Wpisy archiwalne w kategorii

od 100 do 200km

Dystans całkowity:10993.53 km (w terenie 3244.00 km; 29.51%)
Czas w ruchu:612:45
Średnia prędkość:17.94 km/h
Maksymalna prędkość:71.63 km/h
Suma podjazdów:3870 m
Maks. tętno maksymalne:199 (105 %)
Maks. tętno średnie:169 (91 %)
Suma kalorii:10798 kcal
Liczba aktywności:90
Średnio na aktywność:122.15 km i 6h 48m
Więcej statystyk

Nocna Masakra 2013

Sobota, 14 grudnia 2013 · Komentarze(15)
Uczestnicy

Nocna Masakra 2013

Ostatnia już chyba impreza na orientację w tym roku, na którą się wybieramy. Po krótkiej nocy ruszamy w drogę do Ińska. Daleko. Dojeżdżamy na miejsce około czternastej. Planowana godzina startu: 16:30. Meta: 7:30. 15h do naszej dyspozycji… :-)

Nocna Masakra © djk71

Czasu mamy akurat tyle żeby załatwić formalności, porozmawiać trochę ze znajomymi, rozpakować się, przygotować rowery i coś zjeść.

Trzeba coś zjeść przed startem © djk71

Największy problem to podjęcie decyzji w co się ubrać. 15 godzin jazdy w temperaturze 1-4 stopni. Na szczęście (choć czy na pewno) nie ma mrozu, może jedynie trochę pokropić.

Ubrani i spakowani stawiamy się na odprawie, a może to raczej odprawa się zaczyna obok nas :-). Inni w tym czasie przygotowują się do... odpoczynku :-)

Niektórzy się obijają © djk71

Do odnalezienia mamy 18 punktów kontrolnych, oznacza to, że skoro optymalny dystans to ok. 200km, to będą długie przeloty między punktami. Czyli każdy punkt co ok. 45 minut. Bierzemy mapy (1:100 000) oraz opisy punktów i zaczynamy planowanie. Nie łudzimy się, że zaliczymy wszystkie punkty, ale zaznaczamy całą trasę, najwyżej w trakcie jazdy będziemy ją modyfikowali. Start o 16:50, ruszamy kilka minut później.

PK 2 - Paśnik, po drabince do góry
Ruszamy na północny-zachód. Już krótko po starcie nie wiem, czy to pojawiająca się mgła, czy mżawka sprawiają, że niewiele widzę. Okulary trzeba schować do kieszeni. Nie ułatwi to nawigowania. Zjeżdżamy z asfaltu i zaczyna się zabawa. Nie mam mrozu, a padało, więc jest… błotko… Dojeżdżamy w okolice punktu, chwila poszukiwań i jest. Paśnik dla niedźwiedzi, dinozaurów? I czy potrafią wchodzić po drabince? :-)
Punkt zaliczony o 17:50. Jest dobrze.

PK 6 - Skrzyżowanie przecinek
Ruszamy do następnego punktu. Wjeżdżamy do lasu od strony Linówka. Na rozjeździe Darek sugeruje zjazd w lewo. Nie podoba mi się. Za wcześnie. 250m dalej jest droga. Skręcamy. Niestety szybko się kończy. Chyba. Do tego jest mokro. Wracamy. Sam nie wiem czemu, bo przecież tu nam się dystans zgadza. Wracamy do poprzedniego rozjazdu i zaczynamy przeprawę przez błoto. Rowery zaczynają tańczyć, momentami trzeba je prowadzić. Jest przecinka, ale trochę dalej niż być powinna. Przeczesujemy całą okolicę, drzewo, po drzewie. Nie ma. Zajmuje nam to trochę czasu. Jeszcze raz ruszamy w stronę poprzedniego miejsca, szukamy innej przecinki, nie ma. Patrzymy na zegarki - jest już chyba około 20-tej. Gdzie uciekło nam tyle czasu?
Rezygnujemy z dalszego szukania.

PK 7 - Drewniana wieża, południowo-wschodnia podpora
Z wieżą nie powinno być chyba problemu. Długi przelot do Ciemnika. Postanawiamy zjeść jakiegoś kabanosa i zatrzymujemy się na przystanku autobusowym. Stawiamy rowery i słychać jakiś syk… Dziura w tylnym kole :-( Oprócz posiłku czeka mnie serwis. Kolejny zmarnowany czas.
Ruszamy i w lesie niespodzianka, niewiele widać, tylko najbliższe drzewa. Jeśli punkt nie jest tuż przy ścieżce to może się okazać, że go miniemy nie zauważając go. Odbijamy z głównej ścieżki na wschód, docieramy na skraj lasu, a wieży nie ma, tzn. my jej nie widzimy. W międzyczasie Amiga gubi licznik. Jeszcze chwila szukania i poddajemy się. Mgła z nami zwyciężyła.

PK 1 - Urwany nasyp, na dole w strumieniu, przejście możliwe
Jedziemy w stronę Krzemienia, a następnie asfaltem w stronę Bytowa. Rozpędzamy się trochę za daleko, ale ma to swoje dobre strony. Zauważmy czynny (choć już po godzinach otwarcia) sklep. Jesteśmy niewątpliwą atrakcją dla imprezujących tam mieszkańców. Szybko dowiaduję się jaką żyłkę trzeba mieć na 32-kg szczupaka i, że mapa jest do niczego, bo przez pryzmat butelki miejscowości są poodwracane :-) W końcu żegnamy się i ruszamy w stronę punktu. Jest strumyk i nawet dwa mostki, ale punktu nie ma. Szukamy wszędzie i nic. Jeszcze raz rzut oka na opis i na kompas. Hmmm, czy to na pewno jest nasyp? I czemu kierunek się nie zgadza? Ruszamy dalej i mamy urwany nasyp. Jest też punkt i jest 22:58. Ponad 5 godzin od poprzedniego punktu. Masakra.

PK 10 - Most kolejowy, możliwe przejście dołem wzdłuż rzeki, drzewo ok 20m na zachód
Kolejny długi przelot. Jesteśmy w Rybakach. Za mostem powinien być zjazd na czerwony szlak. Niestety nie ma po nim śladu . Musimy brać pod uwagę, że mapa może nie być najnowsza. Niestety z tej strony nie ma też chyba żadnej sensownej ścieżki. Decydujemy się na zjazd do Recza i atak z tamtej strony. Mijamy tory kolejowe, jakoś nie chce nam się włóczyć po czynnej linii kolejowej.
Skręcamy w prawo w ul. Srebrną i ulica się kończy… baranami. Wracamy. Na głównej ulicy zaczepiają nas policjanci z drogówki, którzy akurat mają przerwę w kontroli kierowców. Dopytują się co to za impreza i usilnie chcą nam pomóc. Ich rozmowa budzi momentami uśmiech na naszych twarzach, ale trzeba przyznać, że starają się bardzo. Żegnamy się i ruszamy jeszcze raz w Srebrną. Obok baranów jest ścieżka, którą decydujemy się podążać. Początkowo jedziemy, jednak później czeka nas długi spacer. Szum rzeki oraz nasyp po prawej stronie utwierdzają nas w przekonaniu, że to dobra droga. W końcu jest strumyk. Początkowo szukamy punktu nie po tej stronie rzeczki, ale w końcu odnajdujemy go z drugiej strony. Oznacza to przeprawę po położnej nad wodą drabince, której jeden ze szczebli potem się zarwie pod Krzyśkiem, zwycięzcą dzisiejszych zawodów.
1:18 - Prawie 2,5h od poprzedniego punktu i prawie 7,5 godziny od startu. Ogólnie jest ciepło, ale stopy po ich całkowitym zamoczeniu w wodzie dają o sobie znać, co jakiś czas.

PK 17 - Mostek, drzewo ok 40m na SW
Kolejne prawie pół godziny zajmuje nam powrót z punktu do głównej drogi w Reczu. Rzut oka na mapę i nie jest dobrze, niewiele możemy zrobić. W takim tempie zaliczymy jeszcze góra 1-2 punkty. Niestety żaden nie jest w drodze do mety. Ruszamy w stronę PK 17, co prawda na trasie jest jeszcze PK 5 , ale ma opis: Dół i jest w lesie z dala od ścieżek. Skoro nie znaleźliśmy wieży to nie wierzę w odnalezienie zagłębienia w ziemi.
Jedziemy DK10. Przed nami około 25km, nie podoba mi się to, monotonia o tej porze nie wróży dobrze. I nie mylę się. W pewnym momencie zaczyna mi się coś śnić. To był moment, ale natychmiast zatrzymuję się i zaczynam prowadzić rower. Dobrze, że ruch o tej porze w weekend nie jest tu duży. Darek zauważa, że zniknąłem i wraca. Chwili prowadzimy rowery, ale po chwili znów pedałujemy. Jest ciężko, chce mi się spać.

Stacja benzynowa. Czas na kawę i może jakiegoś hot-doga. Wchodzimy do restauracji, kawa i… obiadek (śniadanko?) :-)
Ostatnie korekty trasy i czas ruszać. W międzyczasie uskuteczniam chyba jakieś dwie 2-3 minutowe drzemki :-)

W Suchaniu skręcamy na Sulino. Punkt banalny do odnalezienia, czemu poprzednie ni były takie? :-) Jest 4:12. Mamy zaliczone… 4 punkty. Porażka.

Meta
Czas na powrót. Bolą mnie już 4 litery. Za nami już ponad 11 godzin w terenie.
Sulino, Odargowo, Szadzko… Mijamy punkt H (miejsce na odpoczynek), ale nie zatrzymujemy się. Dobrzany, Kozy, Odole i droga, którą już dziś jechaliśmy z PK6. Choć się staram to Darek mi ucieka. Okazuje się, że oprócz braku sił… mam mało powietrza z tyłu. Kolejna dziura, czy coś jednak zostało w oponie? Przecież sprawdzałem. Do bazy już nie jest daleko, decyduje się tylko dopompować koło i jedziemy. Ostatnie 2-3 km czuję się już paskudnie. Już chcę się położyć. Może być bez mycia… :-)

6:30 Jesteśmy na mecie, po masakrycznej jak dla nas trasie, z koszmarnym dorobkiem punktowym. Oddajemy karty i dowiadujemy się, że nikt jeszcze nie przyjechał z kompletem punktów, a liderzy Pucharu już dawno zjechali i śpią.

Karta prawie pusta © djk71

Szybka kąpiel w zimnej wodzie i wskakujemy w śpiwory, by choć 45 minut się przespać - powinniśmy wrócić do domu tak szybko jak się da, a przed nami ponad 500km.

Budzi nas zimno, to chyba zmęczenie daje o sobie znać. Wraca Krzysiek z insERT Team i okazuje się, że to on dziś wygrywa. Zebrał 14PK, to świadczy o tym jak było ciężko, skoro zwycięzca nie znajduje aż 4 punktów.

Ktoś na forum napisał, że gdyby imprezą interesowały się tabloidy to tytuł artykułu brzmiałby:
ZMASAKROWANE CIAŁA UCZESTNIKÓW RAJDU!
Kto winien? Organizator czy pogoda?

Zmęczeni, niezbyt zadowoleni z wyniku, ale chyba ogólnie zadowoleni z przyjazdu wracamy do domu.
Daniel (organizator) do spółki z pogodą, dał nam dziś (i wczoraj) popalić :-) Ale warto było tu być ;-)

Funex Orient 2013

Sobota, 23 listopada 2013 · Komentarze(4)
Uczestnicy

Funex Orient 2013
Po raz kolejny w tym roku jedziemy z Amigą do Krakowa. Baza imprezy w WKS Wawel, znamy to miejsce z Transjury. Przyjeżdżamy rano, po bardzo krótkiej nocy. Nie chce nam się rozpakowywać, przebierzemy się w aucie. Jako, że mamy jeszcze trochę czasu do startu, to uskuteczniam krótką drzemkę :-).

Przebieramy się, przygotowujemy rowery i czas ruszyć na miejsce startu. Nie wiem czemu start nie jest na stadionie tylko jakieś 2-3km stąd. Próbujemy zapamiętać mapkę z lokalizacją startu i ruszamy. Dobrze, że na miejscu jest już kilku zawodników, bo nie wpadlibyśmy na to, że start może być jak to ktoś określił "in the midlle of nothing". Dosłownie. Obok jakieś garaże, nie wiem kto i czym się kierował wybierając to miejsce.

Jak za dziecięcych czasów... spotkajmy się "na garażach" © djk71

Krótkie rozmowy ze znajomymi i po chwili dostajemy po trzy mapy w folii i czas na planowanie trasy. W międzyczasie okazuje się, że dla Maćka zabrakło jednej z map. Własnym uszom nie wierzę… porażka…

I jak je zmieścić w mapniku? © djk71

Planujemy większą część trasy zostawiając końcówkę na potem kiedy już będziemy wiedzieli jak nam idzie. W ciągu dnia chcemy zaliczyć odcinek specjalny z tzw. Bazy Wysuniętej, bo spodziewamy się, że mogą z nim być problemy.

Ruszamy jako jedni z ostatnich, co zresztą nie jest nowością :-)

PK 1 - Siedzernia P. 249 (krzaki w miedzy - 1-SZY OBOWIĄZKOWY)
Przez całe zawody będziemy się zastanawiać co powodowało organizatorami, że nakazali nam zacząć od PK1 tym samym zawężając nieco liczbę wariantów trasy.
Jedzie się tak fajnie, że przejeżdżamy zaplanowany zakręt. Nie szkodzi, podjeżdżamy do punktu z drugiej strony. Po drodze fajny widok na lotnisko, ale szkoda nam czasu na robienie zdjęć. Miejscami ślisko na błocie.

PK 12 - Dolina Grzybowska (drzewo obok rowu)
Mijamy Balice i znów mijamy skręt. Wracamy ok. 500m i czeka nas dość stromy podjazd, na szczęście asfaltowy. Licznik pokazuje 18% nachylenie. Punkt łatwo odnaleziony, przy drodze. Krótka rozmowa ze znajomymi i zjazd w dół.

PK 2 - J. Kryspinowska (w środku
Do Jaskini dojeżdżamy bez problemów. Jest. Nawet ładnie opisana, tylko… nie ma punktu :-(

Nie wygląda to dobrze © djk71

Jest drzewo obok metrowej średnicy dziura i… nic. Szukamy w promieniu kilkunastu metrów i nie ma. Zaglądamy do dziury i nic.

Próba wejścia do środka © djk71

Na tablicy informacyjnej można co prawda przeczytać, że jaskinia ma ok. 250m długości, ale tu na to nie wygląda. Dzwonimy do organizatorów, ale Ci zapewniają nas, że punkt jest. Darek wchodzi jakieś 3m do wewnątrz i dalej nic. Szukamy w okolicy innego wejścia. Nie ma. Kiedy decydujemy się wracać spotykamy Pawła, który mówi nam, że już zaliczył ten punkt.

Okazuje się, że jest tam gdzie zaczęliśmy szukać, tylko trzeba wejść głębiej. Ale jak? Na szczęście pojawia się Basia, która sprytnie wczołguje się do środka i punkt zaliczony. Tego się nie spodziewaliśmy. A jeśli ktoś cierpi na klaustrofobię?

PK 3 - J. Na Łopiankach (w środku)
Przed nami następna jaskinia.

Ładnie tu © djk71

Tu też trzeba dotrzeć do środka, ale nie trzeba się czołgać. Jest ciasno, ale dajemy radę. Tylko Darek gubi lampkę. Jak robiłem zdjęcie to jej nie zauważyłem :-)

Gdzie jest lampka Amigi? © djk71

Na szczęście jeden z zawodników ją zabiera i oddaje Amidze.

BW - Nawojowa Góra (Dom Weselny ul. Nawoja 67)
Długa droga do Bazy Wysuniętej. Końcówka po resztkach asfaltu, który chyba miał za zadanie tylko łączyć dziury. Męczące. Dostajemy nową mapę, kolejne planowanie. Tym razem kolejność zaliczani punktów obowiązkowa. Patrząc na to jak jest w terenie wybieramy asfalty, ale nie wszędzie się da.

1 - zejście jarów
Zapominamy o skali mapy i zamiast objechać asfaltem (lub jego resztkami) to pchamy się na przełaj. To nie był dobry pomysł, asfaltem niewiele byśmy nadrobili. Chwilę później jesteśmy już na szczęście na dobrej drodze i… pchamy rowery pod górkę. Nie da się jechać. Ciężko i ścieżka się kończy. Do tego opis: zejście jarów, czemu więc szukamy u góry?

Gdzie te jary? © djk71

Nie wiem jak tu trafiliśmy, schodzimy w dół i punkt jest. Dostaliśmy nieźle w kość na tym krótkim odcinku. Co więcej dalej też pchamy. W sumie chyba z 2 km pchania. Mam dość.

2 - szczycik obok strumyczka
Tu trafiamy bez problemu, nawet da się jechać. Spotykamy Pawła B., którego nie widzieliśmy na starcie. Jednak startuje, więc tych zawodów nie wygramy ;-)

3 - resztki ambony
Błoto i kolejne podprowadzanie. Mam dość. Mogę jeździć, ale nie pchać rower. Opadam zupełnie z sił.

4 - źródełko
Zupełnie nie pamiętam jak tu trafiliśmy. Pewnie było łatwo.

5 - paśnik
Tu też zupełnie bez problemów.

Czytnik na punkcie © djk71

6 - skrzyżowanie drogi i strumyczka
Tu również łatwo. Choć czuję straszne zmęczenie.

BW
Wracamy do bazy. Nie pamiętam już, w którym momencie mówię Darkowi żeby dalej jechał sam. Na byle podjeździe nie potrafię utrzymać tempa 8km/h. Rowerem! Porażka. Chcę wracać nam metę. Darek nie chce mnie zostawić. Dojeżdżamy do bazy. Nie pamiętam ile kilometrów przejechaliśmy na OS-ie: 15-17? Zajęło nam to prawie… 3 godziny.

Posilamy się pomidorową z ryżem. Pomimo, że jest nijaka bierzemy dokładkę. Korygujemy trasę. Rezygnujemy z odległych punktów i kierujemy się na Kraków chcąc zaliczyć to co będzie po drodze. W końcu po chyba pół godzinie przerwy ruszamy.

PK 6 - Moczydła (kępa drzew / krzyż...)
W Radwanowicach wjeżdżamy w boczną drogę i wprawiamy w osłupienie miejscowych, którzy zatrzymali nas informując, że dalej już nie ma drogi. Wmawiam im, że szukamy mostu kolejowego, co przyjmują z wielkim zdziwieniem, twierdząc, że tu nigdy nie było kolei. Dopiero potem okaże się, że pomyliły mi się opisy punktów :-)
Jedziemy w stronę Moczydeł i… brakuje nam drogi. Przejeżdżający drogą gospodarz informuje nas, ze droga była, ale teraz jest zaorana. Nie lubię pchać się komuś w szkodę, ale co robić. Darek rusza pierwszy i po 3m woła: Chodź tu!. Jest punkt. Ale jak? Wygląda, że jest przesunięty o jakieś 200m. Mieliśmy szczęście, że atakowaliśmy go z tej strony.

PK 9 - Łysa G. P. 427 (szczyt, obok ogrodzenia)
Teraz trochę asfaltu. Jedzie się spokojnie, aż za… bo w Karniowicach zamiast skręcić na Bolechowice i Żelków jedziemy dalej i lądujemy w Zielonej Małej. Kiedy zdajemy sobie sprawę co zrobiliśmy rozmowa jest krótka: Wracamy? Nie, nie dziś. Olewamy ten punkt, podobnie jak "dziesiątkę". Już nie mamy parcia na zdobywanie punktów.

PK 11 - Brzezie Szl. (krzaki za kapliczką)
Do 11-tki docieramy prawie bez przeszkód. Chłodno się zrobiło.

PK 13 - Kraków - Fort 41 a (w środku)
Chwilę zajmuje nam znalezienie właściwej dróżki do fortu, ale w końcu się udaje. Fort duży, większy niż nasze okoliczne bunkry. W środku niejedna impreza musiała się odbyć. Dziś na szczęście jest tu pusto. Niestety pamiątka po imprezach zostaje w oponie Darka roweru. Przerwa na zmianę dętki.

Chwila przerwy © djk71

PK 16 - Kraków - Lasek Wolski (dołek)
Po drodze wymuszona przerwa, potrzebuję cukru. Czuję zmęczenie, najchętniej bym już wrócił do bazy, ale widzę, że Darek chce jeszcze walczyć więc posilam się i jadę. Do Lasku docieramy bez problemu, ale tu już zaczyna być zabawa w szukanie właściwej ścieżki i dołka widocznego chyba tylko na rozświetleniu. W terenie całość jest pofałdowana, a ciemność nie pomaga w odnalezieniu właściwego miejsca.

Nie wiem jak Darek to robi, ale udaje mu się zsynchronizować obraz z mapy z terenem i mamy punkt. Sam bym tego nie zrobił. Szacun. Wielki szacun.

Ciężki momentami wyjazd z punktu. W końcu znów asfalt.

PK 15 - J. Jasna (w środku)
Jedziemy rowerówką wzdłuż drogi. Na Orlenie postój. Jaki duży i dobry hot-dog. Tego mi było trzeba.
Jaskinia odnaleziona bez problemu. Lampion jest tylko trzeba się tam wczołgać. Pokonuję pierwszy etap i kiedy zastanawiam się jak pokonać drugi wpada dziewczyna i porywając w locie nasze chipy wślizguje się tam jak jaszczurka. Chyba zdążyłem podziękować. Chyba, bo po chwili już jej nie było, a ja wychodząc… gubię Darka chipa. Na szczęście udaje się go odnaleźć :-)

Stąd punktu nie widać © djk71

Przed nami ostatni punkt.

PK 14 - Kraków - Stare Miasto (parkomat P 244 Plac Św. Ducha - weź paragon)
Tu nie będzie lampionu i czytnika, bo to centrum miasta. Jedziemy ulicami na azymut. Parkomatów jest kilka, ale szybko stajemy przed właściwym. Kierowcy stojących obok taksówek muszą być dziś nieźle zdziwieni jak co jakiś czas zjawiają się tu rowerzyści (piesi chyba też) i pobierają paragony.

Ile kosztuje parkowanie roweru? © djk71

Jeszcze tylko zdjęcie na Rynku i wracamy na metę.

Tu zawsze jest pięknie © djk71

Odbijamy się. Oddajemy chipy, dostajemy zwrot kaucji i… zbieramy się do domu. Wygrał Zbyszek, ale to nie jest dziwne, w końcu część punktów miał chyba pod domem :-)

Nie sprawdzamy nawet czy jest jakiś posiłek, nie przebieramy się, opłukujemy tylko z błota rowery i wracamy. Nie jesteśmy nawet jakoś bardzo wściekli, ale trochę żal, że brakło sił.

Harpagan 46

Sobota, 19 października 2013 · Komentarze(6)
Uczestnicy
Harpagan 46
Minął tydzień od Harpagana, za nami już kolejna impreza, a wpisu wciąż nie ma, ale cóż, taki to był intensywny tydzień. Czas nadrobić zaległości.

Wyjazd na kultowego Harpa do samego końca stał pod wielkim znakiem zapytania. Po Kaczawskiej Wyrypie coś mnie postrzyknęło i… przez dwa tygodnie ledwie się ruszałem. Było na tyle poważnie, że nawet z własnej i nieprzymuszonej woli dwukrotnie wybrałem się do lekarza. Na szczęście na dwa dni przed imprezą coś zaczęło puszczać więc wyposażony pełną apteczkę specyfików postanowiłem, wbrew wszystkim ostrzeżeniom i prośbom pojechać.

Kwidzyn jest strasznie daleko, szczególnie w piątkowe popołudnie i wieczór. Kiedy w końcu docieramy zaskakuje nas… luz na sali gimnastycznej gdzie będziemy nocowali. Piesi co prawda już w terenie, ale mimo wszystko, przy ponad 1000 startujących powinno być jak zwykle do bólu ciasno. Potem okazuje się, że była jeszcze jedna sala.

Wieczorne pogaduchy © djk71


Wieczór upływa w miłej atmosferze pogaduszek ze znajomymi. Rano śniadanko, przebieranie się, odebranie rowerów z przechowalni i ruszamy na znajdujący się tuż obok stadion, gdzie o 6:30 nastąpi start. Zjeżdżając po trawie czujemy, że jest ślisko, ktoś informuje, że termometr wskazuje minus jeden.

Bez odprawy, odbieramy mapy i… nie ma na nich zaznaczonych żadnych punktów! Jak to możliwe? Dopiero po oświetleniu mapy czołówką pojawiają się kolejne kółeczka. Niestety kolorystyka mapa, zagęszczenie szczegółów i panujący półmrok sprawiają, że… mam wrażenie, że nic tu nie widzę. Nie lubię map setek. I jak tu zaplanować trasę?

Trzy punkty są po lewej stronie Wisły i od nich zaczniemy. Rysujemy północną część trasy, południe zostawimy sobie wyjątkowo na później, gdy po pierwsze będziemy wiedzieli jak stoimy z czasem, a po drugie jak zrobi się jaśniej.

PK10 - TYMAWA - rozwidlenie dróg
Ruszamy i pod kołami słychać trzaskający miejscami lód. Ale zaraz czemu kompas wskazuje południowy zachód zamiast północnego? Źle zjechaliśmy z ronda. "Przebijamy się jakoś, czy wracamy?" pytam Darka. Ten pomny chyba jeszcze naszego kombinowania na Kaczawskiej Wyrypie decyduje od razu: "Wracamy". Teraz już bez problemów trafiamy na właściwą drogę, choć nie jest łatwo się przesiąść na "setkę".

Choć robi się jasno, to księżyc jeszcze widać.

Świta © djk71


Jedziemy przez 2km most nad (ponoć) Wisłą. Ponoć, bo mgła jest tak gęsta, że widać ledwie barierki mostu, a już na pewno nie to co jest pod nim. W pewnym momencie przestaję zresztą widzieć cokolwiek. Za mostem sprawdzam, czy to woda, czy lód.

Wiem, czemu nic nie widziałem © djk71


Tu już jest jakby inny świat. Prawie wcale nie ma mgły.

Mgła zniknęla © djk71


Kawałek dalej z podwórza wyjeżdżają konni w historycznych szatach, mijamy drogę na Rzym i… Betlejem… Czyżby to naprawdę był inny świat?

Kawałek dalej wjeżdżamy w ścieżkę i pudło, to nie to. Wycofujemy się, jedziemy kawałek dalej i atakujemy z drugiej strony. Teraz trafiony, zatopiony.

PK 9 - PÓLKO - izba leśna
Wracamy tą samą drogą asfaltową, o ile chwilę wcześniej tu było przejrzyście to teraz tu jest biało. Znów nic nie widzę… Czyżby pora w końcu na poważnie pomyśleć o soczewkach zamiast okularów?
Do punktu trafiamy bez problemu od wschodniej strony.

PK 17 - WIOSŁO - skrzyżowanie dróg
Po wjeździe do lasu zaczynam czuć moje plecy, niedobrze, za wcześnie.

Chwila przerwy © djk71


Mijamy wracających z punktu Trolli i wołają żeby trzymać się lewej strony. Łatwo powiedzieć, ale tu co chwilę to przecinka… Punkt ma być gdzieś obok rezerwatu Wiosło Duże. Kierujemy się za strzałkami i robimy niezłe kółko, by w końcu dotrzeć do punktu, który był 100m od miejsca gdzie skręciliśmy na rezerwat. Pięknie.

PK 6 - JANOWO - miejsce widokowe
Wracamy do mostu. Wisły wciąż nie widać, na licznikach mamy już chyba ponad 50km, a plecy bolą coraz bardziej.
Dojazd do punktu banalny. Tu mgła już trochę opada.

Zimno musiało być dziewczynom © djk71


Krótki odpoczynek i sesja zdjęciowa.

A tak se będę siedział © djk71


Co tam Darek wypatrzył?

Ciekawe czy biorą? © djk71


Spotkana na miejscu para mówi coś o 18-tce… Chyba mieli na myśli 8-kę…, albo to ekipa z innej trasy i mają inne oznaczenia punktów.

Dojeżdżają inni © djk71


PK 8 - BRACHLEWO - stajnia leśna
Strasznie wieje. Dojeżdżamy do Jałowca i skręcamy w prawo do lasu. Napotkana zawodniczka potwierdza nasz wybór. Teraz tylko jakieś 700m i skręt w lewo. Tylko, że go nie ma, powinien być zanim droga odejdzie od torów. Przeszukujmy wszystkie ścieżki i nic, albo się kończą, albo skręcają nie tam gdzie chcemy. Atak bardziej od północy ponownie bez powodzenia. Tracimy tu sporo czasu. Już mamy wracać, gdy podejmujemy decyzję o powrocie do poprzedniego pomysłu tylko, że tym razem dokładnie odmierzamy odległość i… ścieżka jest gdzie ma być. Czemu tego przedtem nie zrobiliśmy?

PK 14 - BOROWY MŁYN - droga leśna
Przejeżdżamy przez tory i kawałek dalej za zakrętem powinna być droga w lewo. Jest. Jedziemy, tylko punktu nie ma. Za daleko i kierunek droga zmieniła. Powrót, szukanie właściwej przecinki i nic. Nie ma.

NIe ma ścieżki © djk71


Wracamy do zakrętu, choć ścieżka powinna być wyraźnie za nim i jedziemy bez przekonania, nagle są zabudowania, to dobrze, na mapie też były. Kawałek dalej, jest też punkt. Znów sporo straconego czasu.

PK 18 - BIAŁA GÓRA - parking leśny
Hm… Zauważamy na mapie PK18, o którym była mowa, przy "szóstce"… No cóż w porannym świetle go po prostu na mapie nie widzieliśmy. Jechać, czy nie? Jestem za tym żeby jechać, bo to "ciężki punkt". Na Harpaganie punkty mają różne wagi (punkty przeliczeniowe): 1-4 mają wartość równą 1 punkt przeliczeniowy, 5-8 - 2pp, 9-12 - 3pp, 13-16-4pp, 17-20 - 5pp. To jest punkt "za pięć" więc lepiej zdobyć jeden taki niż kilka "lżejszych".

Jedziemy.

Biała Góra - pięknie tu © djk71


To miejsce ma swoją historię © djk71


Piękne miejsce, kiedyś już tu byłem przy okazji wizyty u klienta.

Ćwiczymy parkowanie? © djk71


Jemy po bułce, ale widzę, że Darek chce czegoś więcej… najchętniej czegoś słodkiego. Kupimy coś w Sztumie.


PK 4 - POSTOLIN - rozwidlenie dróg
Droga do Sztumu strasznie monotonna, choć zastanawialiśmy się czy to dobry wybór, to chyba tak, po spotykamy po drodze kilku zawodników z czołówki. W Sztumie zero czynnych piekarni, ale za to jest fast food. Zaliczamy kebaba i kanapkę z kebabem. Tracimy chwilę czasu, ale może zyskamy trochę sił. Punkt banalny.

PK 20 - MIKOŁAJKI - rozwidlenie dróg
Po drodze na Mikołajki zaliczamy jeszcze sklep, żeby uzupełnić napoje. Kolejny prosty punkt. Pada Darka logika, że im "cięższy" punkt tym powinien być trudniejszy do odszukania ;-)

PK 12 - ORKUSZ - rozwidlenie dróg
Prosta droga od Gdakowa, tylko pod koniec coś nam się ścieżki nie zgadzają. Niby wszystko odmierzone jak należy, ale coś nie tak. Jeszcze raz rzut oka na mapę i zjeżdżamy z głównej drogi, ale punktu nie ma. Mijamy piechurów, rowerzystów, zakopanego (utopionego) SUV-a, ale punktu nie ma. Rozmowa z piechurami i już wiemy, tam gdzie na rozjeździe skręciliśmy w lewo trzeba było odbić w prawo. Czyli byliśmy cały czas tuż obok punktu.

PK 16 - SZADOWSKI MŁYN - parking leśny
Lecimy przez las do głównej drogi. Pada (a raczej staje) mi mapnik. Teraz to nie jest istotne, punkt jest przy głównej drodze. Dojeżdżamy do niej, skręcamy w lewo, jest parking, ale nie ma punktu. Może coś namieszaliśmy. Jedziemy kawałek dalej, patrzymy na mapę, nie to musiało być tam. Wracamy, rozglądamy się, choć do tej pory wszystkie punkty były widoczne od razu. Robię zdjęcia, na dowód że byliśmy.

Gdzie jest punkt? © djk71


Darek próbuje dzwonić do organizatorów, ale nie ma zasięgu. Ja próbuję jest. Dowiadujemy się, że punkt jest "bankowo", mamy szukać, jest około 17:45, punkt ma być otwarty do 18:00. Jeszcze jeden rzut oka na parking, no ale nie ma! Telefon. Od sędziego… punkt został zdjęty przez pomyłkę wcześniej. Zostanie nam ten punkt zaliczony. Pięknie, a my straciliśmy tu przynajmniej z 10 minut. Patrzymy na zegarek i już jest tylko czas na dojazd o do mety.

Meta
Zakładamy czołówki i pędzimy co sił do mety. Daleko, dalej niż się zdawało. Docieramy spóźnieni po ponad 3 i pół minuty. Czyli dostajemy 4 punkty przeliczeniowe kary, czyli tyle ile zdobyliśmy na poprzednim punkcie. W sumie to powinniśmy się wykłócić o te punkty karne, bo gdyby punkt był na miejscu i nie szukalibyśmy, nie dzwonilibyśmy to bylibyśmy na mecie przed jej zamknięciem. Sam czas między rozmowami z sędzią to ponad 4 minuty…

Ale to nie ma znaczenia i tak jesteśmy daleko, dalej niż mieliśmy nadzieję być. Z jednej rzeczy się cieszę…, że mimo dwóch tygodni bólu, i mimo tego, że na większej części trasy plecy nie dały o sobie zapomnieć, udało się pokonać ponad 180km i zaliczyć 11PK (z 20) i 37 punktów przeliczeniowych (z 60).

Wieczorem kąpiel, jedzonko i pogaduchy ze znajomymi w oczekiwaniu na zakończenie imprezy. Trzeba przyznać, że jak na imprezę, w której startuje ponad 1000 zawodników, to organizacyjnie nie ma się do czego przyczepić.

Jak będą ładniejsze to je zdobędziemy © djk71


Myślę, że na wiosnę znów się spotkamy na Harpaganie :-)

Jesienne Trudy 2013

Sobota, 21 września 2013 · Komentarze(9)
Uczestnicy
Jesienne Trudy 2013
Byłem na tej imprezie dwa lata temu. Główne wspomnienia to to, że było strasznie zimno na sali gdzie spaliśmy i że były długie przeloty między punktami.

Dojeżdżamy z Amigą późnym wieczorem w okolice Szczecina. Tuż po wyjściu z samochodu wita nas Turysta. Szybkie informacje nas co i i jak i zaprasza nas do hotelu :-)

Szkoda, że ogrzewania nie było w hotelu © djk71


Okazuje się, że na wszystkich rowerzystów czekają takie "wygody". Rejestracja, zniesienie gratów i krótkie wieczorne rozmowy przy ognisku. W końcu czas iść spać. W nocy… zimno… Budzę się kilkukrotnie. Zmarzłem. Czyli standard tutaj.

Poranek jest piękny choć chłodny.

Pięknie się dzień zaczyna © djk71


Śniadanie, przygotowanie rowerów i idziemy na odprawę. Mamy do zaliczenia 17 punktów w 15-godzinnym limicie czasu. Optymalny dystans to 200km. Szybka (jak na nas) analiza mapy i ruszamy na trasę.

9:27 - PK 1 - Drzewo ok. 80m od rozwidlenia dróg
W drodze do punktu chcę za wcześnie skręcić, Darek przypomina mi, że to mapa w skali 1:100 000, a nie "pięćdziesiątka", do której przywykliśmy. Niby wiedziałem, ale przyzwyczajenie…

Jazda po bruku daje w kość… (dosłownie). Chwila szukania i jest punkt, zresztą kręci się wokół niego sporo osób.

Pierwszy punkt zaliczony © djk71


10:00 - PK 2 - Drzewo za przepustem
Jedziemy dalej. Zapowiada się sporo asfaltu (lub bruku) i duże odległości między punktami.

10:45 - PK 4 - Drzewo w trzcinie
Jedziemy z punktu nieco inaczej niż zaplanowaliśmy, przez Stare Czarnowo. W Dębinie ścieżki nieco zagmatwane, ale objeżdżamy wioskę i lądujemy wprost na punkcie. Potem okazało się, że można było skrócić trasę przez jakiś PGR, czy coś w tym rodzaju.
Chwila szukania (za daleko)...

Gdzie jest punkt? © djk71


Ale w końcu jest :-)

12:00 - PK 17 - Złamane drzewo ok. 50 m od skrzyżowania dróg
Coś mi dziwnie mapnik powiewa... Okazuje się, że ułamał się fragment podstawy, no cóż... swoje już przeszedł... Tylko co teraz? Stajemy pod sklepem, Darek robi zakupy, a ja próbuję reanimacji. Zobaczymy na ile wytrzyma. W międzyczasie na zakupy dojeżdża inny rowerzysta.

Nie ma jak dopasowany rower © djk71


Oprócz zdjęć, krótka konwersacja z właścicielem. Samoróbka ma już 19 lat, ale jest w planie nowszy model...
Na punkt trafiamy bez problemu. Ale trochę czasu nam zeszło.

Złamane drzewo © djk71


12:40 - PK 9 - Za pagórkiem ok. 80m od znaku ślepa ulica
Znak jest, a wznoszący się za nim podjazd skojarzyliśmy z pagórkiem. Oj naszukaliśmy się punktu wszędzie. I po prawej (gdzie miał być) i po lewej. Już chciałem dzwonić do orgów, kiedy Darek stwierdza, że może punkt jest przed znakiem. Szukamy i jakimś cudem wchodzimy na punkt. Tylko gdzie ten pagórek?

Pagórek? © djk71


Za dużo czasu straconego.

13:39 - PK 14 - Drzewo pomiędzy 4, a 5 słupkiem ogrodzenia
Nie chcąc wbijać się na trasę szybkiego ruchu objeżdżamy teren wzdłuż torów. W Kliniskach Wielkich przejeżdżamy przez szosę i zamiast zaplanowaną wcześniej ścieżką jechać do punktu to wymyślamy, że pojedziemy niebieskim szlakiem. Szlak jest tylko nic się nie zgadza, jeszcze raz i lądujemy w miejscu gdzie byliśmy wcześniej. Wycofujemy się i jedziemy szukać naszej ścieżki. Chwila wątpliwości, czy to ta, ale próbujemy i bez problemu już namierzamy punkt.

Niestety tracimy tam bardzo dużo czasu, a szlak wiedzie zupełnie inną drogą niż na mapie...

14:15 - PK3 - Schody donikąd ok. 40 m od wiaty
Bez problemów docieramy do wiaty i szukamy schodów nad rzeką.

Aż by się chciało odpocząć © djk71


Nie ma. Są za to z drugiej strony.

Są i schody donikąd © djk71


15:18 - PK 8 - Brzoza ok. 15m od drogi
Jedziemy na skróty, ale jakoś strasznie ciężko mi się jedzie. Wyjeżdżam na asfalt zmęczony. Stajemy przy sklepie. Wewnątrz wrażenie niesamowite... Kilkadziesiąt lat wstecz...
Posilamy się i... za chwilę kolejna przerwa. Z tyłu niewiele mi już powietrza zostało. Może to stąd tak mnie zmęczył ten poprzedni odcinek...

Naprawa i za chwilę jesteśmy na punkcie.

16:31 - PK 11 - Drzewo przy rowie ok. 10m drogi
Jedziemy przez las od strony Sowna. Odmierzamy odległość i skręcamy. Jest rów, ale nie ma punktu. Szukamy wszędzie, z każdej strony, choć to wbrew mapie, ale nie ma. Po śladach widać, że nie tylko my tu szukaliśmy.

Wracamy do poprzedniej przecinki i tam też nic. Co najwyżej pająki.

Na co tu dziś zapolować? © djk71


Jedziemy w drugą stronę i jest jakiś ogrodzony młodnik, ale za daleko.
Jeszcze raz poprzednie miejsce i w końcu telefon do organizatora. Potwierdza, że punkt jest obok ogrodzonego młodnika. Niech to szlag.

Tym razem trafiamy na punkt, ale wydaje nam się, że ten jeden punkt był w nieco innym miejscu niż wskazywała to mapa. Strasznie dużo czasu tu straciliśmy.

17:31 - PK 15 - Drzewo na skraju skarpy
Wyjeżdżamy dyskutując o punkcie, ścieżki nijak mają się do mapy więc jedziemy trochę na czuja. Po chwili jest... bufet (?). Auto z zaopatrzeniem, w środku lasu, grill... i wołają nas... Zjeżdżamy. Okazuje się, że ktoś sobie imprezkę zrobił :-) Namawiają nas na skorzystanie z poczęstunku, ale czasu coraz mniej, a dopiero 100km za nami.
Śmiejąc się z bufetu nie zauważamy, że lądujemy przy stacji w Reptowie. Pięknie, kolejne kółko nas czeka.
Jest skarpa, jest punkt. Ale znów strata czasu.

18:28 - PK 13 - Betonowa zapora na skraju pola
Długi przelot aż do Stargardu Szczecińskiego na byłe radzieckie lotnisko wojskowe. Punkt przy pasie startowym ukrytym między kukurydzą robi wrażenie.

Pas startowy © djk71

Rozmowa ze spotkanym tu zawodnikiem utwierdza nas w przekonaniu, że lepiej było zacząć "od góry" - tam punkty były gęściej rozłożone.

19:25 - PK 6 - Samotne drzewo
Szybkie zakupy w sklepie i kolejny długi przelot.
Po zaliczeniu punktu, krótki popas (ach te kiełbaski) i czas założyć czołówki i lampki.

20:33 - PK 10 - Stare drzewo na samiutkim cypelku
Jedziemy w stronę Ryszewka i skręcamy w długą, gładką prostą szosę. Dalej wzdłuż wału na samiutki cypelek. Ciemno.

Gdzie jest Amiga? © djk71


21:35 - PK 16 - Drzewo ok. 10m od kładki wędkarskiej
Od jakiegoś czasu już bolą mnie 4 litery... Przejazd po płytach mnie męczy. Mam dość. Dojeżdżamy do Babina. Teraz trzeba znaleźć właściwą ścieżkę między budynkami. Po chwili wyjeżdżający z punktu zawodnicy niechcący wskazują nam niechcący gdzie mamy wjechać.

Zostały nam trzy punkty. Nie zdążymy wszystkich "zrobić":
PK 5 - Stara jabłoń
PK 7 - Murek śmietnika
PK 12 - Drzewo ok. 20 m od słupa elektrycznego

Może dalibyśmy radę zaliczyć w drodze do bazy "siódemkę", ale ja mam dość. Nie mogę siedzieć, a poza tym cały czas mam świadomość że ta noc będzie bardzo krótka. Nad ranem chcemy wyjechać do Bełchatowa. Jutro ostatnie zawody w Pucharze Bike Orient. Im później wrócimy, tym krócej będziemy spali.

22:43 - Meta
Decydujemy się wracać do bazy. Wybieramy skrót przez polną drogę blisko Babinka. Niestety droga się w pewnym momencie kończy i czeka nas przedzieranie się przez pola. Dobrze, że już wszystko skoszone.

W końcu wyjeżdżamy w Kartnie. Jadę na stojąco. Stąd już tylko kilka kilometrów do mety po... bruku.... Tak tego mi brakowało.

Przyjeżdżamy na 13 miejscu. Jak zwykle jest wiele gdyby... Ale nie ma na to czasu. Skromny posiłek, krótki pogaduchy przy piwie, które wyjątkowo ciężko dziś wchodziło i trzeba iść się spakować. Niestety nie ma szans na kąpiel, bo... nie ma ciepłej wody...
Spakowani, doprowadzeni do porządku alternatywnymi metodami, kładziemy się spać o 0:30. Budziki nastawione na 4:00.

Mordownik, czyli prawie nieśmiertelni

Sobota, 14 września 2013 · Komentarze(11)
Uczestnicy
Mordownik, czyli prawie nieśmiertelni

Już sama nazwa imprezy brzmi groźne - Mordownik - II ekstremalny maraton. Niewyspani ruszamy z Amigą bladym świtem do Kroczyc koło Zawiercia. Przed nami 135 km w optymalnym wariancie i 14-godzinny limit czasu. 21 punktów do odnalezienia. I jak znamy życie to piachy i podjazdy :-) Na termometrach 12-13 stopni. Nie do końca wiadomo jak się ubrać, tym bardziej, że pod wieczór ma padać.

Na miejscu krótkie (znów zbyt krótkie) rozmowy ze znajomymi. Odprawa, pamiątkowe zdjęcie i ruszamy.

PK 15 - ambona
Krótko przed punktem Amiga łapie kapcia. Niezły początek. Chwilę później zaliczamy punkt.

Świetny początek © djk71


PK 14 - róg polany
Musimy minąć tory. Nie wszystkie drogi są przejezdne.

Tędy nie przejedziemy © djk71


Po chwili jednak jedziemy już wzdłuż torów. Przegapiamy odbicie w las, ale po chwili docieramy do polany od strony asfaltu.

Czasem łatwiej skakać niż jechać © djk71


PK 5 - grota
Przelot asfaltem do Rzędkowskich Skał. O mały włos nie mijamy skrętu na skałki. Chwila szukania i jest grota. Ciekawy punkt.

W grocie © djk71


W grocie © djk71


PK 10 - sosna płd-zach od przełęczy
Trochę pchania pod górkę po piachach, ale punkt znaleziony bez problemu.

PK 11 - skała
Znów piaski, czasem trzeba zejść z roweru, chwila wątpliwości gdzie skręcić, ale w końcu trafiamy idealnie.

PK 13 - skrzyżowanie
Mówię Darkowi, że ciężko mi się jedzie. U niego podobnie. Czyżby to efekt trzech godzin spania w nocy i dość intensywnego (jak zwykle zresztą) zawodowo ubiegłego tygodnia?
Po drodze piękne widoki.

Zamek w Mirowie © djk71


PK 12 - duży buk
Ładna rowerówka wzdłuż drogi. Pierwsze napisy w obcym języku, tylko kiedy przekroczyliśmy granicę?

Międzynarodowe oznaczenia punktów © djk71


PK 9 - skrzyżowanie
W ścieżkę prowadzącą na punk trafiamy bezbłędnie, tylko gdyby nie Darek to przegapiłbym lampion.

Punkt widoczny, a jednak bym przegapił © djk71


PK 19 - niewyraźna droga
Wyjeżdżając z lasu zaczyna mnie nosić na boki. Oczywiście uchodzi powietrze w przednim kole. Zmiana dętki. Parę minut w plecy. W kapciach 1:1. I oby tak zostało.
Opis punktu budzi lekki niepokój, ale droga jednak widoczna.

PK 20 - skrzyżowanie, gruby buk
Wstępnie planowaliśmy pojechać nieco dookoła asfaltem, ale wybieramy teren i to jest dobra decyzja.

Po drodze ciekawe oznaczenia na drogach... Tylko czemu zakaz parkowania był na dwupasmówce... :-)

Zakaz zatrzymywania, dwupasmówka © djk71


PK 21 (R1) - żółty dom

Przed nami Olsztyn © djk71


Olsztyn i punkt żywieniowy. Sympatyczni gospodarze i poczęstunek. Spotykamy po raz kolejny zawodników, z którymi od kilku punktów mijamy się na trasie. Krótka wizyta w sklepie (mimo bufetu ;-) ) i ruszamy dalej. Wcześnie krótka rozmowa z parą, która jedzie czerwonym szlakiem do Krakowa, lekko z przyczepką na piaskach nie będą mieli. Pamiętamy coś z Transjury :-)

PK 16 - w młodniku
Długa prosta i jest punkt.

PK 18 - skrzyżowanie przecinek, teren zmieniony przez odkrywkę
Teren rzeczywiście nieco zmieniony, rozdzielamy się przeczesując okoliczne ścieżki, na szczęście bardzo szybko karta jest podbita. Mamy spory zapas czas żeby zaliczyć wszystkie punkty i dotrzeć w limicie 14 godzin na metę.

PK 17 - płn strona bagienka
Mijamy Zaborze i kierujemy się na zachód. Zatrzymujemy się na chwilę, prawie zachód. Jedziemy dalej. Mają być stawy. Mijamy je zastanawiając się czemu ich nie ma na mapie (!) i szukamy ich dalej. Dopiero po chwili orientujemy się, że jesteśmy za daleko. Wracamy, mijamy domki letniskowe i nie ma punktu.

Są inne ciekawe punkty...

Współczesne ruiny © djk71


Wracamy, napotkani zawodnicy kierują nas we właściwą drogę. Po chwili mamy punkt. Okazało się, że 20-letnia mapa potrafi robi psikusy. Kiedyś tu było inaczej. Straciliśmy sporo czasu.

PK 7 - płn strona bagienka
Łatwy punkt.

Brzeg bagna © djk71


Amiga dopompowuje koło. Jedziemy dalej. Trafiamy na czerwony szlak i… się go trzymamy choć nijak się on ma do tego pokazuje mapa. Szlak się kończy, a my jesteśmy nie wiadomo gdzie. Próbujemy dotrzeć do szosy, ale zajmuje to chwilę. Przez nieuwagę zafundowaliśmy sobie kilka kilometrów i kolejne minuty.

PK 6 - skrzyżowanie ścieżek
W końcu jest szosa, tylko w którym miejscu jesteśmy? W lewo, w prawo, jeszcze raz w lewo i już wiemy gdzie jesteśmy. Teraz tylko do punktu. Jest zakręt stąd już punkt jest w linii prostej. Jest tylko, że my jedziemy nie na północ tylko na północny zachód. Do tego za daleko. Zamiast wrócić i zaatakować jeszcze raz próbujemy korygować swój błąd. Efekt - kolejne kilkadziesiąt minut w plecy. W końcu lądujemy przed jakimś gospodarstwem. Gospodarz już przywykł, że ludzie docierają tu od strony lasu i otwiera nam bramę przepuszczając nas do drogi. Jesteśmy w punkcie wyjścia. Teraz już trafiamy bez pudła. Punkt był 2-3 minuty stąd. Porażka.

PK 4 - załamanie muru
Dojeżdżamy do drogi 793 i mkniemy ją na północ. Nie zauważamy, że nasza droga biegła prosto. Kolejne kilometry i minuty do kolekcji.
Wracamy. W lesie niesamowicie długie ogrodzenie. Ktoś chciał mieć prywatny las? Jest lampion. Zakładamy czołówki , włączamy lamki i jedziemy dalej. Coraz mniej czasu.

PK 2 - skrzyżowanie kanałów
Szybie zakupy, ubieram się trochę cieplej, Darek po raz kolejny dopompowuje koło. Dowiadujemy się, że ponoć drogi, która jest zaznaczona do punktu, nie ma w rzeczywistości. Jedziemy. Droga jest. Jedynie ostatnie kilkadziesiąt metrów to już ścieżka. Tylko jak znaleźć tu po ciemku skrzyżowanie malutkich kanałów. Kanał trafiam… lewą nogą. Mokro :-) Po chwili Darek ma punkt.
Wracamy. Jedziemy lasem. Z przeciwka widzimy czołówkę. Zjeżdżamy na drugą koleinę i właściciel światełka też tam przechodzi. Znów zmiana stron i to samo. Na widok strzelby w ręce się zatrzymujemy. Na szczęście to leśniczy, który myślał, że jesteśmy kłusownikami. Dobrze, że najpierw zapytał, a nie strzelał od razu.

PK 3 - koniec drogi leśnej
Co raz częstsze pompowanie. Punkt prosty. Jeszcze dwa, ale czasu już bardzo mało.

PK 1 - ambona
Kolejny punkt i kolejna dawka powietrza. Amiga będzie miał niezłego bicepsa :-)

PK 8 - kępa drzew (pominięty)
Zegar pokazuje, że do mety dojedziemy na kilka minut przed limitem czasu jeśli pojedziemy asfaltem. Do punkt wiedzie droga przez las. Niby krótsza, ale nie wiadomo jakie będą warunki. Możemy zaryzykować i wrócić z kompletem punktów, ale jeśli się spóźnimy to zostaniemy zdyskwalifikowaniu.
Odpuszczamy. NKL nam się nie opłaca.

Meta
Przyjeżdżamy kilka minut przed końcem limitu czasu, trochę źli na siebie o te kilka punktów gdzie uciekło nam sporo minut. Inaczej dotarlibyśmy na metę z kompletem i dostali medale "Immortal". Trudno, za rok :-)

Podsumowanie
Bardzo faja trasa, punkty na swoich miejscach, było gdzie się zmęczyć. Sympatyczni organizatorzy, ładne koszulki i całkiem dobre jedzenie, choć zdążyliśmy już tylko na końcówkę. :-)

Zrobiliśmy ponad 170km w ciągu 14 godzin. Zwycięzcy przejechali ponoć około 130km i przyjechali ponad 6 godzin przed nami. Jest nad czym pracować. Żal tego jednego punktu, ale czasu nam zabrakło na własne życzenie. Kilka momentów dekoncentracji i cała nadwyżka czasu poszła się paść...

Jeszcze tu wrócimy.

Leśno Rajza

Sobota, 7 września 2013 · Komentarze(20)
Uczestnicy
Leśno Rajza

W planach były zawody, ale dostaliśmy info od szczypiorizki, że 7 września w Kaletach jest organizowany rajd otwierający nowy szlak rowerowy o sympatycznej nazwie Leśno Rajza. Długość szlaku około 100km. Zdecydowaliśmy z Amigą, że wybierzemy w ten weekend wariant turystyczny. Tym bardziej, że to bliskie okolice, a niezbyt znane.

Leśno Rajza © djk71


Wstajemy wcześnie, bo start o siódmej rano, a dojazd to około 30km, o ile nie pomylimy leśnych ścieżek :-) 5:30 jesteśmy w Stolarzowicach gdzie ma dołączyć do nas kolega z pracy - Witek jadący z Gliwic. Krótki telefon, ma małe opóźnienie więc spotkamy się w Tarnowskich Górach gdzie mamy jeszcze coś do załatwienia.

Na Rynku jak zwykle pustka. Wbrew napisom, które widzimy.

Masa ludzi © djk71


Dojeżdża Witek.

Już jestem © djk71


Nie ma czasu na odpoczynek, bo już 6:20. Jedziemy. W lesie popełniam mały błąd, ale nie kombinujemy tylko wracamy i wjeżdżamy tym razem już na prawidłową ścieżkę. W okolicach Głębokiego Dołu czuję, że mam potwornie zmarznięte dłonie. Po chwili wszystko się wyjaśnia. Kiedy wyjeżdżaliśmy było 11 stopni, tu jest około 3 stopni.

Lekko spóźnieni docieramy na miejsce startu. Kilkadziesiąt osób, większość w rajdowych koszulkach.

Gotowi do startu © djk71


Wśród nich jeszcze jeden kolega z pracy, Maciek, który dojechał tu samochodem wraz z Bogusią.

Jest i Maciek © djk71


Odczytują nasze nazwiska (więc zdążyliśmy), odbieramy koszulki, gadżety, wśród nich schematyczna mapa trasy oraz bardzo interesujący film DVD - Leśno Rajza, czyli podróż po zielonych zakątkach Śląska.

Biorąc pod uwagę, że wśród nas są ludzie w różnym wieku, na bardzo różnych rowerach nie spodziewamy się zbyt szybkiego tempa.

Trasę można objechać nie tylko na sportowym rowerze © djk71


Mylimy się. Jedziemy szybko, w stronę Miasteczka Śląskiego, tak szybko, że peleton się rozrywa i powstaje kilka małych grupek. Nie do końca jestem pewien, czy wszyscy wiedzą jak jechać, pomysłów jest dużo, ale w końcu udaje nam się spotkać wszystkim (chyba) nad Chechłem. Krótkie spotkanie z burmistrzem, kolejne gadżety i jedziemy dalej. Mijamy bokiem Świerklaniec, myślałem, ze zahaczymy o park lub zalew, ale nie.

Brynica, Bibiela... tu byłem przekonany, że zaliczymy Pasieki i zalaną kopalnię, niestety mijamy je z boku. Trochę zbaczając z trasy (żeby nie jechać dwa razy tym samym kawałkiem) dojeżdżamy do kolejnej gminy. W Wożnikach czeka na nas pani burmistrz z wodą, wafelkami i informacjami o ciekawostkach w gminie.

Czas się rozebrać, ciepło...

W Woźnikach © djk71


Kończymy przerwę i jedziemy dalej. Kilka osób nadaje ostre tempo, jedziemy z nimi. Mijamy zalew Zielona. Miejscami jest interesująco.

Mijamy kilka takich tabliczek © djk71


Zdjęcie obowiązkowe...

Przed nami ciekawy odcinek © djk71


Robiąc zdjęcia zostajemy sami na szlaku, na szczęście tu jest świetnie oznakowany. Spoglądamy na wszelki wypadek na mapę i okazuje się, że przegapiliśmy postój w Kaletach. Jak się potem okaże ekipa zjechała ze szlaku i pojechała na... grochówkę.

Nie martwimy się tym specjalnie, bo zatrzymujemy się w ośrodku sportowo-rekreacyjnym w Koszęcinie. Dziwnie pusto tu przy takiej pogodzie.

A gdzie ludzie? © djk71


Zakładamy, ze mamy około godziny przewagi więc pozwalamy obie na chwilę relaksu. Schabowy i zimne piwko to to czego nam było potrzeba. Jest też czas na drobny serwis.

Czas na dłuższą przerwę © djk71


W końcu ruszamy na spotkanie reszty grupy. Spotykamy kilka osób, wszyscy narzekają na kamienie, które zostały rozsypane w celu utwardzenia ścieżki ale w żaden sposób nie da się po nich jechać.

Znów zniknęły oznaczenia szlaków, krótka konsultacja z GPS-em i po chwili spotykamy się z resztą grupy, niestety już bez Maćka i Bogusi.

Tu też jest pięknie © djk71


Decydujemy się przystanąć na kawę w Piłce.

Zaspokoiwszy głód i pragnienie ruszamy dalej. Mijamy Pomsyk i lądujemy w Kokotku. Kawałek wzdłuż DK11 i wjeżdżamy do lasu. Niestety następuje jakieś nieporozumienie organizacyjne i jesteśmy nie na tej ścieżce. Dowiadujemy się o tym już po kilkuset metrach. Pada hasło: wracamy, ale na myśl o piachach, przez które właśnie przebrnęliśmy wszyscy chcą jechać dalej i dojechać do szlaku z drugiej strony. Niestety tu też są piachy.

Już późno, Darkowi się spieszy więc rusza w stronę Katowic, a my po chwili spotykamy oznaczenie szlaku. Teraz już prawie bez problemów docieramy do pałacu w Brynku. Możliwość uzupełnienia wody. Samochód techniczny czeka tu na nas.

Wóz techniczny © djk71


Prawie, bo oznaczenia, które są na drzewach potrafią wprowadzać w błąd. Bo co na przykład oznacza taki znak?

Prosto czy w lewo? © djk71


Zwykle skręt, ale nie tu, tu czasem oznacza dalej prosto... Do korekty.

Ostatnia przerwa na uzupełnienie wody w Brynku i jedziemy w stronę Boruszowic. Stamtąd już głównie asfaltem, na szczęście mało uczęszczanym i w lesie jedziemy w stronę Mikołeski i Kalet.

W Kaletach czeka na nas zastępca burmistrza, który pewnie nasłuchał się sporo narzekań, na piach, na oznaczenia itp, że sprawiał wrażenie nieco zakłopotanego.

Prawda jednak jest taka, że wszyscy byli uśmiechnięci, że nikt tak naprawdę chyba nie narzeka. Mamy uwagi, ale jesteśmy zadowoleni.

Biorąc pod uwagę, że udało się poprowadzić 100km szlak prawie tylko i wyłącznie w terenie, w lesie, że udało się to zrobić przez sześć gmin, to powiem tylko pełen szacun. Taki sam jak dla wszystkich uczestników, którzy w niezłym tempie, z uśmiechem na ustach pokonali cała trasę.

Na koniec czeka na nas kiełbaska z grilla i pora się żegnać. Przed nami jeszcze kilkadziesiąt kilometrów do domu. Robi się już ciemno więc nie kombinujemy tylko poranną trasą wracamy do domu. Mimo paru kilometrów już w nogach wraca się całkiem spokojnie. W sumie zastanawiam się czy nie odwieźć Witka do Gliwic wtedy wyszłoby w sumie ponad 200km, ale decyduję się jednak wrócić do domu. Już wieczór, a syn sam w domu :-)

Podsumowując, fajnie spędzony dzień, miłe towarzystwo, nowe ścieżki...

Nie byłbym sobą gdybym się czegoś nie czepiał, ale to tylko po to, aby w przyszłości było lepiej. To była inauguracja trasy więc zrozumiałe, że jeszcze nie wszystko jest dograne.

Co bym zmienił
:
1. Poprawa oznaczeń
- wyraźne zaznaczenia skrętów
- likwidacja (lub zmiana) mylących strzałek, gdy trasa wiedzie prosto
- potwierdzenie szlaku zaraz za skrzyżowaniem, bo czasem był zakręt,a potem przez kilkaset metrów żadnego oznakowania
- dodanie literek LR, tam gdzie częścią Leśnej Rajzy są inne już istniejące szlaki (jak w Miasteczku).
2. Tabliczki z kierunkami odległościami, żeby było wiadomo dokąd można w danym kierunku dojechać
3. Schematyczne mapki pokazujące przebieg całego szlaku jak np. tutaj
4. Tabliczki informujące o atrakcjach w pobliżu szlaku
5. I oczywiście czekamy na porządną mapę z zaznaczonym i opisanym szlakiem

I jeszcze jedno, ale to już u siebie... Aparat w plecaku to porażka. Nie zawsze jest czas na zatrzymanie się i wyciąganie aparatu. Aparat musi być w kieszonce na plecach. Musi być więc mały!!!

IV Izerska Wielka Wyrypa

Sobota, 17 sierpnia 2013 · Komentarze(8)
Uczestnicy
IV Izerska Wielka Wyrypa

Po tegorocznej Rudawskiej Wyrypie i Izerskiej Wyrypie sprzed dwóch lat wiedziałem, że nie będzie łatwo. Do tego tydzień temu uphill na Śnieżkę oraz tydzień w Karkonoszach sprawia, że nie czuję się w ogóle na siłach walczyć. Mimo to oczywiście jedziemy wraz z Amigą, który dodatkowo ma w nogach jeszcze prawie 300km z przed tygodnia.

Informacje na stronie Wyrypy również nie zapowiadają, że będzie łatwo:
"WARUNKI NA TRASIE: na dzień dzisiejszy nie są najłatwiejsze, ostatnie opady spowodowały rozmycie dróg leśnych, natomiast wszystko jest do przejścia niektóre drogi wraz ze wzrostem roślinności zanikają, ale jeszcze w niedzielę były rowerowo przejezdne dla orientalistów – przebieżność lasów słaba dla rowerzystów – opony zdecydowanie z bieżnikiem."

Przejezdne dla orientalistów - znaczy to pewnie, że nikt normalny by tam nie pojechał :-)

Do Lwówka Śląskiego przyjeżdżamy tuż przed 5-tą rano. Przebieramy się, przygotowujemy i tuż po 5:30 meldujemy się na odprawie. Tradycyjnie na starcie dostajemy minimapkę z zaznaczonymi punktami gdzie będą rozdawane właściwe mapy. Mamy dwie pętle: wschodnią i zachodnią. Wybieramy jedną, a po jej zaliczaniu oddajemy w bazie kartę i bierzemy drugą mapę i ruszamy w dalszą cześć trasy. Obie pętle w optymalnym wariancie mają po ok. 75km i w sumie 1850m przewyższenia.

Pierwsza mapka w mapniku © djk71


Zaczynamy od pętli wschodniej, bo jakoś tak mi się kojarzy, że tam jest bardziej górzysty teren.

Ruszamy na punkt rozdawania map i zaczynamy planować trasę. Łatwo nie jest, ale po chwili jest gotowa. Ruszamy jako jedni z ostatnich, za nami jeszcze tylko tomalos i Łukasz.

Pętla wschodnia

PK 3 - Zagłębienie terenu - u podnóża skał
Z mapy usunięto wszystkie oznaczenia szlaków, bo ponoć zupełnie rozmijały się z tym co jest w rzeczywistości. Jedynie na tym odcinku pozostawiono oznaczenie zielonego szlaku. Jedziemy jak po sznurku. W końcu powinien być punkt. Jest skała, szukamy w kilka osób i nie ma. W końcu ktoś zauważa oznaczenie niebezpiecznego miejsca. Wszystko jasne, jesteśmy za blisko. Po chwili jest punkt.

PK 2 - Ruiny - od północy
Ruszamy żeby odrobić stracony czas, mijamy wioskę i zaraz powinien lasek i ruiny. Wjeżdżamy i… nie ma. Szukamy kilka minut i nic. Spoglądamy na mapę jeszcze raz i już wiemy, to był wcześniejszy zagajnik. Oczywiście punkt jest. Wniosek jest prosty - trzeba jednak mierzyć odległości. Tu nie wjeżdża się przypadkowo na punkt, tu trzeba go odnaleźć.

PK 1 - Przepust
Polna droga, mamy odbić w lewo i znów przejeżdżamy zjazd, znów nie mierzyliśmy odległości, na szczęście po chwili jest kolejna ścieżka. Chwila poszukiwań i jest kolejny punkt.

PK 5 - Cypel lasu
Jedziemy dalej, Darkowi strasznie szaleje napęd. Nie brzmi to dobrze, czyżby zaraz miał się zerwać? Na wszelki wypadek stajemy przy sklepie żeby zdiagnozować problem. Szybkie zakupy, udaje się kupić drożdżówki wprost z samochodu, choć sprzedawca nawet nie wie, że ma takie rzeczy w ofercie :-)
Problemem w Amigi rowerze jest zgięte ogniwo.

Usuwanie awarii i zakupy © djk71


Gdzie ma być ten łancuch? © djk71


Wymiana i jedziemy dalej. Tym razem punt znaleziony bez problemu.

Punkt widoczny z daleka © djk71


PK 4 - Skraj polany - od północy
Następny punkt blisko, ale mylę skalę mapy i odmierzam 500m zamiast 250m.

Ładna polana, ale nie ta © djk71


Po chwili korekta i jesteśmy na punkcie.

PK 10 - Skrzyżowanie ścieżek
Łatwy dojazd do punktu tylko nie bardzo nam się zgadza odległość przecinki. Na szczęście trafiamy we właściwą.

PK 6 - Granica kultur - 50m od ścieżki
Nie lubię granic kultur, ale tu wydaje się być prosto. Wydaje bo spędzamy tu mnóstwo czasu. 50m odmierzamy nie od tej ścieżki, od której powinniśmy. Spod nóg ucieka mi w pewnym momencie lis. A punktu wciąż nie ma. Telefon do organizatora i potwierdza, że punkt powinien być. Po chwili go odnajdujemy. Żeby zaliczyć wszystkie punkty w ciągu 16h powinniśmy zaliczać punkt co około pół godziny. Przy tej kalkulacji mamy w sumie około 2h straty :-(

PK 11 - Przepust
Zagadujemy się i przejeżdżamy punkt. Cofamy się i bez problemu go odnajdujemy.
Po drodze mnóstwo ruin, krzyży pokutnych...

Magiczne ruiny © djk71


PK 13 - Wąwóz przy drodze
Teraz długi przelot.

Nie wygląda to ciekawie © djk71


Potrzebujemy już sklepu, niestety nie ma nic po drodze. Punkt podbity, teraz tylko przedarcie się przez pole pokrzyw. Parzą w… uszy...

PK 15 - Przy ratuszu (bufet)
Kolejny punkt to miał być PK 16 - ambona. Słońce i zmęczenie daje nam w kość. Potrzebujemy sklepu. Zjeżdżamy do Bystrzycy i jest sklep - zamknięty. Rzut oka na mapę i czeka nas ostry podjazd pod górę. Mamy już tyle straty, że proponuję żeby go odpuścić. I tak już wiemy, że nie zaliczymy wszystkiego. Amiga przystaje na to. Jedziemy do Wlenia.
Potrzebowaliśmy tego, pomarańcza, arbuz, woda, wafelki… i sklep.

PK 14 - Na skarpie - 50m od ścieżki
Kolejny punkt na skarpie. Zostawiamy rowery u góry i przeczesujemy stromą skarpę. Stromo. Nagle okrzyk jednego z zawodników: jest. Ok. Można jechać dalej.
Czuję zmęczenie, podjazdy mnie zabijają, dlatego odpuszczamy PK8, który znajduje się na szczycie.

PK 9 - Na ścieżce
Bez problemu docieramy do punktu. Tuż przed punktem spotykamy Wikiego i kilku innych zawodników.

PK 7 - Dół przy drodze
Do punktu wiedzie ścieżka, najwęższa z wszystkich w okolicy, ale udaje się tam dotrzeć.

W dole © djk71


To tyle z tej pętli. Wracamy do bazy. Jest 16:30, czyli 2,5 godziny po połowie czasu i bez 3 punktów. Oddajemy karty z pierwszej pętli i bierzemy drugą mapę Uzupełnienie bidonów, posiłek i można planować kolejna rundę. Wiemy, że tu też nie będziemy w stanie zdobyć wszystkiego. Wybieramy te, które wydają się być najprostsze do zdobycia.

Pętla zachodnia

PK 3 - W wyrobisku
Ruszamy z Lwówka i jedzie się tak fajnie, że o mało co nie przegapiamy zjazdu z drogi. Dogania nas grupka dzieciaków, mają satysfakcję, że przeganiają nas. Tyle, że my już mamy w nogach ponad 90km, a przed nami jeszcze kilka godzin jazdy. Oczywiście kiedy tylko droga zaczyna się piąć pod górę wyprzedzamy ich i zatrzymujemy się obok wyrobiska. Lampion i perforator odnalezione.

PK 7 - Drzewo przy drodze
Najłatwiejszy punkt, w nocy bez lampy trudno by go było przegapić, ale droga daje nam trochę w kość. Mijamy Piotrka, który właśnie zjeżdża z kompletem punktów do bazy po swoje kolejne zwycięstwo.

PK 9 - Ruiny
Coraz bardziej czuję ból w łydkach. To efekt czwartkowej włóczęgi po górach, wczoraj nie byłem w stanie chodzić. Podjeżdżamy w okolice punktu i czeka nas wspinaczka. Nie dam rady. Smaruje nogi jakimiś specyfikami, które dał mi żona i po chwili jest ulga. Spotykamy Piotrka, też jest zmęczony. Mamy punkt i jedziemy dalej w towarzystwie Tomka i Łukasza.

PK 13 - Przy ratuszu (bufet)
Kolejny raz ten sam punkt, czy bufet. Dobrze nam tu. Nawet nam się specjalnie nie spieszy. W końcu jednak ruszamy. Odpuszczamy odcinek specjalny, bo wygląda, że będzie oznaczał wspinaczkę. I jedziemy na czternastkę.

PK 14 - Skraj zagajnika
Wspinaczka nas jednak nie mija, najpierw pod Górę Zamkową, a potem z Kleczy asfaltowy podjazd prawie na punkt.

Pięknie, ale najpierw trzeba było tu wjechać © djk71


Decydujemy się wracać drugą drogą i Bogu dziękujemy, że nie wybraliśmy odwrotnego kierunku. Podjazd tu oznaczałby pewnie przynajmniej częściowy spacer.

PK 10 - Nad stawem
Dotarcie do punktu strasznie mnie męczy. Głupio by go było jednak odpuścić, gdyż jest po drodze do bazy. Mam dość, nie chce mi się już nic zaliczać. Zjeżdżamy do Pławnej Górnej i myślę już tylko o powrocie. Po raz kolejny spotykamy się z chłopakami i… kuszą nas żeby zaliczyć jeszcze co najmniej dwa punkty. Jest mi wszystko jedno.

PK 6 - Strumień - 20m w górę od drogi
W Mojeszu odbijamy w teren i po chwili meldujemy się przy punkcie. Koledzy właśnie odjeżdżają. Ja jednak jadę zdecydowanie wolniej. Teraz jeszcze tylko jeden punkt i baza.

PK 5 - Paśnik (nie odnaleziony)
Zakładam czołówkę, lampki rowerowe już dawno włączone. Robi się coraz ciemniej i droga jest coraz gorsza. Zaliczamy moczenie nóg w strumyku. Docieramy w okolice punktu i nie ma go. Być może gdyby było jaśniej byśmy go zauważyli. Zostawiamy rowery i próbujemy przeczesać okolicę. Bez skutku. Rzut oka na zegarek i mamy 40 minut do zamknięcia mety. Spóźnienie oznacza dyskwalifikację. Rezygnujemy z poszukiwań i próbujemy przebić się do jakiejś normalnej drogi. Wstąpiły w nas nowe siły. Szkoda, ze tak późno.

Meta
Na metę docieramy na 10 minut przed zamknięciem. Zmęczeni. Nie czekamy na wywieszenie wstępnych wyników. Przebieramy się, pakujemy rowery i jedziemy na kwaterę.

Z 20 punktami lądujemy w okolicach połowy stawki. Komplet punktów zdobyło tylko czterech zawodników, czyli nie tylko nam było ciężko. Biorąc pod uwagę to jak byliśmy zmęczeni jadąc tu, to i tak sukces, że tyle przejechaliśmy.

Szkoda tylko błędów (braku pomiarów) szczególnie na początku trasy, ale to kolejna nauczka, że nawet jak na 5 maratonach punkty można znajdywać bez mierzenia i czasem nawet bez czytania opisów to na kolejnym może już nie być tak łatwo. A przecież niby to wiedzieliśmy.

No cóż, Izerska Wielka Wyrypa okazała się dla nas prawdziwą wyrypą, ale była jednocześnie fantastycznym zakończeniem urlopu.

Dęb0wy 0rient, czyli wtopa organizacyjna

Sobota, 3 sierpnia 2013 · Komentarze(21)
Uczestnicy
Dęb0wy 0rient, czyli wtopa organizacyjna
Kolejne zawody pod hasłem KoRNO, czyli w perspektywie jak zawsze dobry humor, świetna zabawa i możliwość spotkania wielu znajomych. Jeszcze po przebudzeniu mam nadzieję, że pojedziemy całą rodzinką, niestety wynik kontroli gardeł naszych dzieci mówi jasno: jadę sam. Szkoda.

Do Dąbrowy przyjeżdżam wystarczająco wcześnie, żeby spokojnie zaparkować, odebrać zestawy startowe (załapać się na zipy) i pogadać z kilkoma znajomymi. W międzyczasie dojeżdża Amiga. Pogaduchy sprawiają, że przygotowanie roweru trwa dłużej niż planowałem, ale i tak z zapasem czasu stawiam się na starcie. Dodatkowe parę minut dostaję gratis od organizatorów, bo odprawa i start trochę się opóźnią.

W końcu zaczyna się odprawa. Tomek rozkłada przed nami mapy, a Monika tłumaczy zasady.

Trwa odprawa © djk71


Miny wielu z zawodników mówią jasno: Jeszcze raz. Coś mało składnie idzie to tłumaczenie. Wiemy, że dostaniemy świeżo wydrukowane mapy kompasu z grą terenową, na której będzie 10 punktów. Tyle ile mają zaliczyć uczestnicy trasy rekreacyjnej. My, na trasie giga też je zaliczamy, ale oprócz tego dostajemy opisy 11 innych punktów, które nie są zaznaczone na mapie. Żeby dowiedzieć się gdzie są musimy podejść do drzew i samodzielnie przerysować wskazówki na nasze mapy. Inne wskazówki są na PK 2, gdzie mają udać się piesi i rekreacyjni. Tylko po co oni, skoro wszystkie punkty już mają na mapie?

Coś jakby z Grassora © djk71


Kończy się to wszystko ponownym tłumaczeniem i wciąż mamy wrażenie, że coś jest namieszane. Patrząc po twarzach wielu innych zawodników, widzimy, że nie jesteśmy osamotnieni. Dowiadujemy się dodatkowo, że na trasie są punkty stowarzyszone, błędne, ale są rozstawione w tak oczywistych miejscach, że na pewno się zorientujemy. Za zaliczenie takiego miejsca, nie dość, że nie ma punktu, to jeszcze jest jeden ujemny. Nie wiemy ile ich jest, bo organizatorzy nie pamiętają, bo… rozstawiali punkty w nocy. Światło księżyca źle wpływa na pamięć? Nie prościej było powiedzieć, że nam nie powiedzą, a nie tak dziwnie się tłumaczyć.

10:15 start. Ruszamy do drzew przerysowywać część dodatkowych punktów. Jako, że nie wiadomo gdzie są pozostałe ruszamy od razu na PK2, gdzie jest rozrysowana reszta.

PK 2 - Centrum Pogoria w Parku Zielona
Przerysowuję kolejne punkty i można zacząć planowanie. Krótkie dyskusje i po chwili trasa rozrysowana. Jeszcze tylko nie zapomnieć o podbiciu punktu i ruszamy. 10:40 - trochę czasu upłynęło.

PK 18 - Krzyż
Początek ulicą, a potem asfaltową ścieżką rowerową wzdłuż Pogorii IV. Na punkcie tłum. Nie ma perforatora, choć ponoć miały być, chyba, że ktoś ukradł. Przepisujemy kod na kartę i jedziemy na kolejny punkt.

PK 12 - Krzyż
Pierwsza myśl była - jedziemy szlakiem, ale pamiętając o tym jak kiedyś zamiast trafić na szlak brnąłem przez piaski, od razu zgadzam się z Darkiem, że jedziemy asfaltem. Chwila spowolnienia przy przekraczaniu DK1 i jest punkt. Znów bez perforatora. Potem okaże się, że tak jest na większości punktów. Już ukradli, czy wcale ich nie było?

Gdzie jest perforator © djk71


PK 4 - Przy stadionie
Punkt blisko, szybko podbity, szybko uzupełniamy płyny, bo słońce zaczyna pokazywać, co nas dzisiaj czeka.

Stały punkt, ciekawe ile przetrwa © djk71


PK11 - Skrzyżowanie ścieżek
Wjeżdżamy w las i po chwili widzimy kilku zawodników przy punkcie. Nawet się nie zatrzymujemy. Za blisko. To punkt stowarzyszony, na który właśnie ktoś dał się nabrać. Chwilę później Amiga zostawia jednemu z zawodników pompkę, ja mam drugą więc nie czekamy tylko jedziemy do punktu. Jest.

PK3 - Obok remizy strażackiej
Ścieżkami przez las, trochę nie zgadzają mi się odległości, ale jedziemy. Bez problemów wyjeżdżamy obok punktu.

PK 15 - Granica lasu - punkt widokowy
Jedno z nielicznych miejsc gdzie czarny szlak rowerowy jest rzeczywiście oznaczony. I znów coś mi się nie zgadza. Stajemy wraz z Tadkiem i… wszystko jasne. Mapa jest w skali 1:35 000 (!), a nie jak podano w regulaminie w skali 1: 50 000. Na odprawie też nikt nie wspomniał o zmienionej skali. Trochę nie w porządku. W sumie to mogłaby być podstawa do oprotestowania wyników. Widok ładny, w sumie to tu mógłby być jeden ze stałych punktów.

Na punkcie widokowym © djk71


PK 5 - Obok remizy strażackiej
Podjeżdżamy do punktu i miejscowi sami wskazują " o tam, przy tablicy" :-)

PK 6 - Przy kościele
Przelot do znanego mi kościoła w Łęce. Planuję zrobić zdjęcie roweru Amigi na tle kościoła… Numerek z jakim jedzie Darek to… 666 :-) Niestety widząc nadjeżdżającego kolejnego zawodnika ruszamy w dalszą drogę.

PK 21 - Granica lasu
Tę drogę znam doskonale. Odjeżdżając z punktu dojeżdża do nas Grzegorz z Sosnowca, jak się potem okaże zwycięzca dzisiejszych zawodów. W końcu to jego tereny ;-)

PK 9 - Teren Eurocampingu
Tu również trafiamy bez problemu. W końcu już tu kiedyś byliśmy.
Z punktu ruszamy do sklepu. Czas uzupełnić zapasy płynów. Słońce daje w kość. Zjadamy banana, jak się potem okaże to był jedyny posiłek na całej trasie. Wracają siły.

PK 7 - Skrzyżowanie leśnych dróg
Wjazd do lasu. Przed nami ponad 2km prostej ścieżki. Prostej, ale piaszczystej. Po kilkuset metrach mijamy punkt z jakimś odręcznym dopiskiem. Jako, że jadę lewą stroną ścieżki nie jestem w stanie przeczytać c o tam jest napisane, ale chyba, że to nie jest punkt stowarzyszony. Nie ważne. Ktoś sobie żarty zrobił. Jak będziemy wracali zrobię zdjęcie. Do naszego punktu jeszcze prawie 2 km. Spotykamy Marzkę. Jazda staje się niemożliwa. Pchamy rowery przez potężną piaskownicę. Próby jazdy między drzewami też nie mają sensu. 20m jazdy i piach. Nasza towarzyszka porzuca rower i rusza sama. To dobre wyjście, ale ja chyba jeszcze nie dorosłem żeby zostawić rower i oddalić się od niego o taką odległość. Nawet w lesie.

Plaża, czy piaskownica? © djk71


Piach i słońce dają nam porządnie w kość. Kilkukrotnie uderzam się pedałem w łydkę Boli. Pchamy dalej. Po chwili wraca Marzka i jeszcze jeden zawodnik. Okazuje się, że kolega przeczesał okolicę i punktu nie ma. Od organizatorów dowiaduje się, że właściwy punkt to ten, który mijaliśmy. Nie chce nam się wierzyć. Przecież nic o tym nie było na odprawie. Na wszelki wypadek też dzwonię. Informacja się potwierdza, a to znaczy, że mamy 4km spacer po piaskownicy z rowerami i godzinę w plecy jako gratis od organizatorów! Rzucam przekleństwem do słuchawki i się rozłączam. Jestem wściekły. Wydawało mi się, że największą wtopę w tym sezonie zaliczyli organizatorzy Odysei Miechowskiej. To jednak przebija wszystko. I pomyśleć, że na niektórych zawodach jesteśmy przepraszani za to, że punkt jest 15m dalej niż wynika to z mapy. Ale 2km?

Ktoś sobie żarty robi? © djk71


Wściekli mijamy widziany wcześniej punkt i dochodzimy do końca ścieżki. Szlag by to trafił, powrót i zaliczenie punktu.
Kto wymyślił pisanie czerwonym po czerwonym. Jadąc, z odległości 2-3m pod kątem nie miałem szans na przeczytanie tego. Oczywiście wszystkim spotkanym po drodze (mimo, że to przecież konkurencja) mówimy jak wygląda sytuacja, ale nikt nie chce nam wierzyć. Nie dziwię się Niektóry idą dalej, inni dzwonią.

PK 8 - Wyrobisko piachu
Niewiele brakło, a minęlibyśmy punkt. Na szczęście tuż obok jeden z zawodników naprawia awarię.
Rozbolała mnie głowa, czuję, że skoczyło mi ciśnienie. Przez moment przechodzi przez głowę myśl, aby to olać i wrócić do bazy, ale jadę dalej. Straciłem jednak przynajmniej na jakiś czas motywację do walki.

PK 10 - Gospodarstwo agroturystyczne
Czuję zmęczenie. I chyba dlatego zapominam o mierzeniu odległości i pilnowaniu kierunku. Kiedy spoglądam na kompas wiem od razu, że coś namieszaliśmy. Cofamy się, ale wyjeżdżamy na asfalt. Do tego nie od razu się orientujemy, w którym miejscu. Jeszcze jedna korekta, i jeszcze jedna i jest punkt.

PK 14 - Skrzyżowanie ścieżek
Mijamy Okradzionów. Chcemy wjechać na punkt od wschodu. Niestety ścieżki, które są na mapie w rzeczywistości wyglądają dużo mniej ciekawie, żeby nie powiedzieć, że nie wyglądają. No cóż, jak na mapę wydaną w tym roku to można się było spodziewać czegoś bardziej aktualnego i zgadzającego się z terenem.
Na szczęście po chwili dojeżdżamy do punktu od południowej strony.
Wściekłość z siódemki wciąż nie przechodzi.

PK 20 - Drzewo (skreślony krzyż)
Jeszcze jeden krótki postój w sklepie. Płyny kończą się szybciej niż się spodziewaliśmy. Jedziemy dalej. Na odprawie było coś o krzyżu, zamiast którego jest drzewo. I rzeczywiście to drzewo, wygląda, że jest trochę przesunięte w stosunku do tego co na mapie, ale co tam te paręnaście, czy -dzieścia w kontekście wcześniejszych 2km.

PK 17 - Wapiennik Bardowicza
Najlepiej by było podjechać od południa, jest droga wprost na punkt, ale nie wolno jechać drogą nr 94, a o ile pamiętam tam nie ma chodnika. Potem dopiero się dowiaduję, że jeden pas jest remontowany i można było tam spokojnie dojechać. Nie udaje nam się też znaleźć żadnego przepustu. Dojeżdżamy więc do torów przejeżdżamy pod DK94 i pierwsza ścieżka przy słupach wysokiego napięcia nie wygląda ciekawie. Jedziemy dalej aby wjechać na punkt czarnym szlakiem. I choć pojawia się jedno oznaczenie, to potem już nie ma drogi. Cofamy się i przedzieramy się wcześniejszą ścieżką. Znów głownie prowadzenie na azymut. Kiedy już zaczynamy wątpić, jest!

Wapiennik © djk71


Teraz tylko trzeba wrócić, a właściwie przebić się w stronę szesnastki. Choć do granicy lasu mamy jakieś trzysta metrów zajmie nam to dużo czasu. Żałujemy, że nie mamy maczet, bo przedzieramy się przez jakiś młodnik, krzaki… Dosłownie przedzieramy się. Rowery co chwilę klinują się między gałęziami, wszystko nas drapie. W końcu nie jesteśmy w stanie zrobić ani kroku w obranym przez nas kierunku. Kolczaste ściany. Jest ścieżka, ale… chyba wydeptana przez dziki. Trudno. Pochylamy się i kontynuujemy przedzieranie się mając nadzieję, że nie spotkamy świnek…

W końcu podrapani do krwi, pogryzieni przez jakieś latające potwory wychodzimy na wydeptaną ścieżkę. Po chwili lądujemy na asfalcie. Straciliśmy na ten punkt ładnych kilkadziesiąt minut. Już wiemy, że nie zdobędziemy kompletu.

PK 16 - Krzyż
Punkt prosty, ale nie ma krzyża. Jest drzewo. Ale już przecież wcześniej było drzewo zamiast krzyża. Na wszelki wypadek jedziemy jeszcze kawałek, ale nie… za daleko. Cofamy się. Przepisujemy kod na kartę i wracamy do mety. Czyli jednak dwa drzewa zamiast krzyża?
Po drodze jeszcze zaliczamy błędny skręt w Gołonogu, ale tym razem szybko go korygujemy.

PK 1 - Centrum Pogoria
Podbijamy punkt przy bazie zawodów i podjeżdżamy do stanowiska sędziowskiego. Rzucam karty na stół i nie chce mi się nawet tego komentować.

Jedziemy coś zjeść w towarzystwie Grzesia Liszki, który niestety dziś nie wystartował, ale przyjechał towarzysko stając się przy tym powodem do plotek. Ktoś go widział na mecie po 14-tej i uznał, że to On tak szybko zaliczył wszystko i wygrał zawody ;-) Z innych ciekawostek okazuje się, że niektórzy zawodnicy szukali przez 25 minut punktu, który… jeszcze nie był rozstawiony. Bez komentarza, przeżywaliśmy to na Mini Odysei kilka lat temu z Moniką więc powinna wiedzieć że jest to niedopuszczalne.

W bazie jeszcze pogaduchy ze znajomymi, rozdanie nagród, kiełbaska i czas wracać do domu.

W sumie zmęczeni, zadowoleni z czasu spędzonego ze znajomymi i wściekli na organizację. Do tego długo dyskutujemy nad rozmieszczeniem stałych punktów, tych zaznaczonych oryginalnie na mapie. Wydaje się, że aż by się prosiło żeby punkty nie tylko były elementem zabawy, ale żeby wiodły zawodników do interesujących miejsc. Nie zawsze tak było, mamy wrażenie zupełnej przypadkowości stawiania niektórych z nich.

I jeszcze jedno, ciekawe, czy ktoś na trasie rekreacyjnej (40km) zaliczył wszystkie punkty i ile przejechał kilometrów. Bo nam z bardzo zgrubnej kalkulacji wyszło, że powinien mieć około 47km… nie licząc 20km powrotu do bazy…

Sorry Monika i Tomek, wiem, że organizacja kosztowała Was sporo wysiłku, ale tym razem zepsuliście nam zabawę. Mam nadzieję , że to tylko wypadek przy pracy.

Szaga 2013 i Jarocin

Sobota, 20 lipca 2013 · Komentarze(21)
Uczestnicy
Szaga 2013 i Jarocin

Wracając z Szagi wybieramy krótszy kilometrowo (choć nie czasowo) wariant przez Jarocin. Trwa tu festiwal więc… sentymenty nakazują się zatrzymać choć na chwilę. Parkujemy, siadamy na rowery i… szukamy… festiwalu… Nie… nie miejsca, ale klimatu, tego co pamiętam z przed 25 lat, kiedy klimat tej imprezy czuło się wszędzie. Na Rynku cisza, nie wierzę, a gdzie Hare Kriszna? Pod kościołami, gdzie zwykle księża częstowali głodnych fanów muzyki kanapkami, gdzie można było przyjść posiedzieć, pogadać, zobaczyć jakiś film z przesłaniem dziś… cisza… Wszystkie okoliczne miejsca, skwery, murki puste. Niby co jakiś czas widać ludzi w skórach, ale kiedyś tu było inaczej…

Mała scena… i znów cisza… Gdzieniegdzie ktoś się próbuje upić... A gdzie pamiętna prohibicja? Jest nijako. Amiga wziął aparat, ale chyba niepotrzebnie… Stadion (to już chyba nie jest stadiom, a może…), słychać Farben Lehre i znów jakoś nijako. Zamiast sprzedawanego mleka i bułek wprost z samochodów dziś mamy ogródki piwne? Zero atmosfery, zero kolorytu… Szkoda, coś umarło… dawno temu i nie udało się tego przywrócić do życia. Punk nie umarł… ale tu go już nie ma...

Choć kusiło mnie kiedyś żeby tu z synem przyjechać, dziś już wiem… nie. To już nie ta bajka. Bardzo nie ta.

Jarocin... coś się tu skończyło © djk71

Ale do rzeczy, bo to tekst nie o punkach tylko o Szadze :-)

Planowanie, głupcze!
Taki hasło powinienem sobie powiesić nad łóżkiem, a może raczej ustawić jako tapetę.

W piątkowy wieczór docieramy do Zaniemyśla, przed nami Szaga, czyli 150km w 15h. Oczywiście nie wyszedł wcześniejszy przyjazd żeby się wyspać przed zawodami, co zrobić… damy radę… Start o północy, mamy chwilę czasu na pogaduchy ze znajomymi.

Odprawa, kontrola wyposażenia (chyba jedyna impreza gdzie ma to miejsce) i dziesięć minut przed północą dostajemy do rąk dwie mapy, każda trochę większa niż A3, a na nich 29 punktów. Flamastry w dłoń i… od czego tu zacząć? Nie da się, jak to niekiedy bywa, narysować prostej pętli. Wariantów zaliczania punktów może być wiele. Z jednej strony to dobrze nie będzie "pociągów", każdy pojedzie inną trasą. Z drugiej strony… łatwo nie jest, do tego sprawę utrudniają nieliczne mosty na Warcie.

Rozrysowujemy pierwsze dziesięć punktów… i jak się potem okaże to był nasz największy błąd. Jeden z dwóch największych. A już tyle razy sobie powtarzaliśmy… Najpierw planujemy całą trasę. Ale adrenalina robi swoje… Dobywające się z głośników… pięć, cztery, trzy… też nie pomaga… A przecież wiemy, że te kilka minut na stracie… ech…

Ruszamy.

PK 4
Skrzyżowanie dróg (za krzakami, południowy zachód)

Banalny punkt, choć emocje sprawiają, że zapominam o jego podbiciu i chcę od razu jechać dalej. Dobrze, że Amiga studzi moje zapędy.

PK 14 - Skrzyżowanie drogi ze strumieniem
Strumyka nie widać więc rozpędzeni go mijamy, ale po chwili rzut oka na licznik i wracamy, jest.

PK 5 -Zakręt drogi (w krzakach)
Dwukrotnie o mało nie skręciłem nogi w rowie, a punkt 3 metry obok...

PK 15 - Granica kultur lasu i pola
Nie lubię "granic kultur", bo czasem znaczą wszystko, tu jest ok.

PK 10 - Szczyt górki
Lampki piechurów pomagają zlokalizować punkt/

PK 27 - Most
Bez poblemu

Lampion zaległ © djk71


PK 19 - Koniec ścieżki
Po prawej stronie zaczyna szczekać jakiś wsiowy burek, ignorujemy go do momentu kiedy nie dołącza do niego z drugiej strony, przyczajony wcześniej, wilczur. Szybka ucieczka i skręcamy w ścieżkę, która ma nas doprowadzić do punktu. Mało przejezdna, ale to tylko kilkaset metrów.

PK 23 - Szczyt góry, dostrzegalna przeciwpożarowa
Niektórzy wybierają zakazaną DK11, my jedziemy jak przykazano z dala od niej.
Punkt zaliczony. Nie pisałem jeszcze o komarach… Momentami można się wściec!

PK 26 - Brzeg stawu, południowo wschodnia strona
Przy wyjeździe z poprzedniego punktu nieco pomyliliśmy ścieżki ale po chwili jest ok. W Krzykosach postój na uzupełnienie energii oraz rozrysowanie dalszego planu działania.

Chwila przerwy © djk71


Punkt podbity.

PK 3 - Brzeg stawu, południowo wschodnia strona
Komary tną wszędzie, nie pomagają różne wynalazki anty…. Mimo pięknego wschodu słońca nie zatrzymujemy się na zdjęcia. Komary nie pozwalają.

PK 29 - Brzeg stawu, północna strona
Przeprawa przez remontowany most kolejowy, z szeroką kierownicą to już wyzwanie.

Po torach © djk71


A raczej obok torów © djk71


Rozpoczyna się przygoda z rowerówką poprowadzoną wałem.

PK 6 - Skarpa ziemna
Piach, świt zaczynają męczyć. Po głowie chodzą myśli, jak po powrocie prześpię się najpierw a aucie, potem w domu… Niedobrze, takie myśli nie pomagają. Przed punktem spotykamy Daniela, jak on tak szybko nawiguje?

PK 8 - Skrzyżowanie wału z rowem
Męczy mnie ta jazda. Trochę km za nami, a teraz długie przeloty, bez konieczności intensywnego nawigowania… nużące, wolę jednak patrzeć w mapę. Krótki odpoczynek na wale.

Kolejna chwila przerwy © djk71


PK - 22 - Zakręt strumienia
Kolejny długi przelot. Marzę o kawie, ale o tej porze tu to raczej niemożliwe. Wracamy w Śremie na drugą stronę Warty, skręcamy w stronę Mechlina i zastanawiam się czemu chcemy dojechać do punktu od południa, a nie łatwiej od północy. Zmieniamy plan i… nie ma punktu. Nie zgadzają się odległości ale po chwili jest strumyk tylko bez lampionu.

Jest strumyk, tylko gdzie punkt? © djk71


Tracimy tu kilkadziesiąt minut. W końcu orientujemy się gdzie popełniliśmy błąd. Za bardzo skorygowaliśmy plan i pojechaliśmy drogą na Luciny. Porażka, a tak dobrze szło. Morale spada mocno. Dopiero dawka "Vervy" i drożdżówka pod sklepem dają nam kolejny zastrzyk sił. Teraz już punkt łatwo odnaleziony.

PK 9 - Ambona myśliwska
Bez problemu. Spotykamy znajomych i nieznajomych, którzy dopiero co wyruszyli na krótszą, dzienną trasę.

PK 2 - Granica kultur, las z łąką
Łatwo trafiamy do punktu. Liczymy ile czasu potrzebujemy na każdy punkt żeby mimo wcześniej straty być w stanie zebrać komplet. Będzie ciężko, ale jest szansa.

PK 28 - Mostek, północna strona
Jest :-)

Pod mostkiem © djk71


PK 25 - Szczyt góry (Łysa Góra)
Szacun dla Darka. Tu się chwilę zamotałem i jadąc z tej strony chyba bym punktu nie znalazł. A przynajmniej nie tak łatwo.

PK 18 - Głaz pamiątkowy, skrzyżowanie dróg
Nawigacyjnie banalnie. Na miejscu czeka na nas woda.

Wodopój © djk71


PK 11 - Koniec drogi, granica lasu i łąki
Brawa dla ojca z kilkuletnim synem, malec dzielnie maszerował ;-) Prosty punkt.

PK 17 - Granica kultur, las z łąką
Udaje się przekroczyć rzeczkę i…

Na drugi brzeg © djk71


... czeka nas po raz kolejny trochę piachów. Do tego kawałek dalej coś mnie niespodziewanie zatrzymuje. Ktoś rozciągnął w poprzek drogi pastucha. Dobrze, że tak tylko się skończyło.
Chwilę później jest punkt, ale mimo, że był blisko to zajął nam trochę czasu. Wracamy do Zaniemyśla.

PK 24 - Pomnik przyrody, dąb
Uzupełnienie zapasów, krótki popas i pochylenie się nad mapą po raz kolejny. Południe. Zostało nam do zaliczenia 8 punktów i 3 godziny czasu. Patrząc na odległości i dotychczasowe tempo to może być ciężko.
Znajdujemy kilka dębów, dąb na skrzyżowaniu robi wrażenie.

Gdzie jest rower? © djk71


PK 21 - Skarpa ziemna, u góry
Niezbyt wysoka :-)

PK 13 - Skrzyżowanie drogi ze strumieniem, południowa strona
Z rozpędu przejeżdżamy za daleko (a gdzie pomiar odległości?) i musimy wracać. Z trudem dostrzegamy lampion, ale łatwiej niż strumyk :-)

PK 7 -Skrzyżowanie drogi ze strumieniem
Punkt odnaleziony bez problemu, ale wiemy już, że będziemy musieli chyba odpuścić dwa punkty. Szkoda.

Zielony strumyk © djk71


PK 16 - Stara żwirowania, południowy narożnik
Bez przygód.

PK 20 - Skrzyżowanie ścieżki z rowem
Jak poprzednio :-) Odpuszczamy PK 1 i PK12 i wracamy do bazy.

Meta
W okolicach Polesia spotykamy Jurka, który nie pozwala nam się lenić i w słusznym tempie pilotuje nas do mety :-) Jest trochę po 14-tej. Dojeżdżamy w czasie, ale bez dwóch punktów… Gdyby nie błąd przy 22, gdybyśmy zaplanowali od razu cała trasę… Gdyby ciocia miała wąsy…

Patrząc w domu na mapę, na spokojnie, jesteśmy w stanie zmodyfikować trasę tak żeby wyszło ok. 155km (doliczając 5% błędów pomiaru mapy wchodzi ok. 162km), nam w terenie wyszło 183km bez dwóch PK, za to z dodatkowymi kilometrami na życzenie.

Pogawędki z Jurkiem co chwile przerywane są krótkimi wymianami spostrzeżeń z innymi zawodnikami. Szkoda, że tak mało czasu mieliśmy żeby na spokojnie pogadać. Bardzo szkoda.

Kąpiel, obiad i… do domu… przez Jarocin, ale o tym już pisałem….

Powrót z Żywca

Niedziela, 23 czerwca 2013 · Komentarze(9)
Uczestnicy
Powrót z Żywca
Czas na powrót. Wczoraj wieczorem dołączyli do nas na rowerach Andrzej i Tomek. Wracamy wspólnie. Po drodze jeszcze wjazd na Żar. Kiedy my kończymy się pakować i żegnać, Tomek rusza. Dogonimy go po drodze.

W pierwszym napotkanym sklepie uzupełniamy zapasy. Rzut oka na zegarek i dochodzimy do wniosku, że odpuszczamy podjazd. Andrzejowi się spieszy. Telefonicznie ściągamy Tomka z trasy… Ciekawe co mówił kiedy się okazało, że wspinał się niepotrzebnie ;-)

Przez Międzybrodzie Bialskie, Porąbkę, Kobiernice (tak wiem… przepraszamy Elu i Piotrze, ale nie było szans tym razem) docieramy do Kęt. Zaczynamy szukać jakiegoś miejsca na uzupełnienie płynów i coś do zjedzenia, ale pierwsza knajpka pojawia się dopiero w Bestwinie. Chwilę wcześniej Tomek prezentuje nam na asfalcie klasyczne OTB. Dobrze, że zawieszony na kierownicy kask nie był potrzebny.

W Czechowicach Andrzej decyduje się od nas odłączyć. Spieszy mu się bardziej niż nam. My za to na promenadzie w Goczałkowicach fundujemy sobie pyszny obiad. Zimne Karmi wydaje się być najlepszym z piw.

Ruszamy i zaczyna padać. Na szczęście niezbyt mocno. I niezbyt długo.
Nad jeziorem Łąka chwila postoju. Krótka zamiana rowerami i po chwili już na swoich rumakach jedziemy dalej.

Jak jezioro może się nazywać Łąka? © djk71


W drodze do Orzesza, w lesie natrafiamy na małą kapliczkę opisaną jako Maryjka na Branicy.

Maryjka na Branicy © djk71


Chwilę później krótki postój na przedmieściach Orzesza.

Jeszcze tylko parę kilometrów i jesteśmy w Gierałtowicach. Tu żegnamy się z Tomkiem, który właśnie zaliczył pierwszą w życiu setkę :-) Teraz czas na kolejne :-)

Kawałek dalej rozstajemy się również z Amigą. I tak daleko nas odprowadził.

Samotnie docieram do domu. Na podjeździe z Rokitnicy doganiam szosowca i już na wjeździe na osiedle wyprzedzam go bez problemu. No w każdym razie tak to wyglądało :-)