Wpisy archiwalne w kategorii

Orientuj się

Dystans całkowity:8970.79 km (w terenie 3887.80 km; 43.34%)
Czas w ruchu:571:47
Średnia prędkość:15.69 km/h
Maksymalna prędkość:71.63 km/h
Suma podjazdów:965 m
Maks. tętno maksymalne:203 (144 %)
Maks. tętno średnie:175 (91 %)
Suma kalorii:8500 kcal
Liczba aktywności:99
Średnio na aktywność:90.61 km i 5h 46m
Więcej statystyk

Krótko na KORNO

Sobota, 26 sierpnia 2017 · Komentarze(4)
W tym roku słabo ze startami rowerowymi. Właściwie to był chyba jeden i do tego nieudany. Tym razem Wiktor namówił mnie na start w Koszęcinie. Blisko i szansa na rodzinny start więc się zgodziłem.

Przed startem krótkie rozmowy ze znajomymi, a tych tu dziś nie brakuje. Chwilę później dostajemy po dwie mapy w formacie A3 i zaczyna się planowanie trasy. Tym razem o tyle trudniejsze, że impreza w formule rogainingu, czyli podobnie jak w roku ubiegłym. Planujemy część trasy i zobaczymy co będzie się działo...

PK 77 (opisu nie pamiętam, bo był na odwrocie karty startowej, którą musiałem oddać na mecie :-( - chyba skrzyżowanie rowu z nasypem, czy coś w ten deseń).

Ruszamy, po chwili kawałek asfaltu i... zaczyna padać. Co ja mówię padać, lać. Zatrzymujemy się na przystanku autobusowym, chowam aparat, wyciągam wiatrówkę - niestety przed deszcze to ona mnie zbyt nie ochroni. I faktycznie po chwili czuję wodę wszędzie... w butach, w.... wszędzie...

Punkt prosty. Zaliczone.

PK 68 - chyba brzoza nad strumieniem.

Jedziemy spokojnie, momentami ślisko, grząsko... Odmierzam odległość na liczniku i... przejeżdżamy punkt. Licznik przestał działać. Świetnie :-(  Cofamy się i szybko odnajdujemy kolejny punkt.

Ruszamy dalej i... zatrzymujemy się. W Wiktora rowerze strzeliła dętka. A dopiero co rozmawialiśmy o tym, że jemu takie rzeczy się nie przytrafiają. Teraz przypomina sobie, że w sumie to miał kilka awarii... jak jeździł ze mną. Pytanie, czy to ja przynoszę mu pecha, czy po prostu najwięcej km zobił ze mną? :-)

Żarty żartami, ale nam nie jest do śmiechu bo... Ani jeden z nas nie wziął zapasowej dętki, ani zestawu do łatania... Innych narzędzi zresztą też nie... Po raz pierwszy chyba tak się wybrałem na rower, a na prewno po raz pierwszy na zawody.

Przypominam sobie, że mam chyba w plecaku jakąś gumę, ale do mojego roweru. Spróbujemy. Niestety nie dość, że mocno za duża, to też uszkodzona, to chyba pamiątka z Zakopanego.

Nic to, trzeba wracać, jakoś dojdziemy, do bazy tylko jakieś 10-11km. W pewnym momencie pada hasło: trawa.
Wyciągamy dętkę i... upychamy oponę... trawą. Nabiera kształtów i Wiku jedzie. Po chwili stajemy żeby... jeszcze trochę dopompować.

Zrywamy trawkę © djk71


W międzyczasie kilka osób co prawda pyta, czy nie potrzebujemy pomocy, jeden nawet zatrzymuje się i proponuje dętkę lub samoprzylepne łatki (pewnie ciężko byłoby je przykleić na mokrą dętkę), ale dziękujemy i decydujemy się wracać.
Zadziałała wyobraźnia... pojechalibyśmy dalej z takim samym wyposażeniem (a raczej jego brakiem). I gdybyśmy mieli potem wracać pieszo 50km to już nie byłoby śmieszne...

Trawa zamiast dętki © djk71


Jedziemy. Postój na wzniesieniu w mokrych ciuchach sprawia, że zaczyna mi być zimno. Kiedy Ruszamy na zjeździe dostaję drgawek. Trzęsie mną prawie jak trzy lata temu na Rudawskiej Wyrypie.

Na szczęście po chwili trochę przechodzi, ale wciąż jest mi zimno.

Meta
Udaje się powoli dojechać do mety. Pogoda zaczyna się poprawiać. Tomalos oferuje pomoc, ale dziękujemy. Oddajemy karty i wracamy do domu.

Nie tak to miało być, ale tak czasem bywa...

Dębowy Włóczykij - jest sukces ;-)

Niedziela, 30 kwietnia 2017 · Komentarze(7)
Pieszy i rowerowy rajd na orientację organizowany przez Rowerową Norkę. Był w kalendarzu, ale do końca nie byłem pewien czy się wybiorę. Jednak Monika dogadała się z moją małżonką i decyzja zapadła... jedziemy. Ale startujemy rodzinnie... pieszo. Nie wiem, czy to najlepszy pomysł po wczorajszym biegu, ale co tam...

Rano zapada decyzja, że jednak biegnę tylko z Igorem, a Anetka towarzyszy Kosmie i Tomkowi w biurze zawodów :-)
Startujemy jako... Pięknowłosi :-) Wersja nr 2, bo kiedyś już użyliśmy tej nazwy z Wiktorem :-)

Damy radę? Damy © djk71

Rejestrujemy się, odbieramy zestawy startowe i czekamy na odprawę i start o trzynastej. Mamy do zaliczenia 10 PK + 3 PK na LOPce (linii obowiązkowego przebycia/przejścia/przejazdu). Mapa w skali 1:50 000 ale ze zbliżeniami w skali 1:10 000 i 1:20 000 (rowerzyści mają jeszcze 1:25 000).

Planujemy trasę © djk71

Ruszamy w tłumie na pobliskie punkty w parku.

PK 14 - Drzewo na wzniesieniu
Punkt w pobliżu więc jest kolejka piechurów i rowerzystów.

PK 11 - Skrzyżowanie
Punkt po drugiej stronie fontanny szybko zaliczony.

PK 12 - Drzewo na wzniesieniu
Na starcie było chłodno więc miałem narzuconą cienką wiatrówkę - szybko ląduje w plecaku. BTW: pierwszy raz biegnę z plecakiem. Ale limit czasu to 4 godz. więc trzeba było wziąć coś do picia i jakiegoś banana :-)

PK 10 - Karmnik
Łatwo i bez problemu.

PK 3 - Brzoza
Opis punktu brzmi groźnie, ale poza kolejką nie było problemów.

PK 13 - Brzoza przy stanowisku grillowymPrzestawiamy się na mapę pięćdziesiątkę więc odległości trochę inne. Do tego trzeba pobiec w tłumie przy Pogorii III. Chwila szukania punktu i Iguś podbija kartę. Dobry jest :-)

PK 15 - Skrzyżowanie ścieżek
Komuś przydał się perforator więc spisujemy kod z lampionu i robimy zdjęcie.  Pomimo, że temperatura nie jest najwyższa, mnie jest gorąco. Koszulka termiczna ląduje w plecaku.

Ktoś ukradł perforator © djk71


PK 2 - Drzewo
No tak, ale po drugiej stronie strumyka... Na szczęście znajdujemy mostek.

PK 4 - Drzewo przy betonowym słupku
Chwilę nam zajmuje jego znalezienie. Wybiegliśmy inną ścieżką niż myśleliśmy i trzeba było zacząć szukanie od początku. Akurat zebrał się tłum więc trzeba było się wyłączyć i... punkt od razu znaleziony.

PK 17 - Drzewo przy bunkrze
Biegnąc wzdłuż torów mijamy zawodnika, który chyba już wraca do mety... My biegniemy swoje. Jest punkt i bunkier.

Jest bunkier i punkt © djk71

LOP
Pierwsze dwa punkty bez problemu, potem chyba zbiegamy inną ścieżką i chwila wahania, ale Igor ma dobry wzrok i jest trzeci punkt.

Meta
Teraz trzeba wrócić. Trochę zakręceni, wspomagamy się kompasem i w końcu są tory i Pogoria I. Trochę za daleko wybiegliśmy, ale szybko to korygujemy. Teraz chwila zastanowienia, czy wracamy znaną nam już drogą, czy obiegamy jezioro z drugiej strony. Wybieramy nową drogę, która dodatkowo może nie będzie tak pełna ludzi.

Mijamy Piekło i po chwili lądujemy na ulicy Letniej. To oznacza, że do mety już blisko. Biegniemy do samego końca.

Za rogiem jest meta © djk71

Na mecie dowiadujemy się, że... jesteśmy pierwsi w kategorii rodzinnej i czwarci w Open.

Kontrola kart © djk71

Nie chce nam się wierzyć, ale chyba tak jest :-) Pięknie jak na debiut biegowy.

Żona jest z nas dumna © djk71

Organizatorka też :-) © djk71

Kiełbaski, rozmowy ze znajomymi (miło było spotkać Zdezorientowanych), szybki wypad do miasta i powrót na dekorację.

Gratulacje © djk71

Dodatkowo jeszcze udaje się wylosować gadżety :-)

Iguś dzięki za świetną współpracę, Anetko dzięki że mogliśmy pobiec. Norka - dzięki za organizację świetnej imprezy.

Jest pierwsze miejsce © djk71


SKS, czyli Nadwiślański Maraton na Orientację

Sobota, 8 kwietnia 2017 · Komentarze(13)
Na maraton zapisałem się już dawno. Budowniczy trasy nie odpuścił... :) Do tego czasu miało być sporo treningów, rowerowy urlop w hiszpańskich górach, a zamiast tego była kontuzja i zero kręcenia. Mimo wszystko w piątek po pracy jadę do Rudzicy. Zamiast ścigania będzie spotkanie towarzyskie.

Przyjeżdżam do bazy około 19-tej. Rejestracja, pierwsze spotkania ze znajomymi i przygotowanie roweru. Ten trafia szybko do rowerowni, a ja idę na salę. Kolejne powitania ze znajomymi, rozkładam matę i śpiwór i kiedy ekipa zaczyna zabawę ja przed dziewiątą zasypiam. Budzę się około piątej z myślą... "tak wygląda w moim wydaniu towarzyski wyjazd".

Śniadanie, spotkanie ze znajomymi, którzy przyjechali kiedy spałem, bądź też dopiero rano i oczekiwanie na odprawę. Planowany start o siódmej. Dostajemy po dwie mapy w skali 1:50 000, do tego kartka A4 z rozświetleniami kilku, czy kilkunastu punktów, kilka wskazówek Grzesia i czas ruszać w drogę. Albo raczej zacząć planować trasę. Kolorystyka map należy do tych, których nie lubię, ale wyboru nie mam. Mamy 28 punktów (o różnych wagach) do zaliczenia w 15 godzin (możne się spóźnić o kolejne dwie - oczywiście kosztem odjęcia punktów przeliczeniowych)i optymalny dystans 150+ (wydawało mi się, że Grześ mocno podkreślał ten plus :-) ).

Karta z rozświetleniami © djk71

Punkty sięgają Cieszyna, jeden jest też po czeskiej stronie... jest w czym wybierać... Wybierać, bo nawet się nie łudzę, że zaliczę komplet. Tym bardziej, że chcę (muszę) być jeszcze dziś w domu. Minimum do klasyfikacji do podbicie 6 PK - można to zrobić tradycyjnie dziurkując kartę lub korzystając z dedykowanej aplikacji i QR kodów lub technologii NFC.

Jadę, niestety leje. Ruszam w stronę punktu nr 13. Początek asfaltem, spokojnie, potem droga polna. Omijam kałuże choć mam świadomość bezsensowność takiego zachowania.

Łatwo nie jest © djk71

Nie mam błotników, a za chwilę i tak będę cały mokry i będzie mi wszystko jedno. Jeden zakręt, drugi, na mapie nic nie widzę...

Tyle widzę na mapie © djk71

Ok kilku lat myślę o soczewkach kontaktowych (przynajmniej na zawody) i... dalej myślę...

Trudno się przez to patrzy © djk71

Ktoś mnie dogania, to Krzysiek Sz. Zatrzymuję się, aby kolejny raz spojrzeć na mapę - nie jestem w stanie tego robić w trakcie jazdy - nie dość, że wzrok mi się pogorszył w ostatnim czasie, mapnik jest niżej niż zwykle to jeszcze okulary mokre i/lub zaparowane :-(
Krzysiek mnie wyprzedza. Walczymy z błotem i przeszkodami na drodze. Momentami trzeba prowadzić rowery. Krótko przed punktem koło ślizga się i zaliczam upadek, na szczęście bezbolesny.

Jest mokro lub bardziej mokro © djk71

Pierwszy punkt zaliczony.

W pobliżu punktu © djk71

Jadę na kolejny, przy okazji widzę, że równolegle do ścieżki, z którą walczyłem wiodła piękna droga :( Tak to jest jak się jest ślepym.

Dalej leje nic nie widzę. Mapa to dla mnie kartka z kolorowymi plamami poprzecinanymi kreskami. Co skrzyżowanie, co 100-200m zatrzymuję się żeby zorientować się gdzie jestem. Wjeżdżam między znajome z firmowych wycieczek stawy. Wszystko mi się rozmywa przed oczami, do tego jest mi chłodno (za częste postoje) i mokro. Co prawda jest gdzie się schować, ale nie o to chyba chodzi...

A może się schować? © djk71

Albo tu? © djk71


Przed PK 27 skręcam gdzieś nie tak, ale nawet nie chce mi się tego korygować. Minęło chyba niewiele ponad godzinę, a ja mam dość. Do tego napęd wariuje. Dopiero co chwaliłem serwis za szybką reakcję, ale chyba przedwcześnie. Każde mocniejsze naciśnięcie na pedały to przeskok łańcucha na zębatkach. To nie ma sensu.

Woda wszędzie © djk71

Już nie patrzę na mapę, jadę na azymut, mijam znajome drogi, budynki.... W Kiczycach robię nawrotkę i jadę do bazy. Przejeżdżam w pobliżu PK 15, PK 21 - nawet mnie nie kusi żeby ich szukać. Napęd już wcale nie działa, ale za to po wjeździe do Rudzicy... wychodzi słońce... Pewnie skończyłyby się problemy z okularami, ale już wcześniej pogodziłem się z tym, że to na dziś koniec. Przed 10-tą (chyba) melduję się ku zaskoczeniu organizatorów w bazie.

Chłopaki zachęcają żeby został do jutra, albo choć do wieczora, lub przynajmniej do obiadu, ale nie mam chęci. Jestem zły, poza tym mam nadzieję wykorzystać ten dzień w inny sposób.

Jeszcze nie wiem, że droga samochodem to będzie prawdziwa męczarnia. Mimo 8 godzin snu w nocy, po drodze zasypiam. Kilka przerw na raptem godzinnej trasie - masakra. W domu wypijam kawę i... zapadam na kilka kolejnych godzin w głęboki sen. Budzę się... potwornie zmęczony. Ale po czym? Po 30km? Chyba trzeba na jakiś czas odpuścić kolejne starty... SKS - Starość, k...a, starość...


Tropiciel 21, czyli nie boimy się ASF

Niedziela, 30 października 2016 · Komentarze(8)
Uczestnicy
Na kolejnego Tropiciela zapisujemy się w składzie identycznym jak na ten w Miasteczku Śląskim. Niestety w związku z afrykańskim pomorem świń (African swine fever, ASF) - jakkolwiek by to nie brzmiało - termin zawodów zostaje zmieniony. Nowa data to początek długiego weekendu i wielu osobom to nie odpowiada, naszym koleżankom z zespołu również. Szkoda, bo ostatnio świetnie się bawiliśmy. Szczęśliwie w firmie, jak być może pamiętacie, mamy trochę osób jeżdżących na rowerach i szybko udaje się uzupełnić zespół. Dołącza do nas Krzysiek i Marcin.

Ruszamy z Gliwic w sobotni zimny i deszczowy wieczór. Pogoda potworna, brakuje jeszcze tylko śniegu. Mamy mieszane uczucia, co rusz w żartach padają pomysły dlaczego można by zrezygnować ze startu :-) Oczywiście to tylko żarty. Choć pogoda z każdą chwilą coraz gorsza. Na szczęście kiedy dojeżdżamy do Karłowic w opolskim (choć jeden z nas był przekonany, że jedziemy do Wrocławia :-) to przestaje padać. Chociaż tyle. :-)

Parkujemy, odbieramy zestawy startowe i mamy około godziny na przebranie się i przygotowanie rowerów.

Co z tego zabrać na trasę © djk71

Okazuje się, że czasu jest na styk. Na dzień dobry łamię mocowanie mapnika, na szczęście Amiga - nawet nie wiem kiedy - mocuje go przy użyciu taśmy. Zobaczymy czy wytrzyma całą trasę.

Start
Startujemy o godzinie 0:15.

Pamiątkowe zdjęcie przed startem © djk71

Na starcie okazuje się, że mapnik Marcina jest źle zamocowany. Nie ma już czasu na poprawy, mapnik zostaje u organizatorów. Odbieramy mapy, okazuje się, że dziś również punkt G nie jest zaznaczony na mapie, trzeba będzie go wyznaczyć na podstawie wskazówek, które otrzymamy na innych PK. Wytyczamy trasę do znanych punktów i ruszamy.

Endomono włącz!!! © djk71


PK H - wiata przy leśnej drodze

Do pierwszego punktu droga wiedzie asfaltem, jedynie na samym końcu wjeżdżamy do lasu. Żeby zaliczyć punkt czeka nas krótki test ze znajomości ssaków i ptaków. Nie stanowi to dla nas większego problemu :-)

PK C - skrzyżowanie leśnych dróg
Rzut oka na mapę i ruszamy dalej. Na kolejnym punkcie czeka nas trochę hazardu. Gramy w oczku. Krzysiek ma szczęśliwą rękę i od razu w pierwszym rozdaniu trafia 21 :-)

Karty - to lubię © djk71


PK J - skrzyżowanie leśnych dróg
Do kolejnego punktu decydujemy się jechać przez Roszkowice. Kończą się zabudowania, chwila wahania, bo poprzedni zawodnicy pojechali w prawo, ale my z pełnym przekonaniem ruszamy prosto. W pewnym momencie droga zakręca na zachód, a przecież my powinniśmy jechać na wschód. Coś jest nie tak. Mała korekta i wciąż nie tak bo są... tory. Wracamy do skraju zabudować. Już wiemy, mieliśmy skręcić w lewo. Na mapie jest jedna droga mniej niż w rzeczywistości, a my zapomnieliśmy spojrzeć na kompas na rozjeździe :-( Dwa kilometry i parę minut gratis :(

Na punkcie mamy pokazać jak wygląda jedna z pozycji do lotu w tunelu aerodynamicznym i odpowiedzieć gdzie znajduje się najbliższy taki tunel. To drugie było prostsze, co do pierwszej części zadania mam obawy, ale Krzychu już jest gotowy do lotu ;-)

Gotowy do lotu © djk71


PK F - do odnalezienia na zaznaczonym obszarze
Kolejny punkt jest ukryty nieco z dala od drogi, ale udaje się go namierzyć bez problemu. O dziwo tu nie ma żadnego zadania. Dowiadujemy się tylko, że jednego z kolejnych punktów będziemy szukać długo :-)

PK Y - wiata; przy leśnej drodze
Punkt nieco oddalony, można się tu dostać różnymi drogami, my chcąc nieco odpocząć wybieramy asfalt, dopiero końcówka leśną drogą. Temperatura cały czas około 6 stopni. Na punkcie dowiadujemy się, że jakimś cudem przekroczyliśmy ocean i jesteśmy na terytorium Kanady.

Kanada? © djk71

Rozpoznajemy wiszące za wiatą kawałki drzew i...

Co to za drzewo? © djk71

... gęsim piórem podpisujemy cyrograf i, o ile dobrze pamiętam, zaciągamy się na statek :-) Ale tylko na 6 lat.

Cyrograf podpisany © djk71


PK X - bunkier
Następny punkt jest bez obsługi, za to nieco ukryty w lesie. Odmierzamy właściwie odległość i pozostaje nam tylko odnaleźć bunkier. Z doświadczeń wiemy, że może być gdzieś pod nogami trudny do zauważenia w ciemnym lesie, ale tym razem jest inaczej. Marcin znajduje dużą budowlę z lampionem i perforatorem.

PK A - skrzyżowanie leśnych dróg
Cały czas chłodno, ale tego nie czujemy w trakcie jazdy, na szczęście wciąż nie pada. Na kolejnym punkcie planujemy mały popas i... dobrze trafiamy bo wita nas jakiś rzeźnik ;-)

Łatwo nie będzie © djk71

Kiedy ja zmieniam baterie w czołówce chłopaki zanurzają ręce w jakiś pudełkach ponoć pełnych robaków i szukają klocków, z których potem układają harcerską lilijkę.

PK B - skrzyżowanie leśnych dróg
Na tym punkcie zajmujemy się chorym Kamilem. Co prawda nie wiem w jakim celu robimy przysiady dźwigając 100-kg chłopa, ale bez tego nie zaliczą nam punktu :-)

Kamil zaniemógł © djk71

PK D - ambona,; skrzyżowanie leśnych dróg
Ruszamy na wschód, ale droga jest kiepska i szybko decydujemy się wracać drogą, którą przyjechaliśmy. Na punkcie, jako kapitan, zostaję wysłany z kartą na ambonę (średnio się wspina po drabinie w SPD-kach.

I znów jakiś obcy teren © djk71

Marcin idzie do lasu walczyć z terrorystami.
Krzyś uzupełnia płyny...

Czas na łyka czegoś ciepłego © djk71

A Amiga...

Amiga... bez komentarza... :-) © djk71

Marcin pokonuje wszystkich więc ja mogę ponownie wspinać się po kartę i podpowiedź.

Okazuje się, że dostajemy kartkę gdzie na dwóch stronach mamy proste sudoku. Rozwiązujemy je i mamy wyliczone azymuty z punktu D i E do punktu G. Nanosimy na mapę i nie podoba  nam się to. Próbujemy ponownie i znów punkt wychodzi w dziwnym miejscu. Trudno, kiedy jednak mamy ruszać obsługa kiwa głową, że to na pewno jest źle. :-(

Spoglądam raz jeszcze i... wszystko jasne. Zamieniliśmy azymuty miejscami. Teraz punkt wydaje się być w bardziej prawdopodobnym miejscu. Kilkuminutowy postój sprawił, że ostygliśmy i zrobiło się nam nieco chłodno.

PK G - (ukryty, do odnalezienia)
Trafiamy do punktu i okazuje się, że jesteśmy w Sherwood.

Ponoć szeryf z Nottingham znów się rządzi © djk71

Czeka na nas łuk.

Trafię, czy nie? © djk71

Tym razem idzie nam trochę gorzej, ale Amiga zalicza punkt wypijając magiczną miksturę :-)

PK E - skrzyżowanie dróg leśnych
Punkt obstawiany przez harcerzy, więc czeka nas zmaganie się z węzłami. Mamy od tego specjalistę - Krzysiek nie ma z tym żadnego problemu.

Węzły. to lubię :) © djk71


PK I - leśna droga
Przed nami ostatni punkt. Żeby go podbić musimy przy użyciu lin złapać perforator i wynieść go poza ogrodzony obszar. Sprawna współpraca sprawia, że dziurkacz jest szybko w naszych rękach.

Łowienie linami © djk71


Meta
Do mety docieramy około 6:30 starego czasu, bo wg takiego odbywa się impreza, czyli jakieś 45 minut przed końcem limitu. Zmęczeni i zadowoleni. Mimo drobnych błędów, chłodu, zmęczenia świetnie się bawiliśmy. Tytuł Tropiciela nasz :-)

Odstawiamy rowery, przebieramy się, idziemy coś zjeść - czeka na nas gorący żurek i kiełbaska i pora się choć na chwilę położyć. Na sali jest rześko - termometr wskazuje 13,5 stopnia - to chyba żeby nie doznać szoku po trasie :-)

Czas odpocząć © djk71

Śpimy jakieś 1,5 godziny i budzimy się. Wkrótce zakończenie.

Zakończenie
Prezentacja najlepszych zespołów, dowiadujemy się o ile musimy poprawi czas na kolejnych zawodach (o sporo)  ;-)  W trakcie losowania udaje mi się wylosować zestaw map i innych pamiątek. Amidze również dopisuje szczęście - czeka nas jeszcze kolejna zabawa :)

Mamy szczęście w losowaniu © djk71

Pakujemy karimaty, śpiwory i ruszamy w drogę powrotną do domu. Było pięknie, szkoda, że to już koniec, ale na wiosnę... :-) Dzięki Panowie, że wspólną walkę i świetną zabawę!

Silesia Race 2016, czyli ciężko i świetnie

Sobota, 15 października 2016 · Komentarze(4)
Debiut na kilkuetapowym rajdzie przygodowym. Kusiło, kusiło i skusiło. W towarzystwie Alicji, koleżanki z pracy meldujemy się w sobotni poranek w Kuźni Raciborskiej. Trochę niepewni, ale pełni optymizmu zgłaszamy się w biurze zawodów. Dostajemy numerki, pamiątkowe kubeczki i magnez :-) Do tego Ala rzuca kostką i zostaje naznaczona. Nie wiem jeszcze po co.

Naznaczona © djk71

Dopiero na odprawie okazuje się, że będzie to miało znaczenie w Prologu.

Profesjonalna odprawa © djk71

Spotykam sporo znajomych, nie ma jednak dużo czasu na pogaduchy, bo trzeba się przebrać i przygotować rzeczy na przepak. Po chwili pamiątkowe zdjęcie i zaczynamy zabawę. Przed nami 5 etapów i limit czasu 24h - dziwnie dużo.

Prolog
Jako, że ja mam czystą rękę to Ala zostaje zamknięta na Orliku, a ja biorę udział w pierwszej części zabawy. W czterech rogach terenu szkolnego (dwóch wewnątrz, dwóch na zewnątrz) rozdawane są mapy okolic szkoły z zaznaczonymi miejscami, gdzie umieszczone są lampiony z perforatorami. W każdym z punktów są mapy dla innej kategorii (piesza, rowerowa, przygodowa Open i przygodowa Extreme) - trzeba znaleźć swoją. Czas start i ruszam.

Gdzie te punkty? © djk71

Pierwszy róg i pudło - rowerowa. Biegnąc do drugiego słyszę: piesza. Zawracam. Trzeci róg to mój - Open. Biorę mapę i od razu kieruję się do pierwszego lampionu.

Jest punkt © djk71

Jest nas tak wielu, że nawet  nie trzeba specjalnie patrzeć na mapę, bo od punktu do punktu biegną grupki rywali. Z szóstego punktu zawodnicy biegną w stronę lasu. Podążam za nimi, choć nie pamiętam żeby tam był punkt. W biegu przyglądam się mapie i oczywiście mam rację. Nie wiem dokąd pobiegli, może mieli inne mapy, ale ja niepotrzebnie zaliczyłem kilkaset metrów. Zaliczam ostatnie dwa punkty i biegnę do Alicji.

Jest komplet, zaraz dostaniemy mapę © djk71

Odbieramy mapy i opisy punktów i ruszamy po rowery.

Start
Kreślimy trasę rowerową. Kajakowej nie ma potrzeby, bo okazało się, że na niej nie ma żadnych punktów. Wytyczamy też pierwszy odcinek trekkingowy. Czas ruszać na pierwszy etap.

Etap rowerowy pierwszy
Tu kolejność zdobywania punktów jest obowiązkowa.

PK 1 - Skrzyżowanie przecinek (Drzewo na południe od skrzyżowania)
Ruszamy i zapominam mierzyć odległości więc wyjeżdżamy kawałek za daleko, ale widok innych zawodników naprowadza nas na punkt. Alicja podbija kartę i pierwszy punkt zaliczony.

Pierwszy punkt © djk71

PK 2 - Budowla hydrologiczna (Północny wylot wody ze zbiornika wodnego. Za barierkami)
Kolejny punkt w pobliżu Góry Zamkowej gdzie ostatnio kręciliśmy z Alą. Tym razem podjeżdżamy od łagodniejszej strony. Punkt jest w pobliżu.

Czasem trzeba się schylić © djk71

PK 3 - Skrzyżowanie dróg (Drzewo, na zachód od skrzyżowania)
Do kolejnego punktu trafiamy również bezbłędnie, z tego co widzimy to nie wszystkim poszło tak łatwo :-)

PK 4 - Stanica kajakowa (Obiekt należący do firmy "Aktywni Rybnik")
Jedziemy dalej spokojnym tempem. W końcu przyjechaliśmy się tu dobrze bawić, a nie wyzionąć ducha :-)
Do stanicy trudno nie trafić, bo stojący po drodze ludzie sami wskazują nam gdzie skręcić. Etap rowerowy zakończony. Zostawiamy rowery.

Etap kajakowy
Częściowo się przebieramy, przede wszystkim zmieniamy buty i ruszamy po kapoki. Chcemy zająć miejsca w kajaku, ale obsługa przypomina nam o wiosłach. W sumie mogą się przydać ;-)

PK 5 - Paproć
Ruszamy i... już po chwili zostajemy obróceni i płyniemy tyłem. A co... potrafimy :-)
Szybko dogadujemy się, że nasze doświadczenie kajakowe jest delikatnie mówiąc niezbyt wielkie. Po chwili jednak udaj nam się zawrócić i... kiedy wydaje nam się, że opanowaliśmy potwora... lądujemy w szuwarach.

Znów utknęliśmy © djk71


Ok, kolejna próba i zauważamy, że dostaliśmy wybrakowany kajak. Przecież on nie ma kierownicy!
Nie szkodzi, poradzimy sobie bez. Nie jest to jednak takie łatwe, bo Ruda jest mocno meandrująca. Kiedy już opanowujemy zakręcanie to pojawiają się nowe przeszkody. Drzewa w poprzek rzeki. Jak się okazuje nie zawsze można je łatwo ominąć. Czasem trzeba to zrobić... górą. Czasem trzeba się położyć. Lepiej lub gorzej, ale  płyniemy do przodu.

Łatwo nie jest © djk71


Okazuje się, że to nie koniec niespodzianek. Ktoś z nas waży zbyt wiele i... zaliczamy mieliznę. Ruchem posuwistym udaje się nam jednak wrócić na właściwy szlak.

Dochodzimy do wniosku, że ktoś nas nie lubi, bo dostaliśmy kajak nie tylko bez kierownicy, ale również najwolniejszy. Naprawdę. Wszyscy nas wyprzedzali, a my nikogo.


Do tego robił co chciał, szczególnie przy ostatnim drzewie - za nic nie chciał pod nim się zmieścić.

Niektórzy tak pokonują drzewo © djk71


A jak już próbował to chciał nas zgnieść. W końcu Ala decyduje się przejść nad drzewem i ląduje w... płyciutkiej wodzie. Gdybyśmy wiedzieli, że tak tu płytko to byśmy poszli pieszo, a nie tracili tu... kilkunastu minut.

Szczególnie, że 100m dalej jest PK. To koniec wodnej przygody, wyciągamy kajak na brzeg i szukamy naszych rzeczy na przepaku. Zmęczeni przebieramy się i posilamy. Pomny przestróg Basi i Grzesia przygotowałem sobie mocne worki, do których miałem wrzucić plecaki na czas podróży kajakiem. Adrenalina sprawiła, że to worki wędrowały w plecaku. Efekt - mokry plecak i wszystko co w środku - do tego za chwilę wyląduje na moich plecach na kolejne etapy :-( 

Etap trekkingowy pierwszy
Dowolna kolejność zaliczania punktów
W planach było bieganie, albo przynajmniej marszobieg. Teraz już wiemy, że to będzie marsz.

PK 6 - Most kolei wąskotorowej (Drzewo na południowy - wschód od południowego krańca mostu)
Do punktu idziemy po torach. Spotkany pracownik bez pytania informuje nas, że most za 100m :-) Punkt zaliczony :-)

Na mostku © djk71


PK 7 - Stacja kolei wąskotorowej (Zadanie specjalne, punkt otwarty do godz. 16:00)
Na stacji czeka nas przejażdżka drezyną. Jazda prosta jak już się udaje ruszyć ;-)

Ale fajnie © djk71

Dziwne towarzystwo tylko się tam kręci :-)

Musieliśmy :) © djk71

PK 8 - Przecięcie strumienia przez drogę (Drzewo, wzdłuż strumienia w kierunku północno - wschodnim)
Ruszamy dalej i mylą mi się kierunki. Trudno, nadrabiamy kawałek, ale po chwili jesteśmy na właściwej drodze. Po chwili skręcamy trochę za wcześnie, ale znów korygujemy błąd. Mijamy Rudkę i... nie zauważamy skrzyżowania ścieżek, więc znów korekta. W końcu jest punkt.

Ponoć zlewałem się z tłem © djk71

PK 9 - Skrzyżowanie dróg (Drzewo na zachód od skrzyżowania)
Idziemy i idziemy, a końca nie widać. Tym razem jednak punkt zaliczony bez niespodzianek.

PK 10 - Zakole rzeki (Drzewo)
Jeden z zespołów informuje nas, że ma informacje, że na dziesiątce nie ma lampionu. To źle, trzeba będzie szukać zielonej farby. Skręcamy w jedną z przecinek i punkt powinien być mniej więcej na tej wysokości. Jednak zamiast szukać punktu, nie wiedzieć czemu, ruszamy w kierunku idącego w oddali zespołu. W efekcie robimy spore kółko, ale w końcu znajdujemy drzewo, co ciekawe z lampionem. I oczywiście było tuż obok miejsca, które niedawno opuściliśmy. To chyba zmęczenie.

Ala szuka zapomnianego szamponu © djk71

PK 11 - Stanica kajakowa (Obiekt należący do firmy "Aktywni Rybnik")
Powrót po rowery też nie bez problemu. Bo czemu niby najkrótszą drogą? My lubimy chodzić :-)

Etap rowerowy drugi
Przerwa. Posilamy się na bufecie. Przebieramy się i... orientuję się, że licznik pozostał w koszulce, którą oddałem na przepaku :-( Do tego jest już późno, a ja pełen wiary, że szybko zaliczymy te etapy nie wziąłem ani lampki, ani czołówki. Zastanawiam się gdzie możne kupić jakiekolwiek lampki - Biedronka, stacja benzynowa? Z pomocą przychodzi Ala, mówiąc, że mogę wykorzystać jej czołówkę. Ruszamy.

A to było w moim bucie © djk71


PK 12 - Północno - wschodni róg byłej polany (drzewo, na wschód od ambony)
Punkt prosty, choć ciężko się nawiguje bez licznika. Spotykamy parę, z którą jeszcze nas los dziś zetknie.

PK 13 - Skrzyżowanie dróg (Drzewo, na zachód od skrzyżowania)
Jedziemy znajomymi drogami w okolicach Rud. Czujemy zmęczenie. Brak licznika i niekorzystanie z linijki powoduje, że skręcamy zbyt szybko i długo szukamy punktu w złym miejscu. Wracamy do drogi.  Przy kolejnej przecince spotykamy znów Olę i Michała - oni dla odmiany pojechali za daleko. Jedziemy i znów nie mierzymy odległości. W rezultacie zapuszczamy się w trudno przejezdną ścieżkę. To nie to. Szukamy dalej i oczywiście punkt jest. Co więcej przedtem byliśmy od niego jakieś 100-200m :-(

PK 14 - Szczyt górki (Ambona)
Dojazd wydaje się prosty, a jednak coś nam się nie zgodziło i znów lądujemy w złym miejscu. A kusiło mnie wcześniej żeby skręcić.
Michał posiłkuje się GPS-em w telefonie i porównuje zdjęcie satelitarne z terenem. To chyba pierwsze zawody, na których jestem gdzie można korzystać z GPS-a. Jest mi to tak obce, że nawet nie pomyślałem o tym żeby zabrać swoje urządzenie, albo power banka do telefonu. Tu jednak się przydaje. Szczególnie, że jest ciemno i jesteśmy mocno zmęczeni. Jest punkt na czymś co przypomina wydmę.

PK 15 - Szczyt górki (Drzewo)
Choć na mapie wygląda to prosto, to w praktyce jest gorzej. Mamy górkę, ale nie ma punktu. Z wielkim trudem dochodzimy do tego gdzie ma być punkt, ale go nie ma :-( Przyjeżdża kolejna para i szukamy już w szóstkę. I... jest punkt. Pora wracać do bazy, bo zmęczenie nie pozwala myśleć.

I co z tego, że ciemno? © djk71


PK 16 - Drzewo (Za drewnianym schronieniem dla myśliwych. Przy wschodniej stronie jeziorka)
Po drodze jest jeszcze jeden punkt więc grzech go nie zaliczyć. Zatrzymujemy się przy drewnianej wiacie i zaczynamy poszukiwania. Punktu jednak nie ma. Raz jeszcze czytam opis i ruszam wzdłuż jeziora. Oczywiście właściwa wiata jest ze wschodniej strony. Punkt też.

PK 17 - Baza zawodów
Wracamy do bazy. Dla nas to chyba koniec. Jednak nie jest łatwo. Trafiamy na jedno z organizatorów. Marcin wydaje krótką komendę: Tam jest grochówka, tu pączek i cola, a potem marsz na trasę!

Etap trekkingowy drugi
Nie było wyboru. Zjedliśmy przepyszny zestaw, odstawiliśmy rowery, przebraliśmy się i wraz z naszymi towarzyszami z rowerów ruszamy ciemną nocą do lasu.

PK 24 - Skrzyżowanie rowów (Drzewo)
Rozmowy zaczynają cichnąć, każdy gdzieś tam chyba myśli już o łóżku Ale idziemy. Coraz trudniej nam się nawiguje, do rowów docieramy przedzierając się przez krzaki, żeby wyjść z punktu elegancką ścieżką. No cóż... Bez komentarza. Dochodzimy z Alicją do wniosku, że na nas pora. Tym bardziej, że Ali chyba się znudziło moje towarzystwo. Woli wszelkiego rodzaju robactwo, które od kilku godzin zaprzyjaźnia się z Nią coraz bardziej :-) Żegnamy naszych towarzyszy i ruszamy do bazy.

PK 23 - 11. Dywizjon rakietowy Obrony Powietrznej - zgliszcza (Zadanie specjalne + punkty z dodatkowej mapy E, F, G, H)
Po drodze postanawiamy zaliczyć jeszcze jeden punkt z zadaniami specjalnymi. Punkt znaleziony. Okazuje się, że w okolicy są cztery kolejne pokazane na dodatkowej mapce. To ponoć tylko 1,5 km żeby zebrać wszystkie. Ala nie chce dać się namówić na dodatkowy spacer.
Dzielimy się zadaniami. Ala rusza na wspinaczkę po ścianie budynku, a ja mam się wspiąć bo drabince na drzewo i przejść po linach do ruin budynku. Zakładam uprząż i... nie jestem w stanie podnieść nogi na drabinkę. W końcu udaje się, ale jest jeszcze druga. Z trudem udaje mi się ją umieścić na drugim szczebelku. Tyle, że do góry jeszcze wiele takich stopni. Nie jestem w stanie podciągnąć się rękami żeby zrobić krok wyżej. Odpuszczam. Nie mam siły. Ala ratuje honor drużyny i wykonuje zadanie.
Teraz jednak już nawet nie próbuję namawiać mojej partnerki na bunkry. Odpuszczamy te proste punkty, jak i wszystkie inne.

Meta

Wracamy do bazy. Jest godzina 00:37. Po ponad 15 godzinach oddajemy karty. Daliśmy z siebie dużo. Może nie wszystko, ale bardzo dużo. Ledwie idziemy, zmęczenie, odciski, robactwo, ciemność, brak kompletu punktów na ostatnim etapie powinny sprawić, że będziemy niezadowoleni. Ale chyba tak nie jest. Choć niewiele mówimy to mam wrażenie, że oboje jesteśmy zadowoleni, szczęśliwi. Oddajemy kartę startową i wkładamy się do samochodu żeby jakoś wrócić do domu. Chcemy wylądować w sowich łóżkach, a nie na karimatach w szkole :-)

Było świetnie. Fantastycznie zorganizowana impreza, ciekawe tereny, super ludzie na trasie. Po prostu rewelacja. I ta grochówka z pączkiem :-)

Wielkie dzięki dla Organizatorów!  dla wszystkich którzy uśmiechnęli się do nas na trasie!
Ala - wielkie dzięki za fantastyczną walkę!

Bike Orient w Niegowie

Sobota, 8 października 2016 · Komentarze(11)
Uczestnicy
Do dziś powiedziałbym w Niegowej, ale dojeżdżając do bazy zobaczyłem napis Dom Kultury w Niegowie, to samo na rozpoczęciu potwierdziła (o ile dobrze zapamiętałem) wójt gminy Niegowa. Dziwne, ale nie będę dyskutował :-) Przed startem chwila rozmowy ze znajomymi, potem chwila zastanowienia się w co się ubrać w ten chłodny i deszczowy dzień. I punktualnie stawiam się na odprawie. Tu, żal mi było trochę Artura, który opowiadał ciekawe rzeczy, ale wszyscy schowali się pod namiotem trochę oddalonym od sceny i głównie skupili się na rozmowach między sobą. Pewnie chcieli wykorzystać okazję do pogadania na ostatniej w tym cyklu imprezy. Na kolejną czekać trzeba będzie czekać do przyszłego roku.

Gdzie Oni patrzą? Mapy leżą z drugiej strony © djk71


Start
Dostajemy mapy i zaczynam planowanie trasy Mega. Na Giga dziś nie ma szans. Bez sił, chory i przy takiej pogodzie nawet nie myślę o 100km. Padają propozycje wspólnej jazdy, ale wychodzę z założenia, że chętnie o ile się spotkamy gdzieś na trasie.

PK 11 - jabłoń
Ruszam asfaltem, wyprzedzam kilka osób i doganiam Agatę. Jej już tak łatwo nie da się wyprzedzić, mimo, że na podjeździe licznik pokazuje mi 28 km/h. Wiem jednak, że oszukuje, chyba styki zamokły, nie dobrze, bo nie mogę mu ufać co do odległości. Nie zauważam ścieżki, w którą chciałem skręcić, trudno spróbujemy od północy. Skręcamy w polną drogę i coś mi się wydaje, że jedziemy za daleko. Miało być 400m (patrząc w domu na mapę nie wiem jak wymyśliłem te 400m, czyżby to mokre okulary?). Wracamy, szukamy walcząc z błotem i nic. Dojeżdża Kosma z Tomkiem i upewniają nas w tej odległości. W końcu decydujemy się jechać dalej i... oczywiście punkt jest. Niezbyt dobry początek.

Jest jabłonka © djk71

PK 10 - jar
Zastanawiam się, czy jechać na 19, czy na 10. Agata mówi, że jedzie na 10-tkę. Jadę z Nią. Oboje chorzy, oboje bez parcia na wynik - czyli będzie dobrze :-) Decydujemy się jechać nieco dookoła, ale asfaltem. Dziś to chyba lepszy wybór. Wciąż mokro, okulary zaparowane, pod kołami błoto. Punkt jednak tym razem odnaleziony bez problemów.

PK 9 - róg lasu
Znów wybieramy asfalt. Do pewnego momentu. Potem droga zdecydowanie się pogarsza. Błoto i kałuże. W pewnym momencie o mały włos nie najeżdżam na leżącą na środku drogi padlinę. To na wpół zjedzona już sarna. Zapach straszny.
Zatrzymujemy się, ale to chyba nie ta ścieżka. Właściwa jest kawałek dalej. Jedziemy nią, ale nie ma punktu. Wracamy, ścieżka się na początku rozwidlała. I to jest dobrzy trop. Punkt podbity.
Zjeżdżam w dół mijając Agę, po chwili wiem czemu się zatrzymała.

Czego tu brakuje? © djk71

Urwany wentyl. Do tego nie da się odkręcić nakrętki. Albo tak mocno zakręcona, albo takie mamy zmarznięte dłonie. Na szczęście pomaga nam zawodnik z nr 79 (o ile pamiętam Paweł) - ma mini kombinerki. Wystarczają. Zmiana dętki i ruszamy dalej.

Jest guma © djk71

PK 5 - skraj młodnika
Ścieżki, którymi planujemy wyjechać nie wyglądają zachęcająco, albo nie ma ich wcale. Ok, nadrabiamy kilka km, ale docieramy do asfaltu. Mijani zawodnicy, którzy próbowali dotrzeć do dziewiątki od tej strony informują nas, ze nie ma szans na znalezienie punktu. Wprawiamy ich w zdziwienie informując, że my go już mamy ;-)
Piątka znaleziona, głównie dzięki ekipie, która sama nas informuje, że punkt jest tu obok :-) Dzięki.

PK 12 - podstawa skały
Ciężko mi się jedzie. Już wiem, że nie będę próbował zdobyć kompletu na Mega. Nie mam siły, do tego chciałbym wcześniej wrócić do domu, bo dziś piłkarze ręczni Górnika grają w Pucharze EHF i chciałbym pójść z synem na mecz.
Punkt banalny, w dobrze znanym miejscu :-)

Punkt pod skałą w Mirowie © djk71

Zastanawialiśmy się jeszcze na PK6, ale moja towarzyszka decyduje się wrócić do mety asfaltem. Postanawiam zrobić do samo. Podjazd, który po chwili mamy przed sobą utwierdza mnie w przekonaniu, że to była dobra decyzja ;-)

Meta
Po chwili docieramy do mety. Szału nie ma - 5 punktów, około 40km. Przy takim dystansie, maks na Mega (czyli 11) pewnie byśmy zrobili w 100km ( powinno być ok. 50) :-) Trudno. O dziwo nie wydajemy się być smutni. Raczej zadowoleni, że udało się mimo pogody pojeździć. Do tego w towarzystwie :-)
Myjemy rowery, kąpiel, grochówka i czas do domu. Nie czekamy na zakończenie więc tutaj WIELKIE DZIĘKI dla Organizatorów. DO zobaczenia w przyszłym roku.

Tropiciel 20, czyli w poszukiwaniu punktu G

Niedziela, 10 lipca 2016 · Komentarze(10)
Uczestnicy
Tropiciel, czyli zawody inne niż wszystkie. Tu oprócz szukania punktów z mapą, czekają na nas zadania specjalne na Punktach Kontrolnych. Do tego startuje się w grupach 2-4 osobowych. Tym razem, w wyniku szalonego pomysłu naszych koleżanek z pracy, startujemy w grupie czteroosobowej: Dorota, Olga (pamiętacie ich debiut?), Amiga oraz ja. Wybieramy najdłuższą trasę rowerową - R60, startujemy o... 1:00 (w nocy) :-)

Do bazy w Miasteczku Śląskim przyjeżdżamy około godz. 22. Piesi już wyszli na trasę, ale rowerzyści dowiadują się, że jeszcze muszą poczekać na rejestrację. Nie szkodzi. Musimy jeszcze przygotować rowery, zdecydować w co się ubrać, zrobić pamiątkowe zdjęcie...


Jeszcze uśmiechnięci © djk71

W biurze zawodów dowiadujemy się, że największy problem będziemy mieli z odnalezieniem punktu G - hmmm, brzmi dwuznacznie :)

Montujemy rowery, ubieramy się i po chwili jesteśmy gotowi do startu.


Wszystko gotowe © djk71

Chwilę wcześniej rejestrując się i odbierając pakiety startowe wprawiamy obsługę w małe zakłopotanie. Wiedząc, że czeka nas ciężka noc i może nie wszystkim uda się przetrwać i dotrzeć do mety, chcemy być przygotowani na wszystkie okoliczności, nawet te najgorsze. Pytamy obsługującą nas dziewczynę czy mają czarne worki (głupio tak kogoś zakopać bez) - ta - nie łapiąc żartu - zaczyna pytać kolegów "czy my wydajemy czarne worki?" - wśród obsługi konsternacja... Wyjaśniamy, że to żart, ale ubawu mamy na następne kilka godzin. Miny obsługi - bezcenne. :)

Start
W końcu odprawa. Dowiadujemy się, że w okolicy miała miejsce katastrofa i będziemy na trasie musieli sprawdzić, czy jest bezpiecznie.

Zdjęcie z jednym z tych, którym udało się przeżyć...

Łatwo nie będzie © djk71

Dostajemy mapy, rysujemy trasę i w drogę.

PK A - skrzyżowanie dróg leśnych
Postanawiamy zacząć od punktu, który wiemy gdzie jest - tamtędy często jeżdżę - w okolicach Chechła. Na asfalcie rześko. Po krótkiej jeździe docieramy bezbłędnie do celu. Widać miało tu miejsce skażenie.

Skażenie? © djk71

Czeka na nas zadanie związane z sygnałami (znakami) alarmowymi. Rozwiązujemy je bez problemu i szybko jedziemy dalej.

PK H - piaskownica
Choć bywam tu często to udaje mi się wybrać niewłaściwą drogę. No cóż, ciemność oraz ślepa jazda za innymi zawodnikami robi swoje. Na szczęście wiele nie nadrabiamy (widzimy za to jak inni zawodnicy wyjeżdżają poza mapę), mamy jednak nauczkę, że trzeba lepiej pilnować mapy.
Kawałek asfaltem, a potem terenem w stronę Brynicy. Niestety ścieżki w terenie wyglądają nieco inaczej niż na mapie. Trudno jedziemy na azymut wzdłuż nasypu kolejowego, a potem po nim, czego nasze koleżanki nie zauważają :-) Kiedy droga staje się nieprzejezdna odbijamy w bok i wychodzimy wprost na wóz strażacki... czyli kolejny punkt.
Widać, że dotarcie tu kosztowało nas trochę sił bo dostajemy proste zadanie ;-)

Strażacy © djk71

Na każdym punkcie czekają na nas podpowiedzi jak odnaleźć punkt G. W tej chwili nic nam nie mówią.

Jedna z podpowiedzi © djk71

PK L - sztuka współczesna
Do punktu postanawiamy dotrzeć od strony południowo-wschodniej, od Zendka. Czemu tak? Nie mam pojęcia, ale jakoś tak nam wyszło w trakcie kreślenia mapy. Mijamy lotnisko, mostek na Brynicy i wjeżdżamy w las. I tu zaczyna się zabawa. Ścieżki pozarastane. Próbujemy jechać wzdłuż ściany lasu, ale w ciemności nie jest to łatwe. Jest mokro. Już nie tylko buty mokre, ale i spodnie. Docieramy do jakiejś budowy. Postanawiamy zawrócić i wbić się w las. Jak się okaże to był błąd. Wielki. Zero przecinek. Krzaki. Ale jakie? Momentami wyższe od nas, gęste, brakuje nam maczety. Naprawdę. Trudno, Amiga "robi" za maczetę. Co chwilę zmieniamy kierunek, choć próbujemy podążać na północ. Przedzieramy się przez krzaki tam gdzie jest to możliwe.

NIe zawsze da się jechać © djk71

Jesteśmy tak przejęci, że nawet kiedy mówię o zwierzętach, które właśnie wypłoszyliśmy, nikt nie reaguje. Idziemy na północ!

W końcu po godzinie walki docieramy znów do.. budowy. Okazuje się, że to budowa autostrady A1. Decydujemy się jechać po niej dopóki nie znajdziemy jakieś ścieżki. W końcu jest droga. Obstawiamy gdzie jesteśmy. Wydaje nam się, że wiemy. Próbujemy nawet szukać punktu, ale w efekcie znów lądujemy na autostradzie. Chyba jednak jesteśmy w innym miejscu. Odpuszczamy punkt.

PK P - ruiny
Jedziemy na azymut do... cywilizacji. Chcemy się tylko zlokalizować. Spotkani w końcu zawodnicy kierują nas w stronę punktu. Chwilę później spotkani (po raz pierwszy i jedyny dziś) Aramisi udzielają nam wskazówki, która być może była kluczowa w dzisiejszych zawodach. Jedziemy do punktu, a ja zastanawiam się co to za ruiny.
Na punkcie czaka nas wojsko i test ze znajomości wiedzy wojskowej.

Wojsko © djk71

Test zaliczony :-) Okazuje się jednak, że to nie koniec. Musimy jechać po czerwonym szlaku i pobrać próbki wody ze skażonego zbiornika. Dopiero teraz orientuję się gdzie jesteśmy. Przecież to ruiny zalanej kopalni. No tak, jakie inne ruiny mogły tu być. Ale jestem głupi. Przecież gdybym na starcie spojrzał, gdzie jest ten punkt to bylibyśmy tutaj dwie godziny temu jadąc z innej strony!!!

Docieramy do punktu. Olga rusza z probówką po wodę. Nie jest to łatwe. Musi spuścić się na linach nad jezioro i zaczerpnąć wody do pojemnika zamocowanego na końcu kija. Amiga ją asekuruje, a ja... zmieniam baterie w aparacie... nie miały kiedy paść :(

Dam radę? © djk71

Olga daje radę i przelewamy skażoną wodę do probówki, którą zabieramy z sobą.

Trzeba przelać wodę © djk71

Nie jest dobrze. Limit czasu to osiem godzin, do znalezienia 10 punktów. My po czterech godzinach mamy... trzy punkty :-( Już nie ma szans na komplet i zdobycie tytułu Tropiciela :-( Szkoda. Moja wina.

K L - sztuka współczesna (raz jeszcze)
Postanawiamy wrócić do punktu L. Stąd jest to banalnie proste.  Na punkcie proste zadanie - puzzle.

Jak dzieci - układamy puzzle © djk71

W nagrodę dostajemy pyszne ciasteczka :-)

PK X - strumień
Dojazd do punktu byłby prostszy gdyby nie zakład górniczy Ostra Góra, który zablokował część dróg, którymi chcieliśmy jechać. W efekcie nadrabiamy kilka kilometrów. Można wyłączyć lampki i czołówki. Jest jasno. Zaczyna nam się chcieć spać. Mimo to dojeżdżamy do punktu na Garbatym Mostku. Chwilę wcześniej spotykamy Wojtka, któremu niestety nie udało się wystartować.

Na punkcie test ze znajomości grzybów i cenne wskazówki dot. punktu G, w którego istnienie dziewczyny cały czas powątpiewają :)

Jakie to grzyby © djk71


PK F - wiata Leśnictwa

Dopada nas zmęczenie, dobrze, że tu droga prosta i łatwa. Podobnie jak zaliczenie punktu. Na szczęście obeszło się bez używania specjalistycznego sprzętu.

Sanki w lecie? © djk71

PK C - góra
Mkniemy w kierunku Jurnej Góry. Mija nas Wojtek. Tempo słuszne, ale w terenie znów trochę spada. Punkt na górze. Piaskowy podjazd, a raczej podejście. Strome. Wchodzimy zasapani. Na miejscu jeszcze zadanie. Na szczęście banalne - odgadywanie symboli niebezpieczeństw.

Wszędzie niebezpieczeństwo © djk71

Patrzymy na zegarki i pada pomysł zaliczenia jednak wszystkich punktów. Nadrobiliśmy trochę czasu i wydaje się to być możliwe. Tyle, że trzeba będzie nieźle "cisnąć". A to może nie być takie łatwe. Jesteśmy już mocno zmęczeni. Spróbujemy.

PK G (jednak istnieje)

Postanawiamy odnaleźć punkt G, który nie jest zaznaczony na mapie. Od punktu P podejrzewam gdzie on może być. W pierwszej chwili dojeżdżamy za daleko, ale za to podziwiamy fajny widok.

Piaskownica © djk71

Po chwili się poprawiamy i punkt G zostaje odnaleziony. :) Uśmiechy na twarzach dziewczyn.

Tu następuje badanie przywiezionej próbki. Licznik Geigera został uruchomiony.

Badanie próbki © djk71

Badany jest też ten, który ją wiózł.

Amiga poddany badaniu © djk71

PK K - skrzyżowanie dróg leśnych

Ostatnie dwa punkty są bez zadań. Zdążymy? Zobaczymy. Jedziemy. Na przejeździe przez tory postanawiamy coś zjeść. Dorota zjada Knoppersa i... rusza do przodu. Nie "schodzi" poniżej 30 km/h! Punkt odnaleziony błyskawicznie.

PK U - wiata na terenie leśniczówki
Przed nami ostatni punkt. Czasu coraz mniej, ale wciąż jest szansa. Walczymy ze zmęczeniem, z kilometrami w nogach, których zrobiliśmy znaczenie więcej niż mieliśmy, z nieprzespaną nocą i słońcem, które zaczyna coraz mocniej świecić. Punkt zaliczony.

Meta
Teraz tylko trzeba dotrzeć do mety w limicie czasu. Łatwo nie jest. Wiem, że damy radę ale wciąż poganiam kolegów. Jeszcze tylko bruk i jesteśmy w Miasteczku. Docieramy do mety kilkanaście minut przed końcem czasu. Biegiem oddać kartę startową i można odpocząć. Udało się. Jesteśmy Tropicielami!

Tropiciele na mecie © djk71

Totalnie zmęczeni, ale szczęśliwi. Czas na jedzenie, odpoczynek, rozmowy ze znajomymi. Przejechaliśmy ponad 87 km zamiast 60! Sporo. Gdyby nie to i błądzenie po drugim punkcie. pewnie bylibyśmy na mecie z dwie godziny wcześniej. Ale co przeżyliśmy to nasze ;-)

Było świetnie. Dziękuję całej ekipie! Byliście świetni. Brawo. Następny Tropiciel już w październiku :-)

Brawa dla organizatorów (choć nie mieli czarnych worków i źle losowali nagrody - nic nie wygraliśmy) :-) Świetna organizacja. Teraz trzeba odpocząć.




Bike Orient, czyli Patriotyzm ważniejszy niż zabawa

Sobota, 25 czerwca 2016 · Komentarze(5)
Uczestnicy









Oświadczenie:

Dorosły człowiek powinien umieć podzielić swój czas na zabawę i na patriotyzm. I to właśnie dziś uczyniłem. Zjechałem z trasy zawodów po to, aby dopingować naszych zawodników w meczu ze Szwajcarami w 1/8 Mistrzostw Europy.



I tej wersji będę się trzymał choćbyście nie wiem co przeczytali poniżej :)

Wciąż po głowie mi chodzi, żeby wrócić do regularnych startów w zawodach na orientację i wciąż  nie wiadomo, co z tego wyjdzie. Tym bardziej, że od 3 tygodni nawet na chwilę nie skalałem się żadną aktywnością fizyczną :-( Bike Orient jest jednak jedną z imprez typu "must be" :)

Wcześnie rano wyjeżdżamy z domu i około 8:30 meldujemy w ośrodku Centrum Taraska, które jest dziś bazą zawodów. Jest sporo czasu, aby przygotować rowery, przebrać się, zamienić kilka słów ze znajomymi. Jest gorąco. Bardzo. Zanim skończyłem zabawę z przygotowywaniem roweru byłem już cały mokry, a my być cieplej.

Trochę zaskakuje lokalna architektura...

A co to? © djk71

Zaczyna się odprawa, rozkładane przed nami są mapy, podawane ostatnie wskazówki i zaraz ruszamy.

Mapy już czekają © djk71

Dostaję mapę i... nie mam pojęcia jak wyznaczyć trasę. Żaden z wariantów nie wydaje mi się optymalny.

Jak wyznaczyć trasę © Xzibi Aries

Wybieram oczywiście trasę Giga, czy przede mną 8 godzin, 100km i 20 Punktów Kontrolnych do zaliczenia. Kończę kreślenie trasy i ruszam. Po wyjeździe na asfalt wyprzedza mnie samochód, zwalania i kobiety z auta krzyczą, że wszyscy pojechali w przeciwną stronę. To dobrze. Nie będzie tłoku, czyli będzie jak lubię.

PK 2 - Skarpa nad rzeką

Do punktu dojeżdżam prawie bez problemu.

Punkt na skarpie © djk71

PK 4 - Brzeg rzeki
Dojazd do kolejnego punktu zaznaczyłem na mapie od północno-wschodniej strony. Trochę dookoła ale pewniej i bez przechodzenia przez rzekę. Po drodze jednak wyprzedza mnie Łukasz i widzę, że będzie podchodził z drugiej strony. Jadę za nim, jak on da radę, to ja też 
I daję :)

Były miejsca gdzie było płyciej :-) © djk71

Plecak lekko zamoczyłem ;)

PK 20 - kamień

Teraz długi przelot na południe. Ciepło jak diabli. Myślałem, że spodenki wyschną w momencie, ale tak nie jest. Może to i dobrze, przynajmniej w tyłek mi chłodno.
Gorzej u góry. Nie włożyłem niczego pod kask żeby zupełnie nie zagotować i mam tego efekt. nie mam włosów więc pot nie ma gdzie się zatrzymać i leci prosto do oczu. Co chwilę muszę się zatrzymywać i przecierać oczy bo pieką jak diabli.

Przed punktem wyprzedza mnie Piotrek B. Nie dziwi mnie to, ale wydaje mi się, że nieco przestrzelił. Skręcam w ścieżkę między drzewami i po chwili jestem przy punkcie, zaraz za mną jest i Piotrek.

Jest i kamień © djk71

Z punktu to on jednak wyjeżdża pierwszy, a ja chcąc zrobić komuś miejsce ładuję się w krzaki i jakoś tak dziwnie wykręcam nogę, że łapie mnie skurcz. Na szczęście po chwili przechodzi. Mogę jechać dalej.

PK 19 - Brzeg starorzecza
Po drodze dogania mnie Bartek, nie widziałem go na starcie. Pozwalam mu jednak jechać swoim tempem, dla mnie za gorąco żeby się ścigać. Piachy zaczynają dawać w kość.

Piachów tu nie brakuje © djk71

Ciężko się jedzie. Dojeżdżam do pary zawodników, a po chwili dogania nas Grześ. Fajnie, ale zaczyna się to czego nie lubię, czyli przestaję pilnować mapy i zamiast jechać swoje kieruję się za grupą. Mam wrażenie, że jedziemy inaczej niż powinniśmy, ale jadę z nimi, tym bardziej, że po chwili dołącza Adam (jak się potem okaże dzisiejszy zwycięzca). W końcu trafiamy do punktu.

PK 1 - Skarpa na Pilicą (BUFET)
Następny punkt to bufet. Zanim tam dotrę przeżywam drogę przez piekło. Jest coraz goręcej. Najwyższa temperatura w słońcu jaką zauważyłem to 48 stopni (na zdjęciu trochę mniej, ale nie miałem siły żeby co chwilę pstrykać).

Jak w piekle © djk71

Nie da się jechać, nierówności zrzucają z roweru i każą go prowadzić. Na szczęście to nie tylko moje wrażenie. Grześ mnie dogania również pieszo.

Nie da się jechać © djk71

Byle do lasu. Ale tam nie jest lepiej. Niby miejscami cień, ale za to więcej piachów :-( Mam dość. Jadę, a licznik pokazuje prędkość 3,2 km/h !!! Nie mam siły. Siadam, odpoczywam ale mocy nie przybywa ;-( Byle do bufetu. W plątaninie ścieżek zamiast odbić na północ jadę na wschód. i finalnie do punktu docieram przez Dąbrówkę.

Bufet jak zawsze obfity ale słońce jest i tutaj. Wymarzony arbuz jest ciepły (ale i tak dobry). Woda lekko się gotuje (ale dobrze, że jest).
Nie spieszy mi się. Miałem nadzieję się wykąpać w Pilicy, ale skarpa okazuje się być skarpą ;-( Nikt mnie nie zmusi do zejścia, a w szczególności do późniejszego wspinania się :-(

Bufet na skarpie © djk71

Chwila rozmowy z Kaśką i Tomalosem, oni jadą dalej. Ja wiem, że to nie ma sensu. Zagotowałem się. Wracam do bazy. Po drodze jeszcze mógłbym zgarnąć jeden, czy dwa punkty ale nie biorę tego wcale pod uwagę. Chcę asfaltu i odpoczynku.

Meta
I to był dobry wybór. Nawet na asfalcie nie miałem sił by kręcić. Końcówka to była prawdziwa męczarnia. W końcu jednak docieram do bazy. Mam raptem 5 punktów, co jest połową dla trasy Mega. Gdzie tam Giga? Ale wiem, ze dobrze zrobiłem. Nie było sensu ryzykować zdrowia. Trudno, to nie był mój dzień.

Biorę prysznic. Idę na obiad. No cóż, ośrodek preferuje jedzenie wegetariańskie (a może wegańskie, nie znam się). Może i coś w tym jest ale to nie w moim stylu, najbardziej smakuje z tego kompot...

Ośrodek Centrum Taraska © djk71


Potem mecz. Fajnie, że udało się zorganizować pokaz (i co z tego, że bez głosu :-) ). Mieliśmy okazję w dość sporym gronie (patriotów ;) ) dopingować naszych piłkarzy. Przynajmniej tu odnieśliśmy sukces.

Oglądamy mecz © Paweł Banaszkiewicz


Po meczu kolejna moja porażka. Chciałem sobie kupić koszulkę rowerową BO i... zostały rozmiary dla dzieci (L i mniejsze) :-( Nie mam dziś szczęścia. Na metę dociera Amiga z Karoliną, potem Marzka. Wszyscy zmęczeni. Czekam, aż się ogarną, jeszcze tylko rozdanie nagród i czas wracać do domu. Nie chce mi się, boję się, że będzie to ciężka podróż, ale jakoś udaje się bez problemów dotrzeć do domu.

Fajnie było znów spotkać znajome twarze, porozmawiać (Jarek, Łukasz - sorry, że jednak nie udało się zostać dłużej i pogadać o Włoszech, ale byliśmy już zmęczeni i chcieliśmy do domu - jakby coś to kontakt na priv).

Organizacja jak zawsze super!
No dobra, żeby nie było za słodko: zabrakło lodu na bufecie, mięsa w obiedzie i koszulek w moim rozmiarze :)

OrientAkcja, czyli pojedynek z szermierzami

Sobota, 21 maja 2016 · Komentarze(3)
Uczestnicy
Jakoś nigdy nie udało mi się dotrzeć na OrientAkcję, choć Amiga wspominał, że to całkiem fajna impreza. W tym roku do samego końca też nie byłem pewien, czy się uda. Ale kusiło. Impreza w tym roku (dwie edycje) jest częścią Puchar Bike Orient, zapowiadają ładną pogodę, poza tym w końcu chciałbym wrócić na trasy imprez na orientację. Żona mówi, że mogę jechać więc... jadę ;-)

Pierwszy sukces już w trakcie dojazdu samochodem do Zofiówki koło Tuszyna. Po drodze wyprzedza mnie Grzesiu, a jednak to ja melduję się w bazie pierwszy. Śmieję się, że oby tak było do końca dnia...  Drugi sukces już po chwili... udaje mi się dostać od organizatorów drugą kartę startową, bo... pierwsza gdzieś się zapodziała, nie wiem, czy wiatr mi ją gdzieś porwał, czy gdzieś wypadła...

Sporo czasu na starcie na przygotowanie się, na powitanie ze znajomymi, na krótkie rozmowy i żarty. Przy okazji ekipa szermierzy zwraca mi uwagę, że z moje opony NobbyNic to teraz semi-slicki... Lepiej było nie wiedzieć, teraz się będę stresował.

Po chwili odprawa. Na starcie ponad 200 osób. Na trasie do zdobycia 22 punkty. Ci, którzy zdobędą 12 lub mniej będą klasyfikowani na trasie MEGA, pozostali na trasie GIGA - optymalny wariant na długiej trasie to ok.100km. Oczywiście planuję całą trasę, choć nie wiem czy będę miał tyle sił. Mapa w skali 1:55 000. Jak się potem okażę będzie to miało znaczenie. Aramisy, czyli Basia, Grzesiek i Filip proponują mi wspólną jazdę, ale dziękuję i decyduję się jechać samotnie.

PK 5 - Brzeg rzeki
Na początku nie jest to takie proste, bo mimo, że można zacząć od dowolnego punktu to zawsze do najbliższych punktów ciągną się sznury rowerzystów. Tak samo jest tutaj. Nawet nie trzeba patrzeć na mapę, jedzie się jak po sznurku. Wracając z punktu mijam szermierzy, którzy dopiero tam zmierzają.

PK 16 - Szczyt wzniesienia
Prosta droga do kolejnego punktu. Podobnie jak na Bike Oriencie, tu również mnóstwo osób startuje całymi rodzinami. Widać przyczepki, sztywne hole i foteliki :-)

Da się z dzieckiem? Da... :-) © djk71

Zjeżdżając z punktu znów mijam szermierzy ;-)

PK 4 - Szczyt wzniesienia
Punkt wydawał się prosty, mijam leśniczówkę, przy kapliczce skręcam w lewo i po chwili mam punkt.
I tak próbuję, skręcam i... punktu nie mam. Krążę wokół i nic. Tracę kilka ładnych minut żeby po chwili cofnąć się do drogi, którą jechałem i... okazuje się, że kawałek dalej była kolejna kapliczka, ta przy której miałem skręcić. A wystarczyło tylko pomierzyć odległość :-(
Spotykam Dawida i do punktu jedziemy razem.

Nie wszędzie jest łatwo © djk71

PK 11 - Grobla
Do punktu docieramy razem z Dawidem. Spotykamy oczywiście... szermierzy. Jak się potem okaże będę z nimi mijał się przez cały dzień ;-)
Z punktu wyjeżdżamy wspólnie, ale na rozwidleniu dróg rozjeżdżamy się w różne strony.

PK 15 - Skrzyżowanie ścieżki z rowem
Prosty punkt, nie będę pisał kto po chwili dojeżdża :-)
Jest ciepło, ale zaczyna się chmurzyć.

Chmurzy się © djk71

PK 7 - Brzeg rzeki
Prosty punkt

PK 18 - Zakręt rowu
Kilka kilometrów asfaltem, mam wrażenie, że przez chwilę trochę wieje.
Podbijam kartę i nie będę pisał kogo spotykam ;-)

PK 1 - Szczyt wzniesienia
Tu daje o sobie znać nietypowa skala i... skręcam 100m wcześniej, niby wszystko pasuje tylko nie widać wzniesienia. Po chwili orientuję się co zrobiłem i decyduję się jechać na azymut. Idealnie wyjeżdżam wprost na punkt. Zjeżdżając dowiaduję się, że na kolejne zawody muszę zmienić plecak. Aramisy informują mnie, że już nie szukają małych kartek z oznaczeniami punktów tylko patrzą gdzie jest mój pomarańczowy odblaskowy plecak ;-)

PK 10 - Brzeg rzeki
Chwila wahania, ale rodzinka z dziećmi naprowadza mnie na punkt.

Po której stronie jest punkt? © djk71

Mój plecak znów naprowadza moich znajomych ;-)
Zastanawiam się, którędy wyjechać z punktu, ale wybieram drogę dookoła, wydaje się pewniejsza. Na asfalcie spotykam grupę, która wybrała przedzieranie się przez chaszcze i mokradła :-) Czas ten sam, tylko ja jestem suchy :)

PK 19 - Skrzyżowanie przecinek
Jedziemy razem. Ależ oni cisną...
Na punkcie czas coś zjeść.

PK 9 - Grzbiet wydmy
Jedziemy wspólnie. Jak zawsze w tym towarzystwie jest wesoło, ale łapię się na tym, że po raz kolejny nie koncentruję się na mapie. To jest to czego nie lubię przy jeździe w grupie. Łatwo się rozkojarzyć. Punkt zaliczony. Po wyjeździe na asfalt uciekają mi. Nie próbuję ich gonić. Zaczynam tracić siły, jadę swoim tempem.

PK 2 - Grobla, przy strumieniu
Przy punkcie znów ich doganiam. Pora znów uzupełnić energię.

Kiedyś tu chyba było coś więcej © djk71

PK 13 - Brzeg wyrobiska
Punkt prosty.

Jest kolejny punkt © djk71

Basia z chłopakami robią przerwę.

W oddali popas © djk71

Ja jadę dalej. Do najbliższego sklepu. Tam uzupełniam płyny i ruszając spod sklepu wyjeżdżając wprost na... sami wiecie kogo :-)

PK 17 - Głaz
Ekipa pojechała przez Boryszów, ja przez Grabicę. Można było skrótem jako oni, ale piachy, których tu pełno dały mi już w kość i wolę jednak nadłożyć drogi, ale jechać po asfalcie. Widać brak kondycji, niestety półtora roku przerwy w treningach wychodzi...
Jakiś kilometr przed punktem... spotykam oczywiście tych, którzy wybrali skróty ;-) Do punktu dojeżdżamy wspólnie.

Głaz © djk71

Krótka wymiana zdań i ja jadę na trójkę, a oni na dwadzieścia jeden.

PK 3 - Złączenie strumieni
Znów wybrałem prostszą lecz dłuższą drogę. Niestety już wiem, że te siedem godzin czasu jakie mieliśmy do dyspozycji to trochę za mało. Gdybym nie pobłądził przy dwóch punktach to może by była szansa na komplet, a tak odpuszczam PK21 i PK6.
Trochę błotnista ścieżka. Chłopak jadący za mną z dzieckiem na foteliku wywraca się, dziecko zaczyna płakać. Zatrzymuję się, ale widzę, że po chwili jadą dalej. Ruszam podbić kartę. Gdy mijamy się obok punktu dziewczynka już jest uśmiechnięta :-)

PK 22 - Skrzyżowanie ścieżek
Zaczyna padać. Zakładam kurtkę. Na szczęście to tylko przelotny opad. Po chwili znów się rozbieram.

PK 14 - Przecinka zagłębienie terenu
Kogóż my tu spotykamy ;-) Okazuje się, że po drodze Grzesiek wyrwał wentyl i musieli wymienić dętkę. Ale znów mnie dogonili. Ruszam dalej. Przede mną ostatnie trzy punkty.

PK 8 - Zagajnik
Zagajnik, łatwo powiedzieć... Po drodze same zagajniki :-) Na szczęście ten jest u zbiegu dwóch ścieżek. Karta przedziurkowana, siadam na rower i w oddali słyszę znajome wołanie ;-) Znów są :-)

PK 12 - Skrzyżowanie ścieżki
Trzeba pędzić, bo na asfalcie pewnie mnie zaraz dogonią. Ale nie, przy punkcie jeszcze ich nie ma. Planowałem wrócić i jechać od zachodu do ostatniego punktu, ale wyjechałem na szeroką drogę wiodącą na wschód i skorygowałem plan.

PK 20 - Brzeg lasu, zrośnięte drzewo
Trochę za bardzo się rozpędzam, ale szybko to zauważam i znajduję właściwą ścieżkę w lesie. Po chwili jest punkt. Spoko, jeszcze sporo czasu do końca. Zdążę.

Meta
Na metę przyjeżdżam jakieś 20 minut przed końcem czasu. Pewnie gdyby nie błądzenie dałbym radę zaliczyć komplet, a tak brakło dwóch punktów. Szkoda, ale i tak jestem zadowolony. Po chwili dojeżdżają moi dzisiejsi rywale. Też bez dwóch punktów.
Teraz czas na żurek i grilla.Jeszcze chwila żartów, komentarzy i czas się żegnać.

Było świetnie. Pomimo braków kondycyjnych jestem zadowolony. I z tego jak mi poszło, i z przypadkowej rywalizacji z Aramisami, i z świetnej trasy i z pogody... Po prostu... z wszystkiego.

Trzeba wrócić do startów w zawodach... brakuje mi tego... Na OrientAkcję mam nadzieję również wrócić ;-)

Nadwiślański Maraton na Orientację

Sobota, 2 kwietnia 2016 · Komentarze(4)
Uczestnicy
Rok temu przestałem ćwiczyć, prawie przestałem jeździć, przestałem startować w zawodach (no dobra w czerwcu i w sierpniu byłem na Bike Oriencie, ale to przede wszystkim z sentymentu do tej serii imprez). W tym roku też nie planowałem startów. Do czasu. Do czasu, kiedy nie zadzwonił Grzegorz, mówiąc, że będzie budował trasę na jednej z imprez. Początkowo nie chciałem przyjeżdżać, ale Grześ ma dar przekonywania ;-) Stwierdziłem, że przyjadę spotkać się ze znajomymi. W końcu jest okazja spotkać w jednym miejscu kilkanaście, czy nawet kilkadziesiąt osób, których już tak dawno nie widziałem. A przy okazji zrobię sobie małą przejażdżkę z kompasem :-)

Do bazy w Ligocie, koło Czechowic-Dziedzic, docieram w piątek przed 18-tą. Jest jeszcze pusto. W biurze zawodów za to praca wrze: segregowanie numerków, przygotowania do rejestracji zawodników. Staram się nie przeszkadzać, chłopaki pokazują mi tylko gdzie mogę zaparkować, gdzie się rozpakować. Zajmuję miejsce na sali gimnastycznej, gdzie trwają jeszcze zawody w tenisie stołowym i oczekuję na przybycie kolejnych zawodników. Sporo z nich przyjeżdża dość późno, co skutkuje tym, że zamiast, jak planowałem, położyć się wcześnie spać - siedzę do późna witając się z kolejnymi osobami. Powitania przekształcają się w długie, nocne Polaków rozmowy i w efekcie zostaje nam czasu na 2-3 godziny snu przed startem. Niezbyt to mądre, ale tak czasem bywa ;-)

Rano szybka pobudka, toaleta, śniadanko i trzeba się ubierać. Na szczęście odprawa nieco opóźniona, a sam start odbywa się pół godziny później. Już na starcie zaznaczamy tylko początek trasy wiedząc, że nie ma szans dziś na całość.

Trzeba ustalić trasę © djk71

Już wcześniej zdecydowaliśmy, że jedziemy wspólnie z Moniką i Tomkiem.

PK 28 - Cokół nieistniejącej kładki rowerowej
Jedziemy na najbardziej wysunięty na północ punkt. Mgła jak diabli. Jako, że jedziemy asfaltem to włączamy lampki i mamy nadzieję, że większość kierowców jeszcze śpi i nie będzie stwarzała zagrożenia.

Mgliście © djk71

Na punkcie rozkłada sprzęt wędkarz, który jak mówi ma nadzieję na chwilę relaksu.

Wędkarz na punkcie © djk71

Nie jesteśmy pewni, czy tu dziś go znajdzie :)

PK 11 - Pomost
Jedziemy wzdłuż wału. Mimo, że podejrzewam, że na wale jest piękny asfalt, nie chciało nam się podjeżdżać i jedziemy dołem, po w sumie dość średniej drodze.

U góry jest asfalt © djk71

Przed punktem rozpędzamy się zbyt mocno i jedziemy jedną przecinkę za daleko. Cofamy się i dojeżdżamy do miejsca gdzie powinien  być punkt, ale go nie ma.

Gdzieś tu jest punkt © djk71


Dojeżdżają do nas Zdezorientowani. Wspólnie szukamy pomostu i jest. Oczywiście tam gdzie powinien być.

W tym momencie Monika postanawia nas opuścić i walczyć samotnie o podium, co jak się potem okaże udaje jej się ;-)

Monika wybiera banana © djk71

PK 17 - Narożnik ogrodzenia
Jedziemy we dwóch. Dojeżdżamy do ścieżki, która powinna prowadzić do punktu, ale prowadzi tylko na czyjeś podwórko. Jak się potem dowiemy, można nią jednak było jechać dalej. Postanawiamy zaatakować z drugiej strony, ale to nie był najlepszy pomysł, więc cofamy się do ściany lasu i tu już bez problemu docieramy do szukanego ogrodzenia. A właściwie do dwóch :-) ale nie stanowiło to problem. Trzeci punkt zaliczony.

PK 25 - Narożnik ogrodzenia
Ruszamy dalej. Trzeba zmienić mapę (na starcie dostaliśmy dwie w formacie A3 w skali 1:50 000). Zmiana w idealnym momencie, bo na skrzyżowaniu, na którym mieliśmy skręcić. :-) Przy okazji rozbieramy się bo zrobiło się ciepło. Wjeżdżamy na wał i niezbyt dokładnie odmierzamy odległość.

Pięknie tam © djk71

W rezultacie zaliczamy niewłaściwe ogrodzenie. Obchodzimy je dookoła i nic. Cofamy się o jakieś 150-200m i jest to właściwe.

PK 20 - Ambona
Po drodze kolejne skakanie przez strumyki, ale punkt prosty. Spotykamy pierwszych piechurów, to pewnie Ci z setki, którzy wystartowali już wczoraj wieczorem. Podziwiam ich.

Czas można potweirdzić przy użyciu kodu QR © djk71


PK 7 - Słup graniczny
Mijamy Strumień (tym razem miejscowość a nie ciek wodny) i zastanawiamy się jak dotrzeć do punktu. W pierwszej chili była koncepcja żeby wzdłuż słupów wysokiego napięcia, ale jedziemy kawałek dalej i klucząc między domkami docieramy do lasku. Stąd już ścieżką bezpośrednio pod punkt.

Punkt graniczny © djk71


Ten jest wart więcej niż pozostałe, bo ma 50 punktów przeliczeniowych, wcześniejsze miały tylko po 30. Tak, tak, tu jeszcze warto patrzeć na to, ale my dziś po prostu jedziemy zaliczając kolejne PK. Nie kalkulujemy, bo nie walczymy o nic, chcemy tylko dobrze się bawić.

PK 27 - Paśnik
Zamiast wracać drogą, którą przyjechaliśmy ruszamy na azymut na południe, i to był dobry wybór, szybko jesteśmy na kolejnej drodze.
Przy paśniku postanawiamy sobie zrobić również mały popas :-)

Czas na popas © djk71

PK 2 - nie pamiętam dokładnie opisu, ale chyba Koniec nasypu
Mijamy Kopaninę i trzeba zdecydować, z której strony zaatakować punkt. Z odprawy wiemy, że jest on w innym miejscu niż na mapie, powinien być zaznaczony jakieś 2cm wyżej. Od północy dojeżdżamy do strumyka, a potem już wzdłuż niego na zachód. W ostatniej chwili doczytujemy, że to koniec nasypu, a nam się kojarzyło skrzyżowanie strumieni :-) Ale i tak bez opisu po prostu weszlibyśmy na punkt :)

Koniec nasypu © djk71

PK 12 - Skrzyżowanie przecinki z rowem
Czuję zmęczenie, nic dziwnego skoro się nie jeździ. Decydujemy, że zmieniamy kierunek na wschód i będziemy zmierzać w stronę bazy zaliczając kolejne punkty.

Krótko przed punktem, dojeżdżając do jednego ze skrzyżowań widzę dwie znajome sylwetki, na drodze po prawej stronie. Nie wierzę, ale po chwili już nie ma wątpliwości. To... nasi Szermierze. Znajomi, z którymi często spotykamy się na trasach zawodów, zwykle wybierając odmienne warianty i jadąc w przeciwnych kierunkach :-) Dziś też jedziemy inaczej, ale to dlatego, że Oni są na.... innych zawodach, co nie przeszkadza się spotkać na trasie :-) Nie ma czasu jednak na pogaduchy, gdyż im się kończy limit czasu i muszą pędzić do mety (z tego co wiem, to dojechali w ostatnich sekundach). My natomiast mamy czas do 22:40, a nawet możemy się o dwie godziny spóźnić, tyle że wtedy tracimy po jednym punkcie przeliczeniowym za każdą minutę spóźnienia. Nie grozi nam to jednak, nie mamy (tzn. ja nie mam, bo Tomek dałby radę) tyle sił.

Na punkcie spotykamy spotykamy ekipę z Krakowa, postanawiają też już jechać do bazy, zaliczając wcześniej obiad w Skoczowie. Jak się potem dowiemy Maciek w drodze powrotnej doznał kontuzji i ekipa zdecydowała się towarzyszyć poszkodowanemu rezygnując z dalszej jazdy.

PK 23 - Ambona
Mijamy Ochaby i mam coraz to mniej sił. Z trudem docieram do punktu. Kładę się pod amboną z jedną myślą: Tak będę leżał!

Ambona © djk71


PK 21 - Zakole rzeczki, wschodnia strona
Po drodze trafiamy do sklepu. Tego mi było potrzeba. Litr Coli robi cuda... Po krótkiej przerwie ruszamy dalej. Mam wrażenie, że zaczęło wiać. Fajny punkt nad wijącą się Bajeczką.

PK 10 - Drzewo przy norze, w zboczu jaru 50m na NNW od głazu narzutowego
Mijamy Landek i widzimy drogowskaz - Ligota 5. Niby tylko tyle, ale muszę po drodze na chwilę się zatrzymać. Już nie tylko nogi, ale też inna część ciała dają znać o sobie.
Do punktu decydujemy się dotrzeć na azymut, oszczędzając sobie nadkładania drogi. I udaje się to bez problemu. Trzeba było tylko dobrze pomierzyć i trzymać kierunek. To ostatni na dziś punkt.

Meta
Dojazd do mety to już czysta przyjemność. Dawno nie zrobiłem takiego dystansu. Odpuściliśmy pewnie najbardziej widowiskowe punkty na południu, w górach, ale nie dałbym rady dziś się wspinać. Mimo, że zaliczyliśmy tylko 12 z 28 pkt (450 z 1160 pp) to i tak jesteśmy zadowoleni, że zamiast siedzieć w domach ruszyliśmy nieco tyłki.

Trasa (przynajmniej ta część, którą zaliczyliśmy) fantastyczna. Punkty doskonale rozmieszczone. Z jednej strony nie widoczne dla przypadkowych przechodniów, z drugiej, jak człowiek dotarł we właściwe miejsce to nie miał problemów z ich odnalezieniem, były tam gdzie być powinny.

Mam wrażenie, że wszyscy docierający na metę mieli podobne wrażenia. Mocno zmęczeni, ale zadowoleni. Patrząc już na trasie na mapę, na nasze tempo zdobywania punktów wydawało się, że niemożliwym będzie zaliczenie całej 150-tki. a jednak kilku osobom się to udało. Paweł ze Zbyszkiem zrobili to w 12 godzin (limit był 15h + ew. dwie godziny spóźnienia). Przejechali ok. 172km. Rekordzista z kompletem miał chyba 197km! ;-)

Zastanawiałem się czy nie wrócić jeszcze tego samego dnia do domu, ale zmęczenie i chęć posłuchania relacji najlepszych zwyciężyła i zostałem do następnego poranka.

Dziękuję organizatorom za przygotowanie imprezy (i pyszny obiadek), Grzesiowi za świetną trasę, Tomkowi za wsparcie na trasie i wszystkim za przemiłe spędzony czas. Fajnie było Was znów spotkać. Mam nadzieję, że uda mi się wrócić do rywalizacji, jak powalczę trochę z kondycją... Ale nie chcę niczego obiecywać, bo jak wiecie w ostatnim roku życie skutecznie weryfikowało moje plany...

Kadencja: 68