Wpisy archiwalne w kategorii

dolnośląskie

Dystans całkowity:1631.33 km (w terenie 774.67 km; 47.49%)
Czas w ruchu:172:51
Średnia prędkość:9.45 km/h
Maksymalna prędkość:55.70 km/h
Suma podjazdów:8406 m
Maks. tętno maksymalne:193 (106 %)
Maks. tętno średnie:183 (100 %)
Suma kalorii:32270 kcal
Liczba aktywności:57
Średnio na aktywność:29.13 km i 3h 01m
Więcej statystyk

Rudawska Wyrypa 2013

Piątek, 3 maja 2013 · Komentarze(13)
Uczestnicy
Rudawska Wyrypa 2013

Zapisujemy się z Amigą na Wyrypę chyba... siłą rozpędu. A może nie siłą rozpędu, ale po prostu tęsknotą za maratonami na orientację spowodowaną zeszłoroczną absencją. Start w ubiegłotygodniowym Bike Oriencie tylko potwierdza, że mi tego brakowało. Już po zapisach wertujemy strony imprezy i relacje uczestników poprzedniej edycji. Lektura sprawia, że poważnie zastanawiamy się, czy nie popełniliśmy błędu zapisując się.

Przejechałem w tym roku raptem 500km, do tego wszystko bez większych wyzwań, a już na pewno bez żadnych gór. A tu przed nami Rudawy Janowickie, czyli część Sudetów. Wg informacji organizatora przed nami:

− Dystans po trasie optymalnej 200,85 km 
− Dystans na azymut 154,19 km 
− Przewyższenie w linii azymutów 5215 m 
− Ilość PK 41 
− limit czasu 24 h 

Im bliżej godziny wyjazdu tym większe mam wątpliwości, czy jest sens jechać. Ponad 5 tysięcy metrów przewyższeń!!!
Ale skoro powiedziało się: A… trzeba jechać. Do bazy w Łomnicy docieramy tuż przed otwarciem biura zawodów. Okazuje się, że dopiero za 2 godziny będziemy mieli udostępnione miejsce do spania. Jest więc czas na pogaduchy z dawno niewidzianymi znajomymi oraz na śledzenie prognoz pogody. Na razie cały czas leje, ale jest szansa, że przestanie.

W końcu instalujemy się, przygotowujemy rowery, napitki, zastanawiamy się w co się ubrać, kiedy w zapowiedziach mamy 4 stopnie nad ranem, a blisko 20 w ciągu dnia. I w ten sposób zbliża się godzina odprawy. Nie udało się, ani na chwilę zmrużyć oka. Co więcej na odprawę wpadamy w ostatniej chwili.

Potwierdza się informacja o dwóch pętlach i odcinku specjalnym. Na mapach nie ma zaznaczonych żadnych nazw: miejscowości, rzek, szczytów, nie ma szlaków turystycznych… czyli łatwo nie będzie. Do tego opisy punktów nie są w stylu: skrzyżowanie ścieżek, jar, czy wzniesienie, a… dostajemy jedynie zbliżenia punktów w skali 1:5000 i piktogramy, które może jasne są dla piechurów, ale dla nas wyglądają jak hieroglify.

Trochę inne opisy punktów © djk71



23:00, czyli start i pierwsza niespodzianka…. Darek zgubił kartę startową! Powrót do budynku i… jest. Uff… Ruszamy. Spokojnym tempem, przed nami 24 godziny jazdy….
Na pierwszym etapie kolejność zaliczana punktów obowiązkowa. Co prawda sędziowie nie są w stanie tego zweryfikować, ale wyznaczamy trasę w ten właśnie sposób.

PK1
Początek asfaltem, a potem zaczyna się wspinaczka terenem. Niewiele brakuje żebyśmy na dzień dobry zafundowali sobie na własne życzenie moczenie nóg w strumyku, na szczęście w porę zauważamy, że skręt do punktu jest nieco dalej.
Dojeżdżamy do punktu. Dobrze, że lampiony mają elementy odblaskowe, inaczej nie byłoby prosto je odszukać.

W tle odblaski z lampionu © djk71


PK2
Kawałek zjazdu pokazuje, że jazda w dół w takich warunkach wcale nie jest przyjemnością. I znów pod górkę. Ten kawałek daj mi nieźle w kość. Wspinaczka po mokrym terenie sprawia, że kilka razy decyduję się na krótki spacer. Jak tak będzie wyglądała cała trasa to… ciężko widzę realizację planu minimum, czyli zaliczenia 25% punktów, co jest warunkiem klasyfikowania. Góra, która daje nam w kość to o ile się nie mylę Wołek (878 m n.p.m.).
Punkt jest za kamieniołomami, które odnajdujemy bez problemów. Niestety do punktu mamy stąd jeszcze jakieś 120m na azymut tylko…. Nigdzie nie widzimy możliwości przebicia się. Krążymy wokół i… w końcu decydujemy się wracać i wyjechać na asfalt. Mieliśmy to zrobić od razu, a nie kombinować. Morderczy powrót. Jest 2:22, trzy i pół godziny od startu, a my mamy 1 punkt!!! A gdzie pozostałe 40? Źle, bardzo źle. Odpuszczamy dwójkę i decydujemy się na zjazd w stronę trójki.

PK3
Zjazd oznacza mix zjazdu z zaciśniętymi hamulcami po błotnistej drodze, pełnej kamieni i gałęzi oraz marszu - z przewagą chyba tego drugiego. Na dole okazuje się, że Darek… zgubił mapę. Nie chce wracać i szukać, ciekawe czemu :-)
Zjazd gładkim asfaltem nie cieszy. Wiemy, że to oznacza, że za chwilę trzeba będzie to oddać i wspinać się.
Punkt namierzony bez problemów. Czas na banana.

PK4
Błotnisty podjazd, Nobby Nic na przodzie daje radę bez problemów, Racing Ralph z tyłu kręci się w miejscu, albo ucieka na boki. Przy tym punkcie po raz pierwszy korzystamy z opisu punktu. I dobrze. Punkt szybko odnaleziony.

Przy mostku © djk71


PK5
Jesteśmy pewni, że to tu, ale punktu nie widać. Jakbyśmy potrafili odczytać poprawnie opis to pewnie szybciej odnaleźlibyśmy lampion na skrzyżowaniu strumyków.
Świta, czujemy zmęczenie, a gdzie reszta trasy? Korygujemy plany i odpuszczamy PK6 I PK7 - mogą nas kosztować zbyt dużo sił.

Po drodze rzut oka na okolicę…

Śnieżka... Jeszcze tam wrócimy... © djk71


W końcu coś widać…

Długa droga przed nami © djk71


Amiga się wyżywa fotograficznie © djk71


PK8
Mimo, że patrzymy na opis to patrzymy źle i penetrujemy wzgórze i skałki po naszej prawej stronie. Punktu nie ma.

Znów pieszo... © djk71


Jeszcze jedno spojrzenie na mapę i… Przecież to 50m dalej i po lewej stronie. Teraz już bez problemów.

Między skałami © djk71


PK9
Ruszamy w stronę bazy gdzie jest dziewiątka.

We mgle... © djk71


Zastanawiamy się, czy się przebierać, ale temperatura gwałtownie spadła mimo słońca, które właśnie wschodzi więc jedyna zmiana to… krótkie rękawiczki.

PK10
To punkt początkowy Odcinka Specjalnego. Dostajemy do ręki nowe mapy w skali 1:12 500 (poprzednia była w skali 1:60 000) i rysujemy nowy plan. Łatwo nie będzie. Niektórzy zdecydowali się zostawić rowery i odnaleźć punkty pieszo. W sumie, rowerowo to jakieś 10-12km, pieszo pewnie krócej. Widzimy Grzegorza kończącego ten etap. Późno, spodziewaliśmy się, że już jest po.

OS
Miejsce zabawy to tzw. Paulinum IV. Całość (około 12km) zajmuje nam około… 3 godzin!!! Najlepsi ponoć robią to w dwie. Dużo błota, docierania do punktów pieszo. Szczególnie w kość daje wspinaczka na S04, gdzie spotykamy Roberta. Ciepło, mimo, ze chwilę wcześniej pozbyłem się jednej warstwy ubrania.

Cięzko po tym jechać © djk71


Punkty dobrze oznaczone, choć czasem potrzebujemy chwili aby odnaleźć lampion umieszczony na skale...

Pod skałą, pełno tu piechurów © djk71


lub w schowany za leżącymi gałęziami…

Lekko nie jest... © djk71


Przy wyjeździe z ostatniego punktu czujemy się już bardzo zmęczeni, do tego stopnia, że nie jesteśmy pewni gdzie dotarliśmy. Na szczęście kolega zaczynający OS potwierdza nasze położenie. Chwilę później spotykamy Daniela rozpoczynającego ten etap. Co się stało, znając go, powinien już być dawno po. Dojeżdżamy do punktu, z którego startowaliśmy. Uzupełnienie energii i przed nami jeszcze trzy punkty z pierwszej mapy.

Punkty OS zaliczaliśmy w kolejności: 10-9-4-2-3-1-6-5-8-7-12-11

Ile już zdobyliśmy? © djk71


PK24
Po drodze tracę resztki energii. Już wiem, że wiele dziś nie powalczę. Do punktu trzeba trochę podbiec.

PK25
Bez problemów.

PK26
Przed nami bufet. Ostatnie kilkaset metrów patrzę na licznik i odliczam każdy metr. Do tego zupełnie już suchy łańcuch z dodatkami piachu wydaje niesamowicie irytujące dźwięki. W końcu jest. Spaghetti z kubka… Nie ważne, ważne, ze ciepłe, że można chwilę odpocząć. Do tego jest okazja umyć rowery, co oczywiście czynimy. Zapomnieliśmy zrobić wcześniej zdjęcia, ale wierzcie, że wyglądały ciekawie.

Dostajemy nowe mapy i… ja odpuszczam. Nie mam siły. Mówię, żeby Darek jechał sam, ale decyduje się wracać ze mną. Postanawiamy jeszcze po drodze zaliczyć 2, może 3 punkty. Reszta oznacza znaczne oddalanie się od bazy. Na to nie mam już sił.

PK39
Wspinaczka. Jeszcze tylko drut kolczasty i powrót.

Kolec... © djk71


I co z tego, że płot? © djk71


Wydaje się, że na asfaltowym zjeździe można pobijać rekordy prędkości, ale zmęczenie i piasek, który co chwilę się pojawia na drodze skutecznie nas przed tym powstrzymuje. PK 38 jest blisko nas, ale pamięć o podjeździe, który przed chwilą zaliczyliśmy oraz warstwice, które widzimy na mapie sprawiają, że decydujemy się go odpuścić. Wracamy do bazy. Krótki popas pod sklepem i prostą drogą (znaną z nocnej trasy) docieramy do bazy.

W sumie zaliczone 25 z 42 punktów, 118km w nogach. Endomondo pokazuje… 3660 m podjazdów. Jeśli tak rzeczywiście było to rozumiem przyczynę zmęczenia. Jak na kondycję w jakiej jestem to dobrze. Zaliczone punkty to znaczenie więcej niż to co było planem minimum. Zmęczenie, ale też i zadowolenie.

Na mecie spotykamy Adama, który zakończył już całą trasę z kompletem punktów. Jak on to zrobił? Brawo.

Czas na kąpiel i jedzonko. I czas myśleć o kolejnym tygodniu.
Musimy wcześniej wyjechać nie czekamy więc na poranne ogłoszenie wyników. Dowiemy się o szczegółach z netu.

Tropiciel 9 - Worek błędów

Sobota, 24 listopada 2012 · Komentarze(16)
Tropiciel 9 - Worek błędów

Rok temu świetnie bawiliśmy się z Wiktorem na siódmej edycji Tropiciela. Na wiosnę zamiast na Tropicielu bawiliśmy się na komunii :-). Tym razem postanowiliśmy tam wrócić w towarzystwie Amigi. Startujemy jako Rock&Rover;.
Jako, że startujemy o 1:20 przyjeżdżamy do Twardogóry późnym wieczorem, rejestracja, szybkie wyjście do Żabki i lądujemy na hali Gminnego Ośrodka i Sportu i Rekreacji.

Od wejścia widać, że konkurencja już prawie gotowa...

Będzie ciężko... konkurencja gotowa... © djk71


Przygotowanie rowerów, kolacja (a może już śniadanie), krótkie rozmowy z
Rafałem i Michałem

Zaraz się zacznie © djk71


Na hali © djk71


I czas na strat.

Mapy do ręki i szybkie planowanie. Rozłożenie punktów pozwala na ułożenie dość zgrabnej pętli, jednak decydujemy się na zaznaczenie tylko połowy. W trakcie zobaczymy co dalej.

Punkt Z - Przy wiadukcie
Chłopcy jadą w dość szybkim tempie. Dla bezpieczeństwa zamykam kolumnę :-)
Jeszcze chwila i zjazd z asfaltu. I droga, która prowadzi do punktu. Jedziemy, ale coś mi się nie podoba, wołam chłopaków, ale są zbyt daleko. W końcu się zatrzymują. Kompas - mapa - kompas. Niestety na mapie nie ma drogi, na której jesteśmy - mieliśmy skręcić wcześniej. BŁĄD
Powrót i szukanie właściwej ścieżki. Jest! Co prawda końcówka to spacer, bo właściwa ścieżka jest 10m dalej(!), ale docieramy do ogniska.

Ognisko © djk71


Punkt Y - Skraj lasu
Ruszamy i nie podoba nam się kierunek. Mieliśmy skręcić od razu przy punkcie. BŁĄD.
Mimo to jedziemy dalej. Moje hamulce z przodu wydają dziwne dźwięki. Dojeżdżamy do cmentarza. Gdyby nie gość stojący przed nim zrobiliśmy to samo, co duża część innych zawodników, czyli wjechalibyśmy wprost na cmentarz. Prawie BŁĄD. Na szczęście omijamy cmentarz i bez problemu zaliczamy punkt. Na widok gitary chcemy zdobyć dodatkowe punkty śpiewając, jednak organizatorzy nie chcą nam dać takiej szansy. Nie wiemy, że wywołujemy wilka (psa) z lasu.

Punkt T - Leśna droga
W drodze do kolejnego celu robimy przerwę na skrzyżowaniu. Na widok odblaskowych kamizelek kierowca nadjeżdżającego samochodu i jego pasażerka o mało nie dostają zawału.

Dąbrowa? © djk71


Jedziemy. Nie odmierzamy odległości i przy rozjeździe zastanawiamy się chwilę gdzie jesteśmy. BŁĄD. Po chwili jednak trafiamy na punkt. Tu czeka nas zadanie.
Ziemianka. Wraz z Wiktorem wchodzimy do niej na kolanach. Jest pełna przeszkód, których nie możemy dotknąć. Jest zupełnie ciemno. Do tego z zewnątrz Amiga świeci w naszą stroną latarką z efektem stroboskopowym. Przypomina mi się scena z poligonu w serialu Misja Afganistan. Pokonujemy trasę bez problemu. Na końcu okazuje się, że nikt tego nie kontrolował… ale nas zrobili :-)

Punkt R - Wzgórze Winne
Ruszamy i… wyjeżdżamy w innym miejscu niż planowaliśmy. BŁĄD.
Nic to, korekta trasy i wracamy w stronę Dąbrowy. Polne ścieżki, asfalt i szukamy drogi do punktu. Jest, choć drogę dystans mi się nie podoba. Wjeżdżamy w las i droga się kończy. Nic dziwnego, przecież do punktu nie jedzie się przez las. Wracamy. BŁĄD. 100m dalej jest kolejna ścieżka, czyli poprzednio wyjechaliśmy w innym miejscu, niż planowaliśmy. Czyli popełniliśmy BŁĄD. Dojeżdżamy i widzimy kilka grupek siedzących w skupieniu. Czyżby rozwiązywali jakieś zadania. Okazuje się, że po prostu odpoczywają. Podbijamy punkt, głaszczemy owieczkę i zastanawiamy się co robimy dalej. Jest późno. Już wiemy, że nie zaliczymy wszystkich punktów, a więc nie zdobędziemy tytułu Tropiciela. Świadomie odpuszczamy punkt, zbyt dużo czasu nas może kosztować.

Odwrócony punkt © djk71


Punkt X - Parking leśny
Ruszamy w stronę asfaltu. Skręt w lewo, skręt w prawo i jesteśmy przy punkcie. To znaczy powinniśmy być, bo pierwszym skręcie w lewo za bardzo skręcamy w prawo i nie zgadza nam się kierunek. BŁĄD. Wracamy i teraz jedziemy już w dobrym kierunku - północny zachód`. Jedziemy i wyjeżdżamy na skrzyżowaniu, które nijak ma się do naszych oczekiwań. Kolejna analiza mapy i… asfalt, do którego dojechaliśmy prostu z punktu nie był tym właściwym (BŁĄD), konsekwencją była cała masa kolejnych błędów. Jest mi zimno. Ściągam bluzę i zakładam kurtkę. Skoro wiemy gdzie jesteśmy to teraz już bez problemów mkniemy ponad 3km asfaltem. To chyba najdłuższy prosty asfaltowy odcinek na całej naszej dzisiejszej trasie.

Sanki? © djk71


Na miejscu czekają na nas pieski i wylosowane pytanie. Jaką długość ma najdłuższy wyścig psich zaprzęgów. Niestety podajemy błędną odpowiedź, mamy jednak szansę uratować punkt… śpiewając piosenkę o psie.
Długo, bardzo długo wahamy się co zaśpiewać. W końcu wybór pada na KSU "1944"



"Nakarmimy Szarika, a potem Gustlika" :-) Jeszcze posiłek i w efekcie na punkcie spędzamy… kilkadziesiąt minut :-( BŁĄD.

Punkt E - Tunel pod nasypem

Plan jest żeby pojechać Wąwozem Prądnim jednak odbijamy za bardzo w lewo i jedziemy Drągą Goszczańską. BŁĄD. Na jednym z kolejnych skrzyżowań orientujemy się co zrobiliśmy i skręcamy w prawo. Za chwile powinniśmy natrafić na drogę do punktu. Jest. Wąska, bo wąska ale jest. Niestety kończy się niespodziewanie. To nie ta, BŁĄD.
50m dalej jest prawie autostrada…. Tym razem bez problemu docieramy do punktu.

Meta
Ruszamy i… kompas wariuje. Przed nami na północ jest tunel kolejowy, a kompas mówi nam, ze to kierunek południowy. Kawałek dalej na naszej mapie również mamy odwrócony fragment, tym razem o 180 stopni - może więc organizatorzy zrobili to nieprzypadkowo. Może wiedzieli, że kompasy tu nie działają?
Jedziemy cały czas się zastanawiając o co chodzi. Już nie bardzo wiemy co się dzieje i gdzie jesteśmy. Spotykamy grupę piechurów, która ma chyba taki sam problem z kompasami.
Gdy tylko nam się wydaje, że wiemy gdzie jesteśmy drogi i kierunki znów nas zaskakują. Poddajemy się. Chcemy wyjechać do cywilizacji, do jakiegoś jednoznacznego punktu i ew. dopiero stamtąd zaatakować jeszcze jeden cel. Tak naprawdę wiemy już, że to koniec, że po prostu zmierzamy do mety. Po chwili docieramy do zabudowań, by po jakimś kilometrze zorientować się, że jesteśmy na granicy Moszyc i Twardogóry.

Jeszcze zdjęcie kościółka i meta.

Kościół w Twardogórze © djk71


Za dużo błędów. Na miejscu bigos lub fasolka. Wszyscy wybieramy bigos. Potrzebowaliśmy czegoś ciepłego. Wchodzimy na halę i Wiku momentalnie usypia. Przynoszę matę, śpiwór i padamy wszyscy. Po godzinie budzi mnie zimno. To chyba głównie wina zmęczenia. Znów pogaduchy. SpotykamBlase'a i Kasię. Czas się powoli przebrać. Amiga zdobywa cudem kawę. Plastikowa , ale najważniejsze, że jest. Powoli się pakujemy. Analizujemy jeszcze raz mapę i czekamy na zakończenie.

Komapsy wariowały © djk71


W trakcie zakończenia losowanie mnóstwa nagród. Jednym ze szczęśliwców jest w tym roku Amiga. W zeszłym roku padło na Wiktora i na mnie. Na Tropicielu jest nieco inaczej niż na innych zawodach. Zwycięzcy nie otrzymują nagród, za to każdy ma szansę coś wylosować. Fajny pomysł.

Kartki na nagrody © djk71


Impreza przygotowana perfekcyjnie , za wyjątkiem nagłośnienia. To była zupełna porażka. Zastanawialiśmy się ile osób brało udział w jej organizacji. Około 120 wolontariuszy! Szok!
No, ale jeśli startowało ponad 700 osób to nic dziwnego. Wielki szacun dla organizatorów.
Padło pytanie, co by tu można zmienić, ulepszyć. Trudne, bo po raz drugi bardzo nam się podobało. Może trochę więcej zadań. W zeszłym roku o ile pamiętam chyba na każdym punkcie coś się działo. W tym na 3 punkty z zadaniami nie dotarliśmy więc nie wiemy co tam było (słyszeliśmy tylko o strzelnicy). Poza tym w zeszłym roku bardzo nam się podobał klimat wojskowy, w tym można było pieski wykorzystać chyba w większej liczbie miejsc. Fajnie by było gdyby każdy Tropiciel był pod jakimś hasłem - w przyszłym roku Gwiezdne Wojny? :-) Poza tym można by zorganizować coś na mecie, mając kilka godzin w oczekiwaniu na zakończenie część śpi, a część pewnie chętnie by coś pooglądała, pobawiła się… A…. I więcej KAWY!!! Jej brak to był BŁĄD - tym razem nie nasz :-)

Tropiciel © djk71


Pomimo tylu błędów świetnie się bawiliśmy. Dzięki załogo za towarzystwo!

Śnieżka 2012

Niedziela, 12 sierpnia 2012 · Komentarze(15)
Śnieżka 2012

Kiedy rok temu zjechałem ze Śnieżki wiedziałem, że jeszcze tu wrócę. W tym roku zapisaliśmy się razem z Amigą i dotarliśmy tam :-)

Zdobywcy Snieżki 2012 © djk71


Ale po kolei...

Do końca nie byłem pewien, czy to dobry pomysł biorąc fakt, że w tym roku nie ma kiedy jeździć… Wjazd na Hrobaczą Łąkę tylko mnie w tym utwierdzał.

Skoro się jednak powiedziało: A to trzeba było powiedzieć: B. Praktycznie do piątku nie było pewne jak, kiedy i w jakim gronie pojedziemy. Był plan połączenia wyjazdu z urlopem, z weekendem… Wyszło na to, że wczoraj pojechaliśmy z Darkiem sami rano żeby jeszcze mieć czas pojeździć chwilę po okolicy. Niestety pogoda, droga, problemy z noclegiem sprawiły, że udało się tylko zrobić dwa kółka serwisowe w pobliżu kwatery. Szkoda, bo tereny tu piękne do jazdy, do chodzenia, do odpoczynku…

Dziś spokojnie, porządne śniadanko, pakowanie i ruszamy na start. Po drodze, korzystając z chwili przejrzystego nieba sprawdzamy gdzie mamy dziś dotrzeć...

Tam dziś wjedziemy... © djk71


Na miejscu już trochę ludzi. Zarejestrowaliśmy się już wczoraj więc dziś nie musimy czekać w kolejce. Jako, że jesteśmy już przebrani ruszamy na krótką rozgrzewkę. Ciepło. Chyba jednak wybiorę wariant krótki. Na zjeździe już chłodniej, kiedy się stoi też. Na dole jest około 13 stopni, na szczycie około 5. Decyduję się jechać w krótkich spodenkach, i koszulce z krótkim rękawem, pod którą jednak wkładam długi rękawek :-) Reszta ciuchów zostanie zawieziona na górę wozem technicznym.

Szybkie spotkania ze znajomymi i ruszamy.

Gotowy do startu © djk71


Do Wangu pierwsze 4km asfaltem. Czołówka pewnie już walczy, ja jadę swoim tempem, wiem, że najgorsze zacznie się po zjeździe z asfaltu. Po drodze dołącza do nas pies, który… dobiegnie do szczytu i wróci również z nami.
Podjazd pod Wang i już pierwsze odpoczynki, pierwsze podprowadzenia. Jadę.

Na punkcie pomiarowym Darek ma nade mną około 30 sek. przewagi.

Odcinek za świątynią, który w zeszłym roku musiałem prowadzić, teraz przejeżdżam, choć nie powiem, że bez wysiłku.

Niestety, daje to znać o sobie po chwili. Odcięcie prądu. Jadę, ale nie mam siły. O ile wcześniej zdarzyło mi się kogoś wyprzedzać to teraz wszyscy wyprzedzają mnie.

Mimo to jadę. Drugie miejsce, które w ubiegłym roku mnie pokonało to okolice Strzechy i… choć walczę dzielnie to… zaczynam odczuwać ból lewej nogi, ścięgno (czy co to tam jest) pod kolanem. To dobry powód żeby usprawiedliwić sobie zejście z roweru. Człowiek tylko szuka takich przyczyn, wytłumaczeń… W życiu też... Szkoda. Nie uda się wjechać bez zsiadania z roweru :-( Tu Amiga ma już ponad 3 min. przewagi nade mną.

Prowadzę trochę w ślimaczym tempie. Nie, tak nie można. Siadam i jadę. Ciężko ale jadę. Jest coraz chłodniej ale na razie to nie przeszkadza. Mijam Śląski Dom i wiem, że to już blisko. Ciekawe czy dam radę podjechać? W zeszłym roku mnie zwiało i na metę wszedłem. Teraz jadę. Mijam feralne miejsce, ale przed samym końcem zatrzymuję się. Podprowadzam jakieś 20 metrów i… nie… wjadę… Muszę… Wjeżdżam :-)

Wjechałem ;-) © organizatorzy Uphilu


Czas 01:48:06. Ponad 8 minut lepiej niż w zeszłym roku. M4: 50/61, Open: 311/384. Szału nie ma. Wynik lepszy niż w zeszłym roku, dwa zejścia z roweru zamiast trzech i przejazd przez linię mety zamiast przejścia. W sumie powinienem być zadowolony ale czuję jakiś niedosyt.

Na mecie Darek uciekł mi ponad 10 minut. Ładnie pojechał.

Jestem... © djk71


Herbatka, założenie cieplejszych ciuchów i pamiątkowe zdjęcia, gdy choć na chwilę chmury na to pozwalają. Oczekiwanie na zjazd. Im dłużej stoimy tym zimno staje się bardziej odczuwalne. W końcu ruszamy. Jedziemy oczywiście za samochodem żeby ludzie nie szaleli, co kilka kilometrów zatrzymując się w oczekiwaniu na tych, którzy jadę na końcu. Momentami postoje są zbyt długie. Chłodno.

Gdzie reszta? © djk71


W końcu stadion.

Przebieramy się, jemy coś na szybko i czekamy na dekorację. A na podium staje również… Amiga :-)

Jednak podium ;-) © djk71


Drugie miejsce Amigi © djk71


Fajnie było, ale szkoda, że nie udało się połączyć tego wyjazdu z dłuższym pobytem tu. Szkoda, ze nie udało się lepiej pojechać, ale tu cudów nie ma… Dobrze, że… było sucho, bo gdyby lało jak wczoraj…

Czy jeszcze tu wrócę? Chyba tak… Chyba, bo nie chcę niczego planować… Tegoroczne plany ktoś tam na górze wyśmiał, więc…

Tropiciel 7

Sobota, 19 listopada 2011 · Komentarze(17)
Tropiciel 7

Wstęp
Dzięki informacji WrocNama dowiedziałem się o tej imprezie kilka tygodni temu. Mimo różnych rodzinnych planów udało się wszystko zorganizować tak, że wraz z Wiktorem docieramy do Obornik Śląskich w piątkowy wieczór. Startujemy jako drużyna: "Uwaga! Schody", nie wiem czemu moje dziecko uznało, że wymyślona przeze mnie nazwa: "Pięknowłosi" nie pasuje do nas. Chodził mi co prawda po głowie pomysł wyjazdu o 2 w nocy z domu, ale stwierdziłem, że będziemy zmęczeni, niewyspani itp. Więc wygrała opcja z noclegiem. Po przyjeździe załapujemy się jeszcze na odprawę techniczną i… przyglądamy się jak pustoszeje pełna jeszcze przed chwilą olbrzymia sala gimnastyczna. To piechurzy ruszają na swoje trasy. Przed nimi noc w terenie, przed nami nocleg na sali i start o 6:00 rano. Okazuje się, że noc na sali spędzamy my i... organizatorzy. Reszta rowerzystów (z reguły z okolicy) dojedzie prawdopodobnie od razu na start. Nie ma ich zresztą zbyt wielu - startuje 30 osób, czyli 15 zespołów. Piechurów jest ponad… 550!

start
Pobudka o piątej, szybkie śniadanie (szybkie, bo większość dodatków do bułek została… w domowej lodówce), ubieramy się, pakujemy i... na starcie jesteśmy w ostatniej chwili. Nie ma czasu szukać znajomych. Przyglądamy się mapie. Ustalamy kolejność zaliczania punktów i rysujemy - trochę niezależnie (co potem wyjdzie w praniu) - warianty tras.
Jeszcze ciemno, ruszamy i na początek to czego nie lubię… wyjazd z miasta. Na szczęście Oborniki nie są zbyt duże i trafiamy na właściwą drogę, by… po chwili się zgubić… wracamy i… jeszcze raz ta sama droga… Niestety wydaje nam się, że mapa nie pokrywa się z oznaczeniami nazw ulic w realu. W końcu trafiamy na ul. Zachodnią i mkniemy w kierunku punktu pierwszego

Y - Wawrzynowa Zagroda (gorąca herbata)
Mając na względzie problemy sprzed chwili kontrolujemy trasę. Na szczęście bez przeszkód docieramy do punktu. Nie korzystamy z herbaty, bo przecież dopiero co ruszyliśmy, co innego Ci, którzy siedzą tam już od ponad 10 godzin. Pytamy, czy przebijemy się jadąc dalej na wprost. Dowiadujemy się, że czwórka już tam pojechała i jeszcze nie wrócili. Jedziemy. Niestety szybka ścieżka się kończy i lądujemy w krzakach. Chwili przedzierania się na azymut przez jakieś kolczaste krzaki i w końcu lądujemy w Morzęcinie Małym.

R - Ambona leśna (zad. logiczne - obrót)
Ruszamy w stronę punktu, którego nie zaznaczyłem na trasie. Na szczęście zauważyłem go, a poza tym Wiku miał go rozrysowany. Jedziemy. Bez żadnego problemu (sorry WrocNam ;-) i koledzy) docieramy do niego od północy. Prawie bez problemu, bo jadąc po asfalcie wjeżdżam w dziurę, co brzmi groźnie. Kawałek dalej mam wrażenie, że nie mam powietrza z tyłu. Wiku zaprzecza temu, mówiąc, że mam. Jak się potem okaże miałem… ale tylko u góry :-)
Na punkcie losuję zadanie logiczne i dostajemy zabawkę, typu dwa zaplecione i powyginane kawałki gwoździ - przypominają mi się Czterej Pancerni, gdybym miał tyle sił co Gustlik pewnie bym je rozgiął, rozdzielił i zgiął ponownie. Niestety nie udaje nam się tego rozwiązać. Trudno, jedziemy dalej. A właściwie chcemy jechać, bo… muszę zmienić dętkę. Żeby było trudniej pompka przestaje działać. Czyżby to koniec? Jakoś na siłę udaje się jednak napompować koło i jedziemy.

Żeby nie było nudno... © djk71


P - Skrzyżowanie leśnych ścieżek - Parasim (strzelnica)
Baz najmniejszych problemów docieramy do amerykańskiej bazy wojskowej. Bez obaw, bo to teraz nasi przyjaciele.

Bratnia armia? © djk71


Wita nas "Morning", "Wasze carts, please) :-) Kto strzela?" Na usta mi się ciśnie Vietcong, ale domyślam się, ze to chodzi, o któregoś z nas. Wiktor ma ochotę, więc dostaje do ręki karabin i próbuje. Niestety bez sukcesów. No cóż, jeszcze nie miał w szkole Przysposobienia Obronnego (jest w ogóle takie coś jeszcze?).

Trafię, czy nie? © djk71


Ruszamy dalej.

O - Skrzyżowanie leśnych dróg (punkt zad.)
Kolejny bezproblemowo namierzony punkt. Tu czekają na nas liny. Wiktor zakłada uprząż, a ja wciągam go na drzewo, gdzie ma zadanie podmienić wstążki. Luz. Bez strachu, bez problemu (nie licząc trochę niezbyt wygodnie założonej uprzęży). Adrenalina sprawiła, że nie poprosiliśmy nikogo z obsługi o zrobienie zdjęć, szkoda. Robimy zdjęcie innym...

Inni też nie mieli łatwo... © djk71


W - Nowy Staw - WOPR (punkt zadaniowy)
W drodze na kolejny punkt zagadujemy się i nie uzgodniwszy trasy jedziemy trochę za daleko. Na szczęście stąd też można dojechać do punktu. Zaczynają się piachy ;-) Dojeżdżamy do stawu, gdzie czeka na nas ponton i pagaje. Dajemy radę. :-)

Rowerek... wodny? chyba nie... © djk71


E - Skrzyżowanie leśnych dróg (poczęstunek)
Do następnego punktu mamy kawałek drogi. Czuć zmęczenie, szczególnie na piaskach i podjazdach, do tego Wikowi szaleją przerzutki. Na punkcie zmarznięta ekipa częstuje nas zmarzniętymi Snickersami. Szybka analiza czasu i mapy. Nie zdążymy zaliczyć wszystkiego. Ruszamy na punkt F mając nadzieję zaliczyć po drodze nieobowiązkowy punkt X.

X - Rów przeciwczołgowy = Festung Breslau (punkt ruchomy nieobowiązkowy - do zdobycia 30 minut)
Odnajdujemy rów od zachodniej strony. Nieprzejezdny. Pół prowadzimy rowery, pół jedziemy obok. W oddali widzimy dym… a z rowu wychodzi zziębnięty żołnierz Wermachtu.

A mieli być w ukryciu... Ale co się dziwić... To tylko Wermacht... :-) © djk71


Podbijamy punkt i ruszamy w stronę kolejnego.

F - Lisia Góra - Festung Breslau (punkt zad.)
Na punkcie spodziewamy się rozszyfrowywania pocztówek (sumiennie odrobiliśmy zadanie domowe , nawet znajomi się zaangażowali - dzięki wielkie) bo wydawało mi się, że pocztówki były sygnowane przez Festung Breslau. Pomyłka, na punkcie spotykamy bratnią (już chyba nie) Armię Czerwoną. Niestety powoli się już zbierają do odejścia (wydawało mi się, że opuścili ten kraj w 1993…) i nie będziemy już szukali min. Szkoda :-(

Armia Czerwona - wciąż tu są? © djk71


Do mety
Zostały nam 3 punkty i jakieś 45 minut. Jest szansa na zdobycie jednego - T ale zmęczenie radzi jechać do mety. I tak robimy. Dojeżdżamy na metę, większość rowerzystów jeszcze w terenie. Oddajemy kartę, wrzucamy kartki na losowanie nagród i idziemy na obiad (też na kartki) :-)

Hasła i kartki © WrocNam


Nie zrobiłem zdjęcia więc posilę się zdjęciem zapożyczonym od WrocNama (mam nadzieję, że nie będzie miał nic przeciwko temu) :-)

Zupa smakuje... © djk71


Michała i resztę bikestatsowej ekipy (biker81, drbike, morpheo) spotykamy dopiero na mecie. Wspólnie obserwujemy jak organizatorzy losują chyba ze sto nagród.

Wiku wygrywa ręczniczek oraz czapeczkę, ja kubek EURO 2012, matę do ćwiczeń, mapę i przewodnik.

A jednak wygrywam ;-) © djk71


Niestety nasi koledzy mają mniej szczęścia. I to już koniec. Jeszcze rzut oka na kolejnych żołnierzy...

Są wszędzie... © djk71


I czas wracać.

Muszę przyznać, że bardzo fajna impreza. Świetnie zorganizowana, punkty z pomysłem, humorem. Fajnie gdyby na następną (w maju) udało się dotrzeć.
Nie wiemy, na którym miejscu skończyliśmy, bo wyniki będą dopiero w poniedziałek, ale nie to jest najważniejsze. Najważniejsza była świetna zabawa.

Średnia kadencja: 57 :-(

Wielka Izerska Wyrypa 2011

Sobota, 20 sierpnia 2011 · Komentarze(15)
Wielka Izerska Wyrypa 2011

WSTĘP

Kolejna impreza na orientację w ramach Pucharu Polski. Pogórze Izerskie. Pierwszy raz na rowerze w tych stronach. I zapowiada się groźnie. Organizatorzy zapowiedzieli, że najlepsi podjadą wyżej niż na Rysy. Przyjeżdżamy z Moniką w piątek po 22 ale sekretariat jeszcze pracuje. Szybka i sprawna rejestracja i idziemy się rozpakować. Na miejscu oczywiście sporo znajomych twarzy :-) Wieczorna pogaduchy zamieniają się w nocne, co niektórym bardzo przeszkadza. Zresztą jak się potem okaże im wszystko przeszkadza. Ciekawe, że tylko im :-) Nawet cykanie :-)

Wczesna pobudka, śniadanie, pakowanie, ubieranie się. Ogólnie nie chce mi się. Bardzo. Nie wiem, czy to zmęczenie całym tygodniem, czy wczesna pora ale nie czuję żadnej adrenaliny. 6:20 odprawa techniczna. Dowiadujemy się, że są dwie trasy: wschodnia i zachodnia. Zaczynamy od dowolnej, potem wracamy do bazy i druga trasa. Ok, można zostawić część rzeczy w bazie.

PĘTLA ZACHODNIA

Zaczynamy od kierunku zachodniego. Rozdanie map i planowanie trasy.

Którędy jechać? © djk71


Ruszamy w stronę zakładu karnego. Robi wrażenie ale nie ma czasu na zdjęcia. Jedziemy na PK W08 - zakręt ścieżki. Fajnie się jedzie ale dziwnie ciężko. Punkt jest obok jeziorka. Jest jeziorko ale nie widać punktu. Jeden z wędkarzy chce nam pomóc ale i tak nie wie czego szukamy. Wracamy i znajdujemy właściwą ścieżkę. Ponoć jest tu rowerówka. Ten kto ją wyznaczył robił to chyba zza biurka. Do tego strasznie mokro. Ciężko. W końcu docieramy do punktu. Teraz już będzie lepiej ;-)

Jedziemy na W10 - skrzyżowanie ścieżek. Tu jeden, jedyny raz posiłkujemy się powiększeniem punktu, bo z głównej mapy niewiele widać. Udaje się bez problemu odnaleźć punkt. Bez problemu jeśli chodzi o nawigację, bo warunki…

Mokro © djk71


W drodze na W11 - skrzyżowanie ścieżki i strumienia - robi się ciepło. Monika się rozbiera.

Rozbiera się, czy ubiera? © djk71


Punkt znaleziony bez problemu, tylko mostek trochę dziurawy.

W nocy mogłoby być dziwnie na tym mostku © djk71


Jedziemy W13 - opis j.w. - podjazdy i zjazdy. Dojeżdżamy do skrzyżowania, jakieś 130m stąd powinna być ścieżka, która doprowadzi nas do punktu. Nie ma. Spotykamy Asię i Roberta, też nie mogą znaleźć punktu. Przedzieramy się komuś przez podwórko. Trudno zaciekawionym mieszkańcom wytłumaczyć czego szukamy :-)

Mokro, pokrzywy… Nagle z krzaków dobiega głos: Tu coś jest! To to :-) Jeden z miejscowych naprowadza nas na punkt, który jest źle zaznaczony na mapie ;-)

Jedziemy szukać W14 - słupka granicznego 11/85 - w dołku. Mijamy się kilkukrotnie z naszymi rywalami z poprzedniego punktu :-) W końcu na azymut trafiamy do Czech.

Na granicy © djk71


Teraz tylko odnaleźć punkt. Bez problemów.

Dziwne słupki graniczne © djk71


Do W12 - kolejnego skrzyżowania ścieżki i strumyka - decydujemy się jechać przez Czechy. Super droga. Trochę zjazdów i podjazdów. Punkt odnaleziony bez problemu. Dalej błotniście. Mocno.

Kolejny cel to W09 - skała na szczycie - czyli Czubatka. Fajny podjazd. Wybieram skrót i część trzeba podprowadzić ;-)
Fajny widok.

Czubatka © djk71


Chwila oddechu żeby zaplanować resztę trasy.

Którędy © djk71


Szutrowy zjazd i zmierzamy w stronę W07 - świetlica - przystanek. Tu czekają na nas banany, drożdżówki i woda. Korzystamy tracąc kilka minut. Potrzebujemy chyba jednak odpoczynku.

Ruszamy w stronę W06 - zachodni brzeg stawu. Wzdłuż torów męcząca przeprawa ale punkt odnaleziony dość szybko, choć niewiele brakło a byśmy się zapuścili w gęstwinę nie zauważając biegnącej obok ścieżki :-)

Jeziorko © djk71


Trochę okrężnie, przez Jerzmanki docieramy do Gozdanina. Tam wjeżdżamy prawie gospodarzowi na podwórko, ale po chwili już trafiamy do lasu i na W04 , czyli zagłębienie terenu.

Wracamy do Gozdanina i rowerówką jedziemy do W03 - GRODZISKO na szczycie. Przed punktem oznakowanie trasy nam ginie i zamiast jechać trasą wbijamy się na szczyt najbardziej chyba stromym podejściem wpychając tam rowery.

Stromo © djk71


W01 - na szczycie - odnajdujemy dość szybko.
W Henrykowie musimy obić na południe aby dojechać do przedostatniego punktu na tej mapie czyli W02 - piaskownica - zachodnia ściana. Mnóstwo pięknych asfaltowych dróg prowadzi na południe, nasza okazuje się być polną :-(

Chwilę wcześniej mały popas pod sklepem.

Piaskownię z rozpędu mijamy ale na szczęście po jakiś 150m korygujemy błąd.

Piaskownia, czy piaskownica? © djk71


Jeszcze tylko jeden punkt -- W05 - przydrożny jar. Namierzony bez problemu i wracamy do bazy. Komplet punktów z pierwszej mapy i jest godzina 16:00. Hmm. Chcąc zaliczyć wszystkie punkty to w połowie trasy powinniśmy być co najmniej o 14:30. czyli 1,5 h w plecy. Ale nie jest źle. Niestety na przepaku spędzamy prawie pół godziny. Drożdżówka, uzupełnienie płynów, toaleta… za długo. BTW: Na mecie okaże się, że najlepsi byli na przepaku przed południem :-)

PĘTLA WSCHODNIA

Ruszamy na E01 - koniec ścieżki w wąwozie. Już na początku się gubimy, potem się męczymy na podjeździe i w końcu… horror. Gubimy ścieżkę i… żniwa… czyli jakieś 40 minut przedzieramy się przez pola. Porażka.

Wcześniej rzut oka na Lubań.

Widok na Lubań © djk71


W końcu docieramy do jakiejś drogi zjeżdżamy do asfaltu. Odnajdujemy zielony szlak i dojeżdżamy do punktu. 17:45, czyli prawie dwie godziny od zakończenia pierwszego etapu. Porażka.

Modyfikujemy plany. Mało czasu więc tylko szybkie punkty. Dojeżdżamy do Leśnej, a stamtąd w kierunku Zamku Czocha. Czuć zmęczenie. Znów podjazdy. E10 to drzewo w zagłębieniu terenu - odnajdujemy szybko. Jedziemy do Złotego Potoku, gdzie czeka na nas żurek. Szkoda czasu ale potrzebujemy czegoś ciepłego. Dobry żurek, ale tracimy tu jakieś 20 minut.

Po drodze widzimy jak koledzy (bodajże z Ustronia) walczą z łańcuchem. Ratujemy ich narzędziami i jedziemy dalej.

Kierunek: E12 - pod mostem. Bez problemu. Dochodzi dwudziesta. Chcę zaliczyć chociaż jeszcze jeden punkt ale Monika boi się, że nie zdążymy wrócić. Dziwne, zwykle było odwrotnie. To ja się o to obawiałem.

W końcu decydujemy się na powrót. Główną drogą, przez Gryfów, Olszynę i Lubań. Szybko. Mimo zmęczenia bardzo szybko. Nie mamy mapy Lubania więc decydujemy się zapytać kogoś o drogę na stacji. Akurat wychodzi jakaś rowerzystka i wskazuje nad drogę. Wciąż szybkim tempem docieramy do mety o 21:04. Mieliśmy jeszcze prawie godzinę zapasu.

PODSUMOWANIE
Wspaniały makaron na kolację i kolejne wieczorno-nocne pogaduchy. Sympatyczny wieczór, choć wszyscy jesteśmy zmęczeni. Rano pakowanie, śniadanko i ceremonia zakończenia imprezy. Rozdanie nagród, tombola…. Do samego końca profesjonalnie.

W Open lądujemy na 32 miejscu. Wśród kobiet Monika jest czwarta, a ja jestem na 29 miejscu (jeśli dobrze policzyłem).


Ogólnie jedna z fajniejszych imprez, na których byliśmy. Inna sprawa, że mam wrażenie, że większość imprez jest na coraz lepszym poziomie. Tu jednak muszę postawić wielką "Szóstkę" organizatorom. Wszystko dopięte na ostatni guzik. Do perfekcji. Zawsze mówiłem, że najlepszą imprezą jest Bike Orient. I tak jest, ale Wyrypa rośnie na groźną konkurencję. Naprawdę fantastyczna organizacja. Wielkie dzięki. Tak trzymać ;) I do tego jeszcze świetne trasy. Nastawiałem się co prawda na góry, ale i tak było pięknie. Jak to mówili w jednym z filmów: Bunkrów nie ma ale i tak jest zaj… :-)

1602 m n.p.m. czyli Diallo Uphill Race Śnieżka 2011

Niedziela, 7 sierpnia 2011 · Komentarze(33)
1602 m n.p.m. czyli Diallo Uphill Race Śnieżka 2011

Decyzja


Już dawno Damian namawiał mnie na Śnieżkę. Nie decydowałem się bo jestem za słaby w górach, boję się kamieni, boję się zjazdów… W tym roku też namawiał, namawiał i namówił. Nawet po tym jak się zgodziłem nie byłem pewien czy to była dobra decyzja. Ale skoro powiedziało się: A… to trzeba jechać po medal ;-)

Mam medal ;-) © djk71


Wczoraj, pakowanie, przegląd roweru (niestety przerzutki coś szaleją, ale nie ruszałem ich żeby całkiem nie zepsuć). Dziś rano pobudka po trzeciej i jedziemy do Karpacza. Rejestracja, składanie rowerów, przebieranie się i mamy dużo czasu do startu.

Rozgrzewka

Jedziemy się rozgrzać. Damian przodem, ja za nim. Cały czas pod górkę. Na szczęście jedzie wolno. Przerzutki szaleją :-( Jedziemy do świątyni Wang. Końcówkę trasą saneczkową. Ostro w górę terenowo. W połowie drogi wystraszyłem się kamienia i zatrzymałem się. Po chwili ruszam i jeszcze jeden postój, bo nie wiem w którą stronę pojechał mój brat. Jest. Dojeżdżam i… niespodzianka :-( Zerwał hak. Czyli… koniec? Odkręca przerzutkę i bez łańcucha wraca ze mną do samochodu. Porażka. Na szczęście udaje mu się zamontować inny, zupełnie nie z tej bajki, ale da się jechać.

Nie martw się brat © djk71


Podjazd

Ustawiamy się na starcie, jedziemy powoli na miejsce właściwego startu i… w górę. Trochę szybciej niż na rozgrzewce ale i tak dużo wolniej niż czołówka. Przetasowania. Raz ktoś mnie wyprzedza, innym razem ja kogoś. Częściej chyba to pierwsze.

Fajnie się jedzie w takiej grupie. To chyba mój pierwszy raz, na maratonach na orientację jest inaczej. Koniec asfaltu. I zaczynają się schody, a właściwie kostka, kocie łby, czy jak je tam zwał… I ostro do góry. Niektórzy już prowadzą rowery zamiast jechać. Diabełek podpowiada, żeby zrobić tak samo. Udaje się go jednak przegnać i z trudem ale jednak dojeżdżam do świątyni Wang. Wjeżdżamy w teren, jest gorzej, stromiej… i po chwili schodzę z roweru. Nie daję rady. Za stromo. Z trudem łapię oddech. Mam ochotę wrócić. Nie chcę pieszo wchodzić na szczyt. Idę jeszcze kawałek i kolejna próba jazdy. Udaje się. Jadę. Kolejne zejście przed bufetem koło Strzechy. Muszę podprowadzić.

Po chwili znów jadę. Jest lepiej . Wciąż ciężko ale chyba dopiero teraz uwierzyłem, że mogę dotrzeć na szczyt. Po drodze mało nie rozjeżdżam psa, którego jakaś mądra damulka wypuściła na długiej smyczy :-(

Jeszcze coś widać © djk71


Wieje. Na szczęście tylko przez chwilę w twarz. Na końcowym odcinku wieje w plecy. Niewiarygodne :-) Teraz już wiem, że dojadę. Już słyszę głos z megafonów. Ciężko, ale jadę. Uda się. Przed końcem podmuch wiatru uderza mnie z boku prawie zrzucając mnie z siodełka. Jak się potem okaże nie ja jeden dostałem taki cios. Chcę wsiadać na rower ale widzę, że wszyscy przede mną, który tego próbowali spadają i prowadzą rowery. Nie ma sensu walczyć z naturą. Choć szkoda, że ten ostatni, krótki odcinek "zrobię z buta".



Jest meta. 1:56h Dostaję medal i oczom nie wierzę. Zdjęcia robi mi Jacek. Co on tu robi? Okazuje się, że przybył pieszo z Jarkiem, za wcześnie jeszcze na taką trasę po kontuzji. Sesja zdjęciowa, kanapka, owoce i czekamy na resztę i zjazd.

Dotarłem :-) © djk71


Zjazd

Nie powiem, że się tego nie boję. Kto wie, czy nie bardziej niż podjazdu. Ruszamy. Lekki strach ale nie jest tak źle. Oby tylko hamulce wytrzymały, bo przede mną 14km zjazdu. Spoko. Spoko do kiedy nie zaczyna padać. Ale mimo to jadę. Czuć zapach palonych gum… i nie tylko. Po drodze spotykam Pawła, z którym niedawno jeździliśmy w Lubsku.

Już nie widać gdzie byliśmy.... © djk71


W pewnym momencie widzę jak jeden z kolegów upada, a po nim kilka następnych osób popisuje się sztuczkami. Jest ślisko. Bardzo. Strach znów zagląda w oczy. Na szczęście bez przygód zjeżdżamy do mety. Pakowanie, przebieranie się, szybki posiłek i czas na powrót.


Podsumowanie

Statystycznie:

Rozgrzewka:
Dystans: 10,77km Czas: 00:48h Prędkość maksymalna: 51,61km/h
Podjazd:
Dystans: 14,28km Czas: 01:59h Prędkość maksymalna: 40,65km/h
Zjazd:
Dystans: 14,07km Czas: 01:02h Prędkość maksymalna: 44,23km/h

Wynik (nie miał dziś znaczenia): Open: 293/321, M3: 87/101

Cel był jeden: dotrzeć na szczyt: Udało się :-)
Fajnie, że dałem radę, fajnie, że zjechałem… fajnie… Po prostu fajnie. Dawno nie byłem taki zadowolony. Fajnie, że dałem się namówić żonie i bratu.

BTW: Profil trasy mnie przerażał.


I jeszcze kilka zdjęć od Jacka :-)

Końcówka, gdy wiatr mnie zrzucił z roweru...

Zwiało mnie © jpbike


A może jeszcze spróbować jechać... © jpbike


Nie dam rady już chyba jechać © jpbike



To już końcówka © jpbike


Meta © jpbike


Jaki czas? © jpbike


Szybko... ubrać się... Zimno.. © jpbike


Z bratem © jpbike


Już jest dobrze © jpbike


I żeby nie było, że tylko prowadziłem... :-)
Zdjęcie zrobione przez matisliswidera (dzięki :-) )

A jednak jadę... i to przed innymi :-) © djk71


:-)

Rowerowy Wrocław

Niedziela, 25 stycznia 2009 · Komentarze(14)
Rowerowy Wrocław
Piękne miasto. Zakochałem się w nim na studiach. Nie wiem czy bardziej niż w Krakowie. Na pewno inaczej. Było to już trochę czasu temu… Teraz jest jeszcze piękniejszy, odnowiony. Oświetlony. Przepięknie oświetlony. I te wszechobecne mosty. I światła odbijające się w rzece. Patrząc z punktu widzenia rowerzysty (wtedy tak jeszcze nie patrzyłem) raj na ziemi. Jakby mało było pięknej architektury, którą można podziwiać w nieskończoność to jeszcze na przykład wrocławski świat krasnali, które z takim uwielbieniem tropi WrocNam. I ma jak to robić. Ma którędy jeździć.

Ścieżki rowerowe – ech jedno z marzeń Ślązaków. Górnoślązaków. Trasy rowerowe, ścieżki, przejazdy rowerowe, sygnalizacja świetlna dla rowerzystów… Czy Śląsk się tego kiedyś doczeka? Ciężko będzie. Tu jednak panuje inna kultura, inne warunki. Mało kto myśli o takich rzeczach… Choć oczywiście są wyjątki od tej reguły. Dodatkowym problem jest to, ze wiele ścieżek powinno być międzymiastowych, a jak zsynchronizować działania poszczególnych prezydentów? Chyba tylko z poziomu wojewody.

Swoją drogą ciekawe, czy na Śląsku, czy w którymś z miast są wyznaczone osoby zajmujące się (choć w części swoich obowiązków) tematem cyklistów?

Tak przy okazji ciekaw jestem czy istnieją jakieś statystyki pokazujące np. liczbę km ścieżek rowerowych w przeliczeniu na jednego mieszkańca, na km2 powierzchni dla poszczególnych miast? Ktoś się z czymś takim zetknął?

Niestety tym razem Wrocław zwiedzałem bez dwóch kółek. Towarzystwo było co prawda rowerowe (Asica, Kosma, Anetka, wrk97, igor03, Młynarz, Iskierka + kilku jeszcze-nie-bikerów ) ale głównym celem był koncert KSU. Jak zwykle fantastyczny występ z niespodzianką – Pawłem Kukizem na scenie :-)

Po koncercie krótkie spotkanie z zespołem i… zaproszenie od jednego z członków zespołu na wspólne rowerowanie w jego mieście. Nie przegapimy tego.

Zmasakrowany

Sobota, 6 grudnia 2008 · Komentarze(35)
Zmasakrowany
Po wczorajszym kabaratonie dziś rano niewyspany. Dochodzi jedenasta, trzeba szybko podjąć decyzję: jechać na Mini Masakrę, czy nie jechać? Chodził mi po głowie ten wyjazd od wielu tygodni. Miał być sprawdzianem, rozeznaniem jak to wygląda przed prawdziwą Masakrą - przyszłoroczną.

Ostatnie dwa tygodnie dały mi jednak w kość. Potwornie zmęczony, niezbyt wyspany, do tego kryzys w czasie powrotu z pamiętnego ogniska... Wszystko przemawia za tym żeby nie jechać więc... pakuję rower do auta i jadę. Nie jestem pewien czy to dobry wybór.

Około 14:30 melduję się we Wrocławiu u Asicy, gdzie są już Kosma i Młynarz.
Na dzień dobry okazało się, że Mikołaj zostawił dla mnie prezent. Szok.



Szybki obiad i ruszamy na spotkanie pozostałych BS-owiczów. Po drodze wspominam miejsca, które doskonale znam z czasów studenckich. Ech, pięknie tu i ile się tu wydarzyło… Na Moście Oławskim czekają już na nas: Blase, Galen, iskierka84 oraz WrocNam. Ruszamy w doskonałych nastrojach na miejsce startu.

Po drodze chwila przerwy przed lokalnym sklepikiem.



Nastroje fantastyczne, momentami prawie płaczemy ze śmiechu m.in. snując plany rozwojowe dotyczące www.bikestats.pl. W tym momencie dzwoni hose meldując, że już na nas czeka. Ruszamy i po chwili wspólnie szukamy miejsca startu. Na miejscu dołączają do nas zielona oraz Michał - oboje występują pod szyldem Cyklotramp.

Rejestracja, odbiór map, szybka analiza i ruszymy całą ekipą.



Dla mnie zaskoczenie, bo myślałem, że każdy pojedzie oddzielnie, lub ekipy ruszą parami lub w mniejszych grupach, a tu cała ekipa bikestats rusza razem. Nie, żebym narzekał bo zdecydowanie fajniej się jedzie z taką ekipą, tylko myślałem, że paru niezłych zawodników pojedzie powalczyć o jak najlepszy wynik, a w takiej grupie może być ciężko.

Od pierwszego punktu widzę, że gdybym jechał sam wcale by nie było łatwo. Mimo, że na początku staram się śledzić mapę i to jak i gdzie się poruszamy, to przychodzi mi to z wielkim trudem. Zupełnie nowy teren, ciemności (mimo czołówek na kaskach) sprawiają, że nawigacja jest trudna, bardzo trudna. Dobrze, że są wśród nas Ci, którzy znają te tereny. Dość szybko przestaję śledzić trasę i obdarzam całkowitym zaufaniem resztę ekipy.

Trochę to wypacza sens imprezy ale nie znaczy, że jest łatwo. Kamienie, kałuże, błoto… o tak błoto… niby mniejsze niż na Odysei ale dziwnie śliskie - jak ktoś stwierdził jak rzeczny muł… Co chwilę słychać ostrzegawcze okrzyki. Co chwilę… ktoś leży… prym w tym wiodą Asica i Młynarz, który testuje upadki w SPD. Całkiem dobrze mu to idzie… ;).

Po kilku km testujemy też inne rzeczy. Po raz pierwszy od wielu miesięcy łapię gumę. Jak się potem okaże jestem pierwszy ale nie ostatni. Oj, dziś jest chyba Dzień Pompki. Z pomocą kolegów doprowadzam rower do stanu używalności (dzięki za pomoc) i ruszamy dalej. Lądujemy na punkcie chyba nr 10. Kolejne pompowanie (tym razem hose) i… jak stąd wyjechać? Nie wiem jak tu wjechaliśmy. W końcu wydostajemy się z punktu przedzierając się przez krzaki i jakieś pole. Szaleństwo.

Przy jednym z kolejnych punktów Młynarz ćwiczy rittbergera, niestety nie wyszedł, ale sam upadek też był widowiskowy. Trochę się przy tym ubrudził, rower też… ;)

Dalej ginie nam Krzysiek - nigdy nie myślałem, że można się rowerem zakopać w błocie - można, dociera do nas dopiero po kilku minutach. Dojeżdżamy do punktu pomiaru wody na Odrze. Myślę, że mieszkańcy pobliskiego domu musieli mieć niezłego stracha. Co chwilę ktoś przyjeżdża sprawdzać stan wody… pewnie powódź idzie…

Zaliczamy ostatni punkt i czas na powrót do bazy. Niewiele czasu zostało do północy, może być ciężko. Do tego nagle zupełnie tracę siły. Nie potrafię utrzymać tempa, zupełnie jak tydzień temu. Nie zdążymy. Kosma zwalnia nie pozwalając zostać mi samemu z tyłu. Po chwili dojeżdżamy do czekającej na nas reszty ekipy. Mówię, że odpadam i niech jadą sami, bo razem na pewno nie zdążymy dojechać do mety na czas. Nie pozwalają mi na to. Jedziemy razem to i wracamy razem. Resztkami sił docieram z resztą do mety. Jest kilka minut przed północą. Zdążyliśmy.

Dziękuję Wam wszystkim za wyrozumiałość i wspieranie mnie na trasie. Bardzo dziękuję.

Na mecie bigosik, herbatka i… dość długa nasiadówa pełna żartów, śmiechów, fantastyczna atmosfera. Pora jednak się zbierać, Piotrek wymienił dętkę i kiedy już mamy ruszać… Kolejny defekt został stwierdzony u WrocNama. Więc jeszcze chwila przerwy. Ruszamy i po chwili okazuje się, że hose nie dojedzie - albo dętka albo wentyl… Wraca do domu dzięki uprzejmości jednego z organizatorów, który zabiera go autem.

My tym czasem jedziemy do Wrocławia, niby tylko 30 km ale… z każdą chwilą jest gorzej. Po chwili część szybszej ekipy rusza do przodu, a ze mną zostaje Asica, Kosma, Młynarz i WrocNam. Z każdym kilometrem widzę, że licznik wskazuje coraz to niższą prędkość. Uszło ze mnie powietrze, jak parę godzin wcześniej z mojej dętki. Wjeżdżamy do Wrocka. Do domu Asicy gdzie nocujemy zostaje ok. 13 km. Aż 13 km. Młynarz widząc, że zaczynam umierać proponuje abyśmy wrócili samochodem - jesteśmy około 1km od jego domu. Chwilę walczę ze sobą ale poddaje się. Dziewczyny i Michał ruszają dalej, a my z Piotrkiem pokonujemy ostatni etap samochodem. Masakra mnie pokonała.

Około 4 nad ranem dojeżdżamy na Kozanów gdzie już na nas czekają dziewczyny i hose. Szybkie doprowadzenie się do stanu używalności i czas na piwo… jedno piwo. Na więcej nikt nie ma siły. Idziemy spać.

Mimo porażki na finiszu to był… fantastyczny dzień. Pokazał mi ile jeszcze muszę ćwiczyć ale było świetnie. Świetne miejsca, świetna organizacja, świetna pogoda ale przede wszystkim… świetni ludzie.

Dziękuję wszystkim, z którymi jechałem. Dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do tak świetnej organizacji i atmosfery na trasie. BYŁO FANTASTYCZNIE!!!

Dziękuję również gospodarzom - rodzicom Asicy, którzy okazali się fantastycznymi, pełnymi humoru ludźmi. I do tego jakimi odważnymi - gościć tylu wariatów… ;-)

BYŁO PIĘKNIE
Niestety zdjęcia z mojej "małpki" wyszły koszmarne więc więcej można zobaczyć na blogach pozostałych członków ekipy oraz na forum masakry.

A tu jedno zdjęcie zapożyczone: