Wpisy archiwalne w kategorii

Z kamerą wśród...

Dystans całkowity:45694.95 km (w terenie 13501.58 km; 29.55%)
Czas w ruchu:3182:13
Średnia prędkość:14.67 km/h
Maksymalna prędkość:92.52 km/h
Suma podjazdów:108980 m
Maks. tętno maksymalne:210 (144 %)
Maks. tętno średnie:193 (100 %)
Suma kalorii:559155 kcal
Liczba aktywności:1503
Średnio na aktywność:31.69 km i 2h 07m
Więcej statystyk

Razem z żoną

Niedziela, 13 stycznia 2008 · Komentarze(18)
Razem z żoną
Zgodnie z wczorajszymi zapowiedziami dziś pierwsza wspólna wyprawa z żoną.
Dziadek przyjechał zaopiekować się dziećmi więc w drogę. Szybki rzut oka na rower. Upaćkany po wczorajszym lesie…



… i dziwnie mało powietrza z tyłu. Jako, że całkiem nie zeszło i czasu szkoda (a może strach przed robotą) idę na łatwiznę. Dopompowuję i w drogę. Zaraz po starcie przyspieszony kurs obsługi przerzutek dla żony i jedziemy… prawie 2km. Dziwnie miękko z tyłu.



Już wiem czemu. Łatanie czy wymiana? Wymiana. Tylko jak? Jak ktoś tego nigdy nie robił to… nie jest to śmieszne. Szybka próba zdjęcia tylnego koła… zakończona powodzeniem. Myślałem, że będzie gorzej. Zmiana dętki, zakładam koło i… słownik wyrazów brzydkich by się przydał. Za diabła nie mogę napompować koła.
(…) // tu próby przeplatane niecenzuralnymi wyrazami
Olśnienie. No cóż, jak ktoś ma problem z obsługą pompki, to może powinien dać sobie spokój z jazdą na rowerze.

Jedziemy dalej. Żona zapoznaje się ze swoim rowerkiem, jeszcze ostrożnie ale do przodu.



Przez Stolarzowice dojeżdżamy do Stroszka. „Jedziemy dalej, czy wracamy?” – „Jedziemy”. Spoko, więc dalej przez Radzionków, obok Muzeum Chleba (trasa jak niedawno z bratem) i przez las (obok „Dębów”) do domu. Pozytywnie zaskoczony jestem kondycją żony, trochę narzeka tylko na wyprzedzających ją (i czasem trąbiących) kierowców. W pewnym momencie następuje u niej jednak mały kryzys. Nie, to nie brak kondycji, to coś gorszego. Nie dziwię się. Siodełko potrafi dać w kość (pamiętam jak mnie brat wziął na przejażdżkę). Jako, że nie mamy wyboru i w perspektywie mamy „światełko” i koncert KSU w Gliwicach, jakoś docieramy do domu. O dziwo, przez całą drogę spotykamy tylko jedną osobę zbierającą na Orkiestrę. Nic to, wieczorem będzie lepiej (mimo, że samochodem).

Wieczorne „światełko” może i fajne było… jak ktoś stał blisko. Pokaz w wykonaniu Teatru Ognia Vatiamante został zasłonięty przez ludzi stojących najbliżej i nasze dziecka były trochę zawiedzione. Podobnie jak koncertem KSU. Zespołowi nie można było nic zarzucić, wręcz zaskoczyli interpretacjami niektórych utworów. Niestety koncert odbył się pod znakiem „Idź PO prąd”. Pierwsze kilkadziesiąt minut stało pod znakiem ciągłych awarii prądu. W końcu po wyłączeniu oświetlenia sceny (choć pod koniec włączyli) jakoś udało się chłopakom zagrać. Niestety bardzo krótko, bo… cisza nocna i ekipa musiała szybko skończyć.

Mimo tych wpadek, dzień był udany, a największym sukcesem był oczywiście nasz wspólny wyjazd. Mam nadzieję, że wkrótce będą następne. Tylko kto będzie wtedy pilnował dzieci…

Florian

Sobota, 12 stycznia 2008 · Komentarze(13)
Florian

Po wczorajszej przerwie w drogę. Nie udało się niestety do końca skorzystać z dnia wolnego, mogłem wyjechać dopiero po rodzinnych zakupach. Jeden pożytek z tego, że kupiliśmy żonie lampki i błotniki. Obiecała pojechać jutro ze mną - zrobić inauguracyjną rundkę na swoim nowym rowerze.

Tak więc wyjechałem za późno. Pierwsza próba wjazdu do lasu zakończona niepowodzeniem - koszmarne błoto. W takim razie postanawiam sprawdzić jak da się dojechać do Gliwic omijając główne drogi. Do Mikulczyc drogą, dalej Leśną i... wjazd do lasu. Krótka droga przez las ale koszmarna. Ślisko - resztki lodu i błoto. Uświniony po pas. Chwila przerwy na spotkanie z Florianem w Szałszy.



I po rozpoznaniu stanu bocznych dróżek rezygnuję z Gliwic. Drogi koszmarnie zabłocone. Przez Szałszę kieruję się na Zbrosławice.
Po drodze jakiś magiczny pałacyk.



Nigdy tu nie byłem, a przejeżdżam samochodem raptem 100m od tego miejsca.
Po powrocie znajduję w internecie jego krótką historię.

Dalej w stronę Świętoszowic, po drodze straszące resztki kolejowych budynków - uwaga pociąg wciąż tędy jeździ.



Pozdrawiamy się z innym maniakiem zimowej jazdy i dalej Boniowice, Kamieniec, Zbrosławice. Tu witam się z Panem Księżycem



I dalej przez Ptakowice, Górniki i Stolarzowice wracam do domu.
Jutro, jak już wspomniałem, pierwsza wyprawa z żoną. Muszę wybrać coś spokojnego żeby się nie zraziła :-)

Vmax=41,59

Niewypał

Niedziela, 6 stycznia 2008 · Komentarze(8)
Niewypał

Na ICM-ie zapowiadali deszcz. Niestety, sprawdziło się. Jak wychodziłem z domu padał jeszcze śnieg, ale z powodu temperatury bliskiej 0C (w takim "cieple" jeszcze nie jeździłem) zmienił się w deszcz.

Przed wyjściem z domu było kilka pomysłów na trasę ale po pierwszym kilometrze stwierdziłem, że objadę sobie Zabrze dookoła. Ruszyłem więc z Helenki na Rokitnicę, dalej na Biskupice, przez Szczęść Boże do Rudy. Dla niewtajemniczonych to nazwa ulicy w Rudzie Śląskiej - na Śląsku można spotkać więcej ulic o takiej nazwie - to pozdrowienie, które można często usłyszeć w górniczych kręgach, o ile dobrze pamiętam to dopiero później zostało przejęte przez innych katolików. Chwila postoju przy jednym z wielu śladów wszechobecnego na Śląsku węgla.



I dalej w drogę. Niestety niezbyt ciekawą, bo wszędzie mokro.



Tu poczułem, że zaczyna mi być mokro. Co gorsza buty przestały wytrzymywać - wciąż pada - i zaczęły przemakać.
Niedobrze, bo stąd nie ma skrótu do domu. Rezygnuję z Tour de Zabrze i szybko przez Zaborze do centrum Zabrza, dalej przez Bytomską i Hagera na Mikulczyce, Rokitnica i dom.

Zmokłem. Przemokłem. Po drodze parę fajnych miejsc ale nie chciało mi się nawet aparatu wyciągać, i tak pewnie będę tam bywał.

Po powrocie wszystko do prania, brudne i mokre. Jeśli taka pogoda będzie się utrzymywała to trzeba będzie się zastanowić nad sensem jeżdżenia w takich warunkach.

Przed samym domem kangur wymusił na mnie pierwszeństwo, zdążyłem szczęśliwie wyhamować. Małżonka kierowcy szybko mnie przeprosiła, po chwili sam kierowca również pomrugał do mnie "migaczami", kiedy dopadłem go pod domem, bo też tam parkował, kulturalnie raz jeszcze przeprosił więc wszystko ok.
Zastanawiam się jednak czy rowerzyści też nie powinni po drogach jeździć na światłach przez cały dzień. Kierowcy włączający się do ruchu, czy wyjeżdżający z podporządkowanej wypatrują... świateł. Jeśli coś ich nie ma to... tego nie ma.

Bytomskie klimaty

Sobota, 5 stycznia 2008 · Komentarze(9)
Bytomskie klimaty

Zmiana mebli w domu sprawiła, że wczoraj rowerek poszedł w odstawkę, a z dzisiejszych Dolomitów też nic nie wyszło. Za późno wyjechałem ale dobrze, że się udało (gdyby nie Adaś to bawiłbym się z tym tydzień, dzięki Adaś!).

Przez las i łąki do Stolarzowic, miejscami dziwnie się czułem kiedy na "drodze" więcej było śladów zwierzęcych niż ludzkich, nawet jeśli to były tylko psie ślady to i tak wrażenie dziwne. Z trudem przedzierałem się przez zaśnieżone pola zastanawiając się jak ludzie "robią" tak wysokie średnie, kiedy ja po 15 min. przejechałem ledwie 3km. Może po prostu powinienem zmienić opony i śmigać tylko po szosie? Nie, jak jest jasno, to wolę po bezdrożach.



Po paru km asfalt i droga przez las w stronę Radzionkowa, mijam "Dęby", tory i skręcam w prawo na Karb, zamiast jednak jechać prosto - odbijam asfaltem w lewo zastanawiając się dokąd prowadzi ta droga. Po chwili zaskoczenie:



A co to? Czyżby parę km ode mnie budowali mi drogę, a ja nic o tym nie wiem? A może to jakaś dawno zarzucona inwestycja. Trzeba będzie się dowiedzieć.

Nagle spostrzegam rowerzystę, choć może to za dużo powiedziane, ale ktoś prowadzi rower. Pstrykam fotkę i...



zaczynam pstrykać okolicę rezygnując ze swego wcześniejszego celu. Facet wiezie na ramie worki z węglem. No tak, zapomniałem, że to okolica gdzie kradną zawartość wagonów kolejowych (czasem z całymi wagonami). Zaczynam czuć się nieswojo, pakuję aparat, siadam na rower i jadę szybko dalej. Mijany po chwili patrol Solid Security utwierdza mnie w przekonaniu, że to nie jest najbezpieczniejsza okolica. Jadę. Jadę i nie wiem gdzie jestem. Okolice dziwne, mijani ludzie też. Ja chcę do cywilizacji!
I po chwili jest. Flaga. Choć nieco dziwna. Tak szybko chyba nie jechałem.



NIe, to komis samochodowy. Skąd ta flaga na nim? Nie wiem.
Po chwili też wyjaśnia się tajemnica budowanej drogi.



I wszystko jasne tylko... wciąż nie wiem gdzie jestem. Ruszam w lewo (choć wiem, że powinienem w prawo, ale intryguje mnie znajomy kościół po lewej) i już wiem gdzie jestem. Skrzyżowanie z drogą na Tarnowskie Góry i Piekary. Wracam, Dojeżdżam do Rynku w Bytomiu, kręcę się chwilę po centrum (fajnie się jeździ po płaskim) i przez park wracam prawie do Karbia. Stamtąd drogą na Miechowice, szybka decyzja i wracam do domu przez Stolarzowice, a nie Rokitnicę. Ciemniej (bardzo) ale mniej aut. Czyżby lampka zaczęła słabiej świecić? Chyba muszę jednak pomyśleć o jakimś halogenie - do lasu w ciemnościach będzie jak znalazł.

Zauważyłem dziwną prawidłowość, im mniejsze auto tym mniejszą zachowuje odległość ode mnie przy wyprzedzaniu. Prym wiodą tu Tico i Cienkusie (nic nie mam do tych aut, ale 30-40cm stwarza niezbyt komfortową sytuację, przynajmniej dla mnie).

Góry

Sobota, 29 grudnia 2007 · Komentarze(8)
Pozazdrościłem, że brat po górach jeździ i po dwóch dniach przerwy za cel obrałem również góry, a ściśle mówiąc Tarnowskie Góry (dla nie będących w temacie - nie mają one, o ile wiem, nic wspólnego z Tarnowem).

Drogą przez Stolarzowice, Ptakowice do Starych Tarnowic (odżyły wspomnienia, tu rodziliśmy naszego drugiego syna). Na polach resztki (mam nadzieję) zimy.



Jak będzie trochę cieplej (choć dziś i tak nie jest źle: -3C) trzeba będzie się tu wybrać na dłużej, pooglądać kościółki, zaliczyć Leśniczówkę i zobaczyć w końcu czego to pozostałości tak straszą przy drodze (wygląda jak dawny pałacyk, dworek lub coś w tym stylu - ale strasznie zniszczony).
W Tarnowicach dość długi podjazd, ale nie jest źle, regulacja przerzutek w drugi dzień świąt była skuteczna (dzięki brat). Dalej kierunek: rynek w Tarnowskich Górach.

Tu, pełne zaskoczenie - dawno tu nie byłem - stoi jakieś igloo-akwarium (prawie jak w Gliwicach).



Obok niebieska (!) choinka i... pusto, prawie zero ludzi w sobotę, między świętami, około 17 - zero ruchu - dziwne miasto.



Powrót niezbyt ciekawy, trasa Tarnowskie Góry - Gliwice, okropny ruch, do tego całą drogę wiatr "w pysk" (a nie wierzyłem żonie jak mówiła, że strasznie wieje) i jeszcze się ściemniło. Na szczęście w nocy przykleiłem taśmą lampkę, która się nieco połamała po ostatnim upadku i świeci.

Z innej beczki: wiele osób się ostatnio dziwiło, że jeżdżę w zimie, że zimno itp.
Trudno im było zrozumieć, że odpowiednio się ubierając, będąc cały czas w ruchu jest dużo przyjemniej (i cieplej) niż wychodząc na 5 minut z domu lub z auta na dwór. Dziwne, ale prawdziwe.

Nowy rekord: Vmax=40,12 km/h

Wycieczka szosą

Środa, 26 grudnia 2007 · Komentarze(4)
Helenka-Stolarzowice-Stroszek-Radzionków-Stolarzowice-Helenka
Pod drodze przystanek koło Muzeum Chleba. Niestety zamknięte, choć i tak nie było czasu na zwiedzanie, bo obiad czekał, ale kiedyś... trzeba będzie, ponoć bardzo fajnie.



Jeszcze jedna próba z zamianą rowerów z bratem i znów dziwne wrażenia z jazdy na 28". Dziwnie wysoko, strasznie duży opór powietrza ale na pewno jeździ się po drodze łatwiej i szybciej.
Rogi - podobają mi się i to będzie chyba następny zakup.

Walczę z przerzutkami, raz z poprawnym działaniem, dwa ze zrozumieniem i wyczuciem kiedy, których używać. Wciąż nie mogę przywyknąć do kręcenia "w miejscu" na podjazdach. Dziwne ale rower jedzie :-)

Świątecznie zmęczony

Wtorek, 25 grudnia 2007 · Komentarze(1)
To chyba jednak nie obżarstwo, a wczorajszy dzień dał mi w kość. Damian na szczęście nie śmieje się zbyt głośno, w końcu jeżdżę dopiero od tygodnia.

Dziś wyprawa w okoliczne lasy, sporo podjazdów, momentami przecinając lub jadąc wzdłuż dziwnych szlaków.

Lasem do Rokitnicy, kawałek wzdłuż drogi po... czymś bardzo dziwnym. Po chwili juz wiedzielismy, tędy biegly 25 lat temu tory tramwajowe Bytom-Stolarzowice (ponoć jest pomysł przywrócenia tramwaju), a to po czym jechaliśmy to dziury po podkładach. Dalej Gajdzikowe Górki i w las.
Chwilowy postój nad zamarzniętym stawem, a wcześniej zamiana rowerów z bratem, chyba nie żałuję, że wybrałem 26" a nie 28", ale pewnie to kwestia przyzwyczjania, na 28 czulem się jak za biurkiem lub na koniu.




Dalej włóczęga po lesie, sporo podjazdów i zjazdów, czuję jakiś lęk po wczorajszej wywrotce jak widzę koleiny, korzenie itp.

W sumie nie wiele przejechaliśmy ale czułem, że mam dość.

Pierwszy fikołek

Poniedziałek, 24 grudnia 2007 · Komentarze(6)
Po wczorajszej wieczornej regulacji przerzutek dziś wyjazd w teren. Typ padł na DSD - Dolomity Sportowa Dolina. Niedaleko, ale jeszcze tam nie byłem na rowerze, do tej pory jeżdziłem tam jedynie na quadach.
Na "dzień dobry" zaskoczony brat, że nie trzeba płacić za wjazd. ;-)



Szybkie rozeznanie sytuacji i w teren. Rewelacja, śnieg, lód i.. górki (oj, po każdym podjeździe zadyszka). Róznymi dróżkami na ślepo ale uważnie bo... miejscami się kończą i stajemy na brzegu skarpy.



Dokoła piękne widoki i... co krok zające, niestety były szybsze niż ja i nie udało się ich uchwycić na zdjęciu, ale i tak było pięknie ;-)



Dalej rezerwat Segiet i... OTB. Za bardzo uwierzyłem w siebie, czy raczej w rower. Zbyt szybki zjazd, koleiny, przedni hamulec i pierwszy raz przeleciałem przez kierownicę. Na szczęscie nic się nie stało. Jedynie lampki nie da się już założyć, cosik pękło.
Od tej pory trochę ostrożniej, ale jedziemy dalej. Powrót lasem "na azymut - chyba tam" i.. lądujemy w Miechowicach (coś lewa reka trochę boli, ale będę żył), stamtąd wciąż lasem przez Gajdzikowe Górki na Helenkę.
Podjazdy dały mi w kość, ostatni kilometr - chociaż po płaskim - był dla mnie ciężki.

Mam nadzieję, że Azbest97 ma rację i cały rok będzie na rowerze (choć wolałbym bez upadków).