Wpisy archiwalne w kategorii

Zawody

Dystans całkowity:11289.86 km (w terenie 4485.90 km; 39.73%)
Czas w ruchu:853:15
Średnia prędkość:13.62 km/h
Maksymalna prędkość:71.63 km/h
Suma podjazdów:23059 m
Maks. tętno maksymalne:204 (144 %)
Maks. tętno średnie:193 (100 %)
Suma kalorii:134778 kcal
Liczba aktywności:266
Średnio na aktywność:42.76 km i 3h 13m
Więcej statystyk

Życiowa Dziesiątka

Sobota, 7 września 2019 · Komentarze(0)
Mój debiut na niesamowitej imprezie, jaką jest Festiwal Biegowy w Krynicy. Zapisany byłem już w zeszłym roku, ale... nie dojechałem :-( W tym roku udało się. 10 tysięcy biegaczy, kilkadziesiąt różnych biegów, trzy dni biegowego szaleństwa. Dla mnie główny cel to jutrzejszy debiut w biegach górskich - Runek Run. W trakcie zapisów kliknąłem jeszcze dzisiejszą Życiową Dziesiątkę. Im dłużej przyglądałem się profilowi jutrzejszej trasy tym mniej byłem przekonany do dzisiejszego startu. Ale skoro się zapisałem to co zrobić... :-)

Tereska z Adamem już o świcie ruszyli na 64-km trasę po górach, Piotr na 35km, a ja w towarzystwie Anetki i Marcina udałem się na start mojej dychy. Nazwa Życiowa Dziesiątka nie jest przypadkowa, bo całą trasa biegnie.... w dół... Z krynicy do Muszyny.

Na starcie ustawia się prawie 1500 osób głodnych życiówki na dychę.

Stres przed startem © djk71

Start na deptaku to start honorowy. Właściwy, ostry zaczyna się prawie kilometr dalej.

Ruszyliśmy © djk71

Ruszam i rzeczywiście jest z górki. Pierwszy kilometr biegnę z czasem 5:10 min/km - to prawie minutę szybciej niż zwykle biegam. To zdecydowanie zbyt szybko jak na dziesięciokilometrowy bieg. W szczególności mając na uwadze jutrzejszy start. Zwalniam, ale i tak kolejne kilometry biegnę ok. 5:30. Ja na mnie szybko. Oczywiście kiedy ja będę w połowie trasy najlepsi pewnie będą na mecie, ale ja tu walczę z sobą, nie z nimi.

Szybko widać, że nie tylko ja ruszyłem za szybko. Pojawiają się pierwsze osoby, które przechodzą do marszu. Ja biegnę.
Na piątym kilometrze chwytam kubek z wodą, a właściwie dwa. Jeden wypijam, drugi wylewam na siebie. Ciepło.

W okolicach siódmego kilometra już czuję, że jestem w stanie tak dobiec do końca. Będzie życiówa :-) I jest, zegarek co prawda pokazał dystans o 90m dłuższy i Endomondo pokazało lepszy wynik, ale faktyczny czas to 0:55:06.

Mam życiówkę © djk71

Jestem zadowolony.

Na mecie z medalem © djk71

Czas na przepyszną pomidorową, herbatę z cukrem i wodę. Można chwilę odpocząć. :)
Niestety cały bieg na wysokim pulsie, zegarek sugeruje 72h odpoczynku, a mój start za jakieś 20h. Zobaczymy...

Idę do jednego z kilkudziesięciu podstawionych autobusów, które przewiozą nas z Muszyny do Krynicy. Logistycznie impreza jest zorganizowana perfekcyjnie.

Są wyniki. Jestem 907/1483, czyli wyprzedziłem prawie 40%zawodników :)

Odpoczywając obserwujemy wbiegających na metę zawodników innych biegów. W tym oczywiście naszych harpaganów :-) Dobiegają szczęśliwi, ale zmęczeni. Choć kiedy później maszerujemy na kwaterę nie widać po nich, że mają za sobą 64 km w górach. No prawie nie widać :-)

Niezmodrowany © djk71


Czas spać, jutro start o 7:20. Padający za oknem deszcz nie nastraja wesoło.


IV Cross-MOL

Sobota, 31 sierpnia 2019 · Komentarze(0)
Średnio mi to bieganie ostatnio wychodzi, ale zapisałem się na bieg po sąsiedzku. Choć tereny piękne to w sumie biegam tu rzadziej niż planowałem. Za tydzień Krynica więc potraktujmy to jako rozgrzewkę. Z tego co słyszę przy odbiorze pakietu startowego (a i potem na mecie) to więcej osób tak to traktuje :-)

Pakiet startowy © djk71

Pakiet odebrany. Miłym dodatkiem jest kubek na wodę. Może przyda się za tydzień.

Przed startem wspólna rozgrzewka. Wiem, że głupie, ale ja odpuszczam, wiem jak to się potrafi skończyć. Mam traumę od ubiegłorocznego duathlonu.

Potem pamiątkowe zdjęcie.

Przed startem © djk71
Kto mnie znajdzie? :-)

I ustawiamy się na starcie.

Strzał i ruszamy © djk71

Ruszamy i po chwili widzę, że pierwszy kilometr był zbyt szybki jak na mnie. Trzeba się opanować. To niby tylko dycha, ale wiem, że będą podbiegi, które potrafią mnie zabić. Drugi i trzeci kilometr zwalniam. Zaczyna się pierwszy podbieg. Część osób przechodzi do marszu. Ja uparcie biegnę. Niewiele szybciej niż oni idą, ale biegnę.

Jest ciepło, ale póki co większość trasy w cieniu. Na szczęście jest bufet.

Pierwszy wodopój © djk71

Łyk wody i dalej do przodu.

Lecimy dalej z ETISOFTEM na plecach © djk71

Trochę z górki, a potem znów podbieg.
Na całej trasie mnóstwo motywujących haseł. Super pomysł. Brawa dla orgów!

Na piątym kilometrze dzieciaki pryskają mnie wodą ;-)

Do leśniczówki © djk71

Przy leśniczówce kurtyna wodna. Szkoda, że nie podwójna, albo z większą mocą, ale dobre i to :-)
UWAGA: Osoby o wrażliwych nerwach przewinięcie trochę w dół - na zdjęciu wyszła tęcza... ;)

Kurtyna z... tęczą.... © djk71

Kawałek dalej znów woda. Tym razem do picia.

Dzieciaki ratują nam życie © djk71

Korzystam nawet dwukrotnie.

Trudno było odmówić ;-) © djk71

Ruszam dalej. Trasa łączy nam się z kijkarzami. Niektórych trudno wyprzedzić. Mają kondycje i technikę.

Ostatnia woda © djk71

Łyk ostatniej wody i ostatnie trzy kilometry przede mną. Coraz luźniej, ale udaje mi się nawet kilka osób wyprzedzić.
Wybiegam na osiedle, zaraz meta.

To jeszcze nie ta brama © djk71

O dziwo jestem na mecie szybciej niż myślałem. Co prawda zegarek pokazuje mi nieco krótszy dystans, ale to pewnie przez las.

Szybciej niż myślałem © djk71

Ściągam chipa.

Trzeba oddać chipa © djk71

Oczywiście obowiązkowe zdjęcie :-)

Zrobiłem to © djk71

Medal piękny

Piękny medal © djk71


I można iść na zupkę, a potem na ciasto.

Mogę zjeść cokolwiek © djk71

Teraz czas na odpoczynek, pogaduchy i oczekiwanie na dekorację i losowanie nagród.
Super zorganizowana impreza. Jedyne czego mogę się czepić, to to, że nie wylosowałem żadnej nagrody! :-( Ale nie zostawię tak tego! Jeszcze tu wrócę!

Zdjęcia dzięki towarzystwu mojej żony, która ganiała po całej trasie :-)

XXIV Bieg ku Słońcu

Sobota, 27 lipca 2019 · Komentarze(2)
Dziś koniec urlopu. Nie planowałem w wakacje startów, ale spotkany kilka dni temu znajomy wspomniał, że w sobotę (czyli dziś) odbędzie się XXIV Bieg Ku Słońcu. Start imprezy w sąsiedniej miejscowości. Czytałem o tym wcześniej, ale jak pisałem w planach nie było... do tamtej rozmowy :-) Kilkanaście minut później już byłem zapisany. Tym bardziej, że rodzinka zachęcała :-)

Dziś wymeldowaliśmy się z kwatery i ruszyliśmy do Dźwirzyna. Szybki odbiór pakietów.

Z ciekawostek numer startowy był... nadrukowany na koszulce :-) W związku z tym nie było wyboru - trzeba było biec w okolicznościowym stroju :-)

Oryginalny numerek © djk71

Rodzinka ruszyła pieszo na oddalone o jakieś 2,5km miejsce startu na plaży, a ja... zaczekałem na autobus, który zawoził zawodników na start. A co... :-) Organizacja super.

Trochę boję się tego biegu. Start o 11:00, 4 km po plaży i 6 po asfalcie. Do tego słońce. Zupełnie nie moja bajka.
Najbardziej boję się piachu - wiem, że potrafi dać w kość.

Ostatnie zdjęcia przed startem i za chwilę ruszamy.

Oczekiwanie na start © djk71

Nasz pilot już czeka...

Gotowi do startu? © djk71

Biegniemy.

No to biegniemy © djk71

Nie jest źle. Obawiałem się, że będziemy lawirować między parawanami albo biec w kopnym piachu. Na szczęście biegniemy tuż przy linii brzegowej, a opalający się są nieco odsunięci. Nie wiem jak to zrobili organizatorzy, ale jest ok.

Wojsko zamyka biega © djk71

Biegnie się nawet dobrze, jest twardo więc piach nie wpada wbrew obawom zbytnio do butów. Czasem trzeba skakać uciekając przed mocniejszymi falami.

W pewnym momencie zaskakuje nas widok nagiego mężczyzny na plaży, po chwili jest kolejny, pojawiają się i kobiety... Szok... to plaża dla naturystów... Tego się nie spodziewałem... Mnie to nie przeszkadza, ale kilka osób było chyba oburzonych...

Po  prawie 4 km wybiegamy na ścieżkę rowerową dziś zajętą przez biegaczy.
Pojawiają się punkty z wodą. Szkoda, że wcześniej nie wiedziałem, nie brałbym plecaka z bukłakiem.

Puls skoczył do 184. Źle. Daję radę, ale wiem, że to się może źle skończyć. Mimo to biegnę dalej, co ciekawe w całkiem niezłym tempie (oczywiście jak na mnie). Kolejne kilometry to: 6:18, 6:24, 6:20, 6:43 - to po piachu i po asfalcie: 6:03, 6:03, 6:03, 5:53, 5:49, 5:51...

Gorąco, ale spokojnie dobiegam na metę.

Znów się udało © djk71

Udaje się nawet "zrobić" najlepszą piątkę w tym roku.

Jest medal.

A tak się bałem © djk71

Czas na zupkę, drożdżówkę i banana. Piwo oddaję komuś z kolejki.

Z żoną na mecie © djk71

Jeszcze prysznic i można kończyć urlop. Teraz ładnych parę godzin za kółkiem przede mną...
Super impreza. Brawa dla organizatorów.

No To Żółwik Run 2019

Piątek, 28 czerwca 2019 · Komentarze(0)
Mimo, że trochę już biegam to moje tempo jest wciąż żółwie.

Startuję w zawodach i w różnych innych biegach grupowych nie po to żeby wygrać, ale... dla zabawy. Oczywiście fajnie jest zobaczyć, że robi się postępy, że pobiegło się szybciej lub łatwiej, ale przede wszystkim daje mi to radość. I mam gdzieś pytania po co mi to, co mi z tego, że się zmęczę i na metę przybiegnę na miejscu 8476.

Dla mnie stało się to teraz zabawą, czyli... tym o czym myślałem od początku. Chciałem być w stanie wyjść z domu i przebiec 5-10, a czasem i 20 km dla przyjemności. Bez spinania się na czas, bez walki o przetrwanie. Ot, potruchtać sobie dla zdrowia, dla lepszego samopoczucia, dla chwili dla siebie. W towarzystwie dźwięków lasu, albo dobrej muzyki, czy książki. Czasem... żeby rozładować emocje...

Tak więc biegam w swoim tempie. Żółwim tempie. I jest mi z tym dobrze.
Kiedy zobaczyłem info o biegu pod nazwą No To Żółwik Run 2019 musiałem się zapisać :-).

Główny bieg co prawda dopiero w niedzielę, ale z racji tego, że nie do końca wiem jak ten dzień się ułoży, a można było startować od dziś to... Pobudka o 4:30 i ruszam przed pracą. :)

No To Żółwik Run 2019 © djk71

Pogoda idealna. Termometr pokazuje 12-13 stopni. Jeszcze dwa dni temu nie do pomyślenia. Jestem w szoku, bo momentami nawet marzną mi ręce...  Jest pięknie. Fajna rundka, z niskim jak na mnie tętnem. I dystans zaplanowany idealnie. Dyszka z rana zaliczona :-)

Pozdrowienia dla wszystkich żółwików :-)

FIRST 2_2_T_8000 (6:45-6:50 -> 6:47)

7. PKO Nocny Półmaraton Wrocławski

Sobota, 15 czerwca 2019 · Komentarze(0)
W zeszłym roku wpis z Półmaratonu Wrocławskiego zacząłem tak:

Od weekendu w Zakopanem minął już tydzień więc czas na kolejny wysiłek ;-) Tak naprawdę na ten półmaraton, podobnie jak ponad 11 tys. osób zapisałem się chyba w styczniu (może i wcześniej). Wypada jechać choć... ostatnio taki dystans przebiegłem prawie trzy miesiące temu na Półmaratonie Warszawskim. Nie liczę tu duathlonu w Czempiniu miesiąc temu, bo tam, ten dystans był podzielony na dwa i przedzielony rowerem, do tego w połowie go przemaszerowałem. Innych treningów w międzyczasie dosłownie sześć i to samych piątek. Porażka. Rozsądek mówił: zostań w domu. Nikt jednak nie mówił, że jestem rozsądny... :-)

W tym roku mogę powtórzyć to samo z niewielkimi tylko zmianami.

Od weekendu w Morsku minął już tydzień więc czas na kolejny wysiłek ;-) Tak naprawdę na ten półmaraton, podobnie jak ponad 11 tys. osób zapisałem się chyba w styczniu (może i wcześniej). Wypada jechać choć... ostatnio taki dystans przebiegłem prawie trzy miesiące temu na Półmaratonie Warszawskim. Nie liczę tu duathlonu w Czempiniu miesiąc temu, bo tam, ten dystans był podzielony na dwa i przedzielony rowerem. Rozsądek mówił: zostań w domu. Nikt jednak nie mówił, że jestem rozsądny... :-)

Do tego temperatura też nie zachęcała. Nawet w nocy miało być ok. 25 stopni. Co zrobić, powiedziało się A, trzeba było powiedzieć B. Kilka dni temu koleżanka zagadała, czy biegniemy razem w spokojnym tempie. Namówiła. :-)

Do Wrocławia wraz z żoną docieramy po godzinie 18-tej. Kiedy wychodzimy z auta nie ma czym oddychać, powietrze stoi. Co ja tu robię? Idziemy do biura zawodów. Rejestruję się i odbieram całkiem bogaty pakiet startowy (kabanosy sugerują, że z głodu nie umrę).

Ścianka musi być © djk71

Krótka wizyta na expo i wracamy do samochodu.

Sprawdzić którędy pobiegnę © djk71

O dziwo po wyjściu z budynku powietrze się zmieniło. Czuć wiatr, jest lepiej.
Przed startem szukaliśmy jakiegoś miejsca żeby coś zjeść, ale szczerze mówiąc sam do końca nie wiedziałem na co mam ochotę, a i wybór był niewielki. Skończyło się na wizycie w sklepie: 7Daysie, bananie i coli. Po powrocie do auta przebieram się i uskuteczniam kilkuminutową drzemkę. Szczególnie, że na zewnątrz ulewa.

Trochę pada © djk71

W końcu wychodzimy.

Jak zawsze w firmowej koszulce © djk71

Start o 22-giej, ale w sektorach trzeba być wcześniej, poza tym chcę spotkać się ze znajomymi. Niemal jednocześnie kontaktują się ze mną Magda i Krzysiek. Magda szkoli mnie z dzwonienia przez Messengera, używania pinezek... :-) Dzięki temu szybko się odnajdujemy. Uciekam na chwilę zamienić kilka słów i przybić piątkę z Krzyśkiem i po chwili wracam do naszej ekipy.

Odsyłamy swoich kibiców na trybuny Stadionu Olimpijskiego, a my przygotowujemy się do startu. Z doświadczeń ubiegłorocznych wiem, że to chwilę potrwa, bo sektory starują kolejno z kilkuminutowym opóźnieniem. Magda ustawiona jest w ostatnim sektorze, mnie przydzielili przedostatni. Ponieważ chcemy biec razem zostałem w sektorze Magdy.


Gotowi do startu © djk71

Myślę, że w tę stronę nikomu to nie będzie przeszkadzało. Nasza grupa wystartowała ok. 22:25 kiedy czołówka pewnie zbliżała się już do 10 km :-) Kiedy startujemy towarzyszą nam dymy, iskry, światła i płonący (jak dobrze zrozumiałem pierwszy raz od dawna) znicz olimpijski :-)

Znicz płonie © djk71

I jak zawsze muzyka, tym razem klubowa, więc nie mój klimat, ale nie przeszkadza mi to :-)

Biegniemy spokojnym tempem, bo przecież inaczej nie umiem :-) Od początku pada deszcz. Nie specjalnie nam to jakoś pomaga. Cieszę się, że wybrałem czapkę z daszkiem zamiast buffa, jest szansa, że dłużej okulary będą czyste.

Staram się nie patrzeć na zegarek i biec w zależności od tego jak pozwala samopoczucie. Pierwszy kilometr wolny, ale to wina tłoku na starcie. Mimo, że nie patrzę na tempo bieżące, to co 1 km zegarek informuje mnie o tempie. Coś mam wrażenie, że trochę za szybko, szczególnie, że po drodze jeszcze sporo (jak na mnie) rozmawiamy. Oby to się nie zemściło.

Na 5 km jestem na 9452 miejscu. Wciąż biegnie mi się dobrze. To chyba przede wszystkim dzięki temperaturze, która spadła i deszczowi, który nie opuszcza nas ani na chwilę. W tym kontekście uśmiechamy się na widok kurtyn wodnych przy trasie :) Oczywiście gdyby nie naturalna kurtyna to pewnie byśmy z nich chętnie skorzystali.

W uchu słuchawka i... co by mogło być innego... po wczorajszym koncercie tylko: Cisza jak ta...
Muzyka, która wydawałoby się zupełnie nie pasuje to biegu, adrenaliny, zawodów, a jednak na mnie działa dziś cudownie uspokajająco... Kiedy w uszach brzmi Praga z tekstem:

I spłynęły deszczu strugami,
Wszystkie ulice Starego Mesta.
I spłynęły złotą pianą,
Wszystkie bary Malej Strany.
A Hradczanów mury tańczyły,
W księżyca świetle, w górze nad nami.


... a my biegniemy przez stare miasto w deszczu zaczynam się zastanawiać czy to jeszcze Wrocław, czy już Praga...



Mimo deszczu i późnej pory na trasie prawie ciągły doping. To bardzo pomaga zawodnikom. Nam do tego stopnia, że na 10 km jestem na 9026 miejscu. Wyprzedziliśmy ponad 400 osób.

Biegniemy dalej. Co prawda nasi kibice odgrażali się, że gdzieś tu się pojawią, ale nie uwzględnili chyba zakorkowanego miasta :-)
Za nami drugi bufet, drugi bardzo krótki, znacznie krótszy niż np. te w Warszawie, ale bez problemu łapię kubek wody. W ręce mam jeszcze izotonik, który kupiłem tuż przed startem i wziąłem na trasę. Idealnie uzupełnia chwile między bufetami.

Na 15 km jestem na miejscu 8663, co oznacza, że znów "połknęliśmy" prawie 400 osób. Mimo szybkiego jak na mnie tempa czuję się dobrze. Przeszkadza mi tylko koszulka, mam wrażenie, że mokra waży z 2-3 kg. Nie decyduję się jednak na jej ściągnięcie ;-)

W ubiegłym roku na 17-tym kilometrze miałem odcięcie, w tym roku biegnę nie zauważając go. W międzyczasie wśród kibiców pojawia się kilku gości w sutannach. To chyba miejscowi klerycy. Mam wrażenie, że w ubiegłym roku też byli. Fajny efekt ;-)

Kawałek dalej pojawia się mąż Magdy, postanowił wyjść nam naprzeciwko, chyba stęsknił się za żoną :-) Na jego widok moja towarzyszka zaczyna biec jeszcze szybciej. Przez chwilę zastanawiam się, czy chce tak szybko uciec, czy tylko pochwalić ile ma sił. Myślę jednak, że to drugie. Przez chwilę udaję mi się utrzymać jej tempo.

Na 20-tym kilometrze miejsce 8289, czyli kolejne prawie 400 pozycji do przodu. To chyba pierwszy bieg gdzie to ja wyprzedzam, a nie mnie wyprzedzają. To cieszy.

Magdy już nie widzę. Końcówkę biegnę sam, zadowolony, szczęśliwy, że dałem radę, że w równym tempie (a nawet każda kolejna piątka była coraz to szybsza).
Wbiegam na stadion i widzę Anetkę na trybunach. Jeszcze jej macham i po chwili przebiegam linię mety.

Macham żonie tuż przed metą © djk71

Na ostatnim kilometrze jeszcze przesuwam się o kolejne 44 pozycje. W sumie śmieszne, bo opisuję to jakbym walczył co najmniej o podium, ale co tam... dla mnie to satysfakcja, moja wygrana ze sobą. Zastanawiam się ile byłbym w stanie w takim tempie pobiec. Pewnie piątkę jeszcze tak, czy dychę to już nie wiem. I czy pobiegł bym tak gdyby nie Magda? Boję się, że chyba nie.

Dzięki Magda za super towarzystwo na trasie, za trzymanie dobrego tempa, za stworzenie super atmosfery.
Wielkie dzięki również dla mojej żony, która tu przyjechała ze mną, dopingowała i wspierała logistycznie :-) I oczywiście podziękowania dla wszystkich, którzy trzymali za nas kciuki.

Na mecie © djk71

Na mecie medal - tradycyjny krasnal (tym razem z krasnalową) - pewnie jak zwykle medal za wrześniowy maraton będzie... łączył się z tym za połówkę. Fajnie by kiedyś mieć komplet, ale w tym roku to nierealne. Chyba... :-)

Śliczne są te medale © djk71

Pobieramy picie, banany. Gdzieś przegapiliśmy folię NRC, ale to nasza wina, bo reszta jakoś je odebrała.

Żegnamy nasze towarzystwo, przebieram się i ruszamy do domu. Jeszcze postój w Macu - chyba nie wiedzieli o maratonie, bo od momentu złożenia zamówienia czekaliśmy na odbiór 25 minut w... lodowatych warunkach. Ktoś mocno przesadził z klimą. '

W domu jesteśmy ok. 4:30. W planach był wypad rowerowy z kolegami do Wielunia lub przejazd na Śląskie Święto Rowerzysty, ale kiedy po trzech godzinach obudziłem się to na pierwsze było już za późno, a na drugie jakoś nie miałem parcia. Trzeba chwilę odpocząć, czuję lekkie zmęczenie.

Zegarek coś kiepsko mierzył dystans, bo doliczył mi ładne kilkaset metrów... :-(

Orient Akcja

Sobota, 25 maja 2019 · Komentarze(3)
Kolejna edycja Orient Akcji.

Orient Akcja © djk71

Od początku roku w planach, ale wiem jak moje plany wychodzą więc i teraz się nie nastawiałem zbytnio. Ostatecznie okazuje się, że jadę. Wstaję wcześnie, tak żeby o szóstej wyjechać i mieć sporo czasu przed startem. Zapominam dokumentów, powrót do domu. Na "jedynce" przebudowa drogi, po jednym pasie w każdą stronę. Ostatecznie docieram do bazy tak, że idealnie zdążam się przygotować, przebrać, odebrać numer startowy i bony na jedzenie.


Zdjęcie by Renata :-)

Rower gotowy.

Rower gotowy © djk71

Jest też chwila żeby zamienić choć po kilka słów ze znajomymi, których tu nie brakuje. Na dłuższe rozmowy nie ma czasu, na testową przejażdżkę też nie, a szkoda, bo przynajmniej bym ogarnął położenie dróg obok bazy.

Start
Ustawiamy się na starcie (bez rowerów). Sporo rowerzystów. Za chwilę na ziemi przed każdym z zawodnikiem położona zostanie mapa.

Czekamy na mapy © Ewa Redo

Będziemy mogli ją zobaczyć dopiero na hasło, równocześnie. Mapa A3 w skali 1:60 000. Zaznaczone są 24 punkty kontrolne. Ci którzy zaliczą od 1 do 13 (dowolnych spośród wszystkich) będą klasyfikowani na trasie Mega, ci którzy znajdą 14 i więcej na trasie Giga.
Jeszcze rano nie byłem pewien, którą trasę będę próbował przejechać. Czy komplet (ok. 120 km), czy tylko  krótszą wersję (ok. 60 km). Limit czasu 8:30h. Kiedy tu przyjechałem już podjąłem decyzję - dziś tylko Mega. Za mało jeżdżę żeby się porywać na całość.

Trwa odprawa © djk71

Odwracamy mapy. Rysuję trasę.


Zdjęcie by Xzibi Aries :)

Jak zawsze łatwo nie jest. Wybieram punkty z dolnej części mapy. Przyjrzyjcie się opisom punktów - da się? Da. A nie tak jak czasem: drzewo, drzewo, ścieżka, drzewo, ścieżka, koniec ścieżki, drzewo... Tu aż się chce szukać :-)
Ruszam.


Zdjęcie by Renata :-)

PK 10 - przy norze
Pierwszy miał być punkt piąty ale jakoś dziwnie spojrzałem na kompas i wyjechałem nie tą droga, którą chciałem. Kręcę i próbuję się zorientować gdzie jadę. Na dziesiątkę. Nie jest źle, bo tym punktem chciałem zakończyć, najwyżej pojadę w odwrotnym kierunku. Przede mną kilka osób. Zatrzymuję się z nimi zaczynamy szukać punktu. Nie ma. Coś jest nie tak. Cofam się i jeszcze raz mierzę. Niby dobrze. Po chwili okazuje się, że miejsce od którego mierzyłem, to nie to, o którym myślałem. Punkt jest dalej. Dojeżdżam i inni zawodnicy wskazuję mi kierunek. Super. Wtopa na dzień dobry.

PK 8 - wyrobisko
Próbuję nadgonić czas. Wyprzedzam chłopaków, których spotkałem na dojeździe do poprzedniego punktu. I tak wybierają inną drogę. Po chwili znów się mijamy, na punkcie jednak jestem pierwszy mimo, że trochę go przestrzeliłem.

PK 11 - zachodnia krawędź cmentarza
Wyjeżdżam na asfalt. Albo jestem taki słaby, albo wieje. Do tego świeci słońce. Wiem, że niektórzy się z niego cieszą, ja nie lubię. Odmierzam odległość i wjeżdżam... w złą przecinkę. Zawracam i znów muszę się cofnąć. Dojeżdżam do cmentarza i lewdo go zauważam. Do raczej pozostałości cmentarza. Jest punkt.

Pozostałości cmentarza © djk71

Przykry to widok © djk71


PK 4 - południowy skraj wrzosowej polanki
W drodze do kolejnego punktu kolega, z którym spotkaliśmy się na cmentarzu zawraca. Spadł mu mapnik, nawet się nie zatrzymuję, nie mam ani zipów, ani taśmy, nie bardzo byłbym tym razem pomocny. Trzeba pamiętać żeby uzupełnić narzędzia na przyszłość.
Spotykamy się przy punkcie.

PK 9 - pod hubą (kikut drzewa)
Droga na dziewiątkę nieco zagmatwana na mapie, ale okazuje się, że do punktu trafiam bezbłędnie, zaliczając po drodze kilka mostków.

Prawie czerwony dywan © djk71

Kolejny most © djk71

Punkt na kikucie drzewa © djk71

PK 24 - zbocze nad rozlewiskiem
Wybieram dojazd asfaltem. Potem droga obok lokalnego boiska.

Do tej pory myślałem, że te słupki stoją tylko przy drodze © djk71

Fajne ograniczniki boiska © djk71

I ciekawe drzewa obok jeziorka.

Co się dzieje z tym drzewem? © djk71

Rozlewisko dość spore, ale tym razem dobrze odmierzam, choć kolega jadący z przeciwka upiera się, że też odmierzył dobrze i szuka kawałek dalej. Punkt jednak jest tam gdzie stanąłem. Tak na prawdę o pomyłkę jednak nie trudno. Na mapie różnica 1 milimetra to w terenie 60 metrów, a szukając w krzakach to już jest co chodzić :-) 

PK 3 - wał
Jadę znów lekko dookoła, ale dziś zdecydowanie bardziej wolę asfalt. Coś nie mam siły. Punkt prosty więc szybko podbity.

PK 1 - przy słupku w wyrobisku
Zgodnie z prognozami zaciemniło się i zaczyna kropić. Zakładam kurtkę. Walczę z piachem deszczykiem, i mierzeniem odległości.

I gdzie teraz? © djk71

Pomierzyłem dobrze i... przejechałem. Mistrz. Wracam. Oczywiście jest ścieżka i jest punkt. Za mną już (albo dopiero) ponad 40 km, a ja czuję potworne. Źle się czuję. Ciężko mi się kręci. Spróbuję jednak zaliczyć kolejne punkty.

PK 13 - brzeg bagna
Deszcz tylko postraszył i szybko zniknął. Do punktu dojeżdżam tym razem bez problemu. Podchodzę jednak ostrożnie, pamiętam już bagna z innych zawodów i... potrafią postraszyć... Pięknie tu.

Ślicznie tu © djk71

Trochę strasznie © djk71


PK 19 - wykrot nad strumykiem
Wybieram inny wariant dojazdu niż początkowo planowałem i coraz bardziej mam dość terenu. Zero kondycji. Mijam punkt, docieram do asfaltu i odmierzam odległość. Nie ma. Cofam się choć to niezgodne z odległością. Oczywiście punktu nie ma. Jeszcze raz patrzę na mapę i... przecież punkt jest na łuku strumyka. Czyli tam gdzie wymierzyłem. Oczywiście jest :-) Brawo Kawecki! Nie ma jak sobie nie wierzyć.

Rower też potrzebuje odpoczynku © djk71


PK 21 - skarpa nad zachodnim brzegiem wyrobiska
Po drodze muszę się zatrzymać. Boli mnie głowa. Czuję nudności. Fatalnie. Chwili przerwy i ruszam dalej. Przed punktem piaskowy podjazd. Wprowadzam rower. Punkt zaliczony.

Skarpa przy wyrobisku © djk71

PK 23 - brzeg jeziorka
Jeszcze dwa punkty. Najchętniej bym już wrócił do bazy, ale spróbuję.
Trafiam na kolejne podjazdy i piaski. Piaskownice... Szlag by to trafił.

Piach, piach, piach... © djk71

Ledwo żywy docieram do jeziorka. Krótkie szukanie i jest punkt.

Jeziorko w lesie © djk71

PK 5 - karłowata sosna
Patrzę na mapę i szukam alternatywy do drogi, którą tu dotarłem. Nie chcę już piachu. Trudno nadrobię trochę, ale może będzie łatwiej. I jest. Sporo asfaltu i do tego chyba z górki. Ostatni punkt. Mijam jeziorko i wracający z punktu zawodnicy wskazują mi gdzie go szukać. Podbity. :-)

Jest i karłowata sosna © djk71


Meta
Nabieram sił i gnam do mety jak wariat. Tak mi się przynajmniej wydaje :-) Oddaję kartę.


Zdjęcie by Renata :-)

Krótkie rozmowy, chowam rower do auta, przebieram się i idę coś zjeść. Wszyscy siedzą na zewnątrz knajpki ciesząc się słońcem. Ja mam go dość. Zostaję wewnątrz. Czas wracać.

Mimo złego samopoczucia pod koniec, totalnego zmęczenia, zrobienia 80 km zamiast 60 km jestem zadowolony, że przyjechałem. Świetny klimat, super organizatorzy, piękny teren... To lubię. :-)

Tropiciel 27

Niedziela, 19 maja 2019 · Komentarze(3)
Kolejny Tropiciel, kolejny raz w Twardogórze. Byłem tu już siedem lat temu. Wówczas była to kompletna klapa. Chodzi oczywiście o nasz start, a nie o imprezę. Jak będzie tym razem? Zobaczymy. Tym razem startujemy w sześć osób. Dwie drużyny po trzy osoby, czyli ETISOFT BIKE TEAM 1 i 2. I znów mamy kolejnych debiutantów, a właściwie dwie debiutantki: Asię i Sławkę. Oprócz tego jest Darek, Tomek oraz Krzysiek, który w ostatniej chwili zastąpił Amigę, no i oczywiście ja :-) Super, że kolejne osoby z firmy zdecydowały się na start. Jak dobrze liczę to z Amigą i ze mną wystartowało już na tej imprezie 10 osób z firmy :-)

W bazie spokój © djk71


Przyjeżdżamy do Twardogóry po 22-giej. Rozpakowujemy się, składamy rowery.

Składamy rowery © djk71


Rejestrujemy się i widzimy, że łatwo nie będzie.

Na celowniku © djk71

Ja odbieram brązowe odznaki przysługujące trzykrotnym zdobywcom tytułu Tropiciela.

Są brązowe odznaki © djk71

Byłem więcej razy, ale niestety pierwsze imprezy były bez kompletu punktów. Co nie znaczy, że źle się bawiliśmy. Pomysłowość organizatorów, Super zadania na punktach, uśmiechnięci wolontariusze zawsze sprawiały, że były to świetne imprezy nawet jeśli dla nas kończyły się porażką.

Jest i brązowa odznaka © djk71

Start
Obie nasze drużyny (EBT 1 - Asia, Tomek i ja oraz EBT 2 - Sławka, Darek i Krzysiek) startują o tej samej porze: 0:20 (drużyny startują o różnych godzinach żeby uniknąć tłoku na punktach z zadaniami). Chłopaki przed startem postanawiają zaliczyć jeszcze Orlena więc na start docierają w ostatniej chwili.

Dostajemy mapy i zaczynamy planowania. Jak zawsze najwięcej czasu pochłaniają dyskusje nad tym czy jechać dookoła asfaltem, czy na skróty terenem ryzykując, że trafimy na piaski, błota itp. Kiedy już mamy narysowany wstępny plan orientujemy się, że trzy punkty są... zamienione. A dokładniej mówiąc wycinki map są pozamieniane miejscami.

Mapa z zamienionymi punktami © djk71

Jak się bliżej przyjrzymy to rzeczywiście ścieżki na krańcach okręgów nie do końca pasują do siebie.

Coś te ścieżki się nie schodzą © djk71

Zajmiemy się tym na trasie.

Punkt H - leśna ścieżka
Ruszamy. Za nami kilka osób. Jak zwykle przy wylocie z miasteczka uliczki nam się dwoją i troją, ale próbujemy trzymać kierunek wg kompasu. Wydaje nam się, że mijamy strzelnicę i jedziemy w kierunku punktu. Coś jest jednak nie tak. Oczywiście jak to zwykle na starcie zapomnieliśmy o pomiarze odległości, ale czujemy, że jesteśmy za daleko. I rzeczywiście zamiast wylądować na północnym zachodzie jesteśmy na północnym wschodzie. Decydujemy się nie wracać. Nie teraz. Ruszamy na PK A, a do PK H wrócimy potem.

Punkt A - przy stawie
Dojeżdżamy do asfaltu i mkniemy prosto do punktu. Przy punkcie dochodzą nas odgłosy rodem z kompanii karnej. Oddajemy karty startowe i zostajemy poproszeni o wytypowanie po jednej osobie z drużyny do zadania.

Wygląda groźnie © djk71

Upewniam się, że będzie proste i wybieram Aśkę. W tej sytuacji w drugiej drużynie ochotnikiem jest Sławka, która rusza jako pierwsza.

Będzie sie działo © djk71

Towarzyszący jej mundurowy głosem nieznoszącym sprzeciwu mówi, a właściwie krzyczy co ma robić... Hasła typu: "Twoja babcia by to szybciej zrobiła" są chyba najłagodniejsze z wszystkich... Sławka jednak dzielnie kończy zadanie.
Teraz Aśka - ta zaczyna od ustawienia mundurowego - niech wie kto tu rządzi :-) Jej zadanie odbywa się w większej ciszy ;-) Punkt zaliczony.

Punkt zaliczony © djk71

Punkt H - leśna ścieżka (drugie podejście)
Ruszamy jeszcze raz do H. Chwila dyskusji którędy, ale w końcu wybieramy najkrótszą drogą. I dobrze. Jest punkt i w prezencie dostajemy wafelki - Góralki :-) Tym razem bez zadania.

Punkt K - wiadukt
Trochę asfaltu i z radości zapominamy mierzyć odległość. Trochę moja wina, bo zapomniałem sobie ustawić ekrany z odcinkami na liczniku. Dobrze, że Tomek tego pilnuje - ja mierzę, on czuwa :-) Zjeżdżamy z drogi i dyskusja dookoła asfaltem, czy na skróty. Wybieramy skróty i... dostajemy trochę w kość. Ale humor nas nie opuszcza. Może jest krócej, al e na pewno nie szybciej. Dobrze, że przy punkcie trafiamy na inną ekipę bo pewnie jeszcze chwilę szukalibyśmy obsługi punktu, a to był punkt bezobsługowy :-)

Punkt G - Wzgórze Bożenki
Odnalezienie punkt G zawsze budzi wiele emocji :-)

Punkt G © djk71

Nam po raz kolejny już na Tropicielu jego odnalezienie nie sprawia problemu.  Większości z nas podoba się podjazd i w drodze powrotnej zjazd (większości :-) ) Gorzej nam idzie z samym zadaniem. Widać, że byliśmy grzecznymi dziećmi, bo strzelanie z procy to nie nasza domeną.

Trafię, czy nie? © djk71
Ja też spróbuję trafić © djk71
Nie jest to łatwe © djk71

Mnie też nie wyszło © djk71

Za karę Darek i Tomek robią przysiady i pompują.

Karne przysiady © djk71
Trzeba pompować © djk71

Karty podbite. Czas na selfie :-)

Cienie na twarzach rządzą :-) © djk71

Punkt F - pomnik myśliwego
Na mapie w tym miejscu jest Punkt B, ale wykazujemy się sprytem i odkrywamy złośliwą zamianę punktów przez organizatorów bez żadnego problemu. Za to na punkcie walczymy długo z kartami i znalezieniem jokera. Widać karty, podobnie jak proca, to też nie nasza domena :-)

Pograjmy w karty © djk71

Punkt L - przy stawie
Od jakiegoś czasu w kość nam dają na przemian piachy i błoto. Ale nie poddajemy się. Gdy tylko zauważamy, że morale któregoś z zawodników opada szybko stawiamy go do pionu ;-) Punkt zaliczony bez problemu. Tu również tylko lampion i perforator. 

Nad stawem © djk71

Rozjaśnia się. Widoki coraz piękniejsze.

Coraz jaśniej © djk71
Poranne mgły © djk71

 
Punkt B - przy stawie
To również zamieniony punkt - miał być C. Na miejscu musimy zdobyć kod do sejfu.

Sejfy zamknięte © djk71

Walczymy z fizyką i wodą. Tomek chyba najbardziej, bo wlewając wodę ro rynienki, którą trzyma chyba kilkukrotnie go oblewam. Po chwili hasło zdobyte.

I co z tym zrobić? © djk71

Sejf otwarty, w środku... perforator. Karta podbita.

Punkt D - leśna droga
Zgodnie z wcześniejszą sugestią Aśki analizujemy jeszcze raz mapę i postanawiamy zmienić kolejność zdobywania ostatnich punktów. Brawa za czujność.

I już jasno © djk71

Aż chce się jechać © djk71

I gdzie teraz? © djk71

O co chodzi? © djk71
Czas ruszać © djk71

Dojeżdżamy do Goli Wielkiej. Krzysztof dostrzega plan tras rowerowych w okolicy i dzięki temu do punktu docieramy jak po sznurku. Szacun Krzyś. Niestety rower Krzyśka zaczyna być niegrzeczny. Nie dość, że zrzuca swojego jeźdźca to jeszcze sugeruje (głośno), że ma dość. Udaje się go jednak ponownie uruchomić i docieramy do punktu.
Tu czeka nas zadanie historyczne - próbujemy pewne fakty historyczne poukładać we właściwej kolejności. Łatwo nie jest. Za karę Tomek bawi się analogowym tetrisem. Widać, że ma to opanowane :-)

Analogowy tetris © djk71

Punkt C - przy stawie
Ostatni z zamienionych punktów.

Lubię takie wiadukty © djk71

Tu mamy do wyboru zadanie inspirowane wspinaczką (to wybierają nasi koledzy), nurkowaniem (to my) i... czymś jeszcze, ale nie pamiętam czym.
Aśka wczuwa się w rolę nurka  i sprawnie w asyście Tomka zalicza zadanie.

Ładne okulary © djk71
I którędy teraz? © djk71
Tomek naprowadza Asię © djk71
Już prawie u celu © djk71


Punkt E - leśna droga
Wyjeżdżając z zamienionego punktu nieco się gubimy i trafiamy na niewłaściwy przejazd. Źle, bo czasu do końca limitu (8h) coraz mniej. Korygujemy trasę i trafiamy we właściwe miejsce. Wcześniej trafiamy na sforę kolorowych bezdomnych psów. Na szczęście kończy się bez problemów. Na punkcie do rozwiązania zadanie logiczne. Jesteśmy już bardzo zmęczeni, bo liczenie nam nie wychodzi. Ostatecznie udaje się, ale łatwo nie było. Co prawda mogliśmy od początku zrezygnować z główkowania i zamiast tego zająć się degustacją robali, ale postanowiliśmy wytężyć umysły. Punkt zaliczonym ale ekipa i tak postania spróbować nowych smaków.

Pyszne robaczki © djk71


Mnie smakują.... © djk71

Meta
Teraz tylko pozostaje dojechać do mety. Dojeżdżamy w limicie czasu. Chyba nawet mamy jakieś pół godziny zapasu. Czas nie jest może rewelacyjny, ale cel osiągnięty. Zdobywamy tytuły Tropicieli. :-)
Wszyscy stwierdzamy, że tym razem trasa była trudniejsza. Głównie jeśli chodzi o teren. Zadania były super. Pogoda też dopisała, bez deszczu i cały czas około 10-13 stopni.

Pakujemy rowery i idziemy coś zjeść. Potem prysznic i oczekiwanie na zakończenie. Część naszej ekipy jedzie do domu wcześniej, Krzysiek z Darkiem ucinają drzemkę na sali, a ja krążę po bazie i okolicy.

Czas odpocząć © djk71

Tradycyjnie nie ma nagród za pierwsze miejsca, za to jest losowanie wśród wszystkich uczestników.

I losujemy nagrody © djk71

Kiedy już wydaje się, że będziemy wracali z pustymi rękoma okazuje się, że ostatnia z nagród trafia do mnie :-) Wygrywam teczkę na laptopa i nie tylko :-)

Wygrałem :-) © djk71

Ciekawa torba :-) © djk71

Pora wracać do domu. Dziękujemy organizatorom za kolejną super imprezę i... mam nadzieję, że do zobaczenia w październiku ;-)
Wielkie dzięki oczywiście wszystkim moim towarzyszom i towarzyszkom na trasie. Bawiłem się super.

Duathlon ChampionMan cz. 2 rower

Sobota, 11 maja 2019 · Komentarze(6)
Po raz drugi jadę na ChampionMan Duatlon Czempiń. Rok temu było to niesamowite przeżycie więc już na mecie wiedziałem, że jeszcze tam wrócę. I tak się stało. Zapisałem się chyba od razu jak tylko była taka możliwość. Oczywiście na dystans długi: 10 km bieg - 60 km rower - 10 km bieg. O ile pamiętam, to wtedy jeszcze nie było wiadomo, że w tym roku impreza będzie jednocześnie pierwszymi w historii Mistrzostwami Polski w duathlonie na dystansie średnim (długości tras nie zmieniły się, zmieniła się jedynie nomenklatura). Razem ze mną zapisuje się Adam. Jeszcze kilka osób było zainteresowanych ale ostatecznie startujemy we dwóch.

Z racji tego, że impreza jest poważna, koniecznym było wykupienie licencji Polskiego Związku Triathlonu. Zaczęło to wyglądać poważnie :-)

Licencja - poważna sprawa © djk71

Wiedząc, że impreza będzie okupiona wielkim wysiłkiem decydujemy się zawitać do Wielkopolski dzień wcześniej. Chcemy uniknąć porannej gonitwy i zmęczenia już przed startem.

Kiedy wyjeżdżamy z Gliwic pogoda nie nastraja optymistycznie.

Będzie się działo © djk71

Na miejscu też straszy deszczem. Odbieramy pakiety startowe.

Pakiet odebrany © djk71


ETISOFT startuje w Mistrzostwach Polski © djk71

Robimy krótki spacer po jeszcze pustej strefie startowej.

W strefie zmian jeszcze pusto © djk71

W roku ubiegłym, w piątek była projekcja filmu "Najlepszy" oraz spotkanie z Jurkiem Górskim. Szkoda, że w tym roku organizatorzy nie zorganizowali czegoś podobnego.

Tu mamy nadzieję dobiec © djk71

Jedziemy na kwaterę. Udaje nam się jeszcze zjeść na miejscu słuszną porcję spaghetti. W pokoju czytamy informator. Wydaje mi się, że wszystko wiem, ale warto poczytać i zwrócić Adamowi uwagę na kilka punktów. Zakaz draftingu, możliwe kary, obowiązki przy wejściu do strefy itp. Jeszcze raz analizujemy mapki :-) W końcu kładziemy się spać.

I jak się w tym połapać © djk71


Rano śniadanko i kontrola czy wszystko zabraliśmy z domów. Trochę późno, ale w razie czego w drodze na start przejeżdżamy jeszcze obok Decathlonu ;-) Jest wszystko, nawet więcej. Pozostaje tylko decyzja w co się ubrać i co zabrać na trasę.
Największym problemem są jak rok temu spodenki. Biegać w rowerowych (z pampersem), czy jeździć w biegowych (bez pampersa)? A może zmienić je w strefie zmian? Ta ostatnia opcja od razu odpada. Postanawiam jak roku temu kręcić bez pampersa.

Parkujemy i nie chce się wychodzić z auta. Jakiś stres? A może to słońce, które wg prognoz ma zniknąć za chmurami o 13:00, czyli w godzinie startu. Póki co niebo straszy, że będzie równie ciepło jak w roku ubiegłym.

W końcu wyciągamy sprzęt. Oklejamy rowery, kaski, przygotowujemy rzeczy, które zostawimy w strefie zmian. Zastanawiamy się czy brać telefony, jak tak czy owak muszę wziąć kluczyki z auta, dokumenty. Początkowo brałem pod uwagę plecak, potem pas, ostatecznie nie biorę ani jednego ani drugiego. W międzyczasie spotykamy Dawida. Jest okazja zamienić parę zdań.

Odstawiamy rowery do strefy zmian.

Czas oddać rowery © djk71

Rower wisi © djk71

Rzeczy czekają na drugi etap © djk71

Przed nami jeszcze godzina. Chmur wciąż nie widać. Mając w pamięci ubiegłoroczną grupową rozgrzewkę, gdzie prawie ducha wyzionąłem, w tym roku robię (albo udaję, że robię) ją sam.

W końcu udajemy się na start. Chwilę wcześniej odprawa, na której słyszymy, że są trzy pętle. dystans biegowy też chyba był pomylony. Na szczęście wiemy jak ma być więc ignorujemy te pomyłki, choć jak ktoś był pierwszy raz i nie wczytał się w informacje to mógł mieć przez chwilę namieszane w głowie.

Na starcie spotykam Arka, a po chwili dostrzegam jeszcze Jacka - co za miłe i niespodziewane spotkanie. Szkoda, że takie krótkie.


A jakże fajnie spotkać równie fajnych znajomych - tu Darek z kolegą :) © JPbike

Bieg 1 (10 km)
Ruszamy od razu zbyt szybko. Wydawało mi się, że stoimy gdzieś w środku stawki, a po chwili byliśmy już na samym jej końcu, mimo, że pierwszy kilometr biegniemy w tempie 5:31 - dla mnie to za dużo. Puls oczywiście skoczył od razu na 180+ i już nie spadł do końca etapu. Mimo to biegnie mi się dobrze (choć jest ciepło).

Podobnie jak rok temu doping kibiców jest w Czempiniu niesamowity :-) Ze szczególnym uwzględnieniem Pirata stojącego w okolicach 3 km. Gość jest niesamowity. Nie wiem, czy On sam zdaje sobie sprawę ile energii i uśmiechu daje zawodnikom. Biegniemy dwie pętle po 5 km, po 2,5 km jest nawrotka więc tak naprawdę przebiegamy obok Niego na 2, 3, 7 i 8 kilometrze. Myślę, że każdy Go zapamiętał. Chapeau bas!

Regularnie na każdym bufecie piję. Część wody wylewam na siebie.., na głowę, na kark. Pomaga.

Adam choć podejrzewam, że spokojnie mógłby biec szybciej biegnie ze mną.


Zdjęcie pożyczone z FB Hernik Team :-) BTW: Pozdrowienia dla Hani i reszty zawodników :-)

Do strefy zmian dobiegamy prawie ostatni. Ja o prawie 4 minuty szybciej niż rok temu. Zachodzi słońce. tylko czemu dopiero teraz? :-)

Zostało już tylko kilka rowerów więc nie mam problemu z ich odnalezieniem :-)

Rower (60 km)
Zmieniam buty oraz koszulkę - w kieszonkach mam dętkę, pompkę, batony - zakładam kask i rękawiczki i wybiegam z rowerem na belkę, gdzie mogę już wsiąść na rower.

Ruszam i... coś obciera, coś cyka... Kiedy się wypakowaliśmy z auta Adam się przejechał na swoim rowerze. Ja tylko zakręciłem kółkami i stwierdziłem, że jest ok. Nie jest :-( Ale ponieważ rower jedzie to nie zatrzymuję się. Zrobię to kiedy już nie będzie wyjścia.

Mimo to hałas jest mocno irytujący. Irytuje mnie, ale pewnie robi też wrażenie na zawodnikach i kibicach. Nie dość, że wszyscy na szosówkach (widziałem chyba tylko dwa trekingi), a ja na przełajówce to jeszcze robię niezły hałas. Dopiero w domu okaże się, że na szczęście nie była to awaria. Czujnik kadencji był przymocowany trytytką i w transporcie się nieco przesunął. A trytytka mimo, że obcięta to przy każdym ruchu korby zahaczała o nią powodując nieprzyjemny hałas. Była też inna przyczyna głośnej jazdy roweru - moja głupota, albo skleroza. Przed pakowaniem przetarłem nieco łańcuch żeby niczego nie ubrudzić i... na miejscu go nie nasmarowałem ;-)

Jadę. Na początku wyprzedzam kilka osób, ale chwilę później słabnę. Nie ma siły. Teraz oni mnie wyprzedzają. Trudno, jadę swoje.
Gdzieś po 25 km zaczyna boleć mnie lewy Achilles. Z każdym kolejnym kilometrem boli bardziej. Zaczynam przyzwyczajać się do myśli, że na rowerze skończy się moja tegoroczna przygoda w Czempiniu.



Odruchowo chyba próbuję go odciążyć i w efekcie łapie mnie skurcz prawej łydki. Wypinam się z SPD-ków i pedałuję tylko lewą nogą prawą próbując wyprostować. Udaje się, aż za bardzo. Zahaczam nogą o asfalt i o mało co nie zaliczam wywrotki. Skurcz przechodzi ;-)

Tu też mamy dwie pętle po 30 km, po 15 km nawrotka. W mijanych wioskach niesie nas niesamowity doping mieszkańców ;-)

Ostatnia nawrotka i 15 km do końca etapu. Wyprzedza mnie dziewczyna, z którą się mijamy wcześniej na trasie. Jestem ostatni. Za mną już tylko samochód kończący wyścig. Naciskam na pedały, kładę się na lemondce i udaje mi się jeszcze wyprzedzić koleżankę i do mety dojechać przed nią.

Tym razem z roweru schodzę z mniejszymi problemami niż rok temu, ale do strefy prowadzę rower idąc, nie mam siły na bieg. Przebieram buty oraz koszulkę i... przede mną jeszcze 10 km biegu. Dobrze, że słońce wciąż za chmurami.

Bieg 2 (10 km)
Najlepsi już na miejscu, ale zupełnie mnie to nie zraża. Startuję i okazuje się, że mogę biec. To dobrze, w zeszłym roku uprawiałem Galloway'a już na pierwszym etapie. Tym razem pierwszy etap spokojnie przebiegnięty, zobaczymy jak będzie na tym. Póki co biegnę. Co ciekawe łapię się na tym, że chyba cały czas się uśmiecham. Widzę, że wielu rywali, którzy są przede mną maszeruje. Pewnie robią to w takim samym tempie jak ja biegnę, ale dodaje mi to otuchy, że daję radę.

Już po pierwszej piątce wiem, że tym razem zamknę wyścig. Chyba pierwszy raz w życiu będę ostatni, ale ktoś być musi. Zupełnie się tym nie przejmuję - biegnę swoje wciąż się chyba uśmiechając. Super robotę robią młodzi wolontariusze, wspierając nie tylko wodą, iso i owocami, ale też dopingiem. Brawa dla nich.

Na bufecie na 7,5 km spotykam Adama... posilającego się i dyskutującego z wolontariuszami. Trochę mnie to dziwi bo powinien być już na mecie, ale po chwili już wszystko jest jasne. Z bufetu Adam znów pobiegł szybciej i wiem po co. Kiedy dobiegam do kolejnego to młodzież z daleka krzyczy: Darek! Darek!. A przecież nie mogli widzieć z takiej odległości mojego imienia na numerze startowym. To Adaś ich nakręcił :-)

Ostatni kilometr. Chłopak przede mną od dłuższego czasu na przemian biegnie i idzie. Jest jakieś 70-100m przede mną. Ale nie mam siły go gonić. Dystans między nami się nie zmienia. 

Na ostatniej prostej przy bufecie stoi Adaś. Biegniemy szczęśliwi ostatni kawałek. Za nami już tylko samochód na sygnałach. Zrobiliśmy to. Wbiegamy na metę. Przybijamy piątki m.in. z Jurkiem Górskim i po chwili zawieszają nam na szyjach medale.
Zasłużyliśmy na nie :-)

Mamy medal z Mistrzostw Polski © djk71


Mimo, że przybiegam jako ostatni to poprawiam swój czas o ponad 12 minut. Czyli jest postęp. Niewielki ale jest. Choć może nie tak zupełnie niewielki, bo tym razem to już nie była walka o przeżycie. Tym razem do końca się świetnie bawiłem i wiedziałem, że dam radę.

Odbieramy rowery, pakujemy je do auta i idziemy coś zjeść i się wykąpać.

Tego potrzebowaliśmy © djk71

Kawa, jabłka i czas wracać do domu. Super dzień. Super impreza. No i debiutancki start w Mistrzostwach Polski :-)

Podsumowanie

Ciekawe ile osób teraz się zastanawia, czy jestem normalny.
No bo jak to. Przybiegam na metę jako ostatni i się cieszę. Jestem zadowolony ze startu. Coś tu jest nie tak! I jaki jest sens w takich startach?

A jednak naprawdę jestem szczęśliwy. Szczęśliwy i... zmęczony jak diabli. Rano ledwo z łóżka wstałem, ale... wstałem z myślą, czy nie pójść choć na chwilę na siłownię (na dwór mi się nie chce przy takiej pogodzie). Zmęczony, bo jest to niesamowity wysiłek. Może nie dla każdego, ale dla mnie bardzo duży. Rzekłbym, że na granicy ekstremalnego. Niby przebiegnięcie dwóch dziesiątek, czy przejechanie 60 km po asfalcie nie jest niczym nadzwyczajnym. Zrobienie tego jednak jedno po drugim to coś zupełnie innego. To cztery i pół godziny ciągłego dużego wysiłku.

Do tego walka od początku praktycznie na ostatniej pozycji też nie pomaga. Ciężko się walczy wiedząc, że wszyscy są już daleko, że już nikogo lub prawie nikogo nie dogonisz. Że kiedy Ty będziesz kończył etap rowerowy i będziesz miał przed sobą jeszcze dychę biegiem inni będą już pili piwo na mecie... Jeśli dodasz do tego słońce, którego nie znosisz, hałasujący sprzęt, skurcze i Achillesa, który głośno woła żebyś skończył to... naprawdę jest to ciężka walka...
 
Ale jest druga strona tego medalu. Sam fakt podjęcia decyzji o starcie w towarzystwie 400-osobowej elity już jest powodem do satysfakcji. Ukończenie zawodów z lepszym czasem niż rok temu to kolejne zwycięstwo. Swobodny bieg, a nie walka o każdy kolejny krok jak w zeszłym roku, to następny sukces. Brawa jakie dostajesz od kibiców nawet jeśli jesteś ostatni (a może właśnie dlatego) są nie do opisania :-)
Uśmiech ludzi, zarówno kibiców, jak i rywali, którzy podobnie jak Ty walczą do końca pozostają na długo w pamięci.
Wsparcie Adama na trasie - bezcenne - takich rzeczy się nie zapomina.

Jedni powiedzą - przybiegłeś ostatni. I będą mieli rację.
Ale można też powiedzieć, że jestem 392-gi w kraju!!!



Uwaga techniczna: Jako, że nie da się tutaj wpisać kilku dyscyplin jednocześnie, to tu wpisany jedynie czas etapu 2 - roweru (najdłuższy). Ze względu na statystyki, biegi uwzględnione są w osobnych wpisach (etap 1 i 3).

Z oficjalnych wyników:
Bieg 1 (10 km): 1:02:24 (00:03:57 szybciej niż rok temu)
T1 (strefa zmian): 0:02:53 (0:00:08 szybciej niż rok temu)
Rower (60 km): 2:17:38 (00:02:48 wolniej niż rok temu)
T2 (strefa zmian): 0:03:37 (0:00:17 szybciej niż rok temu)
Bieg 2 (10 km): 1:10:07 (00:10:45 szybciej niż rok temu)

Razem: 04:36:38 (00:12:19 szybciej niż rok temu) :)