Po bardzo krótkiej nocy (dziecka nie interesowała nasza nocna wyprawa i późniejsza nasiadówka) rano czekamy na przywóz mebli. Od tego zależy godzina naszego dzisiejszego wyjazdu. Meble przywożą w... innym kolorze. Niepotrzebnie czekaliśmy :-(
Po 10:00 wyjeżdżamy w okrojonym składzie - Sabinka przestraszona szalejącą za oknami wichurą decyduje się zostać (a może ma dość mojego tempa i marudzenia?).
Dzięki bratu, próba SPD. Zmieniam pedały na SPD i zakładam buty. Pierwszy raz w życiu na nogach - ciekawe jaki będzie efekt. Oczywiście jak większość rzeczy rowerowych u mnie - po wariacku. Zamiast poćwiczyć na sucho, ja je zakładam i od razu w drogę.
Ruszamy w stronę Biskupic. Na razie buty nie wpięte (pedały są dwufunkcyjne). Jedziemy często ostatnio przeze mnie uczęszczaną trasą nad stawem, koło kopalni. Tam oczywiście sesja zdjęciowa. Damian szaleje z kieszonkowym aparatem, mnie się nie chce nawet mojego z plecaka wyciągać, bo zanim się do niego dogrzebię to brat jest gotowy do dalszej drogi. Kiedyś trzeba będzie zainwestować w coś małego... bardzo kiedyś niestety...
Dalej na stadion Górnika po bilety na jutrzejszy mecz, szalik i... lepsze towarzystwo dla Młynarza. Załatwione wszystko oprócz kasków rowerowych we właściwych kolorach ;-).
Patrzymy na zegarek i okazuje się, że może zdążymy na spotkanie gliwickich bikerów z forum rowerowego. Ruszamy. Potwornie wieje. Brat-cwaniak siadł mi na kole i to ja muszę walczyć z wiatrem. Lekko spóźnieni docieramy na miejsce. Jest kilku młodych wilków. Po krótkiej prezentacji ruszamy w stronę Łabęd. Niestety bardzo szybko tracimy ich z oczu, szkoda, ale trudno, fajnie, że choć chwilkę mieliśmy okazję się spotkać.
Jedziemy obok naszej lokalnej wieży Eiffla. Jednego z bardziej charakterystycznych obiektów w Gliwicach, miejsca prowokacji hitlerowskiej 31.08.1939 roku. Niewiele osób wie, że wieża jest... drewniana i jest jednym z najwyższych (110,7m) obiektów drewnianych na świecie.
Kilka zdjęć i dalej do Szałszy. Wiatr koszmarny. Mam dość, zmęczony, zastanawiam się po co to robię. Za Świętoszowicami jest jeszcze gorzej. Pedałuję co sił, a licznik uparcie wskazuje 15km/h, a po chwili nie chce przekroczyć nawet 9km/h. Mam wrażenie, że sprzedali mi zepsuty rower. Po chwili wiem! Po raz pierwszy wiozę w plecaku czapkę Młynarza. To ona musi tak ciążyć!!!
Boniowice, Kamieniec i postój obok sklepu. Wafelek i cola sprawiają cuda. Potrajam prędkość, tak naprawdę to chyba wiatr trochę osłabł lub raczej wieje w plecy. Mijamy Zbrosławice i Ptakowice. Dopiero tu próbuję wpinać się w SPD. Działa. Wpinam się i wypinam. Do domu wracam już w ten sposób. Trochę dziwne uczucie, szczęśliwie udaje mi się nie przewrócić.
Zmęczony. Bardzo. Jutro ponoć ma nie być wiatru i ma być cieplej.
Dzięki jotwu. Blog traktuję jako dalszą część przejażdżki... :) Przy okazji czasem udaje się komuś coś pokazać, opowiedzieć, zachęcic do zobaczenia miejsca, które jest blisko, a o ktorym się nie wie, lub mało wie.
Twój komentarz na temat aparatu fotograficznego zobligował mnie do zaglądnięcia do Twego blogu - moje uznanie, ładnie opisujesz swoje rowerowe (i nie tylko rowerowe) perypetie -:) .
Dzięki za czapkę i zmianę sektora! Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że nie będę razem z niebieskimi! :) Teraz to już tylko KSG! Jutro oglądam meczyk z Kolejorzem! Górnik musi wygrać, żeby ukarać tego chama Smudę!
Za to właśnie uwielbiam Hajtę! :) Mam nadzieję, że 2-go marca wybiegnie w Chorzowie na boisko, bo to mój wielki idol! :D
witam, szkoda ze sie zgubiliście dziś, źle pojechaliscie, ponieważ zaraz za mostem czekaliśmy na was... na górce z lewej.. no ale będzie jeszcze okazja :)