Bike Orient - trening...
Po koszmarnych pod względem czasu ostatnich tygodniach dziś... wolne. Już kilka dni temu zaplanowaliśmy z Wiktorem jazdę na orientację po mieście, po Gliwicach. Najpierw jednak wyjazd całą rodzinką na krótką przejażdżkę.
Wcześniej jednak szybki serwis rowerów. Pompowanie, montaż torebki podsiodełkowej u Anetki i... najważniejsze... montaż licznika na rowerku Igorka.
W końcu ruszamy. W las. Na jednym z pierwszych skrzyżowań decydujemy jechać inną drogą. Anetka twierdzi, że tam często chodziła na spacery... 25 lat temu... Na kolejnym rozwidleniu wybieram niewłaściwą ścieżkę. Jak się okazuje bardzo niewłaściwą. Szybko ścieżka robi się coraz węższa, coraz bardziej zarośnięta, ale... jedziemy, a może raczej coraz częściej idziemy. Na azymut. Czyżby przedsmak Bike Orientu? To już niedługo więc trzeba ćwiczyć.
25 lat temu - dziś już nie ma tu ścieżek, nie ma też drutu kolczastego jaki był wówczas na płocie wokół Akademii Medycznej. Ale nam się zebrało na wspominki, czyżby to efekt tego, że przed wyjściem słuchaliśmy koncertu, który prowadził "Niedźwiedź" w 20 rocznicę wolnych wyborów? A koncert był piękny... i wzruszający...
W końcu już nie da się iść.
Przeprawiamy się przez mokradła i Anetka rusza do góry. Po chwili wraca. Szybko wraca. Miała bliskie spotkanie z dzikiem. Myśleliśmy, że już się wyniosły z naszej okolicy ale jednak nie. Co dalej?
Albo wracamy przez mokradła i krzaki, albo idziemy w stronę dzika albo... idziemy... przez inne krzaki...
Wygrały inne krzaki, pokrzywy... W końcu trafiamy na ścieżkę.
Trudno sobie wyobrazić naszą radość, gdy po prawie godzinie przedzierania się przez chaszcze i przebyciu 2km trafiamy na ścieżkę oddalaną jakieś 300m od startu.
I my mamy jechać na Bike Orient? Zapłaciliśmy więc pojedziemy... ;-) I jak zwykle będzie świetnie...
Jedziemy w stronę Rokitnicy gdzie dopada nas deszcz. To nic w porównaniu z tym co było przed chwilą. Jedziemy. przez błota docieramy do dziadka na działkę.
Żeby nie było, że nie padało:
Zasłużona przerwa i odpustowa uczta... ;-)
Chłopcy myją się trochę, a potem następuje czyszczenie rowerów. Igor w tym przoduje.
Tu przed tym jak chcemy wracać nad głowami pojawiają się granatowe chmury. Czyżbyśmy znów mieli zmoknąć? Nie. 5-minutowa wichura rozgania chmury i spokojnie wracamy do domu.
Jako, że Anetka nie chciała wracać żeby zrobić zdjęcie dzikowi to inna zwierzyna z naszego lasu:
Po drodze wpadamy na chwilę do znajomych na działkę i dom.
Po 8 godzinach mamy za sobą... około 16km.... niezły wynik ;-)
Nic nie wyszło z naszej jazdy po Gliwicach ale... było fajnie. Bardzo fajnie. Niby wiele nie pojeździliśmy, najedliśmy się trochę strachu, ubrudziliśmy się ale... było fajnie. Fajny rodzinno-rowerowy dzień.
BTW: Chyba uporałem się z przerzutkami. Przednia się poluzowała i zmieniła swoje położenie. Po poprawie i regulacji tył przestał szaleć.