Wpisy archiwalne w kategorii

W towarzystwie

Dystans całkowity:30093.27 km (w terenie 8553.43 km; 28.42%)
Czas w ruchu:2252:29
Średnia prędkość:13.97 km/h
Maksymalna prędkość:183.00 km/h
Suma podjazdów:63035 m
Maks. tętno maksymalne:208 (144 %)
Maks. tętno średnie:191 (100 %)
Suma kalorii:321253 kcal
Liczba aktywności:911
Średnio na aktywność:36.26 km i 2h 28m
Więcej statystyk

Bytomski Rodzinny Rajd Rowerowy

Niedziela, 25 sierpnia 2013 · Komentarze(3)
Uczestnicy
Bytomski Rodzinny Rajd Rowerowy

Po wczorajszej przejażdżce myślałem, że chłopaki będą dziś mieli dosyć. Myliłem się, od rana słyszę: Jedziemy do Bytomia? W Bytomiu ma być dziś Rodzinny Rajd Rowerowy. To już kolejna taka impreza, ale do tej pory zawsze mieliśmy inne plany. Dziś wolne więc czemu nie.

Wyjeżdżamy trochę późno i na Rynek wpadamy tuż po jedenastej. Prawie wszyscy w rajdowych koszulkach. Dla nas zabrakło, ale nie martwimy się tym zbytnio.

Niebiesko © djk71


Inne elementy strojów przykuwają naszą uwagę. Szacunek… widać da się…

Da się w obcasach? Da © djk71


Jedziemy wolnym tempem, rozmawiając, oglądając okolicę. Eskortuje nas policja. Przejeżdżamy przez Kolonię Zgorzelec.
Robi wrażenie, jakby świat się tu zatrzymał 100 lat temu. Nie widziałem chyba jeszcze takiego miejsca. Żal, że nie zrobiliśmy zdjęć, ale aparat był w plecaku, a nie chcieliśmy się oddalać od chyba z 200-osobowego peletonu.

W trakcie przerw ustawiana była kurtyna wodna dla ochłody.

Kurtyna wodna © djk71


Można było też uzupełnić bidony.

Zimna woda © djk71


Chłopaki, po wczorajszej czterdziestce jechali bez żadnego marudzenia.

Na mecie czekała na nas grochówka. Szybka konsumpcja i czas wracać. W Miechowicach Darek pokazał jak można przeskoczyć przez dwa rowery i wylądować z uśmiechem w jeżynach :-)

A tak se bedę siedział © djk71


Przejechaliśmy ponad 60km. Dla Igorka była to pierwsza setka :-) Weekendowa :-)

Old Timers Garage - 1 Śląski Zlot Pojazdów Zabytkowych

Sobota, 24 sierpnia 2013 · Komentarze(5)
Uczestnicy
Old Timers Garage - 1 Śląski Zlot Pojazdów Zabytkowych

Do Zabrza ma zawitać Śląski Zlot Pojazdów Zabytkowych. Wolny weekend więc grzechem by to było przegapić. Wraz z Igorkiem;, Wiktorem oraz Amigą ruszamy do Zabrza. Dość szybki przelot przez miasto i jesteśmy na Placu Warszawskim. Samochodów mniej niż by się można było spodziewać, ale zostawiamy rowery i ruszamy podziwiać kilkadziesiąt okazów. Auta były ciekawe...

Szybkie...
Te zawrotne prędkości © djk71


Znane...
Król musiał być © djk71


Niby kiczowate...
Kicz? © djk71


Ale jak się bliżej przyjrzeć..
A może nie kicz © djk71


To szacun za włożoną pracę...
Ktoś miał cierpliwość © djk71


Auta były wypucowane, że można się było przejrzeć w nich...
Lusterko? © djk71


I czerwone też były...
Ech... kiedyś to ładne auta robili © djk71


I inne czerwone, znaczy się radzieckie...
I kto by uwierzył, że to... Ził © djk71


I marki niby znane...
Beemka © djk71


I takie, o których ludzie zapomnieli...
A to co? © djk71


Pamiętacie co to?
Jakby znajome © djk71


I jaki sprzęt miały...
Robi wrażenie © djk71


A teraz przypomnijcie sobie jak się podnosi maskę w Waszych samochodach. Tak?
Nie chcę wiedzieć ile waży maska tego auta © djk71


A to auto pamiętacie?
I kultowe auto... Pamiętacie? © djk71


Nie?
Do kina się chodziło je oglądać © djk71


I takie ciekawostki robią z części. Jedna rzecz nas zaintrygowała.

I były też ciekawostki z części samochodowych © djk71


Jak już skończyliśmy oglądać to pojechaliśmy zobaczyć jak postępy w budowie stadionu. Dzieje się.

I do domu, ale nie prosto, tylko niebieskim szlakiem. Trochę go chyba pozmieniali, ale wciąż nie wiadomo dla kogo został zrobiony.

I szacun dla chłopaków. 40km zrobili bez żadnego marudzenia. I były chęci na więcej :-)

IV Izerska Wielka Wyrypa

Sobota, 17 sierpnia 2013 · Komentarze(8)
Uczestnicy
IV Izerska Wielka Wyrypa

Po tegorocznej Rudawskiej Wyrypie i Izerskiej Wyrypie sprzed dwóch lat wiedziałem, że nie będzie łatwo. Do tego tydzień temu uphill na Śnieżkę oraz tydzień w Karkonoszach sprawia, że nie czuję się w ogóle na siłach walczyć. Mimo to oczywiście jedziemy wraz z Amigą, który dodatkowo ma w nogach jeszcze prawie 300km z przed tygodnia.

Informacje na stronie Wyrypy również nie zapowiadają, że będzie łatwo:
"WARUNKI NA TRASIE: na dzień dzisiejszy nie są najłatwiejsze, ostatnie opady spowodowały rozmycie dróg leśnych, natomiast wszystko jest do przejścia niektóre drogi wraz ze wzrostem roślinności zanikają, ale jeszcze w niedzielę były rowerowo przejezdne dla orientalistów – przebieżność lasów słaba dla rowerzystów – opony zdecydowanie z bieżnikiem."

Przejezdne dla orientalistów - znaczy to pewnie, że nikt normalny by tam nie pojechał :-)

Do Lwówka Śląskiego przyjeżdżamy tuż przed 5-tą rano. Przebieramy się, przygotowujemy i tuż po 5:30 meldujemy się na odprawie. Tradycyjnie na starcie dostajemy minimapkę z zaznaczonymi punktami gdzie będą rozdawane właściwe mapy. Mamy dwie pętle: wschodnią i zachodnią. Wybieramy jedną, a po jej zaliczaniu oddajemy w bazie kartę i bierzemy drugą mapę i ruszamy w dalszą cześć trasy. Obie pętle w optymalnym wariancie mają po ok. 75km i w sumie 1850m przewyższenia.

Pierwsza mapka w mapniku © djk71


Zaczynamy od pętli wschodniej, bo jakoś tak mi się kojarzy, że tam jest bardziej górzysty teren.

Ruszamy na punkt rozdawania map i zaczynamy planować trasę. Łatwo nie jest, ale po chwili jest gotowa. Ruszamy jako jedni z ostatnich, za nami jeszcze tylko tomalos i Łukasz.

Pętla wschodnia

PK 3 - Zagłębienie terenu - u podnóża skał
Z mapy usunięto wszystkie oznaczenia szlaków, bo ponoć zupełnie rozmijały się z tym co jest w rzeczywistości. Jedynie na tym odcinku pozostawiono oznaczenie zielonego szlaku. Jedziemy jak po sznurku. W końcu powinien być punkt. Jest skała, szukamy w kilka osób i nie ma. W końcu ktoś zauważa oznaczenie niebezpiecznego miejsca. Wszystko jasne, jesteśmy za blisko. Po chwili jest punkt.

PK 2 - Ruiny - od północy
Ruszamy żeby odrobić stracony czas, mijamy wioskę i zaraz powinien lasek i ruiny. Wjeżdżamy i… nie ma. Szukamy kilka minut i nic. Spoglądamy na mapę jeszcze raz i już wiemy, to był wcześniejszy zagajnik. Oczywiście punkt jest. Wniosek jest prosty - trzeba jednak mierzyć odległości. Tu nie wjeżdża się przypadkowo na punkt, tu trzeba go odnaleźć.

PK 1 - Przepust
Polna droga, mamy odbić w lewo i znów przejeżdżamy zjazd, znów nie mierzyliśmy odległości, na szczęście po chwili jest kolejna ścieżka. Chwila poszukiwań i jest kolejny punkt.

PK 5 - Cypel lasu
Jedziemy dalej, Darkowi strasznie szaleje napęd. Nie brzmi to dobrze, czyżby zaraz miał się zerwać? Na wszelki wypadek stajemy przy sklepie żeby zdiagnozować problem. Szybkie zakupy, udaje się kupić drożdżówki wprost z samochodu, choć sprzedawca nawet nie wie, że ma takie rzeczy w ofercie :-)
Problemem w Amigi rowerze jest zgięte ogniwo.

Usuwanie awarii i zakupy © djk71


Gdzie ma być ten łancuch? © djk71


Wymiana i jedziemy dalej. Tym razem punt znaleziony bez problemu.

Punkt widoczny z daleka © djk71


PK 4 - Skraj polany - od północy
Następny punkt blisko, ale mylę skalę mapy i odmierzam 500m zamiast 250m.

Ładna polana, ale nie ta © djk71


Po chwili korekta i jesteśmy na punkcie.

PK 10 - Skrzyżowanie ścieżek
Łatwy dojazd do punktu tylko nie bardzo nam się zgadza odległość przecinki. Na szczęście trafiamy we właściwą.

PK 6 - Granica kultur - 50m od ścieżki
Nie lubię granic kultur, ale tu wydaje się być prosto. Wydaje bo spędzamy tu mnóstwo czasu. 50m odmierzamy nie od tej ścieżki, od której powinniśmy. Spod nóg ucieka mi w pewnym momencie lis. A punktu wciąż nie ma. Telefon do organizatora i potwierdza, że punkt powinien być. Po chwili go odnajdujemy. Żeby zaliczyć wszystkie punkty w ciągu 16h powinniśmy zaliczać punkt co około pół godziny. Przy tej kalkulacji mamy w sumie około 2h straty :-(

PK 11 - Przepust
Zagadujemy się i przejeżdżamy punkt. Cofamy się i bez problemu go odnajdujemy.
Po drodze mnóstwo ruin, krzyży pokutnych...

Magiczne ruiny © djk71


PK 13 - Wąwóz przy drodze
Teraz długi przelot.

Nie wygląda to ciekawie © djk71


Potrzebujemy już sklepu, niestety nie ma nic po drodze. Punkt podbity, teraz tylko przedarcie się przez pole pokrzyw. Parzą w… uszy...

PK 15 - Przy ratuszu (bufet)
Kolejny punkt to miał być PK 16 - ambona. Słońce i zmęczenie daje nam w kość. Potrzebujemy sklepu. Zjeżdżamy do Bystrzycy i jest sklep - zamknięty. Rzut oka na mapę i czeka nas ostry podjazd pod górę. Mamy już tyle straty, że proponuję żeby go odpuścić. I tak już wiemy, że nie zaliczymy wszystkiego. Amiga przystaje na to. Jedziemy do Wlenia.
Potrzebowaliśmy tego, pomarańcza, arbuz, woda, wafelki… i sklep.

PK 14 - Na skarpie - 50m od ścieżki
Kolejny punkt na skarpie. Zostawiamy rowery u góry i przeczesujemy stromą skarpę. Stromo. Nagle okrzyk jednego z zawodników: jest. Ok. Można jechać dalej.
Czuję zmęczenie, podjazdy mnie zabijają, dlatego odpuszczamy PK8, który znajduje się na szczycie.

PK 9 - Na ścieżce
Bez problemu docieramy do punktu. Tuż przed punktem spotykamy Wikiego i kilku innych zawodników.

PK 7 - Dół przy drodze
Do punktu wiedzie ścieżka, najwęższa z wszystkich w okolicy, ale udaje się tam dotrzeć.

W dole © djk71


To tyle z tej pętli. Wracamy do bazy. Jest 16:30, czyli 2,5 godziny po połowie czasu i bez 3 punktów. Oddajemy karty z pierwszej pętli i bierzemy drugą mapę Uzupełnienie bidonów, posiłek i można planować kolejna rundę. Wiemy, że tu też nie będziemy w stanie zdobyć wszystkiego. Wybieramy te, które wydają się być najprostsze do zdobycia.

Pętla zachodnia

PK 3 - W wyrobisku
Ruszamy z Lwówka i jedzie się tak fajnie, że o mało co nie przegapiamy zjazdu z drogi. Dogania nas grupka dzieciaków, mają satysfakcję, że przeganiają nas. Tyle, że my już mamy w nogach ponad 90km, a przed nami jeszcze kilka godzin jazdy. Oczywiście kiedy tylko droga zaczyna się piąć pod górę wyprzedzamy ich i zatrzymujemy się obok wyrobiska. Lampion i perforator odnalezione.

PK 7 - Drzewo przy drodze
Najłatwiejszy punkt, w nocy bez lampy trudno by go było przegapić, ale droga daje nam trochę w kość. Mijamy Piotrka, który właśnie zjeżdża z kompletem punktów do bazy po swoje kolejne zwycięstwo.

PK 9 - Ruiny
Coraz bardziej czuję ból w łydkach. To efekt czwartkowej włóczęgi po górach, wczoraj nie byłem w stanie chodzić. Podjeżdżamy w okolice punktu i czeka nas wspinaczka. Nie dam rady. Smaruje nogi jakimiś specyfikami, które dał mi żona i po chwili jest ulga. Spotykamy Piotrka, też jest zmęczony. Mamy punkt i jedziemy dalej w towarzystwie Tomka i Łukasza.

PK 13 - Przy ratuszu (bufet)
Kolejny raz ten sam punkt, czy bufet. Dobrze nam tu. Nawet nam się specjalnie nie spieszy. W końcu jednak ruszamy. Odpuszczamy odcinek specjalny, bo wygląda, że będzie oznaczał wspinaczkę. I jedziemy na czternastkę.

PK 14 - Skraj zagajnika
Wspinaczka nas jednak nie mija, najpierw pod Górę Zamkową, a potem z Kleczy asfaltowy podjazd prawie na punkt.

Pięknie, ale najpierw trzeba było tu wjechać © djk71


Decydujemy się wracać drugą drogą i Bogu dziękujemy, że nie wybraliśmy odwrotnego kierunku. Podjazd tu oznaczałby pewnie przynajmniej częściowy spacer.

PK 10 - Nad stawem
Dotarcie do punktu strasznie mnie męczy. Głupio by go było jednak odpuścić, gdyż jest po drodze do bazy. Mam dość, nie chce mi się już nic zaliczać. Zjeżdżamy do Pławnej Górnej i myślę już tylko o powrocie. Po raz kolejny spotykamy się z chłopakami i… kuszą nas żeby zaliczyć jeszcze co najmniej dwa punkty. Jest mi wszystko jedno.

PK 6 - Strumień - 20m w górę od drogi
W Mojeszu odbijamy w teren i po chwili meldujemy się przy punkcie. Koledzy właśnie odjeżdżają. Ja jednak jadę zdecydowanie wolniej. Teraz jeszcze tylko jeden punkt i baza.

PK 5 - Paśnik (nie odnaleziony)
Zakładam czołówkę, lampki rowerowe już dawno włączone. Robi się coraz ciemniej i droga jest coraz gorsza. Zaliczamy moczenie nóg w strumyku. Docieramy w okolice punktu i nie ma go. Być może gdyby było jaśniej byśmy go zauważyli. Zostawiamy rowery i próbujemy przeczesać okolicę. Bez skutku. Rzut oka na zegarek i mamy 40 minut do zamknięcia mety. Spóźnienie oznacza dyskwalifikację. Rezygnujemy z poszukiwań i próbujemy przebić się do jakiejś normalnej drogi. Wstąpiły w nas nowe siły. Szkoda, ze tak późno.

Meta
Na metę docieramy na 10 minut przed zamknięciem. Zmęczeni. Nie czekamy na wywieszenie wstępnych wyników. Przebieramy się, pakujemy rowery i jedziemy na kwaterę.

Z 20 punktami lądujemy w okolicach połowy stawki. Komplet punktów zdobyło tylko czterech zawodników, czyli nie tylko nam było ciężko. Biorąc pod uwagę to jak byliśmy zmęczeni jadąc tu, to i tak sukces, że tyle przejechaliśmy.

Szkoda tylko błędów (braku pomiarów) szczególnie na początku trasy, ale to kolejna nauczka, że nawet jak na 5 maratonach punkty można znajdywać bez mierzenia i czasem nawet bez czytania opisów to na kolejnym może już nie być tak łatwo. A przecież niby to wiedzieliśmy.

No cóż, Izerska Wielka Wyrypa okazała się dla nas prawdziwą wyrypą, ale była jednocześnie fantastycznym zakończeniem urlopu.

Nieudany (na szczęście) atak na Przełęcz Karkonoską

Środa, 14 sierpnia 2013 · Komentarze(3)
Uczestnicy
Nieudany (na szczęście) atak na Przełęcz Karkonoską

Wieczorem pada pomysł podjazdu na Przełęcz Karkonoską. Trzy dni po Śnieżce i trzy dni przed Izerską Wyrypą to chyba nie jest najlepszy pomysł, ale co tam, spróbujemy. Rozsądek podpowiada, że może jednak tylko ostatni odcinek od Drogi Sudeckiej. Tak chyba będzie lepiej.

Najpierw krótki postój przy cmentarzu jeńców wojennych, którzy budowli tę drogę. Miała być połączona z czeską drogą i mieć duże znaczenie militarne. Nie została nigdy dokończona, ale około tysiąc osób nigdy stąd nie wróciło do domów.

Tylko numerki zostały © djk71


Cmentarz jeńców wojennych © djk71


Jedziemy dalej. Czuję zmęczenie po niedzielnym uphillu i mam wrażenie, że podjazd na przełęcz to nie jest najlepszy pomysł na dziś. Zjeżdżamy kawałek w dół i… trzask. Coś strzeliło w trakcie zjazdu… Po sekundzie już wiem, tylni hamulec przestał działać. Zatrzymuję rower przednim i trzeba sprawdzić co się stało.

No tak, jeden klocek był już tak starty (a miałem to sprawdzić), że nie miał prawa działać i strzeliła sprężynka. Dobrze, że teraz, a nie na kilkukilometrowym zjeździe. Miałem szczęście, a może to los podpowiedział, że dziś tam nie powinienem jechać.

Kodeks drogowy mówi, o konieczności posiadania co najmniej jednego sprawnego hamulca. Na szczęście miałem dwa. Dziś już nie pojeździmy, trzeba uderzyć do Jeleniej Góry i mieć nadzieję, że będą mieli taki zabawki od moich hamulców…

Na szczęście w jednym ze sklepów mają. Dziwnie tanie, ale na bezrybiu…

Cały dzień mam w pamięci to uczucie kiedy nabieram prędkości na zjeździe i nagle słyszę dziwny dźwięk i wiem, że to strzeliło coś w rowerze… Przez chwilę naprawdę najadłem się strachu…

Za chlebem, czyli Tour de Borowice

Wtorek, 13 sierpnia 2013 · Komentarze(3)
Uczestnicy
Za chlebem, czyli Tour de Borowice

Wieczorem okazuje się, że mamy zbyt mało chleba na śniadanie. Żaden problem, umawiamy się z Darkiem, że pojedziemy rano rowerami. Igorem chce do nas dołączyć. I oczywiście dzielnie wstaje. Rześko. Nie bardzo wiemy gdzie tu kupić pieczywo, zjeżdżamy do "centrum" Borowic i jest sklep. Wybór niewielki, ale cel osiągnięty. Na licznikach około 800m, Niezbyt dużo. Decydujemy się objechać wioskę. Najpierw długi zjazd, a potem 1,5km podjazd.

Pod górkę © djk71


Dzielnie nadążamy za Igorkiem :) Po wczorajszych przygodach dziś nuda… tylko raz spada łańcuch.

Kapeć Day i jaskółka

Poniedziałek, 12 sierpnia 2013 · Komentarze(9)
Uczestnicy
Kapeć Day i jaskółka

Po wczorajszym wjeździe na Śnieżkę dziś czas na chwilę odpoczynku. Chłopcy, którzy wczoraj przemierzyli pieszo ponad 20km dziś chcą jednak pojeździć na rowerach. Nie mamy wyboru. Planujemy z Amigą krótką trasę na około godzinę jazdy. Wokół same podjazdy, a chłopaki nie są przyzwyczajeni więc ma być spokojnie.

Ruszamy terenem w stronę kapliczki św. Jana z Dukli. Niestety mkną tak szybko, że jej nie zauważam. Potem dowiaduję się dlaczego, spodziewałem się małej, drewnianej kapliczki, a nie murowanej budowli.

Wyjeżdżamy na drogę do Karpacza i jedziemy asfaltem. Wiktor z Darkiem z przodu, a my z Igorkiem spokojnym tempem za nimi. Skręcamy w stronę Kapliczki św. Anny. Prosty i płaski odcinek drogi i nagle… Wiku skręca w stronę pobocza… trzymając rower tylko lewą nogą! Prawa jest w powietrzu, ręce przygotowując się do upadku są wyciągnięte do przodu, a rower ucieka w swoją stronę, połączony z Wiktorem tylko wpiętą SPD-kiem lewą nogą. Po chwili obaj leżą na poboczu. Na szczęście kończy się na obtarciach i siniaku. Najpierw wyglądało jakby Wiku chciał zrobić jaskółkę, a potem leciał na szczupaka. Po chwili jedziemy dalej.

Kaplica św. Anny © djk71


Kapliczka większa niż się spodziewaliśmy.

We wnętrzu kaplicy © djk71


Obok źródełko z cudowna wodą. Krótki postój i jedziemy.

Chwila przerwy © djk71


Dojeżdżając do kapliczki mieliśmy ostry zjazd, teraz czeka nas podjazd. Dajemy radę.

Czekamy na Amigę © djk71


Skręcamy w stroną Karpacza Górnego więc znów pod górę ;-) Dojeżdżamy i krótki piknik w okolicach sklepu.

Piknik © djk71


Wysłuchujemy opowieści o historii okolicy płynących z ust jednego z mieszkańców Karpacza. W końcu ruszamy dalej Drogą Chomontowską. Postój na skale w Jelińcu. Meldujemy się Anetce, Amiga zakłada, że skoro mamy już teraz prawie tylko zjazd to zajmie nam to jakieś 15 minut.

Jedziemy © djk71


Zjazd ostry, ale fajny. Niestety co chwili przecinany jest betonowymi rynnami. Pierwszy raz widziałem je zbudowane w ten sposób, jakby krawężniki położone pod kątem, tak, że co chwilę uderzamy kołami w ich ostrą, mocno wystającą krawędź. Efekt tego mamy bardzo szybko.

Wiku, który pojechał do przodu idzie ku nam z rowerem na plecach. Złapał gumę.

Pierwsza awaria © djk71


Zmiana dętki, Wiktor rusza, a Igor woła: tata, ja też. Pięknie.

Druga awaria © djk71


Zmieniamy drugą dętkę i… dzwoni Wiktor, że… znów ma kapcia… Dojeżdżamy, kolejna wymiana i jedziemy w dół.

Trzeci kapeć © djk71


Igor blokuje koło i przez kilkadziesiąt metrów walczy żeby nie upaść, udaje się. Kawałek dalej przejeżdżając kolejną rynnę rozwala dętkę. Podejrzewam, że koła były zbyt słabo napompowane i uderzając dobijali do betonu. Tak też wskazywałyby dziury, które znajdują się po dwóch stronach dętek.

I po raz czwarty © djk71


Jako, że jesteśmy już na końcu zjazdu, przy asfalcie, schodzimy na dół i zaczynamy kolejną, czwartą już naprawę. Widzimy chłopaka idącego z kolarką. Czyżby on też? Zagadujemy, okazuje się być Holendrem z pożyczonym rowerem i zupełnie bez narzędzi. Próbujemy mu pomóc, ale niestety dziura jest tuż przy wentylu i wszelkie próby łatania nie dają oczekiwanego rezultatu. Czeka go kilku kilometrowy spacer do Karpacza.

O Holender © djk71


W końcu kończymy zabawę i dojeżdżamy do domu. Z godzinnej wycieczki zrobiła się… czterogodzinna. Dziś Igorka urodziny… będzie je pamiętał… :-) Tyle się w końcu dziś nauczył :-)

Śnieżka 2013

Niedziela, 11 sierpnia 2013 · Komentarze(17)
Uczestnicy
Śnieżka 2013

Trzeci rok z rzędu wjazd na Śnieżkę. Prawie 14km wspinaczki, 1000m w pionie. Kilkaset osób będzie walczyło z kamieniami pod kołami, które w niesamowity sposób wytrącają z rytmu jazdy.

Pakiety startowe odebrane już wczoraj. Małe zaskoczenie, bo zamiast pamiątkowego T-shirta, jakie dostawaliśmy w poprzednich latach, tym razem dostajemy koszulkę rowerową. Wygląda fajnie, choć jej krój budzi uśmiech/niepokój na twarzach wielu zawodników - jest po prostu bardzo dopasowana :-)

Dziś na starcie mamy więc sporo czasu. Wcześniej wysadzamy przy wejściu do Parku Anetkę z chłopakami. Ich cel - być u góry przed nami :-)

Przebieramy się, dziś nie ma wątpliwości jedziemy "na krótko", oddajemy ciepłe ubrania organizatorom, którzy zawiozą je na górę - tam pewnie będzie chłodno i jedziemy się rozgrzać. Spotykamy kilka znajomych osób i po chwili ustawiamy się w sektorze startowym. Nad naszymi głowami krąży dron z kamerą. 9:55 i ruszamy pod Bahusa skąd za chwilę nastąpi ostry start. Ruszamy. Wkrótce będziemy się cieszyli.

Jesteśmy na szczycie :-) © djk71


Tymczasem to dopiero początek :)

Pierwsze 4km asfaltem. W poprzednich latach już tu jechałem na przełożeniach 1/1, dziś dużą część trasy pokonuję na dwójce z przodu, postęp? Chyba pozorny, bo dojeżdżając do Wangu mam międzyczas bardzo podobny do zeszłorocznego. Tu jak zwykle pierwsze osoby schodzą z rowerów. Niektórzy z własnej woli, inni zrywają łańcuchy. Udaje mi się przejechać ten odcinek w siodle. Dopiero kilkaset metrów dalej też decyduję się na krótkie podejście. W zeszłym roku tu umarłem i czułem to do samej mety. Dziś nie chciałbym przeżywać tego samego.

Uzupełnienie płynów i znów jadę. Pojedynczy zawodnicy mnie wyprzedzają, pojedynczych ja wyprzedzam, w sumie z kilkoma będziemy się tak mijać do samego szczytu. Przede mną Strzecha Akademicka, w poprzednich latach nie udało mi się tu podjechać. Dziś też widząc schodzących z rowerów rywali diabełek w mózgu mówi: Zejdź też. Nie słucham go i… tym razem się udaje. Podjeżdżam, wiem jednak że za schroniskiem też jest ciężko. Nie korzystam z bufetu, jadę. Ciężko, do tego mocno grzeje słońce. To niesamowite jak te kamienie potrafią wybijać z rytmu. Mozolnie mijając jeden po drugim pnę się do góry. W końcu jeszcze raz schodzę na chwilę. Tylko kilkadziesiąt metrów i znów jadę.

W drodze do Domu Śląskiego jest chwila zjazdu, mimo to telepanie się po kamieniach wcale nie jest wielkim odpoczynkiem. Ostatni odcinek drogi. Mozolna wspinaczka wśród turystów. Wiem, że jeszcze ostatnie metry przed metą są ciężkie, tam też łatwo się pokusić o wprowadzanie.

Chwilę przed newralgicznym zakrętem słyszę: Tata, jedź! To Igorek czeka na mnie.

Tempo pieszego i rowerzysty takie samo © djk71


Teraz nie ma wyboru. Nie mogę zejść, choć inni tak robią.

Ostatnie metry trudno podjechać © djk71


Jadę, mimo, że prędkość niewiele różni się od tej jaką mają piechurzy. Jeszcze ostatnie kilkanaście metrów i mijam metę. :-)

Udało się. Medal ciężki, ale wjazd też nie był lekki. Darek już jest. Sprawdzamy czasy i… obaj mamy co do minuty takie same jak w roku ubiegłym. Różnice sięgają 30 sekund. Niesamowite. Nie jest to powód do radości, brak postępu. Dziwne, bo wydawało mi się, że jechałem lepiej niż poprzednio.

Fani w firmowych koszulkach już czekają :-)

Fani w koszulkach ETISOFT © djk71


Oczywiście seria pamiątkowych zdjęć.

Z medalami na szyi © djk71



Z rodzinką © djk71


I czas na zjazd, który wcale nie będzie dużo łatwiejszy. Zawsze pierwsze kilkanaście metrów sprowadzałem rower, dziś zjeżdżam, choć tu postęp :-) Zjeżdżamy wszyscy razem prowadzeni przez samochód organizatorów.

Momentalnie wjeżdżamy w mgłę, a może chmurę...

Za mgłą © djk71


Pod Domem Śląskim postój w oczekiwaniu aż wszyscy zawodnicy dołączą do grupy. Potwornie bolą mnie dłonie, czuję, że jak tak dalej pójdzie, nie będę w stanie jechać. Śnieżki już nie widać.

Gdzie jest Śnieżka? © djk71


Na szczęście w trakcie postoju odpoczywają i do Wangu udaje się zjechać bez problemu. Stamtąd już tylko asfalt i jesteśmy na stadionie.

Odbiór dyplomów, bidonów, mała przekąska i rozmowy ze znajomymi w oczekiwaniu na dekorację i losowanie nagród.

W kategorii 100+, do której przyznało się 6 osób nagrodzeni zostają wszyscy, w tym nasz kolega Maciek.

Kategoria 100+ © djk71


W tomboli bez szczęścia w losowaniu :-(

Pakujemy rowery i czas wracać. Czy jestem zadowolony? Nie do końca. Oczywiście na szczycie jest radość z wjazdu, jest to niesamowita satysfakcja, bo walce z przewyższeniem i kamieniami, które skutecznie przeszkadzają w jeździe. Jestem zadowolony z podjechania pod Strzechę, cieszę się, że nie jechałem cały czas na najlżejszym przełożeniu, ale nie jestem zadowolony z czasu w jakim to zrobiłem. Choć 2 oczka wyżej w kategorii, 10 oczek wyżej w Open to czas ten sam.

Czy wystartuję w przyszłym roku? Nie wiem. Jeśli nie pojeżdżę wcześniej po górach, jeśli nie będę widział postępów to nie wiem...

Szlakiem Matki Ewy

Wtorek, 6 sierpnia 2013 · Komentarze(12)
Szlakiem Matki Ewy

Urlop rozpoczęty i… dotychczas wszystko pod górkę. Wciąż siedzimy w domu. Wieczorem Igor wyciąga mnie na rower. Ciepło i mało czasu więc postanawiamy powłóczyć się po okolicy.

Musiałem się porządnie ubrać :-)...

W nowym stroju ETISOFT BIKE TEAM :-) © djk71


... bo przede mną jechał zawodnik w stroju (mini) Tour de Pologne :-)

Profesjonalista © djk71


Najpierw rowerówką w stronę Osiedla Młodego Górnika. Oczywiście obowiązkowy rzut oka na pociągi, a potem lasem w stronę Miechowic. Jako, że Igorek nie jest pewien, czy był przy tutejszych ruinach pałacu ruszamy w tę stronę.

Na tablicy informacyjnej czytamy, że pałac jest częścią Szlaku Matki Ewy. To tu urodziła i wychowywała się Ewa von Tiele-Winkler. Pałac z pięknym parkiem, gdzie dziś można zobaczyć prawie 200-letniego platana o obwodzie 568cm przetrwał do 1945 roku, kiedy to Sowieci zajmując Bytom splądrowali teren posiadłości, a pałac podpalili. Dzieła dokończyli żołnierze Ludowego Wojska Polskiego. W nocy z 31.XII.1954 na 1.I.1955 roku saperzy podłożyli i zdetonowali ładunki wybuchowe. Dziś można oglądać już tylko ruiny.

Wieża... ciśnień © djk71


Z ciekawostek, widoczna na zdjęcia wieża była… wieżą ciśnień.

Widząc, że na szlaku zaznaczonych jest pięć miejsc postanawiamy zobaczyć je wszystkie. Jedziemy przez park w stronę neogotyckiego kościoła św. Krzyża. W jego krypcie spoczywają szczątki właścicieli Miechowic: Domesów, Aresinów i Wincklerów, zaś na przykościelnym cmentarzu znajdują się groby zamordowanych przez Armię Czerwoną w 1945 mieszkańców Miechowic

Kościół jest piękny i często obok niego przejeżdżamy, ale mnie najbardziej podobał się z tej perspektywy. Niestety, zapomniałem, że jest lato i… zielone drzewa mocno ograniczają widok. Rezygnujemy ze zdjęcia i jedziemy dalej.

Kolejne miejsce to budynek Ostoi Pokoju podarowany Ewie przez ojca jako prezent bożonarodzeniowy. Z czasem nazwa Ostoja Pokoju została przyjęta dla całego dzieła Matki Ewy. Do 1930 roku na terenie Miechowic powstały 24 domy służące różnorakiej opiece, a poza Miechowicami było 38 domów dla bezdomnych.

Ostoja Pokoju © djk71


Obok stoi niewielki kościółek.

Kościół Ewangelicko-Augsburski © djk71


Kolejny budynek na szlaku to Cisza Syjonu. Mieściła się w nim ogromna jadalnia mogąca pomieścić 100 osób, a w czasie zgromadzeń misyjnych i ewangelizacji, po usunięciu mebli, bywało i kilkuset uczestników. Bywali tutaj znani na całym świecie kaznodzieje i misjonarze.

Cisza Syjonu © djk71


Ostatnim budynkiem, położonym nieopodal malutkiego cmentarza, gdzie spoczywa Matka Ewa, jest zbudowany 1902 roku drewniany domek Matki Ewy. Nad wejściem domku jest napis Własność Jezusa Chrystusa.

Domek Matki Ewy © djk71


Tym samym kończymy krótką podróż odkrytym szlakiem.

Lasem wracamy na Helenkę, gdzie zatrzymujemy się pod sklepem na w pełni zasłużone lody :-)

Dęb0wy 0rient, czyli wtopa organizacyjna

Sobota, 3 sierpnia 2013 · Komentarze(21)
Uczestnicy
Dęb0wy 0rient, czyli wtopa organizacyjna
Kolejne zawody pod hasłem KoRNO, czyli w perspektywie jak zawsze dobry humor, świetna zabawa i możliwość spotkania wielu znajomych. Jeszcze po przebudzeniu mam nadzieję, że pojedziemy całą rodzinką, niestety wynik kontroli gardeł naszych dzieci mówi jasno: jadę sam. Szkoda.

Do Dąbrowy przyjeżdżam wystarczająco wcześnie, żeby spokojnie zaparkować, odebrać zestawy startowe (załapać się na zipy) i pogadać z kilkoma znajomymi. W międzyczasie dojeżdża Amiga. Pogaduchy sprawiają, że przygotowanie roweru trwa dłużej niż planowałem, ale i tak z zapasem czasu stawiam się na starcie. Dodatkowe parę minut dostaję gratis od organizatorów, bo odprawa i start trochę się opóźnią.

W końcu zaczyna się odprawa. Tomek rozkłada przed nami mapy, a Monika tłumaczy zasady.

Trwa odprawa © djk71


Miny wielu z zawodników mówią jasno: Jeszcze raz. Coś mało składnie idzie to tłumaczenie. Wiemy, że dostaniemy świeżo wydrukowane mapy kompasu z grą terenową, na której będzie 10 punktów. Tyle ile mają zaliczyć uczestnicy trasy rekreacyjnej. My, na trasie giga też je zaliczamy, ale oprócz tego dostajemy opisy 11 innych punktów, które nie są zaznaczone na mapie. Żeby dowiedzieć się gdzie są musimy podejść do drzew i samodzielnie przerysować wskazówki na nasze mapy. Inne wskazówki są na PK 2, gdzie mają udać się piesi i rekreacyjni. Tylko po co oni, skoro wszystkie punkty już mają na mapie?

Coś jakby z Grassora © djk71


Kończy się to wszystko ponownym tłumaczeniem i wciąż mamy wrażenie, że coś jest namieszane. Patrząc po twarzach wielu innych zawodników, widzimy, że nie jesteśmy osamotnieni. Dowiadujemy się dodatkowo, że na trasie są punkty stowarzyszone, błędne, ale są rozstawione w tak oczywistych miejscach, że na pewno się zorientujemy. Za zaliczenie takiego miejsca, nie dość, że nie ma punktu, to jeszcze jest jeden ujemny. Nie wiemy ile ich jest, bo organizatorzy nie pamiętają, bo… rozstawiali punkty w nocy. Światło księżyca źle wpływa na pamięć? Nie prościej było powiedzieć, że nam nie powiedzą, a nie tak dziwnie się tłumaczyć.

10:15 start. Ruszamy do drzew przerysowywać część dodatkowych punktów. Jako, że nie wiadomo gdzie są pozostałe ruszamy od razu na PK2, gdzie jest rozrysowana reszta.

PK 2 - Centrum Pogoria w Parku Zielona
Przerysowuję kolejne punkty i można zacząć planowanie. Krótkie dyskusje i po chwili trasa rozrysowana. Jeszcze tylko nie zapomnieć o podbiciu punktu i ruszamy. 10:40 - trochę czasu upłynęło.

PK 18 - Krzyż
Początek ulicą, a potem asfaltową ścieżką rowerową wzdłuż Pogorii IV. Na punkcie tłum. Nie ma perforatora, choć ponoć miały być, chyba, że ktoś ukradł. Przepisujemy kod na kartę i jedziemy na kolejny punkt.

PK 12 - Krzyż
Pierwsza myśl była - jedziemy szlakiem, ale pamiętając o tym jak kiedyś zamiast trafić na szlak brnąłem przez piaski, od razu zgadzam się z Darkiem, że jedziemy asfaltem. Chwila spowolnienia przy przekraczaniu DK1 i jest punkt. Znów bez perforatora. Potem okaże się, że tak jest na większości punktów. Już ukradli, czy wcale ich nie było?

Gdzie jest perforator © djk71


PK 4 - Przy stadionie
Punkt blisko, szybko podbity, szybko uzupełniamy płyny, bo słońce zaczyna pokazywać, co nas dzisiaj czeka.

Stały punkt, ciekawe ile przetrwa © djk71


PK11 - Skrzyżowanie ścieżek
Wjeżdżamy w las i po chwili widzimy kilku zawodników przy punkcie. Nawet się nie zatrzymujemy. Za blisko. To punkt stowarzyszony, na który właśnie ktoś dał się nabrać. Chwilę później Amiga zostawia jednemu z zawodników pompkę, ja mam drugą więc nie czekamy tylko jedziemy do punktu. Jest.

PK3 - Obok remizy strażackiej
Ścieżkami przez las, trochę nie zgadzają mi się odległości, ale jedziemy. Bez problemów wyjeżdżamy obok punktu.

PK 15 - Granica lasu - punkt widokowy
Jedno z nielicznych miejsc gdzie czarny szlak rowerowy jest rzeczywiście oznaczony. I znów coś mi się nie zgadza. Stajemy wraz z Tadkiem i… wszystko jasne. Mapa jest w skali 1:35 000 (!), a nie jak podano w regulaminie w skali 1: 50 000. Na odprawie też nikt nie wspomniał o zmienionej skali. Trochę nie w porządku. W sumie to mogłaby być podstawa do oprotestowania wyników. Widok ładny, w sumie to tu mógłby być jeden ze stałych punktów.

Na punkcie widokowym © djk71


PK 5 - Obok remizy strażackiej
Podjeżdżamy do punktu i miejscowi sami wskazują " o tam, przy tablicy" :-)

PK 6 - Przy kościele
Przelot do znanego mi kościoła w Łęce. Planuję zrobić zdjęcie roweru Amigi na tle kościoła… Numerek z jakim jedzie Darek to… 666 :-) Niestety widząc nadjeżdżającego kolejnego zawodnika ruszamy w dalszą drogę.

PK 21 - Granica lasu
Tę drogę znam doskonale. Odjeżdżając z punktu dojeżdża do nas Grzegorz z Sosnowca, jak się potem okaże zwycięzca dzisiejszych zawodów. W końcu to jego tereny ;-)

PK 9 - Teren Eurocampingu
Tu również trafiamy bez problemu. W końcu już tu kiedyś byliśmy.
Z punktu ruszamy do sklepu. Czas uzupełnić zapasy płynów. Słońce daje w kość. Zjadamy banana, jak się potem okaże to był jedyny posiłek na całej trasie. Wracają siły.

PK 7 - Skrzyżowanie leśnych dróg
Wjazd do lasu. Przed nami ponad 2km prostej ścieżki. Prostej, ale piaszczystej. Po kilkuset metrach mijamy punkt z jakimś odręcznym dopiskiem. Jako, że jadę lewą stroną ścieżki nie jestem w stanie przeczytać c o tam jest napisane, ale chyba, że to nie jest punkt stowarzyszony. Nie ważne. Ktoś sobie żarty zrobił. Jak będziemy wracali zrobię zdjęcie. Do naszego punktu jeszcze prawie 2 km. Spotykamy Marzkę. Jazda staje się niemożliwa. Pchamy rowery przez potężną piaskownicę. Próby jazdy między drzewami też nie mają sensu. 20m jazdy i piach. Nasza towarzyszka porzuca rower i rusza sama. To dobre wyjście, ale ja chyba jeszcze nie dorosłem żeby zostawić rower i oddalić się od niego o taką odległość. Nawet w lesie.

Plaża, czy piaskownica? © djk71


Piach i słońce dają nam porządnie w kość. Kilkukrotnie uderzam się pedałem w łydkę Boli. Pchamy dalej. Po chwili wraca Marzka i jeszcze jeden zawodnik. Okazuje się, że kolega przeczesał okolicę i punktu nie ma. Od organizatorów dowiaduje się, że właściwy punkt to ten, który mijaliśmy. Nie chce nam się wierzyć. Przecież nic o tym nie było na odprawie. Na wszelki wypadek też dzwonię. Informacja się potwierdza, a to znaczy, że mamy 4km spacer po piaskownicy z rowerami i godzinę w plecy jako gratis od organizatorów! Rzucam przekleństwem do słuchawki i się rozłączam. Jestem wściekły. Wydawało mi się, że największą wtopę w tym sezonie zaliczyli organizatorzy Odysei Miechowskiej. To jednak przebija wszystko. I pomyśleć, że na niektórych zawodach jesteśmy przepraszani za to, że punkt jest 15m dalej niż wynika to z mapy. Ale 2km?

Ktoś sobie żarty robi? © djk71


Wściekli mijamy widziany wcześniej punkt i dochodzimy do końca ścieżki. Szlag by to trafił, powrót i zaliczenie punktu.
Kto wymyślił pisanie czerwonym po czerwonym. Jadąc, z odległości 2-3m pod kątem nie miałem szans na przeczytanie tego. Oczywiście wszystkim spotkanym po drodze (mimo, że to przecież konkurencja) mówimy jak wygląda sytuacja, ale nikt nie chce nam wierzyć. Nie dziwię się Niektóry idą dalej, inni dzwonią.

PK 8 - Wyrobisko piachu
Niewiele brakło, a minęlibyśmy punkt. Na szczęście tuż obok jeden z zawodników naprawia awarię.
Rozbolała mnie głowa, czuję, że skoczyło mi ciśnienie. Przez moment przechodzi przez głowę myśl, aby to olać i wrócić do bazy, ale jadę dalej. Straciłem jednak przynajmniej na jakiś czas motywację do walki.

PK 10 - Gospodarstwo agroturystyczne
Czuję zmęczenie. I chyba dlatego zapominam o mierzeniu odległości i pilnowaniu kierunku. Kiedy spoglądam na kompas wiem od razu, że coś namieszaliśmy. Cofamy się, ale wyjeżdżamy na asfalt. Do tego nie od razu się orientujemy, w którym miejscu. Jeszcze jedna korekta, i jeszcze jedna i jest punkt.

PK 14 - Skrzyżowanie ścieżek
Mijamy Okradzionów. Chcemy wjechać na punkt od wschodu. Niestety ścieżki, które są na mapie w rzeczywistości wyglądają dużo mniej ciekawie, żeby nie powiedzieć, że nie wyglądają. No cóż, jak na mapę wydaną w tym roku to można się było spodziewać czegoś bardziej aktualnego i zgadzającego się z terenem.
Na szczęście po chwili dojeżdżamy do punktu od południowej strony.
Wściekłość z siódemki wciąż nie przechodzi.

PK 20 - Drzewo (skreślony krzyż)
Jeszcze jeden krótki postój w sklepie. Płyny kończą się szybciej niż się spodziewaliśmy. Jedziemy dalej. Na odprawie było coś o krzyżu, zamiast którego jest drzewo. I rzeczywiście to drzewo, wygląda, że jest trochę przesunięte w stosunku do tego co na mapie, ale co tam te paręnaście, czy -dzieścia w kontekście wcześniejszych 2km.

PK 17 - Wapiennik Bardowicza
Najlepiej by było podjechać od południa, jest droga wprost na punkt, ale nie wolno jechać drogą nr 94, a o ile pamiętam tam nie ma chodnika. Potem dopiero się dowiaduję, że jeden pas jest remontowany i można było tam spokojnie dojechać. Nie udaje nam się też znaleźć żadnego przepustu. Dojeżdżamy więc do torów przejeżdżamy pod DK94 i pierwsza ścieżka przy słupach wysokiego napięcia nie wygląda ciekawie. Jedziemy dalej aby wjechać na punkt czarnym szlakiem. I choć pojawia się jedno oznaczenie, to potem już nie ma drogi. Cofamy się i przedzieramy się wcześniejszą ścieżką. Znów głownie prowadzenie na azymut. Kiedy już zaczynamy wątpić, jest!

Wapiennik © djk71


Teraz tylko trzeba wrócić, a właściwie przebić się w stronę szesnastki. Choć do granicy lasu mamy jakieś trzysta metrów zajmie nam to dużo czasu. Żałujemy, że nie mamy maczet, bo przedzieramy się przez jakiś młodnik, krzaki… Dosłownie przedzieramy się. Rowery co chwilę klinują się między gałęziami, wszystko nas drapie. W końcu nie jesteśmy w stanie zrobić ani kroku w obranym przez nas kierunku. Kolczaste ściany. Jest ścieżka, ale… chyba wydeptana przez dziki. Trudno. Pochylamy się i kontynuujemy przedzieranie się mając nadzieję, że nie spotkamy świnek…

W końcu podrapani do krwi, pogryzieni przez jakieś latające potwory wychodzimy na wydeptaną ścieżkę. Po chwili lądujemy na asfalcie. Straciliśmy na ten punkt ładnych kilkadziesiąt minut. Już wiemy, że nie zdobędziemy kompletu.

PK 16 - Krzyż
Punkt prosty, ale nie ma krzyża. Jest drzewo. Ale już przecież wcześniej było drzewo zamiast krzyża. Na wszelki wypadek jedziemy jeszcze kawałek, ale nie… za daleko. Cofamy się. Przepisujemy kod na kartę i wracamy do mety. Czyli jednak dwa drzewa zamiast krzyża?
Po drodze jeszcze zaliczamy błędny skręt w Gołonogu, ale tym razem szybko go korygujemy.

PK 1 - Centrum Pogoria
Podbijamy punkt przy bazie zawodów i podjeżdżamy do stanowiska sędziowskiego. Rzucam karty na stół i nie chce mi się nawet tego komentować.

Jedziemy coś zjeść w towarzystwie Grzesia Liszki, który niestety dziś nie wystartował, ale przyjechał towarzysko stając się przy tym powodem do plotek. Ktoś go widział na mecie po 14-tej i uznał, że to On tak szybko zaliczył wszystko i wygrał zawody ;-) Z innych ciekawostek okazuje się, że niektórzy zawodnicy szukali przez 25 minut punktu, który… jeszcze nie był rozstawiony. Bez komentarza, przeżywaliśmy to na Mini Odysei kilka lat temu z Moniką więc powinna wiedzieć że jest to niedopuszczalne.

W bazie jeszcze pogaduchy ze znajomymi, rozdanie nagród, kiełbaska i czas wracać do domu.

W sumie zmęczeni, zadowoleni z czasu spędzonego ze znajomymi i wściekli na organizację. Do tego długo dyskutujemy nad rozmieszczeniem stałych punktów, tych zaznaczonych oryginalnie na mapie. Wydaje się, że aż by się prosiło żeby punkty nie tylko były elementem zabawy, ale żeby wiodły zawodników do interesujących miejsc. Nie zawsze tak było, mamy wrażenie zupełnej przypadkowości stawiania niektórych z nich.

I jeszcze jedno, ciekawe, czy ktoś na trasie rekreacyjnej (40km) zaliczył wszystkie punkty i ile przejechał kilometrów. Bo nam z bardzo zgrubnej kalkulacji wyszło, że powinien mieć około 47km… nie licząc 20km powrotu do bazy…

Sorry Monika i Tomek, wiem, że organizacja kosztowała Was sporo wysiłku, ale tym razem zepsuliście nam zabawę. Mam nadzieję , że to tylko wypadek przy pracy.

Mini Tour de Pologne 2013

Środa, 31 lipca 2013 · Komentarze(11)
Uczestnicy
Mini Tour de Pologne 2013
Igor nie odpuścił nam wyjazdu na kolejny Nutella mini Tour de Pologne ;-) Przyjeżdżamy do Katowic przed 11-tą i na dzień dobry ogromna kolejka do zapisów. Trwa to chyba ponad godzinę. W końcu jest numerek, koszulka i zestaw gadżetów. W międzyczasie rozmowy ze znajomymi :-)

Jeszcze tylko zdjęcie i ruszam na start © djk71


Wcześniej jednak Igorek sprawdza jakie inne rozrywki przygotowali organizatorzy.

Dzisiejszy cel to nie tarcza, ale tego też spróbuję © djk71


Rozgrzewka i... tata ja chcę w domu taki trenażer ;-) © djk71


Po zdjęciu przypinamy numerek i ruszamy na start. Tu okazuje się zawiodła nasza logistyka, bo na pół godziny przed startem ustawionych jest już chyba ze stu zawodników. Mogliśmy zostawić tu przedstawiciela. Trudno, Igor ustawia się za nimi, daleko, ale co zrobić.

Roczniki 2001-2004 gotowe do startu © djk71


Start i pierwsze kolizje. Na trasie też zauważam kilka wywrotek.
Wszyscy walczą. Igor wyprzedza kilkudziesięciu rywali jednak dystans jest zbyt krótki żeby można było nadrobić stratę związaną z dalekim miejscem na starcie. Ale jest dobrze: 87 miejsce na ponad 250 osób, 62 wśród chłopaków. Biorąc pod uwagę, że startował z końca stawki jest ok :-)

Teraz oczekiwanie na "dużych" zawodników.

Trudno nam pozować do zdjęcia, kiedy trwa transmisja © djk71


Jesteśmy w szoku patrząc na tempo w jakim jadą. Komentatorzy mówią nawet o 90km/h na zjeździe, nie wiem czy tyle mieli, ale kiedy na ostatniej prostek mijał nas Taylor Phinney mieliśmy wrażenie jakby to przemknął tuż obok nas bezgłośny motocykl.