Wpisy archiwalne w kategorii

małopolskie

Dystans całkowity:2853.44 km (w terenie 775.07 km; 27.16%)
Czas w ruchu:225:19
Średnia prędkość:12.66 km/h
Maksymalna prędkość:71.63 km/h
Suma podjazdów:12286 m
Maks. tętno maksymalne:200 (108 %)
Maks. tętno średnie:173 (88 %)
Suma kalorii:40470 kcal
Liczba aktywności:54
Średnio na aktywność:52.84 km i 4h 10m
Więcej statystyk

Odyseja 2009 - Kryzys

Niedziela, 4 października 2009 · Komentarze(9)
Odyseja 2009 - Kryzys
Po wczorajszym etapie szybko zasnąłem ale całą noc się budziłem. To zmęczenie.

Dziś rano nikomu się nie spieszyło. Chyba wszyscy czuli trudy dnia wczorajszego. Większość chyba też nie była zbyt zadowolona z wczorajszych wyników. Trzeba jednak jechać.

Rozdanie map i analiza trasy - dziś wszyscy wybierają podobny kierunek bo punkty są kolejno zamykane o określonych godzinach. Dziś start spod ośrodka więc na początek szybki zjazd z górki - u mnie licznik pokazuje 58,98 km/h. Nie jest to rekord ale i tak całkiem sporo.

Ruszamy w stronę punktu pierwszego. Po drodze mijamy zawodniczkę, która ma problemy z korbą. Po chwili, gdy zastanawiamy się, którą ścieżką jechać widzimy jak przebiega obok nas wraz z rowerem. Kilkadziesiąt metrów dalej gubi korbę. Ciekawe czy tak zamierza pokonać resztę dystansu...



Zaliczamy punkt i jedziemy dalej. Zmęczenie gdzieś minęło i pędzę tak, że najpierw mijam rozjazd, a potem punkt nr 2. Wracamy i po chwili mkniemy na drugą stronę DK52. "Trójkę" odnajdujemy dość szybko (niech żyje "trip up") i... pora na krótki odpoczynek.



Decydujemy się pominąć kilka kolejnych punktów i jedziemy od razu na "siódemkę". Zaskakujemy dyżurującego tam kolegę nadjeżdżając z zupełnie innej strony niż wszyscy. "To tam się da przejechać?" :-)

Jadąc dalej spotykamy myśliwych. Jakoś niezbyt pewnie się czuję, może dlatego nabieram dużej prędkości na zjeździe, który kończy się nagłym STOPem. Monice zjazd się chyba też podobał.



Przed kolejnym punktem dostajemy zadyszki, podjazd wyglądał niewinnie ale dał popalić. Zaliczony PK8 i kolejna przerwa. Zjazd po nieprzyjemnych kamykach i... zostawiliśmy kompas u góry. Kosma wraca. Po chwili zjeżdżamy co chwili wyprzedzani przez kolejne zespoły.

Na dziewiątym punkcie wita nas fotograf pstrykający wszystkim zdjęcia. Każdy zalicza punkt i jedzie dalej, gdy my tymczasem okupujemy mostek i po raz kolejny posilamy się i odpoczywamy. Fotograf jest chyba tym nieco zdziwiony. podobnie jak mavic, którego mijamy zjeżdżając z punktu - w jego oczach można wyczytać "Jak to możliwe, że oni są przede mną?".

Minimum mamy zaliczone, możemy wracać do bazy. Decydujemy się jednak zaliczyć ostatni punkt. Niestety po około 2-3km schodzi ze mnie powietrze i nie mam siły jechać. Nie mam siły stać. Nie mam siły.

Siadamy na przystanku patrząc jak mijają nas kolejne zespoły. Nie interesuje mnie to. Mam dość.

Odpoczywając, chcę pokazać Monice coś na kompasie i... kiedy celuję na jakieś okoliczne drzewo przejeżdżają kolejne zespoły. Zapewne długo zachodzili w głowę jak można się było zgubić na prostej drodze, na przystanku do tego stopnia żeby szukać drogi z kompasem... ;-)

W końcu się zbieramy i rezygnujemy z "dziesiątki". Chcę już być w bazie. Na 2-3km przed metą zaczyna mną rzucać. To już nie jest wiatr, który dziś momentami dawał się we znaki. Spoglądam na koło i już wiem, kapeć...

Zmiana dętki? Nie, spróbujemy dopompować i może uda się dojechać do końca. Nie udaje się po kilometrze znów zaczyna być mało. Nie szkodzi. I tak już nie mam siły wjeżdżać tym podjazdem. Prowadzę rower. Po chwili mija mnie jeszcze jeden kolega, który też na dole złapał gumę.

Docieram do góry. W końcu. Padnięty. Kąpiel, zupka i najchętniej poszedłbym spać. Jeszcze tylko ogłoszenie wyników (jak zwykle wcześniej niż było w planach) i... nie nie do domu. Jeszcze siedzimy trochę gawędząc, nie chce nam się rozstać. Mimo zmęczenia, mimo wyników wyjeżdżamy zadowoleni. Dopisała pogoda, przefajne tereny i co najważniejsze wspaniałe towarzystwo.

Odyseja 2009 - Pan jest mądrzejszy :-)

Sobota, 3 października 2009 · Komentarze(4)
Odyseja 2009 - Pan jest mądrzejszy :-)

Po ubiegłorocznej błotnej masakrze w tym roku najbardziej martwiła nas pogoda. Prognozy co rusz się zmieniały ale wciąż groziły deszczem. Wczoraj, w miarę zbliżania się do ośrodka, w którym mieliśmy nocować, co innego zaczęło nas martwić. Co rusz to na drodze pojawiały się znaki "Niebezpieczny zjazd" lub "Stromy podjazd" uzupełniane tabliczkami 9-10%. Już wtedy widzieliśmy, że będziemy tymi drogami jeszcze jechali… i to nie samochodem. Kulminacją okazał się podjazd pod ośrodek. Samochód dał radę…

Wieczór upłynął pod znakiem pogawędek i śmiechu w fantastycznym gronie reprezentantów bikestats.pl i nie tylko :-)



Ranek wita nas słoneczną pogodą ale równocześnie dość rześkim powietrzem. Chwila zastanowienia się co na siebie włożyć i czas ruszać na start. Na dzień dobry wspomniany wcześniej podjazd tym razem w drugą stronę - wcale nie łatwiejszą. Nie wiem jak szybko jadę (czujnik licznika mi się przesunął w trakcie transportu) ale mimo hamowania chyba za szybko. Udało się. Podjeżdżamy pod ośrodek gminy skąd za chwilę nastąpi start. Ostatnie zdjęcia, ostatnie poprawki przy rowerach, krótkie powitanie i rozdanie map (tym razem zafoliowanych).



Nauczeni z Kosmą doświadczeniem, nie ruszamy od razu na trasę, tylko dokonujemy analizy rozmieszczenia punktów i planujemy na spokojnie trasę. Zajmuje nam to więcej czasu niż innym ale trudno. Świadomie decydujemy się zrezygnować z kilku punktów i zaliczyć tylko minimum, czyli 7/13 punktów. Jeśli będzie czas to będziemy się zastanawiali co dalej.

Zaczynamy od PK8. Rozpędzając się na zjeździe mijam drogę, w którą mieliśmy skręcić. Decydujemy się nie wracać tylko wybrać inną ścieżkę. Podjazd. Duży, do tego przód nie zeskoczył mi na najmniejszą tarczę. Pedałuję i zaczynam tracić oddech. Po chwili zatrzymuję się. Nie mogę złapać oddechu nie mam siły. Porażka. Czyżby to miał być już koniec? Nic dziwnego, jak się tyle czasu nie jeździ to skąd ma się mieć kondycję…

Przebieram się i decyduję się jeszcze spróbować. Udaje się, docieramy do punktu po drodze podziwiając fantastyczne widoki. Na miejscu jest sędzina i… pół jednego z zespołów. Jak się potem okaże w tym roku również nie brakło singli na trudniejszych zjazdach i podjazdach.

Jedziemy w stronę Lanckorony. Jest gdzie się spocić. W końcu Rynek. Piękny, inny niż przywykliśmy spotykać. Tylko czemu tam zdjęcia nie zrobiłem?

Okazuje się, że to nie koniec wspinaczki, przed nami podjazd do ruin zamku. Po raz pierwszy ale jak się okaże nie ostatni momentami podprowadzamy rowery. W końcu szczyt. "Dziewiątka" - dziurkujemy kartę i chwila odpoczynku.

Szkoda, że zamku już nie ma © djk71


Pora na zjazd. Tu też momentami muszę zejść z roweru. Ale większość da się zjechać. W pewnym momencie Monika przystaje ale na widok wspinających się ludzi siada na rower i zjeżdża. Ja nie mam tyle odwagi. Trochę wstyd , ale pewnie byłby większy gdybym się przed nimi wyłożył. Sprowadzam rower. Mijana kobieta mówi: "Pan jest mądrzejszy" patrząc w stronę gdzie przed chwilą zniknęła moja partnerka ;-)

Jedziemy do "czwórki", po drodze mijamy Asiczkę i Młynarza ale nie ma czasu na rozmowy. Kawałek dalej spotykamy Damian a z Tomalosem.

Jedziemy wzdłuż kapliczek wokół których gromadzą się tłumy wiernych. Są chyba zdezorientowani. Pełno rowerzystów i każdy jedzie w inną stronę.

Dojazd do czwórki w miarę prosty poza finiszem. Kilkaset metrów podprowadzania roweru. Mało gdzie jesteśmy w stanie podjechać. Niektórzy nawet nie próbowali, wysyłali delegację ;-(
Zaliczenie punktu i zjazd w dół. Chwila odpoczynku. Podziwiamy pozostawione w lesie butelki po wodzie. Niestety to prawdopodobnie dzieło naszych rywali ;-(



Jedziemy na PK3. Chyba dopiero tu, w polu, po raz pierwszy posiłkujemy się kompasem. Spokojnie odnajdujemy ścieżkę i bez problemów docieramy do punktu.

Mimo momentami ciężkich podjazdów jest lepiej niż na początku się wydawało. Jakoś daję radę. Fantastycznym odkryciem jest funkcja "trip up" w liczniku. Mierzymy odległość do najbliższego skrzyżowania, reset i na bieżąco widzimy ile metrów/kilometrów już zrobiliśmy od ostatniego punktu.



"Dwójkę" też zaliczamy bez większych problemów. Zaczyna nam brakować picia. Zero sklepów. Na mapie jednak widać kufel - czyli bar - niestety nie stwierdzamy niczego takiego w realu ;-(



Trudno ale zmęczenia daje o sobie znać. Chwila zagubienia przed "piątką" ale wracamy i jest punkt.

Teraz już musimy znaleźć jakiś sklep. Na szczęście w Marcówce wyjeżdżamy wprost na sklep i bar. W barze niestety tylko trunki. Ratujemy się sklepem.

"Szóstka" nawigacyjnie prosta, niestety po podjeździe końcówka to strome podejście. Widzę jak niektórzy stamtąd wracają - masakra - w życiu z tego nie zjadę. Zaliczamy punkt i przekonuję Monikę żeby pojechać inną łagodniejszą ścieżką. Boję się tego zjazdu, a nie chce mi się sprowadzać roweru. Jedziemy. Niestety nie udaje nam się odnaleźć jednej ze ścieżek, którą chcieliśmy zjechać i w efekcie po chwili błądzenia (dobrze, że był kompas) decydujemy się na drogę na azymut - bez ścieżki. Udaje się dotrzeć do drogi.

I już końcówka, jakieś 3-4km ale trzeba się wspiąć ze 150m w górę. Masakra, do tego zbliża się 18:00 co oznacza, że od tego momentu zaczną być naliczane minuty karne. Wspinamy się ale jest ciężko. W końcu docieramy na metę. 7 minut po czasie, czyli 35minut kary. Nie ma to znaczenia. Po dodaniu minut karnych za opuszczone punkty lądujemy w końcówce tabeli. Inaczej niż przed rokiem.

Nic nie poradzimy. To było maksimum co byłem w stanie z siebie dać. Czas na kąpiel, jedzenie i i ognisko. Nie, ogniska nie będzie, org jest zdziwiony gdy o to pytam choć w informacji na stronie było jasno powiedziane:
- godz.19- biesiada przy ognisku

Nie szkodzi i tak nie mamy siły. Dziś wieczór szybko się kończy. Wszyscy chyba dostali niezły wycisk. Nie chcę myśleć, że jutro ciąg dalszy.