Wpisy archiwalne w kategorii

śląskie

Dystans całkowity:38153.24 km (w terenie 9220.57 km; 24.17%)
Czas w ruchu:2684:30
Średnia prędkość:15.15 km/h
Maksymalna prędkość:183.00 km/h
Suma podjazdów:68571 m
Maks. tętno maksymalne:210 (144 %)
Maks. tętno średnie:191 (100 %)
Suma kalorii:553057 kcal
Liczba aktywności:1921
Średnio na aktywność:22.79 km i 1h 23m
Więcej statystyk

Pod napięciem

Sobota, 26 kwietnia 2008 · Komentarze(21)
Pod napięciem

Dziś znowu od rana nic nie wyszło. Wszystko nie tak. Kiedy w końcu już mam okazję żeby wyjść to... nie wiem czy mi się chce... Wychodzę... tylko po co? Znów trzeba zaraz wrócić bo coś tam... do duszy...

Jadę do lasu, jakąś droga, którą jeszcze nie jechałem. Po kilkuset metrach coraz więcej gałęzi, a droga zmienia się w ścieżkę, żeby po chwili zupełnie zniknąć. Bez sensu, to skąd się najpierw wzięły koleiny jak dla samochodów? Wracam. Ruszam inną drogą, szlag by to... ta sama historia. W końcu po 20 minutach jestem w punkcie wyjścia. Jadę do Miechowic, stamtąd już znanymi ścieżkami w las. Dalej wzdłuż torów wąskotorówki i wyjeżdżam na Stroszku obok DSD. Dziś wyjątkowo odpuszczam Dolinę i ruszam do Segietu. Pierwszy raz od mojego OTB się tu zapuszczam, czyżby jakiś uraz mi pozostał?



Ładnie tu, lubię takie dróżki.

Docieram do Rept, odpuszczam sobie jednak park, nie chce oglądać dziś ludzi. Przez jakieś pola docieram do Stolarzowic. Mam jeszcze chwilę czasu więc znów w las. I to był błąd. W pewnym momencie wjeżdżam na drogę leśną, którą mógłby spokojnie jechać samochód i... skąd ja to znam... po jakiś 2 km zwęża się i... znika. Nie chce mi się wracać i wdrapywać. Przedzieram się przez krzaki, jakieś
mokradła, strumyk, ląduję w Stolarzowicach. Jakiś koszmar. Asfaltem już prosto do domu.

Nie udała mi się ta przejażdżka. Mimo, że z założenia bez celu, tylko żeby się powłóczyć i odreagować to i tak same kłody pod koła... Nie odreagowałem...

Jedyny plus, że było ciepło i można było odpiąć rękawy od bluzy.

I cały misterny plan...

Piątek, 25 kwietnia 2008 · Komentarze(6)
I cały misterny plan...

Wychodzę z pracy punkt 16. Ciepło, bardzo ciepło. Za godzinę powinienem być na rowerze i w końcu pośmigać w słońcu. Powinienem ale nie będę. Gdzie kluczyki od auta? Nie ma? Są. W zamkniętym aucie. W mordę...

Powrót do domu z koleżanką, obiad, kumpel jedzie do Gliwic, więc zabieram się z nim. Wracam i w końcu wychodzę na rower - jest... prawie dziewiętnasta... i... przez kolejną godzinę udaje mi się przejechać może z... 1,5 km. Szlag by to trafił.

Odechciało mi się jeździć. Ruszam jednak przez las i ech jednak lubię polne drogi ale... nie po ciemku. Mam dość. Do tego mam wrażenie, że mam mało powietrza. Po krótkiej włóczędze w Wieszowej, tankuję na stacji. Rzeczywiście było mało. Mam nadzieję, że to naturalny ubytek, a nie jakaś dziura.

Chwila krążenia po Rokitnicy, jakieś babsko zajeżdża mi drogę wyjeżdżając spod sklepu. Hamuję, ale daje mi się ją wyprzedzić i również zajeżdżam jej drogę.
- Co Pan robi?
- A Pani? Przecież by mnie Pani rozjechała.
- Nie widziałam Pana! - odpowiada z rozbrajającym uśmiechem
- Zauważyłem - no co miałem zrobić... pojechałem dalej.
Chwila na osiedlu i dom. Jestem wściekły.

Do duszy taki dzień i wszystkie plany. Dziś wieczór zaprzyjaźniam się z Żubrem.

Powtórka z rozrywki

Czwartek, 24 kwietnia 2008 · Komentarze(9)
Powtórka z rozrywki

Dziś prawie tą samą trasą, co wczoraj. Jedyna różnica to godzina - dziś wyjazd dopiero przed 22-tą i... w miejscach, gdzie wczoraj panowała ciemność - dziś nastała jasność. Poza tym trochę chyba cieplej.

Dobrze, że koleżanka wychodziła od nas późno - odprowadziłem ją, a przy okazji miałem pretekst żeby ruszyć zwłoki. I dobrze. A potem chciałem się chyba zmierzyć ze sobą, sprawdzić, czy jestem w stanie jechać szybciej. Udało się, niewiele szybciej, ale... ale... ale... szybciej :-)

Poza tym urlop zbliża się wielkimi krokami i trzeba ćwiczyć :-) Idzie weekend... może uda się pojeździć przy świetle słonecznym... Oby...

Ciemność, Ciemność widzę

Środa, 23 kwietnia 2008 · Komentarze(14)
Ciemność, Ciemność widzę

Dziś powrót do dawnych tradycji. Na rower dopiero po 21-tej. Chłodno się zrobiło. Chyba jednak o tej porze trzeba wciąż coś zakładać pod kask.

Bez większych planów - kierunek Miechowice (przez Stolarzowice), po ciemku przez las. Mały ruch na drodze. Z Miechowic do Rokitnicy znów ciemny las. Mijam Rokitnicę i w Wieszowej... zapada już całkowita ciemność. Nieczynna nawet stacja benzynowa. Wyłączyli prąd.

Przypomniało mi się jak wiele lat temu, byłem oprowadzany po jednej ze szkół w Wielkiej Brytanii przez dyrektora tegoż przybytku. Bardzo chwalił się nowoczesnymi komputerami, siecią itp. Chcąc pokazać, że mimo, iż jestem z Polski, to nie są mi obce nowe technologie, zapytałem m.in. czemu komputery nie są zabezpieczone UPS-ami. Jako, że widziałem iż nie bardzo wie o czym mówię, próbowałem wytłumaczyć, że to zabezpieczenia na wypadek nagłych problemów z zasilaniem, gdyby np. brakło prądu. "A dlaczego miałoby braknąć prądu?" zapytał.
Nie był w stanie zrozumieć pojęcia awarii, chwilowego zaniku zasilania... W końcu wyjaśnił mi, że gdyby były np. przeprowadzane jakieś prace związane z koniecznością wyłączenia prądu to zostałby o tym co najmniej tydzień wcześniej uprzedzony więc nie widzi problemu zaskoczenia. Odpuściłem... ;)

U nas wciąż nie jest to niczym dziwnym, jak się okazało z elektryczności nie mogli również dziś wieczór skorzystać mieszkańcy w Górnikach i Stolarzowicach. Na szczęście u mnie na osiedlu prąd wciąż jest.

Inaczej niż zwykle

Poniedziałek, 21 kwietnia 2008 · Komentarze(19)
Inaczej niż zwykle

Udało się wyjść jeszcze za dnia, tzn. po zachodzie słońca ale jeszcze było jasno.
Szybkim tempem do znajomych w Ptakowicach - obciążyłem sakwy zestawem książek i dalej Zbrosławice i Kamieniec. Po 12km mam średnią 27km/h! Jak dla mnie szaleństwo. Czyżby to wynik sobotnich zakupów? ;-)



Kusi żeby jechać dalej i spróbować utrzymać tempo, ale jednak nie. Jechałem tu z innym zamiarem. Odbijam w prawo w stronę Księżego Lasu po to żeby wdrapać się na krótki bo 500-600m podjazd. Krótki ale stromy (oznaczony odpowiednim znakiem). Wjeżdżam i zjeżdżam. Zjazd się niestety nieprzyjemnie kończy bo... na skrzyżowaniu. Trzeba uważać. Zawracam i ponownie do góry. Ooo... czyżby teraz ciężej? Nie to złudzenie. Na dół i trzeba to sprawdzić jeszcze raz... po piątej kolejce jestem trochę zasapany, ale fajnie. Niestety zrobiło się ciemno a droga nie jest zbyt gładka i zjazd po dziurach nie jest już taki fajny. Wracam do domu. Muszę tu przyjechać o innej porze. Chyba pora poćwiczyć trochę podjazdy.

Przez Boniowice do Wieszowej. Chciałem treningu? To go mam. Cholernie wjeje... oczywiście w twarz, bo jakby mogło być inaczej. No i tyle było ze średniej... ;-)

Jeszcze tylko podjazd z Rokitnicy na Helenkę i... jest nieźle. Zwykle walczę żeby nie spaść tu poniżej 15 km/h, a jak jestem zmęczony to 10km/h też nie jest niczym dziwnym, a dziś 18-20 całą drogę. Jest dobrze.

Po drodze w słuchawkach mi brzmiało:

"Już nie wiem kogo szukam
I po co błądzę
W wiecznym pościgu zginął cel
i choć na oślep gnam
Po krętej drodze
Sam pęd już celem moim jest "

Zmęczony

Piątek, 18 kwietnia 2008 · Komentarze(12)
Zmęczony

Zmęczony całym tygodniem, zmęczony pogodą, zmęczony bolącym gardłem...
Nic się nie zmieniło od początku kwietnia, wciąż brak czasu na rower, w sumie to nie tylko na rower...

Dziś od samego rana dzień pod hasłem: "... w takich chwilach najczęściej
ruszam gdzieś w połoniny..."
. Niestety połoniny daleko, więc na pocieszenie wieczorem rower. Chmurzy się nieco, ale to nie jest istotne, muszę, po prostu muszę...

Włączam TSA i jadę w stronę Zbrosławic. Koszmarnie wolno i ciężko (zatrzymuję się nawet na chwilę, aby sprawdzić, czy mi się hamulce nie zablokowały). Nie ma pary... nie wiem o co chodzi, za duża przerwa, a może rzeczywiście jakieś choróbsko mnie rozkłada... W Zbrosławicach jest już lepiej, jakoś jadę.

Jadę i rozmyślam, o minionym tygodniu. O ludziach, których obserwowałem przez cały tydzień. Jedno ze spotkań na początku tygodnia sprawiło, że wyjątkowo intensywnie zastanawiałem się nad tematem: człowiek w pracy.

Mijam Kamieniec, Boniowice, wjeżdżam do Świętoszowic. Pozdrawiam stojącą grupę rowerzystów i śmigam w kierunku Szałszy. Coraz lepsze tempo. Tak mi się przynajmniej wydaje, bo po chwili wspomniana grupka bez problemu mnie dogania i wyprzedza. Łapię się ich i... okazuje się, że można przez dłuższy czas jechać ponad 30 km/h. Szok. Niestety wkrótce skręcają w inną niż ja stronę i znów jadę sam. Kieruję się w stronę kąpieliska w Maciejowie, dziwne, że tą ścieżką rowerową jeszcze nie jechałem. Znów mogę zostać sam na sam ze swoimi myślami. W międzyczasie przygrywać zaczęli chłopcy z DTH ;)

Jak dziwne są postawy ludzi w pracy, jedni chcą, a nie mogą, inni mogą, a nie chcą, jeszcze inni chcą, mogą ale nic to nie daje bo... właśnie bo... co?
Bo już raz kiedyś wtopili i teraz nikt ich nie traktuje poważnie? Bo nie mają siły przebicia? Bo robią coś, co w danych warunkach nie ma szans powodzenia? Bo są na niewłaściwym stanowisku? Bo...?

Z Maciejowa jadę do Sośnicy i szok - licznik po dwudziestu kliku kilometrach pokazuje średnią 24 km/h !!! - jak na moje warunki to kosmos. Niestety tu dopada mnie zmęczenie, nie pomaga batonik, brak Izo Plusa... Jadę przez Zabrze, koło stadionu Górnika mało nie ląduję na masce jakiegoś idioty, który zupełne mnie zignorował wyjeżdżając z podporządkowanej.

Chwila przerwy u mamy i wracam do domu. Zaczynam czuć zmęczenie w nogach. Ciemno, na szczęście nie pada. Niestety średnia poszła się kochać... znów ciężko mi się jedzie.

Ciekawi są też ludzie, którzy robią masę niezłej pracy i... nikt tego nie widzi... nikt nie chce widzieć, dobrze, że ktoś to robi, nie ważne czy ma na to czas, czy ma coś z tego... dobrze, że robi, bo inni nie muszą się o to martwić. A ci ludzie często są zbyt dumni żeby się upomnieć o docenienie tego, żeby powiedzieć, że mają tej pracy za dużo, że... Ech...

Dobrze, że są też tacy, którzy robią to co powinni, cieszy ich to i ktoś to docenia.

Ciekawe, że wśród tych wszystkich grup są ludzie na wszystkich stanowiskach... od najniższych do najwyższych... Szkoda tylko, że brakuje ludzi, którzy powinni zarządzać zasobami ludzkimi, kierować ich działaniami, rozwojem... szkoda, bo to było z pożytkiem dla wszystkich...

Dojeżdżam do domu. Pierwszy chyba raz tak ciężko wnosi mi się rower na czwarte piętro, tak wolno...

Zmęczony jestem. Zmęczony rowerem i tym tygodniem... Niestety reszta weekendu nie zapowiada się ciekawie pod względem rowerowym... jutro ma lać, a pojutrze też chyba nie będzie zbyt ładnie. Odpuściłem maraton we Wrocku... szkoda..., a może dobrze, bo chyba nie jestem na to jeszcze gotów...

Będzie za to może czas żeby zająć się stronką, którą ostatnio nieco zaniedbałem.

Znów na rowerze

Niedziela, 13 kwietnia 2008 · Komentarze(18)
Znów na rowerze

Brat mnie dziś uświadomił, że w kwietniu mam... jedną wycieczkę. Niby sam wiedziałem, że nie jeżdżę, ale nie wiedziałem, że aż tak. Dwa tygodnie - raz tyłek ruszyłem. I na nic tłumaczenia, że brak czasu, że delegacje, że pogoda... coś źle się dzieje. Im cieplej i im dłuższe dnie tym rzadziej kręcę, a majowe szaleństwo zbliża się wielkimi krokami...

Dziś też wszystko poszło nie tak jak miało. Nie wyszedł wyjazd do Ostrawy, nie wyszedł poranny wyjazd... W końcu udało się wyjść dziś z synem ruszyć do Świerklańca. Trochę okrężną drogą, przez Stolarzowice i Repty dotarliśmy do Kopalni Srebra.



Dalej przez Bobrowniki i do Radzionkowa. Niestety ten odcinek główną drogą - nie udało mi się znaleźć skrótu. Za to wypatrzyliśmy z drogi dziwne instalacje. Tarcza antyrakietowa? ;-)



W Radzionkowie chwila przymusowej przerwy.



I przez Piekary docieramy do Świerklańca. Sporo ludzi, ale udało sie znaleźć tych najważniejszych... resztę rodziny i znajomych.



Chwilę pokręciłem w doborowym towarzystwie... i powrót. My rowerami, a reszta samochodem.



Mimo, że trasa wiodła przez „ulubione” podjazdy Wiktora, dziś był bardzo dzielny. W sumie zrobił dziś więcej km niż ja - kiedy ja oddawałem się dyskusjom, on nabijał kilometry :-)

Niewiele, ale fajnie się jechało. Myślę, że pod koniec sezonu będę miał z kim robić dłuższe trasy. Na dziś jednak muszę się znów wziąć do pracy i zacząć kręcić częściej.

Z dobrych wieści, wieczór spędziliśmy w... sklepie rowerowym... Jako, że syn naszych przyjaciół już szalał na swoim nowym rowerze, dziś wybieraliśmy rowery dla rodziców. Chyba kogoś zaraziliśmy i chyba będzie z kim jeździć... ;-)

Z Igorem :-)

Niedziela, 6 kwietnia 2008 · Komentarze(16)
Z Igorem :-)

Po szczyrkowym szaleństwie nastąpiła tygodniowa przerwa. Brak czasu, rodzinne spotkania, koncert, pogoda i... chyba trochę brak chęci jazdy bez celu, po ciemku. Zbyt spodobała mi się jazda w słońcu, do celu...

Dziś udało się wyjechać na chwilę przed południem. Ruszyłem w stronę Dolomitów i... zostałem tam na dłużej. Bardzo tam pusto dziś było, nie spodziewałem się tego w niedzielę. Powłóczyłem się chwilę po tamtejszych ścieżkach, choć z jednej nie odważyłem się zjechać. Przeraziły mnie głazy na dole.



Za to inne widoczki wciąż mnie ujmują.





Dalej przez Bobrowniki do Tarnowskich Gór. Tam wypadł tuż przede mną jakiś gość na rowerze i zaczął pomykać w stronę Chechła. Tak mi się w każdym razie wydawało. Postanowiłem jechać za nim. Minęliśmy dworzec, przejechaliśmy pod mostem i skręcił w drogę w lewo... gdzie jeszcze nigdy nie byłem. Trudno zobaczymy dokąd mnie zaprowadzi. Po chwili już wiem. Śledziłem tę drogę kiedyś na mapie. Wzdłuż torów kolejowych jedziemy do Miasteczka Śląskiego. Z jednej strony tory, z drugiej las, a po środku szeroka, asfaltowa i co najważniejsze pusta droga. Świetnie się jedzie. Tak się zamyśliłem i zasłuchałem w odgłosy lasu, że nie zauważyłem kiedy zniknął mój przewodnik, nie zdążyłem mu nawet podziękować za pokazanie tej drogi.

Dojeżdżam do Miasteczka Śląskiego, chwila przerwy koło drewnianego kościółka z 1666 roku (ale szatańska data). Niestety, w murowanym kościele obok trwa msza i nie bardzo chcę przeszkadzać. Na zwiedzanie i sesje zdjęciową przyjadę przy okazji, może w większym gronie.



Czas wracać. Ruszam w stronę Chechła i trafiam na szlak rowerowy.
Dobrze oznaczony więc jadę jego śladem.



Okazuje się, że trasa jest dość ciekawa, ale dziś już nie mam na nią czasu.



Jeszcze tu wrócę...

Chwila włóczęgi po lesie i wyjeżdżam w Świerklańcu. Przez Piekary, Radzionków, Stroszek, Stolarzowice wracam do domu (Wiku dobrze pamięta te podjazdy :) ).
W sumie wyszło 55km.

To nie wszystko jednak na dziś. Umawiamy się, ze znajomymi na popołudniowy spacer w reptowskim parku. Anetka z Igorem jadą samochodem, a my z Wiktorem na rowerach.

Znajduję skrót przez las i... miejscami jest nieco mokro o czym szybko przekonuje się Wiktor. Rower utknął w błocie, a Wiktor wylądował w kałuży.



Mimo to docieramy do parku, gdzie po chwili dołącza do nas reszta rodziny i znajomych. Wśród nich kolejny reprezentant naszej - jak to ktoś nazwał zwariowanej rowerowej rodzinki - Igor - młodszy brat Wiktora.



Następnych kilka godzin spędzamy przyglądając się jak Igor wraz z kolegą szaleją po parkowych ścieżkach. Była z nami jeszcze jedna mała pociecha - Nina, która również próbowała się przymierzać do wszystkich rowerków i... myślę, że dołączy do nas szybciej niż myślimy. W końcu czas powrotu. My z Wiktorem rowerami, reszta samochodem.

Fantastyczny dzień zakończył się w... Decathlonie kupnem większego rowerka dla Arka (towarzysza Igorowej wyprawy) - okazało się, że z poprzedniego zdążył wyrosnąć. Oj szykuje się ekipa.... bójcie się wszyscy!

Ciąg dalszy szkolenia w Szczyrku

Niedziela, 30 marca 2008 · Komentarze(14)
Ciąg dalszy szkolenia w Szczyrku

W planach był poranny wyjazd w stronę Salmopolu, jednak życie, jak to zwykle bywa, zweryfikowało plany. Szkoda. Wczorajszy wczesny wyjazd, później długie wieczorne Polaków rozmowy i zmiana czasu sprawiły, że, mimo fantastycznej pogody nie udało się wyjść na rower przed śniadaniem.



Szkolenie, choć ciekawe, trwa dziś strasznie długo, to chyba wina świadomości pięknej pogody za oknem. Końcówka szkolenia i porażka w trakcie jednego z ćwiczeń – chyba myślami jestem już w drodze - trzeba się zbierać, już dziś niczego więcej się nie nauczę, poza tym fajnie by było jak najdłużej wracać w słońcu. Od wczoraj wszyscy proponują mi powrót samochodem, mam wrażenie, że traktują moją jazdę jako jakiś przykry obowiązek… :-)


Ruszam w stronę Bielska. W centrum na skrzyżowaniu spotkanie z wracającymi samochodem znajomymi z Krakowa i jazda dalej. Dopiero teraz, na paru zjazdach zauważam, że jednak wczoraj jechało się trochę pod górkę. Dziś koszmarny ruch, koniec weekendu. Nie podoba mi się. Żałuję, że od razu z Bielska nie pojechałem inną drogą, tak to jest jak się jeździ bez planów miast. Przed Czechowicami mam dość blachosmrodów. Zjeżdżam w stronę Ligoty. I szybko okazuje się, że to dobra decyzja.



Po dotarciu nad jeziorko skręcam w prawo i liczba rowerzystów nie pozwala mi mieć wątpliwości - jestem na trasie rowerowej. Jest lepiej, dużo lepiej. Na raz szok - widzę tablicę Zabrze, tak szybko? Nie, to prawie Zabrze, ale jak wiadomo prawie robi wielką różnicę. Miejscowość nazywa się Zabrzeg. Droga rowerowa skręca w prawo, tylko… w którą dróżkę? Widzę, że nie tylko ja mam wątpliwości. Za radą sympatycznej rowerzystki, ruszam wałem i docieram na tamę.



Wdrapuję się po schodach i ląduję w tłumie spacerowiczów. Trudno, przeciskając się miedzy nimi zjeżdżam z tamy i wciąż trasą rowerową (niestety momentami biegnącą zwykłymi ulicami) docieram do parku w Pszczynie. Początkowo przyjemnie, lecz po chwili znów muszę lawirować w tłumie. Docieram pod Zamek. Dawno tu nie byłem. Muszę tu kiedyś przyjechać… ale nie w weekend.



Niestety mimo licznych oznaczeń ścieżek rowerowych, gubię właściwą drogę i decyduję się na azymut jechać w stronę Piasku. Tam odbijam w las, nie wiem, czy to do końca odpowiedzialne, w nowym terenie ale słońce jeszcze wysoko więc może się uda. Szczęśliwie po kilku minutach chwili trafiam na zgubioną rowerówkę i bez przeszkód docieram do Kobióra.



Następnym razem jadąc w stronę Pszczyny, czy Bielska będę wiedział – w Kobiórze, przed wiaduktem nad torami należy skręcić w prawo, gdzie zaczyna się trasa rowerowa.

Tu też ruch większy niż wczoraj, więc zamiast jechać na Mikołów, odbijam w Gostyniu na Orzesze. Nie wiem, czy to dobre rozwiązanie, ruch niby mniejszy ale trasa dłuższa. Trudno, już zdecydowałem. Już po zmroku, przez Rudę Śląską i Biskupice docieram do domu.

Moje dobre serce poznały:
- zając (wyhamowałem),
- sarenka (tak naprawdę to ona była szybsza),
- dziki („Niech Pan uważa – dziki tu biegają” – na szczęście – chyba dla mnie – przebiegły chwilę przede mną),
- imbecyl z busa w Bielsku, który testował klakson za każdym razem kiedy na dojeździe do skrzyżowania go wyprzedzałem, by w końcu za następnym skrzyżowaniem zajechać mi drogę i wlec się przede mną w tempie 20km/, nie pozwalając się wyprzedzić. Ja się tylko uśmiechnąłem ale inni kierowcy nie byli szczęśliwi widząc jak bus robi sztuczny korek…

W sumie cieszę, się z tego wyjazdu, szkoda tylko, że nie udało się spróbować pojeździć po górkach… może następnym razem.

Szkolenie w Szczyrku

Sobota, 29 marca 2008 · Komentarze(11)
Szkolenie w Szczyrku

Mało czasu. Wciąż za mało, a tak by się pojeździło.

Do tego w weekend dwudniowe szkolenie w Szczyrku. Hmmm, a może by tak wziąć rower ze sobą? Bez sensu, i tak nie będzie czasu na jeżdżenie. Więc może… pojechać na rowerze? Jest to jakiś pomysł. W firmie patrzą trochę z niedowierzaniem, kiedy rezygnuję z wyjazdu samochodem (choć na wypadek załamania pogody miałem zarezerwowane miejsce).

Przegląd roweru, montaż sakw, trzeba wziąć jakieś cywilne ciuchy, kosmetyki itp… sporo tego, ale spokojnie się zmieściło w bocznych torbach. Nie biorę górnej części. Mogłem wprawdzie wrzucić komuś torbę z rzeczami, ale… trzeba ćwiczyć…

5:30 wyjazd z domu. Miało być trochę wcześniej ale nie wyszło. Niewiele pomogło wertowanie map, atlasy internetowe i konsultacje z Ralfem. Nie znalazłem dobrej drogi (czytaj: niezbyt ruchliwej). Jako, że szkolenie o 10, a przede mną około 90 km to nie ma czasu na eksperymenty. Przejeżdżając przez całe Zabrze docieram do DK 44 i ruszam stronę Mikołowa. Mimo, że trasa dość ruchliwa da się jechać szerokim chodnikiem lub poboczem, często nawet za barierką. W Mikołowie zaczyna coś - na szczęście delikatnie - siąpić z nieba. Nie jest dobrze - nie wziąłem niczego przeciwdeszczowego. Na szczęście tylko postraszyło i po 5 minutach jest spokój, nawet jezdnia nie zdążyła się zrobić mokra. Przez Wyry, Gostyń jadę w stronę Kobióra. Ruch dość niewielki. Przez kilka kilometrów próbuje mnie wyprzedzić ciągnik, ale jestem dzielny… ;-)

W Kobiórze chwila przerwy i… wjazd na "jedynkę". Nie było to moim marzeniem ale co? Ja nie dam rady? Dałem, ale jazda mało ciekawa. Duży ruch, mnóstwo tirów, pobocze o szerokości około 80 cm często okazuje się być zbyt wąskie żeby komfortowo jechać (z sakwami). Przed Piaskiem: Zakaz wjazdu rowerów, odbijam w prawo i przez miasto docieram do Pszczyny. Trochę po omacku wracam na "jedynkę" – po drodze kilka znaków o trasach rowerowych, jednak bez wyjaśniania dokąd wiodą. Lecę dalej główną drogą. Goczałkowice, Czechowice-Dziedzice…

W oddali widać dokąd dążę…



Mimo południowego wiatru i sporego bagażu nawet niezłe tempo. Niestety w Bielsku wiatr się wzmaga i zaczyna znów kropić, do tego ogromny ruch. Z trudem przedzieram się przez centrum miasta. Mam dość. Nie cierpię wmordewindu. Do tego za chwilę zacznie się szkolenie – nie cierpię się spóźniać. Chyba mam kryzys, dzwonię, że się spóźnię. Gdyby ktoś mi zaproponował, że przyjedzie i zabierze mnie, żebym się nie spóźnił… kto wie czy bym nie wymiękł. Na szczęście nikt mnie aż tak nie lubi… :-) Na szczęście, bo po minięciu Bielska wracają siły i dość szybko, szybciej niż się spodziewałem widzę tablicę: Szczyrk. Jestem na miejscu.



Zastanawiam się jak w hotelu zareagują kiedy zechcę z rowerem wejść do pokoju, ale jako, że jest to Ośrodek Przygotowań Olimpijskich to nie robi to na nikim żadnego wrażenia… w końcu kolarstwo to też sport.

Całe zmęczenie rekompensuje wejście na salę, a właściwe reakcja kolegów i trenerów. Jako, że po klucz od pokoju wchodzę na salę w rowerowym wdzianku… jestem witany gromkimi brawami, wyraz twarzy niektórych kolegów i trenerów bezcenny ;-) Rower jest tematem wracającym jak bumerang przez cały dzień (i noc).

Myślałem, że uda mi się jeszcze pokręcić chwilę wieczorem, ale tak szkolenie, jak i późniejszy program artystyczny skutecznie mi to uniemożliwiły.