Wpisy archiwalne w kategorii

W towarzystwie

Dystans całkowity:30093.27 km (w terenie 8553.43 km; 28.42%)
Czas w ruchu:2252:29
Średnia prędkość:13.97 km/h
Maksymalna prędkość:183.00 km/h
Suma podjazdów:63035 m
Maks. tętno maksymalne:208 (144 %)
Maks. tętno średnie:191 (100 %)
Suma kalorii:321253 kcal
Liczba aktywności:911
Średnio na aktywność:36.26 km i 2h 28m
Więcej statystyk

Na pustynię

Niedziela, 30 sierpnia 2009 · Komentarze(7)
Na pustynię

Po wczorajszym deszczowym rajdzie na orientację i bardzo długim after party dziś dzień powitał nas pięknym słońcem.

Kawa, śniadanie, kawa, kawa… i możemy ruszać :-)

Plan - Pustynia Błędowska. Dominika z Anetką i młodzieżą ruszają samochodem, a my chwilę wcześniej ruszamy rowerami. Zanim to nastąpiło szybka wizyta w sklepie w celu uzupełnienia baterii w aparacie. Przed sklepem spotykam biker'a na szosówce… Rock Machine. Obaj jesteśmy tak samo zaskoczeni - rzadko rowery tej marki spotyka się na drodze ;-)

W sklepie na pytanie o baterie dostaję odpowiedź "Jest tylko jedna". Zastanawiam się czy tak było naprawdę, czy to reakcja na moje wczorajsze zakupy.

- Jest pieczywo
- Tak
- To poproszę 6
- Proszę?
- Sześć chlebów.
- Ale ja mam tylko 7
- Może być siedem.
Sprzedawczynie prawie umarły z wrażenia. Ciekawe ile rodzin było bez chleba tego weekendu w Łośniu…
Baterii nie kupiłem - widać dziś wprowadzili reglamentację :) Trudno będzie bez zdjęć.

Jedziemy w fantastycznych nastrojach. Po drodze niestety musimy pożegnać Jacka, wcześniej już pożegnała się z nami Ewa. Docieramy na skraj pustyni. Wcześniej na szczęście udało mi się po drodze kupić baterie.





Fajnie, choć inaczej sobie wyobrażałem to miejsce. Do tego tłumy wycieczkowiczów: konno, na quadach, motorach, rowerach, samochodami…

Odpoczywamy oczekując na przybycie naszego zmotoryzowanego oddziału. W końcu są. Po chwili Kosma odsłania nam swoją wielką tajemnicę. Nie pozbyła się włosów zupełnie, a jedynie je przefarbowała troszeczkę…



Czas ruszać dalej. Po chwili jednak kolejny postój.



Jedziemy. Kajman próbuje zlokalizować drogę do Niegowonic…



Po drodze gra muzyka



Długi podjazd i jesteśmy na skałkach. Pod samą skałkę niestety nie podjechałem i później też nie zjechałem. Wciąż mam lęki w terenie.



Fajnie się siedzi ale pora wracać. Wśród milina aut udaje nam się szczęśliwie dotrzeć do domu.



Obiad, pakowanie i czas się rozstać. Szybko ten weekend zleciał.

Dzięki wszystkim za fantastyczne towarzystwo. Brzuch mnie do dzisiaj boli. Ze śmiechu ;)
Do następnego razu. W końcu wiemy już gdzie jest Eurocamping :-)

BTW: Dziś Dzień Bloggera. wszystkiego najlepszego wszystkim piszącym...

Kosmiczny rajd na orientację

Sobota, 29 sierpnia 2009 · Komentarze(13)
Kosmiczny rajd na orientację
Wczoraj wieczorem na zaproszenie Kosmy zajechaliśmy całą rodzinką w towarzystwie Dominiki (która właśnie zagościła na bikestats) do Łośnia. Na miejscu już czekali na nas Niradhara, Kajman, Rafaello i jego syn Krzyś.

Po wielu godzinach rozmów i zabaw nad ranem wyjechałem z Moniką i Elą (oczywiście na rowerach) na dworzec w Ząbkowicach gdzie dołączył do nas JPbike:-)



O świcie wskoczyłem do łóżka, a dziewczyny zrobiły jeszcze kilka kilometrów w tajemniczym celu.

Późnym rankiem obudził nas deszcz. Zgodnie z wszystkimi prognozami miało padać i… oczywiście pada, leje…

Nici z rowerowych planów. Zamiast tego zagłębiliśmy w tajemniczą, mroczną grę pełną niespodzianek, czarów i zewsząd czekających niebezpieczeństw.

W godzinach popołudniowych, gdy minął deszcz udało się w końcu wyruszyć na… Kosmiczny Orient.

Imprezę na orientację, którą przygotowała nam Monika.



Jako, że po wczorajszej przygodzie zabrakło nam rowerów dwie zawodniczki wyruszyły pieszo.



My tymczasem zaczęliśmy zdobywanie punktów. Jako, że jedynie Ela miała pełny opis lokalizacji punktów zdecydowaliśmy się na wersję grupową imprezy.

Pierwszy punkt, obok pomnika przyrody, był blisko bazy (dla utrudnienia baza nie była oznaczona na mapie :-) )



Obok kościoła szybko zlokalizowaliśmy kolejny ukryty na śliwce.



PK1 udało mi się odnaleźć tylko dzięki uważnemu słuchaniu organizatora w trakcie odprawy, gdzie powiedziane było, że nie wszystkie lokalizacje na mapie zgadzają z faktycznym umiejscowieniem punktu w terenie.

Dojazd do PK2 wiódł przez uwielbiany przez Elę teren ;-) Koło krzyża musieliśmy chwilę odpocząć. Dzielnie jadący Igorek musiał podładować akumulatory.



Dojazd do PK4 to wciąż teren i to coraz bardziej wymagający. Do tego rozpadało się na dobre. Mimo to dajemy radę.



W drodze do "piątki" spotykamy dziewczyny, które dzielnie walczą na trasie pieszej.




Chłopcy nie chcą się pogodzić z informacją, że na tym punkcie kończy się trasa w kategorii "poniżej 15 lat".



Leje się krew.



Mimo to, albo właśnie dlatego zostają w bazie. Do nas za to dołącza tomalos, który nieco spóźniony dotarł na zlot ;-)

Jego obecność i głód jazdy jest od razu zauważalny. Do PK 7 docieramy w błyskawicznym tempie. Przez chwilę zastanawiamy się czy nie wezwać pogotowia, bo strzegący koksowni cieć dostaje prawie zawału kiedy spostrzega naszą ekipę.

Kierunek Okradzionów. Z Jackiem i Tomkiem jedziemy terenem, reszta wybiera asfalt. Tu chyba najdłużej szukamy punktu.



W końcu jest. W ciemnościach jedziemy w poszukiwaniu ostatnich dwóch punktów. O dziwo udaje nam się je dość szybko odnaleźć. Przez całą drogę panujemy fantastyczna atmosfera, rozmowy, uśmiechy… jedyne co na s martwi to fakt, że dziewczyny jeszcze nie wróciły z pieszej trasy.

W końcu dostajemy info, że pieszo (Anetka boso) dotarły. Były dzielne. Chwilę później my również docieramy. Na miejscu czekają na nas Ewcia0706, ggrzybek oraz Dariusz79 z dziewczyną.

Jest na 16 osób!!! W nocy dotrze do nas jeszcze Hose. :-)


Zdjęcie zapożyczone od JPbike'a (jeszcze bez Hose)


Po fantastycznym makaronie nastąpiło rozdanie dyplomów i nagród. Byłem lepszy od Tomalosa!!! Ale tylko dlatego, że przyjechał później i nie zaliczył wszystkich punktów. ;)


Wieczór stał pod znakiem śmiechu i dalszych gier. W parze z Tomalosem zwyciężyliśmy. Nomen omen odpowiedź na ostatnie, zwycięskie pytanie brzmiała: "SZPRYCHY", a gra wcale nie była rowerowa. Przypadek? Może...

Licznik (s)padł

Sobota, 22 sierpnia 2009 · Komentarze(29)
Licznik (s)padł
Po wczorajszej masie, dziś przed 4 rano pobudka. Jadę odwieźć Kosmę do pracy. Dziś na szczęście jest ciepło i nie pada jak miesiąc temu :-)

Schodząc po schodach spada mi licznik (musiałem go niechcący lekko wypiąć wczoraj wieczorem) i... nie chce już ze mną więcej rozmawiać. Szkoda. Żal mi go bo był fajny i miał dopiero rok. No ale trudno.

Monika nie ma licznik, ja nie mam licznika więc gnamy co sił i w Katowicach jesteśmy już o 5:30 - pół godziny przed czasem. Znaczy się do tej pory liczniki nas ograniczały... :-)

Dalej nie mam żadnej koncepcji. Jadę sobie rowerówką w stronę centrum. Przy "gwiazdach" okazuje się, że rowerówka w trakcie robienia. Ciekawe podejście robotników. Widać wczoraj o 15-tej ktoś powiedział "na dziś koniec" i każdy zostawił wszystko tam gdzie leżało.





Dalej dojeżdżam prawie pod rondo i tam nagle wszystkie drogi rowerowe niespodziewanie się kończą. Chwila błądzenia pod rondem ;-) i po chwili już jestem po stronie Koszutki. Aż się prosi żeby stamtąd do Chorzowskiego parku wiodła rowerówka i... prawie wiedzie. Prawie, bo nie ma przejazdów rowerowych tylko przejścia dla pieszych, prawie, bo momentami się kończy i... trzeba jechać po chodniku.

Może by tak zaprosić na przejażdżkę kogoś z włodarzy tego miasta i niech sam schodzi z roweru co skrzyżowanie...

Koło centrum handlowego Silesia miły widok.



Ciekawe jak ten dozór wygląda w praktyce...

Przez chwilę chodzi mi po głowie aby wrócić pociągiem, ale nie wiem czy są tu wagony rowerowe...



Park w Chorzowie. Pusty o tej porze więc można spokojnie jeździć. Nigdy go jednak nie lubiłem i dziś to się potwierdza. Jakoś tak nijako jest. A może po prostu jestem już zmęczony.

Wyjeżdżam od strony Siemianowic na paskudną kostkę. Na szczęście po kilku minutach jestem w centrum Chorzowa. Dalej tą samą trasą co rano. Niestety teraz już nie jest tak fajnie. Mimo soboty dość spory ruch.

W Bytomiu jeszcze raz rzut oka na zabudowę i... wielce interesujący kościół.





W Miechowicach dopada mnie ulewa. Dziwne, miało wg prognozy padać dopiero za godzinę. Całkiem mokry wracam do domu.

Dziwnie się tak jedzie bez licznika.

II Bytomska Masa Krytyczna

Piątek, 21 sierpnia 2009 · Komentarze(2)
II Bytomska Masa Krytyczna
Po pracy i szybkim obiadku ruszamy wraz z Kosmą na II Bytomską Masę Krytyczną. Mało czasu więc szybkim tempem. Przy wyjeździe z Miechowic Monika zostaje na skrzyżowaniu i po chwili dowiaduję się, że jakiś niecierpliwy kierowca ruszając ze skrzyżowania potrącił ją. Na szczęście nic się nie stało i po chwili jesteśmy już na bytomskim Rynku.

Przy wjeździe wita nas Dariusz79 a po chwili dołącza do nas Darth oraz Keszol. Oczywiście jest też mistrz ceremonii - Dyniogłowy.



Pogawędki, zdjęcia, przyglądanie się rosnącej z każdą chwilą liczbie rowerzystów. Po przemowie Jacka odczekujemy akademicki kwadrans i ruszamy w eskorcie (i towarzystwie) straży miejskiej.



Fajnie wygląda ekipa prawie setki osób jadących razem. Najlepiej komentuje to widzący nas chłopczyk: "Jaka wielka rodzinka" :-)

Fajnie dobrana trasa pozwala zarówno podziwiać momentami magiczną zabudowę Bytomia (szkoda, że tak zaniedbaną) jak i przejechać 8km w ścisłym centrum nie tarasując nadmiernie ruchu.

Podoba mi się, że wśród wielu zmuszonych do czekania kierowców widać życzliwe uśmiechy. Oby tak dalej. Oczywiście znalazł się też jeden wariat ale to tylko potwierdzenie, że warto robić takie imprezy bo jest kogo edukować :-)

Dojeżdżamy na Rynek cali, zdrowi i uśmiechnięci. Podziękowania, pierwsze komentarze, ostatnie zdjęcia i pora się rozstać.





My jednak z Kosmą i Darkiem i Grzegorzem decydujemy się jechać w stronę Zabrza.

Po drodze zafundowałem im mały horror prowadząc trasę przez Borsig - piękne, stare robotnicze osiedle, ale niestety niezbyt bezpieczne, szczególnie w piątkowy wieczór. Mam nadzieję, że mi to wybaczą.

Krótka wizyta w centrum i dłuższy postój pod fontanną.



Tam żegnamy Keszola, a chwilę później zostawiamy przy dworcu kolejowym Dariusza79.

Dalej już prostą drogą na Helenkę.

Fajne popołudnie z fajnymi ludźmi :)

Dookoła Polski - zakończenie

Wtorek, 11 sierpnia 2009 · Komentarze(7)
Dookoła Polski - zakończenie
Znów w Jasieniu. Miesiąc temu spędziliśmy tu uroczy weekend pełen uśmiechu, zabawy i niespodzianek. 30 dni temu odprowadzaliśmy ekipę wyjeżdżającą w podróż pod hasłem w 30 dni dookoła Polski. Dziś znów tu jestem po to, aby ich przywitać.

Przed południem ruszamy 7-osobową ekipą na spotkanie naszych podróżników.



Humory dopisują, kondycja również. Po ponad 20 km dostrzegamy ich wyjeżdżających zza zakrętu. Powitania, radość, uśmiechy ale również pierwsze łzy. Na szczęście to łzy radości.

Kończymy tarasować drogę (na szczęście nie ma tu dużego ruchu) i jedziemy sobie usiąść w Brodach. Odpoczywamy na terenie zespołu pałacowego Heinricha von Brühla. Pałac robi wrażenie, mimo, że jest w opłakanym stanie. Może ktoś, kiedyś... Oby...





Część odpoczywa, inni udzielają wywiadów.



A jeszcze inni zajmują się dmuchaniem.



Czas ruszać na metę do Jasienia, gdzie czekają już przedstawiciele lokalnych władz.



W eskorcie kamery oraz Straży Miejskiej wjeżdżamy do miasta.

Powitanie i krótka wizyta w urzędzie. Uczestnicy wyprawy dostają upominki i takie sympatyczne pamiątki.



Jeszcze tylko wjazd na metę...



Dekoracja bohaterów...



Szampan...



I można... nie, nie odpocząć... świętować z gośćmi ;-)
Na odpoczynek przyjdzie czas jutro i w kolejnych dniach.

Joanno, Piotrze, Mateuszu - Jeszcze raz gratuluję! Gratuluję i dziękuję za wspaniały miesiąc, który tak wiele osób śledziło każdego dnia z zapartym tchem. Za wspaniały miesiąc, w którym tyle osób (ponoć 41) miało okazję do Was dołączyć - na godzinę, na dzień, na kilka dni, nie ważne, ważne, że byli, że chcieli, że... Wyście tego chcieli.

I zadam raz jeszcze to pytanie, które tak często dziś padało; I co my teraz będziemy robili? Za kogo będziemy trzymali kciuki? :-)

Kampinoska mordęga

Sobota, 8 sierpnia 2009 · Komentarze(5)
Kampinoska mordęga
Znów w Marianowie u Sabinki, Damiana i Marcelka. Sprawdzić jak sprawują się odpoczywająca tu moja rodzinka. Od wczoraj towarzystwa dotrzymuje im Jacek.

Wczoraj zapowiedzieli mi, że mam wziąć rower więc po śniadaniu i krótkim odpoczynku ruszamy z Jackiem i Damianem do Kampinoskiego Parku Narodowego. Wcześniej sesja z bratem w koszulkach BS :-) Damian chyba kupił za luźną :-)



Chłopcy na szczęście trzymają tempo dostosowane do moich możliwości. Po chwili trafiamy na górkę, która mnie ostatnio pokonała. Dziś… daję radę. Wow! Nawet mi koła nie podniosło do góry jak to się ostatnio działo. Jestem zadowolony.

Jedziemy dalej. Co chwilę mi uciekają ale spokojnie daję swoim tempem radę. Do czasu. Ostatni etap wycieczki do szlak niebieski.

Przed podjazdem znów problem z przerzutką i… pierwsze wzniesienie pokonuję z buta. Za chwilę zjazd… którego się boję. Wąskie, zarośnięte ścieżki, nie podoba mi się. Do tego co chwilę nie mogę podjechać lub boję się zjechać. Brak umiejętności czy… zmęczenie. A może zniechęcenie, bo mi się trasa nie podoba. Pewnie wszystko razem. Przypomina mi się Chryszczata. Oczywiście nie ma tu co porównywać, chyba, że tylko nastrój. Po prostu mi się nie podoba i już. Przez chwilę patrzę jak chłopcy walczą z jednym wzniesieniem na przemian wjeżdżając i zjeżdżając. To co wyprawia Jacek sprawia, że włosy mi na głowie stają dęba. I to mimo mojej łysiny.

Na szczęście niebieska trasa szybko się kończy. Ale i tak dała mi w tyłek. :-(

Dalej asfaltem i prostymi ścieżkami. Przed Roztoką Damian pyta czy odpocząłem. Tak, odpocząłem. W Roztoce skręcamy w las i na pierwszym podjeździe już wiem. Nie odpocząłem. Nie dam rady wspinać się na kolejne podjazdy. Zostawiam chłopaków i wracam asfaltem. Muszę być naprawdę zmęczony skoro decyduję się jechać tym odcinkiem drogi. Nie lubię go nawet jadąc autem. Kierowcy tu szaleją czasami.

Do domu dojeżdżam pół minuty przed nimi ;-)

Ciężko było.


BTW: Wprowadziłem zaległe wpisy lipcowe i sierpniowe - w tym m.in. opis wspaniałej imprezy Młynarz Orient 2009 ;-)

Nie ma, nie ma wody na pustyni...

Niedziela, 2 sierpnia 2009 · Komentarze(3)
Nie ma, nie ma wody na pustyni...
Dziś jedziemy całą rodzinką odwiedzić Kosmę. Jedziemy autem ale z rowerami. Spotykamy się z Moniką w Zielonej. Rowery rozpakowane, można pedałować. Z każdą chwilą coraz więcej opalających się, coraz więcej grillujących, coraz mniej mi się to podoba. W końcu robimy postój, ekipa chce się chwilę popluskać. Ich wola. Ustalamy, że mam godzinę czasu więc jadę pokręcić się po okolicy.

Monika sugerowała Pogorię IV i… to był dobry wybór. Prawie wcale nie ma ludzi, asfaltowa dróżka wokół…



Prawie wokół, bo w pewnym momencie się kończy. Mam do wyboru asfalt oddalający się od jeziora lub biegnącą w stronę jeziora drogę terenową. Wybieram oczywiście teren. Niestety po chwili droga się kończy i zaczyna się piach. Duży piach. O jeździe nie ma mowy, a i chodzenie sprawia trudność. Ale przecież nie będę się wracał. Idę do przodu pchając rower. Ciężko. Ciepło. Gorąco.



Idę. Coraz mniej mi się to podoba. W końcu jest droga. Niestety wciąż się nie da po niej jechać. Kiedy w końcu udaje się, zaczyna być o dziwo mokro. Prawie bagniście. Jakaś masakra, znów trzeba prowadzić rower.

Mijam mokradła i znów piach. Po chwili widzę ludzi i znów jezioro. Niestety żadnej drogi, a oni dojechali tu terenówkami i quadami. Masakra zaczynam mieć dosyć. Przecież to nie może być już Pustynia Błędowska. Ale takie mam wrażenie. Do tego zabrakło mi picia.

W końcu po ponad 3,5km błąkania się po piachach jest asfalt. Hurra!

Szlakiem "Dębowy świat" zmierzam w stronę "trójki", gdzie czeka na mnie reszta towarzystwa.



Co ciekawe na "Dębowym świecie" jechałem głównie po szyszkach…

Wspólnie ruszamy w okolice centrum żeby się trochę posilić. Pizza szybko zniknęła ze stołu. Jeszcze tylko po auto i żegnamy się z Kosmą dziękując za kolejny, fajny, wspólnie spędzony dzień.

BTW. Wiem już skąd tam tyle piasku było - to teren kopalni piasku :-)

Księży Las po raz kolejny

Niedziela, 26 lipca 2009 · Komentarze(0)
Księży Las po raz kolejny

Po porannej wycieczce Wiku wyciąga mnie na przejażdżkę. Wczoraj nas deszcz przestraszył, ale dziś pogoda ok. Cel - Księży Las. Wiku tu jeszcze nie był.Fajnie się tak jedzie z synem ;-)



Na miejscu chwila odpoczynku i czas wracać. Trzeba będzie znów częściej razem pojeździć.

Ficinus

Niedziela, 26 lipca 2009 · Komentarze(0)
Ficinus
Budzę się przed czwartą rano. Wczoraj Kosma o tej porze sama od nas wracała. Dziś… postanawiam ją odwieźć do Katowic. Ubieram się i… zaczyna padać. Gdyby zaczęło 10 minut wcześniej pewnie bym zrezygnował. A tak… ubrany więc jadę.

Ruszamy obudzeniu do końca rześkim powietrzem i padającym deszczem. Kosma w krótkim rękawku. Wariatka. Mnie w kurtce nie jest zbyt ciepło. Mały ruch więc spokojnie głównymi drogami dojeżdżamy do fabryki Moniki ;)

Pamiątkowe zdjęcie w nowej koszulce ;-)



i… co tu robić z tak pięknie rozpoczętym dniem? Przecież nie będę wracał tą samą drogą… Chwila włóczęgi po Katowicach.



Szok na Mariackiej. Dawno tu nie byłem.



Pojadę przez Gliwicką, Chorzów, Świętochłowice do Rudy Śląskiej.

W Świętochłowicach kolejne odkrycie. Niby tylko brama...



ale...




W Rudzie jadę zobaczyć zabytkową Kolonie Ficinus. Robotnicze osiedle wybudowane około 1860 roku. Składa się z szesnastu domów dwukondygnacyjnych, czterorodzinnych z naturalnego piaskowca. Dość nietypowy materiał na Śląsku.

Co chwilę kropi deszcz. Gdy dojeżdżam też pada. A osiedle… odnowione wygląda ładnie ale… gdybym nie wiedział to nie powiedziałbym, że to zabytek. Kilka domów wciąż czeka na remont. Ogólnie jestem zawiedziony. Więcej tu się chyba nie pojawię.



Dalej do domu, przez Bielszowice, Pawłów, centrum. W centrum rzut oka na maszyny górnicze.


Fajnie tak, dopiero 8:00, a jestem już w domu i mam za sobą ponad 60km.

Dookoła Polski i niespodziewany rekord

Piątek, 17 lipca 2009 · Komentarze(24)
Dookoła Polski i niespodziewany rekord
Po fantastycznym pobycie w królestwie Młynarza - Jasieniu (opisy się tworzą) trzeba było wrócić do pracy. Nie na długo. Korzystając z okazji, że ekipa jadąca dookoła Polski jest relatywnie blisko Śląska, a jestem na miejscu biorę urlop i bez wcześniejszego ich uprzedzenia ruszam w ich stronę. Najpierw rowerkiem do Zabrza.



Stamtąd opóźnionym pociągiem do Kędzierzyna - fantastycznie olbrzymi wagon rowerowy.



Spoglądając przez otwarte okno na mijane lasy, pola, łąki przypomniały mi się podróże z lat młodzieńczych, takie donikąd, takie, żeby zobaczyć piękno wokół siebie, takie z twórczością Steda na plecach. Kto dziś go pamięta?



W Kędzierzynie udaje mi się zdążyć na opóźniony pociąg do Nysy. Opóźniony bo... czeka na pociąg z Nysy, z którego pospiesznie wysiada załoga i wskakuje do naszego mini składu, żeby go poprowadzić w miejsce skąd przed chwilą przybyli. Ot optymalizacja zarządzania zasobami ludzkimi.

Na miejscu chwila krążenia po mieście. Dziwna zabudowa, mnóstwo zabytków rozlokowanych między blokami.





Po chwili dowiaduję się od Kosmy, że ekipa dziś późno wyruszyła i mogę spokojnie wyjechać im na spotkanie. Jadę więc do Otmuchowa. Ruchliwa szosa, dodatkowo przed wjazdem do miasta wyprzedza mnie nie zachowując należytej odległości bus. Kiedy wydzieram się na klienta machając w jego stronę rękoma wyprzedza mnie policja. Pełen nadziei, że go zaraz zatrzymają obserwuję jak... policja była tak zapracowana, że niczego nie zauważyła i jedzie sobie w swoją stronę... :(



W Otmuchowie dowiaduję się, że Matys złapał kapcia i mogę kontynuować moją podróż w ich stronę. Gorąco. Koszmarnie gorąco. Mimo, że mam zapas napojów, w Paczkowie kupuję dodatkową wodę. Tam też po chwili dochodzi do naszego spotkania. Młynarz widzi, że ktoś, stojąc przy drodze, robi im zdjęcia, ale nie spodziewając się mojej osoby w tym miejscu, nie poznał kto to i byłby mnie ominął. Dobrze, że reszta była bardziej spostrzegawcza. ;-)



Powitanie i ruszamy nadrobić stracony przez nich rano czas.

W Paczkowie, krótki postój obok Muzeum Gazownictwa.



Przed Otmuchowem wymuszony moim kapciem kolejny postój. Po chwili dłuższa przerwa w samym Otmuchowie. Gorąco. Coraz bardziej. Kolejne zakupy wody w sklepie.

Dalej mkniemy do Nysy uciekając z głównej drogi pełnej idiotów w tirach.
Na stacji benzynowej dopompowujemy koła i widzę jak bardzo mnie słońce spaliło. Trzeba się było posmarować kremem. Teraz już za późno.

Przejeżdżając obok Jeziora Nyskiego chłopcy nie mogą sobie odmówić chwili kąpieli. Obserwujemy z Asicą i szaleństwo z wałów. Fajnie patrzeć jak bawią się jak dzieci ;)





Następnym celem Koperniki, gdzie mieszkają bardzo otwarci ludzie, obok historii ich życia dowiadujemy się również o ich stosunku do kleru itp...

Kawałek dalej nie jestem pewien, czy aż tak bardzo na wschód mieliśmy dziś dojechać...



Gorąco. Ale o tym już chyba pisałem. Żeby tego było mało Młynarz funduje nam niesamowity podjazd przed Guchołazami. Daliśmy radę ale... było ciężko. Z tym większym zdziwieniem ekipa patrzy na mnie gdy dowiaduje się, że przód mi znów nie przeskoczył i wjeżdżałem na "dwójce".

Jeszcze parę kilometrów i dowiadujemy się, gdzie urodził się Piotrek, gdzie był chrzczony, gdzie mieszkał i gdzie pracowała jego mama.



Czas coś zjeść. W międzyczasie dowiaduję się, że nie uda mi się tak jak planowałem uciec gdzieś po drodze na pociąg bo... wszystkie uciekły. No tak, mieliśmy tu być dużo wcześniej, ale pogoda i przygody na trasie nie pozwoliły na to. Teraz jedyna możliwość to jazda z drużyną do końca i łapanie pociągu w Kędzierzynie.

Pyszny obiadek, wcale nam się nie chce jechać, ale pora ruszać, bo robi się wieczór. Kilka kilometrów dalej meldujemy się u babci Piotrka. Mimo jej zachęceń i przygotowanej pościeli nie zostajemy. Wypijamy pyszną kawę i ruszamy dalej. Już jest ciemno.

Nie wiemy co było w tej kawie ale jedziemy jak nowo narodzeni. Skąd w nas taki power? Chyba potrzebowaliśmy tego odpoczynku... i TEJ kawy...

Mijamy Pokrzywną i jedziemy w stronę Prudnika, tu dołącza do nas Paweł. Pełen sił, na kolarce - teraz dopiero zaczyna się szybka jazda. Jakoś dajemy radę. W końcu Głogówek - miasto Golfów... ;-)

Dojeżdżamy na stację benzynową i mimo usilnych namawiań żebym pojechał z nimi na kwaterę... decyduję się jechać samotnie w nocy do Kędzierzyna. To tylko dwadzieścia parę kilometrów.



Rozstajemy się po stu fantastycznych kilometrach. Fajnie było z Wami znów pokręcić. Dość szybkim tempem docieram do Kędzierzyna. Niestety okazuje się, że do następnego pociągu mam ponad 2 godziny (o ile przyjedzie punktualnie). Mimo, że w nogach już mam ponad 175km (jeszcze nigdy tyle nie przejechałem) to czuję się świetnie. Decyduję się więc wrócić do domu rowerem. Lepsze to niż czekanie na dworcu pełnym bezdomnych i pijaków.

Szybki posiłek i jadę. Droga prawie pusta, zrobiło się chłodniej, jedzie się całkiem przyjemnie. Bez postojów aż do okolic Pławniowic. Tu okazuje się, że powoli kończy mi się picie i raczej nie będzie gdzie kupić. Niedobrze, tym bardziej, że jak policzyłem to w ciągu całego dnia wypiłem 9 litrów. Organizm przyzwyczaił się do stałej dostawy cieczy, a teraz... Do tego zaczyna mnie boleć siedzenie. Bardzo boleć.

Na liczniku już ponad 200km!!! Przed Pyskowicami zaczynam czuć zmęczenie, do tego nie potrafię już siedzieć. Ostatnie kilkanaście kilometrów to masakra. Słońce wschodzi, przy drodze biegają sarenki, kicają zające ale niewiele mi to pomaga. Co 2-3km postój. Koszmar. Ale dam radę. Ostatni odcinek decyduję się przejechać przez Stolarzowice, bo perspektywa górki w Rokitnicy mnie dziś przeraża. Kilka minut po 5-tej rano melduję się w domu.

Gdybym jechał pociągiem byłbym dokładnie o tej samej porze. Ale nie byłbym taki zmęczony i... taki szczęśliwy. Zupełnie przypadkowy rekord dystansu. 227km. Jak na mnie to... bardzo dużo. Dziękuję jeszcze raz całej ekipie za ten dzień.