Wpisy archiwalne w kategorii

Z kamerą wśród...

Dystans całkowity:45694.95 km (w terenie 13501.58 km; 29.55%)
Czas w ruchu:3182:13
Średnia prędkość:14.67 km/h
Maksymalna prędkość:92.52 km/h
Suma podjazdów:108980 m
Maks. tętno maksymalne:210 (144 %)
Maks. tętno średnie:193 (100 %)
Suma kalorii:559155 kcal
Liczba aktywności:1503
Średnio na aktywność:31.69 km i 2h 07m
Więcej statystyk

Pod napięciem

Sobota, 26 kwietnia 2008 · Komentarze(21)
Pod napięciem

Dziś znowu od rana nic nie wyszło. Wszystko nie tak. Kiedy w końcu już mam okazję żeby wyjść to... nie wiem czy mi się chce... Wychodzę... tylko po co? Znów trzeba zaraz wrócić bo coś tam... do duszy...

Jadę do lasu, jakąś droga, którą jeszcze nie jechałem. Po kilkuset metrach coraz więcej gałęzi, a droga zmienia się w ścieżkę, żeby po chwili zupełnie zniknąć. Bez sensu, to skąd się najpierw wzięły koleiny jak dla samochodów? Wracam. Ruszam inną drogą, szlag by to... ta sama historia. W końcu po 20 minutach jestem w punkcie wyjścia. Jadę do Miechowic, stamtąd już znanymi ścieżkami w las. Dalej wzdłuż torów wąskotorówki i wyjeżdżam na Stroszku obok DSD. Dziś wyjątkowo odpuszczam Dolinę i ruszam do Segietu. Pierwszy raz od mojego OTB się tu zapuszczam, czyżby jakiś uraz mi pozostał?



Ładnie tu, lubię takie dróżki.

Docieram do Rept, odpuszczam sobie jednak park, nie chce oglądać dziś ludzi. Przez jakieś pola docieram do Stolarzowic. Mam jeszcze chwilę czasu więc znów w las. I to był błąd. W pewnym momencie wjeżdżam na drogę leśną, którą mógłby spokojnie jechać samochód i... skąd ja to znam... po jakiś 2 km zwęża się i... znika. Nie chce mi się wracać i wdrapywać. Przedzieram się przez krzaki, jakieś
mokradła, strumyk, ląduję w Stolarzowicach. Jakiś koszmar. Asfaltem już prosto do domu.

Nie udała mi się ta przejażdżka. Mimo, że z założenia bez celu, tylko żeby się powłóczyć i odreagować to i tak same kłody pod koła... Nie odreagowałem...

Jedyny plus, że było ciepło i można było odpiąć rękawy od bluzy.

Inaczej niż zwykle

Poniedziałek, 21 kwietnia 2008 · Komentarze(19)
Inaczej niż zwykle

Udało się wyjść jeszcze za dnia, tzn. po zachodzie słońca ale jeszcze było jasno.
Szybkim tempem do znajomych w Ptakowicach - obciążyłem sakwy zestawem książek i dalej Zbrosławice i Kamieniec. Po 12km mam średnią 27km/h! Jak dla mnie szaleństwo. Czyżby to wynik sobotnich zakupów? ;-)



Kusi żeby jechać dalej i spróbować utrzymać tempo, ale jednak nie. Jechałem tu z innym zamiarem. Odbijam w prawo w stronę Księżego Lasu po to żeby wdrapać się na krótki bo 500-600m podjazd. Krótki ale stromy (oznaczony odpowiednim znakiem). Wjeżdżam i zjeżdżam. Zjazd się niestety nieprzyjemnie kończy bo... na skrzyżowaniu. Trzeba uważać. Zawracam i ponownie do góry. Ooo... czyżby teraz ciężej? Nie to złudzenie. Na dół i trzeba to sprawdzić jeszcze raz... po piątej kolejce jestem trochę zasapany, ale fajnie. Niestety zrobiło się ciemno a droga nie jest zbyt gładka i zjazd po dziurach nie jest już taki fajny. Wracam do domu. Muszę tu przyjechać o innej porze. Chyba pora poćwiczyć trochę podjazdy.

Przez Boniowice do Wieszowej. Chciałem treningu? To go mam. Cholernie wjeje... oczywiście w twarz, bo jakby mogło być inaczej. No i tyle było ze średniej... ;-)

Jeszcze tylko podjazd z Rokitnicy na Helenkę i... jest nieźle. Zwykle walczę żeby nie spaść tu poniżej 15 km/h, a jak jestem zmęczony to 10km/h też nie jest niczym dziwnym, a dziś 18-20 całą drogę. Jest dobrze.

Po drodze w słuchawkach mi brzmiało:

"Już nie wiem kogo szukam
I po co błądzę
W wiecznym pościgu zginął cel
i choć na oślep gnam
Po krętej drodze
Sam pęd już celem moim jest "

Znów na rowerze

Niedziela, 13 kwietnia 2008 · Komentarze(18)
Znów na rowerze

Brat mnie dziś uświadomił, że w kwietniu mam... jedną wycieczkę. Niby sam wiedziałem, że nie jeżdżę, ale nie wiedziałem, że aż tak. Dwa tygodnie - raz tyłek ruszyłem. I na nic tłumaczenia, że brak czasu, że delegacje, że pogoda... coś źle się dzieje. Im cieplej i im dłuższe dnie tym rzadziej kręcę, a majowe szaleństwo zbliża się wielkimi krokami...

Dziś też wszystko poszło nie tak jak miało. Nie wyszedł wyjazd do Ostrawy, nie wyszedł poranny wyjazd... W końcu udało się wyjść dziś z synem ruszyć do Świerklańca. Trochę okrężną drogą, przez Stolarzowice i Repty dotarliśmy do Kopalni Srebra.



Dalej przez Bobrowniki i do Radzionkowa. Niestety ten odcinek główną drogą - nie udało mi się znaleźć skrótu. Za to wypatrzyliśmy z drogi dziwne instalacje. Tarcza antyrakietowa? ;-)



W Radzionkowie chwila przymusowej przerwy.



I przez Piekary docieramy do Świerklańca. Sporo ludzi, ale udało sie znaleźć tych najważniejszych... resztę rodziny i znajomych.



Chwilę pokręciłem w doborowym towarzystwie... i powrót. My rowerami, a reszta samochodem.



Mimo, że trasa wiodła przez „ulubione” podjazdy Wiktora, dziś był bardzo dzielny. W sumie zrobił dziś więcej km niż ja - kiedy ja oddawałem się dyskusjom, on nabijał kilometry :-)

Niewiele, ale fajnie się jechało. Myślę, że pod koniec sezonu będę miał z kim robić dłuższe trasy. Na dziś jednak muszę się znów wziąć do pracy i zacząć kręcić częściej.

Z dobrych wieści, wieczór spędziliśmy w... sklepie rowerowym... Jako, że syn naszych przyjaciół już szalał na swoim nowym rowerze, dziś wybieraliśmy rowery dla rodziców. Chyba kogoś zaraziliśmy i chyba będzie z kim jeździć... ;-)

Z Igorem :-)

Niedziela, 6 kwietnia 2008 · Komentarze(16)
Z Igorem :-)

Po szczyrkowym szaleństwie nastąpiła tygodniowa przerwa. Brak czasu, rodzinne spotkania, koncert, pogoda i... chyba trochę brak chęci jazdy bez celu, po ciemku. Zbyt spodobała mi się jazda w słońcu, do celu...

Dziś udało się wyjechać na chwilę przed południem. Ruszyłem w stronę Dolomitów i... zostałem tam na dłużej. Bardzo tam pusto dziś było, nie spodziewałem się tego w niedzielę. Powłóczyłem się chwilę po tamtejszych ścieżkach, choć z jednej nie odważyłem się zjechać. Przeraziły mnie głazy na dole.



Za to inne widoczki wciąż mnie ujmują.





Dalej przez Bobrowniki do Tarnowskich Gór. Tam wypadł tuż przede mną jakiś gość na rowerze i zaczął pomykać w stronę Chechła. Tak mi się w każdym razie wydawało. Postanowiłem jechać za nim. Minęliśmy dworzec, przejechaliśmy pod mostem i skręcił w drogę w lewo... gdzie jeszcze nigdy nie byłem. Trudno zobaczymy dokąd mnie zaprowadzi. Po chwili już wiem. Śledziłem tę drogę kiedyś na mapie. Wzdłuż torów kolejowych jedziemy do Miasteczka Śląskiego. Z jednej strony tory, z drugiej las, a po środku szeroka, asfaltowa i co najważniejsze pusta droga. Świetnie się jedzie. Tak się zamyśliłem i zasłuchałem w odgłosy lasu, że nie zauważyłem kiedy zniknął mój przewodnik, nie zdążyłem mu nawet podziękować za pokazanie tej drogi.

Dojeżdżam do Miasteczka Śląskiego, chwila przerwy koło drewnianego kościółka z 1666 roku (ale szatańska data). Niestety, w murowanym kościele obok trwa msza i nie bardzo chcę przeszkadzać. Na zwiedzanie i sesje zdjęciową przyjadę przy okazji, może w większym gronie.



Czas wracać. Ruszam w stronę Chechła i trafiam na szlak rowerowy.
Dobrze oznaczony więc jadę jego śladem.



Okazuje się, że trasa jest dość ciekawa, ale dziś już nie mam na nią czasu.



Jeszcze tu wrócę...

Chwila włóczęgi po lesie i wyjeżdżam w Świerklańcu. Przez Piekary, Radzionków, Stroszek, Stolarzowice wracam do domu (Wiku dobrze pamięta te podjazdy :) ).
W sumie wyszło 55km.

To nie wszystko jednak na dziś. Umawiamy się, ze znajomymi na popołudniowy spacer w reptowskim parku. Anetka z Igorem jadą samochodem, a my z Wiktorem na rowerach.

Znajduję skrót przez las i... miejscami jest nieco mokro o czym szybko przekonuje się Wiktor. Rower utknął w błocie, a Wiktor wylądował w kałuży.



Mimo to docieramy do parku, gdzie po chwili dołącza do nas reszta rodziny i znajomych. Wśród nich kolejny reprezentant naszej - jak to ktoś nazwał zwariowanej rowerowej rodzinki - Igor - młodszy brat Wiktora.



Następnych kilka godzin spędzamy przyglądając się jak Igor wraz z kolegą szaleją po parkowych ścieżkach. Była z nami jeszcze jedna mała pociecha - Nina, która również próbowała się przymierzać do wszystkich rowerków i... myślę, że dołączy do nas szybciej niż myślimy. W końcu czas powrotu. My z Wiktorem rowerami, reszta samochodem.

Fantastyczny dzień zakończył się w... Decathlonie kupnem większego rowerka dla Arka (towarzysza Igorowej wyprawy) - okazało się, że z poprzedniego zdążył wyrosnąć. Oj szykuje się ekipa.... bójcie się wszyscy!

Ciąg dalszy szkolenia w Szczyrku

Niedziela, 30 marca 2008 · Komentarze(14)
Ciąg dalszy szkolenia w Szczyrku

W planach był poranny wyjazd w stronę Salmopolu, jednak życie, jak to zwykle bywa, zweryfikowało plany. Szkoda. Wczorajszy wczesny wyjazd, później długie wieczorne Polaków rozmowy i zmiana czasu sprawiły, że, mimo fantastycznej pogody nie udało się wyjść na rower przed śniadaniem.



Szkolenie, choć ciekawe, trwa dziś strasznie długo, to chyba wina świadomości pięknej pogody za oknem. Końcówka szkolenia i porażka w trakcie jednego z ćwiczeń – chyba myślami jestem już w drodze - trzeba się zbierać, już dziś niczego więcej się nie nauczę, poza tym fajnie by było jak najdłużej wracać w słońcu. Od wczoraj wszyscy proponują mi powrót samochodem, mam wrażenie, że traktują moją jazdę jako jakiś przykry obowiązek… :-)


Ruszam w stronę Bielska. W centrum na skrzyżowaniu spotkanie z wracającymi samochodem znajomymi z Krakowa i jazda dalej. Dopiero teraz, na paru zjazdach zauważam, że jednak wczoraj jechało się trochę pod górkę. Dziś koszmarny ruch, koniec weekendu. Nie podoba mi się. Żałuję, że od razu z Bielska nie pojechałem inną drogą, tak to jest jak się jeździ bez planów miast. Przed Czechowicami mam dość blachosmrodów. Zjeżdżam w stronę Ligoty. I szybko okazuje się, że to dobra decyzja.



Po dotarciu nad jeziorko skręcam w prawo i liczba rowerzystów nie pozwala mi mieć wątpliwości - jestem na trasie rowerowej. Jest lepiej, dużo lepiej. Na raz szok - widzę tablicę Zabrze, tak szybko? Nie, to prawie Zabrze, ale jak wiadomo prawie robi wielką różnicę. Miejscowość nazywa się Zabrzeg. Droga rowerowa skręca w prawo, tylko… w którą dróżkę? Widzę, że nie tylko ja mam wątpliwości. Za radą sympatycznej rowerzystki, ruszam wałem i docieram na tamę.



Wdrapuję się po schodach i ląduję w tłumie spacerowiczów. Trudno, przeciskając się miedzy nimi zjeżdżam z tamy i wciąż trasą rowerową (niestety momentami biegnącą zwykłymi ulicami) docieram do parku w Pszczynie. Początkowo przyjemnie, lecz po chwili znów muszę lawirować w tłumie. Docieram pod Zamek. Dawno tu nie byłem. Muszę tu kiedyś przyjechać… ale nie w weekend.



Niestety mimo licznych oznaczeń ścieżek rowerowych, gubię właściwą drogę i decyduję się na azymut jechać w stronę Piasku. Tam odbijam w las, nie wiem, czy to do końca odpowiedzialne, w nowym terenie ale słońce jeszcze wysoko więc może się uda. Szczęśliwie po kilku minutach chwili trafiam na zgubioną rowerówkę i bez przeszkód docieram do Kobióra.



Następnym razem jadąc w stronę Pszczyny, czy Bielska będę wiedział – w Kobiórze, przed wiaduktem nad torami należy skręcić w prawo, gdzie zaczyna się trasa rowerowa.

Tu też ruch większy niż wczoraj, więc zamiast jechać na Mikołów, odbijam w Gostyniu na Orzesze. Nie wiem, czy to dobre rozwiązanie, ruch niby mniejszy ale trasa dłuższa. Trudno, już zdecydowałem. Już po zmroku, przez Rudę Śląską i Biskupice docieram do domu.

Moje dobre serce poznały:
- zając (wyhamowałem),
- sarenka (tak naprawdę to ona była szybsza),
- dziki („Niech Pan uważa – dziki tu biegają” – na szczęście – chyba dla mnie – przebiegły chwilę przede mną),
- imbecyl z busa w Bielsku, który testował klakson za każdym razem kiedy na dojeździe do skrzyżowania go wyprzedzałem, by w końcu za następnym skrzyżowaniem zajechać mi drogę i wlec się przede mną w tempie 20km/, nie pozwalając się wyprzedzić. Ja się tylko uśmiechnąłem ale inni kierowcy nie byli szczęśliwi widząc jak bus robi sztuczny korek…

W sumie cieszę, się z tego wyjazdu, szkoda tylko, że nie udało się spróbować pojeździć po górkach… może następnym razem.

Szkolenie w Szczyrku

Sobota, 29 marca 2008 · Komentarze(11)
Szkolenie w Szczyrku

Mało czasu. Wciąż za mało, a tak by się pojeździło.

Do tego w weekend dwudniowe szkolenie w Szczyrku. Hmmm, a może by tak wziąć rower ze sobą? Bez sensu, i tak nie będzie czasu na jeżdżenie. Więc może… pojechać na rowerze? Jest to jakiś pomysł. W firmie patrzą trochę z niedowierzaniem, kiedy rezygnuję z wyjazdu samochodem (choć na wypadek załamania pogody miałem zarezerwowane miejsce).

Przegląd roweru, montaż sakw, trzeba wziąć jakieś cywilne ciuchy, kosmetyki itp… sporo tego, ale spokojnie się zmieściło w bocznych torbach. Nie biorę górnej części. Mogłem wprawdzie wrzucić komuś torbę z rzeczami, ale… trzeba ćwiczyć…

5:30 wyjazd z domu. Miało być trochę wcześniej ale nie wyszło. Niewiele pomogło wertowanie map, atlasy internetowe i konsultacje z Ralfem. Nie znalazłem dobrej drogi (czytaj: niezbyt ruchliwej). Jako, że szkolenie o 10, a przede mną około 90 km to nie ma czasu na eksperymenty. Przejeżdżając przez całe Zabrze docieram do DK 44 i ruszam stronę Mikołowa. Mimo, że trasa dość ruchliwa da się jechać szerokim chodnikiem lub poboczem, często nawet za barierką. W Mikołowie zaczyna coś - na szczęście delikatnie - siąpić z nieba. Nie jest dobrze - nie wziąłem niczego przeciwdeszczowego. Na szczęście tylko postraszyło i po 5 minutach jest spokój, nawet jezdnia nie zdążyła się zrobić mokra. Przez Wyry, Gostyń jadę w stronę Kobióra. Ruch dość niewielki. Przez kilka kilometrów próbuje mnie wyprzedzić ciągnik, ale jestem dzielny… ;-)

W Kobiórze chwila przerwy i… wjazd na "jedynkę". Nie było to moim marzeniem ale co? Ja nie dam rady? Dałem, ale jazda mało ciekawa. Duży ruch, mnóstwo tirów, pobocze o szerokości około 80 cm często okazuje się być zbyt wąskie żeby komfortowo jechać (z sakwami). Przed Piaskiem: Zakaz wjazdu rowerów, odbijam w prawo i przez miasto docieram do Pszczyny. Trochę po omacku wracam na "jedynkę" – po drodze kilka znaków o trasach rowerowych, jednak bez wyjaśniania dokąd wiodą. Lecę dalej główną drogą. Goczałkowice, Czechowice-Dziedzice…

W oddali widać dokąd dążę…



Mimo południowego wiatru i sporego bagażu nawet niezłe tempo. Niestety w Bielsku wiatr się wzmaga i zaczyna znów kropić, do tego ogromny ruch. Z trudem przedzieram się przez centrum miasta. Mam dość. Nie cierpię wmordewindu. Do tego za chwilę zacznie się szkolenie – nie cierpię się spóźniać. Chyba mam kryzys, dzwonię, że się spóźnię. Gdyby ktoś mi zaproponował, że przyjedzie i zabierze mnie, żebym się nie spóźnił… kto wie czy bym nie wymiękł. Na szczęście nikt mnie aż tak nie lubi… :-) Na szczęście, bo po minięciu Bielska wracają siły i dość szybko, szybciej niż się spodziewałem widzę tablicę: Szczyrk. Jestem na miejscu.



Zastanawiam się jak w hotelu zareagują kiedy zechcę z rowerem wejść do pokoju, ale jako, że jest to Ośrodek Przygotowań Olimpijskich to nie robi to na nikim żadnego wrażenia… w końcu kolarstwo to też sport.

Całe zmęczenie rekompensuje wejście na salę, a właściwe reakcja kolegów i trenerów. Jako, że po klucz od pokoju wchodzę na salę w rowerowym wdzianku… jestem witany gromkimi brawami, wyraz twarzy niektórych kolegów i trenerów bezcenny ;-) Rower jest tematem wracającym jak bumerang przez cały dzień (i noc).

Myślałem, że uda mi się jeszcze pokręcić chwilę wieczorem, ale tak szkolenie, jak i późniejszy program artystyczny skutecznie mi to uniemożliwiły.

Ach te podjazdy...

Niedziela, 23 marca 2008 · Komentarze(42)
Ach te podjazdy...

W ramach zbijania kilogramów po śniadaniu wielkanocnym ruszamy w trasę wraz z Wiktorkiem i Damianem. Wiktor został uszczęśliwiony przez Zajączka - nowy kask i rękawiczki :-)

Cel - Park w Świerklańcu, okazuje się, że Damian tam jeszcze nigdy nie był. Spokojnym tempem, najpierw szosą do Stolarzowic, potem przez las do Stroszka. Wiktor pędzi jak szalony przez leśne ścieżki. Dalej niestety znów szosą, przez Cidry, czyli Radzionków.
Krótki postój obok dworca kolejowego - zastanawiam się kiedy i jakie pociągi osobowe tędy kursowały.





Dalej przez Piekary i kilka fajnych podjazdów docieramy do Świerklańca. Wiku chyba trochę zmęczony, bo nawet nie zauważa kiedy wjeżdżamy do parku, okazuje się również, że nie widział licznych bunkrów, które pokazywałem mu w trakcie jazdy.

Pytam strażnika o kwestię jeżdżenia po parku rowerami, bo jest informacja o zakazie jazdy w centrum parku, ale ten wyjaśnia, że to dla zdrowego rozsądku, żeby w lecie, gdy są tłumy nie szaleć i zaprasza nas do wjazdu.

Krótki postój na regenerację sił i podziwianie pozostałości po czasach dawnej świetności parku.



Następna kandydatka/-ki do tytułu Miss Bikestats.



I wałami nad jeziorem ruszamy w drogę powrotną.



Wiktor dzielnie walczy z kolejnymi podjazdami choć widać, że dostaje nieźle w kość.
Docieramy do Stroszka. Tu kolejny postój, chwila odpoczynku, telefon do żony i coś do kolekcji tramwajowej Kosmy.



Po 40km wracamy do domu. Wiktor zmęczony ale szczęśliwy. Jego rekord dystansu.
Ja szczęśliwy, że dałem radę po wczorajszej eskapadzie. Muszę przyznać, że przed wyjściem wahałem się chwilę, czy aby nie powinienem odpocząć. Dobrze, że pojechałem, że pojechaliśmy.

Pozdrowienia dla idioty, który wymusił na nas pierwszeństwo na skrzyżowaniu. Była okazja przypomnieć Wiktorowi zasadę ograniczonego zaufania na drodze.

BTW:
Dostałem nową koszulkę od Zajączka :-)
Ciekawe czy ktoś ze zdjęcia tej wielkości odczyta co tam jest napisane ;)

Wielka Sobota

Sobota, 22 marca 2008 · Komentarze(23)
Wielka Sobota

Wielka nie tylko w Kościele.

Po wczorajszej wyprawie na wschód, dziś kolej na zachód. Celem jest Anaberg. Bez deszczu, powyżej zera, tylko paskudny wiatr południowo zachodni - żeby nie było zbyt łatwo.

Korzystając z okazji zahaczamy o kościółek w Księżym Lesie.



Tym razem udaje nam się wejść do środka. Niestety wnętrze jest dużo mniej ciekawe niż sama budowla. Jakoś mi nie pasuje do reszty.



Ruszamy w stronę Toszka, spokojna, malownicza droga, aż się chce jechać.
Krótki postój na rynku, ładny choć niektóre okoliczne kamieniczki trochę straszą.
I na zamek. Zawsze oglądałem go z drogi i nie robił specjalnego wrażenia. W rzeczywistości okazuje się być fajnym miejscem, gdzie zapewne w okresie letnim odbywa się masa imprez.



Nie mogłem nie uwiecznić tej tablicy, która wyjaśnia wszystko, tym którzy dziwią się, że na Śląsku można tyle zobaczyć.



Przez Pawłowice, Ligotę Toszecką, Niekarmię ruszamy docieramy do Poniszowic, gdzie robimy kolejny krótki postój przy następnym XV-wiecznym kościółku stojącym na śląskim Szlaku Architektury Drewnianej.



Przez Widów i Chechło dojeżdżamy do drogi 40, mijamy Ujazd i skręcamy w 426. W Zalesiu Śląskim odbijamy w lewo i przez Lichynię i Leśnicę dojeżdżamy prawie pod Górę Św. Anny.

Prawie, bo... został jeszcze ponad 4-km podjazd. Znając moje tempo, brat rusza do przodu, a ja samotnie walczę z górą, a właściwie z sobą. Zastanawiam się czy wjadę, czy będę musiał iść pieszo, czy... takich pytań nasuwa mi się wiele. Okazuje się, że jakaś magiczna atmosfera panująca wokół sprawia, że... da się jechać. Spokojnie, spotykając po drodze kilku bikerów, wjeżdżam na szczyt. Nawet nie jestem bardzo zmęczony. Krótka wizyta w świątyni.





I postój przy Pomniku Czynu Powstańczego. Pomnik (dzieło Xawerego Dunikowskiego) wykonany z 260 metrów sześciennych granitu o wadze 782 ton robi wrażenie.



Poniżej pomnika - jeden z największych w Europie Środkowej amfiteatrów, mogący pomieścić 7 tys. osób siedzących i 23 tys. stojących.
Fajne miejsce, wiele innych, ciekawych punktów wokół, chciałoby się tu spędzić więcej czasu, ale niestety... pora wracać.

Przygotowany na wielominutowy zjazd (skoro był taki podjazd) doznaję zawodu - zjazd jest dużo krótszy, szybszy... to nie tak miało być...

Wracamy nieco inną trasą. Przez Wysoką i Kadłubiec trafiamy do wsi Dolna, gdzie stojący przy drodze kościółek zatrzymuje nas na kolejną chwilę.



Nie dane nam jest szybko wrócić do domu. Kościół pod wezwaniem Matki Boskiej Śnieżnej w Olszowej również sprawił, że na chwilę zeszliśmy z rowerów.



Kolejny postój na wódkę, tzn. w Zimnej Wódce (przypomniał nam się Nikoś) :-)



Po drodze zaskoczeni jesteśmy liczbą szlaków rowerowych, co rusz znaki, skrzyżowania, szok...

Dojeżdżamy do Ujazdu i jako, że pora już późna decydujemy się zjechać z fantastycznej trasy rowerowej (żółtej). Wpadamy na 40-tkę i szybko do domu.

Stojący przy drodze drogowskaz: Pławniowice sprawia, że jednak zbaczamy z drogi i przejeżdzając obok jeziorka, lądujemy przy Pałacu Ballestremów, śliczne miejsce, pewnie tu wkrótce wrócę.



Teraz już bez "przeszkód" przez Taciszów i Bycinę docieramy do Pyskowic, by 94-ką dojechać do domu.

Świetna wycieczka, świetna pogoda, mój najdłuższy dystans... ogólnie rewelacja... i tak miał się skończyć ten dzień... Niestety życie płata figle... ale to już nie temat na blog.

Dzięki brat za wycieczkę, za towarzystwo i... za kilka zdjęć, którymi się posiliłem, kiedy mój aparat odmawiał posłuszeństwa.

Pod znakiem misia :-)

Piątek, 21 marca 2008 · Komentarze(21)
Pod znakiem misia :-)

Koszmarny jest ten miesiąc. Nie dość, że w tygodniu nie ma kiedy jeździć to nawet jak mam dzień wolnego to wszystkie plany od rana diabli biorą.

Mniejsza o to. W końcu, o wiele później niż planowałem, udaje się wyjechać w towarzystwie Damiana i Sabinki. Przez Stolarzowice i Radzionków docieramy do Piekar. Wielki Piątek więc trafiamy na końcówkę drogi krzyżowej w Kalwarii Piekarskiej. Nieco się odróżniamy od reszty wiernych ale nikomu to chyba bardzo nie przeszkadza.



Krótki objazd wokół bazyliki i ruszamy do Dobieszowic, gdzie tylko dzięki szybkiej reakcji, Damianowi udaje się uciec przed jakimś idiotą, który pewnie prawo jazdy kupił na okolicznym targowisku.

Krótka wizyta (niestety tylko z zewnątrz) w Polskim Schronie Bojowym Nr 52 "Wesoła" wchodzącym w skład Obszaru Warownego Śląsk. Musimy się tu kiedyś wybrać w "godzinach urzędowania".



Ruszamy w stronę Rogoźnika, niestety nie mamy na tyle dużo czasu, aby zaliczyć park i zbiornik wodny. Jak się wkrótce okaże wody i tak jeszcze dzisiaj się naoglądamy... ;)

Zaskakują nas drogi i widoki na drodze między Rogoźnikiem i Strzyżowicami... przed oczami stają nam Bieszczady... ech... może już niedługo...

Dojeżdżamy do Gródkowa by... spotkać Kosmę. Daję popis kolejno:
- Nie zauważając jej na przystanku
- Padając przed nią na ziemię (a właściwie na Sabinkę) - znów niewypięty SPD-ek.
- Odkrywając w sakwie... misia (oj brat...).



Teraz już może być tylko lepiej. :)

Udajemy zaskoczenie, kiedy Kosma mówi, że zabierze nas nad Pogorię :-)
Z braku czasu nie uda nam się zaliczyć Dorotki.
Przez Psary, Sarnów i Preczów docieramy do Pogorii IV, największego i najmłodszego z czterech tutejszych zbiorników. Kosma wyjaśnia, że zbiornik ma zaledwie kilka lat co tłumaczy brak jego śladów na wielu mapach.



Po raz kolejny zastanawia mnie znak "Zakaz ruchu" przy wjeździe na ścieżkę rowerową.. nie rozumiem.

Podziwiamy "trójkę", która, choć mniejsza, to wydaje się być głównym celem pielgrzymek okolicznych mieszkańców w ciepłe dni.

I na koniec krótka wizyta nad "dwójką", gdzie Kosma z Damianem toczą zażarte dyskusje, czy to jest nr I, czy II nie dostrzegając drobnych wskazówek obok.



Dłuższa niż planowaliśmy wizyta w sympatycznej knajpce na żurek, herbatę (a co niektórzy grzane piwo) i pora wracać. Nie ma czasu żeby dłużej poszaleć. Szkoda.

Kosma odprowadza nas do Łagiszy. Żegnamy się mając nadzieję, że to nie ostatni nasz wspólny wyjazd.

W szybkim tempie wracamy przez Grodziec, Wojkowice, Bobrowniki, Piekary, Radzionków i Stolarzowice.

Przez cały dzień wiał koszmarny, najczęściej boczny wjazd. Mimo to było fajnie. Potrzeba mi tego było.

Jako, że tuż przed wyjazdem okazało się, że akumulatorki ktoś rozładował i zapomniał naładować to aparat został w domu. Stąd tylko zdjęcia z aparatu Damiana. Więcej zdjęć z wycieczki (i alternatywne opisy ;) ) na blogach DMK77 i Kosmy.

Porąbany tydzień

Sobota, 15 marca 2008 · Komentarze(29)
Porąbany tydzień
Porąbany tydzień, porąbany weekend. Nie dane jest mi pojeździć.

Chciałem pojechać rano, nie wyszło. Kiedy już mogłem to zachciało mi się poprawiać przerzutki… i no comments. Kiedy już udało mi się wyjechać to okazało się, że nie dość, że nie jest lepiej to jeszcze przód wcale nie działa. Kolejne pół godziny spędzone na regulacji. Dużo czasu jeszcze upłynie zanim to opanuję…

Przy okazji zdjęcie Flasha bez flasha dla Flasha :-)



W końcu ruszam. Stolarzowice – Ptakowice – Wikowice – Księży Las. Asfaltem ale fajnie bo prawie bez samochodów, po drodze pozdrawiamy się z kilkoma bikerami.

W Księżym Lesie krótki postój przy niepozornym drewnianym kościółku z... 1494 roku! Całą drogę zastanawiam się co znaczy, że kościół jest z sobotami. Żona szybko mnie uświadomiła. Skąd o tym wiedziała…?



Kilka fotek i dalej w drogę. Przez Łubki do Kamieńca.
Od razu mi się przypomniało, że pora opony zmienić.



Dalej przez Polną, Karchowice do Pyskowic. Przed wjazdem rzut oka na zachodzące słońce.



Pyskowice. Nie znam tego miasta, nigdy nie miałem potrzeby odwiedzania go. Pokręciłem się chwilę po uliczkach ale nic mi się nie rzuciło ciekawego w oczy poza dwoma Szkotami na ulicy. Niestety zanim zdecydowałem się wrócić i zrobić zdjęcie zniknęli w jakiejś bramie.

Powrót przez Przezchlebie, Ziemięcice, Świętoszowice, Grzybowice i Rokitnicę. Niestety znów po ciemku. Na dodatek okazuje się, że z jutrzejszych planów też nic nie wyjdzie… ;(

Chciałbym wsiąść na rower i pojechać przed siebie… bez celu, bez ograniczeń czasowych… bez żadnych ograniczeń…

W domu szok. Jestem suchy. Zupełnie suchy. Zwykle wracałem spocony, w co najmniej wilgotnym ubraniu, a dziś nic. Czyżby dlatego, że dziś pierwszy raz w obcisłym? ;)