Wpisy archiwalne w kategorii

Z kamerą wśród...

Dystans całkowity:45694.95 km (w terenie 13501.58 km; 29.55%)
Czas w ruchu:3182:13
Średnia prędkość:14.67 km/h
Maksymalna prędkość:92.52 km/h
Suma podjazdów:108980 m
Maks. tętno maksymalne:210 (144 %)
Maks. tętno średnie:193 (100 %)
Suma kalorii:559155 kcal
Liczba aktywności:1503
Średnio na aktywność:31.69 km i 2h 07m
Więcej statystyk

A miał być urlop na rowerze...

Piątek, 27 marca 2009 · Komentarze(8)
A miał być urlop na rowerze...
Dzień zaległego urlopu. Korzystając z tego, że Kosma musiała odwiedzić Zabrze w celu złożenia wyjaśnień na komendzie w sprawie mojej ostatniej przygody postanawiam jej potowarzyszyć i powłóczyć się trochę po okolicy. Niestety poranna rejestracja u lekarza niweczy moje plany. Godzina wizyty u lekarza pozwala mi tylko odprowadzić Monikę do Mikulczyc. Po drodze... niespodzianka... coś budują... albo puszczą tramwaj z Mikulczyc do Rokitnicy albo... robią rowerówkę... :-)

Wracam do domu... zmęczony... spocony... czerwony... koszmar... I ja chcę jechać na Harpagana? Żarty jakieś...

I na koniec tekst z basha:
<em><Meverloth> A Ja mam Dowód że czapka jest mocniejsza od takiego Kasku Na rower
<Dreyton> No niby jaki?
<Meverloth> No jak spuscisz z 9 pietra kask to sie rozwali, a czapka wytrzyma.
</em>
Mimo to wciąż będę jeździł w kasku :-)

I zdobycze z XV Jubileuszowe Międzynarodowe Targi Turystyki, Sprzętu Turystycznego,Żeglarskiego i Sportowego GLOB 2009

Kryzys

Sobota, 21 marca 2009 · Komentarze(21)
Kryzys
Wczoraj wieczorem Kosma zagaduje żeby dziś zrobić zaplanowaną ostatnio traskę. Mówię, że nie da rady, bo Anetka leży w łóżku z zapaleniem płuc i nie chcę jej zostawiać na cały dzień samej. Wobec tego pada alternatywna propozycja wyjazdu o świcie - "o 9-tej będziesz już w domu". Nie jestem przekonany, czy rano będzie mi się chciało wstać. Piąta rano... wstaję ale nie chce mi się wychodzić na dwór przy minusowej temperaturze. Wysyłam SMS-a i wracam do łóżka. Trochę mi głupio, ale mam nadzieję, że Monika mi wybaczy ;-)

Jako, że rower wypieszczony w serwisie nie mogę sobie odpuścić jednak tego dnia, tym bardziej, że w końcu świeci słoneczko (jak tydzień temu).

Jeszcze nie wiem gdzie pojadę. Ruszam w stronę Zbrosławic, po drodze mijam kilku rowerzystów, z jednym się kawałek na przemian holujemy. W Ptakowicach odbijam w stronę Księżego Lasu, on w stronę Kamieńca.



Spotykamy się ponownie tam gdzie ostatnio spotkaliśmy się z "Huraganem". Już wiem, jadę w stronę Toszka. Mały ruch, ładna pogoda ale zaczynają mnie boleć nogi. Szybko. W Zacharzowicach już wiem. Siodełko - zbyt nisko ustawione. Przestawiam i od razu lepiej.

Toszek. Dziś przerwa na rynku, a nie na zamku. Pusto. Zero ludzi chociaż jest godzina 14:30... Dziwne zwyczaje małych miasteczek.



Czas na powrót - nie bardzo chce mi się wracać tą samą drogą. Ruszam w stronę Poniszowic. Kolejna fajna droga, małe zjazdy, podjazdy. W końcu Kościół św. Jana Chrzciciela z 1499 roku w Poniszowicach. obok dzwonnica z 1520 r. Byłem tu rok temu z Damianem w drodze na Górę św. Anny.





Jestem już blisko Pławniowic więc oczywiście nie mogę się oprzeć żeby tam nie zajechać. Pusto. Ślicznie.



Gdzieś już widziałem to nazwisko ;)



Czas wracać do domu, chociaż jeszcze nie wszystko zobaczyłem - będzie powód żeby tu wrócić ;-) W Taciszowie chwila wahania, w którą stronę, zaczynam czuć zmęczenie. Zmieniam pierwotnie wybrany kierunek i jadę w stronę Byciny. Przed Pyskowicami znów ból nóg. Za słabo dokręciłem zacisk sztycy siodełka i znów opadło. Jednak wysokość siodełka ma znaczenie.

Za Pyskowicami czuję poważne zmęczenie. Jednak to nie był dobry pomysł wyjeżdżać przed obiadem z dwoma tylko batonikami.

W Zawadzie próbuje mnie wyprzedzić ciężarówka. Wyczekuje na odpowiedni moment i przy pustej z przeciwka drodze wyprzedza mnie zachowując przepisową odległość. Niestety ciężarówka ciągnie... kombajn, który ma nieco szerszy rozstaw kół. Prawie się otarłem o jego wielkie koło. Idiota. Tym razem nawet nie byłem w stanie zapamiętać numeru, bo był zasłonięty.

Na szczęście transport jedzie tylko do Karchowic, gdzie właśnie docieram.
"Dzień dobry Panie Kierowco!" Tak powinienem zagadnąć, ale nie wytrzymuję i na widok wychodzącego z kabiny kierowcy wołam: "Masz idioto oczy?". Brzydko, wiem, ale koło było... duże...

Po krótkiej chwili, dowiaduję, się, że widział, ale miałem przecież jeszcze jakieś pół metra do krawędzi jezdni i mogłem zjechać... ręce mi opadły. Jedyny pozytyw, to to, że potrafi poprawnie odpowiedzieć na pytanie jaka jest minimalna odległość jaką powinien zachować od wyprzedzanego rowerzysty. "A jaka była?" pytam - "jakieś pół metra". Przynajmniej przeprosił kilkukrotnie.
Pożegnałem się już spokojnie i kulturalnie.

Ostatnie kilometry to koszmarne zmęczenie. Dojeżdżam z kilkoma przerwami.
Mimo wszystko fajny dzionek.

Trasa: Helenka - Stolarzowice - Górniki - Ptakowice - Wilkowice - Księży Las - Kopienice - Zacharzowice - Wilkowiczki - Toszek - Pawłowice - Ligota Toszecka - Niekarmia - Poniszowice - Pławniowice - Taciszów - Bycina - Pyskowice - Zawada - Karchowice - Kamieniec - Zbrosławice - Pławniowice - Górniki - Stolarzowice - Helenka

Zabrze też może być interesujące

Poniedziałek, 16 marca 2009 · Komentarze(21)
Zabrze też może być interesujące

Dziś wziąłem dzień wolnego żeby pozałatwiać parę spraw. Kosma kontynuując weekend na Helence próbuje mnie wyciągnąć do Pławniowic. Przez chwilę mam ochotę, ale w końcu decyduję się zostać w domu. Żona jednak wpada na pomysł żebym pojechał z Moniką do Zabrza i przy okazji coś załatwił. Przyjemne z pożytecznym.

Chłodno, ale nie pada. Ruszamy w stronę centrum. Muszę przyznać, że mimo, iż wczoraj skończyło się na strachu to dziś każdy wyprzedzający mnie samochód napawa mnie jakimś lękiem. Koszmarne, co muszą czuć ludzie, którzy ucierpieli w wypadku, pewnie trudno się przemóc żeby ponownie wsiąść na rower.

Krótka przerwa przy koszmarnie zaniedbanej, najstarszej na terenie województwa śląskiego (1871) wieży ciśnień.





Dalej stalowy dom na Zandce (Sandkolonie) z 1927 roku. Naprawdę stalowy.



Jak widać zżera go miejscami rdza.



I nasz główny cel - żydowski cmentarz. Wiele o nim słyszałem, widziałem zdjęcia, ale wierzcie mi - to trzeba zobaczyć. Niesamowite miejsce. Nie da się go opisać, a sfocić... nie potrafię :-(











Spędziliśmy tam kilkadziesiąt minut i pewnie moglibyśmy dużo więcej. Musi tam być niesamowicie w księżycową noc, albo w mglistą...

Załatwiamy co mieliśmy załatwić i czas wracać. Krótki postój obok przodownika pracy Pstrowskiego, gdzie ze zdziwieniem oglądam plan zagospodarowania tego terenu.





I jeszcze krótki postój obok Domu Muzyki i Tańca, czy też jak zwykł mawiać Marcin Daniec - Domu Muzyki i Dańca ;-)



I wizyta na cmentarzu przy ulicy Staromiejskiej żeby zobaczyć kamienną rzeźbę św. Jana Nepomucena - jedyny istniejący zabytek, który pozostał z dawnego zamku zabrzańskiego.



Teraz już prosto do domu, a właściwie do przedszkola po jeszcze jednego bikera... dziś niestety bez rowerka.



Stąd już pieszo, prowadząc rowery do domu.
Krótko, ale fajnie, tylko szkoda, że momentami tak mocno wiało.

Silna grupa pod wezwaniem

Sobota, 14 marca 2009 · Komentarze(20)
Silna grupa pod wezwaniem
Pogoda zepsuła nasze plany wyjazdowe. Tydzień temu. Wycieczka do Kochcic została przeniesiona na kolejny weekend. Wczorajszy śnieg nie wróżył niczego dobrego, wyglądało na to, że ta sobota również nie będzie taka jak zaplanowaliśmy. Nie ma to jednak żadnego znaczenia. Zaraz przyjeżdżają Asica z Młynarzem z Wrocławia i Kosma z Dąbrowy. Bez względu na pogodę wiem, że dziś pojeździmy, nawet jeśli nie uda się spotkać z Huraganem.

Kosma dzwoni, że jest taka mgła, że nie da rady wyjechać. I słusznie, lepiej zmienić plany niż wylądować pod kołami jakiegoś wariata, który nie dostosuje prędkości do warunków drogowych. Po pół godzinie jednak rusza. Dojeżdżają Wrocławianie. Szybkie śniadanie, w tym czasie Kosma już dojeżdża na sąsiednie osiedle. Wychodzimy, ale jest już później niż planowaliśmy. Dzwonię do johanbikera, że nie zdążymy na czas dojechać na miejsce spotkania. Mówi, że zaczekają. Sprężamy się i w szybkim tempie docieramy w czwórkę do Księżego Lasu. Tam już czeka na nas 7-osobowa grupa. Powitanie, grupowe zdjęcie i… przyglądamy się przez chwilę jak ludzie radzą sobie z węglem. Na obcasach :-)

Zdjęcie zapożyczone od Andy'ego


Ruszamy. Fajnie musi wyglądać taka grupa. Momentami niezłe tempo. Wszyscy uśmiechnięci, fajny klimat, trwają pogawędki i dyskusje. Kawałek jazdy w terenie, dziwnie sucho. W Krupskim Młynie przerwa na… hejnał.



Andy twierdzi, że kiedyś tu był i coś było słychać. W oczekiwaniu uzupełniamy zapasy w miejscowym sklepie. Nie wszystkie rowery były nasze :-)



Jedziemy dalej. Fajna, pusta droga. Rodzi się myśl, aby w tym sezonie zrobić porządny rekonesans tych lasów.

Przed Lublińcem fantastyczna droga rowerowa w lesie. I po chwili jesteśmy na rynku w Lublińcu. Chwila przerwy. Aparaty poszły w ruch.







Wrocławianie mieli różne nastroje na tym etapie wycieczki.



Nie robimy jednak dłuższego postoju, na to będzie czas w Kochcicach. Po chwili docieramy na miejsce. Pałac Ludwika Karola von Ballestrema robi wrażenie, otaczający go park musi być śliczny wiosną i w lecie.







W trakcie posiłku Janek umila nam czas czytając historię tego miejsca.



A wyczuwając dobrych ludzi dołącza do nas ktoś jeszcze.



Fajny klimat. Pada propozycja jazdy do Koszęcina, gdzie siedzibę ma Zespół Pieśni i Tańca "Śląsk". Chłopcy się rozgrzali i ten odcinek trasy pokonali w niesamowitym tempie. Chyba trochę większym, niż to, do którego przywykliśmy. Dajemy jednak radę i docieramy w komplecie na miejsce.



Kilka zdjęć i rozstaję się z ekipą. Na chwilę. Ruszam na spotkanie z niewidzianym od kilkunastu lat kolegą, który obecnie pracuje w "Śląsku", a reszta uderza do Romy, do restauracji Roma :-) Kolega przeżył chyba mały szok widząc mnie po tylu latach :-)

Po kilkudziesięciu minutach znów jesteśmy razem. Szybki posiłek i wracamy do domu. Tempo momentami zabójcze. Peleton się rwie ale jedziemy razem. Kolejny postój w Wielowsi. Tu gubi nam się trzech zawodników. Ciekawe gdzie zniknęli ;-)

Z każdym kilometrem jedzie nam się chyba trochę ciężej. Czyżby zmęczenie zaczęło dawać znać o sobie?
W Księżym Lesie żegnamy się z ekipą. Chwilę odpoczywamy. Dociera do nas zaginiona reszta grupy :-) Kolejne pożegnanie, włączamy lampki i ruszamy do domu swoim tempem. To znaczy my swoim, a Młynarz… chyba mu się spodobało tempo reszty zespołu. Daje czadu.

W końcu Helenka. Piękny dzień. Długi, momentami męczący, ale… piękny. Małe zakupy i.. Wieczór pod znakiem gruszki (a dzień miał być pod znakiem cytryny).

Dzięki wszystkim. Do następnego razu.

Trasa (mniej więcej): Helenka - Stolarzowice - Górniki - Ptakowice - Wilkowice - Księży Las - Jasiona - Wojska - Krupski Młyn - Lubliniec - Kochcice - Jawornica - Sadów - Wierzbie - Koszęcin - Brusiek - Tworóg - Świniowice - Wielowieś - Wojska - Jasiona - Księży Las - Wilkowice - Ptakowice - Górniki - Stolarzowice - Helenka

Gdziekolwiek

Niedziela, 8 marca 2009 · Komentarze(26)
Gdziekolwiek
Nie wyszedł wczorajszy wyjazd do Kochcic z Huraganem. Na przeszkodzie stanęła paskudna pogoda, choć jak się później okazało nie wszystkim przeszkodziła :-)

Dziś rano też niezbyt sympatycznie, ale później zaczęło się rozpogadzać więc decyzja mogła być tylko jedna. Jadę. Próba generalna nowych ciuchów i bidonów. Na dole sąsiad lekko zdziwiony, że już rozpoczynam sezon ;-) Ruszam w stronę Zbrosławic. Właściwie dziś kierunek nie ma znaczenia, mam 2 godziny czasu i chcę je jak najlepiej wykorzystać. Szybko okazuje się, że nie będę się nudził. Wieje jak diabli. Oczywiście jadę pod wiatr.

Ech, jest pięknie. Ci, którzy mają sporo czasu, uczą się, są na emeryturze, pracują na zmiany lub nie pracują wcale nie są w stanie zrozumieć tego jak bardzo potrafi cieszyć jazda w ciągu dnia...

Z Kamieńca skręcam na Boniowice i dalej prosto w stronę Szałszy. Po drodze okazuje się, że nie tylko ja korzystam z ładnej pogody.


Aż się chce jechać.


W uszach brzmi Dżem: "Zapal świeczkę za tych których zabrał los"
Chyba z dedykacją dla Slavko, którego blog również uczestniczył w konkursie Blog Roku. Nie uciekniemy od takich chwil, trzeba się z nimi pogodzić, choć czasem bardzo trudno...

Z Szałszy postanawiam jechać rowerówką przez las do Maciejowa. Po kilkudziesięciu metrach odpuszczam. Nie ma sensu, brudno, czarno, mokro... Gdybym za to jeszcze zapłacił... to co innego..., a tak? Rezygnuję.

Asfaltem przez Maciejów, Mikulczyce, Rokitnicę dojeżdżam do domu. Przed samym domem z trudem sobie przypominam którędy jechałem. Nie miało to znaczenia, Po prostu chciałem jechać.

Kurtka i spodnie sprawdziły się bez zarzutu.

Zamienione zamki

Niedziela, 1 marca 2009 · Komentarze(16)
Zamienione zamki
Dziś odwiedził nas mój chrześniak z rodzicami. Korzystając z okazji ruszamy z jego tatusiem na rower. Dawno nie jeździliśmy razem. Kierunek Toszek. Oczywiście zamek ale przede wszystkim fajna, spokojna trasa w tym kierunku.

Wraz z nami rusza towarzyszka mojej wczorajszej przejażdżki. Monika jednak decyduje się wracać do domu. Nie pozostaje nam nic innego jak... zmienić nieco kierunek i towarzyszyć jej ;-)

Po paru kilometrach już wiemy. Jednak będzie zamek. W Będzinie. Wybieramy trasę nieco okrężną ale za to z mniejszym ruchem. Niestety nawet tutaj zdarzają się niespodzianki jak np. zatrzymany tuż przed nami na skrzyżowaniu autobus.



Przed wizytą na zamku, chwila postoju przed Pałacem Mieroszewskich w Będzinie. Trzeba tu będzie kiedyś przyjechać na dłużej.



I zamek. Niezbyt duży ale uroczy.



Szkoda tylko, że widok z murów jest żałosny.



Kosma zrobiła nam pożegnalne zdjęcie i pojechała do domu.



Tymczasem my ruszamy do Katowic, na Tysiąclecie. W planach był przejazd przez park, ale zaufaliśmy GPS-owi i Damian dostał gratis masaż rąk... ;-)

Krótki postój u znajomych i ruszamy do Zabrza. Damian mi chyba nie do końca ufa i znów jedziemy kierując się wskazówkami GPS-a. Czasem efekt bywa... dziwny ale w końcu szczęśliwie docieramy do celu. Szybki i duży obiadek i... nie chce nam się jechać dalej.

Nie ma lekko, trzeba jeszcze zrobić te 10km. O dziwo szybko poszło.

Kolejny fajny dzień. I fajnie jechało się znów z bratem. Brakował mi tego, niestety w tym roku pewnie nie pojeździmy tak często jak w ubiegłym.

Monika i Damian - dzięki za towarzystwo.

Potrzebowałem tego

Sobota, 28 lutego 2009 · Komentarze(6)
Potrzebowałem tego

Trzy tygodnie przerwy. Koszmar. Brak czas, choroba, paskudna pogoda... Nie tak to miało być...

Wczoraj już byłem pewien, że wyjdę ale też się nie udało. Dziś za to byłem pewien, że pojadę, nawet pogoda do tego namawia, nie jest może tak jak ostatnio ale przynajmniej nie pada i śniegu nie ma na drodze.

Przed samym wyjazdem dostaję informację od Kosmy, że zmierza w naszym kierunku - więc już nie muszę się zastanawiać gdzie jechać - wyjadę jej naprzeciwko i wtedy zobaczymy co dalej.

Ruszam, chce mi sie jechać. Nie przeszkadza mi nawet pryskająca na twarz woda z ulicy. Przed Karbiem wpakowałem się na chodnik, który po 100m okazał się być zasypany mokrym śniegiem, po którym nie dało się jechać... kolejne 300m musiałem przejść spacerkiem.

Dalej już spokojnie, nie licząc paru wariatów na drogach, ale do tego powoli zaczynam się przyzwyczajać.

Krótka rozmowa z Moniką i decydujemy się jechać na oślep, żeby się powłóczyć, bez specjalnego celu (no może jeden mały jest).

Mijamy kilku kibiców w niebieskich szalikach. Dziś Wielkie Derby Śląska. Rok temu byliśmy na stadionie wraz z Damianem i Piotrkiem. To wtedy poznaliśmy Młynarza i wiele się wydarzyło od tego czasu... :)

Jedziemy, mijamy Brynicę - nie wiedziałem, że bywa aż tak szeroka...



I że takie fajne mosty można nad nią spotkać.



Po drodze zachowuje się trochę egoistycznie, sorry Monika. Nie dość, że wybieram trasę (trochę nieświadomie) ze sporą liczbą podjazdów, to na dodatek co chwilę uciekam Monice i biedna musi sama pedałować, ale jakoś tak mnie nosi...

W końcu docieramy do Muzeum Chleba w Radzionkowie. Zamknięte ale i tak nie ma dziś czasu na zwiedzanie - zaraz mecz :-)




Teraz już prosto do domu. I nagle szok. Wycinają mi las. Koszmarnie to wygląda. Tylko czemu?



Już wiem - przecież tędy będzie biegła autostrada A1. Fajnie, ale szkoda drzew...

Docieramy do domu. Górnik wygrywa 1:0!!! Fajny dzień. :)

Raz jeszcze serdecznie dziękuję wszystkim, którzy oddali głos na mój blog w konkursie Blog Roku 2008.
Dzięki Wam trafił on do dziesiątki najlepszych w kategorii "Moje zainteresowania i pasje" - 6 miejsce (spośród 744 blogów) oraz zajął 22 miejsce w klasyfikacji generalnej (9132 blogi).

Dzięki Waszym głosom zebrane zostały ponad 43 tys. zł, które zostaną przeznaczone na turnusy rehabilitacyjne dla dzieci z porażeniem mózgowym.

Na stronie konkursu jest również lista szczęśliwców, którzy wylosowali aparaty fotograficzne... może to ktoś z Was...

Tyskie Browary Książęce

Sobota, 7 lutego 2009 · Komentarze(25)
Tyskie Browary Książęce
Nie wiedziałem czy się uda, bo z Jankiem umawiam się już od roku i zawsze coś wtedy wypada. Dziś jednak od rana wszystko wskazuje, że jest szansa.

Szybka analiza mapy i decyduję się nie jechać na miejsce spotkania w Makoszowach, a do Panewnik żeby spotkać się z nimi po drodze. Czemu tak? Raz, że bliżej, a dwa nie jestem pewien jak szybko będą gnali, a punktualnie o 11 musimy być w Tychach. Tym razem nie mogę zwalniać tempa jak to było rok temu - choć wtedy też było świetnie.

Ruszam przez Biskupice, Rudę w stronę Starych Panewnik. W Rudzie melduję Jankowi, żeby nie czekali na mnie i że spotkamy się na rondzie "Owsianym" w Panewnikach. Tylko raz muszę spojrzeć na mapę, poza tym bez problemów dojeżdżam do celu. Na rondzie spotykam czekającego już Terrago44. Chwilkę gawędzimy i dociera reszta ekipy. Okazuje się, że większość osób już znam. Ruszamy spokojnym tempem w stronę Tychów. Po drodze gawędzimy i żartujemy.

Nie wiedzieć kiedy docieramy do celu, gdzie czeka na nas jeszcze jeden członek ekipy.
A cel dziś nie byle jaki - Tyskie Browary Książęce :)



Spinamy rowery i ruszamy na zwiedzanie Muzeum Piwowarstwa oraz samego browaru. Nie będę opisywał co widzieliśmy i co przeżyliśmy. Powiem tylko, że warto, naprawdę warto.

Znacie ten skład... :)








Momentami można było się powzruszać... Ech wspomnienia...





Budynki też robią wrażenie



Fantastyczne 2 godziny spędzone w towarzystwie sympatycznego przewodnika zakończone degustacją miejscowego wyrobu. Nawet nie wiedzieliśmy kiedy czas tak szybko minął.

Wracamy w wyśmienitych nastrojach. Uśmiechnięci, pełni energii (co widać po tempie w jakim jedziemy) dojeżdżamy do Starych Panewnik. Jako, że pogoda dopisuje i nikomu się nie spieszy, postanawiamy zrobić sobie krótki postój nad zalewem (stawem). Rozmowom i śmiechom nie ma końca, trzeba jednak wracać. Kiedy już zaczynamy się zbierać Terrago44 postanawiam zatrzymać nas jeszcze chwilę :-)



Mijamy Kochłowice i reszta ekipy skręca w lewo, a ja wraz z moją towarzyszką skręcamy w stronę centrum Rudy. Docieramy do Biskupic, gdzie zaskakujemy jej rodzinkę niepodziewaną wizytą (dziękujemy za herbatkę i ciasto) i ruszamy dalej. Jeszcze tylko krótki postój obok obiecanych kiedyś wagoników.



I już jedziemy prosto do domu.

Niesamowity dzień. Świetni ludzie, fantastyczny cel, rewelacyjna trasa i cudowna pogoda. Oby więcej takich. dni I jechało mi się dziwnie lekko. Zero zmęczenia, zero wysiłku, po prostu świetnie.

Dzięki wszystkim za towarzystwo i organizację.

Trasa: Helenka - Rokitnica - Biskupice - Ruda - Czarny Las - Kochłowice - Stare Panewniki - Zarzecze - Podlesie - Mąkołowiec - Tychy - Mąkołowiec - Podlesie - Zarzezcze - Stare Panewniki - Kochłowice - Ruda - Biskupice - Mikulczyce - Rokitnica - Helenka (o ile pamiętam)

Bandyci

Niedziela, 1 lutego 2009 · Komentarze(11)
Bandyci
Dziś znów wyjazd przed meczem. Asfaltem do Miechowic. Skręcam w polną drogę dojazdową do działki mojego ojca i... pierwsza glebka w tym roku. Na szczęście bezboleśnie. Dalej co parę metrów muszę się podpierać. Nierówna oblodzona droga, koszmar. Dojeżdżam do działki i szok. Niedawno komuś się nie spodobało, że była zbyt ładna i postarał się aby już taka nie była. Wiedziałem, że się wszystko spaliło, ale nie myślałem, że aż tak... :(



Ta działka była wszystkim dla taty... :( Bandyci.

Nic tu nie pomogę. Jadę dalej i... gdybym nie wiedział, że tu jest staw to bym po prostu wjechał na lód...
Kawałek dalej jedno z moich ulubionych miejsc. Mimo, że w sumie trochę smutne, to je lubię.



Z paroma podpórkami docieram do asfaltu. Po drodze trafiam na metę?



Dalej Radzionków, Karb, Bobrek, Ruda.
Ruda, która ma swój urok, lubię klimat tego miasta. Ulica Szczęść Boże... Ta nazwa często dziwi przyjezdnych. Dla miejscowych jednak jest czymś normalnym, spotykanym w wielu sąsiednich miastach.





Biskupice i zamiast jechać prosto do domu ruszam tyłami w stronę Mikulczyc. To nie był dobry wybór. Po wjeździe na ulicę Kościuszki ponowny koszmar. Nierówna, oblodzona droga, z każdym metrem coraz gorzej, boję się, że za chwilę znów wyląduję pod jakimś przejeżdżającym (na szczęście niezbyt często) samochodem.

Z ulgą docieram do głównej ulicy. Stąd już spokojnie do domu. Świetnie się jeździło, pewnie gdyby nie mecz jeszcze bym pokręcił. Jutro koniecznie do sklepu po przedni błotnik i smar.