Przyjechał brat z bratową . Oczywiście z rowerami :). Mimo później pory ruszamy na krótką przejażdżkę. To nic, że po 22-giej, to nic, że lutowa noc, jedziemy - wariaci.
Przez Rokitnicę do Mikulczyc (Sabinka po tych kilku km mówi, że nie jedzie z nami w maju), krótka sesja zdjęciowa koło kościoła św Wawrzyńca, Damian chce sprawdzić nowego kieszonkowca i ruszamy dalej.
Przez Hagera, krótki postój obok Domu Kawalera, którego remont, jak doniosły media, ma zostać dofinansowany z miejskiej kasy. I bardzo dobrze. Bez zdjęć, bo nieoświetlony, a szkoda, bo naprawdę ładny gmach.
Obok huty i ostatnio fotografowanej wieży, na Plac Wolności. Kolejna sesja zdjęciowa.
I za chwilę kolejna przerwa obok świeżo odnowionego kościoła św. Andrzeja. Mimo późnej pory spotykamy innego poszukiwacza wrażeń z aparatem (dla odmiany pieszego).
Mało nam kościołów więc ruszamy pod kościół św. Józefa obok stadionu Górnika Zabrza. Jeden z ciekawszych Kościołów jakie widziałem.
Zaczyna padać. Nie jesteśmy z cukru… jedziemy dalej. Do Gliwic przez Sośnicę i inne zakazane tereny. Dyskusje o majowym wyjeździe. Pokazuję siedzibę naszej firmy i trafiamy na Rynek. Mimo tego, że luty, że już po północy, tłoczno. Oczywiście nie tak jak w lecie, ale całkiem, całkiem…
Sabinka zmęczona chce do domu. Porozumiewawcze spojrzenia z bratem, chwila zastanawiania się, którą z dłuższych dróg wracamy i jedziemy. Przez Wieczorka, Kozielską, na Portową. Stamtąd dalej w stronę Łabęd :-) Jest tak ciepło, że aż chce się jeździć. Trudno uwierzyć, że to zima. Wyjeżdżamy na Toszecką i zamiast najkrótszą drogą, decydujemy się jechać przez Pyskowice. Po chwili wyjeżdżamy na "drogę Młynarza". :) I tu szok. Sabince coś się stało i… rusza do przodu (czuje dom?). Przez chwilę jeszcze się jej trzymam ale szybko ginie mi z oczu jej światełko (chyba ma za słabe). Po chwili spotykamy się (czekają z Damianem na mnie) i… znów to samo… znów mi ucieka. Wariatka. Zapomniała o moich kołach, oponach, wadze, wieku… Teraz zaczynam rozumieć, czemu mówiła, że nie chce z nami jechać – za wolno jej było. Podobny schemat powtarza się jeszcze kilka razy. Na podjeździe w stronę Helenki dobija mnie Damian wyprzedzając mnie, wracając i znów wyprzedzając. Mam dość. Odpuszczam i z miną obrażonego dzieciaka powoli wtaczam się do góry. Nigdzie więcej nie jadę z wariatami! Zero szacunku dla dziadka. Wariaci! Minęła 2 w nocy. Więcej z nimi nie jadę – co najmniej przez najbliższe 8 godzin… :-)
Komentarze (21)
Oj były... :D Niestety świat idzie do przodu a bikestats nie. ;-)
Na szczęście my wciąż mamy w sobie to coś! Ten zapał do jazdy, dynamit w nogach i kurwiki w oczach! :D