Wpisy archiwalne w kategorii

do 50km

Dystans całkowity:18349.28 km (w terenie 5573.23 km; 30.37%)
Czas w ruchu:1068:39
Średnia prędkość:17.17 km/h
Maksymalna prędkość:65.37 km/h
Suma podjazdów:18982 m
Maks. tętno maksymalne:210 (115 %)
Maks. tętno średnie:183 (100 %)
Suma kalorii:79661 kcal
Liczba aktywności:722
Średnio na aktywność:25.45 km i 1h 28m
Więcej statystyk

Bieganie raz jeszcze?

Środa, 27 lipca 2016 · Komentarze(0)
I znów jest chęć do biegania. Czy coś z tego wyjdzie? Zobaczymy.
Krótko przed tym, kiedy chcę wyjść z domu, Amiga udostępnia demota:



Co więcej chmurzy się... Mimo to zagaduję Wiktora i... o dziwo decyduje się pobiegać ze mną.

Rundka wokół osiedla, 15 min biegu (truchtu), 3 minuty marszu. I tak trzykrotnie. O dziwo udaje się. Co prawda puls o wiele za wysoki, ale i tak jestem w trakcie w stanie rozmawiać. Dziwne.

Dzięki Wiku za towarzystwo. Mam nadzieję, że kolejny bieg też będzie wspólny ;-)


Krótko po okolicy

Wtorek, 26 lipca 2016 · Komentarze(0)
Krótka wieczorna rundka po okolicy. Niechcący wjeżdżam w złą uliczkę i mimo, że w planach był asfalt to przecież nie będę zawracał ;) Zmiana planów i terenowym odcinkiem Zabrzańskiego Szlaku Rowerowego :-(

Szlak to nie tylko oznaczenia © djk71

Niestety jest tu coraz gorzej. Wszystko zarośnięte. Pokrzywy parzą nie tylko ręce i nogi, ale momentami nawet twarz :(

Na zdjęciu wygląda lepiej niż w realu © djk71

Niestety rowerowa wizytówka Zabrza wciąż pozostawia wiele do życzenia.

Kadencja: 82

Chechło z dziurką

Sobota, 23 lipca 2016 · Komentarze(3)
Dziś w planach trochę zabawy z planowaniem treningów i objazd niedawno przejechanej trasy. Wyszło jednak na to, że mogłem wyjechać dopiero około południa więc zmiana planów. Jadę z Igorem. Syn wyciąga mnie na Chechło. Ok, zobaczymy, może uda się dojechać.

Ciepło, jak dla mnie za ciepło. Przed Nakłem zatrzymuje nas pociąg. Można chwilę odpocząć.

Chwila przerwy © djk71

Na Chechle sporo ludzi. Igor zalicza kąpiel, a ja pilnuję sprzętu.

Ciepło © djk71


Kiedy mamy ruszać słyszę głośne... Pssss i zero powietrza w tylnym kole :-( Pękło zacnie...

To już nie jest do łatania © djk71

Ja wymieniam dętkę, Igor wcina frytki (trochę mu pomogłem).

Ruszamy. Tym razem przez Tarnowskie Góry. Tu trwa próba przed koncertem z okazji ŚDM.

Na scenie próba © djk71

Zaliczamy lody. Stąd już bez prosto do domu. Niby niewiele, ale trochę się można było zmęczyć :-)


Rozjazd po Tropicielu

Poniedziałek, 11 lipca 2016 · Komentarze(3)
Uczestnicy
Po wczorajszym Tropicielu czuję ciężkie nogi. Trzeba choć chwilę pokręcić. Tuż przed wyjazdem dzwoni Olek. Kiedy słyszy, że mam zamiar jeździć od razu postanawia dołączyć. Oj, już kilka lat minęło od ostatniej wspólnej przejażdżki. Takie życie.

W oczekiwaniu robię krótką rundkę po okolicy. W końcu dociera. Plany są różne, ale krążąca w okolicy burza skutecznie je niszczy. Ostatecznie robimy krótką, acz szybką rundkę i decydujemy się na powrót do domu. Dłużej pojeździmy innym razem.


Zdążyliśmy przed burzą © djk71

Bike Orient, czyli Patriotyzm ważniejszy niż zabawa

Sobota, 25 czerwca 2016 · Komentarze(5)
Uczestnicy









Oświadczenie:

Dorosły człowiek powinien umieć podzielić swój czas na zabawę i na patriotyzm. I to właśnie dziś uczyniłem. Zjechałem z trasy zawodów po to, aby dopingować naszych zawodników w meczu ze Szwajcarami w 1/8 Mistrzostw Europy.



I tej wersji będę się trzymał choćbyście nie wiem co przeczytali poniżej :)

Wciąż po głowie mi chodzi, żeby wrócić do regularnych startów w zawodach na orientację i wciąż  nie wiadomo, co z tego wyjdzie. Tym bardziej, że od 3 tygodni nawet na chwilę nie skalałem się żadną aktywnością fizyczną :-( Bike Orient jest jednak jedną z imprez typu "must be" :)

Wcześnie rano wyjeżdżamy z domu i około 8:30 meldujemy w ośrodku Centrum Taraska, które jest dziś bazą zawodów. Jest sporo czasu, aby przygotować rowery, przebrać się, zamienić kilka słów ze znajomymi. Jest gorąco. Bardzo. Zanim skończyłem zabawę z przygotowywaniem roweru byłem już cały mokry, a my być cieplej.

Trochę zaskakuje lokalna architektura...

A co to? © djk71

Zaczyna się odprawa, rozkładane przed nami są mapy, podawane ostatnie wskazówki i zaraz ruszamy.

Mapy już czekają © djk71

Dostaję mapę i... nie mam pojęcia jak wyznaczyć trasę. Żaden z wariantów nie wydaje mi się optymalny.

Jak wyznaczyć trasę © Xzibi Aries

Wybieram oczywiście trasę Giga, czy przede mną 8 godzin, 100km i 20 Punktów Kontrolnych do zaliczenia. Kończę kreślenie trasy i ruszam. Po wyjeździe na asfalt wyprzedza mnie samochód, zwalania i kobiety z auta krzyczą, że wszyscy pojechali w przeciwną stronę. To dobrze. Nie będzie tłoku, czyli będzie jak lubię.

PK 2 - Skarpa nad rzeką

Do punktu dojeżdżam prawie bez problemu.

Punkt na skarpie © djk71

PK 4 - Brzeg rzeki
Dojazd do kolejnego punktu zaznaczyłem na mapie od północno-wschodniej strony. Trochę dookoła ale pewniej i bez przechodzenia przez rzekę. Po drodze jednak wyprzedza mnie Łukasz i widzę, że będzie podchodził z drugiej strony. Jadę za nim, jak on da radę, to ja też 
I daję :)

Były miejsca gdzie było płyciej :-) © djk71

Plecak lekko zamoczyłem ;)

PK 20 - kamień

Teraz długi przelot na południe. Ciepło jak diabli. Myślałem, że spodenki wyschną w momencie, ale tak nie jest. Może to i dobrze, przynajmniej w tyłek mi chłodno.
Gorzej u góry. Nie włożyłem niczego pod kask żeby zupełnie nie zagotować i mam tego efekt. nie mam włosów więc pot nie ma gdzie się zatrzymać i leci prosto do oczu. Co chwilę muszę się zatrzymywać i przecierać oczy bo pieką jak diabli.

Przed punktem wyprzedza mnie Piotrek B. Nie dziwi mnie to, ale wydaje mi się, że nieco przestrzelił. Skręcam w ścieżkę między drzewami i po chwili jestem przy punkcie, zaraz za mną jest i Piotrek.

Jest i kamień © djk71

Z punktu to on jednak wyjeżdża pierwszy, a ja chcąc zrobić komuś miejsce ładuję się w krzaki i jakoś tak dziwnie wykręcam nogę, że łapie mnie skurcz. Na szczęście po chwili przechodzi. Mogę jechać dalej.

PK 19 - Brzeg starorzecza
Po drodze dogania mnie Bartek, nie widziałem go na starcie. Pozwalam mu jednak jechać swoim tempem, dla mnie za gorąco żeby się ścigać. Piachy zaczynają dawać w kość.

Piachów tu nie brakuje © djk71

Ciężko się jedzie. Dojeżdżam do pary zawodników, a po chwili dogania nas Grześ. Fajnie, ale zaczyna się to czego nie lubię, czyli przestaję pilnować mapy i zamiast jechać swoje kieruję się za grupą. Mam wrażenie, że jedziemy inaczej niż powinniśmy, ale jadę z nimi, tym bardziej, że po chwili dołącza Adam (jak się potem okaże dzisiejszy zwycięzca). W końcu trafiamy do punktu.

PK 1 - Skarpa na Pilicą (BUFET)
Następny punkt to bufet. Zanim tam dotrę przeżywam drogę przez piekło. Jest coraz goręcej. Najwyższa temperatura w słońcu jaką zauważyłem to 48 stopni (na zdjęciu trochę mniej, ale nie miałem siły żeby co chwilę pstrykać).

Jak w piekle © djk71

Nie da się jechać, nierówności zrzucają z roweru i każą go prowadzić. Na szczęście to nie tylko moje wrażenie. Grześ mnie dogania również pieszo.

Nie da się jechać © djk71

Byle do lasu. Ale tam nie jest lepiej. Niby miejscami cień, ale za to więcej piachów :-( Mam dość. Jadę, a licznik pokazuje prędkość 3,2 km/h !!! Nie mam siły. Siadam, odpoczywam ale mocy nie przybywa ;-( Byle do bufetu. W plątaninie ścieżek zamiast odbić na północ jadę na wschód. i finalnie do punktu docieram przez Dąbrówkę.

Bufet jak zawsze obfity ale słońce jest i tutaj. Wymarzony arbuz jest ciepły (ale i tak dobry). Woda lekko się gotuje (ale dobrze, że jest).
Nie spieszy mi się. Miałem nadzieję się wykąpać w Pilicy, ale skarpa okazuje się być skarpą ;-( Nikt mnie nie zmusi do zejścia, a w szczególności do późniejszego wspinania się :-(

Bufet na skarpie © djk71

Chwila rozmowy z Kaśką i Tomalosem, oni jadą dalej. Ja wiem, że to nie ma sensu. Zagotowałem się. Wracam do bazy. Po drodze jeszcze mógłbym zgarnąć jeden, czy dwa punkty ale nie biorę tego wcale pod uwagę. Chcę asfaltu i odpoczynku.

Meta
I to był dobry wybór. Nawet na asfalcie nie miałem sił by kręcić. Końcówka to była prawdziwa męczarnia. W końcu jednak docieram do bazy. Mam raptem 5 punktów, co jest połową dla trasy Mega. Gdzie tam Giga? Ale wiem, ze dobrze zrobiłem. Nie było sensu ryzykować zdrowia. Trudno, to nie był mój dzień.

Biorę prysznic. Idę na obiad. No cóż, ośrodek preferuje jedzenie wegetariańskie (a może wegańskie, nie znam się). Może i coś w tym jest ale to nie w moim stylu, najbardziej smakuje z tego kompot...

Ośrodek Centrum Taraska © djk71


Potem mecz. Fajnie, że udało się zorganizować pokaz (i co z tego, że bez głosu :-) ). Mieliśmy okazję w dość sporym gronie (patriotów ;) ) dopingować naszych piłkarzy. Przynajmniej tu odnieśliśmy sukces.

Oglądamy mecz © Paweł Banaszkiewicz


Po meczu kolejna moja porażka. Chciałem sobie kupić koszulkę rowerową BO i... zostały rozmiary dla dzieci (L i mniejsze) :-( Nie mam dziś szczęścia. Na metę dociera Amiga z Karoliną, potem Marzka. Wszyscy zmęczeni. Czekam, aż się ogarną, jeszcze tylko rozdanie nagród i czas wracać do domu. Nie chce mi się, boję się, że będzie to ciężka podróż, ale jakoś udaje się bez problemów dotrzeć do domu.

Fajnie było znów spotkać znajome twarze, porozmawiać (Jarek, Łukasz - sorry, że jednak nie udało się zostać dłużej i pogadać o Włoszech, ale byliśmy już zmęczeni i chcieliśmy do domu - jakby coś to kontakt na priv).

Organizacja jak zawsze super!
No dobra, żeby nie było za słodko: zabrakło lodu na bufecie, mięsa w obiedzie i koszulek w moim rozmiarze :)

Bez kankana z izolacją i bez szprychy

Piątek, 3 czerwca 2016 · Komentarze(7)
Na wieczornym spotkaniu ze znajomym Damiana narodził się pomysł wyjazdu nad jezioro Lago di Cancano. Żeby nie było... to nie miało być leniuchowanie - jezioro leży ponad 1900 m n.p.m. Ma być krótko, w sumie jakieś 18km w jedną stronę i... kilometr w pionie :-)

Wyjeżdżamy spokojnie. Trochę chłodno, ale po to się założyłem coś cieplejszego pod koszulkę. Po trochę ponad 6km mamy skręcić w góry i mały zonk, bo jakiś miejscowy mundurowy nie chce nas wpuścić. Słyszę tylko Cancano izolacia. Jak izolacja to trudno, choć gość tłumaczy coś o 4km. Jedziemy. 

Tu już kiedyś jechałem © djk71


Po 4km okazuje się, że wiem co co chciał powiedzieć. Isolaccia to nazwa miejscowości ;-)

Chwila wahania co robimy dalej, czy jezioro czy Livigno  i jest decyzja. Jedziemy nad jezioro. Od razu zaczyna się ostry podjazd i... deszcz.

W górę © djk71

Jak zwykle jadę swoim tempem. Pada coraz mocniej. Okulary parują ale wspinam się coraz wyżej.

Gdzie teraz? © djk71

Jest zimno. Oczywiście przeciwdeszczówka znów się sprawdziła. Została na kwaterze i nie zmokła...

Jest mi coraz zimniej do tego coś zaczyna mi strzelać w rowerze. Szukam, ale nie widzę co to. Jadę jeszcze kawałek. Dalej stuka,a mnie jest coraz zimniej.

W górę choć mokro © djk71

Dzwonię do Damiana, że wracam. To też nie jest takie proste. Na cienkich oponach, po mokrym asfalcie, z górki... Pewnie można się tu nieźle rozpędzić. Ja mam ręce zaciśnięte na klamkach i jadę 15-18 km/h. Kiedy zjeżdżam do miasteczka termometr pokazuje 12 stopni. Ciekawe ile było u góry?

Ładnie tu © djk71

Nic dziwnego, że jest mi zimno. Wracam dzwoniąc zębami. Fajnie, że się ruszyłem, ale głupio, że taki nieprzygotowany.

Czekam na światłach © djk71

W domu znajduję przyczynę dziwnych dźwięków...

Zerwana szprycha © djk71


Zerwana szprycha. Świetnie, tylko tego mi teraz potrzeba.


Festa della Repubblica i gelato

Czwartek, 2 czerwca 2016 · Komentarze(2)
Po wczorajszej wycieczce dziś czas na odpoczynek. Do południa. Potem jednak pada pomysł wyjazdu na kawę, do któregoś z ościennych miasteczek. Jedziemy.

Dziś Święto Republiki więc spodziewam się dużej liczby flag. W końcu dotychczas już w wielu miejscach i na różne sposoby widziałem jak Włosi pokazują swoje przywiązanie do barw narodowych. Dziś jestem zaskoczony. Wcale nic więcej nie widać. Jedna z flag przy cmentarzu, gdzie przez ciekawość się zapuszczamy.

Flaga przy cmentarzu © djk71

Kawałek dalej jeden z kierowców zawraca nas tłumacząc, że to nie jest najlepsza droga.

Wracamy na znany nam odcinek.

Jechać się chce © djk71

Po chwili zaczyna padać. Zakładam kurtkę i mkniemy do Sondalo. Mimo święta knajpki są otwarte. Jakże mogłoby być inaczej. Chwilę zastanawiamy się gdzie się zatrzymać, ale napis Gelateria wygrywa. Jak tu we Włoszech nie zjeść lodów :-)

Chwila przerwy na kawę i lody (tyle kawy ile tu, to przez ostatnie trzy late nie wypiłem) i pora ruszać w drogę powrotną. Po wyjeździe z miasteczka rozstajemy się, ja jadę swoim tempem. Wiem, że czeka mnie 10% podjazd, który pierwszego dnia mnie pokonał. Tym razem daję radę. W nogach jednak mniej niż wtedy.

Spocony, mokry zatrzymuję się by założyć kurtkę. Staję obok kapliczki gdzie chyba kiedyś rozegrała się jakaś tragedia.

Coś tu się stało © djk71

Teraz już wiem, że będzie prosto. Nawet jeśli pod górkę, to najgorszy podjazd za mną.
Szybko docieram do domu. To jeden z ostatnich wyjazdów w czasie tego urlopu.

Zimno, czy gorączka?

Wtorek, 31 maja 2016 · Komentarze(5)
Po wczorajszym paskudnym, zimnym i mokrym dniu, dziś... prognozy są nieco lepsze, ale tylko nieco... Znów deszcze i burze.
Mimo to decydujemy się pojechać do Livigno. Łatwo nie będzie. Sporo w górę. Wbrew złemu samopoczuciu, wbrew temu, że kaszlę jak stary gruźlik, jadę.

Wyjeżdżam z miasta z Damianem, po czym on rusza swoim tempem. Mimo, że ubrany jestem cieplej niż w poprzednie dni, jest mi zimno. Kawałek za Bormio zatrzymuję się i zakładam rękawki. Niestety niewiele to pomaga.

Chmury nisko © djk71

Chwilę później zatrzymuje się i zakładam wiatrówkę. O ile zwykle jest różnica to dziś dalej mną telepie... Czyżbym jednak miał gorączkę? Nie wiem. Zaczyna padać. W sumie nie mocno, ale wystarczająco żebym zawrócił. Jeśli teraz jest mi zimno, to co będzie jak będę mokry. Nie ma to sensu.

I wszędzie na wzgórzach kościoły © djk71

No to pojeździłem... :(
Wściekły wracam do pokoju. Ciepły prysznic niewiele pomaga. Jestem zły. Do tego lista nieodebranych telefonów... Nie chce mi się oddzwaniać... Nie teraz. Właściwie nie powinienem wcale... Mam urlop... Mam mieć... Nie, nie dzwonię, idę do łóżka... Tego tylko potrzebuję...

Może jednak trzeba było w pracy zostać... Przynajmniej bym się tak nie wściekał... Chyba...

Passo di Gavia, czyli porażka i rekord

Sobota, 28 maja 2016 · Komentarze(10)
Wczorajszy dzień dał mi nieźle w kość. Od 2:30 regularnie się budziłem. Tak reaguję na zmęczenie. Dziś w planach dystans co prawda o połowę krótszy, ale za to podjazd zacny. Chcemy (?) podjechać na Passo di Gavia (2621 m n.p.m). Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł, ale jadę. Wyjazd z miasta i decydujemy się na samotną jazdę. Wiadomo, że brat pojedzie znacznie szybciej. Ja jadę swoim tempem. W planach tylko ok. 28 km w jedną stronę i 1458m podjazdu. Zobaczymy.

Początek w miarę łagodny.

Łagodnie przez miasteczko © djk71

Kiedy jednak człowiek odwraca się za siebie widać, że pnie się w górę.

Z tyłu jednak widać, że podjeżdżam © djk71

Wczoraj narzekaliśmy na wiatr, dziś narzekam, że go nie ma. Leje się ze mnie bardziej niż na spinningu. Postój obok kapliczki.

Postój obok kapliczki © djk71

Po chwili przejazd przez gallerię :-) Na szczęście nie handlową.

Galleria © djk71

Robię kolejne postoje. Średnio co 1-2km. Nie jest łatwo.

Podziwam motylka © djk71

Widoki zachęcają jednak do jazdy.

Chce się jechać © djk71

Pobijam rekord wysokości, na którą wjechałem rowerem. Dotychczas najwyżej byłem na Śnieżce.

Tak wysoko jeszcze nie byłem © djk71

Zakręty robią wrażenie, szczególnie kiedy pomyślę że trzeba będzie tędy zjeżdżać.

Zakręty robią wrażenie © djk71

Jest coraz trudniej, a za mną dopiero 17km.

Nie wolno, a jak już to z ograniczeniami © djk71

Teraz zatrzymuję się co jakieś 500m. Nie wróży to dobrze.

Coraz wyżej © djk71

Po 19km spotykam Damiana, który już wraca. mimo to postanawiam jechać dalej. Udaje się 200m. Postój. Zakładam rękawki. Jem batona. Ruszam dalej. Kolejne 100m i znów staję. To nie ma sensu. Przede mną jeszcze jakieś 8km w tym tempie i z tyloma przerwami nie dam rady. Brak kondycji, wczorajsze zmęczenie, wysokość... decyduję się zawrócić. Żal, że nie dojechałem do celu, ale i tak jest rekord wysokości - 2132m n.p.m. Dotychczas rekordowa była Śnieżka

Dalej nie podjadę © djk71

Zakładam kurtkę i.. czas na zjazd.
Wcale nie jest łatwiej. Wąska droga, mnóstwo zakrętów, spore nachylenie. To wszystko oznacza, że mam dłonie zaciśnięte na klamkach. Mocno. Za mocno, aż mi drętwieją. Na szczęście od miasteczka jest lepiej. Droga szersza i już nie ma takich zakrętów.

Powrót do Bormio © djk71

Po drodze można znów uzupełnić wodę. Dziś nie mam takiej potrzeby.

Dla spragnionych © djk71


Nic dziwnego, że tu tylu rowerzystów i motocyklistów. Każdy hotel reklamuje się jako "for bikers". Jeśli chodzi o rowery to tu rosną nawet na drzewach :-)

Rowery rosną na drzewach © djk71


Wracam zmęczony. O wiele bardziej niż wczoraj. O dziwo pomimo tego, że nie wjechałem na przełęcz to zadowolony. Ale zmęczony. Bardzo.



Zabiją nas :)

Niedziela, 8 maja 2016 · Komentarze(6)
Uczestnicy
Wczoraj rozmawiałem z żoną o sójkach, których ostatnio kilka widziałem na trasie. Dowiedziałem się, że do nas również przylatują. Wierzyć mi się nie chciało, ale już dzisiejszego ranka miałem dowód.

Sójka - złodziejaszek © djk71

Okazało się, że podkrada nam orzechy...

Nie było czasu jednak się nad tym dłużej zastanawiać, bo dziś w planach Wisła. Zbieram po drodze Darka i przed dziesiątą meldujemy się w Wiśle. Trasa wstępnie zaplanowana więc w drogę.

Mijamy skocznię.

Przed nami droga na Salmopol © djk71

Oznacza to, że przed nami droga na Salmopol. Czyli będzie podjazd.


Droga pnie się do góry © djk71

I jest. Długi i niekończący się.  Widoki co prawda piękne po drodze, ale pot zalewa oczy i trudno się skupić na podziwianiu krajobrazu :)

I pieknie jest © djk71

Tym bardziej, że inni nas gonią.

Gonią nas © djk71

W końcu docieramy do celu. Tu chwila odpoczynku, czas na kawę, herbatę i sprawdzenie co się zmieniło od ostatniego razu.

Kolejna knajpka? © djk71

Darek mówi, że najgorsze za nami. Mnie intuicja podpowiada, że wcale tak być nie musi.
Zaczyna się teren.

Łagodny zjazd w terenie © djk71

Są zjazdy, ale są też i krótkie podjazdy, na szczęście już nie tak strome. Cały czas nad nami chmury, ciekawe czy nas zleje.

Chmurzy się © djk71

Zamiast niektórych zjazdów mamy... zejścia... Psycha nie ta...

Czasem jest trudniej © djk71

W końcu docieramy do Brennej.

Oto wybór: Góra, czy dół © djk71

W drodze powrotnej zastanawiamy się gdzie jechać ;-)

A może do Warszawy? © djk71

Powrót wcale nie okazuje się łatwiejszy. Podjazdy dają w kość :-)
W końcu docieramy do Ustronia. Widać, że Świebodzin ma  konkurencję :-)

Jezus jest wielki © djk71

Kawałek dalej, pod innym kościołem zlot motocyklistów.

Było ich znacznie więcej © djk71

Pora wracać. Przez znany mostek ;-)

Na mostku © djk71

W centrum szybki obiad. Tak nijaki, że chyba bardziej się nie dało, ale to ponoć dlatego, że wybiło korki.

I powrót do samochodu. Cóż, trasa fajna, asfalt, teren, podjazdy i zjazdy. Do tego piękne widoki, ale mamy wrażenie, że za tydzień ktoś nas za nią zabije... :-)