Wpisy archiwalne w kategorii

W towarzystwie

Dystans całkowity:30093.27 km (w terenie 8553.43 km; 28.42%)
Czas w ruchu:2252:29
Średnia prędkość:13.97 km/h
Maksymalna prędkość:183.00 km/h
Suma podjazdów:63035 m
Maks. tętno maksymalne:208 (144 %)
Maks. tętno średnie:191 (100 %)
Suma kalorii:321253 kcal
Liczba aktywności:911
Średnio na aktywność:36.26 km i 2h 28m
Więcej statystyk

Po ćmoku z przygodami

Poniedziałek, 16 marca 2020 · Komentarze(3)
Wychodząc z pracy spotykam kumpla. Od razu pada pytania kiedy na rower... Jak tylko się uda. Pogoda dobra więc trzeba się zdzwonić. Wracam do domu. Zjadam pomidorówkę i placki z twarogiem i bananami i... idę przeczyścić w końcu rower. Może coś się uda w najbliższym czasie. Udaje się szybciej niż myślę... Jeszcze przed końcem czyszczenia kumpel zagaduje, że o 19-tej mógłby... To ja też ;-) SMS do Marka, ale ten jeszcze nie uporał się z wczorajszą gumą... Trudno... następnym razem...

Szybko się ubieram, zbieram rzeczy i trzeba pędzić. W Rokitnicy zaczynam się zastanawiać, czy założyłem kask, bo... nie pamiętam momentu zakładania. Sprawdzam i jest. To dobrze, że to odruch i dobrze, że go nawet nie czuję, nie zauważam. Z drugiej strony po tylu latach jeżdżenia w kaskach trudno się temu dziwić...

Udaje się dojechać do  Mikulczyc na czas. Darek już jest. Chwila zastanowienia się gdzie jedziemy, ale w sumie nie ma to znaczenia. Wybór pada na Czechowice. W porządku rzadko tam bywam. Zachowując oczywiście bezpieczną odległość od siebie jedziemy. Mocno pedałujemy, choć na fullach to nie specjalnie przekłada się na prędkość :-)

Docieramy nad jezioro. Chwila rozmowy o pływaniu i ruszamy. To znaczy ja zaczynam... pływać.... Nie, nie w jeziorze. Przednie koło mi pływa. Złapałem gumę.

Do kosza? Nie, naprawiamy... © djk71

Ściągam oponę, dętkę i... jest kolec w oponie.

Czas na serwis © djk71

Zmiana dętki, dopompowanie również tyłu i możemy jechać dalej.
Dalej przed siebie. Przez las. Po ciemku. Lubię to. Choć kiedy wyjeżdżamy wprost na dzika to... adrenalina zaczyna działać. Na szczęście nie był nami zbytnio zainteresowany.

Chwila wahania, czy nie wyskoczyć na Rynek w Gliwicach, ale już późno, na jazdę temperatura ok, ale na postój trochę zbyt chłodno. Nie dziś. Wracamy do domu.

W Mikulczycach się rozstajemy i... oby do szybkiego następnego. Potrzebowałem tego.

Slow jogging tyłem (z żoną)

Niedziela, 15 marca 2020 · Komentarze(0)
Wczoraj pobiegałem z synem. Dziś były różne plany, ale jak to u mnie bywa najgorsza organizacja w weekendy... za dużo czasu...
Nie wyszedł rower, nie wyszło bieganie. Ostatecznie udaje się wyjść z żoną na slow jogging.

Razem w lesie © djk71

Ponieważ jest really slow to większość tyłem.

O ile wczoraj było w lesie pusto to dziś żona naliczyła chyba z 75 osób... Musiała się strasznie ze mną nudzić jak się wzięła liczenie...

Tu pusto, ale trochę ludzi minęliśmy © djk71

A może po prostu chciała pokazać swoim uczniom, że matematyki można się uczyć nie tylko w szkole...

Przyjmuję, że ta druga wersja to ta właściwa... :-)

Miś ucieka przed wirusem? © djk71

Udało się zaliczyć kilka podbiegów i zbiegów...  jakieś skipy no i bieg tyłem... zobaczymy jak jutro mięśnie zareagują...


Kolejny podbieg za mną © djk71

A jutro... do pracy... zobaczymy co będzie się działo w firmie, na drogach, w  świecie....



Uciekając przed wirusem

Sobota, 14 marca 2020 · Komentarze(2)
Od tygodnia zero aktywności ruchowej. Od trzech tygodni zero biegania na dworze.

Ostatni tydzień był fatalny... z wielu powodów... Pewnie to co się dzieje w świecie też miało na to wpływ. Choć staram się zachowywać od początku rozsądnie, to nie ma siły... to też musiało wpłynąć na mój nastrój.

Dziś stwierdziłem, że trzeba z tym w końcu coś zrobić. Póki jeszcze można. Nie spodziewam się najgorszego, ale co się wydarzy tego nikt nie wie...

Padający o poranku śnieg nie nastrajał obiecująco, ale ostatecznie udało się wyjść pobiegać. Tym bardziej, że Igor też już ma dość siedzenia w domu. Chwila wahania, czy biegamy po asfalcie, czy lesie... i skręcamy do lasu.

Jest pięknie. Igor wzbogaca trening dodatkowymi ćwiczeniami. Ja podziwiam przyrodę.

Piękny dzień na bieganie © djk71

Kiedy wybiegamy z lasu uderza w nas wiatr. Jednak las to był dobry wybór.

Pobiegane z synem © djk71

Mam nadzieję, że jutro uda się to powtórzyć. A może jakiś rower wyjdzie...

Mój pierwszy raz... na nartach

Niedziela, 1 marca 2020 · Komentarze(3)
Dziś firmowa impreza integracyjna w Wiśle. Inna niż zwykle, bo... nie jedziemy rowerami, ale za to jedziemy z rodzinami :-)


Czemu mam bałwana na plecach? © djk71

Przyjeżdżamy trochę wcześniej żeby pomóc ekipie w ogarnięciu takiej liczby ludzi.

Trzeba zapracować na rozrywkę © djk71

Czas szybko leci i jedziemy na zaplanowany kulig.
Brak śniegu trochę budził moje wątpliwości, ale się udało.

W trakcie kuligu © djk71

Nawet śnieg widać © djk71

Trochę brakło pochodni, śpiewów itp, ale pieczenie kiełbasek i chleb z tłustym zrekompensowały te drobne niedociągnięcia :-)

Jestem już głodny © djk71

Wracamy do bazy i... zapraszają nas na obiad. Teraz? Po tym jak i tak zjadłem więcej niż zwykle... Ale nie mogłem się oprzeć... o tygodnia chodził za mną ten smalec z ogórkiem...

Dziewczyny zachwalają żurek więc idziemy. Żurek pyszny, ale nie kończy się na tym. Jeszcze porcja placków z gulaszem, a potem jeszcze ciasto... Nie pamiętam kiedy tyle zjadłem. Masakra.... Już wiem, że jak tylko wrócimy do domu to... idę na siłownię spalić to wszystko.

Zastanawiamy się co dalej... basen, kręgle..., a może narty, na które się zapisaliśmy. Cały czas do tego ostatniego nie jestem przekonany. Nigdy w życiu nie jeździłem na nartach. Wyobraźnia podpowiada mi od razu kontuzję, a przecież jestem zapisany na tyle biegów i innych imprez...

Mimo to idziemy. Zapisujemy się na szesnastą i po chwili zakładamy sprzęt. Już to sprawia mi problemy, to naprawdę mój pierwszy raz... Ubrany, wstaję i... dziwnie się stoi, a co dopiero chodzi, o jeżdżeniu nawet nie próbuję myśleć :-)

W końcu ruszamy :-) 

Na Krupówki mógłbym iść © djk71

Jakoś dochodzimy do stoku i... na szczęście skierowali nas na ten mały ;-)

Każdy z nas dostaje swojego instruktora. Mnie przypada sympatyczna Sara. Uśmiecha się, ale chyba nie wie co ją czeka ;-)

Obok cała loża szyderców, znaczy się...  dopingujący koledzy :-)

Przed lekcją z super ekipą © djk71


Zaczynamy od rozgrzewki.

Wygląda to ciekawie z boku © djk71


Będę latał? © djk71

Potem zakładanie nart.

Narty są... dwie - to jeszcze łapię © djk71

I pierwsze kroki. Interesująco.

Pierwsze kroki © djk71


Po chwili wyciąg zabiera nas na górę i... się zaczyna.

Pod górę daję radę © djk71

Łatwo nie jest.

Raz przodem, raz tyłem © djk71

O wielu rzeczach jednocześnie trzeba pamiętać.


To po to jest kijek? © djk71

Kiedy już coś zaczyna mi wychodzić to narty się rozpędzają i zamiast hamować wybieram siad na mokrym śniegu...

Kilkukrotnie... :-)

Łatwo nie jest © djk71

Ale ogólnie jest fajnie. Z każdym kolejnym zjazdem jest coraz fajniej, ale też czuję zmęczenie. To jednak zupełnie inny sport i inne mięśnie pracują.

Patrzę na zegarek i choć wydaje mi się, że minęła dopiero chwila to okazuje się, że nami już ponad 1,5h. Jeszcze ostatni zjazd i wystarczy.

Zmęczony, ale zadowolny © djk71

Moja małżonka już też skończyła.

Za to syn do jeszcze śmigał... na dużym stoku. Szacun.


Igor śmiga na całego © djk71

Coś mi się wydaje, że na siłownię już dziś nie pójdę. :-)

Podobało mi się, choć chyba mocno przeszkadzała mi wyobraźnia. Nawet Sara zauważyła, że jestem mocno spięty. Podobnie mam na basenie i... przy zjazdach na rowerze... Czasem wyobraźnia nie jest najlepszym przyjacielem człowieka...

Czy będzie ciąg dalszy? Biorąc pod uwagę kończącą się zimę to pewnie w tym roku już nie, choć pewnie by to było wskazane, bo przez rok wszystko zapomnę... Zobaczymy.

W każdym razie za nami miło spędzony dzień. Oczywiście były też momenty smutne... Jak wtedy, gdy pod koniec nauki zorientowałem się, że... nie włączyłem Endomondo... :-(

Slow jogging w towarzystwie żony

Środa, 26 lutego 2020 · Komentarze(0)
Wieczorem żona zaproponowała spacer. Powiedziała, że może weźmie kije. Do Nordic Walkingu jakoś wciąż się nie mogę przekonać więc stwierdziłem, że sobie obok Niej potruchtam. Co prawda rano był już trening biegowy, nawet dość intensywny, ale teraz nie zapowiadało się szybkie tempo.  Postanowiłem sprawdzić czym jest slow jogging.

Ostatecznie małżonka zostawiła kije w domu, ale ja i tak truchtałem. Tempo wolne, ale po ponad godzince wróciłem nawet lekko spocony. I w sumie nie wiem jak się przy takiej pogodzie ubrać na takie truchtanie. Bo niby się nie zmęczyłem, a jednak trochę spociłem, a do tego momentami było mi chłodno w ramiona... I bądź człowieku mądry...

Anetce chyba się spodobało, bo wracając zapowiadała powtórkę...  Zobaczymy :)

Znów z synem na siłowni

Wtorek, 25 lutego 2020 · Komentarze(0)
Dziś dzień wolny w pracy. Trzeba było załatwić kilka spraw. W międzyczasie udało się też wskoczyć na siłownię. Rozgrzewka, trochę ćwiczeń i ping pong. Dałem radę.

Parkowe Hercklekoty

Niedziela, 16 lutego 2020 · Komentarze(2)
Po wczorajszym rowerze nie do końca byłem przekonany do dzisiejszego biegania. No ale co było robić skoro pakiet już odebrany. W planach był bieg poniżej godziny, ale w zaistniałej sytuacji postanowiłem po prostu pobiec bez spinania się...

Kolejne moje Hercklekoty. To termin wieloznaczny-  Tych co nie wiedzą co to znaczy to zapraszam do lektury ;-)

Ładny medal © djk71


Na start tradycyjnie przyjeżdżam w towarzystwie żony. Trochę się obawia, że chce biec na krótko, ale przecież zakładam rękawki :-) Poza tym jest ciepło. Około 8 stopni - w lutym - super.

W ciekawym towarzystwie © djk71

Na starcie spotykamy Agnieszkę z naszego teamu z mężem. Oczywiście zdjęcie na ściance musi być :-)

Jakieś motto musi być © djk71

Chwilę później spotykamy kolejną Agnieszkę, chwila rozmowy i rozgrzewka. Niestety mimo, że jak zawsze świetnie prowadzona, to taneczne rytmy i figury nie do końca mi pasują :) Przygotowuję się po swojemu :-)

Wybija 10:00 i ruszamy na dwie pętle po 5 km.

Czas.... Start © djk71

Chciałem zacząć wolniej, ale jak zwykle w tłumie, nie bardzo mi się to udaje. Zwalniam, ale wciąż za szybko. Po chwili łapię tempo, które wydaje mi się, że mogę dociągnąć do końca. Na szczęście nie ma śladu wczorajszego bólu ud. Póki co.

Pierwsza pętla się kończy © djk71

Pierwsza pętla szybko mija. Tempo jest ok. Tętno też. Niestety na początku drugiego okrążenia zaczynam czuć zmęczenie. Na szczęście jest tu płasko. Próbuję uspokoić oddech i biec dalej swoje.

Etisoft na drugiej pętli © djk71

Ósmy  dziewiąty kilometr wydaje się być lekko pod górę. Trochę wolniej, ale wciąż jest dobrze. Na tyle, że na ostatnim odcinku udaje się nawet przyspieszyć. 58:08. Jak dla mnie to bardzo dobry czas.

Jest poniżej godziny © djk71

Znów się udało © djk71

Chwilę przede mną wbiegł na metę Tomek, a po chwili jedna Aga i druga. Wszyscy poniżej godziny. Jest ok.

Jest i Aga © djk71

Oczywiście pamiątkowe zdjęcia.

Zrobiliśmy to © djk71

Pamiątkowe zdjęcie © djk71

Z medalami na szyjach © djk71

I jeszcze z żoną © djk71

i... kawa. Jest nawet Americana + ex. espresso. Tego mi trzeba było. Można wracać do domu :-)


Po pakiet z Bebokiem

Sobota, 15 lutego 2020 · Komentarze(3)
Kiedy miesiąc temu leżałem w łóżku z niedziałającymi plecami, nie miałem co robić i zapisałem się na bieg Everest Run. Było to głupie, nieodpowiedzialne, ale udało się. Patrząc jednak na to z dystansu samo podjęcie decyzji w takim momencie wydaje się być szczytem głupoty. Wydawało mi się, że powinno mnie to czegoś nauczyć i limit bezmyślnych decyzji już za mną.

Chyba jednak nie...

Jutro Parkowe Hercklekoty, pakiety startowe można było odebrać dziś lub jutro przed startem. Wymyśliłem sobie, że pojadę rowerem dziś. Niby nic nadzwyczajnego, bo już kilkukrotnie tak robiłem. Tylko..., że wtedy zwykle byłem w środku sezonu rowerowego, a w tym roku na rowerze byłem raz - 4 stycznia.

Udało się namówić Marka na przejażdżkę.

UWAGA: Marek to nie tytułowy Bebok - tego spotkaliśmy później przy Spodku :-)

Bebok przygotowany na chłód © djk71

Startuję o ósmej. Pół godziny później jestem przy Parku Kachla w Bytomiu. Marek już czeka. Ruszamy w stronę Łagiewnik. Marek prowadzi jakąś polną ścieżką. Docieramy do Żabich Dołów. Jak zawsze pięknie tu i póki co w miarę pusto.

Żabie Doły © djk71

Szybki odpoczynek, to znaczy przerwa na zdjęcie :-), i ruszamy w stronę Parku Śląskiego. Po drodze pokaz siły ;-) Jesteśmy lepsi :-)

Szybki przelot przez park. Rzut oka na dziwnie wielkie gniazda :-)

Duże to gniazdo © djk71

I po chwili mijamy SCC...

Podpórki na światłach © djk71

... i meldujemy się pod Spodkiem.

Strefa Kultury wciąż robi na mnie wrażenie © djk71

Spodek wciąż wielki © djk71

Przejeżdżamy obok Muzeum Śląskiego, zaliczamy odcinek specjalny po schodkach :-) Po chwili meldujemy się na Bulwarach Rawy. Jedziemy trochę po omacku, ale wierzę, że trafimy na Nikiszowiec, gdzie Marek chciał się zameldować.

Wcześniej zatrzymujemy się przy Szybie Wilson.

Pociąg do Europy © djk71

Krótka rundka po zabytkowej dzielnicy, omawiamy możliwości lepszego zagospodarowania terenu i czas udać się do bazy zawodów.

Lubię klimat Niksza © djk71

Ładnie tu © djk71

Auta psują widok © djk71

Zrobiło się ciepło. Kiedy dojeżdżamy czuję już lekkie zmęczenie. Odbieram pakiet i decydujemy się wracać najkrótszą drogą.

Pakiet odbrany © djk71

W Parku Śląskim Marek mówi, że czuje uda... Nareszcie... Ja już od dawna czuję swoje, ale udawałem twardego. Tyle tylko, że dociera do mnie, że jutro biegnę ;-(

Tą samą drogą docieramy do Żabich Dołów. Jest ciężko, Coraz bardziej.

Droga do domu? © djk71

Odprowadzam Marka do Bytomia i mam dość. Do domu jakieś 10 km, czyli tyle ile jutro mam pobiec, ale wiem, że łatwo nie będzie.

Marek zadowolony © djk71

Od Brandki jadę z przerwami co kilometr, a może nawet częściej. Na szczęście spotykam Jacka. Już nie pamiętam kiedy się ostatni raz widzieliśmy. Jest okazja chwilę porozmawiać, a ja dodatkowo mam okazję odpocząć. Potrzebowałem tego.

Do domu dojeżdżam z bolącymi czwórkami. Masakra. Co mnie podkusiło. Skąd taki głupi pomysł? To znaczy nie chodzi o wyjazd, bo ten był udany i potrzebny. Ale nie... dzień przed zawodami. Stary i głupi....

Everest Run czyli najdziwniejszy bieg w życiu

Niedziela, 9 lutego 2020 · Komentarze(5)
Całe życie z Wariatami!!! Czyli jak to było z najdziwniejszym z dotychczasowych biegów.

12 stycznia - biegnę dla WOŚP.

13 stycznia - Idę do lekarza - strzeliły plecy :-(

13 stycznia - Adam zagaduje o Marriot Everest Run - pierwszy raz o tym słyszę. Bieganie przez 24 godziny po schodach w hotelu Marriot. Są jeszcze ostatnie miejsca dla 4-osobowych sztafet. Bez sensu - przecież właśnie poszły w diabły wszystkie moje plany urlopowe, przecież nie jestem w stanie siedzieć, leżeć, a zawody... 8 lutego!!! Za 4 tygodnie. Przecież nigdy ani ja, ani nikt z nas nie biegał po schodach. Po 24 sekundach ciężkich rozważań zgadzam się :-)

14 stycznia - Zaczynam wątpić w moją decyzję. Ledwo się ruszam. Adaś namawia - nie ma obowiązku żeby wszyscy zawodnicy biegli tyle samo, mogę raz wbiec, a potem będę służył jako wsparcie... Ja zwijam się z bólu, a żona... namawia mnie żebym wystartował!!! Czy ja mam jeszcze kogoś normalnego w swoim otoczeniu?
Tego samego dnia jeszcze jesteśmy zapisani :-)

26 stycznia
- Po dwóch tygodniach faszerowania się lekami i zabiegów fizjo ruszam na siłownię. Pierwszy trening na schodach (166 pięter) Daje nieźle w kość. Na szczęście plecy spoko. Zawody za dwa tygodnie - kupa czasu :-)

Potem jeszcze trzykrotnie udaje się poćwiczyć na schodach na siłowni (210 / 336 / 252 piętra)

4 lutego postanawiam pobiegać i ocieram nogę - świetnie - na cztery dni przed zawodami :-(

7 lutego - ruszamy wraz z Tereską i Adamem do stolicy. W ostatniej chwili wykrusza nam się czwarty zawodnik, na szczęście udaje się na ostatnią chwilę namówić Martę, która jest na miejscu i biega ultra. Zawody trwają 24h więc to chyba dobry wybór :-)

Tu spędzimy najbliższe 24h © djk71

Odbieramy pakiety startowe, meldujemy się w hotelu i idziemy coś zjeść.

W biurze zawodów © djk71

Ładny kubek © djk71

Nie ma już czasu na zwiedzanie stolicy, wracamy do pokojów i szybko idziemy spać. Przed nami ciężki dzień.

8 lutego - dzień startu

6:15 - pobudka, śniadanie i wybór tego co ubieramy, co bierzemy ze sobą, a co oddajemy do depozytu.

8:00 - jesteśmy w Marriocie. Spotykamy Martę, wyjaśniamy w biurze zawodów zamianę zawodników, choć wcześniej było to zgłoszone. Tracimy trochę czasu, ale ostatecznie wszystko jest załatwione. Oddajemy rzeczy do depozytu i idę szukać miejsca do rozłożenia się na starcie.

Depozyt jest ładnym miejscu © djk71

Startujemy w piwnicy, czy jak to ładniej nazywają organizatorzy na poziomie -1 :-) Na miejscu surowo i diabelnie zimno. Nie do końca wiem którędy będziemy biegli z windy na schody więc na czuja wybieram jakieś miejsce.  Przychodzi Tereska i słusznie zauważa, ze tam zamarzniemy. Chwila trwa wybieranie innego miejsca, ostatecznie lądujemy prawie przy wejściu na schody.

8:45 - Prawie gotowi do startu.

Gotowi do startu © djk71

Po chwili krótka odprawa i za moment rusza pierwsza grupa. Zawodnicy startują falami (o ile dobrze kojarzę, wg kolejności zapisów). O 9:00 pierwsza pięćdziesiątka oraz sztafety, których jest tym razem 22. Godzinę później dołączą 34 osoby, o 11:00, 12:00 i 13:00 kolejne grupy. Łącznie w tym samym czasie będzie na schodach maksymalnie ok. 200 osób. Wszyscy kończą w niedzielę o 9:00. Warto było więc zapisać się jak najwcześniej, albo startować w sztafecie, wówczas ma się do dyspozycji pełne 24 godziny.

9:00 - Startuje Adam.

Trzy, dwa, jeden... start... © djk71

Biegnie z poziomu -1 na 41 piętro, czy łącznie 42 piętra i powrót windą. Kiedy zjedzie może biec kolejny raz, albo przekazać chipa, którym logujemy na górze zdobycie szczytu, kolejnej osobie ze sztafety. To od samych zawodników zależy jaką przyjmą strategię. My decydujemy się biec na zmianę, po naszym kapitanie ruszę ja, a potem Tereska i Marta.

Wyniki są publikowane na żywo więc nie tylko znajomi mogą nas śledzić, ale również my wiemy, czy nasz zawodnik jest już u góry i czy kolejna osoba ma się przygotowywać od startu.

Adam po 9 minutach jest na górze, zjeżdża na dół i ja przejmuję pałeczkę (a dokładniej mówić chipa). Ruszam i jest ciężko. Sam nie wiem, czy biec, czy szybo iść. Próbuję jednego i drugiego, ale szybko się okazuje, że wbiegnięcie na 42 piętra jest prawie niemożliwe (albo możliwe tylko dla wybrańców).

Klatka wąska, bez ani jednego okna, lekko klaustrofobiczna.

Niezbyt tu szeroko © djk71

Przed szczytem zaczyna mi się kręcić w głowie, a w płucach czuję ogień. Dobrze, że na górze jest wodopój. Tylko trzeba mieć własny kubek. Na szczęście czytałem regulamin i mam ;-)
Chwilę czekam na windę. Zjeżdżam, przekazuję chipa Teresce i... idę umrzeć...

Nie wierzę, że zdobędziemy Everest. To konieczność zaliczenia 65 wejść na szczyt hotelu. Ja po pierwszym mam dość. Ruszają dziewczyny, potem znów Adam i ja... i znów dziewczyny i tak w kółko...

Zaliczamy kolejne wierzchołki:
09:31 - Empire State Building - Nowy Jork, USA
09:41 - Petronas Towers - Kuala Lumpur, Malezja
09:51 - Łysica - najwyższy szczyt Gór Świętokrzyskich
10:38 - Gubałówka - najwyższy szczyt obciachu :-)
10:51 - Tarnica - najwyższy szczyt Bieszczad
11:15 - Śnieżka - najwyższy szczyt Karkonoszy

Jest co zdobywać © djk71


W międzyczasie podchodzi do nas ekipa telewizyjna.

Mamy celebrytkę © djk71

Kolejno robią wywiad z wszystkimi po kolei.
I o dziwo po południu już jesteśmy w TV. Co prawda w publicznej, ale czego się nie robi dla sławy.
Zobaczcie sami od 18 min 30 sek.
 
12:00 - Jest Kasprowy Wierch. Po trzech godzinach mamy 15 wejść ma 42 piętra. Jest dobrze :) Nie jest łatwiej, ale jakoś idzie (bardziej idzie, niż biegnie).

Na klatce © djk71


13:00 - 18 wejść za nami. Już wszyscy zawodnicy na trasie. Straszne kolejki do windy.

Kolejka na schodach © djk71

Czeka się chyba z 10 minut, czyli dłużej niż wchodzi. Najgorszy jest moment kiedy winda nadjeżdża, już prawie wchodzisz, a odliczający wolontariusz mówi stop, Ty następną ;-(

Kolejka w korytarzu © djk71


13:20 - Rysy - Najwyższy szczyt w Polsce
Cały czas dociera do nas mnóstwo życzliwych słów od naszych przyjaciół.

13:39  - Gerlach - Najwyższy szczyt Tatr
Staramy się na bieżąco relacjonować co się dzieje na FB.

14:17
- żona mi donosi, że zaliczyliśmy Pobiedę - najwyższy szczyt Gór Czerskiego w azjatyckiej części Rosji.

15:00 (chyba) - koleżanka dostarcza nam pizzę. Dziękujemy Anetko!
Jest cudownie :-) Nie podzielają tego uczucia chyba inni zawodnicy przebiegający obok nas, których nozdrza musi drażnić zapach naszego przysmaku...

16:47 -  za nami 30 wejść :)

17:45 - 33 wejścia, czyli połowa Everestu za nami!!! Zaczynamy wierzyć, że damy radę zaliczyć najwyższy szczyt świata.

18:42 -  Mamy Mont Blanc!!! Najwyższy szczyt Europy. Za nami 36 wejść.
Przed dwudziestą dociera do nas mój Brat. uzupełnia nam zapasy niknącej w oka mgnieniu wody oraz przynosi trochę innych różności: przepyszne ciacho, grizzini żeby mieć jakąś odmianę od słodkości, a nawet... makrele... :-)

Jemy wszystko © djk71

Obserwując innych zawodników, w tym tych najlepszych widzimy, że każdy ma własny jadłospis i... w większości przypadków żaden dietetyk by tego nie pochwalił ;)

20:23 - Elbrus - najwyższy szczyt Kaukazu. (42 wejścia), dziewczyny poszły na obiad i basen, napieramy z Adamem sami :) Najpierw Adam biegnie trzy razy pod rząd, potem ja, na szczęście przed moim trzecim wejściem Marta przejmuje pałeczkę. Tak jest jednak ciężej.

Ten napis widzieliśmy mnóstwo razy © djk71

20:47 - Klimandżaro - najwyższy szczyt Afryki - Teraz jakoś szybko szczytujemy  :-)
Już prawie 12 godzin za nami. Sami nie wierzymy jak ten czas szybko leci. Pewnie mimo tego, że siedzimy w piwnicy, panuje tu fantastyczna atmosfera. Wszyscy są uśmiechnięci, cieszą się z byle czego... A może tak po prostu wygląda dom wariatów?

21:09 - McKinley - najwyższy szczyt USA.
Teraz my odpoczywamy chwilę, a dziewczyny biegną. Niestety na obiadokolację dostaje nam się tylko suchy makaron ;-( Kiepsko.

21:17
- Aconcagua - najwyższy szczy Andów. Szczun dla strażaka który biegł z dodatkowym 16 kilogramowym obciążeniem.

Szacun się należy © djk71

23:30 - mamy już 56 wejść, Everest coraz bliżej :). O dziwo jesteśmy na piątym miejscu, ale do końca jeszcze trochę...

00:00
- Północ, 15 godzin za nami, jeszcze 6 wejść do Everestu. Mimo późnej pory nie czujemy zmęczenia, ani zbytniej senności.

00:57 - po 16 godzinach wspinaczki zaliczyliśmy zimowe wejście na K2 :)

01:08 - Mount Everest !!!! - 16h i 8min. i 8 sek. wspinaczki - tyle zajęło nam zdobycie Mount Everest!!! Mamy to!!!

Tak się bawili niektórzy na ostatnim kółku, nie my © djk71

2:30 - nie skończyliśmy :) Przez chwilę bałem się, że po zdobyciu podstawowego celu spadnie nam morale, ale tak się nie stało. Biegamy dalej, 72 wejścia za nami. Awansowaliśmy na 4 miejsce.

W holu głównym hotelu wyniki online © djk71


3:55 - 80 wejść, 123% normy. Pozostało 5 godzin. Biegniemy do końca. :) Udaje mi się przymknąć oko chyba na jakieś 10-15 minut ale ratownik mnie budzi, bo... nie widzi moich oczu... Nie brnę dalej... :-)


Motywacyjne teksty? © djk71

5:00 - za nami 86 wejść, w każdym zaliczone 42 piętra, czyli łącznie za nami 3612 pięter.
Jest moc.

Niby tak :-) © djk71

Awansowaliśmy na 3 pozycję. Ale trzeba jeszcze walczyć przez 4 godziny.

6:15
- Mamy 92 wejścia, 12 558 m n.p.m. :)
Coraz ciężej, pierwsze skurcze, niepokoje w żołądkach, ale walczymy o utrzymanie 3 miejsca. Jeszcze tylko 2:45 czasu do końca.
Zaglądam do masażystów, bo czuję jakieś napięcia w łydkach, ale jest kolejka. Odpuszczam.

To ważna wskazówka! © djk71


7:00 - 96 wejść, 4032 pięter. Już wiemy, że zaliczymy sto wejść!!!

7:50 - i.... Mamy SETKĘ !!!! Niemożliwe nie istnieje :)

Mamy 100 wejść!!! © djk71


Ktoś tu napisał coś o nas © djk71

Zostało nam trochę ponad godzinę, walczymy jeszcze o.... drugie miejsce!


8:48- Tereska kończy swoją rundę

Ostatnia rundka za Tereską © djk71

Ostatni raz biegnie Marta.

8:59 - Marta kończy swój bieg. Za kilkanaście sekund zamykają wejście na schody. Krzyczymy: Leć jeszcze raz! Nie bardzo chyba wie czy żartujemy, czy nie, ale już wszyscy krzyczą więc... leci ;-) Jest wielka!

My w tym czasie robimy fotkę z najlepszymi :)

Fotka z mistrzami © djk71

9:00 - Mamy to!!!! Znacznie powyżej oczekiwań.

Totalni debiutanci, nie biegający wcześniej po schodach, zaliczają 107 wejść, 4494 pięter, meldują się na wysokości 14 605,5 m n.p.m., wykonują 165,07% normy i zdobywają 2 miejsce wśród sztafet!!!


Mamy drugie miejsce © djk71

Jeszcze w to nie wierzymy!!!!
Idziemy oddać chipa i odebrać należne nam medale :-)

Z medalami i certyfikatami © djk71

Zrobiliśmy to. Jesteśmy super zadowoleni, ale do końca nie jesteśmy w stanie powiedzieć dlaczego. Przecież ten bieg jest bez sensu... W kółko, jak chomiki, bez widoków, momentami bez tlenu... Nawet kibiców nie ma, bo nie ma tu dla nich miejsca...
Zupełnie bez sensu. A jednak jesteśmy zadowoleni. Czy tu wrócimy... Dziś powiedziałbym, że nie. Pewnie wyzwaniem byłby start solo, ale na to chyba nikt z nas nie jest gotowy. A jak będzie naprawdę? Miesiąc temu gdyby ktoś mi powiedział, że tu wystartuję to bym go wyśmiał. A zrobiłem to i jestem zadowolony. Bardzo. Więc... zobaczymy.

Zrobiliśmy to! Powyżej oczekiwań! © djk71

Próbowałem jakoś zarejestrować aktywność w zegarku, niestety mój nie ma opcji schody i nawet nie ma możliwości zainstalowania takiej, więc próbowałem użyć jakiejś aplikacji do chodzenia, ale zapominałem ją uruchomiać, pauzować i ostatecznie zrezygnowałem. Tak więc nawet nie ma czym się pochwalić na Endomondo, czy Stravie... :-)

Dziękujemy wszystkim za wsparcie, doping, trzymanie kciuków i wszystko inne :)

Delikatnie na bieżni

Czwartek, 30 stycznia 2020 · Komentarze(0)
W pracy spotkałem się z Adamem. Nie do końca byłem pewien, czy dziś uda się poruszać, bo po pracy zebranie w szkole. Ale żeby nie wyszło, że się obijam to coś tam zagaduję, że może wieczorem pójdę na siłkę. Adam podchwycił temat i... nie ma wyjścia. W takim razie w drodze do szkoły wcinam dwa Big Mac'i - ot dieta sportowca, ale co zrobić potem już nie będzie kiedy.

Zebranie szybko się kończy i dzwonię do Adasia. Nie zmienił zdania. .. Krótko potem widzimy się w ReShape - Dla Adama to debiut tutaj. Miałem w planach tylko schody, ale pada pomysł żeby wcześniej choć trochę pobiegać. Zaliczam wiem piątkę po plaży. Spokojnym truchtem, ale to pierwszy bieg od 18 dni :-(