Wpisy archiwalne w kategorii

W towarzystwie

Dystans całkowity:30093.27 km (w terenie 8553.43 km; 28.42%)
Czas w ruchu:2252:29
Średnia prędkość:13.97 km/h
Maksymalna prędkość:183.00 km/h
Suma podjazdów:63035 m
Maks. tętno maksymalne:208 (144 %)
Maks. tętno średnie:191 (100 %)
Suma kalorii:321253 kcal
Liczba aktywności:911
Średnio na aktywność:36.26 km i 2h 28m
Więcej statystyk

Dookoła Polski - wyprawę czas zacząć

Poniedziałek, 13 lipca 2009 · Komentarze(0)
Dookoła Polski - wyprawę czas zacząć
Poranek wczesny szybki i… chyba lekko nerwowy. Dziś ekipa rusza w swoją wyprawę dookoła Polski. Po wspaniałym weekendzie wstajemy szybko i pakujemy się starając się im ni przeszkadzać.

Pyszne śniadanko, choć nie wszyscy mają apetyt - jednak emocje robią swoje. Schodzimy na dół. Tam już czekają rodzice Mateusza, przedstawiciele PTTK. Przygotowujemy rowery, jakoś to wszystko wolno idzie. W końcu dostajemy informację, że cały Urząd Miejski już czeka na nas. To nas mobilizuje i ruszamy.

Przed urzędem Pani burmistrz i… wszyscy pracownicy. Szok.



Krotka przemowa, zaproszenie do zwiedzenia urzędu (rezygnujemy - nie ma na to czasu) ) i w towarzystwie kamery, pilotowani przez Straż Miejską jadącą na sygnale ruszamy na wyprawę.



Tak naprawdę to rusza Asica, Młynarz i Mateusz. A my… tylko ich odprowadzamy do następnej miejscowości. Jedynie Kosma, Jpbike, Kinga i Pixon (którzy dojechali wczoraj wieczorem) będą im towarzyszyli przez kilka najbliższych dni.

Wyjeżdżająca ekipa robi wrażenie, ludzie wychodzą do okien, zatrzymują się na ulicach… Fajnie… :-)

Niestety, w Świbnej pora się pożegnać. Ostatnie wywiady.



Ekipa jedzie dalej, a my wracamy spakować i rowery i czas wracać do domu. Ech… zazdrościmy im.

Rekreacyjnie po Jasieniu z wariatami :-)

Niedziela, 12 lipca 2009 · Komentarze(3)
Rekreacyjnie po Jasieniu z wariatami :-)

Po wczorajszych zawodach dziś jazda rekreacyjna. Piotrek oprowadza (obwozi) nas po okolicy.



Trochę asfaltu, trochę terenu, wszyscy w doskonałych humorach. Fajnie tak się powłóczyć w doborowym towarzystwie.



Młynarz wyprowadza nas na górę. Górę piachu. To co nastąpiło później jest nie do opisania. Kosma, Piotrek i nasi chłopcy oszaleli. Były chwile grozy ale skończyło się dobrze… Powiem tylko, że… piach mieli wszędzie… :-)



Przed końcem rozdzielamy się jadąc zobaczyć 15 południk. Dziewczyny z Igorkiem wracają w tym czasie do domu.


Niestety tu też wandale dali znać o sobie. Komu przeszkadzała tabliczka? :-(

Przy wjeździe do Jasienia spotykamy tatę Piotrka - oczywiście na rowerze :-)

Młynarz Orient

Sobota, 11 lipca 2009 · Komentarze(5)
Młynarz Orient

Wczoraj dotarliśmy całą rodzinką do Jasienia w gościnne progi Młynarza i jego rodziny. Oprócz nas gościnę znaleźli tu również kosma100 oraz JPbike. Naturalnie obecna była również jahoo81.

W trakcie długiego, pełnego śmiechu, sportu i zabawy wieczoru do rąk naszych trafił… komunikat startowy dotyczący mających się odbyć następnego dnia zawodów Młynarz Orient 2009.

Przyznaję, że byliśmy nieco zaskoczeni. Nieco... to niezbyt właściwe określenie… Byliśmy bardzo zaskoczeni choć jeszcze nie widzieliśmy co nas tak naprawdę czeka.

Po śniadaniu udaliśmy się przed budynek bazy, gdzie organizator wręczył nam zestawy startowe zawierające mapy, karty startowe, długopisy oraz coś słodkiego na wzmocnienie.



Po omówieniu szczegółowych zasad ruszyliśmy na poszukiwania punktów.

Na "jedynce" jeszcze nieco rozkojarzeni zaczęliśmy szukanie ze złej strony ale dzięki temu mieliśmy okazję oglądać jak Kosma goni sarenkę… :-)

Odnaleźliśmy po chwili punkt i ruszyliśmy długim podjazdem w stronę drugiego.

Jedziemy dalej.



Dojazd do "dwójki" oznaczał trochę terenu, błota...



... ale też magiczne "pomniki" z poprzedniej epoki.



Przed kolejnym punktem czas na lody ;-)



Trójka to punkt ekologiczny gdzie możemy zobaczyć ponacinane drzewa w celu pobierania żywicy. Igorek szybko odnajduje punkt ;-)



Przy czwórce i wiekowych dębach trochę odpoczywamy tańcząc w mrowisku ;-)



Piątka pokazuje jakie piękne budynki wciąż niszczeją w naszym kraju.



Za to szóstka to wyśmienite miejsce na chwilę odpoczynku.



Przy siódemce powtórki z jedynki i poszukiwania punktu ze złej strony skrzyżowania.

Ósemka i dziewiątka sprawiły nam trochę problemu. Ruszyliśmy dobrze, ale potem chwila wahania sprawiła, że musieliśmy się trochę nabłądzić.

Dziesiątka już nie stanowiła żadnego problemu.

Na metę dojeżdżamy z czasem 3:33 i kompletem zdobytych punktów.



To jednak nie koniec. Po obiedzie następuje dekoracja i wręczenie nagród. Nie powiem co dostaliśmy bo… było tego mnóstwo. Dyplomy, koszulki, mapy… i milion innych fantastycznych problemów.



Jesteśmy w szoku. Nie tylko z powodu nagród, ale przede wszystkim z powodu organizacji. Biorąc pod uwagę to, że Piotr przyjechał do Jasienia wczoraj, a pojutrze wyjeżdża na 30-dniową wyprawę dookoła Polski aż trudno sobie wyobrazić kiedy zdążył to wszystko zrobić.

Zrobił to tylko po to żeby… nas zadowolić, żebyśmy byli szczęśliwi i miło wspominali tę wizytę. Niesamowite.
Dziękujemy Piotrze. Dziękujemy Asiu.

Dziękujemy również Rodzicom Piotra, którzy nie tylko znieśli ten nalot szarańczy ale jeszcze robili wszystko abyśmy czuli się tak jak najlepiej. I tak było. :-)

Z chłopakami

Czwartek, 9 lipca 2009 · Komentarze(7)
Z chłopakami
Dziś do południa przegląd wszystkich naszych rowerów. Na tyle na ile byłem oczywiście w stanie. W miarę wszystkie zrobione oprócz nieszczęsnych tarcz Wiktorka. Coraz częściej rozmawiamy o zmianie roweru. Może coś z tego będzie. Kiedyś.

Wieczorem Damian chce mnie wyciągnąć na "niebieski" ale Igor też chce na DŁUGĄ wycieczkę. Chwila wahania i oczywiście wygrywa Igu. Dołącza do nas też Wiktorek. Tak więc mam przejażdżkę w towarzystwie synów.

Dawali mi wycisk mimo terenu, piachu, burków...



Fajnie sobie tak wspólnie pokręcić prowadząc męskie rozmowy.
Igorkowi było mało chciał jeszcze ale pora była wracać i powoli się pakować. Niestety nadszedł czas kończyć urlop w Marianowie. Leniwy, nawet bardzo leniwy ale... bardzo fajny. Żal odjeżdżać.

Po powrocie Wiku zapodał mi fajny kawałek.


Z wariatami...

Wtorek, 7 lipca 2009 · Komentarze(14)
Z wariatami...

Wczoraj wieczorem Damian koryguje mi ustawienia przerzutek, a sobie zakłada jakieś parówki zamiast opon. Dziś pora je przetestować, ale jakoś nie ma kiedy. W końcu wieczorem Igorek zagaduje czy pójdziemy na rower. Prawie w tym samym czasie Damian dostaje telefon z pytaniem, czy nie chce spalić trochę kalorii.

Najpierw więc krótka przejażdżka z dziećmi (Wiktorek również do nas dołącza) początkowo asfaltem, a potem przez las. Staram sie im dotrzymywać tempa ;)

Podjeżdżamy pod dom, gdzie czeka na nas już Czarek. W tym momencie przychodzi mi do głowy pytanie, czy na pewno chcę z nimi jechać, ale jest już za późno... ruszamy...

Tempo spokojne... aż do głównej drogi. Tam Damian rzuca "Zaczekamy przy skręcie na Gawartową..." i tyle ich widziałem. Maratończycy...

Szybko się okaże, że do takiej jazdy muszę dziś przywyknąć - chwilę razem, a potem krótko ich plecy i pusta droga :)

Próbuję jechać tak szybko jak to możliwe ale to i tak wciąż połowa tej prędkości jaką oni osiągają. Jak oni to robią? Skrzyżowanie i... zamiast wracać skręcamy na zachód. Jeszcze dalej? Następne skrzyżowanie i znów zamiast wracać dalej na zachód?

Co oni drogi do domu zapomnieli? Kiedy mijamy Prusy przychodzą mi do głowy lekcje z historii i zaczynam się zastanawiać, czy wyruszyliśmy na jakiś podbój...



W końcu pada zapada decyzja Żelazowa Wola. Uff, tam odpoczniemy. Tak mi się tylko wydawało. Mijamy rozbudowywaną Żelazową i bez chwili postoju jedziemy dalej. Na jednym z podjazdów chłopcy robią kolejny wyścig z cyklu "do znaku". Nic nie mówiąc, kładę się na kierownicy i ruszam za nimi. Oczywiście uciekają mi ale... niesamowite!!! Osiągam prawie 37km/h na podjeździe. Tylko, że po 200-300m takiego podjazdu po prostu umieram. Nie potrafię tchu złapać.

Tym razem długo trwa zanim ich doganiam. Ściemnia się. Jako, że jedyny mam lampki zgłaszam się na ochotnika, że będę obstawiał tyły, żebyśmy byli widoczni ;).

Docieramy do Marianowa. Dałem jednak radę. Uff, co prawda bolą mnie lekko plecy mocno inna część ciała ale dojechałem żywy. Chyba muszę poprawić siodełko, bo ostatnio czuję, że coś jest nie tak...

Dzięki Panowie za wycieczkę, mimo, że szybko (jak dla mnie) to było fajnie.

Kampinoska włóczęga

Sobota, 4 lipca 2009 · Komentarze(7)
Kampinoska włóczęga
Wczoraj wieczorem Scrubby proponuje wspólną przejażdżkę jak będę miał chwilę. Krótka rozmowa na gg i jesteśmy umówieni na... 6 rano. Dopiero potem zastanawiam się, czy to dobry pomysł. Trudno już się umówiliśmy.

Rano wstaję, śniadanko, szybka lustracja netu i już jestem w Lesznie. Maciej już czeka. Bez gadania ruszamy znaną mi już trasą w stronę Julinka i Łubca. Jak na mnie mkniemy szybko. Chyba pierwsi tą trasą dzisiejszego dnia, bo... zbieramy wszystkie pajęczyny na twarz. Do tego gałęzie jeszcze nie obudzone wiszą wyjątkowo nisko i co chwilę dostaję po kasku. Zastanawiam się jak to znosi Scrubby jadąc z gołą głową.

Wjeżdżamy na czerwony szlak i zaczynają się poszukiwania żółtego. Kiepsko nam to idzie. GPS też nie do końca jest przekonany gdzie chce nas poprowadzić. Zaczynam żałować, że nie wziąłem mapy, którą Sabinka chciała mi dać.

W końcu Maciek wyciąga swoja mapę i jesteśmy jakby bliżej celu.



Jakby, bo przedzieramy się przez jakieś błota, bagna, pokrzywy, by w końcu wylądować u jakiegoś gospodarza na podwórku, gdzie wita nas kilka burków. Jeszcze jedno podwórko i jesteśmy na asfalcie w Górkach.

Stara Dąbrowa, schronisko ZHP i znów wjeżdżamy w teren.
Przy wjeździe kamień upamiętniający pierwszą wycieczkę PTTK w 1907 roku.
Jak widać nie zdążyłem odciąć jeszcze numerka po Bike Oriencie :)



Dalej laskiem dojeżdżamy do Leoncina. Śliczny kościółek, ale nie zrobiłem fotki licząc, że pstryknę ją jak będziemy wracali.

W przerwie na zakupy dowiaduję się co piją lokalni bikerzy. Dobry wybór. Niepasteryzowane - rzadko spotykane.



Maciej czyści rower - dziwne, trochę się ubrudził i już go poleruje.



Wkrótce się okaże, że to był dobry wybór. Mój rower po kąpieli wodno piaskowej zaczyna śpiewać. Koszmarny dźwięk.

Wracamy asfaltem. Po kilku kilometrach skręcamy... na strzelnicę... na własne ryzyko - "grozi śmiercią lub kalectwem". Nie jestem pewien czy to dobry wybór. Na szczęście wjeżdżamy tylko kilka metrów. Żebym zobaczył pustynię. Pustynię gdzie kręcono m.in. "Operację Samum".



Przecinamy trasę 579 - już się bałem, że będziemy tędy wracać, nie lubię tej drogi. Po drodze widać rozbite auto, ale wyglądało bardziej, że film kręcą niż, że to był wypadek.

Dalej znów terenem. Bodajże nad Kanałem Łasica śluza z dziwnym, ale jakże mi bliskim graffiti.



W Wierszach chwila zadumy nad tymi co walczyli o naszą wolność.





Przejeżdżamy obok Ławskiej Góry i robimy przerwę w Roztoce.
Wcześniej oglądamy efekt jednej z ostatnich burz.



Z Roztoki już znana mi drogą wracamy do domu. Okazuje się, że postój choć sympatyczny, dał mi się we znaki i tempo było znacznie wolniejsze.

W Lesznie żegnamy się. Dzięki Maćku za wspaniały poranek. Fajnie było Cię poznać i fajnie było pojeździć. Mam nadzieję, że to nie ostatni raz.

BTW: Kilometrów może byo trochę więcej ale coś mam chyba źle ustawiony licznik. Miejscowości też mogłem pomylić ale w większości tych miejsc byłem po raz pierwszy... ;-)

Po "górkach Damiana"

Czwartek, 2 lipca 2009 · Komentarze(22)
Po "górkach Damiana"
Najpierw szybka rundka do lasu z Igorkiem, a potem z Damianem na "jego" górki.

Fajnie przez lasek, szybkim tempem. Szybkim jak dla mnie, choć dalekim od tego, o czym pisał Scrubby :-)

Przed górkami Damian zapowiada, że powinienem dać radę z większością, tylko z dwoma mogę mieć kłopot. Jedziemy.

Zdyszany mijam kolejne podjazdy i zjazdy dochodząc do wniosku, że już tędy kiedyś jechałem. Nie całą, ale kawałkiem tej trasy.

Po kolejnym pokonanym podjeździe zatrzymujemy się i... to był błąd. Boję się z niego zjechać i sprowadzam częściowo rower.

Po chwili jesteśmy na asfalcie. I co? Ja nie dałem rady? Spoko. I to z tak słabą kondycją wjechałem wszędzie. :-)

Wszędzie do tej pory, bo okazuje się że asfalt to był tylko na chwilę, znów wjeżdżamy w lasek i przed pierwszym podjazdem łańcuch nie spada na najmniejszą zębatkę z przodu. Co więcej spada zupełnie. Staję i do końca wzniesienia już wprowadzam rower. Okazuje się, że to pierwsze z tych, na które miałem nie wjechać. Sprzęt sprawił, że nawet nie miałem okazji spróbować.

Kawałek dalej kolejne wzniesienie, gdzie jak mówi brat "mogę spróbować". Oczywiście próbuję. W połowie dwa razy podnosi mi przednie koło do przodu mimo, że leżę prawie na kierownicy. Przy trzecim podniesieniu koła odpuszczam. Koncówkę wprowadzam. Tym razem się nie udało.

Dalej już bez przeszkód jedziemy do domu. Fajna traska. Krótka ale pozwalająca się zmęczyć na niby płaskim Mazowszu.

Podobało mi się, spociłem się i... zmęczyłem się. Było to widać kiedy próbowałem zawiesić rower pod sufitem... ;-)



BTW: Dla tych, którym było mało opisu z Bike Orientu - jest już fotorelacja na oficjalnej stronie imprezy - oj działo się :-)

Po Bike Oriencie

Środa, 1 lipca 2009 · Komentarze(1)
Po Bike Oriencie

Po maratonie i rajdzie rekreacyjnym wylądowaliśmy w Marianowie. Idealne warunki żeby odpocząć. I co najważniejsze żeby pojeździć. Jest czas (w końcu mam urlop), jest teren (cała Puszcza Kampinoska przede mną), jest towarzystwo więc... siedzę w domu. Bo za ciepło. Zawsze jest jakieś "bo"...

Dziś jednak chłopcy wyciągają mnie na krótką rundkę, a potem Damian chce mnie przetyrać po "swoich" górkach. Ok, jedziemy. Dołącza do nas Wiku.

Jedziemy przez las dotrzymując tempa Damianowi. Niestety dość szybko Wiku zaczyna odpadać. Widać, że brak treningów na basenie i na sakurze daje znać o sobie. Niestety.



Nie dojeżdżamy do górek. Opuszczamy Damiana i wracamy z Wiktorkiem do domu.
Tym razem Damian mi nie pokazał gdzie moje miejsce... dzięki Wiktorowi. Pewnie jednak będzie jeszcze próbował.

Dziś do grona BS dołączył mój chrześniak :-)

Bike Orient - rajd rekreacyjny

Niedziela, 28 czerwca 2009 · Komentarze(2)
Bike Orient - rajd rekreacyjny

Po wczorajszej masakrze i wieczornym biesiadowaniu dziś rano śniadanko i szybkie pakowanie. Wrzucamy wszystko do samochodu i wraz z tymi, którzy jeszcze pozostali i mają siły ruszamy na rajd rekreacyjny.


Zaraz po starcie Anetka gubi śrubkę i musimy się zatrzymać. Śrubka znaleziona, wkręcona ale wszyscy już pojechali. Na szczęście przezornie wziąłem mapkę wczorajszego drugiego etapu, gdzie była zaznaczona również mapa dzisiejszego rajdu. Miejmy nadzieję, że nikomu nie przyszła do głowy zmiana trasy.

W końcu doganiamy Asicę i Kosmę eskortujące naszego Igorka. Tak jak myśleliśmy. Igorek nie będzie w stanie nadążyć za resztą. Nie szkodzi, w końcu to rajd rekreacyjny, a nie zawody.

Dostajemy informację, że Wiktor z Młynarzem decydują się przejechać całą trasę. Niedobrze. Nie mają picia, jedzenia ani żadnej kasy. Krótka dyskusja i zapada decyzja, że dziewczyny jadą z Igorkiem, a ja gonię chłopaków. Ja i pogoń… rewelacja. No ale cóż… spróbuję… Docieram do zamku w Majkowicach i… są.



Wiku chyba trochę zmęczony...



Jak to dobrze, że tu zrobili sobie przerwę. Dojeżdżam co prawda na jej koniec, ale ważne, że ich dogoniłem. Chcę im dać zaopatrzenie i kasę, ale Młynarz przekonuje mnie żebym jechał dalej z nimi. W sumie… mogę jechać.

Fajna trasa, szuter, trochę piasku i… przeprawa przez rzeczkę…



Na szczęście dziś przez mostek ;-)

Wiku wykorzystuje każdy powód żeby odpocząć...



Dalej podziwiam Flasha jak szaleje na "ostrym". Niesamowite. I po co ludzie płacą za przerzutki, amortyzatory…

Docieramy do Bąkowej Góry. Jeszcze tylko podjazd, na którym część osób wymięka i prowadzi rowery i… zasłużony odpoczynek.


Zdjęcie grupowe pożyczone od Michała Rosiaka.

Niektóre zdjęcia były robione przy wykorzystaniu profesjonalnych i bardzo drogich statywów.



Zaczyna straszyć deszczem ale na szczęście rozchodzi się po kościach.
Dworek na Bąkowej Górze



Jedziemy do Przedborza. Postój na rynku, uzupełnienie zapasów i… żegnamy się. Decydujemy się wracać, Dziewczyny z Igorem zaraz wrócą do bazy więc my też wracamy.

Spokojnym, bardzo spokojnym tempem docieramy do Ręczna. Jeszcze tylko wizyta na lokalnym cmentarzu gdzie są ponoć mogiły bohaterów Powstania Styczniowego. Nie udaje nam się jednak ich odnaleźć, choć spotykamy parę innych ciekawych nagrobków.



Pora na pakowanie rowerów, obiad w sympatycznym zajeździe i… oczekiwanie na kolejny Bike Orient :-)

Dziękuję wszystkim za fantastyczne towarzystwo i zabawę. Do następnego razu.

Bike Orient 2009

Sobota, 27 czerwca 2009 · Komentarze(7)
Bike Orient 2009

Przyjeżdżamy już w piątek wieczorem. Mimo moich obaw udało się zapakować cztery rowery, bagaże i cztery osoby do Swifta. Przyjechaliśmy całą rodzinką wierząc, że podobnie jak w zeszłym roku każdy z nas będzie się świetnie bawił.

Na miejscu jest już trochę osób, dojeżdżają inni. Krótkie powitania, rejestracja, rozpakowanie bagaży, rowery do stajni (tzn. do garażu) i… czas na krótką integrację. Z częścią osób widujemy się w miarę regularnie, niektórych widzę pierwszy raz po rocznej przerwie. No, może nie do końca, bo widuję ich czasem… na blogach :-)

Sobotni poranek. Wstajemy i już przebrani maszerujemy na śniadanie. Witamy się z tymi, którzy przyjechali dopiero rankiem. Humory wszystkim dopisują mimo, że… za oknem deszczyk.

Ostatnie informacje o zasadach, rozdanie map i start. Chyba jeszcze jesteśmy trochę zaspani.



Puszczamy przodem tych, którzy przyjechali się tu ścigać i walczyć o podium. My przyjechaliśmy tu rekreacyjnie. Fajnie, że ta impreza pozwala na świetną zabawę zarówno dla ścigaczy jak i dla całych rodzin…

Ruszam z moją rodzinką, dołącza do nas Kosma i niespodziewanie JPbike. Fajnie będzie nas więcej. Ustalamy, że do pierwszego punktu jedziemy razem, a potem Anetka z Igorkiem wracają, a my walczymy dalej. Chcemy żeby Igorek zaliczył choć jeden punkt. Dla niespełna sześciolatka to i tak będzie sukces.

Zaczynamy od PK1. Igorek zapodaje niezłe tempo :-) Szybko dojeżdżamy w pobliże pierwszego punktu, wjeżdżamy w leśną ścieżkę i… zaczyna się zabawa z komarami. Jest ich milion. Do tego pojawia się trawa i musimy prowadzić rowery. Chwilę wcześniej zatrzymując się wypinam prawą nogę i… spadam w lewą stronę.

Przechodzimy przez mostek i docieramy na punkt. Chłopcy perforują karty i wyjeżdżamy na drogę. Okazuje się, że można było przejechać przez gospodarstwo zamiast przebijać się przez krzaki i pokrzywy. No cóż, grunt, że daliśmy radę. Poza tym trzeba czytać opisy punktów.



Jako, że Igorek dał radę spokojnie dojechać decydujemy się go zabrać na jeszcze jeden punkt.

Chwila przerwy pod sklepem. Igor skarży się, że licznik mu nie działa na co… Jacek i inni wybuchają śmiechem. Składając wieczorem rower założyłem odwrotnie koło. Licznik nie miał prawa działać.

Jedziemy dalej. Jacek coś zauważa.



Co za okolica... nawet strachy tu piją...



Po błotnej przeprawie docieramy do PK4.



Mocno ukryty, bez możliwości zobaczenia z drogi i bez przedzierania się przez krzaki.



Mam mieszane uczucia co do tego czy tak powinien być umieszczony punkt na rowerowym maratonie. Pewnie Ci, którzy zaliczyli Grassora, Harpagana i inne powiedzą, że to była łatwizna ale w końcu wolno mi mieć własne zdanie.

Tym razem to już naprawdę ostatni punkt dla Igorka. Wracamy do skrzyżowania ścieżek (przebijając się przez piachy) i rozdzielamy się.



Anetka przejmuje nawigację w swoim zespole i rusza do bazy, a my w okrojonym składzie jedziemy dalej.

PK2 - szybki rzut oka na mapę i bez większych problemów odnajdujemy punkt na wydmie. Dalej na celowniku jest "szóstka" i przeprawa krypą.

Po drodze widać, że stutonowy rower Wiktorka daje mu w kość.W przyszłym sezonie trzeba będzie mu kupić w końcu "normalny" rower. W trakcie odpoczynku ucieka nam Jacek. I tak długo znosił nasze tempo.

Docieramy do PK6. Prawie. Dzieli nas od niego jeszcze Pilica. Miała być łódka, a tu ni widu, ni słychu.
Trudno, zostawiamy rowery po tej stronie rzeki i przeprawiamy się przez bród. Kosma daje przykład, za nią Wiku i ja.




Zdjęcie zapożyczone od Kosmy

Nieco mokrzy docieramy na drugi brzeg. Jak się wieczorem okaże niektórzy przeprawiali się przez rzekę pięciokrotnie więc nie mamy co narzekać. Łódka, a dokładniej mówiąc krypa, stoi przy brzegu.

PK6 to jednocześnie punkt żywieniowy. Niestety zostały już tylko pomarańcze, arbuz i woda. Lepsze to niż nic. Wiku wzbudza chyba współczucie u koleżanki obsługującej ten punkt i… już po chwili zajada się ogromnym kawałkiem babki z jej prywatnych zapasów.

Po chwili pojawia się właściciel krypy i na stole pojawia się swojska kaszanka. Chwila odpoczynku i wracamy na drugi brzeg… krypą… Fajne przeżycie…




Zdjęcie ze strony Piotra Rogalskiego

Cztery punkty zaliczone. Tylko i aż. Decydujemy się wracać do bazy, odpocząć, wziąć mapę i ruszyć na drugi etap.

W między czasie jeszcze jeden postój obok sklepu. Zaopatrzenie zerowe. Chyba żyją tylko ze sprzedaży piwa, które piją przed wejściem wszyscy miejscowi bez względu na to czy przyjechali tu rowerami, czy samochodami. Koszmar. Za chwilę przecież możemy ich spotkać na drodze ;-(

Baza. Okazuje się, że Anetka z Igorkiem w towarzystwie Tomalosa zdążyli już zaliczyć jeden punkt z drugiego etapu i wrócili do bazy kończąc imprezę.

Igorek chyba lekko zmęczony



Wiku chyba też...



Krótka przerwa i decydujemy się zaliczyć 3 punkty z nowej mapy. Ruszamy. Bez problemu docieramy do PK16 i… rezygnujemy. Nie ma sensu się zabijać, skoro nie jesteśmy w stanie pojechać wszyscy razem dalej, to wszyscy wracamy. I tak jest fajnie.

Meta. Mycie rowerów, kąpiel, bigos i oczekiwanie na wyniki.
W ostatniej chwili docierają Asica i Flash.



Odnalazł się też Jacek.



Dołącza do nas również Młynarz, który nie mógł przyjechać wcześniej i wystartować w zawodach.

Zakończenie trwa długo, bo… nagród był ogrom…

Z najważniejszych dla nas to:

Igor jako najmłodszy zawodnik - niespełna 6 lat i zaliczone 3 punkty.



oraz

Najliczniejszy zespół, czyli…. BIKESTATS :-)

Wieczorem jeszcze pieczenie kiełbasek przy ognisku i nocne biesiadowanie.

Podsumowując:
Fantastyczna impreza, świetny klimat, trasa trudniejsza niż rok temu, ale fajna, organizacja doskonała i... tak można by jeszcze długo... Naprawdę trudno chyba znaleźć inną tak dobrze zorganizowaną imprezę, gdzie wszyscy przez cały czas są uśmiechnięci i zadowoleni.

Nie, nie wspomnę tu u gospodarzach obiektu, bo... nie warci tego są... Szkoda, ale to już nie wina organizatorów.

Wynik - bez komentarza - ale z założenia jechaliśmy tu powłóczyć się rodzinnie, a nie ścigać się.

Wielkie dzięki organizatorom za wysiłek jaki włożyli w organizację imprezy. Czekamy na zapowiedź Bike Orientu 2010 :-)