Wpisy archiwalne w kategorii

Z kamerą wśród...

Dystans całkowity:45694.95 km (w terenie 13501.58 km; 29.55%)
Czas w ruchu:3182:13
Średnia prędkość:14.67 km/h
Maksymalna prędkość:92.52 km/h
Suma podjazdów:108980 m
Maks. tętno maksymalne:210 (144 %)
Maks. tętno średnie:193 (100 %)
Suma kalorii:559155 kcal
Liczba aktywności:1503
Średnio na aktywność:31.69 km i 2h 07m
Więcej statystyk

Świąteczna poziomka

Wtorek, 11 listopada 2008 · Komentarze(11)
Świąteczna poziomka
11.11 o 11:11 spotykanie w WPKiW „pod żyrafą”. Ruszam z domu i… strasznie ciężko się jedzie. Nie wiem, czy to zmęczenie, czy silny wiatr wiejący w twarz, czy niezbyt nasmarowany łańcuch... pewnie wszystko razem. Przy wyjeździe z centrum Chorzowa jakiś idiota z linii nr 6 przyciska mnie do krawężnika, jeszcze kilka centymetrów i leżałbym pod jego kołami.

Dojeżdżam na miejsce kilka minut przed czasem, po chwili dociera art75 na swojej poziomce, a zaraz potem dariusz79, który specjalnie dla nas skrócił swój weekendowy wyjazd. Jeszcze chwila i są dziewczyny: jahoo81 i kosma100. Ku naszemu zdziwieniu dołącza do nas jeszcze jeden niezapowiedziany gość - Adamuso. Oby częściej nas tak inni bikerzy zaskakiwali.

Nie możemy się z Kosmą oprzeć i przymierzamy się do poziomki. Wierzcie mi, że to nie takie proste. Największy problem dla mnie to start. W końcu udaje mi się nawet kawałek przejechać, ale po chwili znów mam problemy.



Jako, że dziś Święto Odzyskania Niepodległości jedziemy…do Siemianowic na cmentarz żołnierzy niemieckich. Po drodze mijamy pola golfowe, sporo ludzi, nie miałem pojęcia, że coś takiego tu istnieje.

Chwila zadumy na cmentarzu.





I ruszamy dalej, przez Dąbrówkę Małą, Szopienice do Katowic. Chwila postoju w Dolinie Trzech Stawów. Cały czas podziwiam Artura jak sobie świetnie daje radę na tym dziwnym wehikule (tylko jedna glebka ;-) ). Dalej jedziemy pod Urząd Wojewódzki. Ładna pogoda zwabiła tu tłum ludzi. Myślę, że nie żałowali, uroczystości nie przypominają pogrzebu jak to zwykło bywać w naszym kraju, a bardziej zbliżone są do 4 lipca w USA.









Widać uśmiechy na twarzach ludzi, jedynie przelot F16 nie był chyba tym na co wszyscy czekali. Bez żadnej zapowiedzi usłyszeliśmy huk i kątem oka zdążyliśmy zauważyć nad naszymi głowami dwie srebrne maszyny. Większość oczekiwała, że po chwili pojawią się tu przynajmniej jeszcze raz, ale to nie nastąpiło. Całość trwała krócej niż walka Gołoty…

Jako, że czas nas nieco gonił postanowiliśmy wracać, pierwszy uciekł Dariusz79, szkoda, że tak szybko, bo nawet nie było kiedy porozmawiać, może następnym razem… Następnie w Chorzowie Batorym pożegnał nas Adamuso, a w Świętochłowicach art75. Już tylko w trójkę (z Kosmą i Asicą) robimy sobie krótką przerwę na bytomskim rynku. Mieliśmy ochotę na rurki ze śmietaną ale nie udało nam się takiego specjału nigdzie znaleźć.

Około 16-tej docieramy na Helenkę. Fajny dzionek w fajnym towarzystwie.

Dla Marcelka

Niedziela, 9 listopada 2008 · Komentarze(13)
Dla Marcelka
Od dawna wybierałem się do Żabich Dołów. Niby blisko, ale jakoś nigdy tam nie dojechałem. Brak czasu. W ten weekend też się nie zapowiadało, chyba że rano. Przedwczoraj zagadnąłem Kosmę, czy jedzie za mną na wschód słońca do Żabich Dołów - odpowiedź mogła być jedna: O której?

Tak więc dziś wariacko wyjechałem z domu o 5:25 żeby spokojnie spotkać się w połowie drogi z Moniką i odnaleźć nas cel. Ciepło i puste drogi, rewelacja. Zapomniałem komórki, na szczęście spotykamy się bez problemu. Ruszamy. Trochę dookoła ale szybko docieramy na miejsce. Kosma przez chwilę zastanawia się jak wielkie żaby muszą mieszkać w tak dużych dołach…



Niestety słońce nas zawodzi i oczekiwanego pięknego wschodu nie widzimy, ale to nie ważne, bo tak naprawdę chcieliśmy przede wszystkim w końcu odwiedzić to miejsce. Rzeczywiście, ma swój urok, szkoda tylko, że dajemy ciała ze zdjęciami. Ale właśnie dlatego będzie powód żeby tu wrócić.

Jako, że padło hasło, że dziś robimy setkę dla Marcelka, bez ociągania ruszamy dalej. W drodze do Kalwarii Piekarskiej krótki postój przy pierwszym dziś bunkrze. Jak się potem okaże zobaczymy ich dziś jeszcze wiele.



W końcu Piekary Śląskie i Kalwaria. Ciekawy park z niesamowitym kompleksem kaplic, w tym takich jak ta - Pałac Heroda.



Dalej bunkier w Dobieszowicach.



Rzut oka na mapę i tu zawodzi nas orientacja , jakoś wydawało nam się, że jesteśmy w nieco innym miejscu. Wracamy i ruszamy w stronę Świerklańca. W sumie bez błądzenia ale pełni wątpliwości wjeżdżamy na właściwą drogę. Dojeżdżamy do zbiornika wodnego i… oboje w tym samym momencie, pełni zdziwienia pytamy: "Co to (….) jest?" Widok jaki stanął nam przed oczami zaparł nam dech w piersiach. W pierszej chwili wygląda jak inwazja łodzi podwodnych. Na całej tafli zalewu pełno łódek z wędkarzami. Widok niecodzienny.



Przejeżdżamy przez park, jakże cudownie dziś pusty i ruszamy do Nakła Śląskiego. Tam krótka przekąska obok bardzo zniszczonego pałacu Donnersmarcków.



Dalej rundka nad Chechło. Wyjątkowo pusto. Niestety zapomniałem, że jest listopad i wszystkie knajpki zamknięte. Monika kona z pragnienia, a moje hamburgery też przeszły mi koło nosa…



Pora wracać. Krótki postój na stacji benzynowej, obwodnica tarnogórska, kompresor na stacji.
Dalej już prawie prosto, Kopalnia Srebra, Dolomity Sportowa Dolina i… mała wpadka. Chciałem Monikę zawieźć do Dąbrowy i wjazd na szlak mi się zgubił. Na szczęście po chwili udało się go odnaleźć.



Teraz już prosto, obok "Wójcika", przez las miechowicki do domu.

Wyjątkowo fajnie się jechało. Wyjątkowo łatwo. Wyjątkowo.

Wieczorkiem jeszcze rundka do Tarnowskich Gór po napoje. Niestety nasz ulubiony sklep zamknięty więc powrót do Żabki.

Bardzo fajny dzień.

Bez muzyki, spacerowo

Sobota, 8 listopada 2008 · Komentarze(14)
Bez muzyki, spacerowo
Dzisiejszy plan był nieco inny, ale po wieczornych wiadomościach (zostałem stryjkiem!!!) i nocnych pogaduchach z przesympatycznymi BS-owiczami jakoś nie udało mi się wstać o takiej porze jak planowałem.

W tej sytuacji na rower udało mi się wyjść dopiero o 15-tej. Dobre i to, zawsze to chwila w słońcu. Pierwszy raz od ponad miesiąca, pierwszy raz od Odysei za dnia. Nie chciało mi się dziś nigdzie spieszyć. Słuchawki zostały w kieszonce, a ja po prostu chciałem się powłóczyć po lesie. I udało się. Trochę po lesie miechowickim, potem przez DSD. Tam mała wpadka, najpierw błotko, a potem wjazd na ścieżkę wysypaną kamieniami. O ile pamiętam to kiedyś nie była taka. Źle się po tym jechało.



Potem chwila przez Segiet i spokojnie asfaltem (bo już ciemno się zrobiło) do domku.

Helenka-Miechowice-Stroszek-Stolarzowice-Helenka.

Chłodny wieczór

Wtorek, 28 października 2008 · Komentarze(6)
Chłodny wieczór
Po tygodniowej przerwie dziś krótka wieczorna przejażdżka.



Teraz już chyba wszystkie będą wieczorne do wiosny, bo wieczór szybko zapada. Chyba, że któryś weekend uda się lepiej zorganizować niż ostatni… Choć początek ostatniego choć nie był rowerowy był fantastyczny :-)

A może nie weekend uda się zorganizować tylko inny dzień... Brzmi obiecująco... :-)

Trasa: Helenka-Stolarzowice-Repty-Tarnowskie Góry-Repty-Stolarzowice-Helenka.

Odyseja Świętokrzyska - dzień 1

Sobota, 4 października 2008 · Komentarze(12)
Odyseja Świętokrzyska - dzień 1
Wczoraj z Kosmą (moją partnerką na tej imprezie) oraz Andrzejem i Arkiem dotarliśmy do Zagnańska później niż planowaliśmy. Na miejscu okazało się, rezerwacja miejsca w internacie oznaczała rezerwację łóżka, a nie pokoju - czyli jako zespół możemy jedynie spać w oddzielnych pokojach dołączając do już częściowo zajętych pokojów - każde z nas do innego.

Pożyczamy łóżko z sąsiedniego pokoju i lądujemy w pokoju Młynarza i Czarka, a co więcej, zapraszamy jeszcze do naszej 3-osobowej (teraz już 4-osobowej) sypialni Andrzeja i Arka z karimatami. Z "trójki" robi się "szóstka" i… nikomu z nas to nie przeszkadza, wręcz przeciwnie… szybko znajdujemy wspólne tematy i … integrujemy się przez resztę wieczoru.

Przed snem Andrzej doprowadza do stanu używalności przednią przerzutkę w moim rowerze. Chwała mu za to.

Sobotni poranek wita nas deszczem i niezbyt wysoką temperaturą. Ruszamy na strat. Na miejscu pierwsza niespodzianka. Mapy nie są foliowane - na twarzach wielu osób maluje się niepokój/oburzenie - nic dziwnego leje jak z cebra. My mamy woreczki foliowe i mapnik ale jak się potem okaże to jeszcze za mało.



Po rozdaniu map część osób rusza biegiem po daszek i analizuje trasę. My jako laicy ustaliliśmy tylko, od którego punktu zaczynamy (dziś można zaliczać punkty w dowolnej kolejności). Ruszamy i już wiemy, nie powalczymy - nasze tempo różni się nieco od reszty. Nic to, przyjechaliśmy tu rekreacyjnie, choć trasę wybraliśmy klasyczną (dłuższą).

Już na pierwszym punkcie (12) widać, że ludzie docierają tu z różnych stron i w bardzo różnym tempie. Jest ok tylko okulary zaczynają mi przeszkadzać.

Jedziemy dalej. Na asfalcie wszyscy skręcają w prawo, a my wraz dwoma innymi zawodnikami jedziemy ścieżką prosto. Ignorujemy wczorajsze sugestie organizatorów, żeby unikać ścieżek, że mogą być nieprzejezdne, że mapy są nie zawsze aktualne. Spoko da się jechać. Do czasu. Nagle na malutkim ale błotnistym zjeździe zaliczam glebę. Ja lecę w jedną stronę, rower w drugą. Zbieram bidony i inne akcesoria i ruszam dalej by po chwili znów leżeć w błocie. Chyba od czasów dzieciństwa nie byłem tak wybrudzony. Jedziemy dalej do punktu nr 8. W międzyczasie dowiaduje się, że moja partnerka również zaliczyła glebę. Na szczęście jesteśmy cali tylko lekko czuję dłoń i kolano. Dojazd do punktu to masakra, co chwilę zejście z roweru - błoto w koleinach wydaje się być nie do przebycia. Zaczynają się pierwsze defekty. Na szczęście nie u nas.





Jedziemy na "dziewiątkę". Mimo deszczu i błota, fajna droga, po drodze widzimy kolejne osoby zmieniające dętki. Jeszcze sporo ludzi mijamy w obie strony, choć już widać, że część pojechała innymi trasami (albo tak daleko nam uciekli).

W drodze do "piątki" jest już zupełnie luźno, widzimy jak część osób zaczyna mieć problemy ze zlokalizowaniem dróg i punktów. Na miejscu spotykamy sympatyczną parkę z trasy rekreacyjnej.

Dalej na "jedynkę". Chwila oddechu, bo dość spory odcinek asfaltem. Bez problemów docieramy do punktu. Chwila odpoczynku, czas się posilić, schować okulary, bo bardziej przeszkadzają niż pomagają i w drogę.



Teraz jest ciężko, błotniście, przez las. Dociera do mnie, że z błotem nie można walczyć, trzeba je ignorować. Każda próba ucieczki, zwolnienia, objechania kończy się "tańcem na błocie". Nie zwalniając, jadąc na przełaj zwykle udaje się je spokojnie pokonać.

Okazuje się, że mapa (a właściwie to co z niej pozostało) nie do końca odpowiada temu co jest w terenie. W ostatniej chwili przed popełnieniem prawdopodobnie dużego błędu ratuje nas sugestia zespołu nr 52, który ponoć zwiedził w ciągu ostatniej godziny wszystkie okoliczne krzaki. Dzięki panowie!

Wyjeżdżamy z lasu i w drodze do "dwójki" drodze Monika brzydko zachowała się w sklepie używając wyrazów na "p…". Po wejściu, widząc, że na półkach królują jedynie chleb, mleko i tanie wino Monika pyta starszą panią: "Czy ma pani Powerade'a?" ;)

Do punktu nr 2 trzeba się trochę powspinać. Zaczyna wychodzić zmęczenie. Nic dziwnego, w końcu od kilku godzin przedzieramy się przez błota, w nieustającym deszczu. Nasza mapa już nie nadaje się do użytku. Dobrze, że mamy (jak wszyscy) drugą.

W planach punkt nr 3. Najpierw trzeba zjechać z góry. Nasze hamulce powoli przestają funkcjonować.
Trochę na azymut w końcu docieramy do asfaltu ale po chwili znów się nieco gubimy. Chyba jesteśmy już mocno zmęczeni, poza tym na tym co pozostało po mapach coraz mniej już widać.

W końcu udaje nam się dopchać rowery do "trójki". Już wiemy, że nie zaliczymy wszystkich punktów. Zbyt mało czasu. Za spóźnienie są punkty karne. Niedobrze. Teraz już wiemy, że taką kalkulację powinniśmy przeprowadzić na starcie. Co się opłaca zaliczać, a co można odpuścić.

Odpuszczamy "czwórkę" i jedziemy na "szóstkę". Po drodze posilamy się pod sklepem w Bliżynie. To był rewelacyjny pomysł bo dojazd do "szóstki" to prawdziwa masakra. Przy lampionie dowiadujemy się, że Młynarz z Czarkiem są już na mecie - oczywiście odpuścili kilka punktów. Przy okazji Piotrek sugeruje nam powrót tą samą drogą zamiast brnięcie dalej przez las.

Zgodnie z jego sugestią zjeżdżamy do asfaltu, patrzymy na zegarek i okazuje się, że straciliśmy tu tyle czasu, że trzeba wracać. Już nie zdążymy zaliczyć innych punktów.

Szybka analiza mapy i okazuje się, że za chwilę czeka nas kilka km prostej drogi przez las i będziemy prawie na mecie. Spoko, utrzymując w miarę normalne tempo powinniśmy bez problemów zdążyć na czas. Powinniśmy, ale… nie zdążyliśmy. Jesteśmy 10 minut po czasie. Prosta droga okazała się rzeczywiście prosta ale... pełna kamieni. Dostaliśmy na niej nieźle w d… .Dosłownie.
Przy końcu ochrzciliśmy ją nawet imieniem naszej drużyny - Bułgarskie Centrum…

Zmęczeni ale zadowoleni jesteśmy na mecie. Z trudem doprowadzamy się do porządku





Myjemy rowery (dobrze, że jest taka możliwość) i "olewając" grochówkę lądujemy w pobliskim barze. Wieczór kończymy w naszym małym pokoju, w towarzystwie Kasi i tomalosa oraz mavica i Piotra.

Po pierwszym etapie jesteśmy na 48 miejscu na 85 startujących drużyn. Wynik znacznie powyżej oczekiwań. Okazuje się, że Ci którzy zdecydowali się od razu zrezygnować z części odległych punktów zyskali na tym w klasyfikacji. Nie szkodzi, my przyjechaliśmy tu się dobrze bawić.

Ogólnie dzień był… zajefajny. Zobaczymy co będzie jutro...

W terenie

Niedziela, 28 września 2008 · Komentarze(19)
W terenie
Dziś wrócił Wiku. Dostaliśmy prezent :-)



Po wysłuchaniu barwnych opowieści syna ruszam w teren. Dosłownie w teren. Korzystając z tego, że jadę przy świetle słonecznym chcę powłóczyć się po lesie. W sumie Odyseja już nie długo, a tam pewnie nas takie klimaty nie ominą.

Las miechowicki kryje w sobie mnóstwo ścieżek, dziś część drogi jadę zupełnie nowymi trasami, w końcu ląduję koło „Wójcika” i stacji kolejki wąskotorowej Dąbrowa Miejska. Niestety pociąg się nie zatrzymał.



Wandale docierają wszędzie.



Idzie (jedzie?) jesień :-(



Dalej przez DSD, obok Kopalni Srebra i dalej przez Tarnowskie Góry (ten ostatni odcinek muszę jeszcze jakoś opanować żeby uniknąć asfaltu). Potem znów nową ścieżką nad Chechło. Ależ tu dziś fajnie. Niewielu ludzi, zero ruchu, aż mi się zachciało przez chwilę usiąść i odpocząć. Szkoda tylko, że trochę chłodno w cztery litery...



Jesteśmy umówieni ze znajomymi więc czas wracać. Kolejne nowe ścieżki. Ależ fajnie się tak jedzie nie wiedząc gdzie się wyląduje. W końcu trafiam nam stację i uzupełniam braki w oponach. Nie wiem czy nie za bardzo, bo już jadąc przez Dolomity mam wrażenie, że rower momentami ma mniejszą przyczepność.

W drodze do Miechowic, na błotnistych podjazdach jest jeszcze gorzej. W końcu docieram do domu. Było super. Chyba częściej będę penetrował te lasy. Tylko kiedy? Bo wieczorami się nie da... :(

Ciężko nam się dziś zdecydować

Sobota, 16 sierpnia 2008 · Komentarze(9)
Ciężko nam się dziś zdecydować gdzie jechać. Za dużo możliwości. Damian optuje za lasem, Młynarzowi i mnie bardziej odpowiada szosa. Damian twierdzi, że wszędzie już tu był, my, że jeszcze większości nie widzieliśmy. Młynarz chce usilnie zaliczyć kilka waypointów korzystając, z okazji, że jest w okolicy gdzie jest ich tak wiele.

W końcu wytyczamy trasę i dość późno wraz z Wiktorkiem ruszamy w drogę. Na pierwszy ogień poszła Topola Lesznowska, potem Pass i punkt umieszczony w zgliszczach starej kotłowni. Bez sensu miejsce, nie dość, że nie jest atrakcyjne, to jeszcze może być niebezpieczne.

Dalej Błonie. Dziś, bo wczorajszym kryzysie nie ma śladu. Jedzie mi się świetnie. Zaliczamy strasznie zaniedbany, ukryty kirkut, bez GPS-a byśmy tu chyba nie trafili. Straszne są dzieje kirkutów w Polsce.



Chwila przerwy na bardzo ładnym błońskim rynku





Ruszamy w kierunku Rokitna. Po drodze widać skutki wczorajszej wichury. Na szczęście to tylko połamane gałęzie, a nie rozwalone domy, jak w innych częściach kraju.

W Rokitnie obok kościółka rozstawiono stare maszyny rolnicze. Ciekawy pomysł. Szkoda, że ktoś nie wpadł na pomysł, aby e opisać, myślę że wiele osób nie ma pojęcia do czego kiedyś służyły, niektóre pewnie jeszcze wciąż można spotkać na polach.

Kolejny waypoint jest w Instytucie Budownictwa Mechanizacji i Elektryfikacji Rolnictwa w Kłudzienku. Po drodze mój łańcuch zastępuje mi mp3-kę, niestety nie gra muzyki jaką lubię. Przed wjazdem do Instytutu nie wytrzymuję i zatrzymuję się żeby go nasmarować. Doganiam chłopaków i... jest mały problem. Waypoint jest umieszczony na zamkniętym terenie w grożącym zawaleniem budynku. Kolejny bezsens. Piotrek był co prawda skłonny go zaliczyć jednak napotkał sprzeciw jakiegoś tubylca. Niepotrzebna pyskówka i po chwili rezygnując z odnajdywania kodu ruszamy dalej.

W Izdebnie Kościelnym purchawka-gigant. Jako, że moje baterie w aparacie odmówiły współpracy muszę posiłkować się zdjęciem zrobionym przez Damiana.



Zaczyna padać. Źle. Zaczyna się ulewa. Po kilkunastu sekundach jesteśmy cali mokrzy, po kilku minutach w butach basen. Do domu jeszcze około 20km. Nie damy rady już zaliczyć filarów, na których najbardziej mi zależało. Trudno Ważniejsze jest zdrowie Wiktorka. W ciągle padającym deszczu jedziemy do domu. Po kilku kilometrach przestajemy zauważać deszcz.

Dojeżdżamy do domu. Dziwne bo... wszyscy są zadowoleni, uśmiechnięci. Taka jazda też ma swój urok o ile nie kończy się potem w łóżku. Mam nadzieję, że tak się nie skończy dla nikogo tym razem.

Ogólnie spędziliśmy fajne popołudnie, nie podobały mi się jednie dwa wspomniane waypointy. Niektórych takie umieszczenie punktów może dodatkowo podniecać, mnie nie. Z założenia będę je ignorował. To tylko zabawa, która dla mnie może być jedynie wskazówką/pretekstem do odwiedzenia interesujących punktów w okolicy. O ile na Śląsku też się gra rozwinie.

Baterie?

Piątek, 15 sierpnia 2008 · Komentarze(10)
Baterie?
W nocy ustalilśmy plan na dzisiejszą trasę. W sumie ma być nawet do 150km. Rano pogoda krzyżuje nam plany. Rezgnujemy z planowanego koncertu w Legionowie, modyfikujemy trasę i będzie ok. 80km, w tym Twierdza Modlin.

Ruszamy najpierw zaliczyć waypoint w starej cegielni w Zaborówku. Ciężka przeprawa przez leśne, piaszczyste drogi. Wiku pierwszy raz w (pożyczonych) SPD. Dzielnie daje radę choć jemu też piaski dają w kość. Młynarz również chętnie by już zjechał na asfalt. Tylko Damian daje dzielnie do przodu. Gonię za nimi i... jest ciężko. Czuję zmęczenie i głód. Docieramy do komina, gdzie Piotrek szaleje w kominie by zdobyć dla nas punkt. Bez sensu są tak zamieszczone punkty - nie każdy lubi takie zabawy, sam bym się tam nie wdrapywał, chyba za stary na to jestem. Komary chcą nas zjeść.



Mamy do wyboru wrócić tą samą trasą lub asfaltem. Zgodnie decydujemy się na asfalt. Wiku wyjeżdża pierwszy i nie schodzi poniżej 30km/h - magia SPD? Jadę za nimi i czuję, że nie mam siły. Niby jeszcze nadążam za resztą ale przed oczami mam tylko cheesburgera i boję się, że w każdej chwili może zejść powietrze. Za mnie. Dawno nie miałem takiego uczucia. Wjeżdżamy do Leszna, wyciągam z kieszeni batonika i... to nie ma sensu. Zatrzymuję ekipę. Oddaję batoniki Wiktorkowi i rezygnuję. Decyduję się na powrót do domu.

Nie wiem co się stało, czyżby dało się we znaki zmęczenie po szybkim tempie z ostatnich kilku dni? A może to pogoda i nadchodzące szaleństwo - kilka godzin później rozpętała się koszmarna burza - chłopcy wrócili przemoczeni, dobrze, że zdążyliśmy Wiktorka zabrać do auta z Modlina.

Tak, czy owak, po prostu padły baterie, niespodziewanie, nagle...

Około południa, mimo wysokiej

Czwartek, 14 sierpnia 2008 · Komentarze(6)
Około południa, mimo wysokiej temperatury ruszamy z żoną i dziećmi na przejażdżkę. Po kilkuset metrach powrót. Igorek jest wciąż tak zafascynowany nowym rowerkiem, że zapomniał włożyć butów i jedzie w klapkach.



Zmiana obuwia i jedziemy na poszukiwanie stadniny. Przeprawiamy się przez piachy, las ale stadniny nie znajdujemy. Nie szkodzi i tak jest fajnie. Przerwa na lody i powrót przez las do domu.

Wieczorem z Damianem jedziemy do Żyrardowa - odebrać z dworca Młynarza. Szybkim tempem, cały czas bocznymi drogami docieramy bez przeszkód do celu. Prawie bez przeszkód, bo oczywiście znalazł się jeden debil w aucie, który chciał się popisać przed żoną wyprzedzeniem na trzeciego. Zwykle nie reaguję na idiotów ale widok stukającej się w czoło kobiety sprawił, że dłoń sama uniosła mi się w geście pozdrowienia. Wydawało się przez chwilę, że będzie okazja do bliższego poznania się, ale kierowca chyba realnie ocenił swoje szanse...

Wjeżdżamy do Żyrardowa i... przychodzi mi do głowy piosenka "... na mojej ulicy nie mieszka już Chrystus, a szatan się z niej wyprowadził....". Olbrzymia liczba ciemnych uliczek, pełno grupek na zacienionych ławkach... nie chciałbym tu spacerować wieczorem.



Chwila pod ślicznie odnowionym dworcem i ponieważ pociąg Piotrka ma spore opóźnienie postanawiamy zwiedzić miasto. Niestety zapytany o atrakcje przechodzień wpada w osłupienie, w końcu kieruje nas na Plac Jana Pawła II.



Mimo, moich wrażeń, i tego, że jest już po 21-szej na ławkach i alejkach mnóstwo ludzi. Mnóstwo starszych ludzi, mnóstwo samotnych dziewczyn, mnóstwo rowerzystów.

W końcu dociera Młynarz i po chwili przerwy wracamy do domu. W całkowitych ciemnościach robimy kilkadziesiąt kilometrów. Do tego GPS prowadzi nas nieco inną trasą i mamy trochę terenu (wpisany na oko + poranny). W końcu docieramy do domku, gdzie czeka już na nas komitet powitalny w pełnym składzie (jedynie Igorek po wcześniejszych wyczynach śpi).

Szybko

Środa, 13 sierpnia 2008 · Komentarze(4)
Szybko
Szybki wyjazd z bratem do Brochowa. Jak dla mnie bardzo szybki, do tego "tam" pod wiatr. Po 24km średnia 25km/h i... czuję ogień w udach. Nie jest dobrze. Docieramy do fantastycznego kościółka.



Chwila przerwy, gdyby nie komary chciałoby się tu zostać dłużej.

Czas jednak na powrót. Wciąż szybkie tempo. W Kampinosie średnia 24,6, a po spacerze wokół tutejszego kościółka 24,1. Bez sensu, powinno się chyba w takich momentach ściągać licznik.

Docieramy do domu. Ciekawe jak jutro zareagują rano nogi.