I cały misterny plan...
Wychodzę z pracy punkt 16. Ciepło, bardzo ciepło. Za godzinę powinienem być na rowerze i w końcu pośmigać w słońcu. Powinienem ale nie będę. Gdzie kluczyki od auta? Nie ma? Są. W zamkniętym aucie. W mordę...
Powrót do domu z koleżanką, obiad, kumpel jedzie do Gliwic, więc zabieram się z nim. Wracam i w końcu wychodzę na rower - jest... prawie dziewiętnasta... i... przez kolejną godzinę udaje mi się przejechać może z... 1,5 km. Szlag by to trafił.
Odechciało mi się jeździć. Ruszam jednak przez las i ech jednak lubię polne drogi ale... nie po ciemku. Mam dość. Do tego mam wrażenie, że mam mało powietrza. Po krótkiej włóczędze w Wieszowej, tankuję na stacji. Rzeczywiście było mało. Mam nadzieję, że to naturalny ubytek, a nie jakaś dziura.
Chwila krążenia po Rokitnicy, jakieś babsko zajeżdża mi drogę wyjeżdżając spod sklepu. Hamuję, ale daje mi się ją wyprzedzić i również zajeżdżam jej drogę.
- Co Pan robi?
- A Pani? Przecież by mnie Pani rozjechała.
- Nie widziałam Pana! - odpowiada z rozbrajającym uśmiechem
- Zauważyłem - no co miałem zrobić... pojechałem dalej.
Chwila na osiedlu i dom. Jestem wściekły.
Do duszy taki dzień i wszystkie plany. Dziś wieczór zaprzyjaźniam się z Żubrem.