Poranny trucht

Wtorek, 29 maja 2018 · Komentarze(0)
Dziś o poranku... jak zwykle ostatnio nie chciało mi się wstać... ale... czasem kilka słów motywacji pomaga i się zebrałem...

Lekki trucht, o dziwo na - jak na mnie - niskim tętnie. Wolno, ale przyjemnie. I jeszcze w temperaturze poniżej 20 stopni. Oczyiście i tak wolałbym żeby było kilka stopni mniej, ale nie będę narzekał :-)

Za to w niedzielę miałem nowe doświadczenia...

W górze © djk71

Ścigałem się z moim synem jeżdżąc na rowerze do góry nogami...

Ścigamy się © djk71

Był szybszy... Za to efekt niesamowity. Strasznie męczące, a po zejściu... trudno ustać na nogach...

Na dole © djk71

To kolejne nietypowe, rowerowe doświadczenie, po jeździe przed kilku laty pod ziemią :-)

Wąsko, ciemno © djk71
Tędy trzeba wejść © djk71

Dwie przełęcze

Sobota, 26 maja 2018 · Komentarze(4)
Uczestnicy
W końcu udało się znaleźć dzień żeby zerknąć jak wygląda część trasy naszego czerwcowego wyjazdu. Od początku wszystko nie tak, trzy godziny snu, dwugodzinne opóźnienie startu, problem ze źle zamontowanym GPS-em i do tego prognozy sugerujące, że mogą nas spotkać deszcze lub burze. Trudno, zobaczymy w trakcie ile będziemy mieć sił i jaka będzie pogoda.

Zostawiamy z Darkiem auto pod hotelem w Łodygowicach i ruszamy w trasę.

Przed hotelem © djk71

Początek swobodnie, podziwiamy ciekawostki przy drodze...

Wapiennik przy drodze? © djk71

Podjazdy i widoki cieszą...


Jest pięknie © djk71

Rajcza, Ujsoły... po drodze coraz więcej szosowców, chyba dziś jakieś zawody. Nachylenie coraz większe. Ciepło.

Kiedy wydaje nam się, że największy podjazd mamy za sobą pojawia się znak o... stromym podjeździe...

Wydawało nam się, że podjazd już był © djk71

Teraz jest naprawdę jest stromo. Na szczęście to tylko jakieś 1,5 km :)
Jesteśmy na Słowacji.

W końcu na Słowacji © djk71

Krótki odpoczynek i rzut oka na peleton.

Road marathon © djk71

Nie czekamy aż wszyscy przejadą i dołączamy do grupy. Dzięki temu co kawałek dostajemy brawa :-)

Zaczynają mnie boleć uda. Dziwne, tego uczucia zwykle nie znam. Bolą i to coraz bardziej. Zmieniam wysokość siodełka, ale pomaga tylko chwilowo. Za nami jakieś 70 km, czyli dopiero połowa drogi. A jeszcze trzeba wrócić do Polski :-(

W Namestovie postój. Trzeba coś wyciągnąć z plecaka.


Śniadanie mistrzów © djk71

Darek zastanawia się, czy nie wybrać innych rowerków.

A może na taki rowerek? © djk71

Zaczyna się chmurzyć. Niedobrze. Trzeba ruszać. Niezbyt szybko, ale jedziemy.
Przy jednym ze sklepów postój - potrzebuję Coli. Na szczęście jest i jakieś Euro w kieszeni również :-)

Podjazd na przełęcz w Korbielowie nie jest trudny, ale jest długi. Licznik pokazuje mi równo 100 km na granicy.

Znów w Polsce © djk71

Zjazd sporo szybszy niż podjazd ;-) W Jeleśni postój na obiad. Wybieramy pizzę i to jest wybór super. Tylko albo była tak wielka, albo byliśmy tak zmęczeni, że chyba po raz pierwszy nie jesteśmy w stanie zjeść całej...

Pizza Bacy © djk71

Do samochodu jeszcze jakieś 25 km. Po obiedzie dostaję kopa... ale chyba głownie dlatego, że jest dalej z górki :-)

Ciężki dzień. Na szczęście udany, pogoda wytrzymała, trasa sprawdzona... a że zmęczenie... no cóż.. brak treningów robi swoje...

Wieczorny bieg

Piątek, 18 maja 2018 · Komentarze(0)
Pierwsza aktywność po sobotnim Duathlonie.

Krótki bieg. Co prawda wahałem się, czy wyjść, czy nie, bo noc była bardzo krótka i ciężka, do tego od północy przez cały dzień na coli i energetykach :( Pierwszy raz od dawna... ale co zrobić demony wróciły....

Tak więc nie do końca byłem pewien, czy to dobry ruch, ale spróbowałem. Powolny bieg, po prostu żeby potruchtać i zacząć wracać do treningów. Maraton w październiku sam się nie zrobi.... :)

ChampionMan Duathlon Czempiń 2018 (etap 2)

Sobota, 12 maja 2018 · Komentarze(12)
ChampionMan Duathlon Czempiń - najdłuższy szosowy duathlon w Polsce.
Do wyboru dystans Sprint i Długi - jako zupełny nowicjusz wybieram oczywiście... wariant Długi - 10 km biegiem, 60 km rowerem i ponownie 10 km biegiem. Jakiś czas potem postanawia dołączyć do mnie Krzysiek.

Dzień przed, czyli motywacja i nie tylko
Wspólnie przyjeżdżamy do Czempinia w piątkowy wieczór. Odbieramy pakiety startowe i zaczynamy czuć atmosferę imprezy oraz lekki niepokój... Co my tu robimy?

Przyglądając się wycieniowanym zawodnikom, ich maszynom... chyba tu nie pasujemy...

Nasze rowery są nieco inne © djk71

Strefa zmian jeszcze pusta © djk71

Właściwie powinniśmy pojechać na kwaterę się przespać, ale zapowiedziano właśnie spotkanie z Jerzym Górskim - człowiekiem legendą. Niektórzy słyszeli o nim już dawno, inni dowiedzieli się przy okazji filmu " Najlepszy". Człowiek, który w wyniku uzależnienia był bliski śmierci, a zdobył mistrzostwo świata w podwójnym IronManie - dystans 7,6 km pływania, 360 km jazdy na rowerze i 84 km biegu pokonał w czasie 24 godzin, 47 minut i 46 sekund. Zrobił też wiele innych rzeczy, ale przede wszystkim wygrał z sobą.

Jerzy Górski na prelekcji © djk71

Nie mogę opuścić tego spotkania, tym bardziej, że przyjechałem z książką, chcąc prosić Jurka o kilka słów wsparcia dla kogoś kto tego bardzo potrzebuje. Choć może to głupie, to mój start w tych zawodach też ma być takim wirtualnym wsparciem...

Po sympatycznym spotkaniu, dostaję wpis w książce i... zostaję na prelekcji filmu. Nie ja jeden będę go oglądał po raz kolejny.
Po filmie, już w nocy docieramy do swojego pokoju. Zmęczeni, ale warto było zostać.

Przed startem
Przyjeżdżamy do Czempinia na dwie godziny przed startem. Wyciągamy rowery oklejamy rowery i kaski. Smarujemy łańcuchy, ja zakładam lemondkę.

Rower oznakowany © djk71

I długie rozmyślanie co mam zabrać do strefy zmian. W czym wystartować? Nie mam stroju do triathlonu, więc pozostaje:
- start w spodenkach biegowych - nie pamiętam kiedy ostatni raz jeździłem na rowerze bez "pampersa", poza tym jak znam życie po biegu będą mokre...
- start w spodenkach rowerowych - nie wyobrażam sobie biegania w nich,
- dwukrotne przebieranie się w strefie zmian - jak znam życie to i bez tego sporo czasu tam stracę...
W końcu wybór pada na spodenki do biegania. Choć oczywiście przy moim asekuranctwie biorę rowerowe do torby i zostają w strefie zmian.

Jako, że mamy jeszcze chwilę czasu, postanawiamy podjechać do bankomatu, bo mamy zero gotówki, a na mecie może się przydać. Jedziemy, hamuję i... koło się przestaje kręcić :-( Co jest? Już wiem, zakładając lemondkę... przygniotłem linkę od hamulca przedniego. Brawo ja :-( Do tego... siodełko lata.... No tak, ostatnio pożyczyłem i wraz ze sztycą i... nie zdążyłem zauważyć, że nie jest przykręcone :-( Brawo ja po raz drugi.

Poprawki, bankomat i idziemy oddać rowery. 

Rower oddany © djk71

Szybkie przywitanie z Dawidem (a raczej tym co z niego zostało ;) - dawno się nie widzieliśmy) i po chwili ruszamy na rozgrzewkę. Ciepło. Dla mnie za ciepło. Nie lubię takiej pogody, a szczególnie biegania w słońcu.

Jeszcze pełni optymizmu © djk71



Przed startem uświadamiam sobie, że... wszystkie żele, batoniki... zostały w aucie... Super. Przed kilkugodzinnymi zawodami... Brawo ja po raz trzeci... :-(

Na ściance :-) © djk71

Część pierwsza - bieg - 10 km
Ruszamy na dwie pętle po 5 km. Ruszam... z tłumem czyli od razu za szybko :-( Efekt? Temperatura i tempo i po 150 metrach puls 185+ :( I tak już zostanie kiedy tylko będę biegł. W pewnym momencie dojedzie nawet do 200.
Niestety co jakiś czas przechodzę do marszu. Jest ciężko i ciepło. Bardzo. Kilka razy łapie mnie kolka :(



Na duchu podnosi dopingujący na trasie tłum. Punkty żywieniowe są doskonałym pretekstem do odpoczynku. Ponieważ po 2,5 km jest nawrotka to na trasie mijam się ze znajomymi. Z jednej strony widzę na ile mi uciekli, z drugiej przecież dziś ścigam się tylko ze sobą i z limitem czasu.

Druga pętla wcale nie jest łatwiejsza, ale udaje się ją ukończyć. Kiedy dobiegam do strefy zmian niewiele rowerów wisi oprócz mojego, większość już na trasie.



Zmieniam buty i... decyduję się zmienić koszulkę. Ta, którą mam na sobie jest przemoczona, rowerowa nie tylko jest sucha, ale też mogę się rozpiąć i wrzucić do kieszonek dętkę i pompkę.




Część druga - rower - 60 km

Wybiegam z rowerem na start i ruszam.

O dziwo daję radę jechać. Gładki asfalt. Prędkość spokojnie ponad 30 km/h. Jest dobrze przez.... pierwsze 7 km W tym momencie czuję potężny skurcz prawej łydki... Niedobrze. Próbuję coś z tym zrobić. Wypinam nogę i pedałuję tylko lewą. Trochę puszcza, ale każda próba wpięcia buta w pedał powoduje kolejne skurcze. Czyżby to miał być koniec zabawy? Szlag by to trafił :-(



Cały czas jadę, ale skurcz co chwilę wraca. Zmieniam nieco pozycję i jest lepiej. Pytanie na jak długo. Jadę. W mijanych wioskach fantastyczny doping mieszkańców, zarówno tych najmłodszych, jak i najstarszych. Chce się jechać. Po 15 km nawrotka i powrót.



Potem druga pętla. Tym razem jedzie się nieco ciężej. Zmęczenie? Pewnie tak. Kibice wciąż na trasie fantastycznie dodają otuchy... przy nich nie można odpoczywać, trzeba dawać z siebie wszystko.

W końcu dojeżdżam do mety. 60 km za mną. Schodzę z roweru i.... chciałem pobiec z nim do strefy zmian... a nie potrafię iść... Masakra. Powoli dochodzę do swojego stanowiska. Odwieszam rower, zmiana butów i koszulki i... przede mną 10 km biegu. Tylko jak, skoro ledwo chodzę?

Część trzecia - bieg 10 km
Wychodzę ze strefy i próbuję biec. Ciężko, ale udaje się truchtać. Przynajmniej przez chwilę. Potem marsz, znów trucht i tak już będzie do końca. Ktoś pokonujący trasę w podobny sposób jak ja (a jest takich wiele) rzuca, że Galloway byłby z nas dumny :-)  Dobrze, że choć trochę słońce zaszło. Z trudem kończę pierwszą pętlę.



A przede mną jeszcze 5 km. Wiem, że to zrobię, choćby na czworaka, ale zrobię i zmieszczę się w limicie czasu, ale jest ciężko.
Tym bardziej, że większość zawodników już jest na mecie.

Na trasie walczą jeszcze niedobitki, takie jak ja. Ci którym się wydawało, że to bułka z masłem. Przecież nie raz biegałem po 10 i więcej kilometrów, 60 km na rowerze też nie robi  wrażenia. Ale w zestawie już tak, ale o tym trzeba się przekonać samemu w praktyce.



Walczę z ostatnią pętlą. Wiem, że to zrobię, wiem, że nie będę ostatni i... dzięki temu jest łatwiej. Na bufetach już nie biorę picia. Nie mogę. Mam wrażenie, że w żołądku już zalęgły mi się żaby. Boli mnie brzuch.

Ale to już końcówka. Znów biegnę i mimo podbiegu przed ostatnim zakrętem wiem, że będę już biegł do samej mety.



Widok mety i głos spikera dodaje mi sił. Chcę skakać z radości.



Zrobiłem to!
Meta
Przekraczam linię mety, jakieś zdjęcia gratulacje, Jurek Górski przybija mi piątkę.




Jest super. Mam łzy w oczach, zrobiłem to dla siebie i nie tylko...



Jeszcze łyk czegoś do picia na mecie i.... zaczynam czuć ból. Straszliwy ból promieniujący gdzie od okolic pach w dół, po obu stronach. Nie mogę zrobić kroku, nie mogę stać, nie mogę się ruszać. Nigdy czegoś takiego nie czułem. Czuję strach. Nie wiem co to. Arek mówi, że to pewnie od roweru, ale z niego zszedłem 1,5 h temu.

Idę po rower i rzeczy. Idę - nie oddaje tego co robię - raczej próbuję tam dotrzeć. Schylam się, zbieram rzeczy, ściągam rower i... nie mogę się ruszyć. Do już istniejącego bólu dochodzi jakiś dziwny ból stóp, jakby coś je wykręciło na wszystkie strony. Teraz już naprawdę trudno się ruszyć. Na szczęście po chwili ból łagodnieje.

Obserwuję jak Krzysiek udziela wywiadu jakiejś telewizji. Celebryta :-)
Po chwili idziemy do auta. Nie mam siły na nic. Próbujemy ustalić co dalej, czy się kąpiemy, czy najpierw jemy, a może pakujemy. Chyba ciężko się ze mną rozmawia, bo widzę, że Krzychu na przemian dziwnie się na mnie patrzy lub śmieje ze mnie. Nie mam sił, ale jestem szczęśliwy. Obaj jesteśmy.

Już na mecie z medalem © djk71

Krzysiek też szczęśliwy © djk71

W końcu udaje nam się jakoś pozbierać, spakować. Idziemy jeszcze coś zjeść, niestety czas oczekiwania zbyt duży. Mam ochotę na zimne piwo bezalkoholowe, niestety nie ma :-( To jedyne co mnie zawiodło na tej imprezie. Poza tym organizacja bez zarzutu.

Miałem nadzieję wypić jeszcze kawę ze znajomymi, ale gdzieś mi zniknęli. Trudno, następnym razem. Przede mną jeszcze kilkaset km za kółkiem więc trzeba się zbierać. Kusi co prawda jeszcze zaplanowany na deser koncert Luxtorpedy, ale nie dość, że dziś długa droga, to jeszcze jutro o świcie muszę wstać i ruszyć w kolejną. Jedziemy.

Wchodzimy do auta, włączamy muzykę i pierwszy utwór to... Black Sabbath i.... Iron Man! Czyżby kolejne wyzwanie? Nie, na pewno nie tak jak teraz, bez treningu, bez przygotowania... Na pewno nie szybko... :-)

Wracamy zmęczeni i super zadowoleni... :-) Jeszcze tu wrócimy :-)

Mamy to! © djk71

Kilka zdjęć pobranych z FB Hernik Team ;-) Dziękuję :-)

Uwaga techniczna: Jako, że nie da się tutaj wpisać kilku dyscyplin jednocześnie, to tu wpisany jedynie czas etapu 2 - roweru (najdłuższy). Ze względu na statystyki, biegi uwzględnione są w osobnych wpisach (etap 1 i 3).


Z oficjalnych wyników:
Bieg 1: 1:06:21
T1: 0:03:01
Rower: 2:14:50
T2: 0:03:54
Bieg 2: 1:20:52
Razem: 04:48:58

Wings For Life

Niedziela, 6 maja 2018 · Komentarze(3)
Wings for Life World Run: Biegniemy dla tych, którzy nie mogą.

Wings for Life World Run to jedyny globalny bieg, w którym meta, będąca Samochodem Pościgowym, goni zawodników. Odbywa się on w 12 lokalizacjach na świecie i rozpoczyna dokładnie o tej samej godzinie. Dzięki temu spośród wszystkich biegaczy wyłaniają się światowi zwycięzcy – kobieta i mężczyzna, którym uda się najdłużej „uciekać” przed goniącą ich metą. Bieg skierowany jest absolutnie do wszystkich, którzy chcą wspomóc działania organizacji zbierającej fundusze na badania nad rdzeniem kręgowym. 100% wpłat z rejestracji zawodników kierowanych jest właśnie na ten cel. Wspólna idea jednoczy pełen przekrój uczestników: od laików, przez amatorów biegania, po profesjonalnych zawodników.

To i więcej można przeczytać na stronie imprezy: https://www.wingsforlifeworldrun.com/pl/pl/

Już to wystarczyło żeby podjąć decyzję o starcie. Podobnie pomyślało kilkanaście osób z ETISOFT RUNNING TEAM ;-) W sumie na linii startu pojawiło się nas 15 osób (kontuzjowanego Bartka zastąpił jadący w wózku syn Agi i Mirka) :-)

W tłumie 7,5 tys. zawodników niełatwo było się odnaleźć, ale tuż przed startem udało się zrobić zdjęcie choć części ekipy.

Przed startem © djk71


Zaraz potem wszyscy rozeszli się do swoich sektorów startowych, tam chwilę czekaliśmy ćwicząc falę, śpiewając i nastrajając się pozytywnie ;-) W końcu w towarzystwie Adama i Marcina ruszamy.

Już w sektorze © djk71

Powoli, ale na szczęście już po minięciu linii startu jest szeroko i można biec w swoim tempie. Ciepło. Nie lubię tego. W tym roku nie biegałem w takiej temperaturze. Co ja mówię, ostatnio prawie wcale nie biegałem...

Biegniemy, Adam opowiadając o Kubie, z której wrócił dziś w nocy, pozwala mi choć momentami zapomnieć o słońcu. Biegniemy uśmiechnięci. W okolicach 4km czuję potrzebę picia. Bufet dopiero po 6km. Niedobrze. Jeden kubek wody wypijam, drugi wylewam na głowę. Pomaga... na chwilę.... krótką...

Biegniemy z Adasiem © djk71


Kilometr później mówię Adamowi żeby biegł dalej, ja mam dość. Przechodzę do marszu. Jakieś pół kilometra idę. Boli mnie głowa. Chyba po raz pierwszy w trakcie biegu. Wracam do biegu, jest trochę lepiej, ale za to pojawiają się podbiegi. Wybiegamy z Poznania. Około 10km ponownie spacer :-( Dogania mnie Krzysiek. Ruszam dalej i... słyszę, że już niedaleko za nami jest samochód pościgowy, który prowadzi Adam Małysz. Niedobrze. Miałem nadzieję na 15km... ale biegnąc... a tak... Adam dogania mnie po nieco ponad 11km. Mimo wszystko uśmiecham się. Dziś wszyscy jesteśmy zwycięzcami. Za rok na pewno tu wrócę.

Kawałek dalej czeka na nas autobus, który zawiezie nas na metę. W środku okazuje się, że w pakiecie startowym była też... sauna... autobusowa... Jakoś docieramy do mety. Tu jeszcze kawałek biegiem... po medal ;-) Chwilę później dzwoni Magda, że właśnie widziała nas w relacji jak wieszają nam na szyjach medale... Ponoć wyglądaliśmy dobrze i na niezbyt zmęczonych :-)

Na mecie czeka już krakowska ekipa z wózkiem... Zostawiam im rzeczy i idę się wykąpać. Chwilę później ruszamy na zasłużoną pizzę :-) Reszta ekipy dociera nieco później. Najdłużej biegła Teresa i Marcin - 20km. Niestety potem były problemy z autobusami, w końcu jednak szczęśliwie docierają.

Prawie w komplecie © djk7

Kąpiel... sesja zdjęciowa i kilka godzin drogi powrotnej do domów. Ale warto było :-)

Było super © djk71

Jeszcze tu wrócimy.



Znów bieganie w Holandii

Czwartek, 26 kwietnia 2018 · Komentarze(0)
Ten rok miał być pełen treningów, do tego trochę startów w różnych zawodach. Póki co taki był styczeń. Kolejne trzy miesiące... to porażka... Poza wyjazdem urlopowym do Holandii... wszystko się sypie...

Teraz kolejne dni w delegacji... Limit bagażu w samolocie... 8kg, buty do biegania na szczęście się zmieściły.

Pobudka kiedy jeszcze ciemno... Nie chce mi się... drzemka i... prawie godzinę później, o szóstej... nie ma wyboru... o 8:30 najpóźniej muszę się wymeldować z hotelu. A gdzie jeszcze kąpiel, śniadanie, pakowanie... Idę...

Zastanawiałem się, czy przy ośmiu stopniach potrzebuję coś więcej niż koszulkę... Na szczęście wziąłem wiatrówkę... I dobrze... bo wieje. Strasznie...

Biegnę, ale czuję, że wolno... bardzo... Nic to, ważne, że daję radę, a nie tak jak w Tychach.

Biegnę i podziwiam miasteczka... Tu mógłbym mieszkać... Ale nie będę :-(

Ja biegam, on siedzi © djk71


Robię dyszkę i wracam do hotelu, a chwilę później do pracy... Dziś długi dzień przede mną. Dobrze, że tak go zacząłem...

Kawa, Śmigłowiec i inne

Niedziela, 22 kwietnia 2018 · Komentarze(2)
Plany na ten weekend były zupełnie inne, jak zresztą na cały ten tydzień...

W piątek koleżanki z pracy zaproponowały wspólną przejażdżkę i... jak się okazało to był jedyny w tym tygodniu zrealizowany plan.

Ósma rano spotykamy się na strefie (zabrzańskiej, mimo, że Dorota już jechała na gliwicką). Ruszamy. Najpierw w stronę Ziemięcic, gdzie na krótko zatrzymujemy się obok ruin kościoła, potem w stronę pałacu w Kamieńcu, dalej podjazd w stronę Księżego Lasu i krótka przerwa obok tamtejszego kościółka.

W Połomii skręcamy do lasu i w miłych okolicznościach przyrody docieramy do Tworoga. Mamy chęć na kawę, niestety jedyna kawiarnia będzie otwarta dopiero za pół godziny. Jedziemy dalej.

Rzut oka na lądowisko śmigłowców w Brynku

Śmigłowiec © djk71

Obowiązkowy przejazd obok pałacu

Wieża musi być © djk71

I ogrodu botanicznego.

W ogrodzie © djk71

Pięknie tu. Tylko... wciąż nie ma kawy...

W Boruszowicach jest niezawodny bar... Przez tyle lat klimat się nie zmienił...
Kawa też nie :-)

Jedna jest biała © djk71

Ale o dziwo, mimo, że plujka smakuje całkiem, całkiem...

Zaglądamy do starej papierni, przez chwilę rozmawiamy z rodzinką, która niegdyś tu pracowała i też przyjechała rowerami.

Pora jechać dalej - przez Pniowiec, Strzybnicę, Opatowice i Stare Tarnowice docieramy do Rept. Tu postój w Leśniczówce i... obiadek... Wchodzi, tylko ciężko się potem zebrać... :-)

Jedziemy wśród pól © djk71


Dajemy jednak radę i spokojnym tempem objeżdżamy najpierw park, Sztolnię Czarnego Pstrąga, by w końcu dojechać do Segietu.

Nie ma czasu więc tylko objeżdżamy go wokół i przez las miechowicki docieramy do Osiedla Młodego Górnika. Stąd już tylko rzut beretem na strefę skąd zaczynaliśmy. W nagrodę fundujemy sobie lody ;-)

Miłą, spokojna przejażdżka.

Zgon

Niedziela, 15 kwietnia 2018 · Komentarze(6)
Po wczorajszej setce do Toszka był pomysł żeby znów dziś pokręcić. Rano dostaję info, że nic z tego więc idę dalej spać. Budzą mnie kolejne propozycje, ale rozespany odmawiam - najwyżej sam coś zrobię.

I rzeczywiście ruszam w stronę Czechowic-Dziedzic. Nasz firmowy wyjazd już wkrótce, więc trzeba pooglądać trasy. Ruszam i... to chyba nie jest dobry pomysł. Czuję w nogach i ogólnie zmęczenie pod wczorajszym dniu. Do tego w wycieczkę zamierzałem wpleść trening - ciężko to widzę.

W centrum Zabrza widzę kolejkę do sklepu. No tak, pewnie jedyny otwarty w okolicy - dziś niedziela bez zakupów ;-)

Kawałek dalej pomnik Pstrowskiego.

Pomnik Pstrowskiego (w pamięci jeszcze długo taki będzie) © djk71

O, przepraszam, już nie Pstrowskiego - chłopa nie ma już tyle lat, ale i tak podpadł obecnym władzom. Na szczęście skończyło się na zmianie nazwy.

Odcinek od Przyszowic do Orzesza strasznie mnie męczy. Nic dziwnego, prawie 10 km ciągłego podjazdu, ruchliwa droga i nic ciekawego wokół :-( Krótka przerwa na banana w parku w Ornontowicach.

Amfiteatr © djk71
Molo prawie jak w Sopocie © djk71


Mijam Zgoń i... następuje prawie zgon... to efekt kilku kilometrów po fatalnej drodze leśnej do Branicy. Mimo, że jechałem na góralu, to ani opony, ani Branicka Maryjka, nic nie pomagało. Koszmarne kamienie.

Fatalna nawierzchnia © djk71

W końcu jest Łąka. Znaczy się Jezioro Łąka. No co poradzę, że tak dziwnie się nazywa...

Łąka (choć jezioro) © djk71

Potem wahanie gdzie dalej...

Gdzie teraz? © djk71

Kawałek dalej Zbiornik Goczałkowicki i mnóstwo ludzi i owadów. Szybko stamtąd uciekam.

Kolejna woda © djk71


Chwilę później następuje prawdziwy zgon. Mam dość. Na szczęście trafiam na pierwszą chyba po prawie 70 km czynną restaurację. Siadam. Rosół, rolada... itd.

Niedzielny łobiod © djk71

Potrzebowałem tego. Niestety wcale łatwiej się nie jedzie. I nie chodzi o nogi, które oczywiście czuję, ale o samopoczucie. Czuję się źle. Bardzo. Niby nie ma upału, a czuję się jakbym spędził cały dzień na plaży (czego nie znoszę). Albo jakbym się odwodnił. Ale piłem, pytanie, czy nie za mało...

Mijam tłumy na deptaku w Goczałkowicach i dojeżdżam do Pszczyny. To koniec. Skręcam do dworca. Na szczęście zaraz jest pociąg do Katowic. Stamtąd już jakoś dojadę. Kiedy okazuje się, że za chwilę będzie odjeżdżał pociąg do Zabrza, nie waham się ani chwili.

Teraz już tylko ostatnie 10 km. Jestem potwornie zmęczony. Muszę odpocząć.