Wpisy archiwalne w kategorii

Z kamerą wśród...

Dystans całkowity:45694.95 km (w terenie 13501.58 km; 29.55%)
Czas w ruchu:3182:13
Średnia prędkość:14.67 km/h
Maksymalna prędkość:92.52 km/h
Suma podjazdów:108980 m
Maks. tętno maksymalne:210 (144 %)
Maks. tętno średnie:193 (100 %)
Suma kalorii:559155 kcal
Liczba aktywności:1503
Średnio na aktywność:31.69 km i 2h 07m
Więcej statystyk

Śpiewająco

Poniedziałek, 11 lutego 2008 · Komentarze(24)
Śpiewająco

Obawiałem się, że po wczorajszych ekscesach dziś nie będę wiedział co mnie bardziej boli. Rano szok. Czuję trochę kolana i nic więcej. Schodzę po schodach i o dziwo wcale nie jest tak źle. Wracając z pracy już po głowie chodzi mi, choć krótka przejażdżka.

Po późnym obiadku dylemat: czyścić rower czy chwilę pojeździć. Rozwiązanie przychodzi samo, kolega po lekturze moich wpisów zawziął się i zaggaduje: "mała rundka?” i... życie stało się prostsze. On rozpoczyna sezon, a ja nie mam wątpliwości. Zrzucam z roweru szufelkę błota, na więcej nie ma czasu. Niestety nie wiele to pomaga. Łukasz spoglądając na rower i pompkę rzuca tylko: "Przyspawana?"

Ruszamy do Gliwic. Po ciemku, szosą, jedynie na krótko skracamy sobie drogę w terenie. Rokitnica, Grzybowice, Czekanów, Szałsza, Żerniki. Tu przez las i lądujemy na Toszeckiej w Gliwicach. Dość szybko, ale Łukasz narzucił przyzwoite tempo (jak na moje możliwości i kilogramy). Krótkie spotkanie na stacji z kolegą Łukasza i w drogę. Dla odmiany w stronę Łabęd i Czechowic, bo... bliżej (jak się potem okazuje nie jest to prawda). Kilka podjazdów i zjeżdżamy na Przezchlebie, Ziemięcice, krótki postój w Świętoszowicach i przez Grzybowice, Rokitnicę powrót do domu.

Bez przygód poza... śpiewem. Przerażający śpiew łańcucha. Już wczoraj miałem wrażenie, że coś piszczy ale to co dziś wyprawiał to był prawdziwy recital. Pora na porządne czyszczenie i smarowanie, bo się obrazi na mnie.

Cieszę, że nie padłem po wczorajszym dniu i że wciąż mogę (i chcę) patrzeć na rower :-)

Setka w terenie

Niedziela, 10 lutego 2008 · Komentarze(14)
Setka w terenie

Pierwsza setka w lutym, pierwsza setka w tym roku, pierwsza setka w moim życiu.
I skłamałem. Nie do końca w terenie. Zgubiłem się w liczeniu i nie wiem ile przejechaliśmy w terenie. Myślę, że mogło być około 40-50 km, wpisałem 45 ale po powrocie wyglądałem i czułem się jakby cały dystans był w terenie. Ale od początku.

Skorzystałem z zaproszenia Janka i wybrałem się z nim i jego znajomymi na przejażdżkę. 9:30 na dworze dziwny ziąb ruszam do Zabrza, a potem na miejsce zbiórki pod kopalnią Makoszowy (obecnie Sośnica Makoszowy). Przyjeżdżam trochę wcześniej więc jadę zobaczyć co słychać w budynku gdzie niegdyś była szkoła, w której pracowałem. Nie potrafię jej odnaleźć, czyżby zburzyli? Wracam i…. jest - tylko nie ma bramy wjazdowej, już wiem, przebudowali drogę i zbudowali wiadukt nad autostradą A4 i obecnie droga jest na wysokości dachu byłej szkoły. Dlatego jej nie zauważyłem. Wracam na miejsce zbiórki. Po chwili przyjeżdża Janek i pozostali bikerzy. Ruszamy w ósemkę, ale po chwili dołącza do nas jeszcze dwójka. Silna ekipa. Jedziemy do ruin zamku w Chudowie.



Następnym razem więcej zdjęć, w grupie jednak zdjęcia się robi ciężko.

Krótki postój, oceniamy postępy w budowie restauracji stawianej na miejscu dawnej restauracji browaru. Ciekawe kiedy skończą, browaru pewnie nie będzie.



Ruszamy dalej do Orzesza. Od tej pory przestaję rejestrować gdzie i którędy jedziemy, na szczęście trzymamy się razem. Jeszcze. Jeszcze, bo kawałek dalej po przebrnięciu przez niezłe błotko dowiadujemy się, że jeden z kolegów ma awarię, prawdopodobnie zgiął hak przerzutki. Jednocześnie dwóch kolegów zawraca, bo musi wcześniej być w domu. Pechowiec radzi sobie z awarią i rusza za nami. Walczymy z błotem by dotrzeć do Orzesza, padają podziękowania dla Janka za trasę :-). Jak się później okazuje nie pierwsze tego dnia. Docieram do Orzesza gdzie czeka na nas (niestety w samochodzie) Slavo i Dominiol. Dziwny opłotkami prowadzą nas do knajpy i tak traci się ciągnący za nami pechowiec (na szczęście ponoć, to była jego decyzja).
Chwila przerwy na dyskusje o czerwcowym wyjeździe do Austrii.
Żegamy gospodarzy i ruszamy dalej do… Paprocan. Niestety znów wędrówki bo błocie (oj Janek!). Chwila przerwy w Gostyniu (chyba) przy pomniku poświęconemu żołnierzom, którzy walczyli tu i polegli w pierwszych dniach września 1939 i dalej w drogę.



W okolicy Paprocan mnóstwo ścieżek rowerowych. W lecie muszą tu być tłumy, bo dziś też nie było pusto.
Chwila przerwy na zdjęcia i wracamy, bo w planach był i tak wcześniejszy postój.



Szybka decyzja i jedziemy na skróty…. przez las i oczywiście błoto. Jako, że to skrót to będziemy później w domu.
Oj, zaczynam czuć zmęczenie. No cóż, takiego dystansu jeszcze nie jechałem. Postój w knajpce, wbrew zasadom szybkie piwko i w drogę. Przez las oczywiście :-) Na 85km dopada mnie kryzys. Zatrzymuję się ale po chwili ruszam dalej i… asfalt :-). Mikołów, piękny rynek ale zamiast aparatu fotograficznego wyciągam telefon żeby powiadomić żonę, że jeszcze sporo przede mną. Jestem już tak zmęczony, że nie chce mi się robić zdjęć. Dalej asfalt :-). Jest lepiej. Przez chwilę :( Janek (no bo kto inny) proponuje skrót. Którędy? Sami zgadnijcie :-) W tym momencie odłącza się od nas parka, bo koleżanka ma już dość lasu. Ja dalej walczę, ciężko. Do tego przerzutki znów zaczynają szaleć momentami i coś skrzypi.
Jedziemy przez las, potem chyba jakieś hałdy i… podjazd. Odpadam. Wprowadzam rower na górę. Na szczęście czekają na mnie. Dzięki Panowie za cierpliwość. Jeszcze ponoć kawałek i… znikają mi z oczu. O, żesz… jaki zjazd ze skarpy. Jest mi wszystko jedno. Bez przygód jestem na dole i…. asfalt!!!
Już blisko, przecinamy autostradę i lądujemy w Zabrzu Kończycach. Żegnamy się z częścią i resztką sił jadę z dwoma kolegami dalej. Po chwili oni również odbijają do domu a ja ruszam samotnie. W centrum postój. McDrive – kanapka i cola. Muszę bo padam. Po konsumpcji, resztkami sił docieram do domu.
118,55 km.

Padnięty, ale szczęśliwy. Janek pokazał mi gdzie jest moje miejsce i ile jeszcze mam do zrobienia. I dobrze. Ciekawe jak będę się czuł jutro.

Dziękuję za wsparcie jednemu z kolegów, który podtrzymywał mnie na duchu i dopingował. Dziękuję wszystkim za towarzystwo i cierpliwość dla nowicjusza.

Dziękuję też za pokaz upadków z SPD ;-) Dobrze, że nikomu się nic nie stało.

Fajnie było ;-)

TRASA:
Makoszowy-Paniówki-Chudów-Ornontowice-Jaśkowice-Orzesze-Gostyń-Paprocany-Żwaków-Wilkowyje-Mikołów-Śmiłowice-Halemba-Makoszowy

Zabrzańskie klimaty

Sobota, 9 lutego 2008 · Komentarze(11)
Zabrzańskie klimaty

Po krótkiej przerwie spowodowanej przeglądem roweru w serwisie, a potem walką z hamulcami dziś znów na rowerek. Niestety na krótko. Więc w ramach testowania roweru rundka po Zabrzu.

Najpierw przez Rokitnicę do Biskupic. Jakaś spacerowa uliczka osłonięta drzewami po lewej. Skręcam. Ciekawe dokąd prowadzi i skąd się tu wzięła. Wow. Po lewej zbiornik wodny pełen ptactwa i - jak można przeczytać na postawionych tablicach - ryb. Tych drugich jednak nie widać, za to pierwszych mnóstwo.



Kaczki, na przemian biegające po cienkim lodzie i pływające tam gdzie ich starsi bracia wyrąbali przeręble.



Ogólnie witają mnie z otwartymi ramionami (skrzydłami).



Nagle szok... dwie kaczki, ale nie, spoko, na szczęście nie bliźniaczki :-)



Dobra, w drogę.
Włóczę się trochę po Biskupicach, nie przepadam za tymi okolicami (nie jest tam najbezpieczniej) ale dziś mi się podoba. Ciekawa zabudowa, ciekawe zakamarki ale na zdjęcia przyjadę innym razem.

Dalej do centrum, niespodziewanie nowy rekord prędkości 47,65 km/h
I po chwili Centrum Handlowe Platan. Jeszcze nie tak dawno była tu Huta Zabrze. Dziś wielu budynków już nie ma. Szczerze mówiąc myślałem, że huta zupełnie przestała działać, ale reklama, która jakiś czas temu pojawiła się na jednym z budynków wzbudziła we mnie pewne wątpliwości, czy na pewno huta już nie działa.



Kawałek dalej wieża ciśnień. Schowana, wiele osób nawet nie wie, że ona istnieje. O ile dobrze doczytałem to jedna z najstarszych w naszym województwie. Zniszczona, mam nadzieję, że nie podzieli losu innej, którą ze względu na stan techniczny trzeba było rok, czy dwa lata temu zburzyć.





Jeszcze szybkie zdjęcie hasła pozostałego z poprzedniej epoki - jak zauważyła kiedyś kuzynka - z błędem ortograficznym.



Pełne podziwu spojrzenie na innego rowerzystę (z kulami na plecach ale na rowerze)



Mija mnie ochroniarz. Teren nie jest ogrodzony, oznaczony więc pstrykam sobie dalej. Widzę, że spogląda na mnie z ciekawością, chyba mu się to nie podoba, ale nie bardzo wie co robić.
Chowam aparat i jadę dalej jakąś dziwną drogą prowadzącą w głąb terenów byłej huty.

Po drodze głaz z datą sprzed 101 lat – nie ma pojęcia co może upamiętniać.



Dojeżdżam do ogrodzenia, gdzie z daleka wychodzi kolejny ochroniarz. Sympatyczny, dużo starszy od tego wcześniejszego. Ucinamy sobie pogawędkę o życiu, Zabrzu, hucie. Okazuje się, że huta ma się całkiem nieźle w prywatnych rękach i działa. W ograniczonym zakresie, ale funkcjonuje. Nie do końca była w stanie wyjaśnić mi status terenu, na którym jestem, bo nie jest ogrodzony, nie ma żadnych znaków ale oni go pilnują – dyrekcja kazała. Żegnam się i mało nie rozjeżdżam ochroniarza, którego spotkałem wcześniej. Chce wiedzieć co tu robię i informuje mnie (z jakimś takim strachem – nie wiem czy boi się mnie, czy swoich zleceniodawców), że tu nie można… Wyjaśniam mu, że dopóki nie będzie tu ogrodzenia bądź znaków to może… mnie dalej informować… ;-)

Późno, wracam do domu, po drodze jeszcze krótki postój przed Rokitnicą. Zza szprych widać wiosnę :)



Ech, ale sympatycznie mi się jeździło, mimo, że na miejscu, że króko, ale po prostu fajnie. Zobaczymy jak będzie jutro :-)

Kto wymyślił zimę?

Niedziela, 27 stycznia 2008 · Komentarze(13)
<big>Kto wymyślił zimę?</big>

Dopiero, co wczoraj cieszyłem się z wiosny. Dopiero, co podziwiałem pierwsze jej oznaki.



A dziś od rana wiatr, deszcz, deszcz ze śniegiem, w końcu śnieg.
Nic nie wyszło z kolejnej wspólnej wycieczki. Nie lubię zimy.

Nie wytrzymałem i o 16 (trochę późno) wyjeżdżam do lasu.
Wygląda sympatycznie.



Niestety z każdym kilometrem, a właściwie metrem jest gorzej. Mokra warstwa śniegu pokrywająca zabłocone dróżki. Wczoraj błoto, dziś błoto ze śniegiem i liśćmi, co chwilę zapycha mi koła.

Do tego, co rusz dostaję po kasku – nie uwzględniłem faktu, że gałęzie, pod którymi zwykle da się przejechać są dziś pod ciężarem śniegu mocno ugięte. Na szczęście to cienkie gałązki i udaje się jechać dalej.

Uciekam na trochę szersze leśne ścieżki, ale jest niewiele lepiej. Zjazdy po śniegu, który nie wiadomo, co pod sobą kryje są ryzykowne – dobrze, że mnie żona i dzieci nie widzą. Większości daję radę ;-)
Podjazdy koszmarnie trudne, dwa razy pcham rower pod górkę. Dostrzegam ślady jeszcze jednego bikera. Ciekawe czy też musiał schodzić i pchać?

Robi się ciemno. Koszmarnie zmęczony, ale zadowolony wracam do domku. Dystans i średnia zabójcza ;-) Nie szkodzi. Ja jestem szczęśliwy.

Family trip

Sobota, 26 stycznia 2008 · Komentarze(22)
Family trip

Dziś udało się wyjechać znowu z żoną. Dzieci zostały z dziadkami, a my w drogę.

Ruszamy w Dolomity. Słoneczna pogoda, w DSD dość sporo ludzi, na szczęście wszyscy na nartach. My mamy dróżki dla siebie.



Małżonka dzielnie daje radę dostrzegając nawet... wiosnę!!!



Śliczne widoczki wokół.



Chcę pokazać żonie gdzie jeździliśmy ostatnio z bratem. Poddaję się. Pierwszy zjazd ją przeraził, zostaje, a jadę się powyżywać. Krótko to trwało, koszmarne błoto ale fajnie :-) Zmęczyłem się. Rower też.





Taki brudny jeszcze nie był.



Ściągam największe błoto, czy raczej glinę i jedziemy dalej. Niestety, akumulatorki w aparacie chyba do wymiany, ostatnio za często padają. Nic to, jeszcze tu wrócimy popstrykać. Jedziemy sobie polnymi dróżkami, tempo cały czas bardzo spacerowe. Dojeżdżamy do Kopalni Srebra. Kto nie był, polecam, interesujące miejsce, fajne podziemne zwiedzanie. Ponieważ tempo nie było zbyt szybkie, rezygnuję z dalszych planów i musimy powoli wracać do domu, trzeba odebrać dzieci, bo następnym razem nie będzie ich z kim zostawić.

Jako, że Anetka nie lubi samochodów jedziemy bocznymi dróżkami, spokojnie, prawie zero ruchu, będę na przyszłość wiedział, którędy w stronę Tarnowskich Gór jeździć. Po drodze baterie jeszcze na chwilę odżywają więc szybkie zdjęcie przydrożnego potwora.



Z Rept do Stolarzowic jedziemy prze las, błoto ale da się spokojnie jechać. Dojeżdżamy do domu - w sumie 26km.

Zastanawiam się czy naprawdę jechaliśmy razem ;-)



Niby przedtem go trochę przeczyściłem ale jeszcze trochę brudu zostało.





Dalej szybka zmiana – korzystając z ładnej pogody (słońce, powyżej zera) mój starszy syn inauguruje sezon. Dosiada rower mamy i robimy kółko po osiedlu, potem chwile po lesie. Jest szczęśliwy, mimo, że to tylko parę km – więcej nie ryzykujemy żeby się nie przeziębił. Dodatkowo przetestował nowy prezent – spodenki rowerowe :-)

Mimo w sumie niezbyt dużej liczby km, bardzo fajny dzionek, rodzinny, ciepły… po prostu fajny.

Po drodze spotkaliśmy nawet kilku bikerów.

Mały Wersal

Czwartek, 24 stycznia 2008 · Komentarze(8)
Mały Wersal
Ostatni dzień krótkiego urlopu i zero odbierania telefonów i maili z firmy i od klientów. Nie ma mnie.
Niestety dziś dzień już nie tak ładny jak wczoraj, ale na szczęście nie pada i jest jakieś 2-3C.

Dzisiaj celem jest Świerklaniec. Przez Stolarzowice, Stroszek docieram do Radzionkowa. Zawsze mijałem go bokiem lub tylko zahaczałem o niego. Dziś spacerowym tempem przejeżdżam przez miasto i jestem nieco zaskoczony zabudową, starą zabudową, dziwną. Radzionków zawsze mi się kojarzył z blokami, a tu sporo starych domów, starych kamienic.

Dalej przez Orzech i już Świerklaniec. Ściślej mówiąc park w Świerklańcu. Powstały w XVIII wieku, kryje w sobie sporo ciekawostek. Dotychczas odwiedzałem go zwykle z dziećmi, w ciepłe, słoneczne dni. Jakże inny jest dziś. Pusty, zero ludzi, ale wciąż sprawiający, że po wejściu/wjeździe chciałoby się tu zostać. Korzystam z pustki i jeżdżę rowerem, choć w centrum parku jest to zakazane – nie dziwię się, zwykle są tam tłumy ludzi. Dziś jest spokój.

Przystaję na chwilę obok Pałacu Kawalera, kolejnego miejsca na Śląsku gdzie swe znaki mocno zostawiła rodzina Donnersmarcków.





Dalej pozostała z czasów świetności fontanna (w oddali).



Chwila zadumy nad stawem.



Kto by pomyślał, że dawno temu był tu (nie wiem czy dokładnie w tym miejscu) zamek, a potem… Wersal. Tak, w XIX wieku powstała tu wspaniała rezydencja na wzór francuskiego Wersalu zwana „Małym Wersalem”. Niestety pod koniec wojny wszystko zostało spalone, a całkowitego zniszczenia dokonały władze PRL-u.

Jak wyczytałem brama pałacowa zdobi dziś wejście do chorzowskiego ZOO, natomiast dwie rzeźby lwów strzegą wejścia do parku w Zabrzu, a dwie następne można spotkać obok Palmiarni w Gliwicach.

Szybki rzut oka na "wielką wodę".



Kolejny rzut oka na kościółek w parku.





Spojrzenie na zegarek i… oj oj…, źle, miałem być wcześniej w domu. Szybki telefon i w drogę. Niedobrze, zerwał się wiatr i cały czas w twarz lub z boku. Do tego podjazd w stronę Nakła Śląskiego strasznie męczący, nie wiem czy taki stromy, czy to kwestia wiatru. Na szczęście miejscowe Burki i Azory pomagają mi szybciej wjechać na szczyt. Dalej już prosto, obwodnica wokół Tarnowskich Gór, Repty, Stolarzowice i dom.

Zmęczony ale szczęśliwy.
Zapewne wrócę jeszcze do Świerklańca i w okolice.

Wściekłość

Środa, 23 stycznia 2008 · Komentarze(12)
Wściekłość.

Piąty dzień wolnego a ja 1(!) raz na rowerze. Nie dość, że zamiast tygodnia wolnego, mogłem wziąć tylko cztery dni, to jeszcze telefon mi się urywa. Do tego same spotkania rodzinne i zamiast pedałować spędzam czas w czterech ścianach. Na dodatek dziś piękny słoneczny dzień. Koszmar. Jestem wściekły dziś.

Jak śpiewa jedna z moich ulubionych kapel:

"Codziennie robię się coraz gorszy
Nienawiść rośnie we mnie i gniew
Wszystko co widzę chciałbym rozpieprzyć
Na wszystko pluję i wyć się chce"

19:00. Nic to, że ciemno, nic to, że na dworze -5C biorę rower i jadę.
Nie wiem gdzie i po co. Po prostu chcę jechać. Dobrze, że nie ma wiatru.

Rokitnica - Mikulczyce - przez Hagera i Bytomską do Zabrza. Dalej koło Straży Pożarnej, dworca i poczty wyjeżdżam na 3 Maja.

Nie interesuje mnie nic, dziś bez zdjęć, chcę po prostu jechać. Jednak nie, mijając Kościół św. Anny rzut oka i... zawracam.



Nie mogłem się oprzeć. Niestety zdjęcia bez statywu są... trudne.

Bocznymi uliczkami - cholerna kostka - wyjeżdżam na Roosvelta, mijam Kościół św. Józefa, stadion Górnika Zabrze i szybka decyzja... jadę na Sośnicę (ponoć nie jest to najbezpieczniejsza dzielnica Gliwic, ale dziś chyba szukam guza). Miałem zjechać do Maciejowa ale coś mnie podkusiło i jadę do Gliwic.

Do centrum wjeżdżam przez ul. Błogosławionego Czesława. Chyba to dobry patron dla tej ulicy. Ten zakątek nie cieszy się najlepszą opinią (zwany jest Trójkątem Bermudzkim) i faktycznie, o tej porze dziwnie przypomina mi klimaty warszawskiej Pragi. Na szczęście sił mi nie brakuje, jadę dalej, rzut okiem na naszą firmę (czyżbym nie mógł bez niej żyć?) i ląduję na Rynku w Gliwicach. Mimo środka tygodnia gwarno (szczególnie obok Gwarka).

Decyduję się jechać w stronę ulicy Śliwki i... niespodzianka - zakaz wjazdu rowerów. Tego się nie spodziewałem. Na szczęście obok druga niespodzianka - droga dla rowerów - co więcej po jednym pasie w każdą stronę i jeszcze pas dla pieszych! Dla mnie szok. Pierwszy raz w życiu jadę taką drogą. Szaleństwo.

Dalej kawałek Toszecką i drogą rowerową w stronę Tarnogórskiej. Po drodze mijam naszą lokalną Wieżę Eiffla (dziś bez zdjęć) i Tarnogórską powrót do domu.
Żerniki - Szałsza - Czekanów - Grzybowice - Rokitnica - Helenka.

W sumie szok, bo większość tras oświetlonych poza odcinkiem Rokitnica - Mikulczyce i Czekanów - Grzybowice. Do tego baterie w lampce chyba się kończą.

Po drodze się uspokoiłem. Pod koniec nawet nuciłem:

"To nic! To nic! To nic!
Dopóki sił,
Będę szedł! Będę biegł!
Nie dam się!"

W sumie powinno być: Bedę jechał :-)

Dla tych, którzy znają oba cytowane kawałki pewnie dziwnym się wydaje ich zestawienie (od punk rocka do poezji śpiewanej) ale zawsze słuchałem dziwnej muzyki.

Przy okazji to chyba moja najdłuższa wycieczka (wiem, że to nic w porównaniu z niektórymi wyczynowcami na BS :-) ).

Swoją drogą to chyba za dużo piszę w porównaniu z innymi ale jakoś tak traktuję to jako ciąg dalszy rowerowych wędrówek.

Już mi lepiej. Jednak 2 dni rowerowe z 5 wolnych :-)

Szlak Zabytków Techniki - Zawada

Poniedziałek, 21 stycznia 2008 · Komentarze(8)
Szlak Zabytków Techniki - Zawada

Po dwóch dniach przerwy spowodowanej aurą, walką z rozregulowanymi przerzutkami (kolejne doświadczenie) i brakiem czasu (niech żyje weekend) dziś znów w drogę.

Korzystając z faktu, że akurat nie pada i mam urlop wybieram za cel Zawadę (na więcej nie pozwala czas - dziś Dzień Babci - trzeba z dziećmi rundkę zrobić po rodzinie).

Czemu Zawada? Otóż od jakiegoś czasu na Śląsku coś drgnęło i pojawiły się tabliczki informujące o zabytkach, a ściślej mówiąc o szlaku zabytków techniki. Wśród nich jest Muzeum Chleba w Radzionkowie, o którym już wspominałem na blogu oraz dzisiejszy cel podróży - Zabytkowa Stacja Wodociągowa "Zawada" w Karchowicach (tabliczki z informacją o niej widzę od niedawna codziennie jadąc do pracy, jednak nigdy nie chciało mi się tych kilka kilometrów nadrobić).

Ruszam "Drogą Młynarza" (DK94) w stronę Pyskowic. Strasznie wieje, jadę pod wiatr, a co jakiś czas dostaję mocny podmuch z boku, mam wrażenie, że zaraz się wywrócę, przejeżdżające obok tiry potęgują ten efekt.

Droga Krajowa :-)


Przed Boniowicami rzut oka w prawo na Kamieniec i w oddali pałac, kolejne miejsce, w którym nigdy nie byłem.
Tak wieje, że nie sposób zrobić zdjęcia, nawet stabilizacja obrazu niewiele pomaga.



Dojeżdżam do Karchowic. Czytam tablicę informacyjną i wychodzi mi na przeciw sympatyczny pracownik stacji. Po chwili dowiaduję się, że oczywiście stację można zwiedzić i on zaraz zawoła kierownika. Grzecznie dziękuję. Na razie chcę się tylko rozejrzeć, na zwiedzanie przyjadę pewnie w większym gronie. Rzut oka na halę i budynek z zewnątrz.



Po chwili kolejny pracownik przynosi mi ulotki informacyjne. Sympatyczni ludzie.
Stację można zwiedzać od pon-pt 8-16 oraz w soboty i niedziele po wcześniejszym uzgodnieniu telefonicznym. Najlepiej jednak - jak się dowiaduję - jest być do południa bo wówczas można zobaczyć więcej - jedna część jest zamykana o 14 i nie da się jej później otworzyć, jak mnie poinformowano.

Ruszam do Kamieńca. "Najlepiej tu na winklu tą polną drogą pojechać" - ok, spróbujemy. Polna okazuje się być Polną tylko z nazwy ;-)



Co więcej wiedzie tamtędy nawet jakaś trasa rowerowa - dziwne tylko, że to był jedyny znak jaki spotkałem po drodze.

Po chwili jestem w Kamieńcu obok pałacu, w którym obecnie mieści się Ośrodek Leczniczo-Rehabilitacyjny dla Dzieci.

Zza płotu zdjęcie pałacu



i tzw. Mysiej Wieży



Niestety w tym momencie baterie odmawiają posłuszeństwa, a zapasowy komplet... też rozładowany :-(
Ciąg dalszy zdjęć z Kamieńca... w trakcie następnej wyprawy w te strony.

Przez Zbrosławice, Ptakowice, Górniki i Stolarzowice powrót do domu.
Jakoś szybko poszło, a może głodny byłem rowerka po krótkiej przerwie.

I średnia, jak na mnie bardzo wysoka - czyżby to efekt mocniej dopompowanych opon?

Kalendarz :)

Środa, 16 stycznia 2008 · Komentarze(17)
Kalendarz :)

Dziś w pracy miłe zaskoczenie. Przeglądam firmowy kalendarz, najwyższy czas było wziąć nowy, otwieram losowo i co widzę? 16 lutego - wschód słońca 6:52, biorąc pod uwagę, że dziś był Ci on o 7:39 to... piękna różnica. Z zachodem podobnie - 16:51 (a dziś 15:54) - w sumie 1:44 dnia więcej. Już się cieszę.

Niestety dłuższe dni dopiero nastąpią. Dziś, jak często ostatnio, wyjechałem dopiero wieczorem. Strasznie zmęczony po pracy, myślałem, że odpuszczę (jak to stało się wczoraj), ale zapowiadane na ICM-ie deszcze przekonały mnie, że trzeba korzystać z pogody.

Dziś mała zmiana garderoby. Jako, że budżet nie pozwolił mi na zakup kompletu zimowej odzieży rowerowej wraz z rowerem, eksperymentuję z odzieżą dostępną w szafie. Dotychczas nie marznę ale ogromnie się pocę. Zastanawiam się czy to wina organizmu, czy też nieprzepuszczającej wiatru (ale niestety również nieoddychającej) kurtki. Postanawiam ją zamienić na polar. Lepiej. Niestety przy prędkości powyżej 20km/h czuję wiatr :-( Zbyt mocno czuję.

Drogą przez Rokitnicę, Miechowice do Karbia, jako że za mocno czuję wiatr, zawracam, krótka przerwa w Miechowicach.



Przy okazji, czytając legendę o kościele św. Krzyża dowiedziałem, że w Miechowicach są ruiny pałacu Wincklerów. Trzeba będzie się wybrać (za dnia). Ile to się człowiek ciekawych rzeczy dowie o najbliższej okolicy dzięki dwóm kółkom!

Jadąc dalej przez ciemny las, odkrywam po co w kasku jest daszek - świetnie chroni przed długimi światłami bezmózgów - docieram do Stolarzowic. Rundka po Stolarzowicach, potem druga po Helence (żeby dobić do 25km) i domek.

Z dedykacją

Poniedziałek, 14 stycznia 2008 · Komentarze(7)
Z dedykacją

Dziś wyjazd z dedykacją dla bratowej. Ponoć pozycją na bikestats-ie motywuję ją do jeżdżenia - chce być przede mną ;) Więc jeżdżę, żeby mogła mnie gonić. :)
Tak poważnie mówiąc to oczywiście nie mam szans na rywalizację z nią (ma więcej czasu i możliwości), a poza tym myślę, że poza paroma wyjątkami większość z nas jeździ dla sportu, przyjemności, zdrowia..., a nie dla pozycji na liście.

Dziś wieczorna rundka po Zabrzu.
Rokitnica - Mikulczyce - Zabrze. Dalej przez Wolności do Maciejowa, po drodze maluch skręcając na zakazie w lewo wpakował się prawie pod nową policyjną Kia-ę (Kię - jak to się pisze?). W Maciejowie skręt pod centrum Handlowe M1 i konsternacja na rondzie - zapomniałem się? - nie to jakaś panienka "wzięła" rondo po angielsku, kierowca jadącej prawidłowo ciężarówki też był zdziwiony gdy spotkali się na tym samym zjeździe, ale ona chyba nawet tego nie zauważyła.

Dalej Os. Kopernika i tzw. Krzyż Papieski.



Szybkie zdjęcie ale niestety trzeba tu wrócić ze statywem.



Z daleka myślałem, że to znicze płoną.

Dalej już prosto (prawie - bo przez Grzybowice) do domu.

Żona odpoczywa po wczorajszym debiucie. Mam nadzieję, że szybko dojdzie do siebie i znów znajdziemy opiekę do dzieci :-)