Wpisy archiwalne w kategorii

mazowieckie

Dystans całkowity:1393.53 km (w terenie 592.64 km; 42.53%)
Czas w ruchu:119:36
Średnia prędkość:14.58 km/h
Maksymalna prędkość:47.99 km/h
Suma podjazdów:1025 m
Maks. tętno maksymalne:204 (109 %)
Maks. tętno średnie:193 (98 %)
Suma kalorii:10333 kcal
Liczba aktywności:42
Średnio na aktywność:33.99 km i 2h 50m
Więcej statystyk

Dymno 2013

Sobota, 11 maja 2013 · Komentarze(16)
Uczestnicy
Dymno 2013

Jeszcze nie odpoczęliśmy po Rudawskiej Wyrypie, a już z Darkiem przyjeżdżamy do Łochowa na kolejne zawody. Podróż upływa pod znakiem korków, ulew i burz. Rejestracja, powitania ze znajomymi i odprawa.

Wygląda nieźle, bo dostaniemy jutro tylko pięć kartek. Dwie z mapami w skali 1:50 000 i trzy ze zbliżeniami punktów. Mapy sprzed 30 lat. Do tego info o komarach, ale o tym nie trzeba chyba mówić, bo atakują nawet w budynku. Ponoć jest mokro, a budowniczy trasy jeszcze nie wrócił z terenu choć wyjechał o 3 rano. Dochodzi 23:00. Jeszcze krótkie pogaduchy i spanie.

Spałem z nimi © djk71


Budzi nas ulewny deszcz. Nie wstajemy. Jeszcze chwila w śpiworze. W końcu zbieramy się. Dostajemy mapę i po 15 minutach analizy w drogę.

PK16 - granica kultur, zarastająca polana
W okolicy punktu kilka osób i dobrze, bo chyba byśmy długo szukali punktu. Nie lubię opisów: granica kultur, bo w praktyce może to być wszystko. Pierwsze błoto i pierwszy raz w bucie mokro.

Zapowiada się nieźle © djk71


Jest pierwszy punkt © djk71


PK27 - jeziorko, zachodnia strona
Szybko potwierdza się, że mapy są sprzed 30 lat, bo w miejscu gdzie na mapie jest szkoła obecnie jest chyba ośrodek zdrowia. Poza tym chyba coś przegapiliśmy na odprawie, bo nie możemy dojść do tego w jakiej skali są rozświetlenia. Komary chcą nas zjeść żywcem.

PK26 - granica lasu i łąki przy jeziorze
Kuszą Laski 3 ale nie dajemy się. Dojeżdżając widzę przed sobą grubą gałęź leżącą w poprzek drogi. Leży zbytnio pod skosem - myślę, ale mi to ładuję się na nią i zaliczam efektowny uślizg. Boli kostka prawej i łydka lewej nogi, koszyki na bidon powyginane. Ledwo wstaję. Czyżby to koniec na dziś? Na szczęście kończy się na otarciach i siniakach. Do tego te komary.

Jeszcze trochę © djk71


PK24 - wyspa, przejście przez odnogę Liwca od północy
Wybieramy okrężny dojazd. Sam nie wiem czemu. Do tego omijamy ścieżkę przy OSP i robimy jeszcze większe kółko będąc zmuszonym dodatkowo przedzierać się przez pole zamiast skorzystać z pięknej drogi. Punkt na wyspie zastanawia, ale okazuje się być w miarę prosty.

Na wyspie © djk71


Cały czas mamy nieznaczne opóźnienie w stosunku do założonego planu, ale jest stałe i nie zwiększa się. Oby tak dalej.

PK25 - północny róg zagajnika sosnowego
Szybko znajdujemy się w pobliżu punktu i… patrząc teraz na mapę jestem pewien, że nie wykorzystaliśmy rozświetleń we właściwy sposób. Penetrujemy wszystkie okoliczne kępki drzew i nic. Tracimy tu łącznie z dojazdem chyba z godzinę. W końcu odpuszczamy. Nienawidzę komarów.

PK28 - róg granicy kultur
Coś nam nie pasuje. Jestem pewien, że droga powinna tu skręcać, ale też powinien skończyć się asfalt. Do tego brakuje kościoła. Cóż widać położyli nowy asfalt, a kościół… spłonął? Bez problemów trafiamy do punktu. Pisałem już komarach?

PK29 - zakręt strumienia

Znów się gubimy na skali map z rozświetleniami i chcemy szukać punktu znacznie bliżej. Napotkany zawodnik kieruje nas we właściwą stroną. Dzięki :-) Jak one tną. Nie pomaga kolejne psikanie się jakimś świństwem. Spotykamy Anię, z którą będziemy się jeszcze kilkukrotnie mijać.

Rowerem się nie dało © djk71


PK30 - lasek brzozowy 50m na NW od skrzyżowania

Cholerny kundel! Uciekając przed nimi wjeżdżamy w równoległą ścieżkę i brniemy nią, dopóki po zakręcie wskazanie kompasu ostrzega, że coś jest nie tak. Powrót i jeszcze jedno podejście i jest skrzyżowanie. Jest lasek brzozowy. Zostawiamy rowery i sprawdzamy jeden lasek, drugi, trzeci… w końcu znajduję punkt… tuż obok rowerów.

Brzózki © djk71


Coraz więcej czasu mamy w plecy :( I wyjazd z punktu lekko na około.

PK34 -przecinka, u podnóża wydmy
Prosty punkt, choć już po podbiciu kart doczytujemy się, że to podnóże wydmy.
Czas się rozebrać, choć w kontekście komarów nie wiem, czy krótki rękawek to dobry pomysł. Banany i jedziemy dalej.

PK33 - skrzyżowanie przecinki z drogą
Opis niewinny ale punkt masakryczny. Docieramy tu z Przemkiem. Rowery trzeba zostawić. Nie pomogą.

Jeszcze tylko 250m © djk71


Jechać się nie da. Iść też ciężko. Wody powyżej kostki… O ile to czarne to woda…

Dam radę © djk71


Ktoś tu jednak bywa:

Piłka w wodzie... Gdzieś już to widziałem. I to też było na Mazowszu :-) © djk71


PK35 - kępa drzew na polu
Tym razem zbliżenie to… zdjęcie satelitarne. Na szczęście punkt widać z drogi.

PK20 - róg wału
Choć droga prosta, to przez chwilę się tracę, bo… mam zawiniętą mapę. Na szczęście punkt widoczny z daleka.
Szybko ten czas leci. I chętnie zjadłbym coś konkretnego.

Rozlewisko © djk71


PK21 - Skrzyżowanie przecinek przy rowie
Mijamy Wywłokę i nawigacja wydaje się prosta. Asfaltowa droga i skręcamy w piątą przecinkę. Skręcilibyśmy gdyby w tym miejscu była, a tam tylko mokradła. Skręcamy we wcześniejszą i… Amiga próbując przejechać prze kałużę stawia rower do pionu zanurzając w niej pół przedniego koła. Jak udało mu się z niego zeskoczyć? Nie mam pojęcia.

A mogłem tam leżeć © djk71


Znów brniemy w wodzie przez błoto po kostki. Do tego widząc w końcu coś suchego skręcamy i zonk. Na szczęście szybko spoglądam na kompas i cofamy się by pojechać właściwą drogą. Okazało się, że do punktu można było dojechać zupełnie na sucho. Ale na mapie tu też nie wyglądało mokro.

PK17 - zach. brzeg bagienka
Znów spotykamy się z Przemkiem i Anią. Cos nam się nie zgadza, ale w końcu dojeżdżamy do OSW. Poszukujemy punktu… bardzo za daleko, gdy on znajduje się tuż obok nas.
Amiga gubi licznik, na szczęście udaje się go odnaleźć. Łańcuchy świerszczą niemiłosiernie. Nie ma co im się dziwić. Albo mokradła, albo piach. Do tego te potworne komary.

PK15 - na tyłach cmentarza sióstr zakonnych
Mamy dość terenu. Zmieniamy mapy i asfaltem do Loretto. Punkt prosty.

Krzyże... Brakło czasu tym razem na historię © djk71



Kolejny popas. Skończył się psikacz na komary, a gdzie tam koniec trasy? Z drugiej strony i tak chyba nie działał.
Zastanawiamy się co dalej. Zaczynamy kalkulować. Za każdy brakujący do 30 punkt dostajemy 60 minut kary. Biorąc po uwagę tempo w jakim zdobywamy kolejne punkty może się okazać, że lepiej zjechać do bazy już teraz. Zobaczymy.

PK14 - kępa drzew nad Liwcem
Jest sklep, w którym… nie ma nic… Kupujemy Colę i jakieś 7Days i inne wafelki. Chwila na jedzenie. I szukamy punktu. Spotykamy Mavica. Znów chwilę to trwa, ale jest punkt.

PK13 - róg granicy kultur, na brzozo-sośnie
Skręcamy z drogi ale dojeżdżamy do jakiegoś gospodarstwa. Powrót i jest inna ścieżka, może spróbujemy? Nie już raz próbowaliśmy… na "trzynastce" na Bike Oriencie. O żesz…, który to punkt? I jak tu nie wierzyć w przesądy? ;-)

Coś nie możemy się odnaleźć, w końcu jest knajpa… Zjazd do punktu i znów ta cholerna skala. Chwila szukania i chyba zupełnym przypadkiem Darek dostrzega punkt. To już nie są komary. To profesjonalnie zorganizowana armia małych czarnych krwiopijców!!!

Spotykamy Radka, który chyba wspominał, ze już wraca, ale potem chyba zmienił zdanie, bo już się nie spotkaliśmy, nawet w bazie.

PK31 - zakole rzeki od wschodu

Decydujemy się rzeczywiście wracać. Jeszcze tylko ten jeden punkt po drodze. Jest most, ale wszystkie przecinki są nieprzejezdne. I ktoś cmentarz przeniósł? Zmęczenie… To nie ta rzeka…
Teraz już bez problemów docieramy do właściwego miejsca. Chwila na odnalezienie punktu i powrót.

Meta
Wracamy ruchliwą drogą. Ale to tylko kilka kilometrów. Jest meta. 696,10 min., 17 punktów, czyli w sumie będziemy mieli czas około 24h i 36 min.
Myjemy rowery - bez kolejki i w dodatku dwa na raz. Zapinamy na auto i idziemy na obiad. Tu mały szok. Cała impreza jest perfekcyjnie zorganizowana, ale tu logistyka nas zabija… W pozytywnym sensie.

Na widok garnków ciśniemy do nich na azymut ;) Ale Panie proszą, żebyśmy usiedli. Na stolikach czekają na nas porozkładane serwetki, łyżki, pieczywo, od razu dociera gorąca zupka i kompot. Po pierwszych łyżkach na stole pojawiają się dwa pięknie podane, duże hot-dogi, a po chwili kolejne dwa.

Obiadek © djk71


Szok. I w tym samym tempie obsługiwani są pozostali zawodnicy. Perfekcyjnie.

Jeszcze tylko kąpiel pod (i tu jedyny minus) zimnym prysznicem i pora się pakować. Nie jest nam dane szybko opuścić bazę. Co krok to znajomi więc trzeba zamienić kilka słów. Jeszcze rzut oka wstępne (wstępne, bo część zawodników jeszcze w trasie) i można jechać. Jesteśmy na 17 miejscu ale pewnie jeszcze mocno spadniemy.

Za dużo komarów, mokradeł i za mało precyzji. Mimo to jestem zadowolony ze startu. Wydaje się, że był lepszy od tego dwa lata temu.

Sorry, że zdjęcia takie monotematyczne, ale mokradła to był główny widok... nie licząc oczywiście czarnych chmur komarów.

Z ciekawości zmierzyłem największego siniaka linijką z podziałką dla mapy w skali 1:50 000 - długość siniaka: 6750m :-)

Rodzinnie w Kampinosie

Sobota, 25 sierpnia 2012 · Komentarze(9)
Rodzinnie w Kampinosie

Przepraszam, w Puszczy Kampinoskiej, bo Brat, który dziś do nas dołączył, zaraz zacznie się czepiać...

Męska część drużyny K. w komplecie :-)

Męska część drużyny K. © djk71


Jednak w teren ruszyliśmy tylko w trójkę. Działo się. Damian prawie doganiał Igorka na podjazdach.

Ach te podjazdy © djk71


Wróciliśmy zmęczeni, ale zadowoleni.

Zmęczony czy szczęśliwy? © djk71


Choć brakło kilku kilometrów… Jakoś tak bardzo mało rowerowo wyszedł ten urlop. Krótki w tym roku urlop. Chyba potrzebowałbym dłuższego, rowerowego, z dala od wszystkiego, od wszystkich... Tylko ja, rower, góry i... internet :-) Tydzień, dwa, a może i trzy... A może miesiąc, dwa, trzy... Rok, dwa, trzy...

Po starych ścieżkach w Kampinosie...

Piątek, 24 sierpnia 2012 · Komentarze(5)
Po starych ścieżkach w Kampinosie...

Krótki urlop w Kampinosie.

Wczoraj nie miałem ani chęci odpoczywać, ani pracować, ani jeździć… A może chciałem robić to wszystko tylko nic nie wyszło… Nie wiem… W każdym razie nie był to typowy dzień urlopowy.

Dziś też nie udało mi się zebrać rano, a potem już było tylko gorzej. W końcu przed południem zdecydowaliśmy się ruszyć z Wiktorem przez puszczę w stronę Wisły. Niestety piachy zrobiły swoje…

Plażowanie... © djk71


W związku z tym dotarliśmy tylko do Zamczyska. Gdy wróciliśmy czekało na nas dwóch kolejnych bikerów. Ciężko było gonić całą trójkę, szczególnie gdy Marcel prowadził.

Oglądam tylko ich plecy © djk71


Na koniec jeszcze rundka z Igorkiem. Choć dzielnie walczył z piachem, to ten też mu dał w kość.

Dam radę.. © djk71


W lesie dziwna kapliczka. Musi być stara, bo o kątach prostych to jak ją budowali to jeszcze nie słyszeli…

Kto znajdzie kąt prosty? © djk71


Niby fajnie ale czuję jakiś niedosyt… Jakoś nie poszalałem, choć miałem chęć…

Za to fajnie było jechać z założonym na dłoń kompasem. Zaglądać do mapy… Co prawda lepiej by było mieć ją na mapniku, ale zawsze to coś... Brakuje mi zawodów... Chciałbym do tego wrócić...

WaypointRace 2011 - jestem zły

Sobota, 28 maja 2011 · Komentarze(25)
WaypointRace 2011 - jestem zły

Zawsze traktowałem maratony z przymrużeniem oka. Jak dobrą zabawę. Fun. Mimo wszystko emocje zawsze dawały o sobie znać. Zawsze jednak byłem co najwyżej niezadowolony.

Dziś inaczej. Jestem zły. Wściekły. Na wszystko. Nie, nie na wszystko, bo wszystko było ok... tylko my z Moniką daliśmy ciała. Jestem wściekły na siebie, jestem wściekły na Monikę…

Nie tak miało być. Miało być zupełnie inaczej. Kiedy wczoraj oglądałem mapy WPR z poprzednich lat byłem w szoku jak łatwo musiało być odnaleźć punkty. I to nas chyba zgubiło.

Czego się nie robi dla dobrego zdjęcia... © djk71


Dostajemy mapy. Skala 1:75 000, przesunięte o 45%. Nie szkodzi, na Dymnie były trudniejsze. Do zdobycia 13 punktów + ew. jeden bonusowy. Minimum 7 żeby być klasyfikowanym jako PRO. Pestka.
Dowiadujemy się, że na PK11 dostaniemy informację gdzie jest punkt bonusowy, który odejmie nam potem 30 min od czasu. Decydujemy się zaliczyć go jako jeden z pierwszych, bo nie wiadomo gdzie trzeba będzie potem szukać bonusu. Co za durna decyzja. Pogrzało mnie.

Wcześniej jednak trzeba wyjechać z miasta. Tylko jak to zrobić przy takiej skali mapy. Na azymut w okropnym ruchu. Udaje się. Po drodze zaliczamy PK1 - kępa drzew na łące. Idzie dobrze, ale w końcówce się gdzieś pogubiliśmy. Na szczęście po chwili jesteśmy na punkcie.

Na kolejny punkt decydujemy się jechać asfaltem przez Nadarzyn. Chwilę trwa zanim wydostajemy się z punktu i ruszamy w przeciwną stronę. A gdzie był kompas? ;-(

W Nadarzynie zmieniamy plany i postanawiamy zaliczyć PK13 - ambona myśliwska. Bez większych problemów (nie licząc chwili zawahania w Nadarzynie) docieramy do ambony. Przez chwilę dostaję jakiegoś zaćmienia, dobrze, że Monika kontroluje drogę.

W końcu trafiamy na niebieski szlak. Szlak, którym w tym roku chyba jeszcze nikt nie podążał. W każdym razie na to wskazują olbrzymie pokrzywy.

Dla zdrowotności... © djk71


Przedzieramy się i lądujemy… nie wiem gdzie. Przekraczamy DK8 i dojeżdżamy do PK11 - łąka. Punkt odnajdujemy szybko głównie dzięki głosom dobiegającym z krzaków - a miała być łąka. Rzut oka na fotograficzną mapę w skali 1:10 000 i wiemy gdzie jest punkt bonusowy - rów. Bez problemu go odnajdujemy zastanawiając się tylko czy naprawdę coś na nim zyskujemy, czy tylko niepotrzebnie traciliśmy na niego czas.

Wyjeżdżamy z punktu, przejeżdżamy przez DK8 i zatrzymujemy się, aby wyznaczyć resztę trasy. Coś mało czasu nam zostaje, mimo iż jak na nas jedziemy szybko. Mierzymy, liczymy i nie bardzo się możemy dogadać.

I co dalej? © djk71


Ja chcę wracać i zaliczyć to co będzie po drodze, Kosma chce zaliczać pobliskie punkty. W końcu idziemy na kompromis. Zaliczmy tylko dwa w pobliżu. I wracamy.

Do PK10 - mostek docieramy bez problemu. Zabiera na to jednak trochę czasu, którego jest coraz mniej.

Mogło być gorzej... © djk71



PK12 - w wąwozie
- jest daleko mimo iż jedziemy dość szybko. Za długo szukaliśmy punktu. Po raz kolejny zamiast zaufać linijce dałem się zwieść ścieżce w terenie.

Następny punkt daleko. Mimo iż przejeżdżamy obok piątki, odpuszczamy. Jedziemy na PK4 - drzewo - pomnik przyrody (dojazd od północnego zachodu). Mimo iż wiedziałem, że dojazd jest z innej strony próbujemy dotrzeć do niego z przeciwnej. W końcu jednak wracamy i znajdujemy go. Kolejny stracony czas. Kolejny rzut oka na zegarek i już nic więcej nie zaliczymy. Nie ma czasu, mimo, że będziemy przejeżdżali tuż obok dwóch punktów.

W Łazach się gubimy i zamiast na DK7 lądujemy na drodze 721. Teraz już nie ma żadnych szans żeby wrócić na czas na metę. Teraz już mi nie zależy. Mimo, że jedziemy szybko to mam to gdzieś. Jestem wściekły. Po drodze gonią nas jeszcze jakieś burki. Wjeżdżamy na metę spóźnieni. Nie wiemy jaki mamy wynik, bo wyniki będą najwcześniej w poniedziałek.

Jedno jest pewne nie zostaniemy zakwalifikowani w PRO. Co nas podkusiło że chcieć zdobyć wszystkie punkty? Trzeba było założyć tyle ile zwykle nam się udaje i atakować te w pobliżu bazy. Jak to Monika stwierdziła godnie wpisujemy się w nazwę naszego teamu - Bułgarskie Centrum

Na mecie pogaduchy ze znajomymi… dekoracje i tombola…

Wracamy do domy. Jestem zły. Koszmarny wynik, mimo że najwyższa średnia, że prawie zero postojów, że... szkoda gadać. Jestem zły.

EDIT:
Wg wstępnych wyników nie zakwalifikowaliśmy się do PRO (o czym wiedzieliśmy) a w FAN po odjęciu punktów za spóźnienie wylądowaliśmy w końcówce stawki :-(

Monika: 76/80 w FAN i 97/101 ogólnie wśród kobiet
ja: 163/180 w FAN i 238/255 ogólnie wśród mężczyzn

A wystarczył jeden punkt więcej i 12 minut wcześniej być na mecie. Co do diabła było bez problemu do zrobienia :-(

Dymno 2011 i pierwsze miejsce

Sobota, 14 maja 2011 · Komentarze(25)
Dymno 2011 i pierwsze miejsce

Niestety nie moje :( Ale mojego syna, i nie Dymnie tylko na innej imprezie :)
Chłopcy wraz z Anetką, Kosmą i znajomymi pojechali na zawody Family Cup w Radzionkowie.

W skrócie (podsumowanie skopiowane od Kosmy):

- Igorek – I miejsce (puchar + dyplom);
- Wiku – VI miejsce (dyplom);
- Igorek & Wiku – III miejsce w kategorii Rodzina (puchar + dyplom);
- Igorek & Wiku – wylosowany Karcher (myjka ciśnieniowa) w kategorii rodzinnej teletomboli;
- Kosma – IV miejsce (dyplom);
- Kosma – wylosowany plecak w teletomboli.

Zwycięzcy K & K! © kosma100



Jestem z nich dumny. Świetnie się spisali. Lepiej niż ich ojciec. Dużo lepiej. Ale po kolei…

Gdy wczoraj przyjechałem do Sadownego odprawa techniczna już trwała:

- Kilka map do tego poskładanych z różnych źródeł
- Mapy są nie do końca spasowane więc są 5mm (100m) białe plamy :-)
- Jedna jest przekrzywiona (nie do końca zajarzyłem o co chodzi)
- Ortofotomapa w skali 1:6000
- Inne skale ro: 1:50000, 1:25000, 1:13333
- Świetliki - czy jak to nazwali organizatorzy...
- Poza tym nie należy się mapami zbytnio przejmować bo są stare i w terenie to inaczej wygląda.
- Nie ma być deszczu ale organizator nie obiecuje, że wrócimy sucho…
- Oprócz zwykłych punktów punkty stowarzyszone za które dostaje się minuty karne…
- Jest zalecenie żeby jechać w długich ciuchach i zamkniętymi ustami - tyle komarów i innych owadów…
- Nie pamiętam co jeszcze ale przez głowę przeszła mi myśl, że przecież jeszcze się nie rozpakowałem więc może…

W końcu jednak zostałem. Trochę rozmów ze znajomymi i koło północy kładę się spać. Budzę się koło czwartej ale żeby nie robić zamieszania do szóstej jeszcze próbuję drzemać. W końcu wstaję. Przyglądam się wyruszającej ekipie ekstremalnej i pieszej. My mamy jeszcze sporo czasu do startu. W końcu ubieram się (zdecydowałem się jednak na krótkie spodenki) i ruszam pod kościół skąd nastąpi start.

Kosciół w Sadownem © djk71


Sprzęt odliczający czas do startu.

Zaraz zaczynamy © djk71


Oczekiwanie

Czekamy na start © djk71


Rozdanie map i… patrzę na nie bezradnie próbując je ogarnąć. Mam za mały mapnik...

Mam za mały mapnik © djk71


Zamiast rozrysować trasę, jak zwykle to robię, ruszam na pierwszy punkt. I od razu zonk. Nie ma drogi, która powinna tu być. Mimo wszystko jadę widząc, że nie tylko ja zmierzam w tę stronę. W trakcie jazdy próbuję zorientować się raz jeszcze. Już wiem gdzie jadę, choć są to punkty, które chciałem wstępnie pominąć. Tylko jak się to stało? Po chwili już wiem. Północ na tej mapie nie jest na górze. Jest przesunięta o około 45 stopni. No tak, przecież napisy też są pod kątem… Niech żyje spostrzegawczość.

PK 22 - przesmyk między jeziorem i odnogą Bugu. Koszmarnie przeskakuje się między dwoma mapami. Tą właściwą i tą ze szczegółowym położeniem punktu. Punkt jest. Ale dość łatwo można go było przeoczyć. Tym razem pomagają mi inni zawodnicy, którzy gromadzą się obok lampionu.

Nad Bugiem © djk71


Dalej wałem w stronę PK21 - jeziorko. Po zjeździe z wału mokro. Jakoś udaje się jechać. Na punkcie spotykam Tomalosa, który nadjechał z drugiej strony.

PK 19 to zagłębienie
. Hmmm… Pierwsza przeprawa przez strumyk. Nawet się nie zastanawiam i nie kombinuję - wskakuję do wody, nie jest głęboko, do połowy łydki.

Przez strumyk © djk71


Lecę dalej. Mokro. Na punkcie spotykam Mavica. Jak się potem okaże to był jego ostatni punkt - poszedł hak przerzutki (w sumie chyba 6 osób rozwaliło przerzutki).

Wyjeżdżam z lasu i… chwila zaćmienia - jadę w lewo zamiast w prawo. Ląduję w Prostyniu. Długą chwilę trwa zanim orientuję się gdzie jestem. Zbyt długo.

W Prostyniu © djk71


Jadą na PK1 - dół głęboki. Najpierw piachy, potem, mokradła. Ścieżki wyglądają inaczej niż na mapie. Ląduję w jakimś grzęzawisku. Nie ma punktu i nie do końca wiem gdzie jestem.

Gdzie jest punkt? © djk71


Wycofuję się i próbuję jeszcze raz. Znów nic z tego. Jestem zły. Rezygnuję. Trochę mnie to załamuje.

Ruszam w stronę PK2 - dół płytki. Wjeżdżam do lasu i trafiam na niewłaściwą ścieżkę. Kompas pomaga mi wrócić na właściwą drogę. Chwilę trwa szukanie punktu. Schowany w krzakach. Nie da się jechać. Prowadzę rower ale w końcu jest.

PK3 - zagłębienie na szczycie. Od północy nie widzę ścieżki, która jest na mapie. Trudno, spróbuję od wschodu. Mierzę odległość. Wbijam się pod kątem prostym do góry i… jest ;-) Dobrze.

A rower w dole... © djk71


Teraz pora na PK4 - szczyt grzbietu. Będzie ciężko. Same ścieżki leśne. Co więcej teren nijak ma się do tego co wg mnie wynika z mapy.

Przerwa na popas i ponowną analizę mapy. Nie ma sensu jechać na czwórkę po drodze za dużo krzyżówek i za mało konkretnych punktów odniesienia. Szkoda czasu. Odpuszczam i jadę na PK6 - ambona myśliwska. Droga wydaje się być prosta choć przebijanie się przez piachy nie jest łatwe. W pewnym momencie popełniam jakiś błąd i… nie wiem gdzie jestem. Błąkam się bezradnie po lesie chyba z godzinę. Porażka. Po drodze spotykam jeszcze dwa zespoły, które podobnie jak ja nie mają pojęcia gdzie są.

Wybieram jedną z dróg i jadę… do końca, aż będzie coś co pomoże mi w zlokalizowaniu się. W końcu jest asfalt i drogowskaz, wiem (chyba) gdzie jestem. Ok, jeszcze jedna próba ataku na PK6. Tym razem zakończona powodzeniem.

Teraz PK12 - mostek na rzece Ugoszcz (pod mostkiem) - piachy, sporo pchania roweru.

Ciężko... © djk71


Jest mostek tylko punktu nie widzę. Czyżby ktoś go ściągnął?

Punkt miał być pod mostkiem © djk71


Rzut oka na mapę i… kawałek dalej jest drugi mostek! I jest punkt.

Teraz na PK11 - bród na rzece Ugoszcz (od południa). Mokro. Bardzo. Wydaje mi się, że precyzyjnie odmierzam odległość ale nie widzę wśród traw drogi.

Tylko gdzie tu biegnie droga? © djk71


Ryzykuję i idę przez kolejne grzęzawisko zastanawiając kiedy zmieni się w regularne bagno i zacznie mnie wciągać. Udaje się jednak dojść bez strat.

Jest punkt © djk71


Gdy zastanawiam się czy przejść przez bród (woda co najmniej do pasa) czy wrócić nadjeżdża zawodniczka, która decyduje się przeprawić przed rzekę. Ja wracam.

Spotykamy się przed PK7 - szczyt grzbietu - okazuje się, że próbowała przejść przez wodę ale było zbyt głęboko i zrezygnowała. Tym razem ona pierwsza odnajduje dociera na punkt - dzięki za głos :-)

Zjeżdżam ze szczytu i nie do końca jest pewien gdzie zjechałem. Jadę, znów na azymut. Po chwili okazuje się, ze jestem tam gdzie myślałem - Brzózka. Czas na PK8 - róg granicy kultur.

Jestem zmęczony. Do tego mam już dość komarów. Jest ich coraz więcej, szczególnie, że wody tu nie brakuje. Przez te kałuże i próby nie utonięcia gubię drogę i po raz kolejny jadę po omacku. Wyjeżdżam na asfalt. Jestem padnięty. Odpuszczam punkt, chcę jechać na metę. Postój w jedynym otwartym sklepie. O jak smakuje Cola.

Hmm… Po drodze jest jeszcze PK9 - płn-wch róg polany. Może spróbować? Ok, ostatni. Mokro, mokro, bardzo mokro. Znów spotykam Tomalosa. Grzęźniemy w błocie, opędzamy się bezskutecznie od komarów i próbujemy szukać punktu.

Iść czy płynąć? © djk71


W końcu jest droga, której nie mogliśmy odnaleźć. Tomek bez roweru pierwszy go odnajduje. Jeszcze tylko trzeba się wydostać stąd.

Kto wymyślił lokalizację tego punktu © djk71


Przejeżdżam obok punktu X - zagłębienie na grzbiecie. Nie mam siły. Odpuszczam. Dojeżdżam do mety.

Kiedy ja wcinam zupkę i kanapkę, które przygotowali organizatorzy… komary urządziły sobie ucztę na mojej głowie. Dokończyły w trakcie mycia roweru. Nie mam chyba na głowie miejsca bez bąbli…

Biorę zimny prysznic i idę zobaczyć wstępne wyniki. Kiepsko 14/17 w swojej kategorii i 49/59 w Open. Odnalezionych 10 z 27 punktów :-( Bardzo kiepsko.
Pocieszające jest tylko to, że tylko jedna osoba zaliczyła wszystkie punkty - Paweł Brudło - gratulacje.

Zadowolony, że przyjechałem ale zmęczony i zły z powodu wyników kładę się spać. Jutro wczesny wyjazd.

1:82 000 i wiaterek

Sobota, 9 kwietnia 2011 · Komentarze(10)
1:82 000 i wiaterek

Dziwna skala © djk71


Maraton Terenowy Blisko Otwocka
, dawniej Otwocki PREHARP. Tu nas jeszcze nie widzieli.
Od kilku dni wieje i koszmarnie i na dziś zapowiadają podobną pogodę. Do tego jakieś 5-7 stopni powyżej zera. Kumpel, który mnie podwozi patrzy na nas chyba trochę jak na wariatów. No cóż, może coś w tym jest :-)

Przebieramy się i rejestrujemy. Dostajemy laminowane numerki, smycze z laminowaną kartą i kuponem na obiad. Nawet depozyt jest przewidziany. Wszystko w woreczku, który można potem wykorzystać do osłony mapy. Sprawna organizacja. Wracamy do auta przygotować prowiant i po chwili znów jestem przy ośrodku kultury.

Otwock 2011 - przed startem © djk71


Rozdanie map i… pierwsze zaskoczenie - skala 1:82 000, co prawda prowadzący wspomniał o tym ale potraktowałem to z przymrużeniem oka. Będzie ciekawie ;-)

Krótka analiza mapy, zaznaczymy tylko kilka pierwszych punktów, stwierdzając, że w trakcie jazdy zobaczymy na co dalej pozwoli czas i siły. Nawet nas ktoś sfocił ;-)

Otwock - MTBO Mlądz, jak pojechać ? © surf


Zaczynamy od punktu 7 - mostek na Mieni. Część ekipy wybiera asfalt, my las. Piękna ścieżka, aż chce się jechać. Podbijamy kartę i niesieni emocjami chcemy ruszyć jak inni…

Nie spadł... © djk71


Rzut oka na mapę i… bez sensu, przecież szlak jest z tej strony rzeki. Droga wiedzie cały czas wzdłuż rzeki.

Nad rzeczką opodal krzaczka... © djk71


Wyjeżdżamy na asfalt i witaj wietrzyku. Masakra ale jedziemy. Kolejny punkt (PK 3) to dąb na skraju lasu. Bez większych problemów go odnajdujemy, choć kiedy ja się zatrzymuję koło dębu Kosma jedzie dalej i krzyczy "Jest!". Trochę się zdziwiłem, ale po chwili wszystko stało się jasne, Monika zrozumiała: "dom", a nie "dąb" ;-)

Jedziemy dalej. I na prostym jasnym skrzyżowaniu skręcamy w prawo zamiast w lewo. Po ponad kilometrze orientujmy się, że coś jest nie tak i wracamy. Głupi błąd. Do Kącka bez problemów, ale dalej znów błąd, tym razem w lesie. Zagubiliśmy się na skrzyżowaniu ścieżek - pojechaliśmy co prawda w dobrym kierunku, ale po niewłaściwej stronie rzeki. Powrót i przeprawa przez rzeczkę. Ja skaczę, a Monika… ściąga buty :-)

Zmoczyć na chwilę nogi... © djk71


Ruszamy dalej i zaczyna się zabawa… Na wprost biegnie droga… Hmmm…

Strumyk, czy droga? © djk71


Budujemy prowizoryczny mostek i jesteśmy już po drugiej stronie strumyka. Po chwili jeszcze raz to samo. Niepotrzebna strata czasu, gdyż teren okazuje się tak grząski, że stawiając stopę, na z pozoru twardej powierzchni po chwili zapadamy się i w efekcie i tak mamy mokre buty.

PK 6 - szczyt wzgórza 138 - wymaga chwili szukania ale w końcu się udaje. W drodze do kolejnego celu postanawiamy chwili usiąść na trawce i coś zjeść. Po chwili dołącza do nas 80-letnia właścicielka terenu. Chcąc zachować się kulturalnie tracimy trochę czasu.

PK5 to skrzyżowanie rowów. Tu chyba tracimy najwięcej czasu. W końcu dzięki jednej z zawodniczek, która go odnajduje, udaje się podbić kartę. Patrzymy na zegarki i jest… bardzo późno. Cały czas się chmurzy.

Padać, czy nie padać? © djk71


Zwykle problemem dla nas jest zmęczenie, dziś brak czasu. Modyfikujemy trasę i jedziemy w kierunku PK9. W Gliniance fotografujemy XVIII-wieczny kościółek.

W Gliniance © djk71


Bez większych problemów odnajdujemy cypel poniżej ruin młyna.

Woda na młyn... © djk71


"Dziesiątka" to "sosna z pieńkiem, NE brzeg jeziora" - pomysł Kosmy trafienia na punkt idealny. Szybko odnajdujemy drzewo.

NE brzeg jeziora © djk71


Kawałek dalej przypatrują nam się bociany.

Ciekawe czy bociany boją się burzy? © djk71


Monika sugeruje zaliczenie jeszcze PK11 ale przekonuję ją, że nie mamy już czasu. Czerwonym szlakiem jedziemy na metę. Gdyby nie kilka przepraw błotnych byłoby bez problemu. W końcu docieramy jednak do mety. Zdążyliśmy.

Na miejscu niespodzianka. Czeka na nas żurek, herbata i ciasto. Tego się nie spodziewaliśmy. Kolejny plus dla organizatorów. W oczekiwaniu na wyniki pogawędki z innymi uczestnikami zawodów, w tym z Niewe. Wszyscy zadowoleni i zachwyceni organizacją imprezy.

Okazuje się, że z 6 na 15 punktów zostajemy sklasyfikowani na 45 i 46 miejscu na 100 startujących. Czyli pierwsza połówka ;) Jak tydzień temu. Oby tak dalej. Wielkie dzięki dla organizatorów i innych uczestników za wspaniałą atmosferę.

Tylko ten wiatr - patrząc po danych w serwisach pogodowych wiało około 40km/h,a w porywach... nawet powyżej 70km/h. Dało się to odczuć.

Kampinoska mordęga

Sobota, 8 sierpnia 2009 · Komentarze(5)
Kampinoska mordęga
Znów w Marianowie u Sabinki, Damiana i Marcelka. Sprawdzić jak sprawują się odpoczywająca tu moja rodzinka. Od wczoraj towarzystwa dotrzymuje im Jacek.

Wczoraj zapowiedzieli mi, że mam wziąć rower więc po śniadaniu i krótkim odpoczynku ruszamy z Jackiem i Damianem do Kampinoskiego Parku Narodowego. Wcześniej sesja z bratem w koszulkach BS :-) Damian chyba kupił za luźną :-)



Chłopcy na szczęście trzymają tempo dostosowane do moich możliwości. Po chwili trafiamy na górkę, która mnie ostatnio pokonała. Dziś… daję radę. Wow! Nawet mi koła nie podniosło do góry jak to się ostatnio działo. Jestem zadowolony.

Jedziemy dalej. Co chwilę mi uciekają ale spokojnie daję swoim tempem radę. Do czasu. Ostatni etap wycieczki do szlak niebieski.

Przed podjazdem znów problem z przerzutką i… pierwsze wzniesienie pokonuję z buta. Za chwilę zjazd… którego się boję. Wąskie, zarośnięte ścieżki, nie podoba mi się. Do tego co chwilę nie mogę podjechać lub boję się zjechać. Brak umiejętności czy… zmęczenie. A może zniechęcenie, bo mi się trasa nie podoba. Pewnie wszystko razem. Przypomina mi się Chryszczata. Oczywiście nie ma tu co porównywać, chyba, że tylko nastrój. Po prostu mi się nie podoba i już. Przez chwilę patrzę jak chłopcy walczą z jednym wzniesieniem na przemian wjeżdżając i zjeżdżając. To co wyprawia Jacek sprawia, że włosy mi na głowie stają dęba. I to mimo mojej łysiny.

Na szczęście niebieska trasa szybko się kończy. Ale i tak dała mi w tyłek. :-(

Dalej asfaltem i prostymi ścieżkami. Przed Roztoką Damian pyta czy odpocząłem. Tak, odpocząłem. W Roztoce skręcamy w las i na pierwszym podjeździe już wiem. Nie odpocząłem. Nie dam rady wspinać się na kolejne podjazdy. Zostawiam chłopaków i wracam asfaltem. Muszę być naprawdę zmęczony skoro decyduję się jechać tym odcinkiem drogi. Nie lubię go nawet jadąc autem. Kierowcy tu szaleją czasami.

Do domu dojeżdżam pół minuty przed nimi ;-)

Ciężko było.


BTW: Wprowadziłem zaległe wpisy lipcowe i sierpniowe - w tym m.in. opis wspaniałej imprezy Młynarz Orient 2009 ;-)

Z chłopakami

Czwartek, 9 lipca 2009 · Komentarze(7)
Z chłopakami
Dziś do południa przegląd wszystkich naszych rowerów. Na tyle na ile byłem oczywiście w stanie. W miarę wszystkie zrobione oprócz nieszczęsnych tarcz Wiktorka. Coraz częściej rozmawiamy o zmianie roweru. Może coś z tego będzie. Kiedyś.

Wieczorem Damian chce mnie wyciągnąć na "niebieski" ale Igor też chce na DŁUGĄ wycieczkę. Chwila wahania i oczywiście wygrywa Igu. Dołącza do nas też Wiktorek. Tak więc mam przejażdżkę w towarzystwie synów.

Dawali mi wycisk mimo terenu, piachu, burków...



Fajnie sobie tak wspólnie pokręcić prowadząc męskie rozmowy.
Igorkowi było mało chciał jeszcze ale pora była wracać i powoli się pakować. Niestety nadszedł czas kończyć urlop w Marianowie. Leniwy, nawet bardzo leniwy ale... bardzo fajny. Żal odjeżdżać.

Po powrocie Wiku zapodał mi fajny kawałek.


Z wariatami...

Wtorek, 7 lipca 2009 · Komentarze(14)
Z wariatami...

Wczoraj wieczorem Damian koryguje mi ustawienia przerzutek, a sobie zakłada jakieś parówki zamiast opon. Dziś pora je przetestować, ale jakoś nie ma kiedy. W końcu wieczorem Igorek zagaduje czy pójdziemy na rower. Prawie w tym samym czasie Damian dostaje telefon z pytaniem, czy nie chce spalić trochę kalorii.

Najpierw więc krótka przejażdżka z dziećmi (Wiktorek również do nas dołącza) początkowo asfaltem, a potem przez las. Staram sie im dotrzymywać tempa ;)

Podjeżdżamy pod dom, gdzie czeka na nas już Czarek. W tym momencie przychodzi mi do głowy pytanie, czy na pewno chcę z nimi jechać, ale jest już za późno... ruszamy...

Tempo spokojne... aż do głównej drogi. Tam Damian rzuca "Zaczekamy przy skręcie na Gawartową..." i tyle ich widziałem. Maratończycy...

Szybko się okaże, że do takiej jazdy muszę dziś przywyknąć - chwilę razem, a potem krótko ich plecy i pusta droga :)

Próbuję jechać tak szybko jak to możliwe ale to i tak wciąż połowa tej prędkości jaką oni osiągają. Jak oni to robią? Skrzyżowanie i... zamiast wracać skręcamy na zachód. Jeszcze dalej? Następne skrzyżowanie i znów zamiast wracać dalej na zachód?

Co oni drogi do domu zapomnieli? Kiedy mijamy Prusy przychodzą mi do głowy lekcje z historii i zaczynam się zastanawiać, czy wyruszyliśmy na jakiś podbój...



W końcu pada zapada decyzja Żelazowa Wola. Uff, tam odpoczniemy. Tak mi się tylko wydawało. Mijamy rozbudowywaną Żelazową i bez chwili postoju jedziemy dalej. Na jednym z podjazdów chłopcy robią kolejny wyścig z cyklu "do znaku". Nic nie mówiąc, kładę się na kierownicy i ruszam za nimi. Oczywiście uciekają mi ale... niesamowite!!! Osiągam prawie 37km/h na podjeździe. Tylko, że po 200-300m takiego podjazdu po prostu umieram. Nie potrafię tchu złapać.

Tym razem długo trwa zanim ich doganiam. Ściemnia się. Jako, że jedyny mam lampki zgłaszam się na ochotnika, że będę obstawiał tyły, żebyśmy byli widoczni ;).

Docieramy do Marianowa. Dałem jednak radę. Uff, co prawda bolą mnie lekko plecy mocno inna część ciała ale dojechałem żywy. Chyba muszę poprawić siodełko, bo ostatnio czuję, że coś jest nie tak...

Dzięki Panowie za wycieczkę, mimo, że szybko (jak dla mnie) to było fajnie.

Kampinoska włóczęga

Sobota, 4 lipca 2009 · Komentarze(7)
Kampinoska włóczęga
Wczoraj wieczorem Scrubby proponuje wspólną przejażdżkę jak będę miał chwilę. Krótka rozmowa na gg i jesteśmy umówieni na... 6 rano. Dopiero potem zastanawiam się, czy to dobry pomysł. Trudno już się umówiliśmy.

Rano wstaję, śniadanko, szybka lustracja netu i już jestem w Lesznie. Maciej już czeka. Bez gadania ruszamy znaną mi już trasą w stronę Julinka i Łubca. Jak na mnie mkniemy szybko. Chyba pierwsi tą trasą dzisiejszego dnia, bo... zbieramy wszystkie pajęczyny na twarz. Do tego gałęzie jeszcze nie obudzone wiszą wyjątkowo nisko i co chwilę dostaję po kasku. Zastanawiam się jak to znosi Scrubby jadąc z gołą głową.

Wjeżdżamy na czerwony szlak i zaczynają się poszukiwania żółtego. Kiepsko nam to idzie. GPS też nie do końca jest przekonany gdzie chce nas poprowadzić. Zaczynam żałować, że nie wziąłem mapy, którą Sabinka chciała mi dać.

W końcu Maciek wyciąga swoja mapę i jesteśmy jakby bliżej celu.



Jakby, bo przedzieramy się przez jakieś błota, bagna, pokrzywy, by w końcu wylądować u jakiegoś gospodarza na podwórku, gdzie wita nas kilka burków. Jeszcze jedno podwórko i jesteśmy na asfalcie w Górkach.

Stara Dąbrowa, schronisko ZHP i znów wjeżdżamy w teren.
Przy wjeździe kamień upamiętniający pierwszą wycieczkę PTTK w 1907 roku.
Jak widać nie zdążyłem odciąć jeszcze numerka po Bike Oriencie :)



Dalej laskiem dojeżdżamy do Leoncina. Śliczny kościółek, ale nie zrobiłem fotki licząc, że pstryknę ją jak będziemy wracali.

W przerwie na zakupy dowiaduję się co piją lokalni bikerzy. Dobry wybór. Niepasteryzowane - rzadko spotykane.



Maciej czyści rower - dziwne, trochę się ubrudził i już go poleruje.



Wkrótce się okaże, że to był dobry wybór. Mój rower po kąpieli wodno piaskowej zaczyna śpiewać. Koszmarny dźwięk.

Wracamy asfaltem. Po kilku kilometrach skręcamy... na strzelnicę... na własne ryzyko - "grozi śmiercią lub kalectwem". Nie jestem pewien czy to dobry wybór. Na szczęście wjeżdżamy tylko kilka metrów. Żebym zobaczył pustynię. Pustynię gdzie kręcono m.in. "Operację Samum".



Przecinamy trasę 579 - już się bałem, że będziemy tędy wracać, nie lubię tej drogi. Po drodze widać rozbite auto, ale wyglądało bardziej, że film kręcą niż, że to był wypadek.

Dalej znów terenem. Bodajże nad Kanałem Łasica śluza z dziwnym, ale jakże mi bliskim graffiti.



W Wierszach chwila zadumy nad tymi co walczyli o naszą wolność.





Przejeżdżamy obok Ławskiej Góry i robimy przerwę w Roztoce.
Wcześniej oglądamy efekt jednej z ostatnich burz.



Z Roztoki już znana mi drogą wracamy do domu. Okazuje się, że postój choć sympatyczny, dał mi się we znaki i tempo było znacznie wolniejsze.

W Lesznie żegnamy się. Dzięki Maćku za wspaniały poranek. Fajnie było Cię poznać i fajnie było pojeździć. Mam nadzieję, że to nie ostatni raz.

BTW: Kilometrów może byo trochę więcej ale coś mam chyba źle ustawiony licznik. Miejscowości też mogłem pomylić ale w większości tych miejsc byłem po raz pierwszy... ;-)