Wpisy archiwalne w kategorii

śląskie

Dystans całkowity:38153.24 km (w terenie 9220.57 km; 24.17%)
Czas w ruchu:2684:30
Średnia prędkość:15.15 km/h
Maksymalna prędkość:183.00 km/h
Suma podjazdów:68571 m
Maks. tętno maksymalne:210 (144 %)
Maks. tętno średnie:191 (100 %)
Suma kalorii:553057 kcal
Liczba aktywności:1921
Średnio na aktywność:22.79 km i 1h 23m
Więcej statystyk

Przed Odyseją...

Czwartek, 8 kwietnia 2010 · Komentarze(11)
Przed Odyseją...
Miałem nadzieję, że w tym tygodniu pojeżdżę... Sobota i niedziela dobrze wróżyły... poniedziałkowe ulewy już mniej... wtorek i środa praca wiec dziś... udało mi się wyrwać chwilę wcześniej z pracy co i tak niezbyt się przełożyło na godzinę wyjazdu... Dopiero po 17-tej spotykamy się z Łukaszem... "Gdzie jedziemy?" pyta... Lasy tarnogórskie... Chyba mu się spodobała odpowiedź.

Głównie lasami i polami docieramy do Tarnowskich Gór. Dziś nie zatrzymujemy się na Rynku tylko mkniemy w stronę Lasowic żeby znów poczuć teren. Trasa nowa dla Łukasza... to dobrze... ;-)

Docieramy nad Chechło. Puste jeszcze o tej porze... wkrótce nie będzie się dało tędy przejść..., a co dopiero przejechać...



Kiedy stajemy koło tablicy informującej o trasie do zalanej kopalni już wiem, że pojedziemy w tamtą stronę :-) Tak naprawdę wiedziałem to od momentu wyjścia z domu tylko nie wiedziałem jak się z czasem wyrobimy. Na pewno nie pojedziemy do kopalni, bo muszę wrócić koło dwudziestej do domu ale jedziemy w tamtym kierunku.

Po drodze Łukasz narzeka na skromny obiad... ale nie chce stanąć przy sklepie w Żyglinie. Kawałek dalej decyduję się jechać nieco inaczej niż kiedyś mając nadzieję, że i tak wyjedziemy tam gdzie chcę... Szkoda, że mapy nie wziąłem, bo okazuje się, że droga (całkiem fajna zresztą) odbija w nieco innym kierunku. Nie szkodzi... jedzie się fajnie więc zobaczymy gdzie trafimy. Wyjeżdżamy w jakiejś wiosce i koło sklepu Łukasz jednak pęka... :-) I słusznie. Sam też chętnie cos pałaszuję... Przy okazji dowiadujemy się, że jesteśmy w Brynicy (gdziekolwiek to jest).

Chwilę później dojeżdżamy do tzw. zameczka w Bibieli, zbudowanego w końcu XIX w. przez Donnersmarcków, magnatów ze Świerklańca. W obecnej leśniczówce w latach 70. XX w. był leśny dwór Edwarda Gierka.



Zakaz wstępu i kilka psich bud jakoś zniechęcają nas do bliższego zapoznania się tym miejscem. Poza tym zaczyna się ściemniać i robi się chłodniej. Wracamy. Przez Miasteczko Śląskie i... wybrukowaną drogę za torami, która da nieźle w d... Łukaszowi. Za to potem jest zachwycony kolejnym odcinkiem drogi.

Z Tarnowskich Gór niezbyt lubianą przeze mnie 78-ką, ale jesteśmy już trochę spóźnieni więc tak będzie najszybciej.

Potrzebowałem tego wyjazdu przed Odyseją. Żeby nie umrzeć jak drugiego dnia w zeszłym roku... Choć oczywiście to wcale nie gwarantuje, że będzie lepiej... Prawdziwi sportowcy pewnie tylko z politowaniem się uśmiechają czytając o takim treningu.. ale cóż... ja jeżdżę jak jeżdżę i najważniejsze, że mi się to podoba... ;-)

W końcu z Wiktorkiem ;)

Niedziela, 4 kwietnia 2010 · Komentarze(12)
W końcu z Wiktorkiem ;)
Wiku już dawno nie jeździł. Jeszcze dawniejszą datę nosi jego ostatni wpis na bikestats. Od jakiegoś czasu zagaduje, że w końcu by pojechał. Tym bardziej, że jeszcze nie miał okazji wyżyć się na swoim nowym rumaku.

Kiedy dziś po świątecznym śniadanku dowiaduje się, że ja jadę jego oczy zaczynają błyszczeć... Plan miałem inny ale jako, że pogoda fantastyczna i syn ma chęć to oczywiście szybka zmiana planów i jedziemy.

Wygląda na bardzo szczęśliwego.



Od startu straszy mnie, że nie dam mu rady. Mimo, że dziś rano waga pokazała o 5kg mniej niż jakiś miesiąc temu zaczynam się bać :-) W tej sytuacji wybieram teren... może to da mi jakąś przewagę. Postanawiam spenetrować Bytomskie Trasy Rowerowe. Wjazd nie jest zachęcający ale może potem będzie lepiej.



Oznakowanie wygląda spoko (choć momentami nieco nas potem zaskoczy).



Trasa momentami trochę gorzej.



Najpierw zieloną, potem pętelka przez DSD po czerwonej. W DSD jak to w DSD... trochę pagórków..., które chyba nie przypadły Wikiemu do gustu po tak długiej przerwie. Widać trening koszykarski to nie wszystko...



Czasem trzeba odpocząć.



Bo za chwilę znów podjazd :)



Lubię ten klimat Segietu...



Kończymy czerwoną pętlę i wracamy na zielony szlak. Niebieskiego już dziś nie zaliczymy bo czas wrócić na świąteczny obiad. Dojeżdżamy zgodnie z umową na 13:00. Mam nadzieję, że Wiktor wbrew dzisiejszym deklaracjom wkrótce znów do mnie dołączy... bo fajnie tak rodzinnie... Mam nadzieję, że reszta rodzinki też się w końcu wykuruje i odkurzy swoje rowerki...

Chyba trochę przesadziłem z tym terenem na początek... Ale będzie dobrze... I znów będą wpisy na BS u całej rodzinki :-)

Kondominia

Sobota, 3 kwietnia 2010 · Komentarze(10)
Kondominia
Dziś przed południem w końcu udało nam się spotkać z Tomkiem. Umawiamy się od ubiegłego roku i mimo, że pracujemy razem to dopiero teraz się udało. Spotkanie w Czekanowie i pierwsza zmiana planów - mamy mniej czasu niż zakładaliśmy. Trudno, pojeździmy po okolicy ;-) Tomek prowadzi nas do Lasu Łabędzkiego. Fajne miejsce. Sporo ścieżek, niektóre szerokie, niektóre takie, że pewnie jadąc samotnie bym się w nie nie zapuścił... Widać jednak, że mój przewodnik już tu trochę jeździł :-)

Jedzie szybciej niż ja to zwykle robię w lesie ale fajnie... choć momentami dostaję zadyszki... Na szczęście Tomek widzi kiedy dostaję w kość i zwalania... by po chwili znów gnać do przodu. Fajnie się tak jedzie... już dawno tego nie czułem.

Ogólnie sucho choć miejscami trzeba przenosić rowery.



W trakcie jazdy okazuje się, że dostajemy godzinkę jazdy gratis. Fajnie ;-)

Przejeżdżamy na drugą stronę Toszeckiej i lądujemy obok Kąpieliska Leśnego. Wstyd przyznać ale jestem tu po raz pierwszy. Po raz pierwszy trafiam też na leśną siłownię. Dziś pusto ale ponoć czasem można tu spotkać nawet kilkunastu młodych, barczystych, krótko ostrzyżonych mężczyzn... Jakoś mi ich dziś nie brakuje... :-)







Tomek obserwuje jak przyglądam się urządzeniom. Czyżby myślał, że chcę sobie taką zbudować?



Czas kończyć... żegnamy się mając nadzieję, że szybko powtórzymy taką
przejażdżkę. Decyduję się wracać przez Ziemięcice i Świętoszowice, drogą którą dwa tygodnie temu wracaliśmy ze wspaniałej wycieczki.

Po drodze obserwuję jak toczą się prace przy budowie autostrady A1.



dzięki Tomku za fajną przejażdżkę. Do następnego razu.

I jeszcze jedno. Skąd tytuł? Wyczytałem dziś w sieci, że Niemcy budują kondominia. Zaintrygowało mnie to, bo pierwszy raz usłyszałem to słówko, jego znaczenie mnie nieco zaskoczyło ;-)

Wg Wikipedii:
Kondominium - w architekturze zespół mieszkaniowy złożony najczęściej z własnościowych budynków jednorodzinnych. Zbudowany na terenie stanowiącym współwłasność mieszkańców, bądź posiadający wspólne urządzenia (np. garaże, dojazd w postaci drogi prywatnej). Często stanowi osiedle strzeżone. Także budynek mieszkalny wielorodzinny, apartamentowiec lub wieżowiec, w którym każde z mieszkań lub apartamentów stanowi własność ich mieszkańców. Termin stosowany jest przede wszystkim w krajach anglosaskich, w Polsce pojawia się coraz częściej w nazwach osiedli.

Spokojnych (i rowerowych) Świąt Wszystkim, którzy tu czasem zaglądają :-)

Czy to na pewno jest serwis?

Wtorek, 30 marca 2010 · Komentarze(14)
Czy to na pewno jest serwis?
Szybkie - czy może raczej takie jak powinno być - wyjście z pracy z myślą o rowerze. Żeby pojeździć za dnia. Coś mnie jednak podkusiło i wpadłem na pomysł żeby podjechać z Wiktorka rowerem do serwisu. Muszę mu zmienić pedały, a odkręcenie ich w domowych warunkach zakończyło się porażką. Szybki telefon do szeroko reklamowanego punktu i mogę przyjechać.

Trudno, przy słońcu pojeżdżę innym razem, drugą część obiadu też zjem później. Ważniejsze jest dziecko, może w końcu znów zacznie jeździć.

Mimo korków szybko dowożę rower, wchodzę do sklepu/serwisu i od drzwi słyszę "Proszę tu nie wchodzić z rowerem!!!" O staropolskim "dzień dobry" Pan chyba nie słyszał. Ok, wycofuję się, choć niby skąd miałem wiedzieć, że do serwisu nie można wprowadzać rowerów, tym bardziej, że innych drzwi nie widać. Wychodząc słyszę "Wyjdę tam do Pana". Ok.

Dzielnica niezbyt przyjemna więc uważnie przyglądam się wszystkim, którzy mnie mijają z.... widoczną wzajemnością. Choć nie wiem, czy patrzą na mnie, czy na mój, a właściwie Wiktorka rower. Po prawie pół godzinie czekania zaczynam mieć dosyć. To już chyba nie te czasy żeby klienta wystawić za drzwi i niech sobie czeka... Czas pakować rower do auta i wracać do domu.

W ostatniej chwili wychodzi sprzedawca/serwisant. "O co chodzi?" Wyjaśniam, że mam problem z odkręceniem pedałów SPD i pytam czy jest w stanie mi pomóc. "Zaraz wracam", tym razem Pan na szczęście faktycznie wraca po chwili. Zestaw imbusów, które trzyma w ręce nie budzi mojego zaufania ale to on jest specjalistą... Trzy ruchy kluczem i z pretensją w głosie dowiaduję się, że przeze mnie Pan sobie uszkodził klucz i drugiego nie zamierza niszczyć. Kto to widział tak zakręcone pedały, przecież powinny się lekko odkręcić...

Po chwili znów słyszę kwestię o zniszczonym kluczu... Czyżby "specjalista" oczekiwał, że pokryję koszty minuty pracy i niewłaściwego doboru narzędzia...? Niedoczekanie.

Jestem w szoku. Dawno mnie tak nikt nie potraktował. Nawet nie przypuszczałem, że to się jeszcze zdarza... poczułem się jak za komuny... Szok. Miałem o tym nie pisać bo każdemu zdarza się gorszy dzień. Myślałem, że szybko o tym zapomnę. Nie udało się więc piszę.

Wieczorem szybka rundka przez Stolarzowice, Górniki, Wieszową, Grzybowice, Mikulczyce i Rokitnicę. Po raz pierwszy byłem bliski wjazdu z Rokitnicy na Helenkę nie schodząc poniżej 20km/h ale znów się nie udało. Ale było bliziutko. Nieźle się zasapałem, ale o serwisie wciąż nie zapomniałem.

Nie powiem gdzie byłem w serwisie ale prędko tam się nie pojawię... Szkoda, bo po cichu liczyłem, że tam będę oddawał swój rower do serwisowania...

Odreagować

Poniedziałek, 29 marca 2010 · Komentarze(10)
Odreagować
Wczoraj już nie było siły/chęci żeby pójść pojeździć choć próbowałem Kosmę namówić na to... Na szczęście się nie zgodziła ;)

Dziś wracając z pracy wiedziałem, że pójdę pojeździć. Musiałem odreagować... Są rzeczy, które mnie czasem przerastają. Czasem mi się wydaje, że jestem z innej bajki... nie potrafię sobie do końca wyobrazić pewnych rzeczy... Życie jednak potrafi mnie wciąż zaskoczyć, ludzie też... niestety...

Wieczorny obiad przerywa mi Łukasz (ciekawe kiedy w końcu pojawi się na bikestats.pl) pytając "To kiedy idziemy?" :-) Chwila przerwy po wieczornym obiedzie i... jedziemy. Kierunek Tarnowskie Góry. W Stolarzowicach masakra, słyszałem, że są rozkopane ale żeby aż tak... W sumie niezbyt mi to przeszkadza, tylko Łukasz coś wspomina o świeżo umytym rowerze... :-) Ja swojego jeszcze nie zdążyłem umyć po sobotnim Prologu.

Na Rynku w Tarnowskich Górach Łukasz naprawia lampkę.



Ja tymczasem oddaję się lekturze fragmentów dzieła z 1612 roku autorstwa Walentego Roździeńskiego "Officina ferraria abo Huta i warstat z kuźniami szlachetnego dzieła żelaznego".



Tyle tylko, że nie wiem jak kartki przewracać...



Knajpki puste więc my też nie siadamy.



Chcemy się chwilę pokręcić po okolicy ale deszcz skutecznie przekonuje nas do zmiany planów. Wracamy. Szybko, momentami się nawet trochę spociłem :-)

Krótki ale fajny wyjazd, mam nadzieję, że częściej uda nam się nam pojeździć... I może nie tylko po asfalcie :)

Góra Św. Anny... miała być...

Sobota, 20 marca 2010 · Komentarze(28)
Góra Św. Anny... miała być...

Od kilku dni krążyła mi po głowie pierwsza w tym roku "setka", przyjaciele mocno mnie w tym wspierali. Po wczorajszej masie klamka zapadła, rano jedziemy na Górę św. Anny albo... gdzieś...

Choć mamy najbliżej, wraz z Kosmą, Asicą i Młynarzem, na start docieramy spóźnieni. Czekają już na nas fredziomf i codeisred. Powitanie i ruszamy w kierunku Toszka. Wcześniej jednak zaliczamy kościółek w Księżym Lesie. Po drodze śmiechy, rozmowy i... potworny wiatr. Niestety jak to zwykle bywa wiejący nam w twarz. W Toszku krótka przerwa na mały popas i podziwianie zamku.





Na zamku odbywają się zajęcia z gry na gitarze i na instrumentach klawiszowych. Jak widać w młodym wieku trudno jest się zdecydować na instrument.



Czas jechać dalej. Kierunek Poniszowice. Po drodze kilka podjazdów i wciąż ten piekielny wiatr. Cieszę się na myśl o kolejnym postoju. Czyżbym był zmęczony?

Przy kościółku tablica z czaszką - coś dla Kajmana :)



Jedziemy dalej. Coraz bardziej wieje albo coraz mniej mam siły. W Chechle postój i... proponuję aby reszta spokojnie pojechała dalej a ja będę powoli wracał. Nie dojadę do Góry Św. Anny, a jeśli nawet to nie wrócę. Ekipa nie chce przystać na taką propozycję. Jedziemy do Ujazdu i tam zdecydujemy co robić. Do tego zaczął padać deszcz. Deszcz, wiatr... mało przyjemnie.

Dojeżdżamy do DK40 i zapada decyzja, że wracamy. Jeszcze raz próbuję ich przekonać, żeby jechali ale twierdzą, że jedziemy skoro dojechaliśmy tu razem to i wrócimy razem. Dziękuję Wam za to, choć mam wyrzuty, że nie dotarliście tam gdzie chcieliście.

Ruszamy w stronę Pławniowic i... wstąpiły we mnie nowe siły. Czy to dlatego, ze teraz jakby bardziej z wiatrem, czy to dlatego, że do mózgu dotarła informacja, że to już powrót?

W Pławniowicach sesja fotograficzna. To miejsce jest jednak magiczne.





I dobrze strzeżone



Niektóre napisy są trochę intrygujące



Ale najważniejsze, że przyszła wiosna...



Jedziemy. Kawałek dalej okazuje się, że to jednak nie była kwestia psychiki, jestem naprawdę zmęczony. Wizyta w sklepie na stacji benzynowej to to czego najbardziej potrzebowałem. Niestety po kilkunastu kilometrach znów padam. Dobrze, że zawróciliśmy i już jesteśmy blisko domu.

Jest pomysł, żeby jednak zrobić "stówkę" - beze mnie. Odpadam. Chcę do domu.

W Rokitnicy w locie żegnają się z nami fredziomf i codeisred - dzięki za wspaniałe towarzystwo :). My po chwili docieramy do domu. Mam dość. Jestem wykończony choć jak zawsze zadowolony z jazdy w tak fajnej ekipie :-)

Nie było "stówki" ale był to najdłuższy dystans od lipca, od mojego rekordu. Szok. Nigdy bym nie przypuszczał, że od tego czasu już nie zrobiłem żadnego dłuższego dystansu ale sprawdziłem i tak jest. Czemu się więc dziwię, że nie mam sił?

P.S. Sprawdziłem historię i wiatr był naprawdę silny, najsilniejszy tego roku.

IX BMK - Ciepło !!!

Piątek, 19 marca 2010 · Komentarze(10)
IX BMK - Ciepło !!!

W końcu po tygodniach/miesiącach paskudnej pogody zrobiło się ciepło :-) W końcu po tygodniach siedzenia do późna w pracy udało mi się wyjść trochę wcześniej (czyt. prowadzić rozmowy w samochodzie, w drodze do domu, w domu...) po to żeby w końcu pojechać na Bytomską Masę Krytyczną trochę wcześniej, na spokojnie, bez pośpiechu. Nie udało się. Tradycyjnie wpadliśmy w ostatniej chwili :-)

Ale po kolei. Dziś oprócz Kosmy do Bytomia wybrali się z nami przedstawiciele wrocławskich i jasieńskich rowerzystów ;-) Co więcej dołącza również Łukasz (oj dawno nie jeździliśmy razem) ze swoją narzeczoną z Nowego Sącza (miło poznać). Jak widać bytomska masa jest bytomska tylko z nazwy ;-)

Podróż urozmaica nam spadająca w najmniej oczekiwanych momentach lampka Moniki :-) Oj pora coś z tym zrobić, bo następnym razem na skrzyżowaniu kierowcy nie będą tak cierpliwi. Na Rynku czeka na nas już około 40-tu rowerzystów wśród, których spotykamy sporo znajomych twarzy. Do tego tradycyjnie policja, straż miejska, pogotowie i kamery... Ciekawe co tam znowu nagadała Kosma... ;)

Ruszamy i jest świetnie... bo ciepło... dawno tak nie było... chyba dlatego trasa jest nieco dłuższa niż ostatnio i dobrze... nikt chyba nie narzeka... Jedziemy, rozmawiamy... można by tak długo... Na mecie tradycyjna herbatka w Biurze Promocji Miasta i... pamiątkowy kubeczek :-) Niby drobiazg ale jak zawsze bardzo miły.

Jeszcze szybka (szybka była w planach) wizyta w nowym sklepie Romana, który chwilę wcześniej dostał oficjalną nominację na Pełnomocnika Prezydenta ds. dróg rowerowych i czas na powrót.

W drodze powrotnej towarzyszy nam Goofy601 i fredziomf, któremu brakuje chyba bardzo kilometrów bo... jedzie w przeciwnym kierunku niż jego dom ;-). Jest nam miło, że eskortuje nas prawie do domu i... umawia się z nami na sobotę...

Fajny dzień, dawno takiego nie było... Brakowało mi tego... Dzięki wszystkim za wspaniałe towarzystwo.

Mam nadzieję, że masy przyczynią się do tego, że kiedyś będzie można oglądać tylu rowerzystów ilu widziałem w czasie mojej ostatniej wizyty w Wiedniu... Byłem w szoku, wymalowane wszędzie pasy, parkingi, przejazdy... Ech... I co najważniejsze... z wszystkich tych udogodnień naprawdę korzystają rowerzyści... Jest ich tam mnóstwo, bez względu na temperaturę, na porę dnia... Żałuję tylko, że nie miałem czasu popstrykać więcej zdjęć...

Żeby jechać...

Niedziela, 7 marca 2010 · Komentarze(11)
Żeby jechać...
Długa przerwa. Za długa. Ale tak bywa. W ten weekend miało być inaczej. Kosma groziła mi już od piątku ale jakoś się już wieczorem nie chciało. Wczoraj byłem już zupełnie przekonany, że pojeździmy, szczególnie gdy wracając z zakupów mijałem chłopaków z zabrzańskiego Huragana... Niestety to co zobaczyliśmy chwilę później za oknem skutecznie nas zniechęciło.



Dziś poranny widok też nie zachęcał do jazdy ale jakoś udało się zebrać. Jakoś, bo strasznie długo... jeszcze to, jeszcze tamto, gdzie jest... Koszmar. Muszę popracować nad sprawniejszym zbieraniem się...

Nie bardzo wiadomo gdzie jechać. Nie wiadomo czy mamy siłę, nie wiadomo czy za chwilę nie odezwą się moje plecy, nie wiadomo... Nie jest to jednak najważniejsze... Dziś celem jest jazda sama w sobie...

Dobrze, że drogi poza osiedlem są czarne. Obok drogi jeszcze widać śnieg...



Fajnie się jedzie... Słonecznie choć mroźnie... W Starych Tarnowicach widać już zwierzątka na dworze...



Monika też chciała fotografować ale baterie jakieś złośliwe były



Przez Opatowice do Strzybnicy. Kusi, żeby jechać do Pniowca i powłóczyć się po lasach ale... chyba jeszcze za wcześnie... Różnie tam może być... Jedziemy w stronę Rybnej. W Wilkowicach szybka decyzja, nie jedziemy do domu tylko w stronę Księżego Lasu.

Po drodze odbijamy w ulicę, którą jeszcze nie jechałem... myślałem, że zawiedzie nas do Zbrosławic... przeczucie mnie zawiodło, objechaliśmy wokół kilka domostw i wyjechaliśmy na drogę, z której przed chwilą zboczyliśmy.

Las i... śnieg... chwila zastanowienia i jedziemy dalej. Monika miała rację, za lasem znów czarno. Na szczęście.

W Kamieńcu w sklepie czas na chwilę przerwy. Choć fajnie się jedzie pić się chce, a nic nie zabraliśmy z sobą. W Ptakowicach zaczynam czuć zmęczenie. Chyba za szybko powiedziałem, że fajnie się jedzie.

Dojeżdżamy do domu. Lekko zmęczony ale zadowolony. Potrzebowałem tego. Dzięki Monika. W domku czekała na nas przygotowana przez moją małżonkę zupka cebulowa. O jak bardzo jej potrzebowaliśmy, jak nam smakowała... Dziękujemy.

Mroźna BMK

Piątek, 22 stycznia 2010 · Komentarze(7)
Mroźna BMK
W zeszłym miesiącu nie mogłem uczestniczyć w Bytomskiej Masie Krytycznej więc dziś obowiązkowo. Z uwagi na późny powrót z pracy i warunki jakie panują na zewnątrz do Bytomia jedziemy Kosmy cytrynką. Przyjeżdżamy lekko spóźnieni ale uprzedzona wcześniej ekipa czeka. Pewnie już im się chłodno zrobiło, w końcu na dworze -12C (odczuwalnie ponoć ok. -17, czy nawet -19) więc nie ma czasu na powitania - od razu ruszamy.

Za nami karetka. Na Rynku radiowozy policji, chyba cztery. Jakby się postarali to mogliby nas wszystkich zapakować, bo jest nas chyba tylko kilkunastu. Rundka wokół Rynku i dalej znaną już trasą. Spokojnie, wesoło, bez ekscesów. I dobrze. W sumie trochę krótko, ale trzeba dbać o zdrowie, chłód był jednak odczuwalny.

Na mecie czeka już na nas ciepła herbatka w Biurze Promocji Miasta. Miło się napić czegoś ciepłego w ciepłym pokoju. I miły prezent - płyta DVD promująca Bytom jako miasto kultury. Na okładce płyty możemy przeczytać o Bytomiu jako "mieście starszym od Krakowa, w którym od wieków mieszkali zgodnie ludzie wielu kultur i narodowości".

Dziś też po raz kolejny miło było patrzeć na zgodne współistnienie i współpracę śląskich mas krytycznych :-)

Głupi babsztyl

Niedziela, 17 stycznia 2010 · Komentarze(16)
Głupi babsztyl
Po wczorajszej wycieczce dziś rano czuję lekkie zmęczenie. Mimo to, a może właśnie dlatego, zachęceni wycieczką Jacka ruszamy na podbój bytomskich ścieżek rowerowych.

Postanawiamy zacząć od trasy Segiet i wjazdu od strony ulicy Suchogórskiej. Zanim tam dojeżdżamy w Stolarzowicach ginie mi Kosma. Czyżby została żeby pstryknąć coś czego ja nigdy nie zauważyłem?. Wracam i rzeczywiście właśnie chowa aparat. Okazuje się, że zjechała z drogi żeby porozmawiać z kretynem, który chwilę wcześniej wyprzedził nas mijając nas o centymetry. Kiedy poczęstował ją komplementem typu "głupi babsztyl" musiała go oczywiście uwiecznić na zdjęciu....

Próba wjazdu na ścieżkę skończyła się niepowodzeniem.
W tym miejscu niestety jeden wjazd zupełnie nie nadaje się nawet do próby jazdy, a w drugi... można było wjechać tylko... co dalej...

Kosma się zastanawia...



W sumie ładnie...



Ale utknęliśmy. Nawet ruszyć się nie dało w tym śniegu. Niestety tu ścieżki nie są tak odśnieżone jak tam gdzie jeździł Dynio.

Za to są oznaczone.





Mimo ostrzeżenia wracamy na asfalt i robimy rundkę przez Stolarzowice, Górniki, Wieszową i Rokitnicę. Niestety po drodze nie brakowało dziś kretynów bez wyobraźni :-(

Najważniejsze, że ruszyliśmy się i udało się bez większych "przygód" dotrzeć do domu.