamy I miejsce © djk71

A potem na przejażdżkę. Las miechowicki, zahaczamy o DSD, mijamy Tarnowskie Góry, by po chwili wjechać na drogą wiodącą przez Głęboki Dół do Kalet. Droga prosta i szeroka więc jest okazja do porozmawiania.

W Kaletach kontrola czasu i chwila wahania, czy Świerklaniec, czy Brynek. Skręcamy w lewo, wjeżdżając na szlak LR i jedziemy w stronę Mikołeski. W Boruszowicach stwierdzam, że brakuje już czasu na Brynek i odbijamy w stronę Pniowca.

Rybna, Laryszów i w Ptakowicach zamiast skręcać na Górniki, jedziemy w stronę Rept. Podjazd z wyższą kadencją i terenowa droga do Stolarzowic sprawia, że zaczynam czuć zmęczenie. Mijamy DK78 i na rozjeżdżonej, chyba przez konie, ścieżce wywracam się. Już upadając czuję jak łapie mnie skurcz w łydce. 

Po chwili ruszamy dalej, teraz już bez przeszkód docieramy do domu. Kilkadziesiąt metrów od domu licznik pokazuje same szóstki.

Cztery szóstki © djk71

Fajne, ale ciekawe, czy kiedyś uda mi się zobaczyć taki wynik tylko... z przecinkiem w innym miejscu... :-)

Kadencja: 82

Śladem LR

Niedziela, 5 stycznia 2014 · Komentarze(2)
Śladem LR
Jakiś czemu w trakcie objazdu Leśnej Rajzy poznałem Wojtka. Nie dane nam było więcej spotkać się na szlaku, choć plany były. Wczoraj wieczorem wstępnie się umawiamy na poranne spotkanie w Świerklańcu. I o dziwo udaje się. Rundka po parku, wokół zalewu i obieramy kierunek: Woźniki.

Bałem się, że w terenie będzie błoto, ale wygląda, że są tylko kałuże. Całą trasa to pogaduchy o rowerach i nie tylko. W Bibieli spotkanie z historią.

Publiczna Szkoła Powszechna
Publiczna Szkoła Powszechna © djk71


Po chwili ruszamy dalej.

Wojtek gotowy do dalszej jazdy
Wojtek gotowy do dalszej jazdy © djk71


Mijamy bagna, choć gdyby nie tablica można by je było minąć nic nie zauważając.

Przed nami bagna
Przed nami bagna © djk71


Przed Woźnikami niestety droga zmienia się w błoto. Trafiamy na myśliwych wracających z polowania (mieli ustrzelonego jelenia), ich widok tak mnie zaskoczył, że nawet zdjęcia nie zrobiłem.

W planach wizyta w kościele w Woźnikach, ale akurat trafiamy na mszę i odpuszczamy. Zatrzymujemy się za to przy drewnianym kościółku kawałek dalej. Niestety zamknięty. Strasznie mnie to denerwuje, choć rozumiem, że to z obawy przed złodziejami.

Kościółek w Woźnikach
Kościółek w Woźnikach © djk71


Krótka przerwa w lesie i dojeżdżamy w okolice Zielonej. Tu okazuje się, że jakoś szybko nam czas minął i za godzinę powinienem być na obiedzie, a do domu daleko. Decydujemy się rozstać. Wojtek wraca lasem, a ja gnam asfaltem. O ile rano była pustka na drogach, to teraz jest ruch. Niezbyt komfortowo się jedzie, ale cóż... obiad czeka.

Lekko spóźniony, zmęczony, ale w dobrym nastroju docieram do domu. Dzięki Wojtku, za fajną przejażdżkę. Do następnego razu.

Kadencja: 83

Przypadkowy Chorzów

Sobota, 4 stycznia 2014 · Komentarze(7)
Przypadkowy Chorzów
Rano zawożę rower do Ostrawy, przy okazji składamy z Wiktorem wizytę w sklepie muzycznym, co nieco przedłuża nasz pobyt w Czechach. Po powrocie okazuje się, że już nie zdążę na rower przed obiadem więc... nici z jazdy przy świetle słonecznym. Trudno. Zgadujemy się z Amigą, który dziś spędza kolejny pracowity dzień w Gliwicach i... już po zmroku spotykamy się między Mikulczycami i Rokitnicą.

Bez planu krążymy po okolicy, w końcu trafiamy do Rudy.

Kościół na Pl. Jana Pawła II
Kościół na Pl. Jana Pawła II © djk71


Szopka przed kosciołem
Szopka przed kosciołem © djk71


Wszędzie daleko
Wszędzie daleko © djk71


Tu krótka sesja zdjęciowa i kiedy jadąc zastanawiamy się co robić dalej, czuję, że przednie koło zaczyna mi uciekać. Czyżbym nie miał powietrza, nie, jest, po chwili na Rondzie im. Powstańców Śląskich okazuje się, że powód jest zupełnie inny. Kolejny raz ucieka mi koło, w efekcie rower przyjmuje pozycję horyzontalną, a ja szlifuję kolanem po asfalcie. Jest ślisko. Dziwne, bo termometr wskazuje około 6 stopni. Prawie niemożliwe, a jednak. Na szczęście obywa się bez większych strat.

Decydujemy się jechać do Parku w Chorzowie. Jedzie się fajnie, ale muszę przyznać, że momentami jestem mocno spięty. Szczególnie na kostce (cegłach) obok planetarium. Dojeżdżamy do Stadionu Śląskiego i pora się pożegnać. Darek śmiga do siebie, a ja do siebie. Mała niespodzianka w Chorzowie, bo obok Teatru Rozrywki widzę znaki zakazu dla rowerzystów przy wjeździe na estakadę. Hmmm. Spróbujemy objechać gdzieś obok, W efekcie wracam przez Świętochłowice, Łagiewniki i tamtędy docieram do Bytomia, skąd już rzut beretem do mety.
Kadencja: 93

Wolę śnieg niż błoto

Niedziela, 22 grudnia 2013 · Komentarze(8)

Wolę śnieg niż błoto

Przed wyjściem pytam żonę, która właśnie wróciła z kijków: błoto, czy śnieg? Śnieg. To nie biorę błotników. A mogłem spojrzeć na termometr...

Pięknie
Pięknie © djk71

Na początku rzeczywiście resztki śniegu, ale z każdym kolejnym kilometrem śnieg znika, za to jest więcej błota. Dziś tylko po okolicy, po ścieżkach, tych znanych i tych mniej znanych. To, że pryska w oczy to drobiazg, gorzej wtedy, gdy kiedy tylne koło jeździ na boki zamiast do przodu.

Droga czeka
Droga czeka © djk71

Hamulec działa jak wczoraj, czyli... jutro serwis. Pytanie czy znajdzie się jakiś, który zajmie się odpowietrzeniem w trakcie rozpoczynającego się weekendu...

Błotko
Błotko © djk71

Nie tylko rower jest brudny...

Błotko nie tylko na rowerze
Błotko nie tylko na rowerze © djk71

Kadencja: 83

Nocna Masakra 2013

Sobota, 14 grudnia 2013 · Komentarze(15)
Uczestnicy

Nocna Masakra 2013

Ostatnia już chyba impreza na orientację w tym roku, na którą się wybieramy. Po krótkiej nocy ruszamy w drogę do Ińska. Daleko. Dojeżdżamy na miejsce około czternastej. Planowana godzina startu: 16:30. Meta: 7:30. 15h do naszej dyspozycji… :-)

Nocna Masakra © djk71

Czasu mamy akurat tyle żeby załatwić formalności, porozmawiać trochę ze znajomymi, rozpakować się, przygotować rowery i coś zjeść.

Trzeba coś zjeść przed startem © djk71

Największy problem to podjęcie decyzji w co się ubrać. 15 godzin jazdy w temperaturze 1-4 stopni. Na szczęście (choć czy na pewno) nie ma mrozu, może jedynie trochę pokropić.

Ubrani i spakowani stawiamy się na odprawie, a może to raczej odprawa się zaczyna obok nas :-). Inni w tym czasie przygotowują się do... odpoczynku :-)

Niektórzy się obijają © djk71

Do odnalezienia mamy 18 punktów kontrolnych, oznacza to, że skoro optymalny dystans to ok. 200km, to będą długie przeloty między punktami. Czyli każdy punkt co ok. 45 minut. Bierzemy mapy (1:100 000) oraz opisy punktów i zaczynamy planowanie. Nie łudzimy się, że zaliczymy wszystkie punkty, ale zaznaczamy całą trasę, najwyżej w trakcie jazdy będziemy ją modyfikowali. Start o 16:50, ruszamy kilka minut później.

PK 2 - Paśnik, po drabince do góry
Ruszamy na północny-zachód. Już krótko po starcie nie wiem, czy to pojawiająca się mgła, czy mżawka sprawiają, że niewiele widzę. Okulary trzeba schować do kieszeni. Nie ułatwi to nawigowania. Zjeżdżamy z asfaltu i zaczyna się zabawa. Nie mam mrozu, a padało, więc jest… błotko… Dojeżdżamy w okolice punktu, chwila poszukiwań i jest. Paśnik dla niedźwiedzi, dinozaurów? I czy potrafią wchodzić po drabince? :-)
Punkt zaliczony o 17:50. Jest dobrze.

PK 6 - Skrzyżowanie przecinek
Ruszamy do następnego punktu. Wjeżdżamy do lasu od strony Linówka. Na rozjeździe Darek sugeruje zjazd w lewo. Nie podoba mi się. Za wcześnie. 250m dalej jest droga. Skręcamy. Niestety szybko się kończy. Chyba. Do tego jest mokro. Wracamy. Sam nie wiem czemu, bo przecież tu nam się dystans zgadza. Wracamy do poprzedniego rozjazdu i zaczynamy przeprawę przez błoto. Rowery zaczynają tańczyć, momentami trzeba je prowadzić. Jest przecinka, ale trochę dalej niż być powinna. Przeczesujemy całą okolicę, drzewo, po drzewie. Nie ma. Zajmuje nam to trochę czasu. Jeszcze raz ruszamy w stronę poprzedniego miejsca, szukamy innej przecinki, nie ma. Patrzymy na zegarki - jest już chyba około 20-tej. Gdzie uciekło nam tyle czasu?
Rezygnujemy z dalszego szukania.

PK 7 - Drewniana wieża, południowo-wschodnia podpora
Z wieżą nie powinno być chyba problemu. Długi przelot do Ciemnika. Postanawiamy zjeść jakiegoś kabanosa i zatrzymujemy się na przystanku autobusowym. Stawiamy rowery i słychać jakiś syk… Dziura w tylnym kole :-( Oprócz posiłku czeka mnie serwis. Kolejny zmarnowany czas.
Ruszamy i w lesie niespodzianka, niewiele widać, tylko najbliższe drzewa. Jeśli punkt nie jest tuż przy ścieżce to może się okazać, że go miniemy nie zauważając go. Odbijamy z głównej ścieżki na wschód, docieramy na skraj lasu, a wieży nie ma, tzn. my jej nie widzimy. W międzyczasie Amiga gubi licznik. Jeszcze chwila szukania i poddajemy się. Mgła z nami zwyciężyła.

PK 1 - Urwany nasyp, na dole w strumieniu, przejście możliwe
Jedziemy w stronę Krzemienia, a następnie asfaltem w stronę Bytowa. Rozpędzamy się trochę za daleko, ale ma to swoje dobre strony. Zauważmy czynny (choć już po godzinach otwarcia) sklep. Jesteśmy niewątpliwą atrakcją dla imprezujących tam mieszkańców. Szybko dowiaduję się jaką żyłkę trzeba mieć na 32-kg szczupaka i, że mapa jest do niczego, bo przez pryzmat butelki miejscowości są poodwracane :-) W końcu żegnamy się i ruszamy w stronę punktu. Jest strumyk i nawet dwa mostki, ale punktu nie ma. Szukamy wszędzie i nic. Jeszcze raz rzut oka na opis i na kompas. Hmmm, czy to na pewno jest nasyp? I czemu kierunek się nie zgadza? Ruszamy dalej i mamy urwany nasyp. Jest też punkt i jest 22:58. Ponad 5 godzin od poprzedniego punktu. Masakra.

PK 10 - Most kolejowy, możliwe przejście dołem wzdłuż rzeki, drzewo ok 20m na zachód
Kolejny długi przelot. Jesteśmy w Rybakach. Za mostem powinien być zjazd na czerwony szlak. Niestety nie ma po nim śladu . Musimy brać pod uwagę, że mapa może nie być najnowsza. Niestety z tej strony nie ma też chyba żadnej sensownej ścieżki. Decydujemy się na zjazd do Recza i atak z tamtej strony. Mijamy tory kolejowe, jakoś nie chce nam się włóczyć po czynnej linii kolejowej.
Skręcamy w prawo w ul. Srebrną i ulica się kończy… baranami. Wracamy. Na głównej ulicy zaczepiają nas policjanci z drogówki, którzy akurat mają przerwę w kontroli kierowców. Dopytują się co to za impreza i usilnie chcą nam pomóc. Ich rozmowa budzi momentami uśmiech na naszych twarzach, ale trzeba przyznać, że starają się bardzo. Żegnamy się i ruszamy jeszcze raz w Srebrną. Obok baranów jest ścieżka, którą decydujemy się podążać. Początkowo jedziemy, jednak później czeka nas długi spacer. Szum rzeki oraz nasyp po prawej stronie utwierdzają nas w przekonaniu, że to dobra droga. W końcu jest strumyk. Początkowo szukamy punktu nie po tej stronie rzeczki, ale w końcu odnajdujemy go z drugiej strony. Oznacza to przeprawę po położnej nad wodą drabince, której jeden ze szczebli potem się zarwie pod Krzyśkiem, zwycięzcą dzisiejszych zawodów.
1:18 - Prawie 2,5h od poprzedniego punktu i prawie 7,5 godziny od startu. Ogólnie jest ciepło, ale stopy po ich całkowitym zamoczeniu w wodzie dają o sobie znać, co jakiś czas.

PK 17 - Mostek, drzewo ok 40m na SW
Kolejne prawie pół godziny zajmuje nam powrót z punktu do głównej drogi w Reczu. Rzut oka na mapę i nie jest dobrze, niewiele możemy zrobić. W takim tempie zaliczymy jeszcze góra 1-2 punkty. Niestety żaden nie jest w drodze do mety. Ruszamy w stronę PK 17, co prawda na trasie jest jeszcze PK 5 , ale ma opis: Dół i jest w lesie z dala od ścieżek. Skoro nie znaleźliśmy wieży to nie wierzę w odnalezienie zagłębienia w ziemi.
Jedziemy DK10. Przed nami około 25km, nie podoba mi się to, monotonia o tej porze nie wróży dobrze. I nie mylę się. W pewnym momencie zaczyna mi się coś śnić. To był moment, ale natychmiast zatrzymuję się i zaczynam prowadzić rower. Dobrze, że ruch o tej porze w weekend nie jest tu duży. Darek zauważa, że zniknąłem i wraca. Chwili prowadzimy rowery, ale po chwili znów pedałujemy. Jest ciężko, chce mi się spać.

Stacja benzynowa. Czas na kawę i może jakiegoś hot-doga. Wchodzimy do restauracji, kawa i… obiadek (śniadanko?) :-)
Ostatnie korekty trasy i czas ruszać. W międzyczasie uskuteczniam chyba jakieś dwie 2-3 minutowe drzemki :-)

W Suchaniu skręcamy na Sulino. Punkt banalny do odnalezienia, czemu poprzednie ni były takie? :-) Jest 4:12. Mamy zaliczone… 4 punkty. Porażka.

Meta
Czas na powrót. Bolą mnie już 4 litery. Za nami już ponad 11 godzin w terenie.
Sulino, Odargowo, Szadzko… Mijamy punkt H (miejsce na odpoczynek), ale nie zatrzymujemy się. Dobrzany, Kozy, Odole i droga, którą już dziś jechaliśmy z PK6. Choć się staram to Darek mi ucieka. Okazuje się, że oprócz braku sił… mam mało powietrza z tyłu. Kolejna dziura, czy coś jednak zostało w oponie? Przecież sprawdzałem. Do bazy już nie jest daleko, decyduje się tylko dopompować koło i jedziemy. Ostatnie 2-3 km czuję się już paskudnie. Już chcę się położyć. Może być bez mycia… :-)

6:30 Jesteśmy na mecie, po masakrycznej jak dla nas trasie, z koszmarnym dorobkiem punktowym. Oddajemy karty i dowiadujemy się, że nikt jeszcze nie przyjechał z kompletem punktów, a liderzy Pucharu już dawno zjechali i śpią.

Karta prawie pusta © djk71

Szybka kąpiel w zimnej wodzie i wskakujemy w śpiwory, by choć 45 minut się przespać - powinniśmy wrócić do domu tak szybko jak się da, a przed nami ponad 500km.

Budzi nas zimno, to chyba zmęczenie daje o sobie znać. Wraca Krzysiek z insERT Team i okazuje się, że to on dziś wygrywa. Zebrał 14PK, to świadczy o tym jak było ciężko, skoro zwycięzca nie znajduje aż 4 punktów.

Ktoś na forum napisał, że gdyby imprezą interesowały się tabloidy to tytuł artykułu brzmiałby:
ZMASAKROWANE CIAŁA UCZESTNIKÓW RAJDU!
Kto winien? Organizator czy pogoda?

Zmęczeni, niezbyt zadowoleni z wyniku, ale chyba ogólnie zadowoleni z przyjazdu wracamy do domu.
Daniel (organizator) do spółki z pogodą, dał nam dziś (i wczoraj) popalić :-) Ale warto było tu być ;-)

Zmęczony w Kampinosie

Niedziela, 1 grudnia 2013 · Komentarze(4)
Zmęczony w Kampinosie
Korzystając z tego, że jestem u brata w planach był rowerek już wczoraj, ale pogoda skutecznie nas do tego zniechęciła. Dziś jednak zbieramy się i do Puszczy. Gdzieś mi się zapodział licznik, ale już się nie wracam. Niezbyt szybkim tempem pomykamy po lesie. Niestety nie wszystkie zjazdy udaje mi się zjechać. Choć ie wydają się być bardzo strome, to
znajdujące się obok drzewa skutecznie blokują mi psychikę :-(

Chwilę po asfalcie i fajna traska, gdzie niestety puls szaleje, aż do 199, mimo, że jadę na najlżejszych przełożeniach. Pod koniec, a właściwie chyba po 1/3 mam dość, bolą mnie plecy.

Wracamy do domu. Dziś rano przy śniadaniu droczymy się trochę z moim bratankiem próbując mu wmówić, że za oknem jest bocian. Tymczasem przy drodze co widzimy…

Bociek... Wiosna idzie? © djk71


Czyżby wiosna nadchodziła?

Po powrocie chcemy sprawdzić ciśnienie w amorze, niestety pompka okazuje się być uszkodzona i w rezultacie zostaję bez powietrza ;-( Trzeba chyba zainwestować w pompkę.

Funex Orient 2013

Sobota, 23 listopada 2013 · Komentarze(4)
Uczestnicy

Funex Orient 2013
Po raz kolejny w tym roku jedziemy z Amigą do Krakowa. Baza imprezy w WKS Wawel, znamy to miejsce z Transjury. Przyjeżdżamy rano, po bardzo krótkiej nocy. Nie chce nam się rozpakowywać, przebierzemy się w aucie. Jako, że mamy jeszcze trochę czasu do startu, to uskuteczniam krótką drzemkę :-).

Przebieramy się, przygotowujemy rowery i czas ruszyć na miejsce startu. Nie wiem czemu start nie jest na stadionie tylko jakieś 2-3km stąd. Próbujemy zapamiętać mapkę z lokalizacją startu i ruszamy. Dobrze, że na miejscu jest już kilku zawodników, bo nie wpadlibyśmy na to, że start może być jak to ktoś określił "in the midlle of nothing". Dosłownie. Obok jakieś garaże, nie wiem kto i czym się kierował wybierając to miejsce.

Jak za dziecięcych czasów... spotkajmy się "na garażach" © djk71

Krótkie rozmowy ze znajomymi i po chwili dostajemy po trzy mapy w folii i czas na planowanie trasy. W międzyczasie okazuje się, że dla Maćka zabrakło jednej z map. Własnym uszom nie wierzę… porażka…

I jak je zmieścić w mapniku? © djk71

Planujemy większą część trasy zostawiając końcówkę na potem kiedy już będziemy wiedzieli jak nam idzie. W ciągu dnia chcemy zaliczyć odcinek specjalny z tzw. Bazy Wysuniętej, bo spodziewamy się, że mogą z nim być problemy.

Ruszamy jako jedni z ostatnich, co zresztą nie jest nowością :-)

PK 1 - Siedzernia P. 249 (krzaki w miedzy - 1-SZY OBOWIĄZKOWY)
Przez całe zawody będziemy się zastanawiać co powodowało organizatorami, że nakazali nam zacząć od PK1 tym samym zawężając nieco liczbę wariantów trasy.
Jedzie się tak fajnie, że przejeżdżamy zaplanowany zakręt. Nie szkodzi, podjeżdżamy do punktu z drugiej strony. Po drodze fajny widok na lotnisko, ale szkoda nam czasu na robienie zdjęć. Miejscami ślisko na błocie.

PK 12 - Dolina Grzybowska (drzewo obok rowu)
Mijamy Balice i znów mijamy skręt. Wracamy ok. 500m i czeka nas dość stromy podjazd, na szczęście asfaltowy. Licznik pokazuje 18% nachylenie. Punkt łatwo odnaleziony, przy drodze. Krótka rozmowa ze znajomymi i zjazd w dół.

PK 2 - J. Kryspinowska (w środku
Do Jaskini dojeżdżamy bez problemów. Jest. Nawet ładnie opisana, tylko… nie ma punktu :-(

Nie wygląda to dobrze © djk71

Jest drzewo obok metrowej średnicy dziura i… nic. Szukamy w promieniu kilkunastu metrów i nie ma. Zaglądamy do dziury i nic.

Próba wejścia do środka © djk71

Na tablicy informacyjnej można co prawda przeczytać, że jaskinia ma ok. 250m długości, ale tu na to nie wygląda. Dzwonimy do organizatorów, ale Ci zapewniają nas, że punkt jest. Darek wchodzi jakieś 3m do wewnątrz i dalej nic. Szukamy w okolicy innego wejścia. Nie ma. Kiedy decydujemy się wracać spotykamy Pawła, który mówi nam, że już zaliczył ten punkt.

Okazuje się, że jest tam gdzie zaczęliśmy szukać, tylko trzeba wejść głębiej. Ale jak? Na szczęście pojawia się Basia, która sprytnie wczołguje się do środka i punkt zaliczony. Tego się nie spodziewaliśmy. A jeśli ktoś cierpi na klaustrofobię?

PK 3 - J. Na Łopiankach (w środku)
Przed nami następna jaskinia.

Ładnie tu © djk71

Tu też trzeba dotrzeć do środka, ale nie trzeba się czołgać. Jest ciasno, ale dajemy radę. Tylko Darek gubi lampkę. Jak robiłem zdjęcie to jej nie zauważyłem :-)

Gdzie jest lampka Amigi? © djk71

Na szczęście jeden z zawodników ją zabiera i oddaje Amidze.

BW - Nawojowa Góra (Dom Weselny ul. Nawoja 67)
Długa droga do Bazy Wysuniętej. Końcówka po resztkach asfaltu, który chyba miał za zadanie tylko łączyć dziury. Męczące. Dostajemy nową mapę, kolejne planowanie. Tym razem kolejność zaliczani punktów obowiązkowa. Patrząc na to jak jest w terenie wybieramy asfalty, ale nie wszędzie się da.

1 - zejście jarów
Zapominamy o skali mapy i zamiast objechać asfaltem (lub jego resztkami) to pchamy się na przełaj. To nie był dobry pomysł, asfaltem niewiele byśmy nadrobili. Chwilę później jesteśmy już na szczęście na dobrej drodze i… pchamy rowery pod górkę. Nie da się jechać. Ciężko i ścieżka się kończy. Do tego opis: zejście jarów, czemu więc szukamy u góry?

Gdzie te jary? © djk71

Nie wiem jak tu trafiliśmy, schodzimy w dół i punkt jest. Dostaliśmy nieźle w kość na tym krótkim odcinku. Co więcej dalej też pchamy. W sumie chyba z 2 km pchania. Mam dość.

2 - szczycik obok strumyczka
Tu trafiamy bez problemu, nawet da się jechać. Spotykamy Pawła B., którego nie widzieliśmy na starcie. Jednak startuje, więc tych zawodów nie wygramy ;-)

3 - resztki ambony
Błoto i kolejne podprowadzanie. Mam dość. Mogę jeździć, ale nie pchać rower. Opadam zupełnie z sił.

4 - źródełko
Zupełnie nie pamiętam jak tu trafiliśmy. Pewnie było łatwo.

5 - paśnik
Tu też zupełnie bez problemów.

Czytnik na punkcie © djk71

6 - skrzyżowanie drogi i strumyczka
Tu również łatwo. Choć czuję straszne zmęczenie.

BW
Wracamy do bazy. Nie pamiętam już, w którym momencie mówię Darkowi żeby dalej jechał sam. Na byle podjeździe nie potrafię utrzymać tempa 8km/h. Rowerem! Porażka. Chcę wracać nam metę. Darek nie chce mnie zostawić. Dojeżdżamy do bazy. Nie pamiętam ile kilometrów przejechaliśmy na OS-ie: 15-17? Zajęło nam to prawie… 3 godziny.

Posilamy się pomidorową z ryżem. Pomimo, że jest nijaka bierzemy dokładkę. Korygujemy trasę. Rezygnujemy z odległych punktów i kierujemy się na Kraków chcąc zaliczyć to co będzie po drodze. W końcu po chyba pół godzinie przerwy ruszamy.

PK 6 - Moczydła (kępa drzew / krzyż...)
W Radwanowicach wjeżdżamy w boczną drogę i wprawiamy w osłupienie miejscowych, którzy zatrzymali nas informując, że dalej już nie ma drogi. Wmawiam im, że szukamy mostu kolejowego, co przyjmują z wielkim zdziwieniem, twierdząc, że tu nigdy nie było kolei. Dopiero potem okaże się, że pomyliły mi się opisy punktów :-)
Jedziemy w stronę Moczydeł i… brakuje nam drogi. Przejeżdżający drogą gospodarz informuje nas, ze droga była, ale teraz jest zaorana. Nie lubię pchać się komuś w szkodę, ale co robić. Darek rusza pierwszy i po 3m woła: Chodź tu!. Jest punkt. Ale jak? Wygląda, że jest przesunięty o jakieś 200m. Mieliśmy szczęście, że atakowaliśmy go z tej strony.

PK 9 - Łysa G. P. 427 (szczyt, obok ogrodzenia)
Teraz trochę asfaltu. Jedzie się spokojnie, aż za… bo w Karniowicach zamiast skręcić na Bolechowice i Żelków jedziemy dalej i lądujemy w Zielonej Małej. Kiedy zdajemy sobie sprawę co zrobiliśmy rozmowa jest krótka: Wracamy? Nie, nie dziś. Olewamy ten punkt, podobnie jak "dziesiątkę". Już nie mamy parcia na zdobywanie punktów.

PK 11 - Brzezie Szl. (krzaki za kapliczką)
Do 11-tki docieramy prawie bez przeszkód. Chłodno się zrobiło.

PK 13 - Kraków - Fort 41 a (w środku)
Chwilę zajmuje nam znalezienie właściwej dróżki do fortu, ale w końcu się udaje. Fort duży, większy niż nasze okoliczne bunkry. W środku niejedna impreza musiała się odbyć. Dziś na szczęście jest tu pusto. Niestety pamiątka po imprezach zostaje w oponie Darka roweru. Przerwa na zmianę dętki.

Chwila przerwy © djk71

PK 16 - Kraków - Lasek Wolski (dołek)
Po drodze wymuszona przerwa, potrzebuję cukru. Czuję zmęczenie, najchętniej bym już wrócił do bazy, ale widzę, że Darek chce jeszcze walczyć więc posilam się i jadę. Do Lasku docieramy bez problemu, ale tu już zaczyna być zabawa w szukanie właściwej ścieżki i dołka widocznego chyba tylko na rozświetleniu. W terenie całość jest pofałdowana, a ciemność nie pomaga w odnalezieniu właściwego miejsca.

Nie wiem jak Darek to robi, ale udaje mu się zsynchronizować obraz z mapy z terenem i mamy punkt. Sam bym tego nie zrobił. Szacun. Wielki szacun.

Ciężki momentami wyjazd z punktu. W końcu znów asfalt.

PK 15 - J. Jasna (w środku)
Jedziemy rowerówką wzdłuż drogi. Na Orlenie postój. Jaki duży i dobry hot-dog. Tego mi było trzeba.
Jaskinia odnaleziona bez problemu. Lampion jest tylko trzeba się tam wczołgać. Pokonuję pierwszy etap i kiedy zastanawiam się jak pokonać drugi wpada dziewczyna i porywając w locie nasze chipy wślizguje się tam jak jaszczurka. Chyba zdążyłem podziękować. Chyba, bo po chwili już jej nie było, a ja wychodząc… gubię Darka chipa. Na szczęście udaje się go odnaleźć :-)

Stąd punktu nie widać © djk71

Przed nami ostatni punkt.

PK 14 - Kraków - Stare Miasto (parkomat P 244 Plac Św. Ducha - weź paragon)
Tu nie będzie lampionu i czytnika, bo to centrum miasta. Jedziemy ulicami na azymut. Parkomatów jest kilka, ale szybko stajemy przed właściwym. Kierowcy stojących obok taksówek muszą być dziś nieźle zdziwieni jak co jakiś czas zjawiają się tu rowerzyści (piesi chyba też) i pobierają paragony.

Ile kosztuje parkowanie roweru? © djk71

Jeszcze tylko zdjęcie na Rynku i wracamy na metę.

Tu zawsze jest pięknie © djk71

Odbijamy się. Oddajemy chipy, dostajemy zwrot kaucji i… zbieramy się do domu. Wygrał Zbyszek, ale to nie jest dziwne, w końcu część punktów miał chyba pod domem :-)

Nie sprawdzamy nawet czy jest jakiś posiłek, nie przebieramy się, opłukujemy tylko z błota rowery i wracamy. Nie jesteśmy nawet jakoś bardzo wściekli, ale trochę żal, że brakło sił.

Psie mistrzostwa

Niedziela, 17 listopada 2013 · Komentarze(16)
Uczestnicy
Psie mistrzostwa
Na blogu padł pomysł wyjazdu do Mikołowa. Ponieważ sobota była zajęta to umawiamy się z Darkiem na niedzielę.

Widzę Cię © djk71


Od bladego świtu, żeby nie powiedzieć, że od nocy, za oknem mleko.

Za oknem biało © djk71


Kiedy jestem już na trasie zaczyna być coś widać.

Już widać drogę © djk71


W Halembie jest już ładnie. Kilka zdjęć w oczekiwaniu na Amigę.

Śląsk © djk71


Po chwili dojeżdża i już razem jedziemy w stronę Kamionki.
Trafiamy wprost na trasę obstawioną przez dziewczyny w kurtkach Straży.

Po chwili widzimy pierwszych zawodników. Pierwszych dla nas, bo jak się potem okaże jeździli od samego rana.

Jadą © djk71


Ale i tak jest ciekawie...

Czasem się spada © djk71


Szczególnie kiedy przez drogę kilkukrotnie przebiega stado saren.

Biedne spłoszone © djk71


Jeszcze chwila...

NIektórzy biegają © djk71


Niektórzy jeżdżą © djk71


W końcu ruszamy dalej by po chwili znaleźć się na miejscu startu. Sporo zawodników, a jeszcze więcej psów. Wygląda to interesująco.

Dużo piesków © djk71


Niektórych żal © djk71


Smutne takie © djk71


Rzut oka na pojazdy

Rowery? Wózki? © djk71


Jak tym jeździć © djk71


I jeszcze raz na psy, które niesamowicie szczekają, śpiewają, płaczą?

Piękne © djk71


Chwilę potem spotykamy Grześka, który dziś nie staruje, ale udziela się organizacyjnie. Korzystając z okazji tłumaczy nam pobieżnie co się dzieje.

Po chwili żegnamy się, jeszcze rzut oka na startujących i czas wracać do domu. Do Halemby wspólnie, a potem każdy rusza w swoją stronę. Od Kończyc jedzie mi się ciężko. Czuję jakieś zmęczenie. Mało picia, czy temperatura?

Kadencja: 78

Tropiciel 11

Sobota, 26 października 2013 · Komentarze(11)
Uczestnicy
Tropiciel 11

Wczoraj udało się dodać relację z Harpagana, więc dziś pora na Tropiciela :-)

W ten weekend musieliśmy wybierać między Tropicielem a Jesiennym KoRNO. Z uwagi na fakt, że klimat Tropiciela jest zupełnie odmienny niż klimat pozostałych rajdów i maratonów w jakich startowaliśmy wybraliśmy imprezę w Jelczu-Laskowicach.

Rowery gotowe, pytanie, czy my też... :-) © djk71


Przyjeżdżamy późnym wieczorem, rozpakowujemy się i rejestrujemy. Mamy jeszcze trochę czasu na krótkie rozmowy ze znajomymi, uzbrojenie rowerów i… krótką drzemkę.

Jeszcze serwis © djk71


Startujemy równo o 1:30 w nocy. Dziesięć minut przed nami rusza WrocNam z Rafałem, a po nas załoga InsERT Team.

Konkurencja już gotowa :-) © djk71


Trochę dla nas dziwne, że nie typowej odprawy, jedynie na 5 minut przed startem dowiadujemy się, że punkt G będzie bardzo trudny do odnalezienia. No cóż, tak to jest z punktem G :-) Ponoć nie można się tam dostać rowerem. Zobaczymy.

Za chwilę start © djk71


Dostajemy mapy w skali 1:50 000 i jak zawsze najgorzej jest wyjechać z miasta, ja chcę na północ, Amiga ciągnie mnie na zachód.

T - Mogiła
Docieramy do Miłoszyc, jedziemy od południa żeby zdobyć punkt od południowej strony. Doganiamy inne zespoły oraz piechurów. Jak pewnie już wiele razy pisałem nie lubię tego - włącza się wtedy jakiś instynkt stadny, a wyłącza myślenie. Tak też jest i tym razem, przejeżdżamy dwukrotnie obok ścieżki wiodącej do punktu i krążymy bezradnie w kółko. W końcu zbieramy się w sobie i teraz już bez problemu docieramy do punktu. Dostajemy Liona :-)

Z - Skrzyżowanie leśnych dróg (PK Zad.)
Bez problemu odnajdujemy punkt i losujemy trzy zdjęcia psów. Choć pieski ładne to w żaden sposób nie jesteśmy w stanie rozpoznać co to za rasy. Trudno… Bez punktów dodatkowych.

C - Przy polnej drodze (PK Zad. )
Najkrócej byłoby dotrzeć do punktu od północy, ale my decydujemy się na wariant bardziej asfaltowy od wschodu. Na miejscu pełne zaskoczenie… Jakiś bunkier, a tam…

Kto rozpozna co to za broń? © djk71


Najpierw musimy popisać się znajomością broni z okresu II Wojny Światowej. Z drobną pomocą techniki udaje się bez problemu zaliczyć zadanie.

Wojsko zmęczone © djk71


A następnie już bez żadnej pomocy rozpoznać na zdjęciach kilka postaci historycznych również z tego okresu.

Telefonia komórkowa? © djk71


W - Leśna ścieżka - PK dla Trasy 60km
Lecimy na północ, punkt jest dość mocno oddalony od reszty. Coś nam się widzi, że trasa będzie dłuższa niż zapowiedziane 40km. W Brzezinkach rozwalają mi się okulary. Niedobrze, bo to korekcyjne, a nie przeciwsłoneczne (o tej porze to chyba użyteczne by były tylko przeciwksiężycowe). Sklejamy je taśmą i jedziemy dalej.

Tuż przed punktem spotykamy innych zawodników, którzy mówią, abyśmy zerknęli na mapę bo… ten punkt jest dla… piechurów… Pięknie, czyli kilkanaście kilometrów robimy gratisowo. Tylko skąd mogliśmy wiedzieć, nikt nam tego na starcie nie powiedział, a szkoda. No niby z opisów na mapie można by się było domyśleć, tylko w trakcie planowania trasy nie patrzyliśmy na opisy, a na trasie… opisy były zasłonięte bo by się nie zmieściły w mapniku :-(

Y - Przy polnej drodze (ognisko)
Trochę źli na siebie, trochę na organizatorów pędzimy dalej. Jedzie nam się fajnie, na całej trasie to my wszystkich wyprzedzamy więc jest szansa, że mimo dodatkowych kilometrów "zrobimy" wszystkie punkty zdobędziemy miano Tropiciela. Na punkcie harcerska atmosfera, ognisko, dźwięki gitary… chciałoby się zostać…

D - Przy strumieniu, polna droga
Obsada punkt w namiocie, czyżby byli zmęczeni?

G - Rzeka Graniczna (PK Zad.)
Decydujemy się na wariant bezpieczny dojazdu, mijamy Dębinę i jedziemy na wschód, następnie kilometr szeroką drogą na północny wschód i już węższą drogą na północny zachód, trawy są wyższe od nas. Skrzyżowanie ścieżek, 300m na północ i zakręt w lewo. Teraz jeszcze tylko 500m do punktu. Większą część drogi pokonujemy na siodełku, dopiero ostatnie 100-200m oznacza przebijanie się na azymut przez krzaki. Bez problemy jednak docieramy do rzeki.

Powiesiłem swój rower © djk71


Tu czeka nas niespodzianka. Liny. Rower przypinamy do jednej z nich, a sami po linowym mostku (jedna linka na dole, jedna na górze) przeprawiamy się na drugi brzeg żeby tam ściągnąć swoje rowery.

Rower już w drodze, teraz kolej na mnie © djk71


Darek ma jednak pecha i ląduje w wodzie. Dobrze, że jest około 12 stopni, może jakoś przetrzyma do końca trasy. Przeprawiamy się i… wracamy.

Powrót z punktu bardziej na czuja niż na azymut, co sprawia, że lądujemy w nieco innym miejscu niż planowaliśmy, ale to nie jest żaden problem. Nie było tak źle z tym punktem choć trochę czasu nam zjadł.

P - Leśna droga (PK Zad.)
Mijamy Łaźno i szukam drogi na północ, gdy my mamy jechać … na południe. Czasem tak bywa. Po ustaleniu kierunku do punktu docieramy bez problemu. Tu czeka nas wyjątkowo łatwy jak na Tropiciela tor przeszkód zaczynający się od przeczołgania się przez oponę :-)

Mój pierwszy raz? W oponie? © djk71


Zostaje nam 1,5 godziny do końca limitu, mało, ale jest szansa zdążyć.

R - Ambona przy strumieniu
Do punktu jedziemy przez stację kolejową w Kopaninie. Wykarczowana ścieżka wiedzie nas prosto do punktu. Wyjazd na główną ścieżkę i mamy godzinę czasu. Nie zaliczymy wszystkich czterech pozostałych punktów, ale 2-3 powinno się udać.

Skręt w lewo i pędzimy po lesie co sił w nogach. Po kilkuset metrach skrzyżowanie, ale chyba nieco za wcześnie i do tego układ trochę inny niż miał być. Pędzimy dalej. Pędzimy i… na liczniku widzę już ponad 2,5km, a na kompasie kierunek południowy zamiast zachodniego. Jak to się stało skoro droga nie skręcała?

Wracamy i odbijamy w pierwszą drogę na północ. Jedziemy, ale kawałek dalej jest strasznie trudno przejezdna, olbrzymie błoto, nie mamy czasu na to, wracamy do poprzedniej i cofamy się. Kolejne przecinki wyglądają podobnie. Dopiero skrzyżowanie, które poprzednio nas zainteresowało wydaje się być sensowne. Niestety i ta droga w pewnym momencie wydaje się kończyć. Mało czasu… Już nie zaliczymy żadnego punktu ale musimy dotrzeć na metę w limicie czasu. Nie wiemy co jeśli nam się nie uda, pewnie dyskwalifikacja.

Skręcamy w lewo i… przy ambonie droga kończy się rzeką. Jest prowizoryczny mostek. Przechodzimy i próbuję iść dalej prosto. Dwa kroki i wołam "Darek Trzymaj mnie!". To jakieś bagnisko, miałem wrażenie , że zaczyna mnie wciągać. Idziemy (nie da się jechać) wzdłuż rzeki, która w pewnym momencie zakręca (albo rozwidla się) i przecina nam drogę. Darek szukając obejścia też ładuje się w bagno. Musimy się wycofać do mostku i do poprzedniego skrzyżowania.

Wracamy i teraz trochę jadąc, a więcej prowadząc rowery przebijamy się najpierw przez las, a potem przez pole w kierunku zachodnim byle dotrzeć do jakiejś drogi. W końcu jest. Teraz już bez pospiechu , bo i tak już wiemy, że nie zdążymy jedziemy w stronę bazy przez Nowy Dwór i Piekary.

Meta]
Oddajemy karty startowe, wcinamy grochówkę i… chyba nie chce nam się zostawać do zakończenia imprezy. Może udało by się choć wylosować jakąś nagrodę, których zwykle tu jest sporo, skoro nie udało nam się pojechać tak jak chcieliśmy, ale nie mamy jakoś nastroju. Przegrywamy, ale tak też bywa.

Przebieramy się, pakujemy i ruszamy do domu. Ale jeszcze tu wrócimy :-)

Na parkingu widzimy, że niektórzy mieli pecha…

Nowe mocowanie przerzutki © djk71


Po drodze chodzi mi jedna myśl:

Winning is fun, but it teaches you nothing.
Failure is the best teacher in the world.
Winning is a trophy, failing is an education.