Po "górkach Damiana"
Najpierw szybka rundka do lasu z Igorkiem, a potem z Damianem na "jego" górki.
Fajnie przez lasek, szybkim tempem. Szybkim jak dla mnie, choć dalekim od tego, o czym pisał Scrubby :-)
Przed górkami Damian zapowiada, że powinienem dać radę z większością, tylko z dwoma mogę mieć kłopot. Jedziemy.
Zdyszany mijam kolejne podjazdy i zjazdy dochodząc do wniosku, że już tędy kiedyś jechałem. Nie całą, ale kawałkiem tej trasy.
Po kolejnym pokonanym podjeździe zatrzymujemy się i... to był błąd. Boję się z niego zjechać i sprowadzam częściowo rower.
Po chwili jesteśmy na asfalcie. I co? Ja nie dałem rady? Spoko. I to z tak słabą kondycją wjechałem wszędzie. :-)
Wszędzie do tej pory, bo okazuje się że asfalt to był tylko na chwilę, znów wjeżdżamy w lasek i przed pierwszym podjazdem łańcuch nie spada na najmniejszą zębatkę z przodu. Co więcej spada zupełnie. Staję i do końca wzniesienia już wprowadzam rower. Okazuje się, że to pierwsze z tych, na które miałem nie wjechać. Sprzęt sprawił, że nawet nie miałem okazji spróbować.
Kawałek dalej kolejne wzniesienie, gdzie jak mówi brat "mogę spróbować". Oczywiście próbuję. W połowie dwa razy podnosi mi przednie koło do przodu mimo, że leżę prawie na kierownicy. Przy trzecim podniesieniu koła odpuszczam. Koncówkę wprowadzam. Tym razem się nie udało.
Dalej już bez przeszkód jedziemy do domu. Fajna traska. Krótka ale pozwalająca się zmęczyć na niby płaskim Mazowszu.
Podobało mi się, spociłem się i... zmęczyłem się. Było to widać kiedy próbowałem zawiesić rower pod sufitem... ;-)
BTW: Dla tych, którym było mało opisu z Bike Orientu - jest już fotorelacja na oficjalnej stronie imprezy - oj działo się :-)