Wpisy archiwalne w kategorii

Polska niezwykła

Dystans całkowity:7855.14 km (w terenie 1617.14 km; 20.59%)
Czas w ruchu:463:10
Średnia prędkość:16.96 km/h
Maksymalna prędkość:64.15 km/h
Suma podjazdów:2938 m
Maks. tętno maksymalne:193 (137 %)
Maks. tętno średnie:175 (89 %)
Suma kalorii:10637 kcal
Liczba aktywności:125
Średnio na aktywność:62.84 km i 3h 42m
Więcej statystyk

Porąbany tydzień

Sobota, 15 marca 2008 · Komentarze(29)
Porąbany tydzień
Porąbany tydzień, porąbany weekend. Nie dane jest mi pojeździć.

Chciałem pojechać rano, nie wyszło. Kiedy już mogłem to zachciało mi się poprawiać przerzutki… i no comments. Kiedy już udało mi się wyjechać to okazało się, że nie dość, że nie jest lepiej to jeszcze przód wcale nie działa. Kolejne pół godziny spędzone na regulacji. Dużo czasu jeszcze upłynie zanim to opanuję…

Przy okazji zdjęcie Flasha bez flasha dla Flasha :-)



W końcu ruszam. Stolarzowice – Ptakowice – Wikowice – Księży Las. Asfaltem ale fajnie bo prawie bez samochodów, po drodze pozdrawiamy się z kilkoma bikerami.

W Księżym Lesie krótki postój przy niepozornym drewnianym kościółku z... 1494 roku! Całą drogę zastanawiam się co znaczy, że kościół jest z sobotami. Żona szybko mnie uświadomiła. Skąd o tym wiedziała…?



Kilka fotek i dalej w drogę. Przez Łubki do Kamieńca.
Od razu mi się przypomniało, że pora opony zmienić.



Dalej przez Polną, Karchowice do Pyskowic. Przed wjazdem rzut oka na zachodzące słońce.



Pyskowice. Nie znam tego miasta, nigdy nie miałem potrzeby odwiedzania go. Pokręciłem się chwilę po uliczkach ale nic mi się nie rzuciło ciekawego w oczy poza dwoma Szkotami na ulicy. Niestety zanim zdecydowałem się wrócić i zrobić zdjęcie zniknęli w jakiejś bramie.

Powrót przez Przezchlebie, Ziemięcice, Świętoszowice, Grzybowice i Rokitnicę. Niestety znów po ciemku. Na dodatek okazuje się, że z jutrzejszych planów też nic nie wyjdzie… ;(

Chciałbym wsiąść na rower i pojechać przed siebie… bez celu, bez ograniczeń czasowych… bez żadnych ograniczeń…

W domu szok. Jestem suchy. Zupełnie suchy. Zwykle wracałem spocony, w co najmniej wilgotnym ubraniu, a dziś nic. Czyżby dlatego, że dziś pierwszy raz w obcisłym? ;)

Rodzinne rekordy

Niedziela, 9 marca 2008 · Komentarze(20)
Rodzinne rekordy

Wczorajsza prognoza pogody mówiła jasno... długi dystans. Jednak perspektywa wyjazdu z rodzinką zwyciężyła - trzeba korzystać kiedy jest opieka dla naszej najmłodszej pociechy.

Rano wyciągam i przeglądam po długiej przerwie rower Wiktora (wczoraj jeździł na rowerze mamy) i o 14 ruszamy wraz z Anetką i Wiktorem w drogę. Przez Stolarzowice do Ptakowic. Po drodze pobijam swój rekord prędkości – 50,37 km/h

W Ptakowicach przerwa na życzenia urodzinowe dla młodego solenizanta i pogaduchy ze znajomymi - wciąż wierzę, że w końcu ich naciągniemy na zakup rowerów i wspólne wypady ;-) Jest szansa, bo już się nawet przymierzali do naszych ;-)

Dalej wskazaną przez Grześka drogą w stronę Rept. Skręcamy w las mijając kolorową pasiekę.



I wjeżdżamy do Zespołu Przyrodniczo - Krajobrazowego „Park w Reptach i Dolina Dramy”. Kolejne miejsce o bogatej historii (istnieją zapiski dotyczącego tego terenu już z XVI wieku). Przez ponad sto lat właścicielami parku byli Donnersmarckowie. Co krok pełno tu śladów ich imperium. Niestety ich pałac został zniszczony pod koniec wojny, a 20 lat później jego pozostałości zostały wysadzone w powietrze. Historia podobna do Małego Wersalu w niedalekim Świerklańcu. Niestety.





Jedziemy, fantastyczny klimat, szkoda tylko, że droga pełna jest kamyków, ale dajemy radę.



Krótkie postoje obok Sztolni Czarnego Pstrąga.

Szyb Sylwester



I bliźniaczy szyb Ewa



Jest tu prawdopodobnie najdłuższa w Polsce podziemna wycieczkowa trasa wodna – 600-metrowa przejażdżka łodziami.

Kluczymy z przyjemnością po parkowych ścieżkach, dziś wszystkie przejezdne, nie to co ostatnim razem.

Z żalem wyjeżdżamy z parku, by wyjątkowo dziś ruchliwą szosą dojechać do Rept. Przecinamy trasę gliwicką i tyłami wracamy do domku. Trochę bocznymi drogami, trochę lasem. W Stolarzowicach natrafiamy na zachód słońca.



W sumie z niewinnego wyjazdu zrobiło się prawie 30 km. Bałem się, że Wiktor po wczorajszej trasie dziś nie będzie miał sił, a on po dojeździe na osiedla rzuca, że trzeba jeszcze 2km zrobić, żeby mu wyszło 30 – jego rekord. Jest niesamowity. Jest szczęśliwy. My też. Tylko skąd on wziął tyle siły?

Świetna pogoda, fajne klimaty i najważniejsze, że razem. Ciekawe kiedy znów nam się uda wspólnie wyjechać.

Wielkie Derby

Niedziela, 2 marca 2008 · Komentarze(73)
Wielkie Derby

Wczesna, jak na niedzielę, pobudka, kontrola ciuchów - prawie wszystko suche po wczorajszej kąpieli i parę minut przed umówioną 7:30 telefon - Młynarz jest pod domem.
Krótkie powitanie, prezentacja reszty domowników i po chwili siedzimy już na rowerach. Jedziemy w trójkę: Młynarz, DMK77 i ja. Sabinka i Łukasz odpadają. Anetka z założenia nie jedzie - opiekuje się gośćmi. Oczywiście pada, co jak się potem okaże, Piotrek zauważa to dopiero po kilkunastu kilometrach.

Z uwagi na pogodę i ograniczony czas decydujemy się jechać w większości szosą.
Przez Stolarzowice, dojeżdżamy do DSD. Dziś zero narciarzy. Nie decydujemy się na masakrowanie w terenie, jedziemy spokojnie (choć po niezłych kałużach), polną drogą w stronę Kopalni Srebra. Przy okazji uświadamiamy Piotrka jak wiele fajnych miejsc jest w okolicy do zobaczenia.

Dalej krótki postój na Rynku w Tarnowskich Górach.



Nie wiem czemu Młynarz mijał studnię z takiej odległości - lęk wysokości (a może niskości).

I dalsza droga w stronę Parku Wodnego. Jadąc skrótem skręcamy w niewłaściwą stronę ale po chwili korygujemy kierunek i dojeżdżamy do skrzyżowania. Czerwone światło powoduje, że z daleka wypinam lewą nogę z pedałów i zatrzymuję się (opierając się oczywiście na lewej nodze). Nie wiem co mnie podkusiło, aby po chwili przechylić się w prawo zapominając, że prawa noga wciąż tkwi wpięta w SPD. Gleba, dobrze, że nie pociągnąłem za sobą Młynarza. Upadek w SPD zaliczony, na szczęście bezstratnie i bezboleśnie.

Krótki postój obok zniszczonego zamku w Starych Tarnowicach (ponoć są duże szanse, że zostanie odrestaurowany) i ruszamy dalej kierując się do parku w Reptach. Dyskutujemy czy jedziemy szosą czy w terenie - ścieżka, mimo, że asfaltowa jest usłana jest połamanymi gałęziami, co sprawia, że trzeba jechać dość ostrożnie. Z początku małe, choć liczne, gałązki po chwili przemieniają się w leżące w poprzek drogi drzewa. Nawet nie pamiętam ile musieliśmy omijać.

Docieramy do Sztolni Czarnego Pstrąga, kolejnej lokalnej atrakcji wartej zwiedzenia - niestety nie dziś. Patrząc jak zainteresowany jest szybem Młynarz, zaczynamy się zastanawiać, czy wkrótce nie zmieni ksywki na Sztygar lub coś w tym stylu ;-)



Pokonując kolejne wzniesienia i walcząc z wiatrem i nieustannie padającym deszczem docieramy do domu. Po drodze jeszcze kilka zdjęć dokumentujących sympatie piłkarskie w okolicznych miastach.



Niektóre zdjęcia wykonywane dość dziwną techniką.



Po szybkim odświeżeniu wyruszamy na Wielkie Derby. Niestety, nie rowerem, choć patrząc na organizację imprezy zastanawiam się czemu nie przewidzieli miejsc dla kibiców - bikerów ;) Poważnie mówiąc to było naprawdę wyzwanie organizacyjne. Ponad 41 tys. kibiców zwaśnionych od lat klubów udaje się bez przeszkód przetransportować na stadion (i oczywiście ze stadionu) – to nic, że kilka głównych dróg w Katowicach zostało kompletnie wyłączonych z ruchu. Wszystko wydaje się sprawnie przebiegać.

Wynik nie po naszej myśli, ale jak to mówią, piłka jest okrągła – następnym razem będzie lepiej. Gorycz porażki łagodzi smak dostarczonego wprost z Wrocławia Piasta :).

Dzięki Panowie za miłe towarzystwo zarówno w czasie dzisiejszej wycieczki, jak i po niej. Fajnie było Cię poznać Piotrek, mam nadzieję, że nie zmęczyliśmy Cię za bardzo.

Rodzinny wypad

Niedziela, 24 lutego 2008 · Komentarze(30)
Rodzinny wypad

Wiosna. Ciepło. Dzieci z dziadkiem więc ruszamy w drogę. Dziś w czwórkę – Sabinka, Anetka, Damian i ja. Najpierw przez Stolarzowice do Sportowej Doliny. Na stoku niewiele osób, śnieg wydaje się topnieć. Nic dziwnego, jest naprawdę ciepło, co po chwili potwierdza przelatujący motylek. Nie chcąc taplać się w błocie ocieramy się tylko o DSD i jadąc dalej przez pola trafiamy na dość sporą kapliczkę.



O dziwo nie jest usytuowana obok drogi, a obok torów. Torów, po których przed chwilą przejechała kolejka. Byłem przekonany, że jeździ tylko w lecie.



Ruszamy dalej jadąc ścieżką, która z każdym metrem coraz bardziej przypomina były nasyp kolejowy. Po chwili jesteśmy pewnie, to nasyp, i wiemy gdzie się kończy… :)



Dostrzegamy nawet kolejkę, która nam uciekła.



Sprowadzamy rowery w dół i przejeżdżamy obok kopalni srebra. Jak już pisałem kiedyś, fantastyczne miejsce, warto zobaczyć i popływać łódką pod ziemią :-)

Kawałek asfaltem i jesteśmy na tarnogórskim rynku. Sympatyczne miejsce i ludzi więcej niż ostatnim razem.








Chwila odpoczynku i ruszamy… na azymut – kierunek północny zachód. Mijając kolejne uliczki wjeżdżamy w las. Niezbyt nas interesuje gdzie wyjedziemy, jest tak fajnie, że nie ma to żadnego znaczenia. Kończy się las i wjeżdżamy na uliczkę Chemików, nic nam to wciąż nie mówi ale po chwili już wiemy – to Pniowiec. Zaskakujemy swoją 5-minutową wizytą mieszkającą tu i dawno niewidzianą koleżankę i jedziemy nad zalew. Damian szaleje z aparatem.



Dalej znów na azymut w stronę Rybnej. Anetka zaczyna odczuwać zmęczenie, nic dziwnego już ponad 30km, to jej rekord, a do domu jeszcze kawałek. Trafiamy bezbłędnie do Rybnej, gdzie pałac tak bardzo nie zaskakuje jak jego otoczenie, jakieś magiczne jajka i schron, czy tez piwnica.





Jedziemy dalej w stronę domu. Wspierając zmęczoną już bardzo Anetkę, mijamy spokojnym tempem Miedary, Ptakowice, Górniki i Stolarzowice i dojeżdżamy do domu. Patrzę jak zmęczona - ale szczęśliwa, że dała radę - dojeżdża pod klatkę i zapominam się… o mały włos nie wywróciłem się. W ostatniej chwili udało mi się wypiąć z pedałów. Dziś cały dzień przejeździłem w SPD i wciąż bez upadku :).

Dziś też testowałem pulsometr. Szkoda, że nie miałem go wczoraj i przedwczoraj – oj, pewnie by cuda pokazał.

hi: 0:17
low: 1:00
in: 2:43
max: 180
avg: 132

W sumie bardzo fajny dzień, gdyby nie wynik meczu, na który wybraliśmy się po rowerku.
Mimo braku rekordowych dystansów (Damian pewnie był trochę zawiedziony) to podobało mi się, rodzinnie, krajoznawczo i… wiosennie.

Czapka Młynarza

Sobota, 23 lutego 2008 · Komentarze(20)
Czapka Młynarza

Po bardzo krótkiej nocy (dziecka nie interesowała nasza nocna wyprawa i późniejsza nasiadówka) rano czekamy na przywóz mebli. Od tego zależy godzina naszego dzisiejszego wyjazdu. Meble przywożą w... innym kolorze. Niepotrzebnie czekaliśmy :-(

Po 10:00 wyjeżdżamy w okrojonym składzie - Sabinka przestraszona szalejącą za oknami wichurą decyduje się zostać (a może ma dość mojego tempa i marudzenia?).

Dzięki bratu, próba SPD.
Zmieniam pedały na SPD i zakładam buty. Pierwszy raz w życiu na nogach - ciekawe jaki będzie efekt. Oczywiście jak większość rzeczy rowerowych u mnie - po wariacku. Zamiast poćwiczyć na sucho, ja je zakładam i od razu w drogę.

Ruszamy w stronę Biskupic. Na razie buty nie wpięte (pedały są dwufunkcyjne). Jedziemy często ostatnio przeze mnie uczęszczaną trasą nad stawem, koło kopalni. Tam oczywiście sesja zdjęciowa. Damian szaleje z kieszonkowym aparatem, mnie się nie chce nawet mojego z plecaka wyciągać, bo zanim się do niego dogrzebię to brat jest gotowy do dalszej drogi. Kiedyś trzeba będzie zainwestować w coś małego... bardzo kiedyś niestety...

Dalej na stadion Górnika po bilety na jutrzejszy mecz, szalik i... lepsze towarzystwo dla Młynarza. Załatwione wszystko oprócz kasków rowerowych we właściwych kolorach ;-).

Patrzymy na zegarek i okazuje się, że może zdążymy na spotkanie gliwickich bikerów z forum rowerowego. Ruszamy. Potwornie wieje. Brat-cwaniak siadł mi na kole i to ja muszę walczyć z wiatrem. Lekko spóźnieni docieramy na miejsce. Jest kilku młodych wilków. Po krótkiej prezentacji ruszamy w stronę Łabęd. Niestety bardzo szybko tracimy ich z oczu, szkoda, ale trudno, fajnie, że choć chwilkę mieliśmy okazję się spotkać.

Jedziemy obok naszej lokalnej wieży Eiffla. Jednego z bardziej charakterystycznych obiektów w Gliwicach, miejsca prowokacji hitlerowskiej 31.08.1939 roku.
Niewiele osób wie, że wieża jest... drewniana i jest jednym z najwyższych (110,7m) obiektów drewnianych na świecie.





Kilka zdjęć i dalej do Szałszy. Wiatr koszmarny. Mam dość, zmęczony, zastanawiam się po co to robię. Za Świętoszowicami jest jeszcze gorzej. Pedałuję co sił, a licznik uparcie wskazuje 15km/h, a po chwili nie chce przekroczyć nawet 9km/h. Mam wrażenie, że sprzedali mi zepsuty rower. Po chwili wiem! Po raz pierwszy wiozę w plecaku czapkę Młynarza. To ona musi tak ciążyć!!!

Boniowice, Kamieniec i postój obok sklepu. Wafelek i cola sprawiają cuda. Potrajam prędkość, tak naprawdę to chyba wiatr trochę osłabł lub raczej wieje w plecy. Mijamy Zbrosławice i Ptakowice. Dopiero tu próbuję wpinać się w SPD. Działa. Wpinam się i wypinam. Do domu wracam już w ten sposób. Trochę dziwne uczucie, szczęśliwie udaje mi się nie przewrócić.

Zmęczony. Bardzo. Jutro ponoć ma nie być wiatru i ma być cieplej.

Zdjęcia z drogi w relacji Damiana.

Wariaci!

Piątek, 22 lutego 2008 · Komentarze(21)
Wariaci!

Przyjechał brat z bratową . Oczywiście z rowerami :). Mimo później pory ruszamy na krótką przejażdżkę. To nic, że po 22-giej, to nic, że lutowa noc, jedziemy - wariaci.

Przez Rokitnicę do Mikulczyc (Sabinka po tych kilku km mówi, że nie jedzie z nami w maju), krótka sesja zdjęciowa koło kościoła św Wawrzyńca, Damian chce sprawdzić nowego kieszonkowca i ruszamy dalej.



Przez Hagera, krótki postój obok Domu Kawalera, którego remont, jak doniosły media, ma zostać dofinansowany z miejskiej kasy. I bardzo dobrze. Bez zdjęć, bo nieoświetlony, a szkoda, bo naprawdę ładny gmach.

Obok huty i ostatnio fotografowanej wieży, na Plac Wolności. Kolejna sesja zdjęciowa.



I za chwilę kolejna przerwa obok świeżo odnowionego kościoła św. Andrzeja. Mimo późnej pory spotykamy innego poszukiwacza wrażeń z aparatem (dla odmiany pieszego).






Mało nam kościołów więc ruszamy pod kościół św. Józefa obok stadionu Górnika Zabrza. Jeden z ciekawszych Kościołów jakie widziałem.



Zaczyna padać. Nie jesteśmy z cukru… jedziemy dalej. Do Gliwic przez Sośnicę i inne zakazane tereny.
Dyskusje o majowym wyjeździe. Pokazuję siedzibę naszej firmy i trafiamy na Rynek. Mimo tego, że luty, że już po północy, tłoczno. Oczywiście nie tak jak w lecie, ale całkiem, całkiem…

Sabinka zmęczona chce do domu. Porozumiewawcze spojrzenia z bratem, chwila zastanawiania się, którą z dłuższych dróg wracamy i jedziemy. Przez Wieczorka, Kozielską, na Portową. Stamtąd dalej w stronę Łabęd :-) Jest tak ciepło, że aż chce się jeździć. Trudno uwierzyć, że to zima. Wyjeżdżamy na Toszecką i zamiast najkrótszą drogą, decydujemy się jechać przez Pyskowice. Po chwili wyjeżdżamy na "drogę Młynarza". :)
I tu szok. Sabince coś się stało i… rusza do przodu (czuje dom?). Przez chwilę jeszcze się jej trzymam ale szybko ginie mi z oczu jej światełko (chyba ma za słabe). Po chwili spotykamy się (czekają z Damianem na mnie) i… znów to samo… znów mi ucieka. Wariatka. Zapomniała o moich kołach, oponach, wadze, wieku… Teraz zaczynam rozumieć, czemu mówiła, że nie chce z nami jechać – za wolno jej było. Podobny schemat powtarza się jeszcze kilka razy. Na podjeździe w stronę Helenki dobija mnie Damian wyprzedzając mnie, wracając i znów wyprzedzając. Mam dość. Odpuszczam i z miną obrażonego dzieciaka powoli wtaczam się do góry. Nigdzie więcej nie jadę z wariatami!
Zero szacunku dla dziadka. Wariaci! Minęła 2 w nocy. Więcej z nimi nie jadę – co najmniej przez najbliższe 8 godzin… :-)

Pierwszy tysiąc !!!

Sobota, 16 lutego 2008 · Komentarze(14)
Pierwszy tysiąc !!!

16 grudnia ubiegłego roku zacząłem jeździć, dziś, po dwóch miesiącach, przekroczyłem barierę 1000km.

Poranek - zimny, -10C ale zagggaduję do Łukasza - odzew pozytywny :-).
Ruszamy przez Rokitnicę do Biskupic, tam rzut oka na ostatnio odkryty staw.



Dalej szyby kopalniane na os. Młodego Górnika. Kiedyś Śląsk był kojarzony tylko z takimi widokami. Dziś część ich zniknęła, część stoi nie używana.





Dalej przez Biskupice, fascynujący jest klimat tej starej robotniczej części dzielnicy zwanej Bozywerk (Borsigwerk, czy też os. Borsiga).



Szybka decyzja i ruszamy w stronę Rudy. "Jaka fajna górka" woła Łukasz zjeżdżając. Rozumiem, że ma na myśli podjazd, który za chwilę się wyłoni zza zakrętu :-) Nie pierwszy dziś i nie ostatni.

Ruda, mimo, że blisko zawsze była dla mnie tajemnicą jeśli chodzi o topografię miasta. Jak widać ostatnio mam coraz łatwiej.



Rzut oka na DTŚ-kę (Drogową Trasę Średnicową) - jest coraz bliżej Zabrza.



Jedziemy sprawdzić nawierzchnię nie udostępnionego jeszcze do ruchu odcinka. Cudownie i... za krótko. No tak, tu już zaczyna się Zabrze. Jedziemy dalej przez hałdę, gdzie Łukasz zachowuje się jak lodołamacz przedzierając się przez kolejne kałuże.



Dalej tyłem Zaborza i jakiś park. Całkiem przyjemny, jedziemy, ciekawe gdzie wyjedziemy. Tak jak podejrzewałem - Zabrze 3 Maja. Odbijamy w stronę Makoszów i przez os. Janek wpadamy do następnego parku. Jeszcze fajniejszy i jeszcze większy. Zapraszam tych którym Zabrze kojarzy się tylko z węglem i stalą.

Zimno daje się we znaki Łukaszowi, to nie są buty na zimę. Do tego zawartość bidonu mu zamarzła.
Potrzebna chwila przerwy. Niestety sympatycznie zapowiadająca się knajpka na tyłach Ogrodu Botanicznego jest zamknięta. Na stacji benzynowej nie da się zjeść nic ciepłego. Dojeżdżamy przez do szybu „Maciej”. Kolejny przystanek na Szlaku Zabytków Techniki Województwa Śląskiego.





Chciałem zwiedzić ale mimo, że dzwoniliśmy to nic z tego. Zamknięte, można zwiedzać tylko w czwartki od 10:00 do 13:00 lub w innym terminie po uprzednim uzgodnieniu.


Ruszamy. Pokazuję Łukaszowi Świat Wodny w Zabrzu , a właściwie plac i reklamę, gdzie miał powstać i… niestety nie powstanie. Miejsce jest po prostu pechowe, obok od lat WIELU straszy szpital, który nigdy nie doczekał się otwarcia. Tuż obok niego skracamy (tylko dystans – nie czas :-) bo nawierzchnia jest delikatnie mówiąc inna. Łukasz nabrał rumieńców po tym odcinku. Ja ich nabieram chwilę później po odcinku Mikulczyce – Helenka. Niby szosą, ale zimno i wiatr zrobiły swoje. Wracam zmęczony, przyjemnie zmęczony – przecież zrobiłem mój pierwszy tysiączek ;-)

Setka w terenie

Niedziela, 10 lutego 2008 · Komentarze(14)
Setka w terenie

Pierwsza setka w lutym, pierwsza setka w tym roku, pierwsza setka w moim życiu.
I skłamałem. Nie do końca w terenie. Zgubiłem się w liczeniu i nie wiem ile przejechaliśmy w terenie. Myślę, że mogło być około 40-50 km, wpisałem 45 ale po powrocie wyglądałem i czułem się jakby cały dystans był w terenie. Ale od początku.

Skorzystałem z zaproszenia Janka i wybrałem się z nim i jego znajomymi na przejażdżkę. 9:30 na dworze dziwny ziąb ruszam do Zabrza, a potem na miejsce zbiórki pod kopalnią Makoszowy (obecnie Sośnica Makoszowy). Przyjeżdżam trochę wcześniej więc jadę zobaczyć co słychać w budynku gdzie niegdyś była szkoła, w której pracowałem. Nie potrafię jej odnaleźć, czyżby zburzyli? Wracam i…. jest - tylko nie ma bramy wjazdowej, już wiem, przebudowali drogę i zbudowali wiadukt nad autostradą A4 i obecnie droga jest na wysokości dachu byłej szkoły. Dlatego jej nie zauważyłem. Wracam na miejsce zbiórki. Po chwili przyjeżdża Janek i pozostali bikerzy. Ruszamy w ósemkę, ale po chwili dołącza do nas jeszcze dwójka. Silna ekipa. Jedziemy do ruin zamku w Chudowie.



Następnym razem więcej zdjęć, w grupie jednak zdjęcia się robi ciężko.

Krótki postój, oceniamy postępy w budowie restauracji stawianej na miejscu dawnej restauracji browaru. Ciekawe kiedy skończą, browaru pewnie nie będzie.



Ruszamy dalej do Orzesza. Od tej pory przestaję rejestrować gdzie i którędy jedziemy, na szczęście trzymamy się razem. Jeszcze. Jeszcze, bo kawałek dalej po przebrnięciu przez niezłe błotko dowiadujemy się, że jeden z kolegów ma awarię, prawdopodobnie zgiął hak przerzutki. Jednocześnie dwóch kolegów zawraca, bo musi wcześniej być w domu. Pechowiec radzi sobie z awarią i rusza za nami. Walczymy z błotem by dotrzeć do Orzesza, padają podziękowania dla Janka za trasę :-). Jak się później okazuje nie pierwsze tego dnia. Docieram do Orzesza gdzie czeka na nas (niestety w samochodzie) Slavo i Dominiol. Dziwny opłotkami prowadzą nas do knajpy i tak traci się ciągnący za nami pechowiec (na szczęście ponoć, to była jego decyzja).
Chwila przerwy na dyskusje o czerwcowym wyjeździe do Austrii.
Żegamy gospodarzy i ruszamy dalej do… Paprocan. Niestety znów wędrówki bo błocie (oj Janek!). Chwila przerwy w Gostyniu (chyba) przy pomniku poświęconemu żołnierzom, którzy walczyli tu i polegli w pierwszych dniach września 1939 i dalej w drogę.



W okolicy Paprocan mnóstwo ścieżek rowerowych. W lecie muszą tu być tłumy, bo dziś też nie było pusto.
Chwila przerwy na zdjęcia i wracamy, bo w planach był i tak wcześniejszy postój.



Szybka decyzja i jedziemy na skróty…. przez las i oczywiście błoto. Jako, że to skrót to będziemy później w domu.
Oj, zaczynam czuć zmęczenie. No cóż, takiego dystansu jeszcze nie jechałem. Postój w knajpce, wbrew zasadom szybkie piwko i w drogę. Przez las oczywiście :-) Na 85km dopada mnie kryzys. Zatrzymuję się ale po chwili ruszam dalej i… asfalt :-). Mikołów, piękny rynek ale zamiast aparatu fotograficznego wyciągam telefon żeby powiadomić żonę, że jeszcze sporo przede mną. Jestem już tak zmęczony, że nie chce mi się robić zdjęć. Dalej asfalt :-). Jest lepiej. Przez chwilę :( Janek (no bo kto inny) proponuje skrót. Którędy? Sami zgadnijcie :-) W tym momencie odłącza się od nas parka, bo koleżanka ma już dość lasu. Ja dalej walczę, ciężko. Do tego przerzutki znów zaczynają szaleć momentami i coś skrzypi.
Jedziemy przez las, potem chyba jakieś hałdy i… podjazd. Odpadam. Wprowadzam rower na górę. Na szczęście czekają na mnie. Dzięki Panowie za cierpliwość. Jeszcze ponoć kawałek i… znikają mi z oczu. O, żesz… jaki zjazd ze skarpy. Jest mi wszystko jedno. Bez przygód jestem na dole i…. asfalt!!!
Już blisko, przecinamy autostradę i lądujemy w Zabrzu Kończycach. Żegnamy się z częścią i resztką sił jadę z dwoma kolegami dalej. Po chwili oni również odbijają do domu a ja ruszam samotnie. W centrum postój. McDrive – kanapka i cola. Muszę bo padam. Po konsumpcji, resztkami sił docieram do domu.
118,55 km.

Padnięty, ale szczęśliwy. Janek pokazał mi gdzie jest moje miejsce i ile jeszcze mam do zrobienia. I dobrze. Ciekawe jak będę się czuł jutro.

Dziękuję za wsparcie jednemu z kolegów, który podtrzymywał mnie na duchu i dopingował. Dziękuję wszystkim za towarzystwo i cierpliwość dla nowicjusza.

Dziękuję też za pokaz upadków z SPD ;-) Dobrze, że nikomu się nic nie stało.

Fajnie było ;-)

TRASA:
Makoszowy-Paniówki-Chudów-Ornontowice-Jaśkowice-Orzesze-Gostyń-Paprocany-Żwaków-Wilkowyje-Mikołów-Śmiłowice-Halemba-Makoszowy

Zabrzańskie klimaty

Sobota, 9 lutego 2008 · Komentarze(11)
Zabrzańskie klimaty

Po krótkiej przerwie spowodowanej przeglądem roweru w serwisie, a potem walką z hamulcami dziś znów na rowerek. Niestety na krótko. Więc w ramach testowania roweru rundka po Zabrzu.

Najpierw przez Rokitnicę do Biskupic. Jakaś spacerowa uliczka osłonięta drzewami po lewej. Skręcam. Ciekawe dokąd prowadzi i skąd się tu wzięła. Wow. Po lewej zbiornik wodny pełen ptactwa i - jak można przeczytać na postawionych tablicach - ryb. Tych drugich jednak nie widać, za to pierwszych mnóstwo.



Kaczki, na przemian biegające po cienkim lodzie i pływające tam gdzie ich starsi bracia wyrąbali przeręble.



Ogólnie witają mnie z otwartymi ramionami (skrzydłami).



Nagle szok... dwie kaczki, ale nie, spoko, na szczęście nie bliźniaczki :-)



Dobra, w drogę.
Włóczę się trochę po Biskupicach, nie przepadam za tymi okolicami (nie jest tam najbezpieczniej) ale dziś mi się podoba. Ciekawa zabudowa, ciekawe zakamarki ale na zdjęcia przyjadę innym razem.

Dalej do centrum, niespodziewanie nowy rekord prędkości 47,65 km/h
I po chwili Centrum Handlowe Platan. Jeszcze nie tak dawno była tu Huta Zabrze. Dziś wielu budynków już nie ma. Szczerze mówiąc myślałem, że huta zupełnie przestała działać, ale reklama, która jakiś czas temu pojawiła się na jednym z budynków wzbudziła we mnie pewne wątpliwości, czy na pewno huta już nie działa.



Kawałek dalej wieża ciśnień. Schowana, wiele osób nawet nie wie, że ona istnieje. O ile dobrze doczytałem to jedna z najstarszych w naszym województwie. Zniszczona, mam nadzieję, że nie podzieli losu innej, którą ze względu na stan techniczny trzeba było rok, czy dwa lata temu zburzyć.





Jeszcze szybkie zdjęcie hasła pozostałego z poprzedniej epoki - jak zauważyła kiedyś kuzynka - z błędem ortograficznym.



Pełne podziwu spojrzenie na innego rowerzystę (z kulami na plecach ale na rowerze)



Mija mnie ochroniarz. Teren nie jest ogrodzony, oznaczony więc pstrykam sobie dalej. Widzę, że spogląda na mnie z ciekawością, chyba mu się to nie podoba, ale nie bardzo wie co robić.
Chowam aparat i jadę dalej jakąś dziwną drogą prowadzącą w głąb terenów byłej huty.

Po drodze głaz z datą sprzed 101 lat – nie ma pojęcia co może upamiętniać.



Dojeżdżam do ogrodzenia, gdzie z daleka wychodzi kolejny ochroniarz. Sympatyczny, dużo starszy od tego wcześniejszego. Ucinamy sobie pogawędkę o życiu, Zabrzu, hucie. Okazuje się, że huta ma się całkiem nieźle w prywatnych rękach i działa. W ograniczonym zakresie, ale funkcjonuje. Nie do końca była w stanie wyjaśnić mi status terenu, na którym jestem, bo nie jest ogrodzony, nie ma żadnych znaków ale oni go pilnują – dyrekcja kazała. Żegnam się i mało nie rozjeżdżam ochroniarza, którego spotkałem wcześniej. Chce wiedzieć co tu robię i informuje mnie (z jakimś takim strachem – nie wiem czy boi się mnie, czy swoich zleceniodawców), że tu nie można… Wyjaśniam mu, że dopóki nie będzie tu ogrodzenia bądź znaków to może… mnie dalej informować… ;-)

Późno, wracam do domu, po drodze jeszcze krótki postój przed Rokitnicą. Zza szprych widać wiosnę :)



Ech, ale sympatycznie mi się jeździło, mimo, że na miejscu, że króko, ale po prostu fajnie. Zobaczymy jak będzie jutro :-)

Family trip

Sobota, 26 stycznia 2008 · Komentarze(22)
Family trip

Dziś udało się wyjechać znowu z żoną. Dzieci zostały z dziadkami, a my w drogę.

Ruszamy w Dolomity. Słoneczna pogoda, w DSD dość sporo ludzi, na szczęście wszyscy na nartach. My mamy dróżki dla siebie.



Małżonka dzielnie daje radę dostrzegając nawet... wiosnę!!!



Śliczne widoczki wokół.



Chcę pokazać żonie gdzie jeździliśmy ostatnio z bratem. Poddaję się. Pierwszy zjazd ją przeraził, zostaje, a jadę się powyżywać. Krótko to trwało, koszmarne błoto ale fajnie :-) Zmęczyłem się. Rower też.





Taki brudny jeszcze nie był.



Ściągam największe błoto, czy raczej glinę i jedziemy dalej. Niestety, akumulatorki w aparacie chyba do wymiany, ostatnio za często padają. Nic to, jeszcze tu wrócimy popstrykać. Jedziemy sobie polnymi dróżkami, tempo cały czas bardzo spacerowe. Dojeżdżamy do Kopalni Srebra. Kto nie był, polecam, interesujące miejsce, fajne podziemne zwiedzanie. Ponieważ tempo nie było zbyt szybkie, rezygnuję z dalszych planów i musimy powoli wracać do domu, trzeba odebrać dzieci, bo następnym razem nie będzie ich z kim zostawić.

Jako, że Anetka nie lubi samochodów jedziemy bocznymi dróżkami, spokojnie, prawie zero ruchu, będę na przyszłość wiedział, którędy w stronę Tarnowskich Gór jeździć. Po drodze baterie jeszcze na chwilę odżywają więc szybkie zdjęcie przydrożnego potwora.



Z Rept do Stolarzowic jedziemy prze las, błoto ale da się spokojnie jechać. Dojeżdżamy do domu - w sumie 26km.

Zastanawiam się czy naprawdę jechaliśmy razem ;-)



Niby przedtem go trochę przeczyściłem ale jeszcze trochę brudu zostało.





Dalej szybka zmiana – korzystając z ładnej pogody (słońce, powyżej zera) mój starszy syn inauguruje sezon. Dosiada rower mamy i robimy kółko po osiedlu, potem chwile po lesie. Jest szczęśliwy, mimo, że to tylko parę km – więcej nie ryzykujemy żeby się nie przeziębił. Dodatkowo przetestował nowy prezent – spodenki rowerowe :-)

Mimo w sumie niezbyt dużej liczby km, bardzo fajny dzionek, rodzinny, ciepły… po prostu fajny.

Po drodze spotkaliśmy nawet kilku bikerów.