Wpisy archiwalne w kategorii

śląskie

Dystans całkowity:38153.24 km (w terenie 9220.57 km; 24.17%)
Czas w ruchu:2684:30
Średnia prędkość:15.15 km/h
Maksymalna prędkość:183.00 km/h
Suma podjazdów:68571 m
Maks. tętno maksymalne:210 (144 %)
Maks. tętno średnie:191 (100 %)
Suma kalorii:553057 kcal
Liczba aktywności:1921
Średnio na aktywność:22.79 km i 1h 23m
Więcej statystyk

Szybko

Środa, 4 czerwca 2008 · Komentarze(9)
Szybko

Jak na mnie bardzo szybko. Znów po 22. Szybko do bankomatu. Pogoda jednak podpowiadała... szybko, ale nie najkrótszą drogą... Posłuchałem jej i pojechałem przez Stolarzowice, Górniki, Wieszową, Grzybowice i Mikuczyce do Rokitnicy. Trochę okrężnie, zważywszy, że Rokitnica graniczy bezpośrednio z moim osiedlem :-)

Fajnie mi się jechało, szybko (jak na mnie). Noc sprzyja szybkości, bo człowiek się nie rozgląda tyle co za dnia. Do tego oczywiście w uszach pobrzmiewały bieszczadzkie rytmy... Ech, te wspomnienia...

Na osiedlu spotkałem kumpla, dobrą chwilę trwało zanim mnie poznał... nie widział mnie jeszcze w "obcisłym", w kasku... Był chyba w lekkim szoku... :)

Tak się zastanawiałem, jako, że z dystansami i wytrzymałością jest już trochę lepiej niż na początku, może czas powalczyć trochę z prędkością... Tylko czy to ma sens?

Lasek...

Wtorek, 3 czerwca 2008 · Komentarze(8)
Lasek...
Dziś znów wieczorem, choć wcześniej niż wczoraj. Na tyle wcześnie, że jeszcze dało się pojeździć po okolicznych lasach. Znalazłem fajną traskę po lesie (ok. 10km z możliwością wydłużenia) W sam raz na szybką przejażdżkę, kiedy czasu brak (jak ostatnio znów często się zdarza). Kółeczko lub dwa i spocić się można. Musi być tam ciekawie po deszczu... Pewnie wkrótce sprawdzę...

Ciemno

Niedziela, 1 czerwca 2008 · Komentarze(5)
Ciemno

Dziś w związku z wizytami cioć (nie dot. Kosmy), wujków, babć, dziadków... cały dzień zajęty. Na rower dopiero po 22 (stare nawyki), szybki kurs po okolicznych osiedlach. Chciałem jechać inną trasą, ale jak zobaczyłem, że jestem w czarnej koszulce, czarnych spodenkach i lampka powoli się domaga zmiany baterii to odpuściłem jazdę w całkowitych ciemnościach. Wystraszyłem się. Chyba potrzebna jakaś bardziej odblaskowa koszulka.

3 miejsce w Silesia Cup MTB 2008

Sobota, 31 maja 2008 · Komentarze(17)
3 miejsce w Silesia Cup MTB 2008

Niestety nie ja. Plany były inne, a wyszło jak zwykle. Ale tym razem wyszło... świetnie.

Nie udało mi się wystartować więc wcale mi się nie chciało przyjeżdżać. Wiku jednak bardzo nalegał, więc wziąłem chłopaków (i ich rowery) i pojechaliśmy do Chorzowa. Wiktor był zawiedziony, że z racji wieku nie może wystartować w normalnych zawodach ale w końcu skusił się na dziecięce (chociaż i tak wcześniej było: "Tata, co to jest 1km..."). Kiedy numer startowy zawisł na jego rowerze, Igor również poczuł chęć rywalizacji (czyt. posiadania numerka). Mimo, że jest młodszy niż regulamin przewidywał udało się go zapisać (jak się okazało było więcej takich maluchów).



I wtedy się zaczęło... prasa, radio, telewizja... :)



Po chwili start i jak burza poszedł Wiku.



I dawał tak, aż do końca...



Igor nie był gorszy, ledwie nadążyłem za nim biec wzdłuż trasy.



Były trudne chwile, ale jeżdżenie po trawie wbrew pozorom nie należy do łatwych...



Myślałem, że nie da rady, ale był dzielny i z uśmiechem na twarzy dotarł do mety.



W oczekiwaniu na wyniki zwiedziliśmy coś co dumnie nosiło nazwę targów.

Wiku w międzyczasie próbował sił w streetsurfingu i... dawał radę, nie wiem jak się można na tym utrzymać....





W końcowej klasyfikacji Wiku zajął 3 miejsce w swojej kategorii, Igu był poza podium, ale również dostał nagrodę ("tylko dwie").





Zmęczeni, upał był koszmarny, w końcu wrócilismy do domu.
"Duży" wyścig widzieliśmy tylko momentami, podobnie jak zawody BMX.


Wieczorkiem, po długiej przerwie (jak to spytał brat: brak czasu, czy celu - w sumie to sam nie wiem) wybrałem się na chwilkę na rower.
Tuż obok bloku spotkałem sąsiada i... zrobiliśmy wspólnie krótką rundkę po okolicznych lasach. Okazało się, że sąsiad tak często pedałuje po okolicy. Ale tak to jest jak się zna sąsiadów tak dobrze jak ja...

W sumie wyszedł sympatyczny dzionek, ale wciąż tęsknię za Bieszczadami...

Bieszczady - dzień 9 – Epilog

Niedziela, 18 maja 2008 · Komentarze(8)
Bieszczady - dzień 9 – Epilog



4:10 wysiadam z pociągu. To już koniec przygody. Jeszcze tylko 10km do domu i trzeba się rozpakować i odłożyć na półkę wspomnień ostatnie 8 dni. Fantastyczne 8 dni. Ciężkie 8 dni. Ponad 800km w 8 dni w górach, z sakwami ważącymi ponad 17kg. I to wszystko zaledwie po 5 miesiącach przygody z rowerem.

Powinienem być zadowolony i… chyba jestem. Chyba bo… dopiero co wczoraj tuż przed odjazdem rozmawialiśmy o tym, że wszystko prawie zobaczyliśmy, zjechaliśmy, a ja już myślę, o tym, czego zobaczyć, zjeździć się nie udało. O tym, ile trudniejszych tras zostało nietkniętych… o tej słowackiej stronie, o ukraińskiej… o tym, że mimo tylu godzin spędzonych samotnie (Damian jednak jest szybszy i często uciekał mi gdzieś do przodu), mimo tego czasu sam na sam z sobą i górami… zabrakło mi go… Zabrakło na przemyślenia tego wszystkiego co powinienem był przemyśleć, zabrakło na położenie się na trawie i leżenie (ale i tak było jeszcze za zimno), zabrakło czasu na bliższe poznanie ludzi tam żyjących, zabrakło czasu na… wiele rzeczy…

Mimo to było świetnie.

Dzięki braciszku za pomysł, za planowanie, za towarzystwo, za… cały ten wyjazd.

Dzięki żonom za to, że nas puściły i dzieciom, że dzielnie znosiły moją nieobecność.

Pewnie teraz będzie chciało się czegoś więcej, kolejnej takiej wycieczki i pewnie nie będzie łatwo… się wyrwać. Chodzi mi po głowie kolejne marzenie o wyprawie, ale to pewnie nie wcześniej niż za dwa lata… w międzyczasie pewnie będzie wiele innych, zapewne mniejszych ale nie znaczy to, że gorszych.

Bieszczady 2008 jednak pozostaną już zawsze tą pierwszą, niezapomnianą wyprawą.

<==Dzień poprzedni

Bieszczady - dzień 0 – Prolog

Piątek, 9 maja 2008 · Komentarze(8)
Bieszczady - dzień 0 – Prolog
Oczywiście pakowanie na ostatnią chwilę. Jak zwykle nie udało się wcześniej, tak samo jak nie udało się wyjść wcześniej z pracy żeby przed podróżą się choć chwilę zdrzemnąć.

Dużo tego wszystkiego. Za dużo. Niby listę rzeczy do zabrania przygotowaliśmy dużo wcześniej i podzieliliśmy co kto bierze, ale jeszcze żona próbuje mi dodać to i tamto…. Wiem, że ma rację, że może się przydać, ale w końcu to ja będę musiał to codziennie wozić. Swoją drogą to cudowne, że tak się troszczy o mnie, mimo że zostawiam ją z dziećmi samą na 9 dni.

W końcu udaje się część rzeczy odrzucić i z trudnością zapiąć sakwy. Z dużą trudnością. Żegnam się i pora ruszyć w drogę, już i tak jestem spóźniony. Ale, ale… nie tak prędko… nie jestem w stanie znieść roweru po schodach. Jest… za ciężki. Żona pomaga mi go znieść i… jestem przerażony. Co z tego, że rower na dole, ale jak ja będę z tym wszystkim jeździł?

Ruszam do Zabrza, po drodze zastanawiam się, czy w Rzeszowie nie pójdę na pocztę i nie wyślę części rzeczy do domu. Dziwnie szybko docieram do centrum i widząc ile mam jeszcze czasu – ruszam do Gliwic – nie chce mi się tyle czekać tutaj, a poza tym tam pociąg dłużej stoi i może łatwiej będzie mi się do niego zapakować.

Jest. Rower wisi w przedziale rowerowym, a ja - w związku z brakiem lepszych miejsc - siedzę na ziemi tuż pod nim. Do Krakowa towarzyszą mi turecka młodzież, a potem sympatyczna ekipa wybierająca się na wyprawę do Mołdawii. Do samego Rzeszowa nie zmrużam ani na chwilę oczu.

Dzień następny ==>

Taśma Młynarza

Środa, 7 maja 2008 · Komentarze(18)
Taśma Młynarza

Czy wszystkie dni tuż przed urlopami są zawsze tak szalone? Jakiś koszmar. Dziś od rana też wszystko inaczej niż zaplanowane. Na szczęście udało się wieczorne spotkanie z Katane i Młynarzem. Po włóczędze we dwoje udało im się w końcu trafić na Helenkę i odebrać mojego syna i mnie. Trudno wymyśleć trasę, bo Kasia już obwiozła Piotrka po najbliższej okolicy, a czasu nie ma zbyt dużo.

Ruszamy do Rept, po pierwszych km, na obrzeżach Helenki coś stuka w rowerze Wiktora. Krótka diagnoza i... odkręciła się tarcza hamulca. Wisi na jednej śrubce. Szok. Nie mamy śrubek, nie mamy też klucza żeby odkręcić koło i ściągnąć tarczę. Wiku musi wracać do domu pieszo.



Chyba, że... Młynarz sięgnie do swojej torby i wyciągnie taśmę klejącą.
Kilka minut zabawy i tarcza przyklejona. Na wszelki wypadek jeszcze dezaktywacja hamulca, żeby przypadkiem Wiku nie próbował go używać i... w drogę. Szok. Człowiek całe życie się uczy. Teraz wiem po co Damian chce brać taśmę w Bieszczady :-)



Kasia też patrzyła na to z niedowierzaniem...



Trochę zmęczony dzisiejszym dniem zastanawiam się czemu prowadzę ich tą drogą... bez sensu przecież można było inaczej... trudno... i tak nie wiedzą gdzie są... :-) Dojeżdżamy do Segietu, okazuje się, że slicki Piotrka dają radę w terenie, że z górki Wiktor potrafi zjeżdżać tylko na przednim hamulcu, że Kasia wciąż nie jest pewna gdzie jest, że w ciemnych okularach w lesie szybciej się zjeżdża z górek... bo nie widać przeszkód... Ogólnie jest fajnie.

Docieramy do parku w Reptach, chwila przerwy na batoniki (zapomniałem kokosowych - Młynarz zawiedziony), postój, koło Sztolni Czarnego Pstrąga i czas wracać. Niestety niektórzy mają dziś jeszcze pracę. Jedziemy przez DSD i dojeżdżamy do Stroszka. Tu telefon żony (niestety nie mogła dziś z nami jechać) sprawia, że wraz z Wiktorem musimy się rozstać z naszymi sympatycznymi towarzyszami podróży.

Krótki ale bardzo sympatyczny wyjazd (nie licząc kilku kierowców testujących klaksony... jakieś problemy życiowe chyba mieli).

Miło było poznać Katane (mam nadzieję, że teraz nasze ścieżki częściej się będą krzyżowały. Fajnie było znów zobaczyć Młynarza (i nauczyć się czegoś z zakresu naprawy roweru).
Fajnie było się przejechać w takim towarzystwie... Dzięki Wam za fajny klimat.

Na zamek po chleb...

Poniedziałek, 5 maja 2008 · Komentarze(14)
Na zamek po chleb...

Po weekendowych rodzinnych szaleństwach dziś tylko po chlebek do Miechowic.
Spokojnie przez las, podjazd pod piekarnię i... długa kolejka przed sklepem. O nie, nie będę stał. Jadę na zamek. Wstyd przyznać, ale mieszkając kilka kilometrów stąd nie wiedziałem, że był tu zamek. Dopiero rower sprawił, że zacząłem więcej czytać o okolicy.

Niestety zamek, podobnie jak wiele innych obiektów (patrz np. Mały Wersal w Świerklańcu) zakończył swój żywot pod koniec II Wojny Światowej spalony przez sowieckie wojska. Reszty dopełnili polscy saperzy w 1954 roku. I tego nie mogę przeboleć. To, że Ruscy palili co się dało to już trudno, ale to, że nasi nie starali się zadbać nawet o pozostałości to boli....

Więcej o zamku można znaleźć na przykład tutaj.





Za zamkiem stoi rozłożysty platan, pomnik przyrody im. Jana III Sobieskiego.

Bagażnik

Poniedziałek, 28 kwietnia 2008 · Komentarze(26)
Bagażnik

Dziś popołudnie pod znakiem szukania bagażnika do auta. Pewnie bym szukał i wahał się dłużej, ale skoro w środę wyjazd na weekend to trzeba było szybko podjąć decyzję. Jutro test.

Wieczorkiem szybka trasa po chlebek do Miechowic. W krótkich spodenkach i... było ciepło. Oby tak samo lub jeszcze cieplej było przez cały maj.

Rodzinnie

Niedziela, 27 kwietnia 2008 · Komentarze(16)
Rodzinnie

Niedzielne wyjazdy stają się powoli tradycją rodzinną.

Po obiedzie wraz z małżonką i synem ruszamy w drogę. Cieplutko, więc dziś krótkie nogawki i rękawki :-) Obrzeżami Helenki, przez łąki i las (dziś pełne nie tylko piechurów, ale niestety również motocykli i quadów) docieramy przez Rokitnicę do Wieszowej. Po drodze jakaś huba gigant, a może to nie huba?



Na stacji pompowanie kół w rowerach Anetki i Wiktora i w drogę. W głąb Wieszowej i do lasu. Droga momentami ciężka, głębokie koleiny, drzewa w poprzek drogi nie ułatwiają jazdy, ale ogólnie jest fajnie. Tylko trochę ciepło ;-)



Wyjeżdżamy w Górnikach, gdzie Wiku daje popis szybkiego opuszczania rowera :-). Po chwili jesteśmy w Reptach, jednak zamiast zapewne zatłoczonego Parku wybieramy drogę do rezerwatu Segiet (trochę ta droga przypomina mój wczorajszy wyjazd, tylko w odwrotnym kierunku). Po drodze dobrze strzeżony dom :)





Segiet zachwyca moją małżonkę, Wiktor wyżywa się na zjazdach, niestety czas powoli wracać. Przez las docieramy do Miechowic, gdzie na działce rządzi z dziadkami nasza najmłodsza pociecha.
Spacer nad okoliczne stawy.


Jeden z nich to chyba król :-)


Wędkarstwo rowerowe?
Śmiałem się, że na taki sposób mycia roweru nie wpadłem jeszcze, na co gość z pełną powagą odpowiedział, że "taki zabłocony był, że w domu ciężko by go było dobrze umyć, a tak tylko trochę trzeba będzie przetrzeć, naoliwić i można dalej jeździć"


Umarłe drzewa proszą o litość,
Umarłe drzewa przed śmiercią krzyczą...


Kolejne kilkadziesiąt km za nim, a on pyta, czy jeszcze gdzieś dziś pojedziemy...


A może też się wykąpać...


... skoro droga się skończyła?

I powrót do domu.


Fajny wyjazd, mimo krótkiego dystansu i dość wolnego tempa.