Wpisy archiwalne w kategorii

małopolskie

Dystans całkowity:2853.44 km (w terenie 775.07 km; 27.16%)
Czas w ruchu:225:19
Średnia prędkość:12.66 km/h
Maksymalna prędkość:71.63 km/h
Suma podjazdów:12286 m
Maks. tętno maksymalne:200 (108 %)
Maks. tętno średnie:173 (88 %)
Suma kalorii:40470 kcal
Liczba aktywności:54
Średnio na aktywność:52.84 km i 4h 10m
Więcej statystyk

Transjura 2013, czyli porażka i sukces

Piątek, 5 lipca 2013 · Komentarze(19)
Uczestnicy
Transjura 2013, czyli porażka i sukces

Transjura - 185km w 24h i 2500m przewyższeń Szlakiem Orlich Gniazd. Start w Częstochowie, meta w Krakowie.
Niby niewiele, ale przeczucie mówi, że wcale nie musi być łatwo. Decydujemy się z Amigą pojechać samochodem do Krakowa, tam zostawić auto i rzeczy na powrót, a sami ruszymy do Częstochowy pociągiem.

Transjura 2013 © djk71


Około południa meldujemy się w krakowskim oddziale ETISOFTU. Krótkie, jak zawsze sympatyczne rozmowy (niestety nie starcza czasu na kawę) i czas poskładać rowery, przebrać się i spakować. Ruszamy na azymut, ale bez większych problemów docieramy po chwili na dworzec.

Wsiadamy do wagonu, zaraz po nas docierają tam Zdezorientowani i… zaczyna się oberwanie chmury i burza.

Zapowiedź dzisiejszego maratonu? © djk71


Udało nam się. Wszyscy jednak wiemy, że to zapowiedź tego co nas czeka wieczorem. Prognozy mówią, że będzie cały czas lało i grzmiało. Zobaczymy.

Jeszcze czyste © djk71


W Częstochowie rejestracja, okazuje się, że jako jeden z sześciu zawodników dostanę GPS loggera i będą śledzili online moją jazdę. Dochodzę do wniosku, że patrząc na moją kondycję to chyba po to żeby wiedzieli gdzie padnę i skąd mnie zabrać :-)

Rowery gotowe © djk71


Niektórzy już przed startem wiedzą, że łatwo nie będzie...

Pech przed startem, czyli potem już będzie tylko lepiej © djk71


Obiadek, ostatnie zakupy i "piwko" na Starym Rynku. Sporo czasu do startu więc te 2% może wywietrzeje :-)

Piwo, czy oranżada? © djk71


W międzyczasie jeszcze raz analiza opisu trasy i punktów kontrolnych. Kilka punktów jest opisanych (narysowanych), to te bezobsługowe, gdzie sami będziemy musieli perforatorem podbić kartę żeby zaznaczyć swą obecność. Pozostałe punkty są w nieokreślonych miejscach, są za to na nich sędziowie. Trzeba więc jechać zgodnie z opisem trasy, bo ominięcie punktu oznacza… dyskwalifikację.

Zaraz jedziemy na start © djk71



Ostatnie przygotowania pod szkołą, gdzie jest baza, rozmowy z nielicznymi tym razem znajomymi i ruszamy na miejsce startu - Stary Rynek.

Początek Rowerowego Szlaku Orlich Gniazd © djk71


Dziwna jest Częstochowa, dawno tu nie byłem, ale wygląda na dość zaniedbaną i przede wszystkim zupełnie nie nastawioną na turystów. Może pielgrzymi mają inne potrzeby, ale dziwnie to wygląda.

Dwudziesta pierwsza. GPS ląduje w kieszeni i możemy ruszać. W sumie staruje około 150 osób, dwie trasy piesze i jedna rowerowa. Najpierw ruszają rowerzyści. Do granic miasta jedziemy w asyście policji, tam zaczyna się pierwsza walka, czołówka nadaje niezłe tempo, reszta próbuje im dotrzymać kroku (koła), pytanie jak długo. Nie lubię takiej jazdy, gdzie jest tłum bo wtedy szybko się rozpraszam i zamiast kontrolować mapę poddaje się instynktowi stada. Na szczęście im dalej tym grupki coraz mniejsze.

Choć to wyścig to nie możemy się oprzeć szybkiemu zdjęciu na rynku w Olsztynie.

Olsztyn nocą © djk71


Niestety większość trasy w nocy więc nie będzie wielu szans na zdjęcia zamków. Chwilę później rozpędzamy się za bardzo i przegapiamy zakręt szlaku. Trzeba się cofnąć. Teraz nie mamy wątpliwości. Pierwsze piachy… będzie ich sporo. Kawałek dalej chwila wahania przy zjeździe z asfaltu. Szybka analiza i jest szlak. To nie ostatni punkt, gdzie zawodnicy stoją bezradnie patrząc co zrobią inni, a potem ich wyprzedzają i jadą, aż do następnego wątpliwego punktu. Nie lubię tego. Denerwuje mnie jak ktoś się na kimś wozi nie próbując samemu myśleć.

Pod drodze śliczne kościółki, ale nie ma czasu na focenie. Dość szybkie tempo. Mijamy kolejny punkt kontrolny, gdzie słyszymy, że dalej jest prosto i wystarczy trzymać się czerwonego szlaku. Gdyby tylko były jakieś oznaczenia… znów minięcie skrętu, na szczęście szybko zauważony błąd i powrót na właściwe tory.

Błyska się, ale jeszcze nie leje.

Na punktach pełen wypas, wszędzie woda, drożdżówki, wafelki, banany, paluszki…

W terenie piach zaczyna pokazywać co potrafi, nie ma chyba osoby, która choć kawałek nie musi podprowadzać rowerów. Co chwilę też ktoś zalicza glebę. Mój rower też leży, mnie się udaje odskoczyć. W wielu miejscach nie widać oznaczeń szlaku rowerowego i trzeba się posiłkować biegnącymi równolegle innymi szlakami, najczęściej pieszymi.

Mirów, Bobolice i… w końcu pada… mało… leje…
Podjazd na Morsko daje nieźle w kość. Na zjazdach znów jestem odważniejszy. Pada więc okulary mokre, czyli niepotrzebne. Lądują w kieszeni więc mniej widzę… czyli nie widzę przeszkód pod kołami :-)

4:00 Jesteśmy pod zamkiem w Ogrodzieńcu. Jeszcze nigdy tu nie byłem, gdy… nie ma nikogo oprócz nas. Już wiemy, że nie uda się dojechać do mety w 12 godzin (tak jak marzyliśmy), ale 15 jest wciąż w zasięgu ręki (kół).

Mijamy Ryczów, i w końcu chwila przerwy pod zamkiem w Smoleniu. Dopiero pół trasy za nami, a czuje już spore zmęczenie. Piaski dały nieźle popalić. Wymiana baterii w GPS-ie, posiłek i jedziemy dalej.

W Górach Bydlińskich łapie nas potworna ulewa i burza. Trzaska coraz mocniej. Chyba obaj czujemy spory dyskomfort. Góry, las i zero schronienia. Byle zjechać gdzieś do dołu i znaleźć jakąś wiatę, przystanek. O dziwo nowe opony nawet w tych warunkach dają radę. W końcu asfalt, leje jak diabli i… zero miejsca do schowania się. Szlak znów kieruje nas do lasu i w górę. Mimo burzy jedziemy. W Krzywopłotach jest przystanek. Spotykamy tam jeszcze jednego zmokniętego z numerkiem :-) Chwila odpoczynku i ruszamy.

Napędy szaleją. Nie da się tego słuchać. Amiga się dziwi, że one jeszcze działają. Działają… przez następne… 50m.

Mam krótki łańcuch © djk71


Kolejny przymusowy postój.

W Rabsztynie na punkcie są orzeszki… jaka miłą odmiana po drożdżówkach. To znaczy te też tu są, ale już nie możemy na nie patrzeć :-)

Ruiny zamku © djk71


W Olkuszu musimy zrobić przerwę. Podwójny burger i kawa na stacji działają cuda. Jesteśmy kompletnie przemoczeni.
Wyrzucam pół mapy, kawałek po kawałku… tyle ile udaje się wyciągnąć z mapnika…

W Paczólkowicach chyba budzimy sędziego :-)

Sędzia śpi? © djk71


Krzeszowice to zgodnie z sugestią Darka lody… Ja wybieram poziomkowe, samba cafe (o ile pamiętam) i maślankowe… pyszne.

Mijamy Tenczynek, Rudno i… na znakach widzimy, że do Krakowa jest 27km, do mety pewnie trochę więcej, może 30, może 40. Jest jedenasta. Jak się potem okaże to będzie najdłuższy odcinek na całej trasie. Piękna droga przez las, bez samochodów (zresztą tych na całej trasie niewiele widzimy- przez pierwsze 100km minęło nas może z dziesięć samochodów). Pod Bukową Górę nie mam już siły nawet na próbę podjazdu. Pcham rower.

Chwilę przed Brzoskiwnką oznaczenia szlaków giną. Na chwilę się pojawiają, a potem znów giną. Powinien być niebieski pieszy i nasz czerwony, a nie ma nic. Niby jesteśmy pewni, że jedziemy właściwą drogą, ale brak oznaczeń niepokoi. Odcina mi prąd zupełnie. Mam dość, ale wiem, że do godziny 21-ej dotrę do mety :-) W końcu Kleszczów i mieliśmy rację, to była dobra droga.

Ostatni punkt z obsadą sędziowską i ostatni punkt z bufetem. Potrzebowałem go. Siły wracają. Dojazd do Szczyglic i teraz już miasto. Oczywiście gdzie się da szlak prowadzi z dala od głównych dróg. Tu już głównie Darek nawiguje, bo na mojej mapie już nic nie widać. Dopiero w samej końcówce przejmuję pałeczkę i dojeżdżamy do stadionu WKS Wawel.

Jesteśmy na mecie. Zmęczeni. Jest 14:17. Przed wszystkim zmęczeni, ale też zadowoleni. Z jednej strony te ponad 17 godzin (na 24 jakie mieliśmy do dyspozycji) to więcej niż zakładaliśmy, z drugiej strony jednak nie doceniliśmy trasy na etapie planowania i teraz jesteśmy zadowoleni, ze tak czy owak dojechaliśmy. Jak się na mecie dowiadujemy część zawodników jeszcze w terenie, a część się wycofała. Najlepszy z zawodników ponoć był na mecie po 7-ej. W ponad dziesięć godzin… ładnie, ale cyborgi są na każdych zawodach ;-)

Potem z komunikatów na stornie organizatora czytamy:

Blisko 60% odsiew mówi za siebie. Burze kilkugodzinne i opady totalne - tylko tyle powiem teraz.

Szybkie mycie, posiłek, kąpiel rowerów.

Wielostrumieniowo © djk71


Kilka zdań wymienionych z innymi zawodnikami i trzeba jeszcze zrobić parę kilometrów po mieście w drodze do auta. Jeszcze tylko spakować rowery, przebrać się i…. Duża kawa na stacji przed podróżą do domu :-)

Podsumowując, było… świetnie. Cieszę się, że pojechaliśmy. Co do trasy to jest świetnie poprowadzona, dużo gorzej oznaczona - jadąc bez mapy łatwo się w wielu miejscach zgubić. Co ciekawe najgorzej chyba jest przed samym Krakowem. Szkoda, że nie było okazji do robienia zdjęć, bo duża część trasy nocą, ale gdyby start był w dzień i dopadło by nas słońce to też by było ciekawie… :-)
Świetnie zaopatrzone bufety, choć na przyszłość to na każdym punkcie mógłby być inny rodzaj drożdżówek :-) I szkoda, że GPS-y nie zadziałały tak jak powinny.

Było świetnie :-) Pewnie wrócimy na trasę jeszcze niejeden raz, ale teraz już głównie turystycznie. I wtedy pewnie trzeba będzie to rozbić na kilka dni. A sportowo... za rok... kto wie ;-)

Dla statystyki, info z samej trasy (reszta to dojazdy):
Dystans: 195,59km
Czas: 13:10h

III Wiosenna Odyseja Miechowska, czyli pot, pech i podjazdy

Niedziela, 19 maja 2013 · Komentarze(12)
Uczestnicy
III Wiosenna Odyseja Miechowska, czyli pot, pech i podjazdy

Na zakończenie aktywnego weekendu, po piątkowym zwiedzaniu bunkrów i wczorajszej pieszej wycieczce po Beskidzie Małym, dziś jedziemy do Miechowa. Przed nami kolejna impreza Pucharu Polski w Maratonach Rowerowych na Orientację. 100km w 6 godzin, czyli wydaje się, że trasa powinna być prosta i szybka. W domu opowiadałem Darkowi, że tu jest w sumie trochę pagórków, ale powinno być spoko. Im bliżej bazy jesteśmy, tym mniej mi Darek w to wierzy :-)

Jesteśmy odpowiednio wcześniej żeby zdążyć się przygotować i pogadać chwilę ze znajomymi.

Firmowe koszulki zostały zauważone ;-) © djk71


Jeszcze krótka przejażdżka po centrum.

Bazylika Grobu Bożego © djk71


O 10:00 dostajemy mapy, słuchamy wyjaśnień i startem honorowym wokół miechowskiego rynku rozpoczynamy kolejny dzień zmagań z pomysłami organizatorów, ale przede wszystkim chyba z samym sobą.

Przed nami 22 punkty. Liczymy ile średnio czasu potrzebujemy na każdy z punktów i jedziemy.

PK2 - skraj lasu
Już na początku widać, że nawet Ci, którzy na wstępie wybrali ten punkt do zaliczenia, mają różne koncepcje jego zdobycia. Na punkt z kilku stron dociera wielu zawodników więc z jego namierzeniem nie ma problemu.

PK3 - jar
Po drodze Darek orientuje się, że zgubił licznik. Nie wracamy, może ktoś znajdzie. Dojeżdżamy bezbłędnie do punktu. Trochę ekwilibrystyki wymaga dostanie się do lampionu od naszej strony ale daję radę. Ruszając dalej zrywam łańcuch :-(
Tracimy chwilę na jego spięcie.

PK5 - krzyż
Od organizatorów mamy informację, że punkt jest w innym miejscu niż na mapie, ale wydaje się być prosty. I byłby gdybyśmy sobie obaj, zupełnie niezależnie, nie ubzdurali, że jesteśmy już jeden zakręt dalej. Szybko jednak orientujemy się, że popełniliśmy błąd, ale mając w pamięci zjazd z przed chwili nie uśmiecha nam się powrót. Zdobędziemy punkt z innej strony. Wybieram ścieżkę i… po chwili brniemy czymś co jest raczej mocno zarośniętym dniem strumyka niż ścieżką, w końcu docieramy na jakieś pole.

Stamtąd przyszliśmy © djk71


Jeszcze chwila przedzierania się i jesteśmy przy punkcie.

Jest punkt © djk71


PK4 - jar
Jedziemy dalej. Czuję, że lekko rzuca mi tylnym kołem. Szybka kontrola i… jest… najprawdopodobniej kolec akacji. Kolejna strata czasu.

Kto znajdzie punkt? © djk71


Punkt odnaleziony bez problemu, choć jakby nie wszystkie ścieżki są na mapie.

PK6 - doły
Chwilę przed punktem trzecia awaria. Tym razem Amiga zmienia dętkę. Też kolec, pewnie pamiątka z przedzierania się przez krzaki przed piątką.

Trzecia dziś awaria © djk71


Jest punkt, ale kontrola czasu mówi, że mamy już godzinę w plecy w stosunku do założeń.
Mimo opóźnienia, awarii, podjazdów - nie daje nam to do myślenia i zamiast już tu korygować trasę wciąż planujemy zebrać wszystko.

PK7 - leśna droga
Mamy spore wątpliwości, czy punkt był tam gdzie się go spodziewaliśmy, ale w końcu odnaleźliśmy go. Wyjazd z punktu strasznie mnie męczy. Do tego wyjeżdżamy w nieco innym miejscu niż się spodziewaliśmy. Jakaś dziwna ta mapka tutaj.

PK22 - leśna droga
W okolice punktu dojeżdżamy bez problemu, gorzej jest z samym punktem. Najpierw sprawdzamy inną ścieżkę, oglądając przy okazji efektowną wywrotkę Tymoteuszki. Dobrze, że jej się nic nie stało. Po chwili znajdujemy punkt na sąsiedniej ścieżce.

PK11 - młodnik olchowy
Mijamy młodnik, ale mapa wskazuje, że punkt powinien być dalej. Tylko, że dalej to… środek pola. Chwila dyskusji i wracamy. I dobrze, bo tam był punkt. Punkty zaznaczone tak, że… no comments.

Bufet
Przed kolejnym punktem trafiamy na bufet. Pyszna drożdżówka, uzupełnienie bidonów izotonikiem i analiza mapy i… zegara. Już nie wiem ile mamy straty czasu, ale wiemy, że mamy go dużo za mało. Do tego do bazy daleko. Korekta trasy, ale… zbyt mała.

PK21 - skałki po kamieniołomie
Bez problemów docieramy do punktu, gdzie okazuje się, że… zgubiłem kartę startową.

Skałki przy kamieniołomach © djk71


Myślałem, że limit pecha już wyczerpaliśmy. Wracam do bufetu, bo podejrzewam, że tam mi wypadła. Na szczęście jest, ktoś ją tam znalazł. Dzięki. Będę musiał kolegom podziękować na mecie.
Wracam na punkt, gdzie okazuje się, że zgubiłem również bidon. Na szczęście został odnaleziony przez Tymoteuszkę i Darek już go wiezie.

PK17 - opuszczone gospodarstwo
Tu punkt też jest przesunięty, bo gospodarstwo już nie jest opuszczone. Chwilę szukamy go nieco wyżej niż jest on faktycznie, ale po chwili para, z którą się mijamy od jakiegoś czasu naprowadza nas właściwe miejsce.

PK16 - ślady grodziska
Nie chcę jechać na ten punkt bo… znów się oddalamy, a czasu już coraz mniej, a poza tym mam wrażenie, że znów trzeba się będzie przedzierać do punktu przez jakieś pole. Ale w końcu ulegam namowom i jedziemy.

Co jest za strumykiem? © djk71


Wjeżdżamy w teren, niebieski szlak i… wcale nam nie przeszkadza, że nie widać ani oznaczeń szlaku, ani strumyka… Brniemy pod górę równoległą ścieżką. Kolejna strata czasu. Wracamy i teraz już wjeżdżamy na właściwą drogę. Jest Psia Skała, ale gdzie grodzisko? Okazuje się, ze jest chyba na skale. Nie mam siły się wspinać. Jest stromiej niż na wczorajszej pieszej wycieczce w Beskidach. W końcu jest punkt. Jeszcze tylko zejście, też nie łatwe.

A rowery są na dole © djk71


Do mety
Rzut oka na zegarek - jest szesnasta. Czas mamy przedłużony do 17, ale to i tak mało, bo wydaje się, że mamy około 30km do bazy. Możemy się spóźnić o 30 minut, ale wtedy za każdą minutę spóźnienia dostajemy 5 minut kary. Po tym czasie jesteśmy NKL :-(

Jedziemy szybkim tempem. Za szybkim, jak 1000m podjazdów, które mamy za nami, jak na temperaturę około 30 stopni.
Pewnie jest trochę mniej, ale tyle pokazuje mi termometr i opalenizna na rękach. Szybkie uzupełnienie bidonów i spotykamy Grzesia, który jadąc w przeciwną stronę coś krzyczy o limicie czasu. Tylko gdzie on jedzie? Potem się okaże, że też do bazy tylko inną drogą.

Siedemnasta. Już jesteśmy spóźnieni, pytanie czy zdążymy w doliczonym czasie? Czuję ból głowy, zaczyna mi być chyb niedobrze, ale walczę. Docieramy na metę o 17:24. Czyli 2 godziny kary :-( Ale jesteśmy klasyfikowani :) Do tego minuty karne za niezdobyte 11 punktów. Masakra :-(

Na mecie
Jedzonko, jak zawsze tutaj dużo :-)
I z rozmów ze znajomi wynika, że nikt nie zdobył kompletu. Zbyszek, który wygrał ponoć nie zaliczył 3-4 punktów, reszta z czołówki ma ponoć 7-8 punktów w plecy. Czyli nie tylko nam tak poszło. Wszyscy klną na rozmieszczenie punktów. Organizator sam przyznaje, że nie dość, że punkty nie były w samym centrum kółka, to jeszcze zdarzyły się takie, które były poza. Sam ich ponoć nie mógł odnaleźć kiedy chciał je oznaczyć. Trochę porażka, ale dobrze, że miał tego świadomość i przeprosił uczestników za to. Zdarza się.

Zmęczony, spalony (ręce w kolorach , ale po raz kolejny zadowolony, że daliśmy z siebie wszystko. I pełen nadziei, że limit pecha na ten sezon już wyczerpaliśmy.

Odyseja 2012 - dzień drugi

Niedziela, 7 października 2012 · Komentarze(24)
Odyseja 2012 - dzień drugi
Po wczorajszym pierwszym dniu Odysei szybko usnąłem. Dawno tak się w nocy nie męczyłem. Choć usnąłem natychmiast po wejściu do śpiwora, to budzę się wielokrotnie w nocy. To zmęczenie. Kiedyś nie znałem tego uczucia. Wydawało mi się, że jak ktoś jest zmęczony to śpi jak zabity. Od jakiegoś czasu już wiem, jak człowiek się może męczyć w nocy będąc zmęczony.

Poranek budzi nas niską temperaturą i deszczem. Oj, będzie się działo. Dowiadujemy się, że trasa zostanie skrócona. Ponoć większość tak chciała. Ciekawe, że wczoraj rozmawiałem tylko z mniejszością...

Nic to, mapy w rękę, szybki plan i ruszamy z Amigą na nierówną wojną z błotem i chłodem.

PK2 - Skrzyżowanie dróg leśnych
Ruszamy wraz z dużą grupą zawodników, jednak za torami większość skręca w prawo, a my w lewo w kierunku Bramy Zwierzynieckiej.

Brama Zwierzyniecka © djk71


Dojeżdżamy do kopalni i zonk :-( Wybrana przez nas droga zupełnie zarośnięta. Parę minut straconych na szukanie rozwiązania, kilka kolejnych na objazd. Nieźle się zaczyna. Do tego na zjeździe już nic nie widzę, okulary nie dość, że ociekają wodą to jeszcze parują. Nic nie widzę. Jakimś cudem zjeżdżam, by po chwili dotrzeć do punktu. Okulary lądują w kieszeni, co oznacza, że znów widzę mniej niż powinienem.

PK1 - Skrzyżowanie ścieżek
Tu docieramy bez przygód.

PK4 - Rów
Wieczorem znajomi namawiali mnie na Harpagana. Pa jedzeniu i kąpieli nawet zaczęły mi krążyć po głowie takie myśli. Teraz jednak widzę, że musiałem być bardzo zmęczony biorąc pod uwagę udział w kolejnych zawodach. Dziś na każdym podjeździe prawie umieram. Masakryczna kondycja. :-(
Punkt odnaleziony bez problemu.

PK5 - Szczyt jaru
Tu podjazd daje mi strasznie w tyłek. U góry popas i szybka decyzja o rezygnacji z PK8 - w moim tempie i tak nie zdążymy zaliczyć wszystkiego.

PK6 - Róg lasu, ścieżka
Jedziemy na azymut, po wyjeździe na asfalt lekka dezorientacja. Tablice miejscowości wcale nam nie pomagają, ale po chwili odnajdujemy się i bez problemu docieramy do szóstki. To bufet. Dobre ciacha, tylko kawy nie podawali :)

Bufet © djk71


PK9 - Drzewa na miedzy
Szybko asfaltem, tylko przed samym punktem mała ślizgawka.

PK7 - Pod skałą, wschodnia ściana
Choć szlak niebieski zaprasza by podjechać nim pod punkt, my decydujemy się dojechać tam od strony autostrady. Wybór dobry, tylko punktu nie widać. Efekt podobny jak dzień wcześniej. Szukamy nie przy tej skale co potrzeba. Tracimy mnóstwo czasu.

Pod skałą © djk71


PK3 - Pd-wsch róg polany
Jeszcze tylko jeden punkt i koniec.
Punkt wydaje się być prosty, ale zmęczenie sprawia, że mijamy skręt do lasu. Po chwili wracamy, ale nie zauważamy, że wjeżdżamy do niego inną ścieżką niż nam się wydaje. Szukamy punktu, a jego nie ma. Nagle orientujemy się, że zostało nam mało czasu, a meta jeszcze daleko. Wiemy już jaki zrobiliśmy błąd i może warto by było się cofnąć i tym razem znaleźć punkt, ale moja kondycja podpowiada mi, że może liczyć się każda minuta. Wracamy.

Dogania nas ekipa, z którą szukaliśmy trójki. Znaleźli ją, ale oni mają więcej sił niż ja. Jedziemy razem w stronę mety, ale ja robię to już resztkami sił. Do tego zamknięty przejazd kolejowy, przeciskanie się między zaporami... szaleństwo. Na metę docieramy na pięć minut przed zamknięciem. Jesteśmy sklasyfikowani na siódmym miejscu. Słabo, ale czego można było wymagać jak się nie ma siły.

Grunt, że zabawa była świetna. Dzięki Darku za towarzystwo, sorry za zamulanie, ale więcej nie byłem w stanie dać z siebie w ten weekend.
Dzięki organizatorom za świetną organizację i fantastyczną atmosferę. O ciasteczkach nie wspomnę :-)
Dzięki wszystkim, z którymi miałem okazję zamienić choć parę słów, czy to w bazie, czy na trasie... Fajnie Was było spotkać...

Po przyjeździe do domu odstawienie roweru, szybka kąpiel, obiad, garnitury do auta i kierunek Poznań. Jeszcze tylko szybkie czyszczenie roweru i... niespodzianka...

Dał radę... © djk71


Dobrze, że dojechałem do mety, bo nie byłoby już czasu na skucie łańcucha.

Odyseja 2012 - dzień pierwszy

Sobota, 6 października 2012 · Komentarze(9)
Odyseja 2012 - dzień pierwszy

Po wczorajszej rozgrzewce mam mieszane myśli, co do dzisiejszej trasy. Obawiam się, że będzie ślisko, niebezpiecznie, stromo. Zobaczymy. Mimo to nastroje wesołe. Fajnie zobaczyć wielu dawno niewidzianych znajomych, fajnie było spotkać tych, których do tej pory znało się tylko z sieci.

Niestety rano nie ma czasu na dłuższe pogawędki. Odprawa, rozdanie map i… czas zacząć zabawę. Szybka analiza mapy i ruszamy z Amigą w drogę.

PK25 - Krzyż
Nie myliliśmy się z podjazdami. Są :-) Jedziemy spotykając innych zawodników, jednak po zjeździe w teren większość wybiera inny, objazdowy wariant. My przez pole. Jakoś się jedzie tylko… krzyża nie ma. Wydaje nam się, że odmierzyliśmy dobrze odległość. Cofamy się nieco i próbujemy na przełaj.

Znajdziemy go... © djk71


Efekt- podrapane ręce i nogi. W końcu jest. Była droga w lewo ale… kilkadziesiąt metrów za zakrętem. Nasz błąd? Pewnie tak. Mamy pierwszy punkt.

Amiga dziękuje za odnalezienie punktu? © djk71


PK21 - Skrzyżowanie dróg
Jest ciepło. Około 20 stopni, dobrze, że ubrałem się "na krótko". Punkt odnaleziony bez problemów.

Obok punktu © djk71


PK20 - Skrzyżowanie dróg
Tak mocno się skupiam na szukaniu dalszej drogi, że o mały włos nie ominąłbym punktu w Płokach. Na szczęście Darek czuwał.

PK19 - Źródło
Tu chwila zagubienia, mapa swoje, drogi swoje, a my swoje. W końcu ruszamy zgodnie ze wskazaniami szlaku rowerowego. Jest punkt. Jeszcze tylko trzeba do niego… dojść… :-) Jest tam co prawda szlak rowerowy, ale nie przekonał nas do zjazdu…

Zielony szlak rowerowy © djk71


PK18 - Skrzyżowanie dróg
Jako, że na poprzednim skrzyżowaniu mieliśmy problem z uzgodnieniem mapy i terenu decydujemy się pojechać do punktu mieszczącego się przy dawnej Pustyni Starczynowskiej asfaltem przez Żuradę. Jak się potem okaże, to był dobry pomysł - inni brnęli po ośki w piachu.

Na pustynię? © djk71


PK17 - Skrzyżowanie drogi i przecinki
Wracamy drogą, którą przyjechaliśmy i… mam odcięcie prądu :-( Lądujemy w sklepie, uzupełnienie zapasów i energii i jedziemy dalej. Zostaję też posądzony o przynależność do bractwa rycerskiego… Hmmm… Punkt odnaleziony bez problemu.

PK16 - Skrzyżowanie ścieżek
Dużo tych skrzyżowań. Tu zaskakuje nas asfaltowa droga zamiast ścieżki. Kompas, mapa, linijka i skręcamy. Dobrze. Po chwili jesteśmy na punkcie. W tym samym czasie dociera tu kilka innych osób.

Droga... © djk71


PK15 - Róg młodnika
Małe dylematy przy wyjeździe z poprzedniego punktu, a potem przy szukaniu skrętu w lewo. Na szczęście znów wybieramy dobrze. Punkt odnaleziony bez pudła. Na dole jakaś parka walczy z awarią ale nie potrzebują naszej pomocy.

Inni zgubili rowery...

Mnie rower nie potrzebny © djk71


A nam się tu podoba...

Jura © djk71


PK23 - Skała, Pd. Podnóże
Zjazd w dół, asfalt i… skręcamy inaczej niż reszta - pod górkę :-) Potem zielony szlak i skała. Skała jest, ale ponieważ podjeżdżamy od strony północnej to chwilę zajmuje nam odnalezienie lampionu.

Jest skała... Tylko gdzie punkt? © djk71


Tym bardziej, że jest on… przy następnej skale :-)

A to ta skała... © djk71


PK24 - Droga leśna
Mało czasu, jeszcze mniej sił (mówię o sobie) decydujemy się zaliczyć jeszcze tylko jeden punkt. Powinno był łatwo, przy żółtym szlaku. Przy źródełku koledzy życzą nam dobrej zabawy ostrzegając, że żółty szlak będzie bohaterem tego odcinka.

Zimna woda © djk71


Amiga zastanawia się czy wobec tego jest po co jechać dalej... ;-)

Jechać dalej? © djk71


I jest dziwnie. Szlak pojawia się i znika. W końcu trafiamy na miejsce, które pokrywa się z mapą! Co za odmiana na tym szlaku :-) Po chwili jest też punkt.

Jeszcze rzut oka na okolicę...

Plac zabaw © djk71


Fajne drogi © djk71


Czas wracać. Jestem tak zmęczony, że nawet mi nie w głowie zakupy, mam ochotę się tylko położyć.
Jednak tuż po wjeździe na metę nasz współspacz ratuje nas puszką złocistego napoju. Do tego jedzonko i jest lepiej. Są siły żeby troch ę posiedzieć z resztą. Trochę, bo jutro czeka mnie bardzo długi dzień, w związku z tym idę spać trochę wcześniej niż reszta.

Brakowało mi tego. Uwielbiam to, to wszystko: zawody, adrenalinę, zmęczenie, towarzystwo… Brakowało mi tego bardzo…

Krótko przed Odyseją

Piątek, 5 października 2012 · Komentarze(4)
Krótko przed Odyseja
Krótka przejażdżka przed jutrzejszą Odyseją. Krótka, ale wystarczająca żeby zobaczyć, ze łatwo nie będzie. Ani pod górę, ani z góry. Z góry najprościej na tyłku. Sprawdziłem :-) Na szczęście bezboleśnie. Po chwili Amiga tylko zapytał: Po czym my jedziemy? To jest kisiel?

Iskry spod kół

Niedziela, 14 sierpnia 2011 · Komentarze(11)
Iskry spod kół

Jako, że wczoraj było wesoło, a ja potrzebuję odreagować z ochota przystaje na propozycję wyjazdu na Jurę.
Do tego jest pomysł żeby w ramach rozgrzewki pomóc Kosmie w remoncie. Umawiamy się z Amigą w pociągu i jedziemy do Dąbrowy Górniczej Ząbkowice. Stamtąd już rowerkami do Łośnia. Trafiamy na śniadanie i… brak pracy dla siły fachowej. Trudno :-) Na początek Pustynia Błędowska. Jestem tu już kolejny raz ale za każdym razem jestem pod wrażeniem.

Pustynia Błedowska © djk71


Dalej kierunek Rodaki i po drodze… Amiga nabiera nowych doświadczeń ;) I lepiej poznaje swój rower ;-)

To w końcu pieszo czy rowerem? © djk71


Górki i piaski :-) Przystanek Żelazko. Darek coś mówi o osobie, która podsunęła nam pomysł tej trasy :-)

Kawałek dalej podziwiamy strażnicę w Ryczowie…

Ciekawe jak się tam wchodzi © djk71



I jedziemy w stronę Ogrodzieńca. Jedzie się coraz fajniej, co nie znaczy, że łatwiej.

Niby klasyka ale jednak fajnie © djk71


Pod zamkiem tłumy ludzi.

Tam też wchodzą? © djk71


Chwila przerwy i decydujemy się jechać dalej w stronę Góry Birów.

Dalej wymyśliłem ruiny fabryki eternitu i cementowni ale wybieram mocno okrężną trasę. Warto było ;-)

Wow... © djk71


Niestety ruiny już chyba zagospodarowane więc nie ma co oglądać. W drodze z Józefowa trafiamy na ruiny dawnej Prochowni.

Niewile pozostało © djk71


Zaczynamy czuć głód. Znajdujemy jakąś przystań ale jedyne co udaje nam się tam sensownego kupić to cheeseburgery. Dobre i to.

Teraz na górę Chełm. Oczywiście nie szlakiem tylko inną drogą, która… jest nieco piaszczysta i zrywa przez końskie kopyta. Było się gdzie spocić. Trafiamy na szlak, który po chwili się urywa. Trudno. Zaliczymy tylko zbocza góry. Wyjeżdżamy w Hutkach - Kankach i stamtąd już asfaltem.

W Mitręgach niespodziewanie na zjeździe nie czyniąc niczego nadzwyczajnego… po raz pierwszy w życiu zrywam łańcuch, który wpada mi pod tylną oponę i w ten sposób kontynuuję zjazd próbując się zatrzymać. Amiga twierdzi, że tylko iskry mi spod kół leciały. Trochę strachu się najadłem kiedy hamulce nie działały, a wpadłem w poślizg. Szczęśliwie obyło się bez ofiar.

Teraz już tylko podjazd na skałki w Niegowonicach i można wracać.

Odpoczywamy na skałkach © djk71


Jeszcze chwila pomocy Kosmie i znaną drogą, posiłkując się pociągiem wracamy do domów.

Jura jest tak blisko więc nie rozumiem czemu nie ma mnie tam częściej… Naprawdę nie rozumiem.

Dzięki Darku za towarzystwo.

Mini Odyseja Miechowska

Sobota, 16 kwietnia 2011 · Komentarze(4)
Mini Odyseja Miechowska

Tydzień temu świetnie się bawiliśmy na maratonie w Otwocku. Dziś mini Odyseja w Miechowie.
Pierwsza niespodzianka już po wyjściu do auta…

A niby wiosna... © djk71


No cóż, może ciekawie, tylko czy zabrałem odpowiednie ciuchy?
Na miejscu rządzi już Monika - zadbała o to, abyśmy mieli odpowiednie numerki: Kosma - 100, ja - 71 :-)

Ciekawe czemu mam nr 71 © djk71


Ekipa zbiera się pod Miejskim Domem Kultury. Konkurencja duża…

Konkurencja... © djk71


W końcu ruszamy. Start honorowy niestety powoduje pewne zamieszanie i… niektórzy uciekają na trasę kilka minut przed resztą. Dobrze, że traktujemy to jako zabawę bo inaczej bylibyśmy źli i pewnie byśmy się odwoływali…

Zaczynamy od PK6. Prosty do odnalezienia więc na miejscu kolejka.

Dużo nas... © djk71


Zaraz za punktem błędny wybór drogi zamiast szybko znaleźć kolejny punkt maszerujemy przez pola. A pola są piękne…

A to Polska właśnie... © djk71


Punkt nr 5 to miejsce po byłym kościele. Niestety nie ma lampionu ani perforatora.

Tu kiedyś był kościół... ale spłonął... © djk71


Dzwonimy do organizatora i… już wie… Ktoś ściągnął punkt - zapisuje nasze numery i ruszamy dalej. W tym samym momencie pojawia się ktoś z organizatorów i…. okazuje się, że jeszcze nie zdążyli tu zawiesić punktu, bo… nie spodziewali się, że ktoś zacznie z tej strony. Na szczęście to jedyna wpadka orgów.

Podbijamy punkt i ruszamy dalej na PK4. Kilkaset metrów przed punktem Monika dyskutuje z kamieniem. Nie wiem jak wygląda kamień, ale Monika nosi pewne ślady użytkowania…. :-)

Tak też bywa... © djk71


Ruszamy na "dziesiątkę" Szybko znaleziona i okazuje się, że zapomnieliśmy o "trójce". Rzut oka na mapę i… nie jest tak źle, zaliczymy ją wracając z PK11, który znajduje się na nasypie po wąskotrówce.

Trójka wydaje się prosta, gdyby nie fakt, że zamiast wierzyć odległościom z mapy jadę szukając torów. A torów nie ma po je minąłem tylko nie zauważyłem, bo… nie mogłem - były w tunelu. Naprawiamy błąd i jedziemy dalej.

Droga na PK9 to droga przez las po koleinach i błocie. Skrzyżowanie ścieżek - spoko. Patrzymy na zegarek i zostają dwie godziny i cztery punkty. Rezygnujemy z ósemki. Za daleko.

Dwójka pojawia się szybciej niż się spodziewamy. Choć miałem wątpliwości ruszamy na PK7.

Błoto i koleiny. Na szczęście trafiamy bezbłędnie. Skraj lasu i znów jest pięknie...

Znów pola © djk71


Wracamy i szukamy starego sadu, czyli PK1. No problem. Wracamy do bazy. Szybkim tempem. Może by było szybciej gdybym podjazdów z blatu nie brał ;-)

Na mecie jesteśmy równo godzinę przed zamknięciem mety. Zdążylibyśmy zaliczyć ósemkę i mielibyśmy komplet punktów, a tak mamy 45 min. kary. Trudno. Nauczka na kolejny raz.

Na mecie grochówka i kiełbaska z chlebkiem, ogórkiem i napojem. Do oporu. W oczekiwaniu na wyniki kilkukrotnie zostajemy zaproszeni na dokładkę. Czas oczekiwania umila nam lokalny zespół...

Młodzież koncertuje... © djk71


oraz artyści amatorzy...

Śpiewać każdy może... © djk71



W końcu są wyniki - Monika jest na 4 miejscu.

Prawie na podium... © djk71


Ja na 13 w swojej kategorii. Mogło być lepiej. Mimo to jesteśmy zadowoleni, że udało nam się poznać kolejne fajne tereny do jazdy.

Brawa dla organizatorów. Na koniec jeszcze jeden występ :-)

Fajna gitara © djk71


ach te spodnie... © djk71

Odyseja 2010 - Jednak nagrody :)

Niedziela, 3 października 2010 · Komentarze(14)
Odyseja 2010 - Jednak nagrody :)

Jako, że wczoraj nie zostaliśmy sklasyfikowani dziś nie ma powodu do pospiechu. Odbieramy mapy, jemy śniadanko i później niż wszyscy ruszamy. Ruszamy pojeździć. Nie szukamy punktów, chcemy tylko się trochę zmęczyć. Jakby nam wczoraj było mało. :-)

Pierwszy podjazd i znów błąd w nawigacji, nie tu chcieliśmy się znaleźć. Nad tym elementem też trzeba będzie popracować. Chwila błąkania się po lesie i w końcu jest droga. Kiedy już się odnajdujemy na mapie, wciąż nie do końca wiemy gdzie wcześniej popełniliśmy błąd, którą ścieżkę przegapiliśmy…

Podjazd. Długi. Długi ale fajny. Odkrywam, że zdecydowanie lepiej się podjeżdża z zablokowanym amortyzatorem. Czemu wczoraj o tym nie pamiętałem?

Sama sobie zrobię zdjęcie... © djk71


Pogoda jeszcze lepsza niż wczoraj. Widoki cudne.

Ale się jedzie... © djk71


Zjazdy jeszcze ostrzejsze. Na asfalcie nie dało się tym razem zjeżdżać bez hamulców. Tzn. nie tyle nie dało się, ile ja nie potrafiłem i chyba nigdy się nie odważę. Zjazdy robiły wrażenie.

I w dół © djk71


Czujemy zmęczenie po wczorajszym. Decydujemy się jechać wzdłuż jeziora. Tu podjazdy i zjazdy ciągłe ale relatywnie niewielkie. Odpoczynek nad jeziorkiem i wracamy. Dziś wyjątkowo rekreacyjnie.
Kąpiel, pakowanie i oczekiwanie na dekorację zwycięzców i zakończenie imprezy.

Po rozdaniu nagród za odyseję jesienną następuje wręczenie nagród dla zwycięzców w klasyfikacji generalnej - łącznej za imprezę wiosenną i jesienną.

Chwilę później dowiadujemy się, że mimo iż nie było tego w regulaminie to organizatorzy postanowili nagrodzić również najlepsze zespoły w poszczególnych kategoriach w klasyfikacji generalnej.

I tu szok. Okazuje się, że… Bułgarskie Centrum (czyli my) jesteśmy na 3 miejscu. Tzn. tak naprawdę na czwartym, bo nie uwzględniali tu już Justyny Frączek i Michała Dzika, którzy byli już nagrodzeni za drugie miejsce bez podziału na kategorie. Szok. Wysoko. Inna sprawa dlaczego... ;-)

Lekko zdezorientowani odbieramy nagrodę, by… po chwili pójść po następną, tym razem… mając po prostu szczęście, bo nastąpiło losowanie nagród dodatkowych. :-) Sympatyczne.

Pora się żegnać i wracać do domu.
Było naprawdę fajnie. Świetne tereny. Organizacja. Ludzie. Jedyne zastrzeżenie mogły budzić warunki lokalowe ale powiedzmy, że można na to przymknąć oko. No i oczywiście nasza (moja) kondycja. Trochę obciach żeby przez 2 dni na odysei zrobić 60km... :( Jest nad czym pracować...

Odyseja 2010 - NKL

Sobota, 2 października 2010 · Komentarze(12)
Odyseja 2010 - NKL

Po raz kolejny trafiamy z Kosmą na Odyseję.
Tym razem będziemy jeździli z mapą po terenie Pogórza Rożnowskiego. W ośrodku wypoczynkowym w Gródku nad Dunajcem meldujemy się późnym wieczorem w piątek. Przyjechaliśmy zmęczeni ale po wejściu do domku humor nam się od razu poprawia.

Kolorowe bunkry? © djk71


Widać tu właściciel postawił na pielęgnowanie tradycji historii i postanowił utrzymać standardy na poziomie PRL-u. Minimalne wyposażenie, woda w kolorze brązowym, czy spłukiwanie kibelka wodą z miski to tylko niektóre atrakcje. Brak jakiegokolwiek ogrzewania sprawia, że na dworze jest trochę cieplej niż w budynku.
Nie do końca zrozumiałem też działanie zamka (zwróćcie uwagę, że drzwi otwierają się do wewnątrz).

A ten zamek jak działa? © djk71


Rano rejestracja w biurze zawodów. Miałem nadzieję, że podobnie jak na Odysei Wiosennej w pakiecie startowym dostaniemy mapy - w końcu to Compass jest organizatorem tych zawodów - ale niestety dostaliśmy tylko kartę startową.

Śniadanko i serwis roweru Moniki (jednak hamulce mogą się tu przydać).
Witamy znajomych, mapy do ręki i planujemy trasę. Tym razem chcemy pojechać trochę inaczej niż zwykle. Więcej terenu ale krócej. Rozrysowujemy trasę optymistycznie licząc, że powinno się udać odnaleźć z 11-12 punków na 15 możliwych.

Ruszamy w stronę PK8. Piękna pogoda, cudowne widoki i… wszechobecne burki… Widać będzie nas miał kto motywować do szybszej jazdy…

Wydaje nam się wiemy co robimy jeśli chodzi o nawigację, tylko podjazdy od początku trochę męczą. Niestety po jakiś 3km robimy dziecinny błąd i skręcamy za wcześnie. Po chwili okazuje się, że nie tylko my, jednak spotkane dziewczyny po konsultacjach z miejscowymi zdecydowały wrócić - "Tam nie ma już żadnej drogi". Na przekór wiedzy miejscowych jedziemy dalej. Okazuje się, że droga jest. Docieramy do lasu i… ścieżka się kończy ale po kilkudziesięciu metrach na przełaj znajdujemy nową. Jeszcze kawałek i znów będzie asfalt. Zatrzymuję się, rzut oka na…. Gdzie mój mapnik???

Szlag by to trafił nie ma mapnika, a wraz z nim mapy i karty startowej. Monika zostaje z rowerami a ja wracam szukać. Tak… nie jest to proste, bo przecież częściowo przedzieraliśmy się "na azymut" z dala od ścieżki. Jakimś cudem po kilkuset metrach znajduję zgubę.

Na szczęście odnaleźliśmy mapnik © djk71


Odnajduję Monikę i… na powitanie dowiaduję się, że albo ściągamy buty i przekraczamy strumyk albo wracamy. Rzut oka na odnalezioną mapę i…

Faktycznie nie jest dobrze. Woda pewnie zimna. Szczęśliwie odnajdujemy miejsce gdzie da się przedostać na drugą stroną suchą stopą.

Bywało trudno © djk71


Bywało mokro © djk71


Na czworaka ale przejdę.... © djk71


Teraz jeszcze tylko trochę błotka i jesteśmy na asfalcie. Podjazd wygląda groźnie. Podjeżdżamy, mijamy kilka kolejnych burków i jesteśmy na punkcie.

Teraz czas na "jedynkę". Chwila zawahania, bo tu było ciężko (kara z niezdobycie tego punktu to 60', a tamten punkt jest wart 120' więc będzie dwa razy gorzej? Jednak jedziemy. Tu sam widok niektórych podjazdów robi wrażenie. Uff ciężko ale jedziemy. Wiem już chyba czemu szczyt nazywa się Mogiła :-) Gdy docieramy do punktu mija już ponad 2,5h od startu. Słabo jak na 8-godzinny limit. Teraz z górki. Mijamy miejsce gdzie w 1944 roku był szpital leśny partyzantów AK.

Szpital leśny partyzantów AK © djk71


Zjeżdżamy. Podoba mi się. Wciąż się boję zjazdów ale tym razem próbuję trochę odważnie. W efekcie w jednym miejscu czekam na Monikę… kilka minut… :)

Jedziemy na "trójkę" asfaltem ale docieramy zmęczeni. Przed punktem Kosma zalicza poślizg na błocie i w efekcie dość bolesny upadek. Punkt trochę schowany ale udaje się go odnaleźć.

Kolejny ostry podjazd i chwila odpoczynku. Siadamy przy kapliczce. Patrzymy a zegarek i chyba trzeba zmodyfikować trasę. Masakra. Cztery godziny jazdy, 23km za sobą i tylko 3 punkty. Bez szans na zebranie minimum czyli 8pkt. Tym bardziej, że cały czas oddalamy się od bazy. Już wiemy, że tym razem nie zostaniemy sklasyfikowani. Po raz pierwszy odkąd startujemy.

Wracamy. Postanawiamy zaliczyć jeszcze 10-tkę i 11-tkę. Zaczynam padać. Podjazd/podejście po dziesiątkę pokazuje jasno, że będzie to ostatni dziś punkt. Nie mam siły. Nie wierzymy, że uda się komuś zaliczyć wszystko.

Daleko jeszcze? Wysoko jeszcze? © djk71


Ładnie ale wysoko... trzeba podjechać © djk71


Jeszcze kilka widoków...

Pieknie tu © djk71


Jeszcze kilka zjazdów....

Wąsko, stromo ale fajnie... © djk71


Zaliczamy ostatni punkt i do bazy.

Dojeżdżamy do mety. Jesteśmy witani jako zwycięzcy bo 1,5 godziny przed końcem czasu ale… tym razem Compass nas pokonał. Tak też bywa. Ale zabawa była świetna. Widoki niesamowite. I… górki aż proszą żeby tu wrócić i zmierzyć się z nimi raz jeszcze.

Słońce idzie spać... © djk71


Wieczorem ognisko, kiełbaski, piwo. Jesteśmy zaskoczeni. Pozytywnie. Organizator się postarał. Wieczorne pogaduchy ze znajomymi. Fajnie. Okazuje się, że kilka zespołów zdobyło komplet punktów i to w jakim czasie… Bywa. Widać mamy nad czym popracować. Jutro jedziemy już tylko dla zabawy.

Pozdrowionka dla wszystkich znajomych, fajnie było Was znów zobaczyć. Pozdrowionka dla licznej grupy enduro69.pl :-)

Odyseja 2010 - dzień pierwszy

Sobota, 10 kwietnia 2010 · Komentarze(11)
Odyseja 2010 - dzień pierwszy
W tym roku odyseja blisko domu więc wraz z Moniką dojeżdżamy na start rano prosto z domu. Chłodno i w perspektywie deszcze ale jesteśmy pełni optymizmu. Kiedy posilamy się przed startem dojeżdża Mavic i Piotrek. Żarty, ostatnie przygotowania i po chwili dostajemy do ręki mapy. Tym razem oprócz tradycyjnego poszukiwania zaznaczonych punktów mamy odcinek specjalny gdzie zaznaczona jest jedynie trasa na mapie w skali 1:15000, a punktu znajdują się… gdzieś tam przy trasie :-)

Na spokojnie wyznaczamy trasę i ruszamy.



Na dzień dobry punkt 4 i… masakra. Wspinaczka. Ładna wspinaczka. Zaczynamy się bać, co będzie dalej jeśli taki jest początek?



W tym momencie dostajemy SMS-a od Młynarza i telefon od mojej małżonki z informacją o tragedii jaka miała miejsce w Smoleńsku… :(

W tym momencie chyba jeszcze to do nas nie dotarło. Zarejestrowaliśmy fakt i pojechaliśmy dalej. Punkt odnaleziony. Jedziemy dalej. Zaczyna padać.

Punkt ósmy przy krzyżu, a właściwie krzyżach, łatwy nawigacyjnie ale podjazd dało się odczuć :-) Współczujemy chłopakowi, który stoi na punkcie w taką pogodę.



Trzynastka też dość prosta do odnalezienia. Tylko sędziowie jacyś dziwni ;-)



Po drodze spotykamy pierwszego singla… :( Odyseja to jazda parami, ale jak widać nie wszystkim to się podoba…

Zjeżdżamy do drogi i koszmar. Nie cierpię dźwięków jakie wydobywają się z napędów po piaskowym odcinku. Nie da się tego słuchać. Na PK14 decydujemy się wjechać czerwonym szlakiem. Wraz z nami dwa inne zespoły, które nas właśnie dogoniły. Po 100-200 metrach wzorem jednego z zespołów zawracamy. Szlak nawet piechurom może sprawić trochę problemów. Decydujemy się jechać dookoła rowerówką. Dojazd do punktu masakryczny. Moja tylna opona nie nadaje się na błoto. Mnóstwo powalonych drzew, jak zresztą wszędzie tutaj. Wydaje się być prawdo to o czym wcześniej czytaliśmy, że uporządkowanie po tej zimie będzie trwało do wiosny… w przyszłym roku… ;-(



Wracając z punktu doceniam kask. Uderzenie głową w gałąź mało nie zrzuca mnie z roweru.

Droga do punktu 15 to wspinaczka po piachu. Dostajemy trochę w kość. Znajdujemy punkt szybciej niż koledzy, którzy nas wcześniej wyprzedzili. Jak się potem okaże nasze ścieżki jeszcze przetną się kilkukrotnie. Oni jeżdżą szybciej, my dokładniej.

Potwierdza się to po chwili kiedy zaczyna się odcinek specjalny. Chłopcy gubią drogę, a my tylko dzięki przytomności Kosmy trafiamy na właściwą ścieżkę. Kompasu prawie nie wypuszczamy z rąk. Na tym odcinku jest potrzebny jak nigdy dotąd.

Po chwili zaczyna się nam podobać, choć wcześniej byliśmy nieco przestraszeni. Fajna zabawa, choć w sumie tracimy tu chyba trochę czasu. Na jednym z punktów sędzia uświadamia nam, że część punktów jest czynna do… 15-tej. Jest prawie 15-ta ;-( Kolejny błąd na etapie analizy i planowania trasy. Kolejna nauczka na przyszłość.

Po dojeździe do asfaltu decydujemy się zrezygnować z trzech kolejnych punktów, bo głupio by było jechać i zobaczyć, że punktu są już faktycznie ściągnięte.

Rozmawiamy o tym co się stało, co będzie dalej, jesteśmy w szoku, że mimo iż wszyscy jesteśmy na trasie to… wszyscy już o tym wiedzą…

Ruszamy asfaltem w stronę PK 12 i… mamy problem. Skrzyżowanie powinno być po około 1,2km a tu już ponad 2 i nic… Niemożliwe. Nie mogliśmy go przegapić. Kawałek dalej oboje już wiemy… przecież wróciliśmy do mapy 1:50000 !!! Czyżby pierwsze oznaki zmęczenia?

Dwunastka szybko odnaleziona. Wszyscy, których tam spotkaliśmy zjeżdżają na azymut przez las. Ale jak? Tam przecież nie ma żadnej ścieżki. Kosma namawia mnie na podobny wariant. Waham się ale po chwili schodzimy ze zbocza przez las… drogi, które widzimy na mapie to ścieżki, wąskie ścieżki.. Podziwiamy tych, którzy próbują dostać się na 12-tkę z tej strony.

W końcu znajdujemy drogę i jedziemy spokojnie w stronę wieży na punkcie nr 10.



Przerzutki już od jakiegoś czasu nie działają więc podjazd wolny ale docieram bez przeszkód. Rzut oka na Pustynię Błędowską, która z tej strony wcale nie wygląda jak pustynia. Nie to co z drugiej.



Czasu coraz mniej (już po 17-tej) więc decydujemy się jechać jeszcze tylko na trójkę. I tu zaczynają się schody… zmęczenie. Opadam z sił. Na szczęście po krótkiej przerwie ruszam i udaje się spokojnie dojechać do punktu. Stąd widok na osiedle smerfów :)



Do mety już tylko kawałek, zapominam o zmęczeniu.

Dotarliśmy. W limicie czasu, ale po raz kolejny zaliczyliśmy na Odysei jedynie wymagane minimum, czyli ponad połowę punktów. Widać na tyle nas tylko stać.

Jak się okazuje część uczestników zostaje zdyskwalifikowana bo nie byli w stanie odnaleźć nawet tego. Pocieszające, ale może rzeczywiście powinniśmy jeździć na trasie rekreacyjnej?

Zgodnie z naszymi przewidywaniami jutrzejszy etap z powodu żałoby zostaje odwołany. Kiełbaska, piwo, pogaduchy ze znajomymi i… z nieznajomymi , ogłoszenie wyników i czas do domu.

Z jednej strony szkoda, że tylko jeden dzień, z drugiej może i dobrze, bo jesteśmy zmęczeni, a rowery w opłakanym stanie.

Podsumowując: wciąż się musimy dużo uczyć, trzeba popracować nad kondycją ale… i tak było świetnie ;-)