Wpisy archiwalne w kategorii

Samotnie

Dystans całkowity:21585.71 km (w terenie 5808.48 km; 26.91%)
Czas w ruchu:1576:37
Średnia prędkość:14.75 km/h
Maksymalna prędkość:175.00 km/h
Suma podjazdów:51821 m
Maks. tętno maksymalne:210 (115 %)
Maks. tętno średnie:186 (98 %)
Suma kalorii:418539 kcal
Liczba aktywności:1409
Średnio na aktywność:17.68 km i 1h 07m
Więcej statystyk

W krupach...

Niedziela, 23 kwietnia 2017 · Komentarze(3)
Po piątkowych problemach dziś wychodzę na dwór z lekką obawą. Na szczęście wczoraj już mocno nie bolało więc jest nadzieja, że nie będzie tak źle. Najwyżej zawrócę.

Przed domem okazuje się, że najbardziej powinienem się chyba obawiać nadciągającej z północy ciemnej chmury. I wiatru który szaleje wokół. Biegnę. Noga nie boli. Na Przyjemnej zaczyna padać. Ale jak... w poziomie. Wali po twarzy białymi kulkami. To chyba te krupy, o których niedawno opowiadał Wojtek Mann w prognozie pogody. Lecą... w poziomie... tak wieje.

Jestem na tyle daleko od domu, że po chwili już nie ma sensu kombinować z powrotem. Biegnę dalej. Dłonie mam zamarznięte.

W Stolarzowicach czuję lekko piszczele, ale biegnę dalej. I dobrze, po chwili przechodzi. Podobnie jak deszcz. Na Helence znów leje/sypie. Kiedy w domu chcę zrobić zdjęcie pogoda się uspokaja i już tylko pada w pionie.

Już pada w pionie © djk71

Zbuntowany Kaloryfer

Piątek, 21 kwietnia 2017 · Komentarze(4)
Tak nazywała się jedna z kapel jakie kiedyś usłyszałem w Jarocinie. Jakoś tak mi się przypomniała kiedy dziś pomyślałem, że mój organizm się zbuntował. I nie bardzo wiem czemu.



Ostatnie tygodnie były bardzo ciężkie. Zmęczenie wyszło już w poprzedni weekend na Nadwiślańskim Maratonie, a potem w święta. Niedziela cała przespana, poniedziałek co prawda był bieg, ale poza tym zupełne lenistwo, co męczyło chyba jeszcze bardziej. Ten tydzień był podobny... sen kiedy tylko była ku temu sposobność. Pogoda też nie zachęcała do jakiekolwiek aktywności.

Po trzydniowej przerwie dziś nie ma wyboru. Ruszam od razu do lasu. Oczywiście na początek Krajszyna i... po raptem 18 min. muszę się zatrzymać. I nie chodzi wcale o wysokie tętno, które utrzymuje się od podbiegu, ale o... piszczele. Bolą jak diabli. Próbuję iść, ale to jeszcze trudniejsze. Szczególnie lewa noga. Chwila przerwy, kolejna próba i to samo. Boli jak diabli. Nie ma wyboru wracamy do domu. Po chwili zaczynam stygnąć i robi się chłodno :-( Jeszcze 2-3 zrywy, ale nie ma szans na bieg. Nie mam pojęcia co się stało. Jakiś bunt organizmu.

Ciężko ale z uśmiechem

Czwartek, 13 kwietnia 2017 · Komentarze(3)
Kolejny ciężki tydzień :-( I nawet nie narzekam, tylko po prostu tak jest... dużo zajęć, pośpiechu... I żeby nie było za prosto to w kolejne dni też czeka mnie pobudka przed piątą, a potem godziny w samochodzie. Jutro na pewno ponad 800km... Gdyby nie to pewnie bym kombinował żeby dzisiejszy trening przenieść na jutro.

Wróciłem do domu padnięty. Nie było już sił (ani czasu) żeby jechać na mecz na halę. Oglądam w tv. Oczywiście krótką przerwę wykorzystuję w stu procentach - zasypiam chyba równo z gwizdkiem sędziego, ale daję się rodzince obudzić na drugą część meczu. Wygrywamy i... nie pada... nie grzmi... żadnego wytłumaczenia żeby odpuścić trening... Jak mi się nie chce...

Dobra.... wychodzę... zmieniam kierunek biegu wokół osiedla Zaczynam od podbiegu pod Elzab. Dziwnie spokojnie. I tak wyglądają wszystkie trzy kółka, choć w pewnym momencie puls rośnie i oczywiście już nie schodzi poniżej pewnego (zbyt wysokiego) poziomu.

Co ciekawe przez cały bieg mam wrażenie, że się uśmiecham. Wciąż sprawia mi to radość. Wciąż gdzieś tam w głowie siedzi październik, że to zrobię, że się uda... :-)

Potrzebna mi też chyba była ostatnia rozmowa z bratem. Potwierdzenie, że to co i jak robię - ma sens, że nie robię zbyt wielu głupot.

Zobaczymy, pewnie takich ciężkich dni będzie więcej. Oby tylko deszcze i inne okoliczności im nie towarzyszyły i nie próbowały mi przeszkadzać...

Trening po szkoleniu

Wtorek, 11 kwietnia 2017 · Komentarze(0)
Dziś nie było łatwo. Nie pobiegłem rano bo mi się nie chciało, więc od razu po całodniowym szkoleniu wskakuję w Asicsy i do lasu. Chmurzy się, chłodno... nie wiadomo jak się ubrać. Niby dobrze, momentami nawet chłodno, a z drugiej strony czuję, że za grubo. Nie rozumiem. Nie rozumiem też, czemu po podbiegu na Krajszynę i potem na kolejną górkę puls nie chce spać tylko zostaje na poziomie 180+. Czyżbym za szybko zaczął?
Dobra, wiem, że to co dla mnie znaczy szybko to dla innych trucht ledwie... Ale dla mnie chyba faktycznie musiało być zbyt mocno. Muszę spróbować czy da się biec w założonym wcześniej tempie... Tego jeszcze nie próbowałem...

Niedzielny poranek

Niedziela, 9 kwietnia 2017 · Komentarze(2)
Wyjeżdżając wczoraj z Rudzicy miałem ambitne plany, w tym oczywiście bieganie. Niestety jak pisałem powrót samochodem był koszmarny, a później było jeszcze gorzej. Dziwne, bo zjechałem z trasy z powodu ślepoty w deszczu i problemów z  przeskakującym napędem, a czułem się po powrocie jakbym przejechał 500 km. Dziwne, nie rozumiem czasem swojego organizmu. Jedyne co wczoraj zrobiłem to przeczytałem książkę, która dotarła do mnie ostatnio.

Rano budzę się z lekką obawą, czy będę w stanie zebrać się na trening. Zebrałem się. Kółko po okolicy. Puste ulice w niedzielny poranek. Kiedy zatrzymałem się pod domem parowało ze mnie jak z dogaszanego ogniska.

SKS, czyli Nadwiślański Maraton na Orientację

Sobota, 8 kwietnia 2017 · Komentarze(13)
Na maraton zapisałem się już dawno. Budowniczy trasy nie odpuścił... :) Do tego czasu miało być sporo treningów, rowerowy urlop w hiszpańskich górach, a zamiast tego była kontuzja i zero kręcenia. Mimo wszystko w piątek po pracy jadę do Rudzicy. Zamiast ścigania będzie spotkanie towarzyskie.

Przyjeżdżam do bazy około 19-tej. Rejestracja, pierwsze spotkania ze znajomymi i przygotowanie roweru. Ten trafia szybko do rowerowni, a ja idę na salę. Kolejne powitania ze znajomymi, rozkładam matę i śpiwór i kiedy ekipa zaczyna zabawę ja przed dziewiątą zasypiam. Budzę się około piątej z myślą... "tak wygląda w moim wydaniu towarzyski wyjazd".

Śniadanie, spotkanie ze znajomymi, którzy przyjechali kiedy spałem, bądź też dopiero rano i oczekiwanie na odprawę. Planowany start o siódmej. Dostajemy po dwie mapy w skali 1:50 000, do tego kartka A4 z rozświetleniami kilku, czy kilkunastu punktów, kilka wskazówek Grzesia i czas ruszać w drogę. Albo raczej zacząć planować trasę. Kolorystyka map należy do tych, których nie lubię, ale wyboru nie mam. Mamy 28 punktów (o różnych wagach) do zaliczenia w 15 godzin (możne się spóźnić o kolejne dwie - oczywiście kosztem odjęcia punktów przeliczeniowych)i optymalny dystans 150+ (wydawało mi się, że Grześ mocno podkreślał ten plus :-) ).

Karta z rozświetleniami © djk71

Punkty sięgają Cieszyna, jeden jest też po czeskiej stronie... jest w czym wybierać... Wybierać, bo nawet się nie łudzę, że zaliczę komplet. Tym bardziej, że chcę (muszę) być jeszcze dziś w domu. Minimum do klasyfikacji do podbicie 6 PK - można to zrobić tradycyjnie dziurkując kartę lub korzystając z dedykowanej aplikacji i QR kodów lub technologii NFC.

Jadę, niestety leje. Ruszam w stronę punktu nr 13. Początek asfaltem, spokojnie, potem droga polna. Omijam kałuże choć mam świadomość bezsensowność takiego zachowania.

Łatwo nie jest © djk71

Nie mam błotników, a za chwilę i tak będę cały mokry i będzie mi wszystko jedno. Jeden zakręt, drugi, na mapie nic nie widzę...

Tyle widzę na mapie © djk71

Ok kilku lat myślę o soczewkach kontaktowych (przynajmniej na zawody) i... dalej myślę...

Trudno się przez to patrzy © djk71

Ktoś mnie dogania, to Krzysiek Sz. Zatrzymuję się, aby kolejny raz spojrzeć na mapę - nie jestem w stanie tego robić w trakcie jazdy - nie dość, że wzrok mi się pogorszył w ostatnim czasie, mapnik jest niżej niż zwykle to jeszcze okulary mokre i/lub zaparowane :-(
Krzysiek mnie wyprzedza. Walczymy z błotem i przeszkodami na drodze. Momentami trzeba prowadzić rowery. Krótko przed punktem koło ślizga się i zaliczam upadek, na szczęście bezbolesny.

Jest mokro lub bardziej mokro © djk71

Pierwszy punkt zaliczony.

W pobliżu punktu © djk71

Jadę na kolejny, przy okazji widzę, że równolegle do ścieżki, z którą walczyłem wiodła piękna droga :( Tak to jest jak się jest ślepym.

Dalej leje nic nie widzę. Mapa to dla mnie kartka z kolorowymi plamami poprzecinanymi kreskami. Co skrzyżowanie, co 100-200m zatrzymuję się żeby zorientować się gdzie jestem. Wjeżdżam między znajome z firmowych wycieczek stawy. Wszystko mi się rozmywa przed oczami, do tego jest mi chłodno (za częste postoje) i mokro. Co prawda jest gdzie się schować, ale nie o to chyba chodzi...

A może się schować? © djk71

Albo tu? © djk71


Przed PK 27 skręcam gdzieś nie tak, ale nawet nie chce mi się tego korygować. Minęło chyba niewiele ponad godzinę, a ja mam dość. Do tego napęd wariuje. Dopiero co chwaliłem serwis za szybką reakcję, ale chyba przedwcześnie. Każde mocniejsze naciśnięcie na pedały to przeskok łańcucha na zębatkach. To nie ma sensu.

Woda wszędzie © djk71

Już nie patrzę na mapę, jadę na azymut, mijam znajome drogi, budynki.... W Kiczycach robię nawrotkę i jadę do bazy. Przejeżdżam w pobliżu PK 15, PK 21 - nawet mnie nie kusi żeby ich szukać. Napęd już wcale nie działa, ale za to po wjeździe do Rudzicy... wychodzi słońce... Pewnie skończyłyby się problemy z okularami, ale już wcześniej pogodziłem się z tym, że to na dziś koniec. Przed 10-tą (chyba) melduję się ku zaskoczeniu organizatorów w bazie.

Chłopaki zachęcają żeby został do jutra, albo choć do wieczora, lub przynajmniej do obiadu, ale nie mam chęci. Jestem zły, poza tym mam nadzieję wykorzystać ten dzień w inny sposób.

Jeszcze nie wiem, że droga samochodem to będzie prawdziwa męczarnia. Mimo 8 godzin snu w nocy, po drodze zasypiam. Kilka przerw na raptem godzinnej trasie - masakra. W domu wypijam kawę i... zapadam na kilka kolejnych godzin w głęboki sen. Budzę się... potwornie zmęczony. Ale po czym? Po 30km? Chyba trzeba na jakiś czas odpuścić kolejne starty... SKS - Starość, k...a, starość...


Wytrwać w biegu

Czwartek, 6 kwietnia 2017 · Komentarze(1)
Ciężki dzień. Dużo rzeczy do zrobienia, do załatwienia. W pracy, w domu... Do tego paskudna pogoda. O 16-tej przejaśnia się. Mimo, że planowałem coś jeszcze zrobić, wychodzę żeby zdążyć pobiegać zanim pogoda znów się zmieni. Nie udaje się, nim dojeżdżam do domu łapie mnie ulewa. Potem kolejny deszcz, wichura, grad... Po drodze do domu odbieram z paczkomatu książkę...

Wytrwać w biegu © djk71

Jeszcze nie wiem jak bardzo ten tytuł będzie mi dziś stawał przed oczami...

Udaje się wyjść dopiero około wpół do dziewiątej. Nie pada. Ubrałem się chyba zbyt optymistycznie. Jest chłodno. Biegnę i łatwo nie jest. Rundka wokół osiedla wydaje się być niesamowicie długa. Byle dobiec do końca. To co prawda nie jest cały zaplanowany na dziś trening, ale wytłumaczenia walą do głowy bez problemów: bo zimno, bo mokro, bo ciemno, bo późno, bo w weekend zawody rowerowe (które nijak się nie wpisują w plan biegowy), bo się muszę spakować, bo.... jeszcze wiele bym mógł znaleźć wymówek...

Dobiegam do domu i do głowy przychodzi tytuł książki... No dobra... jeszcze jedno kółko dam radę... Nie daję... To znaczy biegnę, ale znów jest ciężko... Trudno... po drugim skończę...

Skoro jednak przebiegłem dwa okrążenia, to trzecie przecież też dam radę... Skoro p. Ryszard dał radę przebiec 366 maratonów w 366 dni, to dlaczego ja płaczę nad sobą i nie potrafię zrobić krótkiego treningu... Potrafię. Spokojnie przebiegam trzecie kółko. Pewnie kolejne bym też przebiegł, bo połowa biegu siedzi w głowie... ale na dziś plan treningowy nie przewiduje więcej. Uff, kolejny trening zaliczony...

Jazda serwisowa

Środa, 5 kwietnia 2017 · Komentarze(1)
Rower odebrany z serwisu więc trzeba się chwilę przejechać i sprawdzić, czy wszystko ok. Niestety czas dopiero wieczorkiem więc nie będzie wycieczki tylko jazda testowa. Wychodzę z domu i pada. Trudno. Krótka rundka do Rokity. Wszystko ok - Galeria Rowerowa sprawiła się jak należy i do tego bardzo szybko mimo rozpoczynającego się sezonu i pewnie dziesiątek rowerów wyciągniętych świeżo z piwnic.

Bez muzyki

Wtorek, 4 kwietnia 2017 · Komentarze(3)
Rano budzę się zmęczony. Odpuszczam i przekładam trening na popołudnie. Po pracy przebieram się i do lasu. Z pośpiechu zapominam muzyki, zastanawiam się czy będzie różnica. Jest. Słyszę swój oddech. Za szybki i za głośny. :-)

Choć bez muzyki wyszło trochę szybciej niż z muzyką to różnica jest niewielka. Jednak będzie z muzyką, może tylko powinienem dobrać szybsze kawałki:-)

Wczoraj nasi chłopcy grali w Mysłowicach. Wygrali 42:19. Czemu to wspominam, bo okazało się, że jeśli wytrzymam w treningach do maratonu to będę biegł niecały kilometr od tej hali :)

Nasi w Mysłowicach © djk71

Targi, sokoły, lody

Niedziela, 2 kwietnia 2017 · Komentarze(5)
Poranny bieg znów pod górki w lesie. Ale całkiem przyjemnie. Niezbyt szybko, ale od razu średni puls niższy.

Powrót do domu i wyjazd rodzinny na Targi Turystyczne do Katowic. Owocne - prawie 10kg map i przewodników - głównie rowerowych.
Były też inne atrakcje ;)

Nowe hobby? © djk71
Tu też się świetnie bawiliśmy © djk71

A wieczorem jeszcze wypad na lody - m.in. o smaku zasmażanego buraka :-)