Wpisy archiwalne w kategorii

W towarzystwie

Dystans całkowity:30093.27 km (w terenie 8553.43 km; 28.42%)
Czas w ruchu:2252:29
Średnia prędkość:13.97 km/h
Maksymalna prędkość:183.00 km/h
Suma podjazdów:63035 m
Maks. tętno maksymalne:208 (144 %)
Maks. tętno średnie:191 (100 %)
Suma kalorii:321253 kcal
Liczba aktywności:911
Średnio na aktywność:36.26 km i 2h 28m
Więcej statystyk

Nadwiślański Maraton na Orientację

Sobota, 2 kwietnia 2016 · Komentarze(4)
Uczestnicy
Rok temu przestałem ćwiczyć, prawie przestałem jeździć, przestałem startować w zawodach (no dobra w czerwcu i w sierpniu byłem na Bike Oriencie, ale to przede wszystkim z sentymentu do tej serii imprez). W tym roku też nie planowałem startów. Do czasu. Do czasu, kiedy nie zadzwonił Grzegorz, mówiąc, że będzie budował trasę na jednej z imprez. Początkowo nie chciałem przyjeżdżać, ale Grześ ma dar przekonywania ;-) Stwierdziłem, że przyjadę spotkać się ze znajomymi. W końcu jest okazja spotkać w jednym miejscu kilkanaście, czy nawet kilkadziesiąt osób, których już tak dawno nie widziałem. A przy okazji zrobię sobie małą przejażdżkę z kompasem :-)

Do bazy w Ligocie, koło Czechowic-Dziedzic, docieram w piątek przed 18-tą. Jest jeszcze pusto. W biurze zawodów za to praca wrze: segregowanie numerków, przygotowania do rejestracji zawodników. Staram się nie przeszkadzać, chłopaki pokazują mi tylko gdzie mogę zaparkować, gdzie się rozpakować. Zajmuję miejsce na sali gimnastycznej, gdzie trwają jeszcze zawody w tenisie stołowym i oczekuję na przybycie kolejnych zawodników. Sporo z nich przyjeżdża dość późno, co skutkuje tym, że zamiast, jak planowałem, położyć się wcześnie spać - siedzę do późna witając się z kolejnymi osobami. Powitania przekształcają się w długie, nocne Polaków rozmowy i w efekcie zostaje nam czasu na 2-3 godziny snu przed startem. Niezbyt to mądre, ale tak czasem bywa ;-)

Rano szybka pobudka, toaleta, śniadanko i trzeba się ubierać. Na szczęście odprawa nieco opóźniona, a sam start odbywa się pół godziny później. Już na starcie zaznaczamy tylko początek trasy wiedząc, że nie ma szans dziś na całość.

Trzeba ustalić trasę © djk71

Już wcześniej zdecydowaliśmy, że jedziemy wspólnie z Moniką i Tomkiem.

PK 28 - Cokół nieistniejącej kładki rowerowej
Jedziemy na najbardziej wysunięty na północ punkt. Mgła jak diabli. Jako, że jedziemy asfaltem to włączamy lampki i mamy nadzieję, że większość kierowców jeszcze śpi i nie będzie stwarzała zagrożenia.

Mgliście © djk71

Na punkcie rozkłada sprzęt wędkarz, który jak mówi ma nadzieję na chwilę relaksu.

Wędkarz na punkcie © djk71

Nie jesteśmy pewni, czy tu dziś go znajdzie :)

PK 11 - Pomost
Jedziemy wzdłuż wału. Mimo, że podejrzewam, że na wale jest piękny asfalt, nie chciało nam się podjeżdżać i jedziemy dołem, po w sumie dość średniej drodze.

U góry jest asfalt © djk71

Przed punktem rozpędzamy się zbyt mocno i jedziemy jedną przecinkę za daleko. Cofamy się i dojeżdżamy do miejsca gdzie powinien  być punkt, ale go nie ma.

Gdzieś tu jest punkt © djk71


Dojeżdżają do nas Zdezorientowani. Wspólnie szukamy pomostu i jest. Oczywiście tam gdzie powinien być.

W tym momencie Monika postanawia nas opuścić i walczyć samotnie o podium, co jak się potem okaże udaje jej się ;-)

Monika wybiera banana © djk71

PK 17 - Narożnik ogrodzenia
Jedziemy we dwóch. Dojeżdżamy do ścieżki, która powinna prowadzić do punktu, ale prowadzi tylko na czyjeś podwórko. Jak się potem dowiemy, można nią jednak było jechać dalej. Postanawiamy zaatakować z drugiej strony, ale to nie był najlepszy pomysł, więc cofamy się do ściany lasu i tu już bez problemu docieramy do szukanego ogrodzenia. A właściwie do dwóch :-) ale nie stanowiło to problem. Trzeci punkt zaliczony.

PK 25 - Narożnik ogrodzenia
Ruszamy dalej. Trzeba zmienić mapę (na starcie dostaliśmy dwie w formacie A3 w skali 1:50 000). Zmiana w idealnym momencie, bo na skrzyżowaniu, na którym mieliśmy skręcić. :-) Przy okazji rozbieramy się bo zrobiło się ciepło. Wjeżdżamy na wał i niezbyt dokładnie odmierzamy odległość.

Pięknie tam © djk71

W rezultacie zaliczamy niewłaściwe ogrodzenie. Obchodzimy je dookoła i nic. Cofamy się o jakieś 150-200m i jest to właściwe.

PK 20 - Ambona
Po drodze kolejne skakanie przez strumyki, ale punkt prosty. Spotykamy pierwszych piechurów, to pewnie Ci z setki, którzy wystartowali już wczoraj wieczorem. Podziwiam ich.

Czas można potweirdzić przy użyciu kodu QR © djk71


PK 7 - Słup graniczny
Mijamy Strumień (tym razem miejscowość a nie ciek wodny) i zastanawiamy się jak dotrzeć do punktu. W pierwszej chili była koncepcja żeby wzdłuż słupów wysokiego napięcia, ale jedziemy kawałek dalej i klucząc między domkami docieramy do lasku. Stąd już ścieżką bezpośrednio pod punkt.

Punkt graniczny © djk71


Ten jest wart więcej niż pozostałe, bo ma 50 punktów przeliczeniowych, wcześniejsze miały tylko po 30. Tak, tak, tu jeszcze warto patrzeć na to, ale my dziś po prostu jedziemy zaliczając kolejne PK. Nie kalkulujemy, bo nie walczymy o nic, chcemy tylko dobrze się bawić.

PK 27 - Paśnik
Zamiast wracać drogą, którą przyjechaliśmy ruszamy na azymut na południe, i to był dobry wybór, szybko jesteśmy na kolejnej drodze.
Przy paśniku postanawiamy sobie zrobić również mały popas :-)

Czas na popas © djk71

PK 2 - nie pamiętam dokładnie opisu, ale chyba Koniec nasypu
Mijamy Kopaninę i trzeba zdecydować, z której strony zaatakować punkt. Z odprawy wiemy, że jest on w innym miejscu niż na mapie, powinien być zaznaczony jakieś 2cm wyżej. Od północy dojeżdżamy do strumyka, a potem już wzdłuż niego na zachód. W ostatniej chwili doczytujemy, że to koniec nasypu, a nam się kojarzyło skrzyżowanie strumieni :-) Ale i tak bez opisu po prostu weszlibyśmy na punkt :)

Koniec nasypu © djk71

PK 12 - Skrzyżowanie przecinki z rowem
Czuję zmęczenie, nic dziwnego skoro się nie jeździ. Decydujemy, że zmieniamy kierunek na wschód i będziemy zmierzać w stronę bazy zaliczając kolejne punkty.

Krótko przed punktem, dojeżdżając do jednego ze skrzyżowań widzę dwie znajome sylwetki, na drodze po prawej stronie. Nie wierzę, ale po chwili już nie ma wątpliwości. To... nasi Szermierze. Znajomi, z którymi często spotykamy się na trasach zawodów, zwykle wybierając odmienne warianty i jadąc w przeciwnych kierunkach :-) Dziś też jedziemy inaczej, ale to dlatego, że Oni są na.... innych zawodach, co nie przeszkadza się spotkać na trasie :-) Nie ma czasu jednak na pogaduchy, gdyż im się kończy limit czasu i muszą pędzić do mety (z tego co wiem, to dojechali w ostatnich sekundach). My natomiast mamy czas do 22:40, a nawet możemy się o dwie godziny spóźnić, tyle że wtedy tracimy po jednym punkcie przeliczeniowym za każdą minutę spóźnienia. Nie grozi nam to jednak, nie mamy (tzn. ja nie mam, bo Tomek dałby radę) tyle sił.

Na punkcie spotykamy spotykamy ekipę z Krakowa, postanawiają też już jechać do bazy, zaliczając wcześniej obiad w Skoczowie. Jak się potem dowiemy Maciek w drodze powrotnej doznał kontuzji i ekipa zdecydowała się towarzyszyć poszkodowanemu rezygnując z dalszej jazdy.

PK 23 - Ambona
Mijamy Ochaby i mam coraz to mniej sił. Z trudem docieram do punktu. Kładę się pod amboną z jedną myślą: Tak będę leżał!

Ambona © djk71


PK 21 - Zakole rzeczki, wschodnia strona
Po drodze trafiamy do sklepu. Tego mi było potrzeba. Litr Coli robi cuda... Po krótkiej przerwie ruszamy dalej. Mam wrażenie, że zaczęło wiać. Fajny punkt nad wijącą się Bajeczką.

PK 10 - Drzewo przy norze, w zboczu jaru 50m na NNW od głazu narzutowego
Mijamy Landek i widzimy drogowskaz - Ligota 5. Niby tylko tyle, ale muszę po drodze na chwilę się zatrzymać. Już nie tylko nogi, ale też inna część ciała dają znać o sobie.
Do punktu decydujemy się dotrzeć na azymut, oszczędzając sobie nadkładania drogi. I udaje się to bez problemu. Trzeba było tylko dobrze pomierzyć i trzymać kierunek. To ostatni na dziś punkt.

Meta
Dojazd do mety to już czysta przyjemność. Dawno nie zrobiłem takiego dystansu. Odpuściliśmy pewnie najbardziej widowiskowe punkty na południu, w górach, ale nie dałbym rady dziś się wspinać. Mimo, że zaliczyliśmy tylko 12 z 28 pkt (450 z 1160 pp) to i tak jesteśmy zadowoleni, że zamiast siedzieć w domach ruszyliśmy nieco tyłki.

Trasa (przynajmniej ta część, którą zaliczyliśmy) fantastyczna. Punkty doskonale rozmieszczone. Z jednej strony nie widoczne dla przypadkowych przechodniów, z drugiej, jak człowiek dotarł we właściwe miejsce to nie miał problemów z ich odnalezieniem, były tam gdzie być powinny.

Mam wrażenie, że wszyscy docierający na metę mieli podobne wrażenia. Mocno zmęczeni, ale zadowoleni. Patrząc już na trasie na mapę, na nasze tempo zdobywania punktów wydawało się, że niemożliwym będzie zaliczenie całej 150-tki. a jednak kilku osobom się to udało. Paweł ze Zbyszkiem zrobili to w 12 godzin (limit był 15h + ew. dwie godziny spóźnienia). Przejechali ok. 172km. Rekordzista z kompletem miał chyba 197km! ;-)

Zastanawiałem się czy nie wrócić jeszcze tego samego dnia do domu, ale zmęczenie i chęć posłuchania relacji najlepszych zwyciężyła i zostałem do następnego poranka.

Dziękuję organizatorom za przygotowanie imprezy (i pyszny obiadek), Grzesiowi za świetną trasę, Tomkowi za wsparcie na trasie i wszystkim za przemiłe spędzony czas. Fajnie było Was znów spotkać. Mam nadzieję, że uda mi się wrócić do rywalizacji, jak powalczę trochę z kondycją... Ale nie chcę niczego obiecywać, bo jak wiecie w ostatnim roku życie skutecznie weryfikowało moje plany...

Kadencja: 68

Test DTŚ-ki

Niedziela, 20 marca 2016 · Komentarze(9)
Po ponad 30 latach zakończono budowę Drogowej Trasy Średnicowej łączącej Katowice z Gliwicami. Łącznie...31,3 km, czyli 1 km / rok...

Otwarcie postanowiono zrobić huczne i m.in. zorganizowano przejazd rowerowy po DTŚ-ce. Niestety obok trasy nie powstały DDR-y więc to jedyna okazja na bliższy kontakt rowerzystów z trasą. Postanowiłem pojechać. Nawet nie tyle z samej chęci jazdy po tej drodze, ile żeby w końcu mieć motywację na przejażdżkę. Co prawda do samego końca nie byłem pewien, czy uda się pojechać, ale na szczęście udało się.

Rowerzyści z całego Śląska umawiali się na wspólny dojazd do Gliwic, miałem nawet zamiar dołączyć do którejś z zabrzańskich grup, ale jakoś nie wyszło. Próbowałem dojechać do grupy w Rokitnicy, ale chyba się spóźniłem i w efekcie pedałowałem sam. Nie byłem tym nawet jakoś specjalnie zmartwiony. Nawet nie chciało mi się zmieniać trasy i pojechałem tak nielubianą przeze mnie DK78. Na szczęście ruch nie był zbyt duży.

Na miejscu spotykam Tomka, z którym kiedyś pracowałem. Widząc (w końcu w realu) jego tandem podejrzewam, że przyjechał z małżonką (dopiero potem dociera do mnie, że przecież Edyta chwilowo chyba nie jeździ). Tomkowi towarzyszy kolega - Piotrek.

Ładny rowerek © djk71

Mamy jeszcze godzinę do startu więc ruszamy w miasto w poszukiwaniu kawy. Trochę za wcześnie, wszystko oprócz Maca pozamykane.

Na bezrybiu...

Po krótkiej przerwie ruszamy na miejsce startu... do tunelu :-) Po chwili za nami tłum.

Wszystkich za nami nie widać © djk71

Przed nami też sporo...

Przed nami też już sporo © djk71

Ciekawe ile było osób, szacuję, że pewnie sporo ponad tysiąc.
EDIT: Media podały, że rowerzystów było... 3 tysiące!

Sektor, po sektorze ruszamy. Miasto z tej perspektywy wygląda nieco inaczej, są momenty, że zastanawiamy się gdzie właśnie jesteśmy. Niestety aparat został w miejscu trudno dostępnym, a w tłumie nie bardzo chcę ryzykować sięganie po niego. Choć tłum to trochę przesadzone słowo. Mimo, iż jest nas wielu, to wypuszczanie nas na trasę grupkami spełniło swe zadanie. Peleton robi ogromne wrażenie, ale nie jest tłocznie, każdy jedzie w swoim tempie.

Po drodze dogania mnie Krzysiek. Co za miłe spotkanie. Krótkie rozmowy o tegorocznych planach i... przed końcem trasy gdzieś mi ucieka. Na mecie też nie udaje mi się go spotkać. Szkoda, bo może wracalibyśmy razem.

Na DTŚ-ce © djk71

Na mecie każdy (prawie, bo frekwencja przerosła oczekiwania organizatorów i nie dla wszystkich starczyło) dostaje pamiątkowy bidon.

Chwila zastanowienia się co dalej i chłopaki postanawiają jeszcze pojeździć i kawałek mnie odwieźć. Miło :-) Krążymy trochę po parku obok Chorzowskiej. Wydawało mi się, że jest mniejszy. Kiedy w pewnym momencie chłopaki postanawiają pokazać co znaczy napęd na dwa silniki, przez chwilę się trzymam za nimi, ale w końcu odpuszczam, brak sił. Mocniejsze depnięcie szybko załodze tandemu daje znać o sobie. Zaliczają kilkukrotnie zakładanie łańcucha... :)

Jedziemy dalej w stronę autostrady, krążymy chwilę po lesie, by w końcu rozstać się przy Leśnej. Dobrze, bo jeszcze trochę i bym umarł. Zresztą i tak prawie umieram przy podjeździe z Rokitnicy. Rok temu udawało mi się tu utrzymywać prędkość powyżej 20 km/h, dziś nie potrafię utrzymać 10 km/h. No cóż długa przerwa i 24kg robią swoje ;-(

Czy rowerowy urlop za dwa miesiące ma sens? Z taką kondycją i wagą nie bardzo... a co można zrobić w dwa miesiące?

Ból i lęk

Środa, 25 listopada 2015 · Komentarze(4)
Kolejne bieganie w towarzystwie i po raz drugi czuję ból piszczeli. Muszę poczytać co może być przyczyną.
Pora w końcu wrócić również na rower, ale jakoś nie mam parcia. Ciemno, zimno, czasu mało... Do tego boję się jeździć w samotności... boję się swoich myśli... Niestety wciąż nie jest tak jak być powinno. I zupełnie nie mam pomysłu jak można pomóc komuś kto pomocy nie chce... Niby powinienem mieć to gdzieś... ale nie potrafię... Tym bardziej, że cierpią też inni...

Test nowych butów

Niedziela, 22 listopada 2015 · Komentarze(7)
Przerwa w bieganiu, o dziwo to mnie próbowali wyciągać, a ja nie miałem sił/chęci. W końcu biegniemy. Tym razem dołączył do nas Igor. I jestem w szoku. W porównaniu z biegiem sprzed prawie roku niebo, a ziemia. Ja już nie jestem w stanie go dogonić. Z drugiej strony czemu się dziwić. On jest sportowcem i regularnie ćwiczy, a mnie z regularności to najlepiej wyszło przybieranie na wadze.

Chłodno, ale fajnie. Przy okazji test nowych butów kupionych w Decathlonie z... 80% rabatem :) Działają. Reszta rodzinki też zadowolona, bo w sumie wszyscy skorzystaliśmy z promocji :-)

Nowe buty © djk71

Coś mi nos przewietrzyło mocno. Mam nadzieję, że szybko przejdzie...

Po Święcie Niepodległości

Czwartek, 12 listopada 2015 · Komentarze(3)
Wczoraj miałem chęć w końcu pojeździć. Jednak siąpiący o poranku deszcz skutecznie mnie do tego zniechęcił. Ponadto wybieraliśmy się świętować do Chorzowa, a zbyt późno wstałem żeby pokręcić przed wyjazdem.

W okolicach Stadionu Śląskiego zapowiedziano trochę atrakcji dla dzieci oraz zwiedzanie samego stadionu. Udało się namówić znajomych, więc w miłym towarzystwie odczekaliśmy 1,5 godziny na wejście :) Chłopcy w tym czasie korzystali z przygotowanych atrakcji. Mimo, że nie było ich zbyt wiele to wydawali się zadowoleni.

Po wejściu na stadion okazało się, że można z jednego tarasu zerknąć na plac budowy i... po 2-3 minutach można było opuścić atrakcję :-(

Stadion Śląski wciąż w budowie © djk71


Pozostał lekki niedosyt, ale najfajniejsze było to, że była okazja spotkać się ze znajomymi i przez kilka godzin miło pogawędzić.

Po powrocie mokre ulice wciąż nie zachęcały do jazdy i ostatecznie odpuściłem.

Dziś za to kolejny marszobieg, i znów w towarzystwie ;-) Oby tak dalej.

5x 5B-3M

Powrót do biegania?

Wtorek, 10 listopada 2015 · Komentarze(7)
Powrót do biegania po 9 miesiącach przerwy.

Nie, nie byłem w ciąży. To było coś znacznie cięższego (przynajmniej tak to subiektywnie czuję). I jest wciąż. Ale trzeba zacząć z tym walczyć. A może po prostu nauczyć się żyć...

Pomimo późnej pory - bo wcześniej trzeba było zobaczyć horror na hali Górnika, tym bardziej, że nasi chłopcy wyprowadzali zawodników - postanawiam pobiegać.

Przed meczem © djk71

A właściwie postanawiamy, bo dziś w towarzystwie :)

Jak na połowę listopada i właściwie już nocną godzinę temperatura marzenie. 

Bałem się, że będzie gorzej, ale było ok. Tempo wolne, ale to początek więc tradycyjnie marszobieg.
Trochę czuję lekki niepokój w okolicach achillesa, ale mam nadzieję, że to wynik braku ruchu przez ostatnie miesiące...

W sumie już od jakiegoś czasu korciło mnie żeby zacząć coś robić, ale jakoś wciąż znajdowałem wymówki. Pewnie łatwiej by było gdyby ustalił jakieś cele na przyszły rok... Ale mam z tym problem. Przed wszystkim chyba taki, że ten rok był zaplanowany w najdrobniejszych szczegółach i... g... z tego wyszło.. Boję się powtórki... A tak być może...

Więc zaczynam bez celów... po prostu żeby coś robić....

4x 5B-3M

Po Jurze bez sił

Niedziela, 25 października 2015 · Komentarze(8)
Wczoraj wracając ze szkolenia, padł pomysł wypadu rowerowego. Mimo, że półtora miesiąca już nie jeździłem, to kolorowa Jura sprawiła, że bez wahania się zgodziłem. Mieliśmy nadzieję, że ktoś jeszcze do nas dołączy, ale finalnie ruszyliśmy we dwóch z Krzyśkiem.

Start tam gdzie wczoraj się pożegnaliśmy, czyli Skały Rzędkowickie.
Ruszamy i od razu pierwszy podjazd, choć niezbyt ostry to daje w kość. Wjeżdżamy na górę i sapiąc jedziemy dalej. Krótki postój przed Górą Zborów. Niestety tam zakaz jazdy rowerem.

W tle Góra Zborów © djk71

Potem Podlesice i zaczyna się walka z piaskiem, a co za tym idzie walka z pulsem - 170-180 to standard, powyżej też nie dziwi.
Oprócz piachu pełno skałek. Krzysiek wniebowzięty ;-)

Skałek w okolicy pełno © djk71

W Bobolicach chwila przerwy. Niby dopiero 13km za nami, ale teren daje w kość. Ciepła herbatka jaką Krzysiowi przygotowała żona jest miłą niespodzianką :-)

Brama Laseckich © djk71
Odbudowany zamek w Bobolicach © djk71

Na zamku ponoć straszy :-)

Biała Dama? © djk71

Jedziemy dalej do Mirowa, trochę inną drogą niż znałem, przy skałkach. Krzysiek namawia mnie na wejście do jaskini. To jednak nie dla mnie.

Wejście do jaskini © djk71
Też bym się cieszył wychodząc :) © djk71

Tak samo jak wspinaczka, nie wspominając już o takich rzeczach...

Wariat © djk71

Brakuje słońca, ale i tak jest pięknie :-)

Pięknie tu © djk71

Mijamy Mirów

Zamek w Mirowie © djk71

I jedziemy do Niegowej, a stamtąd Moczydło i Łutowiec.

Tu odcięło mi prąd © djk71

Tu, po zaledwie 25km zupełnie odcina mi prąd. Nie jestem w stanie pokonać najprostszego podjazdu. :-(

Decydujemy się na zmianę trasy i przez Mirów i Kotowice zmierzamy do samochodu. Jak będą siły to może jeszcze tam zrobimy małą pętelkę.

Mimo, że jedziemy asfaltem to nie jestem w stanie pokonać obecnej średniej czyli... 12,5 km/h. Podjazd przed Kotowicami jadę z prędkością 5-6 km/h... Jeszcze próba ratowania się batonikiem, ale wiem, że to nic nie pomoże.

W Górze Włodowskiej znów skręcamy w  teren i zaczynają się poszukiwania ciekawostek w kamieniołomach :-)

Kamieniołom © djk71
Podjadę © djk71

Po chwili docieramy na parking i nie ma już mowy o żadnej dodatkowej pętelce... Ja bym już nie dał rady.

Zaraz meta © djk71

Zmęczony, zły na swoją kondycję (ale co się dziwić jak się nic nie robi, a waga wskazuje prawie 100kg), ale zadowolony, że udało się mimo wszystko pojeździć. I spędzić miło dzień. Dzięki Krzychu :-)


Brynek Orient

Sobota, 12 września 2015 · Komentarze(4)
Uczestnicy
W ten weekend w kalendarzu kilka imprez, odpuszczamy je jednak i wybieramy wycieczkę firmową. Planów było kilka, ale w końcu wybieramy jako cel Brynek. Stosunkowo niedaleko, a interesujące miejsce. Układając trasę postanawiamy "zaliczyć" kilka okolicznych pałaców, kościołów i innych atrakcji.

Do końca nie wiemy ile osób stawi się w sobotę o 8 rano na starcie. Raz, że ostatnie dni były chłodne, dwa, że godzina niezbyt zachęcająca - w końcu jest weekend :) Ku naszemu zdziwieniu jest nas 11-tka, a dwójka dołączy jeszcze przy pierwszym z punktów, czyli... szczęśliwa trzynastka :-)

Przed nami długi dzień :-) © djk71


Ruszamy z lekkim opóźnieniem. Jest rześko, ale nikt nie narzeka, każdy odpowiednio ubrany (jedynie patrząc na Marcina może robić się nieco chłodno).

Pierwszy punkt to Szałsza i Kościół Narodzenia NMP będącym jednym z punktów Szlaku Architektury Drewnianej.

Kościół i pałac w Szałszy © djk71


Obok kościoła znajduje się piękny (niestety, a może na szczęście znajdujący się w rękach prywatnych) późnobarokowy pałac. Niestety, bo nie można go zobaczyć z bliska, a na szczęście, bo jest ładnie odrestaurowany.

Jadąc dalej mijamy ruiny kościoła w Ziemięcicach.

Ruiny w Ziemięcicach © djk71


Kolejny postój po krótkim podjeździe to pałac w Kamieńcu. Niestety z uwagi na fakt, że brama główna jest zamknięta zatrzymujemy się przed obiektem nie chcąc robić zamieszania i przeciskać się z rowerami bocznym wejściem.

Przed nami kolejny podjazd i obowiązkowy postój przy Kościele Michała Archanioła w Księżnym Lesie. Jest akurat odnawiany.

Renowacja kościoła © djk71


Robi się ciepło. Pora się przebrać ;-)

Dalej wiejskimi drogami jedziemy aż do Tworogu. Tu rzut oka na pałac, w którym obecnie mieści się urząd gminy.

Pałac w Tworogu © djk71


I szybciej niż się spodziewaliśmy docieramy do Brynka. Jednak zatrzymujemy się nie przy pałacu, a obok siedziby Nadleśnictwa, które przygotowało w okolicy kilka tras do biegów oraz jazdy rowerowej na orientację. Opis i mapy tras do pobrania ze strony nadleśnictwa.

I tu mamy z Darkiem niespodziankę dla naszych kolegów. Jako, że jesteśmy starsi od większości naszych kolegów i koleżanek, to postanawiamy sobie odpocząć, a ich... wysyłamy w las :)

Podziwiamy śmigłowce obok nadleśnictwa © djk71


Postanawiamy im pokazać jak wygląda zabawa w orientację na rowerze. Jest to nieco inne, niż to gdzie zwykle jeździmy, ale choć częściowo pokazuje o co chodzi. Rozdajemy mapy, karty startowe i dajemy im godzinę czasu. Nie chcemy ich ani zmęczyć zbytnio, ani zanudzić - nie każdemu przecież musi się to podobać. Mapy w skali 1:15 000, do zaliczenia 12 punktów, ale przy tak krótkim czasie nie ma opcji żeby zaliczyli wszystkie. Mają więc dodatkowy element utrudniający zabawę - muszą wytypować, które punkty są zbyt trudne, odległe i z których lepiej zrezygnować.

Przyznaję, że spodziewaliśmy się marudzenia, że nie wiedzą jak, że są zmęczeni, że się zgubią..., a tu po minucie już nikogo nie było na starcie. I... jeździli prawie do końca czasu. Niektórzy nawet trochę dłużej, co niestety skutkowało punktami ujemnymi. Co ciekawe wszyscy wrócili uśmiechnięci i zadowoleni. Niektórzy zrozumieli czemu Amiga ma zwykle podrapane nogi ;-)

Są i nasi zawodnicy © djk71
Inni jeszcze jadą © djk71


Gratulacje dla wszystkich, bo spisali się naprawdę rewelacyjnie. Rekordzista, Krzysiek, zgarnął aż 10 punktów, Dawid z Adamem po 7, inni niewiele mniej. Ala z Krzysiem zebrali nawet 11, bo brali wszystko co się dało, nawet, te których nie było na karcie :-) Ale nie chodziło tu u wyniki. Chcieliśmy żeby zobaczyli jak można się trochę inaczej bawić na rowerze, a może i zaszczepić w niektórych bakcyla orienteeringu :-)

Jeśli komuś się spodobało to zapraszam do spróbowania sił już niedługo w tej samej okolicy, w Tworogu na Silesia Race.

Kiedy pierwsze emocje opadły ruszyliśmy zerknąć na pałac w Brynku oraz znajdujący się obok park i ogród botaniczny.

Uwielbiam to miejsce w Brynku © djk71


Kolejnym punktem była papiernia w Boruszowicach, gdzie w znajdującym się tuż obok barze zaplanowaliśmy krótki postój na wzmocnienie się. Mimo, że parasole zachęcały do dłuższego postoju to wystrój lokalu i menu nie wzbudziły zachwytu więc po krótkiej przerwie ruszyliśmy dalej.

Siłownia w... knajpie © djk71


Kolejny krótki postój, to znany z koncertów muzyki klasycznej pałac Warkoczów w Rybnej.

Ruszamy spod pałacu © djk71


Przed dłuższą przerwą zatrzymaliśmy jeszcze przy gospodzie i zamku Wrochemów w Starych Tarnowicach.

Kilkanaście osób, a tylko jeden ma kufel :-) © djk71


Stąd już blisko było do klimatycznej Leśniczówki w Reptach, gdzie postanowiliśmy się nieco posilić. Przedtem jednak kilkoro najwytrwalszych postanowiło przejechać kawałek trasy zawodów MTB. Chyba zrobił wrażenie :-)

Ciężko było się zebrać po jedzeniu, ale do mety jeszcze kilka kilometrów więc komu w drogę...

Przejechaliśmy przez park zamkowy i na chwilę zatrzymaliśmy się najpierw obok Szybu Sylwester przy Sztolni Czarnego Pstrąga, a następnie obok Źródełka Młodości.

Stąd już w miarę prostą drogą ruszyliśmy w stronę Zabrza. Zatrzymując się przy dworku w Mikulczycach, doszliśmy do wniosku, że na dziś dosyć.

Odnowiony po pożarze dworek © djk71


Meta miała być przy Szybie Macieja, kilka kilometrów stąd, ale z uwagi na porę i tak nie udało by się go dziś zwiedzić, a mimo pięknej pogody byliśmy już na tyle zmęczeni, że zrezygnowaliśmy z posiadówki w tamtejszej restauracji. Każdy już myślał o powrocie do domu. Nic dziwnego, za nami, licząc trasę zawodów na orientację, około 100km.

Dziękuję wszystkim za dołączenie do nas, za fantastyczne towarzystwo, cierpliwość i gratuluję kondycji - średnia wyszła chyba ponad 20 km/h, co biorąc pod uwagę sumę podjazdów było świetnym wynikiem, szczególnie jak na jazdę w grupie.

Tak myślę, czy udałoby się zrobić jeszcze jakiś wypad przed zimą?

Myślenice - objazd(?) trasy maratonu

Środa, 19 sierpnia 2015 · Komentarze(3)
Nie, nie zamierzam startować w maratonie. Nie dorosłem do typowych maratonów i chyba już nigdy nie dorosnę. Za to koledzy tak i postanowili pojechać na objazd trasy. Korzystając z chwili czasu jadę z nimi. W sumie w Myślenicach stawia się nas siódemka. Czterech maratończyków i trzech dla towarzystwa.

Jeszcze w grupie © djk71

Ruszamy spokojnie. Pod górkę, ale bez problemów. Po kilku kilometrach Arek wydaje się mieć mniej powietrza niż powinien mieć. Chwila przerwy na łyk picia i… walkę z mleczkiem :-)

Jak usunąć mleczko © djk71
Tu coś trzeba wykręcić? © djk71

W końcu ruszamy. Momentami trasa nieco odbiega od śladu ściągniętego ze strony. Tak, czy owak pod górkę. Można się zmęczyć :-) Dalej asfaltowy zjazd i hamulce idą w ruch.

Było w dół to musi być i w górę. Niestety na kolejnym podjeździe po płytach brakuje mi siły. Odpuszczam. Podprowadzam rower do góry.
Kilku kolegów uciekło mi do przodu, dwóch zostało z tyłu, jadę sam. Dobrze, że mam ślad.

Ładnie tu © djk71

W końcu docieram do chłopaków siedzących już w schronisku. Dołączam do nich, a po chwili dołącza reszta.

Kudłacze © djk71

Krótka przerwa i ustalenie dalszej trasy, z czegoś trzeba zrezygnować, bo zbyt szybko robi się ciemno.

Jedziemy dalej. Znów kawałek, gdzie podprowadzam. Chwilę później jest jeszcze gorzej bo… przed nami zjazd. Niestety tu też odcinek, gdzie zamiast jazdy jest spacer.

Od kilku lat niewiele się zmieniło, nie mam siły podjeżdżać i odwagi żeby zjeżdżać. Pewnie gdybym częściej jeździł w góry byłoby trochę lepiej, choć cudów (szczególnie jeśli chodzi o zjeżdżanie) bym się nie spodziewał.

W końcówce już włączamy światła. Zmęczeni, ale zadowoleni. Wniosek prosty - trzeba częściej w góry jeździć.
Jednak w kontekście sił (a raczej ich braku) pod znakiem zapytania stoi sens startu w KoRNO....

Kadencja: 59

Śnieżka 2015, czyli 2min/kg

Niedziela, 9 sierpnia 2015 · Komentarze(13)
Uczestnicy
W ubiegłym roku był prawie sukces, w tym chcę po prostu wjechać. Pięć miesięcy przerwy w treningach, 13kg więcej i panujący od kilku dni upał nie wróżą dobrze. Gdyby nie to, że zapisałem się i zapłaciłem już w marcu, pewnie bym zrezygnował.

W przeciwieństwie do lat ubiegłych, a podobnie jak za pierwszym razem, wyjazd do Karpacza i powrót do domu w tym samym dniu. Nie jest to najmądrzejsze, szczególnie gdy trzeba wstać po trzeciej rano, po zaledwie 2,5 godzinie snu :-(

Na miejsce wraz z Amigą oraz Anetką i Igorkiem, dojeżdżamy wystarczająco wcześnie, aby zdążyć odebrać pełne pakiety startowe jeszcze rano, następni odbiorą teraz tylko numerki, a po resztę będą musieli wrócić po zawodach.

Przebieramy się, przygotowujemy rowery i wraz z Krzyśkiem, który dotarł tu chwilę wcześniej ruszamy na małą rozgrzewkę. W tym czasie Anetka z Igorkiem podążają na szczyt, aby tam nas dopingować.

Rozgrzewka w miarę spoko choć puls od razu skacze na 185. Ustawiamy się na linii startu i w oczekiwaniu na godzinę dziesiątą rozmawiamy, pstrykamy fotki i... próbujemy ostudzić emocje.

Endomondo trzeba włączyć © djk71

Zaraz ruszamy © djk71

W końcu ruszamy. Na zwężonym odcinku drogi Darek z Krzyśkiem odjeżdżają mi jakieś 20-30m do przodu i... do samego Wangu nie jestem w stanie ich dogonić. Zresztą nikogo nie jestem w stanie dognić. Wszyscy mnie wyprzedzają. W zeszłym roku o ile pamiętam to ja wyprzedziłem na tym odcinku sporo osób. Dziś nikogo :-(

Podjazd pod Wang i jak co roku diabełek mi szepcze do ucha.... Zejdź... Inni też zeszli... Nie poddaję się. Jadę. Wolno, ale jadę. Widzę jak Krzysiek i Darek prowadzą rowery. Ja jadę. Dodaje mi to trochę otuchy, ale wciąż ich nie mogę dogonić. Po chwili i ja schodzę z roweru. Prowadzę dłuższy kawałek.

Znów próbuję jechać ale jest ciężko. Kolejni zawodnicy mnie wyprzedzają. Wyprzedza mnie też Grzesiek próbując dodać mi otuchy.

Znów schodzę. Do Strzechy Akademickiej głównie prowadzę. Zaczyna padać. Nie, to nie deszcz. To ze mnie się leje... ciurkiem... Jak z niedokręconego kranu... Masakra...

Na bufecie, po raz pierwszy chyba odkąd tu przyjeżdżam, biorę kubek i wypijam go jednym haustem. Po chwili biorę drugi i pół wypijam, a pół wylewam na siebie. Za mało...

Idę dalej... Powoli. Tak powoli, że licznik w rowerze pokazuje... 0,00 km/h. Widać nie rejestruje prędkości mniejszych niż 3km/h. Słońce coraz bardziej daje w kość. Powłóczę nogami czekając na kawałek wypłaszczenia. Wiem, że potem będzie zjazd do Domu Śląskiego. Długo na to czekam, ale w końcu jest.

Próbuję nadrobić stracony czas, ale szału nie ma. Maksymalna prędkość jaką tam osiągam to ok. 33km/h :(
Pod Domem mnóstwo zawodników. Dziś regulamin jest nieco inny niż w latach ubiegłych. Zawsze po wjeździe na szczyt wszyscy tam właśnie czekaliśmy na resztę żeby potem wspólnie zjechać. Dziś jest wjazd, odebranie medalu i zjazd do strefy zawodniczej pod Domem Śląskim. Trochę się obawiałem tego jak zawodnicy będą się mijać na trasie ale chyba bardziej dziś dobija mnie to, że wszyscy albo już na dole, albo właśnie zjeżdżają. A ja powoli pnę się do góry. Niby wszyscy próbują dopingować, ale dziś mi to nie pomaga.

Ostatnie kilkaset metrów prowadzę rower. I nawet to sprawia mi problem. Przed samym szczytem przybiega Igorek z Krzysiem. Polewa mnie wodą i zachęca do jazdy.

Nie mam siły jechać © djk71

Jeszcze kawałek © djk71

Nie dziś. Dziś nie mam już siły. Z trudem przepycham rower przez linię mety. Dostaję medal, choć dziś na niego zupełnie nie zasłużyłem. Chłopcy są już dawno na miejscu.

Nie mam siły, ani powodu żeby się cieszyć © djk71


Łapię oddech, kilka pamiątkowych zdjęć i częściowo idąc, częściowo jadąc docieramy pod Dom Śląski.

Dotarliśmy © djk71
Zaraz zjazd © djk71
Teraz w dół © djk71

Bufet, chwila odpoczynku, sprawdzenie SMS-a z czasem: 2:03:46. Tak źle nigdy nie było. to 24:45 min gorzej niż w roku ubiegłym, gdzie straciłem ok. 5 minut na naprawę zerwanego łańcucha. W sumie to ok. 30 min wolniej, niż w roku ubiegłym :-(

Przelicznik jest prosty ok. 2minuty starty na każdy kilogram, który przybrałem. Choć oczywiście to nie wina samej wagi...

Na zjeździe strasznie cierpną mi dłonie. Do tego strasznie się kurzy, tylko skąd ten piasek? Już podjeżdżając (podprowadzając) miałem wrażenie, że w wielu miejscach jest o wiele łatwiej niż w latach ubiegłych. wile nierówności zostało zniwelowanych przez ten dziwny piasek.

W końcu Karpacz, przebieramy się i oczekujemy na zakończenie oraz na przybycie naszych kibiców.

Powrót do domu to męczarnia, boli mnie głowa, mam mdłości... jest fatalnie. Tak zresztą będę się czuł przez kilka następnych dni. Dawno tak nie dostałem w kość...

I jeszcze jako urodzony narzekacz:
- Najgorsze od lat koszulki w pakiecie :-(
- Mierzony tylko jeden międzyczas :-(
- Brak zegara na mecie :-(
- Zjeżdżający zawodnicy, podczas gdy inni jeszcze walczyli na podjeździe... :(
- Brak jedzenia na mecie (no chyba, że nie zdążyliśmy lub przegapiliśmy) :-(
Ogólnie jakoś strasznie ubogo zaczyna tu być... A szkoda....

Kadencja: 56