Wpisy archiwalne w kategorii

Z kamerą wśród...

Dystans całkowity:45694.95 km (w terenie 13501.58 km; 29.55%)
Czas w ruchu:3182:13
Średnia prędkość:14.67 km/h
Maksymalna prędkość:92.52 km/h
Suma podjazdów:108980 m
Maks. tętno maksymalne:210 (144 %)
Maks. tętno średnie:193 (100 %)
Suma kalorii:559155 kcal
Liczba aktywności:1503
Średnio na aktywność:31.69 km i 2h 07m
Więcej statystyk

Wiejscy rowerzyści

Sobota, 31 stycznia 2009 · Komentarze(7)
Wiejscy rowerzyści

Znów pada śnieg. Kiedy to się skończy?
Po obiedzie ruszam na rower. Z radości, że jeszcze jest jasno, po 200m... wracam. Wyjechałem w samej kominiarce - kask został w domu.

Asfaltem przez okoliczne wioski. Mimo chlapiącej w oczy brudnej wody z asfaltu, mimo sypiącego śniegu jedzie się świetnie. Po drodze mijam kilku rowerzystów, ale wszyscy to mieszkańcy okolicznych wiosek. Przychodzi mi do głowy, że my tu pasjonujemy się rekordami w skali miesiąca, roku. Kupujemy coraz to nowsze rowery, części, stroje. A wśród nich jest wielu takich, którzy robią podobne dystanse każdego dnia, jeżdżą równie szybko i robią to na swoich Jubilatach, Ukrainach, no-name'ach, które w życiu nie widziały serwisu, smarowane są raz na pięć lat itd...
Ciekawe ilu z nich zobaczylibyśmy na podium niejednego maratonu gdyby tylko ktoś im powiedział, że takowe istnieją, dał lepszy rower i chwilę czasu na przygotowanie...

Chwila postoju obok parku w Reptach. Nie chce mi się dziś wjeżdżać do środka.



W Reptach skręcam do lasu, ale po kilkuset metrach się wycofuję. Chyba za mocno napompowałem wczoraj koła.

Trasa: Helenka - Stolarzowice - Ptakowice - Zbrosławice - Wilkowice - Miedary - Rybna - Strzybnica - Opatowice - Stare Tarnowice - Repty - Górniki - Stolarzowice - Helenka

BTW: Nie zamierzałem nikogo urazić tytułem, wręcz przeciwnie...

I uśmiech wrócił na twarz

Piątek, 30 stycznia 2009 · Komentarze(17)
I uśmiech wrócił na twarz
Tymi słowy powitała mnie moja małżonka, zaraz po tym jak zrobiła mi zdjęcie.
Jak zobaczyłem fotkę to zrozumiałem z czego śmiał się Igorek jak mnie ujrzał :)



Czyżby rzeczywiście brak jazdy na rowerze był aż tak widoczny w moim zachowaniu? Byłem przekonany, że to przez nadmiar pracy w ostatnich dniach... Niemożliwe. Uzależniony to jestem co najwyżej (a i w to wątpie) od komputera. No i może trochę od muzyki, szczególnie KSU, DTH itp. No i może czasem lubię się napić piwa po kolacji... Ale żeby rower uzależnił... Nie, to przypadek...

Jazda dziś krótka, bo czasu mało, zaraz mecz się zaczyna. Cel: Wieszowa - żeby na stacji powietrza trochę więcej wpuścić w kółka. Efekt od razu widoczny. Jedzie się zdecydowanie lepiej, choć na osiedlu trochę straszniej, bo się biało znów zrobiło.

Podczas jazdy przypomniało mi się co radził e2rd. Popracować nad kadencją. I chyba trzeba zacząć pedałować, a nie tylko cisnąć pedały.

Przeszkody

Niedziela, 4 stycznia 2009 · Komentarze(34)
Przeszkody
W południe zaczynam się zastanawiać czy iść na rower. Zimno, pada śnieg więc.. idę. Następnym razem okazja do jazdy za dnia będzie dopiero za tydzień. Na osiedlu ślisko więc do lasu. Dziś już więcej ludzi niż ostatnio. Jak zwykle trochę spacerowiczów, biegaczy, a nawet jeden rowerzysta.

Dziś stawy nie tylko oblodzone ale również pokryte warstwą śniegu. Pięknie to wygląda.



Cały las wygląda pięknie. Penetruję kolejne ścieżki. Nie wszystkie są optymalne dla rowerów, muszę przeskakiwać przez strumyczki... co prawda wyglądają na zamarznięte, ale nie bardzo chcę wracać w mokrych butach.

Fantastycznie się jedzie, co nie znaczy, że łatwo. Dróżki, które jeszcze kilka dni budziły moje obawy - zmarznięte koleiny, nierówności grożące poślizgiem i upadkiem - dziś już nie są takie straszne. Pokrył je śnieg i... nie widać ich. Przez to jazda wydaje się łatwiejsza. Przeszkody, których nie widzę pokonuję z większą łatwością i bez strachu mimo, że mam świadomość, że gdzieś tam mogą być.

To chyba trochę tak jak w życiu. Ludzie, którzy nie mają wyobraźni, nie zastanawiają się nad potencjalnymi przeszkodami, są w stanie porwać się na więcej. Co więcej, nawet jeśli napotykają na przeszkody pokonują je z rozmachu, czasem nie mając świadomości, że cokolwiek próbowało stanąć im na drodze.
Oczywiście mają również szansę potknąć się o nie i wtedy upadek bywa o wiele boleśniejszy, bo niespodziewany.

I na rowerze pewnie tak jak w życiu trzeba ryzykować i nad pewnymi rzeczami nie należy się zastanawiać, ignorować je, brać je z rozpędu, a czasem jednak trzeba się zastanowić czy nie zejść z roweru i nie ominąć przeszkody lub wręcz nie zawrócić...

Tylko zawsze najtrudniej zdecydować czy jeszcze jechać, czy już się wycofać...

Przed wyjazdem z lasu starsza pani pyta "Jak się jeździ po śniegu?", kilkaset metrów dalej starszy pan pyta z uśmiechem (życzliwym) na ustach "jeszcze na rowerze?" ;). Sympatyczne.

Ninja

Czwartek, 1 stycznia 2009 · Komentarze(24)
Ninja
Tak reaguje Igorek widząć mnie po raz pierwszy w samej tylko kominiarce. :-)

Po odespaniu wczorajszej nocy Kosma wyciąga mnie na rower. Wielką chęcią jazdy pała też moja małżonka ale organizacyjnie nam się to nie udaje - ktoś musi zostać z dziećmi.

Jako, że mogą w nas krążyć jeszcze bąbelki z szampana wybieramy jako cel dzisiejszej przejażdżki miechowicki las. Pokazuję Monice naszą Dolinę Trzech Stawów. Ponieważ są zamarznięte to Kosma chce pokazać Młynarzowi kilka figur łyżwiarskich :) ale jako rozsądna kobieta, mająca w pamięci kilka ostatnich ofiar zabaw na zamarzniętych zbiornikach wodnych odpuszcza.



Dalej kilka innych ostatnio odkrytych ciekawostek. Przy schronie Monia pragnie penetracji... schronu.



Jedziemy dalej. Dziś wyjątkowo pusto w lesie. Pokonując kolejne ścieżki - tym razem zupełnie dla mnie nowe - docieramy do pieńka na skraju wąwozu. Przerwa. Przerwa na szampana. Kilka minut walki i jest otwarty. Monika prezentuje swoje zdolności artystyczne.



Aprat ustawiony z samowyzwalaczem i... nagły szum opon i szybkie "cześć". Dwóch wariatów na rowerach - w zimie!!! Jesteśmy w szoku.

Czas wracać. Kosma marznie. Nie przejechaliśmy dużo ale zdążyliśmy się zmęczyć. Coś czuję, że to będzie niezły teren na treningi. Było fajnie :-)

Rozpoczęliśmy Nowy Rowerowy Rok.

Grüner Schlund

Niedziela, 28 grudnia 2008 · Komentarze(7)
Grüner Schlund
Wykorzystując możliwość jazdy "za dnia" szybko przed obiadem na rower. Chłodno. W lesie też mniej ludzi. Kilka osób z pieskiem, jedna biegająca para i jeden rowerzysta, z którym się parę razy minęliśmy. Fajny jest ten nasz lasek.

Kryje sporo tajemnic i ciekawych miejsc, jak np. ten głaz z napisem "Grüner Schlund" (Zielona otchłań)





Czy też schron obok domu pomocy społecznej.



Niestety po wielu ścieżkach trudno się jeździ. Zamarznięte rozjeźdżone błoto sprawia, że trzeba jechać bardzo skupionym, łatwo o wywrotkę. Po niektórych można "pędzić" powyżej 20km/h nawet mimo, że są pokryte śniegiem, po niektórych przejazd (podjazd) z prędkością 11km/h to ogromny dla mnie sukces. Nie szkodzi, jest gdzie trenować.

Swoją drogą nie wiedziałem, że nasz mieszany las jest aż tak bardzo mieszany...

Żeby spalić...

Sobota, 27 grudnia 2008 · Komentarze(10)
Żeby spalić...
... trochę kalorii.

Po świątecznym obżarstwie zakończonym fantastycznym wieczorem (który jak zwykle przeciągnął się prawie do rana) w towarzystwie Kosmy i Kobry, dziś nadszedł czas żeby spalić parę kalorii. Poza tym koniec roku się zbliża i warto by było do tych 6 tys dojeździć, a czasu już niewiele :-)

Do lasku miechowickiego powłóczyć się po zamarzniętych ścieżkach. Nie było pusto, ale też niezbyt tłoczno. Na dzień dobry kilka sarenek, potem trochę spacerowiczów (głównie z psami), jacyś chodziarze, biegacze, a nawet dwóch rowerzystów.

Powłóczyłem się trochę, żeby w końcu opanować topografię najbliższego mi terenu. Jeszcze kilka przejażdżek i chyba się uda. Fajny teren na treningi w terenie, choć przy takich warunkach jak dziś trzeba dodatkowo uważać.






Dziś pierwszy raz w kominiarce - wniosek - okulary trzeba zostawić w domu.

Ogólnie sympatycznie choć bardzo męcząco - ciekawe czy to wina obżarstwa, czy śniegu? :-)

Spokojnych Świąt

Środa, 24 grudnia 2008 · Komentarze(28)
Spokojnych Świąt
"Idą święta. Dosłownie. Nie mamy już czasu na oczekiwanie Święta. Święta idą – w niektórych miejscach już od 2 listopada. Teraz marketing czyni cuda! Jak kiedyś Jezus uzdrawiał i zbiegały się tłumy, tak teraz, dobra nowina płynie z marketów. Nie chodzi nawet o promocje i zniżki. Raczej o atmosferę, którą wszyscy lubimy. Taką świąteczną, podniosłą, kolorową. Nie trzeba specjalnie się starać, by było fajnie. Już jest fajnie. W porównaniu do atmosfery marketów, Wigilia wygląda mdło. Wszyscy się co prawda starają spotykać i starają być mili. Zbyt często jednak wychodzi jak zwykle. Sztuczna atmosfera życzeń (szczególnie odczuwalna dla młodych), próba rozmowy przy stole (tylko o czym). Czasami jeszcze wspólna kolęda. Generalnie jednak zbyt często wychodzi to, co skrzeczy również na co dzień. Brak czasu dla siebie nawzajem, a jeszcze bardziej należytej uwagi w stosunku do bliskich. Zaufanie oparte jest o wzajemne wsłuchanie się w siebie. Do tego potrzebny jest czas. A potem, jeśli usłyszę, powinienem mieć odwagę zmienić się z miłości do drugiego: męża, żony, dzieci czy rodziców lub dziadków. O czym więc rozmawiać, skoro nie ma czasu na słuchanie i zmiany? Lepiej włączyć telewizor. I te szalone zakupy. Prezenty są fajne. Jeśli jednak prezent ma zastąpić miłość… Wygląda to trochę tak, jak z choinką. Choinka przy wigilijnym stole jest symbolem rajskich drzew, dających pełnię szczęścia. Stół wigilijny to symbol obfitości (doświadczanej dzięki Bogu). Jeśli jednak choinka jest sztuczna (chodzi o symbol, nie o choinki jako takie) … "

To nie mój tekst, to tekst zaczerpnięty ze strony księdza Jacka. Księdza, którego po raz pierwszy usłyszałem dziś rano jadąc do pracy. Usłyszałem w nieśmiertelnej Trójce... Usłyszałem go i tak jakbym słyszał jakiś swój wewnętrzny głos... Może właśnie z m.in. takich powodów jak powyżej zawsze podchodzę z dużym dystansem do świąt... Może wolałbym wziąć rower i pojechać gdzieś w dal oczekując na święta zamiast... zamiast biegać po sklepach (czy nie można było zrobić większości zakupów kilka tygodni temu?).

Adwent - czas oczekiwania, postanowień... Czyżby? Tak, dawno temu, kiedy z lampkami chodziliśmy bladym świtem na roraty. Chodziliśmy bo... chcieliśmy, nikt nas (mnie) nie zmuszał... po prostu chciałem... to był czas oczekiwania… Ech, te czasy już nie wrócą… chyba.

Życzę Wam wszystkim abyście w tych dniach pełnych pośpiechu znaleźli chwilę dla siebie, dla swoich bliskich... taką prawdziwą, nie w przerwach na reklamę między filmami tylko wybraną i zaplanowaną przez Was. Chwilę na rozprawienie się z tym co Was boli, na zaplanowanie kolejnego, oby lepszego, roku. Być może chwilę na rowerze z samym sobą. Życzę Wam przejażdżki takiej dla siebie lub dla bliskich… Nie po kolejne kilometry, nie na kolejną sesję zdjęciową, nie żeby pobić kolejny rekord… tylko żeby pobyć z samym sobą, a może z kimś bliskim…

BTW:
Dziękuję za wszystkie życzenia przesłane SMS-ami, mailami, przez gg, icq, nk... Dziękuję (naprawdę) i przepraszam jeśli nie odpowiedziałem... jakoś tak...

Część 2
Jednak nie wytrzymałem. Przeczytałem, że tyle osób dziś jeździło i też wyszedłem na chwilę przed kolacją. Najpierw zerknąłem na blok gdzie dziś nad ranem miała miejsce tragedia. W wyniku pożaru śmierć poniosły trzy osoby... :((



Potem chwile pokręciłem po lesie miechowickim. Bez pośpiechu, ostrożnie, bo pierwszy raz od dawna po błocie pokrytym świeżą warstwą śniegu. Na niektórych zjazdach wolałem sprowadzić rower. Obawiałem się, że podobnie jak rok temu skończy się wywrotką. Na szczęście dziś było spokojnie. Tylko gdzieś mi mostek ukradli, o ile pamiętam był tu kiedyś.



Jeszcze raz dziękuję za wszystkie życzenia.

Było pięknie

Niedziela, 14 grudnia 2008 · Komentarze(23)
Było pięknie
Wczoraj nie udało się (nie chciało) wyjść na rower ale dziś - po wieczornym molestowaniu mnie przez niektóre osoby postanowiłem pojechać. Tym bardziej, że rower już umyty i częściowo doprowadzony do stanu używalności po zeszłotygodniowej masakrze.

Poranek słoneczny, temperatura lekko poniżej zero ale wygląda sympatycznie. Ruszam i od razu wiem gdzie chcę jechać. Nie w głowie mi teren, ostatnio się dość masakrowałem, chcę asfaltu, ale takiego spokojnego, bez aut, wśród pól i lasów. I wiem gdzie taki znajdę. ;)

Ruszam w stronę Ptakowic. Jest ślicznie, świeci słońce, szron na skraju drogi, cisza... No może niezupełnie cisza bo w słuchawce słychać Muńka, ale choć z innej bajki to jakoś mi tu pasuje.



Dalej Księży Las, dziś bez wizyty w kościółku. I droga, której chciałem... droga w stronę Toszka. Brat... pamiętasz to miejsce, jechaliśmy tędy w Wielką Sobotę (dzień po tym jak poznaliśmy Kosmę) :) Po prostu aż się chce jeździć.



Melduję się żonie i sprawdzam ile mam jeszcze czasu, niestety niezbyt wiele. Czuję zdziwienie w jej głosie, gdy na pytanie gdzie jestem odpowiadam: W Wilkowiczkach. Ciekawe czy googlowała gdzie to ;)



Toszek - szybka wizyta na zamku. To miejsce jest magiczne.







Jestem tu drugi raz i.. drugi raz padają mi w tym samym miejscu baterie w aparacie. Nie ma czasu na zmianę. Trzeba pędzić do domu. Powinienem zdążyć. Powinienem, ale nie zdążę. Nie uwzględniłem tego, że cała droga powrotna będzie pod wiatr i że tym razem więcej podjazdów niż zjazdów. Docieram z 10-minutowym opóźnieniem.

Fajnie się jechało w słońcu. Już zapomniałem jak to jest. Fajnie się jechało gdy nie liczyłem się z czasem, potem już trzeba się było trochę wysilić. Fajnie się jechało jak słońce było z tyłu, z przodu trochę raziło - trzeba będzie kiedyś pomyśleć o jakiś sprytnych okularach, jednocześnie przeciwsłonecznych i korekcyjnych. Ale to kiedyś. Fajnie się jechało choć picie nieco chłodne było - chyba trzeba będzie odgrzebać termos lub zainwestować w bidon termiczny. Fajnie się jechało - mimo wszystko :)

Trasa: Helenka - Stolarzowice - Ptakowice - Wilkowice - Księży Las - Kopienice -Zacharzowice - Wilkowiczki - Toszek - Pisarzowice - Paczynka - Pyskowice - Zawada - Karchowice - Boniowice - Wieszowa - Górniki - Helenka

Zmasakrowany

Sobota, 6 grudnia 2008 · Komentarze(35)
Zmasakrowany
Po wczorajszym kabaratonie dziś rano niewyspany. Dochodzi jedenasta, trzeba szybko podjąć decyzję: jechać na Mini Masakrę, czy nie jechać? Chodził mi po głowie ten wyjazd od wielu tygodni. Miał być sprawdzianem, rozeznaniem jak to wygląda przed prawdziwą Masakrą - przyszłoroczną.

Ostatnie dwa tygodnie dały mi jednak w kość. Potwornie zmęczony, niezbyt wyspany, do tego kryzys w czasie powrotu z pamiętnego ogniska... Wszystko przemawia za tym żeby nie jechać więc... pakuję rower do auta i jadę. Nie jestem pewien czy to dobry wybór.

Około 14:30 melduję się we Wrocławiu u Asicy, gdzie są już Kosma i Młynarz.
Na dzień dobry okazało się, że Mikołaj zostawił dla mnie prezent. Szok.



Szybki obiad i ruszamy na spotkanie pozostałych BS-owiczów. Po drodze wspominam miejsca, które doskonale znam z czasów studenckich. Ech, pięknie tu i ile się tu wydarzyło… Na Moście Oławskim czekają już na nas: Blase, Galen, iskierka84 oraz WrocNam. Ruszamy w doskonałych nastrojach na miejsce startu.

Po drodze chwila przerwy przed lokalnym sklepikiem.



Nastroje fantastyczne, momentami prawie płaczemy ze śmiechu m.in. snując plany rozwojowe dotyczące www.bikestats.pl. W tym momencie dzwoni hose meldując, że już na nas czeka. Ruszamy i po chwili wspólnie szukamy miejsca startu. Na miejscu dołączają do nas zielona oraz Michał - oboje występują pod szyldem Cyklotramp.

Rejestracja, odbiór map, szybka analiza i ruszymy całą ekipą.



Dla mnie zaskoczenie, bo myślałem, że każdy pojedzie oddzielnie, lub ekipy ruszą parami lub w mniejszych grupach, a tu cała ekipa bikestats rusza razem. Nie, żebym narzekał bo zdecydowanie fajniej się jedzie z taką ekipą, tylko myślałem, że paru niezłych zawodników pojedzie powalczyć o jak najlepszy wynik, a w takiej grupie może być ciężko.

Od pierwszego punktu widzę, że gdybym jechał sam wcale by nie było łatwo. Mimo, że na początku staram się śledzić mapę i to jak i gdzie się poruszamy, to przychodzi mi to z wielkim trudem. Zupełnie nowy teren, ciemności (mimo czołówek na kaskach) sprawiają, że nawigacja jest trudna, bardzo trudna. Dobrze, że są wśród nas Ci, którzy znają te tereny. Dość szybko przestaję śledzić trasę i obdarzam całkowitym zaufaniem resztę ekipy.

Trochę to wypacza sens imprezy ale nie znaczy, że jest łatwo. Kamienie, kałuże, błoto… o tak błoto… niby mniejsze niż na Odysei ale dziwnie śliskie - jak ktoś stwierdził jak rzeczny muł… Co chwilę słychać ostrzegawcze okrzyki. Co chwilę… ktoś leży… prym w tym wiodą Asica i Młynarz, który testuje upadki w SPD. Całkiem dobrze mu to idzie… ;).

Po kilku km testujemy też inne rzeczy. Po raz pierwszy od wielu miesięcy łapię gumę. Jak się potem okaże jestem pierwszy ale nie ostatni. Oj, dziś jest chyba Dzień Pompki. Z pomocą kolegów doprowadzam rower do stanu używalności (dzięki za pomoc) i ruszamy dalej. Lądujemy na punkcie chyba nr 10. Kolejne pompowanie (tym razem hose) i… jak stąd wyjechać? Nie wiem jak tu wjechaliśmy. W końcu wydostajemy się z punktu przedzierając się przez krzaki i jakieś pole. Szaleństwo.

Przy jednym z kolejnych punktów Młynarz ćwiczy rittbergera, niestety nie wyszedł, ale sam upadek też był widowiskowy. Trochę się przy tym ubrudził, rower też… ;)

Dalej ginie nam Krzysiek - nigdy nie myślałem, że można się rowerem zakopać w błocie - można, dociera do nas dopiero po kilku minutach. Dojeżdżamy do punktu pomiaru wody na Odrze. Myślę, że mieszkańcy pobliskiego domu musieli mieć niezłego stracha. Co chwilę ktoś przyjeżdża sprawdzać stan wody… pewnie powódź idzie…

Zaliczamy ostatni punkt i czas na powrót do bazy. Niewiele czasu zostało do północy, może być ciężko. Do tego nagle zupełnie tracę siły. Nie potrafię utrzymać tempa, zupełnie jak tydzień temu. Nie zdążymy. Kosma zwalnia nie pozwalając zostać mi samemu z tyłu. Po chwili dojeżdżamy do czekającej na nas reszty ekipy. Mówię, że odpadam i niech jadą sami, bo razem na pewno nie zdążymy dojechać do mety na czas. Nie pozwalają mi na to. Jedziemy razem to i wracamy razem. Resztkami sił docieram z resztą do mety. Jest kilka minut przed północą. Zdążyliśmy.

Dziękuję Wam wszystkim za wyrozumiałość i wspieranie mnie na trasie. Bardzo dziękuję.

Na mecie bigosik, herbatka i… dość długa nasiadówa pełna żartów, śmiechów, fantastyczna atmosfera. Pora jednak się zbierać, Piotrek wymienił dętkę i kiedy już mamy ruszać… Kolejny defekt został stwierdzony u WrocNama. Więc jeszcze chwila przerwy. Ruszamy i po chwili okazuje się, że hose nie dojedzie - albo dętka albo wentyl… Wraca do domu dzięki uprzejmości jednego z organizatorów, który zabiera go autem.

My tym czasem jedziemy do Wrocławia, niby tylko 30 km ale… z każdą chwilą jest gorzej. Po chwili część szybszej ekipy rusza do przodu, a ze mną zostaje Asica, Kosma, Młynarz i WrocNam. Z każdym kilometrem widzę, że licznik wskazuje coraz to niższą prędkość. Uszło ze mnie powietrze, jak parę godzin wcześniej z mojej dętki. Wjeżdżamy do Wrocka. Do domu Asicy gdzie nocujemy zostaje ok. 13 km. Aż 13 km. Młynarz widząc, że zaczynam umierać proponuje abyśmy wrócili samochodem - jesteśmy około 1km od jego domu. Chwilę walczę ze sobą ale poddaje się. Dziewczyny i Michał ruszają dalej, a my z Piotrkiem pokonujemy ostatni etap samochodem. Masakra mnie pokonała.

Około 4 nad ranem dojeżdżamy na Kozanów gdzie już na nas czekają dziewczyny i hose. Szybkie doprowadzenie się do stanu używalności i czas na piwo… jedno piwo. Na więcej nikt nie ma siły. Idziemy spać.

Mimo porażki na finiszu to był… fantastyczny dzień. Pokazał mi ile jeszcze muszę ćwiczyć ale było świetnie. Świetne miejsca, świetna organizacja, świetna pogoda ale przede wszystkim… świetni ludzie.

Dziękuję wszystkim, z którymi jechałem. Dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do tak świetnej organizacji i atmosfery na trasie. BYŁO FANTASTYCZNIE!!!

Dziękuję również gospodarzom - rodzicom Asicy, którzy okazali się fantastycznymi, pełnymi humoru ludźmi. I do tego jakimi odważnymi - gościć tylu wariatów… ;-)

BYŁO PIĘKNIE
Niestety zdjęcia z mojej "małpki" wyszły koszmarne więc więcej można zobaczyć na blogach pozostałych członków ekipy oraz na forum masakry.

A tu jedno zdjęcie zapożyczone:

Ognisko bikestatsowiczy

Sobota, 29 listopada 2008 · Komentarze(35)
Ognisko bikestatsowiczy
Z różnych przyczyn opóźniony wyjazd z domu. Leje, zimno. Nie mam mapy i do tego na pewno nie zdążę dojechać na czas. Rewelacja :( Na dłoniach krótkie rękawiczki, palce kostnieją. Na szczęście w plecaku są też rękawiczki zimowe. W Miechowicach zmiana i już lepiej. Jadę w stronę Bytomia. Nie dość, że pada to jeszcze pryska błoto z asfaltu. Chyba muszę kupić przedni błotnik. Dobrze, że nie wziąłem okularów, bo dopiero bym się denerwował.

Brudny, lekko zmęczony docieram pod Hendrixa w Dąbrowie Górniczej. Wszyscy już są, czekają tylko na mnie. Miło spotkać znajome twarze, fajnie poznać nowe osoby. Szybkie zdjęcie pod Hendrixem i ruszamy zwiedzać Pogorię. Niestety dość szybko nas opuszcza olo81 :-( Zerwany hak przerzutki uniemożliwia mu dalszą jazdę. My tymczasem robimy pierwszą przerwę obok ukrytego w lesie bunkra.



Kolejna przerwa obok… UFO!!!



Po chwili otrzymujemy wiadomość, że dołączy do nas Leon. Szybkie ustalenie współrzędnych i po chwili już jesteśmy razem. Krótkie podziwianie widoków. Krótkie bo większość jest już mocno zziębnięta i głodna. Jedziemy do sklepu kupić zapasy na ognicho. Niestety oferta sklepu nas nie zadowoliła, więc po krótkiej dyskusji decydujemy się zmienić nieco plany. Jedziemy do pobliskiej knajpki, o ile pamiętam do "13-tki". Niestety, choć lokal jest zupełnie pusty to widać, że nieco przeszkadzamy właścicielowi. Mimo to spędzamy tam trochę czasu w doskonałych nastrojach. Choć część z nas do tej pory znała się tylko z bikestats.pl wydaje się, że znamy się od lat. Humory dopisują.




Niestety trzeba wracać, jeszcze tylko krótka wojna na śnieżki przed knajpą - właściciel stojący w drzwiach miał minę jakby zaraz miał zadzwonić po policję - i czas wracać.

Po chwili większość rozjeżdża się, a my (Kosma, Asica, Mlynarz i Granicho i ja) jedziemy w stronę Helenki (wcześniej zatrzymując się na chwilę u Kosmy). Na granicy Czeladzi i Siemianowic niespodzianka. Pokaz sztucznych ogni - nie wiemy czy to na naszą cześć, ale z przyjemnością podziwiamy rozświetlone niebo :-)

Ruszamy dalej i… jest źle. Nie wiem co się stało ale nie mam siły. Po prostu nie potrafię jechać. Postój, batonik i znów jedziemy. Jedzie się koszmarnie. Najchętniej bym został i wrócił własnym tempem, ale nie pozwalają mi na to, wciąż ktoś mnie asekuruje z tyłu :-)

W Miechowicach żegnamy Leona i przez Stolarzowice wracamy do domu.
Jestem padnięty. Dawno się tak nie czułem. Poprzednio chyba w trakcie pamiętnej wycieczki z johanbikerem . Tyle, że wtedy to były początki mojej jazdy na rowerze. Co się stało teraz? Nie wiem… Po prostu umarłem.

Nie przeszkodziło to jednak temu, aby z resztą ekipy i z moją małżonką podsumować dzisiejsze "ognisko"… After party z wróżbami, jengą i bogglami trwało… prawie do rana :-)



Mimo tego, że czuję ból w nogach (uda i… niestety kolana) to był fantastyczny dzień. Dzień i noc :-) I dzień następny… :-) Oby więcej takich.

Dziękuję wszystkim za to spotkanie, mam nadzieję, że coraz częściej będziemy jeździć w większych grupach…

Udział wzięli: ewcia0706, jahoo81, kosma100, dariusz79, ggrzybek, granicho-bez-4, młynarz, olo81, rafaello z synem Krzysiem, vanhelsing.

Tam też można zobaczyć więcej zdjęć i poczytać inne relacje.