Wpisy archiwalne w kategorii

dolnośląskie

Dystans całkowity:1631.33 km (w terenie 774.67 km; 47.49%)
Czas w ruchu:172:51
Średnia prędkość:9.45 km/h
Maksymalna prędkość:55.70 km/h
Suma podjazdów:8406 m
Maks. tętno maksymalne:193 (106 %)
Maks. tętno średnie:183 (100 %)
Suma kalorii:32270 kcal
Liczba aktywności:57
Średnio na aktywność:29.13 km i 3h 01m
Więcej statystyk

Przełęcz Karkonoska

Niedziela, 10 sierpnia 2014 · Komentarze(11)
Przełęcz Karkonoska

Po wczorajszej Śnieżce dziś pora na mały rozjazd. W sumie jedyne co nam przyszło do głowy to... kolejny podjazd. Tym razem Przełęcz Karkonoska, wg bazy podjazdów to najtrudniejszy polski podjazd asfaltowy. Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł po wczorajszym, ale spróbujemy, w zeszłym roku nie wyszło. Jedziemy Drogą Sudecką, mijamy cmentarz i zaczyna się podjazd. Od razu ścianka i... zamknięty szlaban. Trzeba zejść z rowerów, dziewczyna z pary, którą spotkaliśmy po drodze ma problem z ruszeniem na stromym podjeździe, nie wiem czy się udało, bo już ich więcej nie spotkaliśmy.

Jedziemy spokojnym tempem, puls po wczorajszym wysiłku wyjątkowo niski, około 148-155. Kolejne metry spokojnie zostają z tyłu. Końcówka bardzo stroma, ale wjeżdżam na szczyt nawet bez zadyszki.

Pp chwili dociera Amiga. Wspólna fotka i jeszcze kawałek w górę do schroniska.

Przełęcz Karkonoska © djk71

Tam mimo okropnego wiatru chwila odpoczynku na tarasie... Dziś można sobie pozwolić na trochę luzu... :-)

Chwila przerwy w schronisku © djk71

Pięknie tu.

Piękny widok © djk71


Trzeba jednak wracać...

Teraz czas na zjazd © djk71


W sumie jestem zaskoczony, spodziewałem się czegoś dużo trudniejszego (co nie znaczy, że było łatwo). Po powrocie jeszcze raz się upewniam, które odcinki były najcięższe wg opisów, ale okazuje się, że przejechaliśmy właśnie tę trudniejszą część. Fajnie, że tak łatwo poszło.


Kadencja: 67

Uphill Race Śnieżka czyli prawie sukces

Sobota, 9 sierpnia 2014 · Komentarze(19)
Uczestnicy
Uphill Race Śnieżka czyli prawie sukces

Zeszłoroczny wpis ze Śnieżki zakończyłem pytaniem: Czy wystartuję w przyszłym roku? Ten rok stał pod znakiem regularnych treningów więc postanowiłem sprawdzić jakie są tego efekty. Tym razem z firmy jedzie nas czwórka: Amiga, Andrzej, Krzysiek i ja.

Do Karpacza dojeżdżamy w piątkowy wieczór, Andrzej czeka na nas z odebranymi pakietami startowymi. Zaskoczeniem jest koszulka, bo choć jest bardzo fajna to jednak spodziewałem się, podobnie jak w ubiegłym roku, wersji rowerowej. Szkoda, bo myślałem, że to już będzie standard.

Rano wczesna pobudka, śniadanie i spokojne pakowanie, aby dojechać na rozgrzewkę i start. Postanawiam jeszcze sprawdzić ciśnienie w kołach i... wentyl zmienia się w rakietę latającą po ścianach. Świetnie :-( Zakładam inną dętkę... mając nadzieję, że była załatana...
Po drodze odstawiamy Anetkę i Wiktora na szlak żeby zdążyli dotrzeć na szczyt przed nami i zjeżdżamy do centrum.

Śnieżka... niby tak blisko © djk71

A jednak daleko (wysoko) © djk71

W trakcie rozgrzewki czuję, że coś jest nie tak z blokiem w lewym bucie. Zatrzymujemy się i rzeczywiście... odkręcił się. Rewelacyjny początek - dętka, blok... co jeszcze? Przykręcam mniej więcej w podobnym położeniu jak poprzednio i mam nadzieję, że nie odczuję tego na trasie.

Kończymy z konieczności nieco krótszą rozgrzewkę i dojeżdżamy z Amigą na start, a tam już wszyscy ustawieni. Kiedy start był ze stadionu jakoś później się ludzie ustawiali, tu już jest prawie komplet. Trudno, wystartujemy z końca. Jest już Krzysiek, tylko Andrzeja nie widać. Dołącza do nas Grzesiek. Chwila rozmowy, życzymy sobie powodzenia i ruszamy.

Do Świątyni Wang w miarę łatwo, bo choć ostro pod górę to na razie asfaltem. Jedzie mi się dobrze, wyprzedzam kolejnych zawodników. Tradycyjnie przed Wangiem pierwsi zawodnicy schodzą z rowerów. Nawet o tym nie myślę.

Jadąc dalej wiem, że najciężej będzie w okolicach Strzechy Akademickiej. Tu już jest ostra walka z brukiem wybijającym z rytmu. Jednak i na tym odcinku jedzie mi się dobrze, wciąż wyprzedzam rywali choć już nie tak często jak wcześniej. Pocieszające jest to, że mnie mało kto wyprzedza. Nie skasowałem licznika przed startem więc nie wiem jaki mam czas, a szkoda... Potem się okaże, że pod Strzechą miałem czas 0:55:57, czyli około 7 minut lepiej niż w roku ubiegłym.

Kolejny odcinek to mozolny i długi podjazd kończący się zjazdem pod Dom Śląski. Zjeżdża się fajnie, choć podłoże nierówne to udaje się dość mocno rozpędzić. Teraz ostatni odcinek już bezpośrednio na Śnieżkę.

Jeszcze nas nie widać © djk71

Tuż przed rozwidleniem ścieżek... strzela mi łańcuch. Szlag by to trafił. Przepraszam tych, którzy akurat przechodzili/przejeżdżali obok mnie, ale chyba głośno mówiłem co o tym myślę. Na szczęście wziąłem z sobą narzędzia i w ostatniej chwili wrzuciłem do nich spinkę do łańcucha. Przejeżdżający obok zawodnicy radzą, abym tego nie naprawiał tylko wszedł już pieszo bo to już tylko jakieś 2km. Mimo wszystko spinam łańcuch i po jakiś 5 minutach ruszam dalej. Boli trochę lewa noga w łydce, bo po zejściu i schyleniu się do naprawy niefortunnie kucnąłem i zaczął łapać mnie skurcz.

Już blisko © djk71

Jak zwykle najgorsze jest ostatnie 200m, w zeszłym roku to tu właśnie dopingował mnie Igorek, w tym roku czeka tu na mnie żona :-) Biegnie obok i robi zdjęcia :-)

Walka na ostatnich metrach © djk71

Jeszcze trochę © djk71

I końcówka © djk71

Jest ciężko, ale bez problemu przejeżdżam linię mety. Tu czeka już Andrzej, który wjechał prawie 14 minut wcześniej. Wiku robi zdjęcia.

Odbieram medal i paczkę żywnościową. Odnajduję też wwiezione przez organizatorów bagaże. Po kilku minutach dociera Amiga, tym razem to mi się udało go objechać (w końcu się zrewanżowałem :-) )

Czekamy jeszcze na Krzyśka i po chwili w komplecie cieszymy się ze zdobycia najwyższego szczytu Karkonoszy ;-)

W komplecie © djk71
Ciepło. Wyjątkowo nawet nie mamy potrzeby się przebierania. Rozmowy i śmiechy w oczekiwaniu na wspólny zjazd, pilotowany jak zawsze przez organizatorów.

Oczekiwanie na zjazd © djk71

Ręce nie dają się domyć po serwisie...

Jak to domyć bez mydła? © djk71


W końcu ruszamy.

Zaczynamy zjazd © djk71

Przez moment zaczyna lekko kropić, ale na szczęście szybko przestaje. Pod Domem Śląskim jak zwykle oczekiwanie na wszystkich.


Czekamy na wszystkich © djk71
Kto nas odnajdzie? :-) © djk71

Na dole makaron i oczekiwanie na dekorację oraz zejście ze szczytu naszych kibiców.
Ku naszemu zaskoczeniu jednym z nagrodzonych jest Amiga :-) Trzecie miejsce w kategorii 100+. Brawo!

Amiga jest trzeci © djk71

Niestety w tym roku nie ma tradycyjnej tomboli. Szkoda, bo to zawsze był miły akcent na zakończenie imprezy.

Podsumowując
Mój czas to 1:39:01, czyli... 9 minut i 40 sekund lepiej niż w roku ubiegłym. Doliczając jakieś 5 minut, które straciłem na naprawę łańcucha to w sumie 15 minut lepiej niż w roku ubiegłym, czyli postęp jest znaczny. Trening przyniósł efekty. Dziękuję :-)
Poniżej 1:30:00 bym nie zszedł, a taki był cel... Czyli dobrze, ale jeszcze nie tak jak bym chciał.


Kadencja: 63

Rudawska Wyrypa, czyli jak umarłem z zimna w maju

Sobota, 3 maja 2014 · Komentarze(12)
Uczestnicy
Rudawska Wyrypa, czyli jak umarłem z zimna w maju
W zeszłym roku dostaliśmy nieźle w kość na wyrypie. W tym roku ma być inaczej. Mimo, że trasa ma być sporo trudniejsza: 202km, 6740m przewyższeń w 24 godziny w temperaturze około 2-5 stopni powyżej zera. Do tego jak zwykle mapy z usuniętymi nazwami miejscowości, rzek, szczytów (i oczywiście żadnych wysokości) oraz bez zaznaczonych szlaków turystycznych. Mimo tego czuję się jakoś pewniej. Zobaczymy.

Do bazy przyjeżdżamy z Amigą w piątkowy wieczór. Po wejściu do biura zawodów organizatorzy witają nas gromkim śmiechem - wciąż mają w pamięci nasz wyczyn na Kaczawskiej Wyrypie. Załatwiamy formalności, przygotowujemy rowery, ubrania, jemy kolację i witamy się ze znajomymi. Nie ma ich dziś zbyt wielu, chyba prawie połowa z zapisanych nie stawiła się na starcie - strach przed pogodą?

23:00 - chwilę wcześniej wysłuchaliśmy informacji startowych na odprawie i otrzymaliśmy mapę w skali 1:60 000 oraz cztery karty A4 z opisami i rozświetleniami punktów. To pętla pierwsza. Tym razem kolejność zdobywania punktów jest obowiązkowa. NIe lubię tego, bo wtedy tworzą się "pociągi". Zaliczamy pierwsze trzy punkty, a następnie dostajemy kolejną mapę na tzw. OS - odcinek specjalny. Potem "wracamy" na główną mapę i zaliczamy kolejne kilkadziesiąt punktów i wracamy do bazy. Tam mamy otrzymać mapę drugiej pętli.

Rysujemy trasę i ruszamy. Pada. Po chwili niewiele widzę, bo okulary całe mokre.

PK1 - u podstawy skały od strony E
Początkowo jedzie się bardzo fajnie, niestety pod koniec trzeba zjeść z rowerów i je podprowadzić. Tu zawodnicy z trasy pieszej mają łatwiej, bo nie mają dodatkowego obciążenia. Dochodzimy w okolice punktu i zostawiamy rowery, część zawodników zrobiła to wcześniej, niżej. Jesteśmy na Sokoliku. Nie czytamy opisu punktu i zaczynamy się wspinać po schodach, po chwili na szczęście do nas dociera co robimy. Schodzimy i szukamy punktu u podnóża skały. Niestety nie ma go. Dochodzą inni zawodnicy, w tym Basia z Grzesiem i jeszcze jednym kolegą (sorry nie pamiętam imienia). Po chwili poszukiwań Basia wskazuje pierwszy dziś punkt. Podbijamy i wracamy.

PK2 - u podstawy skały od strony S
Jedziemy razem, znów szermierze prowadzą prawie w ciemno do punktu, okazuje się,  że weekend w tych okolicach nieco im pomaga ;-)

PK 3 - droga przy granicy kultu
Łatwy dojazd do punktu. Dostajemy mapy na OS. Pojawiają się kolejni zawodnicy. Do odnalezienia 12 punktów, tym razem w dowolnej kolejności.

S01 (na OS-ie nie ma opisów punktów)
Zaczynamy od jedynki. Trochę zmyleni przez innych zawodników skręcamy za wcześnie z wybranej drogi. Po chwili jednak korygujemy błąd i zaczynamy szukać punktu oddalonego nieco (jak chyba większość) od drogi. Deszcz zamienił się w śnieg. Spacer po polanie skutkuje wodą w butach. Nie brzmi to dobrze, kiedy na termometrze jest 1,5 stopnia :-(

S07
Do kolejnego punktu jedziemy wciąż w piątkę. Punkt dobrze namierzony, jedynie wracając mylimy nieco kierunek i nie możemy odnaleźć rowerów. Cofamy się do punktu i teraz już bezbłędnie schodzimy.

Majowy śnieg © djk71

S11
Łatwy punkt. Niestety wracając Basia gubi licznik. Ekipa wraca, a my tymczasem jedziemy zobaczyć gdzie jest następny punkt, najwyżej tam na nich zaczekamy.

S12
Punkt jeszcze łatwiejszy niż poprzedni. Nie widać naszych znajomych, a stanie w zimnie, z wodą w butach nie należy do najprzyjemniejszych rozrywek. Trudno, jedziemy dalej sami. Mam nadzieję, że się na nas nie obrażą.

S09
Choć na mapie droga od wschodu wydaje się być dobrej jakości to w rzeczywistości czeka nas pchanie rowerów bo po błocie w górę. Coraz mniej nam przeszkadzają kałuże i błoto i tak jesteśmy przemoczeni.

S10
Dalszy ciąg pchania rowerów.
Po podbiciu karty zastanawiamy się co dalej. Miała być "czwórka" ale nijak nam nie pasuje do niej dojazd. Chyba odpuścimy S04 i S02.

S08
Ruszamy na  północny zachód ale w pewnym momencie droga ginie pod ściętymi drzewami i... nie potrafimy jej odnaleźć. Idziemy na azymut. W gąszczu ścieżek dociera do nas jedna myśl - jeśli nie znajdziemy jakiegoś punktu przypadkiem to... nie mamy szans na odnalezienie kolejnych punktów. I... jest cud. Amiga dostrzega odblaski na lampionie. To S08 :-)

S03
Docieramy do polanki i ruszamy na punkt of południowego wschodu. To był dobry wybór - uniknęliśmy wspinaczki. Podobnie, jak przy jednym z poprzednich punktów, lekka zmyłka przy zejściu, ale po chwili jesteśmy tam gdzie chcieliśmy.

S05
Kolejne wpychanie rowerów na górę. Kilka skałek, ale na jednej z nich jest punkt. Jest pomysł żeby przebić się przez skałki na azymut do kolejnego punktu, ale warstwice na mapie nie kłamią. Tu jest stromo. Nie potrafię nawet pchać roweru. Wracamy.

S06
Robi się jasno. Spędziliśmy na OS-ie już kilka godzin. To ostatni punkt.

Nowy dzień wstaje © djk71

PK16 - narożnik ruin od strony SW
W końcu można było do punktu dojechać, jednak szukanie opisów na kolejnych kartkach to w deszczu nie jest najlepszy pomysł. Punkt prosty. Po ośmiu godzinach w terenie liczniki wskazują około 20-25km!!! Mamy zaliczone 14 z 49 punktów.

PK 17 - narożnik wklęsły budynku od SE - BUFET
Te okolice znamy z poprzedniego roku :-) Na punkcie herbatka i banan.

PK 18 - wierzchołek wzniesienia
Po wyjeździe z lasu czuć chłód. Punkt zaliczony bezbłędnie. Teraz czeka nas długi przelot szosą. Niestety przy prędkości około 30km/h zamarzają mi palce. Pomimo tego, że kilkukrotnie wykręcałem rękawice, są cały czas pełne wody. Przy temperaturze bliskiej zeru i przy pędzie powietrza jest masakra. Nie potrafię zmieniać przełożeń. z trudem udaje mi się naciskać klamki hamulców.
Gdy się zatrzymujemy nie potrafię nawet ściągnąć rękawic - tak boli. Palce sine. To nie ma sensu. Może bym i zaliczył ten punkt, może i następny, ale i tak by sie to skończyło powrotem. Myślałem, że bardziej będę narzekał na basen w butach.

Meta
Wracamy do bazy. Jest pomysł, że może trochę się ogrzejemy, założę inne rękawiczki i wrócimy na trasę. Próbuję też przekonać Darka żeby jechał dalej sam - nie chce. W bazie trwa odprawa TP50. Ściągam buty, skarpety i jestem w szoku. Stawiając stopy na kafelkach okazuje się, że są podgrzewane. Potem okaże się, że nie, ale takie miałem złudzenie.
Postanawiamy coś zjeść, zaraz potem zamykają się nam oczy. Bez komentarza, bez umawiania się na jak długo wskakujemy w śpiwory. Nie wiem ile spałem, chyba z godzinę, ale co chwilę budziły mnie dreszcze. Darek też się budzi, oznajmiam mu, że nie jadę. Czuję, że mam gorączkę i cały czas mnie trzęsie. Nie jest dobrze, tym bardziej, że dopiero wczoraj odstawiłem antybiotyk ;-(

Idziemy oddać karty do biura.

Niestety karta tylko częściowo podbita © djk71

Mimo namów nie czekamy na obiad, choć to tylko pół godziny. Chcę być jak najszybciej w łóżku. Całą drogę jak się okaże i tak będzie mną telepało zimno. na szczęście bez przygód docieramy do domu.

Jestem wściekły. Nie tak to miało być. Nie po to jechałem. Po prostu jestem zły.

Czy wrócę tu za rok? Nie wiem. Nie do końca jestem pewien, czy chce mi się chodzić z rowerem. Tu większość odcinka specjalnego oznaczała (przynajmniej dla mnie) pchanie roweru. Wolę jednak na imprezach rowerowych jeździć. Zobaczymy.

Kadencja: 66


Tropiciel 11

Sobota, 26 października 2013 · Komentarze(11)
Uczestnicy
Tropiciel 11

Wczoraj udało się dodać relację z Harpagana, więc dziś pora na Tropiciela :-)

W ten weekend musieliśmy wybierać między Tropicielem a Jesiennym KoRNO. Z uwagi na fakt, że klimat Tropiciela jest zupełnie odmienny niż klimat pozostałych rajdów i maratonów w jakich startowaliśmy wybraliśmy imprezę w Jelczu-Laskowicach.

Rowery gotowe, pytanie, czy my też... :-) © djk71


Przyjeżdżamy późnym wieczorem, rozpakowujemy się i rejestrujemy. Mamy jeszcze trochę czasu na krótkie rozmowy ze znajomymi, uzbrojenie rowerów i… krótką drzemkę.

Jeszcze serwis © djk71


Startujemy równo o 1:30 w nocy. Dziesięć minut przed nami rusza WrocNam z Rafałem, a po nas załoga InsERT Team.

Konkurencja już gotowa :-) © djk71


Trochę dla nas dziwne, że nie typowej odprawy, jedynie na 5 minut przed startem dowiadujemy się, że punkt G będzie bardzo trudny do odnalezienia. No cóż, tak to jest z punktem G :-) Ponoć nie można się tam dostać rowerem. Zobaczymy.

Za chwilę start © djk71


Dostajemy mapy w skali 1:50 000 i jak zawsze najgorzej jest wyjechać z miasta, ja chcę na północ, Amiga ciągnie mnie na zachód.

T - Mogiła
Docieramy do Miłoszyc, jedziemy od południa żeby zdobyć punkt od południowej strony. Doganiamy inne zespoły oraz piechurów. Jak pewnie już wiele razy pisałem nie lubię tego - włącza się wtedy jakiś instynkt stadny, a wyłącza myślenie. Tak też jest i tym razem, przejeżdżamy dwukrotnie obok ścieżki wiodącej do punktu i krążymy bezradnie w kółko. W końcu zbieramy się w sobie i teraz już bez problemu docieramy do punktu. Dostajemy Liona :-)

Z - Skrzyżowanie leśnych dróg (PK Zad.)
Bez problemu odnajdujemy punkt i losujemy trzy zdjęcia psów. Choć pieski ładne to w żaden sposób nie jesteśmy w stanie rozpoznać co to za rasy. Trudno… Bez punktów dodatkowych.

C - Przy polnej drodze (PK Zad. )
Najkrócej byłoby dotrzeć do punktu od północy, ale my decydujemy się na wariant bardziej asfaltowy od wschodu. Na miejscu pełne zaskoczenie… Jakiś bunkier, a tam…

Kto rozpozna co to za broń? © djk71


Najpierw musimy popisać się znajomością broni z okresu II Wojny Światowej. Z drobną pomocą techniki udaje się bez problemu zaliczyć zadanie.

Wojsko zmęczone © djk71


A następnie już bez żadnej pomocy rozpoznać na zdjęciach kilka postaci historycznych również z tego okresu.

Telefonia komórkowa? © djk71


W - Leśna ścieżka - PK dla Trasy 60km
Lecimy na północ, punkt jest dość mocno oddalony od reszty. Coś nam się widzi, że trasa będzie dłuższa niż zapowiedziane 40km. W Brzezinkach rozwalają mi się okulary. Niedobrze, bo to korekcyjne, a nie przeciwsłoneczne (o tej porze to chyba użyteczne by były tylko przeciwksiężycowe). Sklejamy je taśmą i jedziemy dalej.

Tuż przed punktem spotykamy innych zawodników, którzy mówią, abyśmy zerknęli na mapę bo… ten punkt jest dla… piechurów… Pięknie, czyli kilkanaście kilometrów robimy gratisowo. Tylko skąd mogliśmy wiedzieć, nikt nam tego na starcie nie powiedział, a szkoda. No niby z opisów na mapie można by się było domyśleć, tylko w trakcie planowania trasy nie patrzyliśmy na opisy, a na trasie… opisy były zasłonięte bo by się nie zmieściły w mapniku :-(

Y - Przy polnej drodze (ognisko)
Trochę źli na siebie, trochę na organizatorów pędzimy dalej. Jedzie nam się fajnie, na całej trasie to my wszystkich wyprzedzamy więc jest szansa, że mimo dodatkowych kilometrów "zrobimy" wszystkie punkty zdobędziemy miano Tropiciela. Na punkcie harcerska atmosfera, ognisko, dźwięki gitary… chciałoby się zostać…

D - Przy strumieniu, polna droga
Obsada punkt w namiocie, czyżby byli zmęczeni?

G - Rzeka Graniczna (PK Zad.)
Decydujemy się na wariant bezpieczny dojazdu, mijamy Dębinę i jedziemy na wschód, następnie kilometr szeroką drogą na północny wschód i już węższą drogą na północny zachód, trawy są wyższe od nas. Skrzyżowanie ścieżek, 300m na północ i zakręt w lewo. Teraz jeszcze tylko 500m do punktu. Większą część drogi pokonujemy na siodełku, dopiero ostatnie 100-200m oznacza przebijanie się na azymut przez krzaki. Bez problemy jednak docieramy do rzeki.

Powiesiłem swój rower © djk71


Tu czeka nas niespodzianka. Liny. Rower przypinamy do jednej z nich, a sami po linowym mostku (jedna linka na dole, jedna na górze) przeprawiamy się na drugi brzeg żeby tam ściągnąć swoje rowery.

Rower już w drodze, teraz kolej na mnie © djk71


Darek ma jednak pecha i ląduje w wodzie. Dobrze, że jest około 12 stopni, może jakoś przetrzyma do końca trasy. Przeprawiamy się i… wracamy.

Powrót z punktu bardziej na czuja niż na azymut, co sprawia, że lądujemy w nieco innym miejscu niż planowaliśmy, ale to nie jest żaden problem. Nie było tak źle z tym punktem choć trochę czasu nam zjadł.

P - Leśna droga (PK Zad.)
Mijamy Łaźno i szukam drogi na północ, gdy my mamy jechać … na południe. Czasem tak bywa. Po ustaleniu kierunku do punktu docieramy bez problemu. Tu czeka nas wyjątkowo łatwy jak na Tropiciela tor przeszkód zaczynający się od przeczołgania się przez oponę :-)

Mój pierwszy raz? W oponie? © djk71


Zostaje nam 1,5 godziny do końca limitu, mało, ale jest szansa zdążyć.

R - Ambona przy strumieniu
Do punktu jedziemy przez stację kolejową w Kopaninie. Wykarczowana ścieżka wiedzie nas prosto do punktu. Wyjazd na główną ścieżkę i mamy godzinę czasu. Nie zaliczymy wszystkich czterech pozostałych punktów, ale 2-3 powinno się udać.

Skręt w lewo i pędzimy po lesie co sił w nogach. Po kilkuset metrach skrzyżowanie, ale chyba nieco za wcześnie i do tego układ trochę inny niż miał być. Pędzimy dalej. Pędzimy i… na liczniku widzę już ponad 2,5km, a na kompasie kierunek południowy zamiast zachodniego. Jak to się stało skoro droga nie skręcała?

Wracamy i odbijamy w pierwszą drogę na północ. Jedziemy, ale kawałek dalej jest strasznie trudno przejezdna, olbrzymie błoto, nie mamy czasu na to, wracamy do poprzedniej i cofamy się. Kolejne przecinki wyglądają podobnie. Dopiero skrzyżowanie, które poprzednio nas zainteresowało wydaje się być sensowne. Niestety i ta droga w pewnym momencie wydaje się kończyć. Mało czasu… Już nie zaliczymy żadnego punktu ale musimy dotrzeć na metę w limicie czasu. Nie wiemy co jeśli nam się nie uda, pewnie dyskwalifikacja.

Skręcamy w lewo i… przy ambonie droga kończy się rzeką. Jest prowizoryczny mostek. Przechodzimy i próbuję iść dalej prosto. Dwa kroki i wołam "Darek Trzymaj mnie!". To jakieś bagnisko, miałem wrażenie , że zaczyna mnie wciągać. Idziemy (nie da się jechać) wzdłuż rzeki, która w pewnym momencie zakręca (albo rozwidla się) i przecina nam drogę. Darek szukając obejścia też ładuje się w bagno. Musimy się wycofać do mostku i do poprzedniego skrzyżowania.

Wracamy i teraz trochę jadąc, a więcej prowadząc rowery przebijamy się najpierw przez las, a potem przez pole w kierunku zachodnim byle dotrzeć do jakiejś drogi. W końcu jest. Teraz już bez pospiechu , bo i tak już wiemy, że nie zdążymy jedziemy w stronę bazy przez Nowy Dwór i Piekary.

Meta]
Oddajemy karty startowe, wcinamy grochówkę i… chyba nie chce nam się zostawać do zakończenia imprezy. Może udało by się choć wylosować jakąś nagrodę, których zwykle tu jest sporo, skoro nie udało nam się pojechać tak jak chcieliśmy, ale nie mamy jakoś nastroju. Przegrywamy, ale tak też bywa.

Przebieramy się, pakujemy i ruszamy do domu. Ale jeszcze tu wrócimy :-)

Na parkingu widzimy, że niektórzy mieli pecha…

Nowe mocowanie przerzutki © djk71


Po drodze chodzi mi jedna myśl:

Winning is fun, but it teaches you nothing.
Failure is the best teacher in the world.
Winning is a trophy, failing is an education.

Kaczawska Wyrypa, czyli to się nie mogło wydarzyć

Piątek, 4 października 2013 · Komentarze(2)
Uczestnicy
Kaczawska Wyrypa, czyli to się nie mogło wydarzyć

Tydzień minął od Kaczawskiej Wyrypy. Wypadałoby by w końcu napisać relację. Relację z czegoś, co nie miało prawa się wydarzyć.
Do Świerzawy dojeżdżamy wieczorem. Start o 23:00, odprawa o 22:30, czyli można by się jeszcze z godzinę przespać. Szybka rejestracja, wypakowanie rzeczy z auta i zapadam w sen. Budzę się półtoragodzinnej drzemce. Darkowi nie udało się usnąć. Czas coś zjeść, przebrać się, przygotować rowery…. Oj czasu mało.

Odprawa
Nie wszystko jeszcze gotowe, ale trzeba posłuchać jakie niespodzianki mogą nas czekać na trasie. Przed nami 2 pętle po ok. 75km, na każdej do zaliczenia po 15 punktów. Między pętlami przepak i pobranie nowej mapy w bazie zawodów.
Rysujemy trasę i kończymy przygotowanie rowerów. Ruszamy.

PK 31 – Samotne drzewo na skrzyżowaniu dróg
W centrum miasteczka skręcamy w lewo, wracający zawodnicy potwierdzają właściwy kierunek. Odblaski na lampionie ułatwiają znalezienie punktu.

PK 35 – Ruiny budynku, PK od zachodniej strony
Asfalt, ścieżka i skrzyżowanie ścieżek… trochę za wcześnie, ale wygląda jak na mapie… jedziemy, a raczej pchamy rowery by wyjechać gdzie indziej niż chcieliśmy. Nie szkodzi, podjedziemy inną ścieżką. Jedziemy i nagle ścieżka się kończy. Zaorane pole… Coś o tym było na odprawie. Przedzieramy się przez pole i jest droga. Po chwili jesteśmy tam gdzie powinniśmy być. Ruiny w zaroślach znalezione bez problemu. Wracamy drogą, którą przyjechaliśmy tylko teraz docieramy nią do… skrzyżowania, gdzie wcześniej źle skręciliśmy. Okazało się, że kilkadziesiąt metrów dalej było to właściwe skrzyżowanie. Grunt, że dojechaliśmy gdzie chcieliśmy.

PK 33 – koniec skarpy od północnej strony
Mała korekta planów, atakujemy PK 33. Przed nami długa prosta droga do Wojcieszowa. Nie ma co prawda żadnych drogowskazów w tym kierunku, ale wystarczy jechać na południe. Jest odbicie w lewo na Jawor, ale to nie nasz kierunek jedziemy na wprost na Jelenią Górę.

Jedziemy, droga się wznosi. Kierunek południowo-zachodni. Miał być południowy, ale przecież droga się wije… Coraz ostrzejsze podjazdy, znaki to potwierdzają. Już powinniśmy chyba dojechać (ale kto by tam mierzył odległość), a tu pojawiają się miejscowości, których nie ma na mapie… Ale to może jakieś wioski zbyt małe by je zaznaczyć na mapie…
Coś mi mówi, że coś jest nie tak, ale jedziemy dalej… Szkoda, że nie jestem w stanie odczytać po ciemku nr drogi na mapie.

Męczący podjazd się kończy i… jest Wojcieszów. Piękne światła, tylko… trochę ich za dużo… Jeszcze przez chwilę wydaje mi się, że jest ok, ale Darek robi krótki rekonesans i… jesteśmy na przedmieściach Jeleniej Góry. Jak się potem dowiemy to Kapela. Już wiemy, że w Świerzawie mieliśmy odbić na Jawor i potem na Wojcieszów, a my zafundowaliśmy sobie 10km podjazd. Pięknie… Jesteśmy już poza mapą więc czeka nas prawdziwa jazda na azymut.

I tu robimy kolejny wielki błąd. Zamiast zawrócić i szukać innej drogi na Wojcieszów, albo zjechać do Świerzawy, bo przecież tu cała trasa z górki my… jedziemy dalej, bo z Jeleniej musi być jakaś droga do naszego celu. Męska duma - nie będziemy się wracali. Dalsza trasa to kilkukilometrowy zjazd przez Dziwiszów. W Jeleniej okazuje się, że na Wojcieszów musimy… zawrócić… O nie! Nie chce nam się podjeżdżać… Decydujemy się jazdę DK3. Nie zauważamy, że mogliśmy jechać dalej przez Komarno. Docieramy do Radomierza, który doskonale pamiętamy z Rudawskiej Wyrypy.

Mamy kilka godzin i kilkadziesiąt kilometrów w plecy. Krótka rozmowa i nie ma sensu jechać dalej. Już wiemy, że te zawody zakończymy na ostatnim miejscu. Najprościej by było zjechać do mety, ale wtedy dostaniemy NKL - żeby nas sklasyfikowali musimy zaliczyć co najmniej 25% punktów, czyli… 8. I taki jest plan. Zaliczamy minimum i wracamy do domu.

W Kaczorowie mimo zjazdu po prawie pustej asfaltowej drodze jedziemy na hamulcach. Wieje tak potwornie, że trudno utrzymać kierunek jazdy. Za Mysłowem skręcamy na Lipę. Wieje coraz mocniej, droga pełna gałęzi. Miejscami samochody już nie przejadą.

PK 42 – skrzyżowanie dróg
Wiatr nie tylko wieje. Wydaje też straszliwe dźwięki. Czasem świsty, ale częściej brzmi to jak huk, ze strachem patrzymy czy coś nam nie zleci na głowy…

PK 45 – narożnik lasu
Jedziemy w stronę Jastrowca, znów łapiemy się na niezbyt dokładnym mierzeniu odległości, bo przejeżdżamy przecinkę. Dopiero światełka innych zawodników naprowadzają nas na właściwy kierunek. Wiatr chce nas przewrócić. Wieje chyba bardziej niż kiedyś w Otwocku. Nie chyba. Na pewno. Odbijamy punkt i wracamy do Lipy. Po drodze zwalone drzewa. Rzuca nami po całej drodze, staramy się nie jechać zbyt blisko krawędzi jezdni żeby jakiś podmuch nie rzucił nami o drzewo. Dobrze, że jest noc i jest mało samochodów.

Łatwo nie jest © djk71


PK 41 – zagłębienie terenu
Mieliśmy ruszyć najpierw na PK43, ale nie widzimy ścieżki na Nową Wieś Wielką więc ruszamy na zachód w stronę Muchówka. O dziwo wiatr zniknął. Nie ma ani jego, ani śladów po nim. Czyżby tu nie wiało?

PK 43 – skrzyżowanie dróg
Ten teren znam z pieszych spacerów. Punkt zresztą tak prosty, że trudno by go było przegapić.

PK 38 - koniec drogi
Mijamy domy mojej rodzinki, świeci się w oknach więc może na kawę? Za wcześnie, poza tym zróbmy najpierw to co musimy… Odmierzamy 3700m i skręcamy do lasu. Niestety nie ma punktu. Czyżbyśmy niezbyt dokładnie odmierzyli odległość? Chyba tak, bo następna przecinka prowadzi nas do punktu.

Odblaski pomagają © djk71


PK 34 – skrzyżowanie dróg
Świta..

Świta © djk71


Dojeżdżamy do Świerzawy, kawałek pod górkę i do lasu. Odmierzam 500m, jest skrzyżowanie i… nie ma punktu. Szukamy i nic. Rozdzielamy się i mierzę jeszcze raz odległość. Miało być…250m i jest. Teraz już tylko zjazd do mety.

Meta
Oddajemy karty i… ku zaskoczeniu organizatorów nie bierzemy drugiej. Tak jak ustaliliśmy rezygnujemy, mamy zbyt dużą stratę. Co prawda nie wszyscy jeszcze zjechali z pierwszego etapu, ale CI co zjadą pewnie będą mieli już komplet punktów, a my mamy połowę i 100km w nogach. Mimo zachęty ze strony organizatorów, jak i innych zawodników nie zmieniamy decyzji. Kąpiel, posiłek i decydujemy się bez spania wracać do domu.

Powinniśmy być wściekli na siebie. Po przecież na mapie mieliśmy wszystko zaznaczone jak trzeba. Co zrobiliśmy nie tak? Wszystko:
- Przegapiliśmy zjazd.
- Nie zgadzał się kierunek drogi,
- Nie zgadzały się przewyższenia,
- Inny był numer drogi,
- Brak było na mapie miejscowości, które mijaliśmy,
- Brak było rzeki wzdłuż drogi,
- Nie zgadzała się odległość…
Nic się nie zgadzało, a my brnęliśmy w błędnym kierunku… To się nie miało prawa zdarzyć. Nikt normalny nie popełniłby tylu błędów. A nam się udało. Do tego bezsensowny zjazd z Kapeli do Jeleniej Góry zamiast powrót. Powinniśmy być wściekli, a my… całą drogę się śmiejemy z siebie. Śmiech histeryczny? Nie wiem… Ale to się naprawdę nie mogło zdarzyć… Szkoda punktów w Pucharze Polski, szkoda punktów w Pucharze Wyryp, szkoda drugiej pętli, bo ponoć była ciekawa, ale trudno… Czasem tak się zdarza…

A... mimo wszystko nie byliśmy na ostatnim miejscu ;-)

IV Izerska Wielka Wyrypa

Sobota, 17 sierpnia 2013 · Komentarze(8)
Uczestnicy
IV Izerska Wielka Wyrypa

Po tegorocznej Rudawskiej Wyrypie i Izerskiej Wyrypie sprzed dwóch lat wiedziałem, że nie będzie łatwo. Do tego tydzień temu uphill na Śnieżkę oraz tydzień w Karkonoszach sprawia, że nie czuję się w ogóle na siłach walczyć. Mimo to oczywiście jedziemy wraz z Amigą, który dodatkowo ma w nogach jeszcze prawie 300km z przed tygodnia.

Informacje na stronie Wyrypy również nie zapowiadają, że będzie łatwo:
"WARUNKI NA TRASIE: na dzień dzisiejszy nie są najłatwiejsze, ostatnie opady spowodowały rozmycie dróg leśnych, natomiast wszystko jest do przejścia niektóre drogi wraz ze wzrostem roślinności zanikają, ale jeszcze w niedzielę były rowerowo przejezdne dla orientalistów – przebieżność lasów słaba dla rowerzystów – opony zdecydowanie z bieżnikiem."

Przejezdne dla orientalistów - znaczy to pewnie, że nikt normalny by tam nie pojechał :-)

Do Lwówka Śląskiego przyjeżdżamy tuż przed 5-tą rano. Przebieramy się, przygotowujemy i tuż po 5:30 meldujemy się na odprawie. Tradycyjnie na starcie dostajemy minimapkę z zaznaczonymi punktami gdzie będą rozdawane właściwe mapy. Mamy dwie pętle: wschodnią i zachodnią. Wybieramy jedną, a po jej zaliczaniu oddajemy w bazie kartę i bierzemy drugą mapę i ruszamy w dalszą cześć trasy. Obie pętle w optymalnym wariancie mają po ok. 75km i w sumie 1850m przewyższenia.

Pierwsza mapka w mapniku © djk71


Zaczynamy od pętli wschodniej, bo jakoś tak mi się kojarzy, że tam jest bardziej górzysty teren.

Ruszamy na punkt rozdawania map i zaczynamy planować trasę. Łatwo nie jest, ale po chwili jest gotowa. Ruszamy jako jedni z ostatnich, za nami jeszcze tylko tomalos i Łukasz.

Pętla wschodnia

PK 3 - Zagłębienie terenu - u podnóża skał
Z mapy usunięto wszystkie oznaczenia szlaków, bo ponoć zupełnie rozmijały się z tym co jest w rzeczywistości. Jedynie na tym odcinku pozostawiono oznaczenie zielonego szlaku. Jedziemy jak po sznurku. W końcu powinien być punkt. Jest skała, szukamy w kilka osób i nie ma. W końcu ktoś zauważa oznaczenie niebezpiecznego miejsca. Wszystko jasne, jesteśmy za blisko. Po chwili jest punkt.

PK 2 - Ruiny - od północy
Ruszamy żeby odrobić stracony czas, mijamy wioskę i zaraz powinien lasek i ruiny. Wjeżdżamy i… nie ma. Szukamy kilka minut i nic. Spoglądamy na mapę jeszcze raz i już wiemy, to był wcześniejszy zagajnik. Oczywiście punkt jest. Wniosek jest prosty - trzeba jednak mierzyć odległości. Tu nie wjeżdża się przypadkowo na punkt, tu trzeba go odnaleźć.

PK 1 - Przepust
Polna droga, mamy odbić w lewo i znów przejeżdżamy zjazd, znów nie mierzyliśmy odległości, na szczęście po chwili jest kolejna ścieżka. Chwila poszukiwań i jest kolejny punkt.

PK 5 - Cypel lasu
Jedziemy dalej, Darkowi strasznie szaleje napęd. Nie brzmi to dobrze, czyżby zaraz miał się zerwać? Na wszelki wypadek stajemy przy sklepie żeby zdiagnozować problem. Szybkie zakupy, udaje się kupić drożdżówki wprost z samochodu, choć sprzedawca nawet nie wie, że ma takie rzeczy w ofercie :-)
Problemem w Amigi rowerze jest zgięte ogniwo.

Usuwanie awarii i zakupy © djk71


Gdzie ma być ten łancuch? © djk71


Wymiana i jedziemy dalej. Tym razem punt znaleziony bez problemu.

Punkt widoczny z daleka © djk71


PK 4 - Skraj polany - od północy
Następny punkt blisko, ale mylę skalę mapy i odmierzam 500m zamiast 250m.

Ładna polana, ale nie ta © djk71


Po chwili korekta i jesteśmy na punkcie.

PK 10 - Skrzyżowanie ścieżek
Łatwy dojazd do punktu tylko nie bardzo nam się zgadza odległość przecinki. Na szczęście trafiamy we właściwą.

PK 6 - Granica kultur - 50m od ścieżki
Nie lubię granic kultur, ale tu wydaje się być prosto. Wydaje bo spędzamy tu mnóstwo czasu. 50m odmierzamy nie od tej ścieżki, od której powinniśmy. Spod nóg ucieka mi w pewnym momencie lis. A punktu wciąż nie ma. Telefon do organizatora i potwierdza, że punkt powinien być. Po chwili go odnajdujemy. Żeby zaliczyć wszystkie punkty w ciągu 16h powinniśmy zaliczać punkt co około pół godziny. Przy tej kalkulacji mamy w sumie około 2h straty :-(

PK 11 - Przepust
Zagadujemy się i przejeżdżamy punkt. Cofamy się i bez problemu go odnajdujemy.
Po drodze mnóstwo ruin, krzyży pokutnych...

Magiczne ruiny © djk71


PK 13 - Wąwóz przy drodze
Teraz długi przelot.

Nie wygląda to ciekawie © djk71


Potrzebujemy już sklepu, niestety nie ma nic po drodze. Punkt podbity, teraz tylko przedarcie się przez pole pokrzyw. Parzą w… uszy...

PK 15 - Przy ratuszu (bufet)
Kolejny punkt to miał być PK 16 - ambona. Słońce i zmęczenie daje nam w kość. Potrzebujemy sklepu. Zjeżdżamy do Bystrzycy i jest sklep - zamknięty. Rzut oka na mapę i czeka nas ostry podjazd pod górę. Mamy już tyle straty, że proponuję żeby go odpuścić. I tak już wiemy, że nie zaliczymy wszystkiego. Amiga przystaje na to. Jedziemy do Wlenia.
Potrzebowaliśmy tego, pomarańcza, arbuz, woda, wafelki… i sklep.

PK 14 - Na skarpie - 50m od ścieżki
Kolejny punkt na skarpie. Zostawiamy rowery u góry i przeczesujemy stromą skarpę. Stromo. Nagle okrzyk jednego z zawodników: jest. Ok. Można jechać dalej.
Czuję zmęczenie, podjazdy mnie zabijają, dlatego odpuszczamy PK8, który znajduje się na szczycie.

PK 9 - Na ścieżce
Bez problemu docieramy do punktu. Tuż przed punktem spotykamy Wikiego i kilku innych zawodników.

PK 7 - Dół przy drodze
Do punktu wiedzie ścieżka, najwęższa z wszystkich w okolicy, ale udaje się tam dotrzeć.

W dole © djk71


To tyle z tej pętli. Wracamy do bazy. Jest 16:30, czyli 2,5 godziny po połowie czasu i bez 3 punktów. Oddajemy karty z pierwszej pętli i bierzemy drugą mapę Uzupełnienie bidonów, posiłek i można planować kolejna rundę. Wiemy, że tu też nie będziemy w stanie zdobyć wszystkiego. Wybieramy te, które wydają się być najprostsze do zdobycia.

Pętla zachodnia

PK 3 - W wyrobisku
Ruszamy z Lwówka i jedzie się tak fajnie, że o mało co nie przegapiamy zjazdu z drogi. Dogania nas grupka dzieciaków, mają satysfakcję, że przeganiają nas. Tyle, że my już mamy w nogach ponad 90km, a przed nami jeszcze kilka godzin jazdy. Oczywiście kiedy tylko droga zaczyna się piąć pod górę wyprzedzamy ich i zatrzymujemy się obok wyrobiska. Lampion i perforator odnalezione.

PK 7 - Drzewo przy drodze
Najłatwiejszy punkt, w nocy bez lampy trudno by go było przegapić, ale droga daje nam trochę w kość. Mijamy Piotrka, który właśnie zjeżdża z kompletem punktów do bazy po swoje kolejne zwycięstwo.

PK 9 - Ruiny
Coraz bardziej czuję ból w łydkach. To efekt czwartkowej włóczęgi po górach, wczoraj nie byłem w stanie chodzić. Podjeżdżamy w okolice punktu i czeka nas wspinaczka. Nie dam rady. Smaruje nogi jakimiś specyfikami, które dał mi żona i po chwili jest ulga. Spotykamy Piotrka, też jest zmęczony. Mamy punkt i jedziemy dalej w towarzystwie Tomka i Łukasza.

PK 13 - Przy ratuszu (bufet)
Kolejny raz ten sam punkt, czy bufet. Dobrze nam tu. Nawet nam się specjalnie nie spieszy. W końcu jednak ruszamy. Odpuszczamy odcinek specjalny, bo wygląda, że będzie oznaczał wspinaczkę. I jedziemy na czternastkę.

PK 14 - Skraj zagajnika
Wspinaczka nas jednak nie mija, najpierw pod Górę Zamkową, a potem z Kleczy asfaltowy podjazd prawie na punkt.

Pięknie, ale najpierw trzeba było tu wjechać © djk71


Decydujemy się wracać drugą drogą i Bogu dziękujemy, że nie wybraliśmy odwrotnego kierunku. Podjazd tu oznaczałby pewnie przynajmniej częściowy spacer.

PK 10 - Nad stawem
Dotarcie do punktu strasznie mnie męczy. Głupio by go było jednak odpuścić, gdyż jest po drodze do bazy. Mam dość, nie chce mi się już nic zaliczać. Zjeżdżamy do Pławnej Górnej i myślę już tylko o powrocie. Po raz kolejny spotykamy się z chłopakami i… kuszą nas żeby zaliczyć jeszcze co najmniej dwa punkty. Jest mi wszystko jedno.

PK 6 - Strumień - 20m w górę od drogi
W Mojeszu odbijamy w teren i po chwili meldujemy się przy punkcie. Koledzy właśnie odjeżdżają. Ja jednak jadę zdecydowanie wolniej. Teraz jeszcze tylko jeden punkt i baza.

PK 5 - Paśnik (nie odnaleziony)
Zakładam czołówkę, lampki rowerowe już dawno włączone. Robi się coraz ciemniej i droga jest coraz gorsza. Zaliczamy moczenie nóg w strumyku. Docieramy w okolice punktu i nie ma go. Być może gdyby było jaśniej byśmy go zauważyli. Zostawiamy rowery i próbujemy przeczesać okolicę. Bez skutku. Rzut oka na zegarek i mamy 40 minut do zamknięcia mety. Spóźnienie oznacza dyskwalifikację. Rezygnujemy z poszukiwań i próbujemy przebić się do jakiejś normalnej drogi. Wstąpiły w nas nowe siły. Szkoda, ze tak późno.

Meta
Na metę docieramy na 10 minut przed zamknięciem. Zmęczeni. Nie czekamy na wywieszenie wstępnych wyników. Przebieramy się, pakujemy rowery i jedziemy na kwaterę.

Z 20 punktami lądujemy w okolicach połowy stawki. Komplet punktów zdobyło tylko czterech zawodników, czyli nie tylko nam było ciężko. Biorąc pod uwagę to jak byliśmy zmęczeni jadąc tu, to i tak sukces, że tyle przejechaliśmy.

Szkoda tylko błędów (braku pomiarów) szczególnie na początku trasy, ale to kolejna nauczka, że nawet jak na 5 maratonach punkty można znajdywać bez mierzenia i czasem nawet bez czytania opisów to na kolejnym może już nie być tak łatwo. A przecież niby to wiedzieliśmy.

No cóż, Izerska Wielka Wyrypa okazała się dla nas prawdziwą wyrypą, ale była jednocześnie fantastycznym zakończeniem urlopu.

Nieudany (na szczęście) atak na Przełęcz Karkonoską

Środa, 14 sierpnia 2013 · Komentarze(3)
Uczestnicy
Nieudany (na szczęście) atak na Przełęcz Karkonoską

Wieczorem pada pomysł podjazdu na Przełęcz Karkonoską. Trzy dni po Śnieżce i trzy dni przed Izerską Wyrypą to chyba nie jest najlepszy pomysł, ale co tam, spróbujemy. Rozsądek podpowiada, że może jednak tylko ostatni odcinek od Drogi Sudeckiej. Tak chyba będzie lepiej.

Najpierw krótki postój przy cmentarzu jeńców wojennych, którzy budowli tę drogę. Miała być połączona z czeską drogą i mieć duże znaczenie militarne. Nie została nigdy dokończona, ale około tysiąc osób nigdy stąd nie wróciło do domów.

Tylko numerki zostały © djk71


Cmentarz jeńców wojennych © djk71


Jedziemy dalej. Czuję zmęczenie po niedzielnym uphillu i mam wrażenie, że podjazd na przełęcz to nie jest najlepszy pomysł na dziś. Zjeżdżamy kawałek w dół i… trzask. Coś strzeliło w trakcie zjazdu… Po sekundzie już wiem, tylni hamulec przestał działać. Zatrzymuję rower przednim i trzeba sprawdzić co się stało.

No tak, jeden klocek był już tak starty (a miałem to sprawdzić), że nie miał prawa działać i strzeliła sprężynka. Dobrze, że teraz, a nie na kilkukilometrowym zjeździe. Miałem szczęście, a może to los podpowiedział, że dziś tam nie powinienem jechać.

Kodeks drogowy mówi, o konieczności posiadania co najmniej jednego sprawnego hamulca. Na szczęście miałem dwa. Dziś już nie pojeździmy, trzeba uderzyć do Jeleniej Góry i mieć nadzieję, że będą mieli taki zabawki od moich hamulców…

Na szczęście w jednym ze sklepów mają. Dziwnie tanie, ale na bezrybiu…

Cały dzień mam w pamięci to uczucie kiedy nabieram prędkości na zjeździe i nagle słyszę dziwny dźwięk i wiem, że to strzeliło coś w rowerze… Przez chwilę naprawdę najadłem się strachu…

Za chlebem, czyli Tour de Borowice

Wtorek, 13 sierpnia 2013 · Komentarze(3)
Uczestnicy
Za chlebem, czyli Tour de Borowice

Wieczorem okazuje się, że mamy zbyt mało chleba na śniadanie. Żaden problem, umawiamy się z Darkiem, że pojedziemy rano rowerami. Igorem chce do nas dołączyć. I oczywiście dzielnie wstaje. Rześko. Nie bardzo wiemy gdzie tu kupić pieczywo, zjeżdżamy do "centrum" Borowic i jest sklep. Wybór niewielki, ale cel osiągnięty. Na licznikach około 800m, Niezbyt dużo. Decydujemy się objechać wioskę. Najpierw długi zjazd, a potem 1,5km podjazd.

Pod górkę © djk71


Dzielnie nadążamy za Igorkiem :) Po wczorajszych przygodach dziś nuda… tylko raz spada łańcuch.

Kapeć Day i jaskółka

Poniedziałek, 12 sierpnia 2013 · Komentarze(9)
Uczestnicy
Kapeć Day i jaskółka

Po wczorajszym wjeździe na Śnieżkę dziś czas na chwilę odpoczynku. Chłopcy, którzy wczoraj przemierzyli pieszo ponad 20km dziś chcą jednak pojeździć na rowerach. Nie mamy wyboru. Planujemy z Amigą krótką trasę na około godzinę jazdy. Wokół same podjazdy, a chłopaki nie są przyzwyczajeni więc ma być spokojnie.

Ruszamy terenem w stronę kapliczki św. Jana z Dukli. Niestety mkną tak szybko, że jej nie zauważam. Potem dowiaduję się dlaczego, spodziewałem się małej, drewnianej kapliczki, a nie murowanej budowli.

Wyjeżdżamy na drogę do Karpacza i jedziemy asfaltem. Wiktor z Darkiem z przodu, a my z Igorkiem spokojnym tempem za nimi. Skręcamy w stronę Kapliczki św. Anny. Prosty i płaski odcinek drogi i nagle… Wiku skręca w stronę pobocza… trzymając rower tylko lewą nogą! Prawa jest w powietrzu, ręce przygotowując się do upadku są wyciągnięte do przodu, a rower ucieka w swoją stronę, połączony z Wiktorem tylko wpiętą SPD-kiem lewą nogą. Po chwili obaj leżą na poboczu. Na szczęście kończy się na obtarciach i siniaku. Najpierw wyglądało jakby Wiku chciał zrobić jaskółkę, a potem leciał na szczupaka. Po chwili jedziemy dalej.

Kaplica św. Anny © djk71


Kapliczka większa niż się spodziewaliśmy.

We wnętrzu kaplicy © djk71


Obok źródełko z cudowna wodą. Krótki postój i jedziemy.

Chwila przerwy © djk71


Dojeżdżając do kapliczki mieliśmy ostry zjazd, teraz czeka nas podjazd. Dajemy radę.

Czekamy na Amigę © djk71


Skręcamy w stroną Karpacza Górnego więc znów pod górę ;-) Dojeżdżamy i krótki piknik w okolicach sklepu.

Piknik © djk71


Wysłuchujemy opowieści o historii okolicy płynących z ust jednego z mieszkańców Karpacza. W końcu ruszamy dalej Drogą Chomontowską. Postój na skale w Jelińcu. Meldujemy się Anetce, Amiga zakłada, że skoro mamy już teraz prawie tylko zjazd to zajmie nam to jakieś 15 minut.

Jedziemy © djk71


Zjazd ostry, ale fajny. Niestety co chwili przecinany jest betonowymi rynnami. Pierwszy raz widziałem je zbudowane w ten sposób, jakby krawężniki położone pod kątem, tak, że co chwilę uderzamy kołami w ich ostrą, mocno wystającą krawędź. Efekt tego mamy bardzo szybko.

Wiku, który pojechał do przodu idzie ku nam z rowerem na plecach. Złapał gumę.

Pierwsza awaria © djk71


Zmiana dętki, Wiktor rusza, a Igor woła: tata, ja też. Pięknie.

Druga awaria © djk71


Zmieniamy drugą dętkę i… dzwoni Wiktor, że… znów ma kapcia… Dojeżdżamy, kolejna wymiana i jedziemy w dół.

Trzeci kapeć © djk71


Igor blokuje koło i przez kilkadziesiąt metrów walczy żeby nie upaść, udaje się. Kawałek dalej przejeżdżając kolejną rynnę rozwala dętkę. Podejrzewam, że koła były zbyt słabo napompowane i uderzając dobijali do betonu. Tak też wskazywałyby dziury, które znajdują się po dwóch stronach dętek.

I po raz czwarty © djk71


Jako, że jesteśmy już na końcu zjazdu, przy asfalcie, schodzimy na dół i zaczynamy kolejną, czwartą już naprawę. Widzimy chłopaka idącego z kolarką. Czyżby on też? Zagadujemy, okazuje się być Holendrem z pożyczonym rowerem i zupełnie bez narzędzi. Próbujemy mu pomóc, ale niestety dziura jest tuż przy wentylu i wszelkie próby łatania nie dają oczekiwanego rezultatu. Czeka go kilku kilometrowy spacer do Karpacza.

O Holender © djk71


W końcu kończymy zabawę i dojeżdżamy do domu. Z godzinnej wycieczki zrobiła się… czterogodzinna. Dziś Igorka urodziny… będzie je pamiętał… :-) Tyle się w końcu dziś nauczył :-)

Śnieżka 2013

Niedziela, 11 sierpnia 2013 · Komentarze(17)
Uczestnicy
Śnieżka 2013

Trzeci rok z rzędu wjazd na Śnieżkę. Prawie 14km wspinaczki, 1000m w pionie. Kilkaset osób będzie walczyło z kamieniami pod kołami, które w niesamowity sposób wytrącają z rytmu jazdy.

Pakiety startowe odebrane już wczoraj. Małe zaskoczenie, bo zamiast pamiątkowego T-shirta, jakie dostawaliśmy w poprzednich latach, tym razem dostajemy koszulkę rowerową. Wygląda fajnie, choć jej krój budzi uśmiech/niepokój na twarzach wielu zawodników - jest po prostu bardzo dopasowana :-)

Dziś na starcie mamy więc sporo czasu. Wcześniej wysadzamy przy wejściu do Parku Anetkę z chłopakami. Ich cel - być u góry przed nami :-)

Przebieramy się, dziś nie ma wątpliwości jedziemy "na krótko", oddajemy ciepłe ubrania organizatorom, którzy zawiozą je na górę - tam pewnie będzie chłodno i jedziemy się rozgrzać. Spotykamy kilka znajomych osób i po chwili ustawiamy się w sektorze startowym. Nad naszymi głowami krąży dron z kamerą. 9:55 i ruszamy pod Bahusa skąd za chwilę nastąpi ostry start. Ruszamy. Wkrótce będziemy się cieszyli.

Jesteśmy na szczycie :-) © djk71


Tymczasem to dopiero początek :)

Pierwsze 4km asfaltem. W poprzednich latach już tu jechałem na przełożeniach 1/1, dziś dużą część trasy pokonuję na dwójce z przodu, postęp? Chyba pozorny, bo dojeżdżając do Wangu mam międzyczas bardzo podobny do zeszłorocznego. Tu jak zwykle pierwsze osoby schodzą z rowerów. Niektórzy z własnej woli, inni zrywają łańcuchy. Udaje mi się przejechać ten odcinek w siodle. Dopiero kilkaset metrów dalej też decyduję się na krótkie podejście. W zeszłym roku tu umarłem i czułem to do samej mety. Dziś nie chciałbym przeżywać tego samego.

Uzupełnienie płynów i znów jadę. Pojedynczy zawodnicy mnie wyprzedzają, pojedynczych ja wyprzedzam, w sumie z kilkoma będziemy się tak mijać do samego szczytu. Przede mną Strzecha Akademicka, w poprzednich latach nie udało mi się tu podjechać. Dziś też widząc schodzących z rowerów rywali diabełek w mózgu mówi: Zejdź też. Nie słucham go i… tym razem się udaje. Podjeżdżam, wiem jednak że za schroniskiem też jest ciężko. Nie korzystam z bufetu, jadę. Ciężko, do tego mocno grzeje słońce. To niesamowite jak te kamienie potrafią wybijać z rytmu. Mozolnie mijając jeden po drugim pnę się do góry. W końcu jeszcze raz schodzę na chwilę. Tylko kilkadziesiąt metrów i znów jadę.

W drodze do Domu Śląskiego jest chwila zjazdu, mimo to telepanie się po kamieniach wcale nie jest wielkim odpoczynkiem. Ostatni odcinek drogi. Mozolna wspinaczka wśród turystów. Wiem, że jeszcze ostatnie metry przed metą są ciężkie, tam też łatwo się pokusić o wprowadzanie.

Chwilę przed newralgicznym zakrętem słyszę: Tata, jedź! To Igorek czeka na mnie.

Tempo pieszego i rowerzysty takie samo © djk71


Teraz nie ma wyboru. Nie mogę zejść, choć inni tak robią.

Ostatnie metry trudno podjechać © djk71


Jadę, mimo, że prędkość niewiele różni się od tej jaką mają piechurzy. Jeszcze ostatnie kilkanaście metrów i mijam metę. :-)

Udało się. Medal ciężki, ale wjazd też nie był lekki. Darek już jest. Sprawdzamy czasy i… obaj mamy co do minuty takie same jak w roku ubiegłym. Różnice sięgają 30 sekund. Niesamowite. Nie jest to powód do radości, brak postępu. Dziwne, bo wydawało mi się, że jechałem lepiej niż poprzednio.

Fani w firmowych koszulkach już czekają :-)

Fani w koszulkach ETISOFT © djk71


Oczywiście seria pamiątkowych zdjęć.

Z medalami na szyi © djk71



Z rodzinką © djk71


I czas na zjazd, który wcale nie będzie dużo łatwiejszy. Zawsze pierwsze kilkanaście metrów sprowadzałem rower, dziś zjeżdżam, choć tu postęp :-) Zjeżdżamy wszyscy razem prowadzeni przez samochód organizatorów.

Momentalnie wjeżdżamy w mgłę, a może chmurę...

Za mgłą © djk71


Pod Domem Śląskim postój w oczekiwaniu aż wszyscy zawodnicy dołączą do grupy. Potwornie bolą mnie dłonie, czuję, że jak tak dalej pójdzie, nie będę w stanie jechać. Śnieżki już nie widać.

Gdzie jest Śnieżka? © djk71


Na szczęście w trakcie postoju odpoczywają i do Wangu udaje się zjechać bez problemu. Stamtąd już tylko asfalt i jesteśmy na stadionie.

Odbiór dyplomów, bidonów, mała przekąska i rozmowy ze znajomymi w oczekiwaniu na dekorację i losowanie nagród.

W kategorii 100+, do której przyznało się 6 osób nagrodzeni zostają wszyscy, w tym nasz kolega Maciek.

Kategoria 100+ © djk71


W tomboli bez szczęścia w losowaniu :-(

Pakujemy rowery i czas wracać. Czy jestem zadowolony? Nie do końca. Oczywiście na szczycie jest radość z wjazdu, jest to niesamowita satysfakcja, bo walce z przewyższeniem i kamieniami, które skutecznie przeszkadzają w jeździe. Jestem zadowolony z podjechania pod Strzechę, cieszę się, że nie jechałem cały czas na najlżejszym przełożeniu, ale nie jestem zadowolony z czasu w jakim to zrobiłem. Choć 2 oczka wyżej w kategorii, 10 oczek wyżej w Open to czas ten sam.

Czy wystartuję w przyszłym roku? Nie wiem. Jeśli nie pojeżdżę wcześniej po górach, jeśli nie będę widział postępów to nie wiem...