Wpisy archiwalne w kategorii

do 50km

Dystans całkowity:18349.28 km (w terenie 5573.23 km; 30.37%)
Czas w ruchu:1068:39
Średnia prędkość:17.17 km/h
Maksymalna prędkość:65.37 km/h
Suma podjazdów:18982 m
Maks. tętno maksymalne:210 (115 %)
Maks. tętno średnie:183 (100 %)
Suma kalorii:79661 kcal
Liczba aktywności:722
Średnio na aktywność:25.45 km i 1h 28m
Więcej statystyk

Nędza - powrót

Niedziela, 14 czerwca 2009 · Komentarze(4)
Nędza - powrót
Po fantastycznej zabawie do późnej nocy dziś zupełny brak sił. Do obiadu wielkie lenistwo, a potem… trzeba jeszcze wrócić. W trochę mniejszym składzie, bo Krzysiek wrócił wczoraj, a Darek decyduje się wrócić samochodem. Trudno, damy radę. Chyba. :-)

Przed obiadem odwiedza nas jeszcze jeden kolega na rowerze. Krótka rozmowa i Witek decyduje się wracać z nami. Fajnie.

Obiadek, szybkie pożegnania i jedziemy. Oczywiście inną drogą niż wczoraj. Widać, że obiad poprawił wszystkim samopoczucie, bo i humor dopisuje i są chęci do jazdy. Skręcamy w lewo? Tutaj? Tak, ok… i już jedziemy ścieżką, która nie wiadomo, gdzie wiedzie i czy za chwilę się niespodziewanie nie skończy. Czy to ma jakieś znaczenie? ;)

Docieramy jednak szczęśliwie na szlak i mkniemy leśnymi autostradami. Fantastyczne drogi. Oj, chyba będę tu częściej bywał, choć to jednak kawałek ode mnie.

Krótki postój na uzupełnienie płynów w barze będącym chyba jakąś mekką rowerzystów i jedziemy dalej.
Sporo rowerzystów ale nic dziwnego, tereny aż się proszą żeby po nich jeździć. Kolejny krótki postój i znów sporo jednośladów. Był pomysł na rybkę, ale ostatecznie decydujemy się na kultową ponoć pizzę u Rudika.



Pizza duża i całkiem spoko, ale najfajniejszy jest klimat tego miejsca. Jakaś kapela przygrywa do tańca, ludzie się bawią, dziwny ale fajny klimat.

Fajnie się siedzi ale pora w końcu dojechać do domku. Kolejne kilometry szybko mijają i dojeżdżamy do Gliwic. Żegnamy kolejno Tomka i Witka i docieramy we dwóch do mety.

Fajne dwa dni. Dobrze, że zdecydowaliśmy się na dojazd rowerami. Po drodze urodziły nam się jakieś pomysły z tym związane na przyszłość ale co z tego wyniknie… zobaczymy.

BTW: Tysiąc km. W zeszłym roku tysiąc miałem na koncie już w lutym. O tej porze miałem już 3,5 tys. Oj obijam się bardzo w tym roku. :(

Nędza - lampa

Sobota, 13 czerwca 2009 · Komentarze(4)
Nędza - lampa
Firmowe spotkanie integracyjne w Szymocicach w gminie Nędza. Od kilku tygodni był plan żeby dojechać tam rowerami. Oczywiście nie wszyscy, ale w kilka osób. W przeddzień wyjazdu już wiemy, że nawet z tych kilku robi się kilku mniej. Do tego prognoza pogody też nie jest najlepsza.

Rano… pada. Niezbyt mocno ale pada. Czyli już widzę jak pojechaliśmy. Szybkie telekonferencje i… okazuje się, że jedziemy… Jako, że decyzja zapadła już dość późno do Gliwic dojeżdżam samochodem. Kropi ale Andrzej zapewnia nas, że będzie "lampa". Dołącza do nas Darek i ruszamy. Po paru kilometrach dołącza do nas Tomek, a kawałek dalej Krzysiek. Jedziemy w piątkę.
Chłopcy dają ostro do przodu. Tempo może nie jest zabójcze ale w połączeniu z wiatrem w twarz daje nam momentami popalić.

Czyżby niektórzy ćwiczyli jazdę na orientację? W wersji ekstremalnej... nie widząc...? ;)



Fajna trasa, teren, wioski, praktycznie zero ruchliwych dróg. W Stodołach przerwa na pierożki i nie tylko :) Dzwonimy do kolegów, którzy już są na miejscu, że spóźnimy się nieco na rozgrywki siatkówki. Będą starali się opóźnić nasz mecz :-)

Fajnie się siedziało ale trzeba ruszać. Na zjeździe (a może już wcześniej) Tomek gubi lampkę. Nie udaje się jej odnaleźć. Dobrze, że jest jasno :-) Po drodze dyskutujemy z Tomkiem o urokach mieszkania na wsi .

W końcu docieramy do ośrodka. Nie mamy już czasu (siły) na przebranie się. Łyk picia i wskakujemy na boisko. Niestety, chyba jednak mieliśmy odpocząć. Przegrywamy ale najważniejsza jest zabawa.

Andrzej miał rację rozpogodziło się :-)

Czas na zabawę i wieczorny koncert Around The Blues.

Bike Orient - trening...

Czwartek, 11 czerwca 2009 · Komentarze(13)
Bike Orient - trening...

Po koszmarnych pod względem czasu ostatnich tygodniach dziś... wolne. Już kilka dni temu zaplanowaliśmy z Wiktorem jazdę na orientację po mieście, po Gliwicach. Najpierw jednak wyjazd całą rodzinką na krótką przejażdżkę.

Wcześniej jednak szybki serwis rowerów. Pompowanie, montaż torebki podsiodełkowej u Anetki i... najważniejsze... montaż licznika na rowerku Igorka.

W końcu ruszamy. W las. Na jednym z pierwszych skrzyżowań decydujemy jechać inną drogą. Anetka twierdzi, że tam często chodziła na spacery... 25 lat temu... Na kolejnym rozwidleniu wybieram niewłaściwą ścieżkę. Jak się okazuje bardzo niewłaściwą. Szybko ścieżka robi się coraz węższa, coraz bardziej zarośnięta, ale... jedziemy, a może raczej coraz częściej idziemy. Na azymut. Czyżby przedsmak Bike Orientu? To już niedługo więc trzeba ćwiczyć.



25 lat temu - dziś już nie ma tu ścieżek, nie ma też drutu kolczastego jaki był wówczas na płocie wokół Akademii Medycznej. Ale nam się zebrało na wspominki, czyżby to efekt tego, że przed wyjściem słuchaliśmy koncertu, który prowadził "Niedźwiedź" w 20 rocznicę wolnych wyborów? A koncert był piękny... i wzruszający...

W końcu już nie da się iść.



Przeprawiamy się przez mokradła i Anetka rusza do góry. Po chwili wraca. Szybko wraca. Miała bliskie spotkanie z dzikiem. Myśleliśmy, że już się wyniosły z naszej okolicy ale jednak nie. Co dalej?

Albo wracamy przez mokradła i krzaki, albo idziemy w stronę dzika albo... idziemy... przez inne krzaki...

Wygrały inne krzaki, pokrzywy... W końcu trafiamy na ścieżkę.



Trudno sobie wyobrazić naszą radość, gdy po prawie godzinie przedzierania się przez chaszcze i przebyciu 2km trafiamy na ścieżkę oddalaną jakieś 300m od startu.

I my mamy jechać na Bike Orient? Zapłaciliśmy więc pojedziemy... ;-) I jak zwykle będzie świetnie...

Jedziemy w stronę Rokitnicy gdzie dopada nas deszcz. To nic w porównaniu z tym co było przed chwilą. Jedziemy. przez błota docieramy do dziadka na działkę.

Żeby nie było, że nie padało:





Zasłużona przerwa i odpustowa uczta... ;-)



Chłopcy myją się trochę, a potem następuje czyszczenie rowerów. Igor w tym przoduje.



Tu przed tym jak chcemy wracać nad głowami pojawiają się granatowe chmury. Czyżbyśmy znów mieli zmoknąć? Nie. 5-minutowa wichura rozgania chmury i spokojnie wracamy do domu.

Jako, że Anetka nie chciała wracać żeby zrobić zdjęcie dzikowi to inna zwierzyna z naszego lasu:



Po drodze wpadamy na chwilę do znajomych na działkę i dom.

Po 8 godzinach mamy za sobą... około 16km.... niezły wynik ;-)
Nic nie wyszło z naszej jazdy po Gliwicach ale... było fajnie. Bardzo fajnie. Niby wiele nie pojeździliśmy, najedliśmy się trochę strachu, ubrudziliśmy się ale... było fajnie. Fajny rodzinno-rowerowy dzień.

BTW: Chyba uporałem się z przerzutkami. Przednia się poluzowała i zmieniła swoje położenie. Po poprawie i regulacji tył przestał szaleć.

Po długiej przerwie

Niedziela, 24 maja 2009 · Komentarze(17)
Po długiej przerwie
Długa, bardzo długa przerwa. Skąd się wzięła? Brak czasu... Dużo pracy, ciągle coś w domu, jakieś choroby... Do tego trochę czasu poświęconego na aktualizację strony i rozwój rozszerzonej edycji mojego ulubionego programu...

Taaaaa... Oczywiście... czasu było mało ale przecież gdybym tylko chciał to by się znalazł, obojętnie, czy o 4-5 rano, czy o 22-23, a pewnie i w bardziej "normalnych" godzinach. Najbardziej bolał nie do końca sprawny rower. Czas coś z tym zrobić.

I pewnie by tak trwało jeszcze długo ale wczoraj wieczorem zagościła u nas Kosma i JPbike. Po pełnym humoru wieczorku dziś wypadało się ruszyć i spalić trochę kalorii. Niestety, tuż po starcie okazało się, że i tak już ograniczony rodzinną imprezą czas przejażdżki został nam skrócony o kolejną godzinę... Bez komentarzy, choć szlag mnie trafił...

Jako, że czasu niewiele, a dodatkowo Monika na Kellysie to wariant w większości asfaltowy. Na początek kierunek Dolomity i... jednak trochę terenu... Górki jednak sobie odpuściliśmy. Tym razem. Mam nadzieję, że jeszcze tu z Jackiem wrócimy... :)



Dalej Kopalnia Srebra i tarnogórski Rynek. Chwilę wcześniej znajdujemy potwierdzenie, że nie tylko na nas Jacek zrobił dobre wrażenie...



Stamtąd najkrótszą i niestety najruchliwszą drogą do Piekar. Najkrótszą ale z krótką przerwą koło pałacu w Nakle. W Piekarach mijamy kopiec i lądujemy na kalwarii. To miejsce wciąż na mnie robi wrażenie, tyle kaplic w jednym miejscu...

Tu niestety musimy się rozstać, Monika z Jackiem ruszają w stronę Dąbrowy, a ja do domku. Tu widzę Monikę po raz ostatni z warkoczami.



Końcówka w terenie, to jednak to co lubię, choć tuż przed końcem trasy na zjeździe, który pokonywałem wielokrotnie, nawet czasem w zimie, dziś... blokada... po prostu boję się zjechać... Jednak brak regularnej jazdy zadziałał na psyche...



Fajnie było, choć szkoda, że tak krótko. Dzięki Jacku za znalezienie chwili czasu na wizytę w Zabrzu, mam nadzieję, że następnym razem będzie trochę więcej czasu na dłuższą przejażdżkę.

Zamiast pochodu

Piątek, 1 maja 2009 · Komentarze(2)
Zamiast pochodu
Gdzie te czasy z pochodami.. tłumy ludzi... flagi... baloniki... Ech to se ne wrati... Nie, nie tęsknie za tym, choć trzeba przyznać, że robiło to wrażenie...

Dziś zjechała do nas Kosma więc... już się nie mogę wymigać od jazdy na rowerze... Anetka nie może z nami jechać więc bierzemy chłopaków i ruszamy w teren. Szybko okazuje się, że Kellysek + teren to nie jest to co Monika lubi najbardziej. Za to chłopcy bez problemów pokonują ścieżki miechowickiego lasu. Jedno co nam się nie podoba to... komary... już są :-(

Po 7km dzielnie pokonanych przez Igorka i Wiktorka zostawiamy chłopaków na meczu piłki ręcznej, a my jedziemy się pokręcić chwilę po najbliższej okolicy (bo mamy tylko pół godziny). Jedziemy zobaczyć jak koło kumpla zrobili wycinkę pod A1. Blisko, bardzo blisko 150-200m.

Chwila pogawędki i jedziemy dalej... Jako, że Kosma zdecydowanie nie lubi dziś terenu...



... wyjazd w Wieszowej na asfalt.

Na światłach mała awaria. Ciągle czerwone. Zawisły - czyżby chodziły na Windowsach? Kiedy w końcu zmieniają się na pulsujące wszyscy ruszają... Ci z podporządkowanych też... No comments.

Potem odkrycie - magiczna droga na szlaku Kleszczyńskiego. Podoba mi się tylko... niestety nagle kończy się na czyimś podwórku, a tam gdzie wiedzie szlak - również teren prywatny.

Odbieramy chłopaków i wracamy na osiedle.



Krótko, wolno ale sympatycznie.

Krótko, wolno i męcząco

Środa, 1 kwietnia 2009 · Komentarze(4)
Krótko, wolno i męcząco
Wreszcie wiosna. Ciepło. Mimo, że w miarę wcześnie wracam do domu to dość późno udaje mi się wyjść na rower. Najpierw jednak wyciągam rowery chłopakom. Czas je przejrzeć ale najpierw niech je wyczyszczą. Przy okazji spotykam znajomego z synem. Włóczymy się chwilę wspólnie w spacerowym tempie. Przy okazji przyglądamy się efektom wycinki pod przyszłą autostradę A1. O ile w ogóle pobiegnie tędy... Jeśli nie, to... szkoda drzew... :(



Po chwili żegnamy się, a ja jeszcze chwilę kręcę w podobnym tempie. Czuję się zmęczony, momentami wręcz zasapany. Wygląda na to, że nocno-poranna decyzja była słuszna.

W kubańskim rytmie

Sobota, 28 marca 2009 · Komentarze(11)
W kubańskim rytmie
Deszczowy poranek skutecznie zniechęcił mnie do planowanej przejażdżki. Rozpogadza się dopiero po późnym śniadaniu jednak wtedy już nie ma wiele czasu. Mimo to siadam na rower i postanawiam się powłóczyć po najbliższej okolicy żeby w razie telefonu móc szybko wrócić do domu.

Ruszam w stronę Ptakowic, potem Miedar, w końcu ląduję przy pałacu w Rybnej.
Rzut oka do góry... czyżby to ta poszukiwana ostatnio na Opolszczyźnie bestia? I to w towarzystwie?



Całkiem fajna średnia mi wyszła do tego miejsca. Ruszam nieznaną mi wcześniej drogą do Laryszowa... i średnią diabli biorą... Przynajmniej wiem skąd się wcześniej wzięła. Teraz mam pod wiatr więc przedtem... ;)

Rundka po wyjątkowo pustym parku w Reptach i powrót do domu. Całą drogę kusił mnie las ale stwierdziłem, że będzie jeszcze zbyt mokro... pod koniec trasy jednak decyduję się to sprawdzić. Spoko. Da się jechać bez większych problemów. Ja jednak lubię takie klimaty... Niestety to tylko trochę ponad 2km. Kolejne kilkaset metrów to droga przez pola, która już jest nieprzyjemnie mokra.

Przy wjeździe na osiedle spotykam dawno nie widzianego kolegę. Końcówka to już wspólny spacer i krótkie (o wiele za krótkie!!!) pogaduszki. Duży, może w końcu nasz odwiedzisz?

Na całej trasie towarzyszył mi odkryty niedawno Ciro Diaz Penedo. Ci, którzy pamiętają jeszcze Jacka Kaczmarskiego powinni tego posłuchać.
Na tej stronie można ściągnąć całą płytę, która nie mogła się legalnie ukazać na Kubie...



Trasa: Helenka - Stolarzowice - Górniki - Ptakowice - Wilkowice - Miedary - Rybna - Laryszów - Stare Tarnowice - Repty - Stolarzowice - Helenka

A miał być urlop na rowerze...

Piątek, 27 marca 2009 · Komentarze(8)
A miał być urlop na rowerze...
Dzień zaległego urlopu. Korzystając z tego, że Kosma musiała odwiedzić Zabrze w celu złożenia wyjaśnień na komendzie w sprawie mojej ostatniej przygody postanawiam jej potowarzyszyć i powłóczyć się trochę po okolicy. Niestety poranna rejestracja u lekarza niweczy moje plany. Godzina wizyty u lekarza pozwala mi tylko odprowadzić Monikę do Mikulczyc. Po drodze... niespodzianka... coś budują... albo puszczą tramwaj z Mikulczyc do Rokitnicy albo... robią rowerówkę... :-)

Wracam do domu... zmęczony... spocony... czerwony... koszmar... I ja chcę jechać na Harpagana? Żarty jakieś...

I na koniec tekst z basha:
<em><Meverloth> A Ja mam Dowód że czapka jest mocniejsza od takiego Kasku Na rower
<Dreyton> No niby jaki?
<Meverloth> No jak spuscisz z 9 pietra kask to sie rozwali, a czapka wytrzyma.
</em>
Mimo to wciąż będę jeździł w kasku :-)

I zdobycze z XV Jubileuszowe Międzynarodowe Targi Turystyki, Sprzętu Turystycznego,Żeglarskiego i Sportowego GLOB 2009

Zabrze też może być interesujące

Poniedziałek, 16 marca 2009 · Komentarze(21)
Zabrze też może być interesujące

Dziś wziąłem dzień wolnego żeby pozałatwiać parę spraw. Kosma kontynuując weekend na Helence próbuje mnie wyciągnąć do Pławniowic. Przez chwilę mam ochotę, ale w końcu decyduję się zostać w domu. Żona jednak wpada na pomysł żebym pojechał z Moniką do Zabrza i przy okazji coś załatwił. Przyjemne z pożytecznym.

Chłodno, ale nie pada. Ruszamy w stronę centrum. Muszę przyznać, że mimo, iż wczoraj skończyło się na strachu to dziś każdy wyprzedzający mnie samochód napawa mnie jakimś lękiem. Koszmarne, co muszą czuć ludzie, którzy ucierpieli w wypadku, pewnie trudno się przemóc żeby ponownie wsiąść na rower.

Krótka przerwa przy koszmarnie zaniedbanej, najstarszej na terenie województwa śląskiego (1871) wieży ciśnień.





Dalej stalowy dom na Zandce (Sandkolonie) z 1927 roku. Naprawdę stalowy.



Jak widać zżera go miejscami rdza.



I nasz główny cel - żydowski cmentarz. Wiele o nim słyszałem, widziałem zdjęcia, ale wierzcie mi - to trzeba zobaczyć. Niesamowite miejsce. Nie da się go opisać, a sfocić... nie potrafię :-(











Spędziliśmy tam kilkadziesiąt minut i pewnie moglibyśmy dużo więcej. Musi tam być niesamowicie w księżycową noc, albo w mglistą...

Załatwiamy co mieliśmy załatwić i czas wracać. Krótki postój obok przodownika pracy Pstrowskiego, gdzie ze zdziwieniem oglądam plan zagospodarowania tego terenu.





I jeszcze krótki postój obok Domu Muzyki i Tańca, czy też jak zwykł mawiać Marcin Daniec - Domu Muzyki i Dańca ;-)



I wizyta na cmentarzu przy ulicy Staromiejskiej żeby zobaczyć kamienną rzeźbę św. Jana Nepomucena - jedyny istniejący zabytek, który pozostał z dawnego zamku zabrzańskiego.



Teraz już prosto do domu, a właściwie do przedszkola po jeszcze jednego bikera... dziś niestety bez rowerka.



Stąd już pieszo, prowadząc rowery do domu.
Krótko, ale fajnie, tylko szkoda, że momentami tak mocno wiało.

Wizyta na komisariacie

Niedziela, 15 marca 2009 · Komentarze(22)
Wizyta na komisariacie
Po wczorajszej fantastycznej wycieczce i wieczorze z gruszką - dziś ciężko jest się zebrać do jazdy. W końcu po 13-tej z Asicą i Kosmą postanawiamy, zainspirowani wczorajszą grą, zobaczyć radiostację gliwicką. Ruszamy mimo mocnego deszczu. Przy okazji testuję kurtkę przeciwdeszczową (wczorajszy test kurtki zimowej był bardzo bardzo pozytywny - inna sprawa, że było ciepło). Nie wiem jeszcze, czy pojedziemy całą trasę 78-ką, czy będziemy kombinowali wioskami. Boję się, że może być duży ruch. Zobaczymy w trakcie.

Na razie dopiero dojeżdżamy do sąsiedniego osiedla, do Rokitnicy. Nagle widzę kątem oka przejeżdżający zbyt blisko samochód i dup!!! O żesz, trafił mnie w róg kierownicy, szczęśliwie udaje mi się utrzymać na rowerze, choć jak później dowiaduję się od Kosmy zachwiałem się.

Nie ma lekko, zaraz są światła, dopadnę Cię dupku. Przed światłami, gość skręca w boczną uliczkę, doganiam go. Widzi i słyszy że krzyczę (kierowca ma uchylone okno), macham ręką... ucieka drań. Spisuję numer, nie będę go gonił pod górkę...
Dojeżdżam do dziewczyn. Nie daruję mu. Sto metrów dalej jest komisariat. Nic mi się nie stało, ale w imię zasad... Kto wie kogo jeszcze gość spotka na swej drodze... Od dziewczyn dowiaduję się, że Monika też go już widziała na swoim rowerze...

Wpadamy na komisariat. Gość przekonany przez Asicę przyjmuje zgłoszenie. Mamy poczekać na drogówkę. Czekamy obserwując jakie zainteresowanie miejscowych mieszkańców budzą nasze rowery zaparkowane przed komisariatem. Od tej chwili nie spuszczamy z oczu rowerów. To nic, że stoją pod komisariatem - pod latarnią najciemniej.

Po 1,5 godzinie przyjeżdża drogówka. Pierwsze co nam się rzuca w oczy to wyciągnięty przez nich alkomat. Nie mogli sobie odpuścić! Wynik: 0,0 ;)

Po spisaniu zeznań i informacji, że sprawa będzie miała swój wynik w sądzie ruszamy... do domu. Nie ma czasu już na więcej.

Może ktoś powie, że nie warto było. Strata czasu, rozprawa w sądzie itd... Uważam inaczej. Może to tylko promil spośród wariatów drogowych, ale na tym rowerze mogłem nie jechać ja, tylko np. mój syn... Ja się utrzymałem... Trzeba tępić idiotów jeśli tylko jest okazja...

I sorry za słówka... zwykle staram się inie używać we wpisach, nie potrafię jednak znaleźć ich kulturalnych odpowiedników.