Razem z żoną Zgodnie z wczorajszymi zapowiedziami dziś pierwsza wspólna wyprawa z żoną. Dziadek przyjechał zaopiekować się dziećmi więc w drogę. Szybki rzut oka na rower. Upaćkany po wczorajszym lesie…
… i dziwnie mało powietrza z tyłu. Jako, że całkiem nie zeszło i czasu szkoda (a może strach przed robotą) idę na łatwiznę. Dopompowuję i w drogę. Zaraz po starcie przyspieszony kurs obsługi przerzutek dla żony i jedziemy… prawie 2km. Dziwnie miękko z tyłu.
Już wiem czemu. Łatanie czy wymiana? Wymiana. Tylko jak? Jak ktoś tego nigdy nie robił to… nie jest to śmieszne. Szybka próba zdjęcia tylnego koła… zakończona powodzeniem. Myślałem, że będzie gorzej. Zmiana dętki, zakładam koło i… słownik wyrazów brzydkich by się przydał. Za diabła nie mogę napompować koła. (…) // tu próby przeplatane niecenzuralnymi wyrazami Olśnienie. No cóż, jak ktoś ma problem z obsługą pompki, to może powinien dać sobie spokój z jazdą na rowerze.
Jedziemy dalej. Żona zapoznaje się ze swoim rowerkiem, jeszcze ostrożnie ale do przodu.
Przez Stolarzowice dojeżdżamy do Stroszka. „Jedziemy dalej, czy wracamy?” – „Jedziemy”. Spoko, więc dalej przez Radzionków, obok Muzeum Chleba (trasa jak niedawno z bratem) i przez las (obok „Dębów”) do domu. Pozytywnie zaskoczony jestem kondycją żony, trochę narzeka tylko na wyprzedzających ją (i czasem trąbiących) kierowców. W pewnym momencie następuje u niej jednak mały kryzys. Nie, to nie brak kondycji, to coś gorszego. Nie dziwię się. Siodełko potrafi dać w kość (pamiętam jak mnie brat wziął na przejażdżkę). Jako, że nie mamy wyboru i w perspektywie mamy „światełko” i koncert KSU w Gliwicach, jakoś docieramy do domu. O dziwo, przez całą drogę spotykamy tylko jedną osobę zbierającą na Orkiestrę. Nic to, wieczorem będzie lepiej (mimo, że samochodem).
Wieczorne „światełko” może i fajne było… jak ktoś stał blisko. Pokaz w wykonaniu Teatru Ognia Vatiamante został zasłonięty przez ludzi stojących najbliżej i nasze dziecka były trochę zawiedzione. Podobnie jak koncertem KSU. Zespołowi nie można było nic zarzucić, wręcz zaskoczyli interpretacjami niektórych utworów. Niestety koncert odbył się pod znakiem „Idź PO prąd”. Pierwsze kilkadziesiąt minut stało pod znakiem ciągłych awarii prądu. W końcu po wyłączeniu oświetlenia sceny (choć pod koniec włączyli) jakoś udało się chłopakom zagrać. Niestety bardzo krótko, bo… cisza nocna i ekipa musiała szybko skończyć.
Mimo tych wpadek, dzień był udany, a największym sukcesem był oczywiście nasz wspólny wyjazd. Mam nadzieję, że wkrótce będą następne. Tylko kto będzie wtedy pilnował dzieci…
Może faktycznie się gdzieś spotkamy. Swoją drogą to Piekary też musiałbym kiedyś zaliczyć, w końcu tak blisko, a byłem tam chyba tylko raz w życiu (nie rowerem) - w Schronie.
Co prawda z obsługą pompki to u mnie bez problemu :) ale z wymianą dętki pewnie też miałabym problem (na szczęście jeszcze nie musiałam tego robić) - ważne, że się udało (tzw. pierwsze koty za płoty) i wycieczka zakończona powodzeniem. Gratulacje dla żonki, a na bolący tył... , polecam tzw. żelowe siodełko w starym biku miałam założone i spisywało się dobrze. Aha a Radzionków i Stroszek to BARDZO blisko Piekar , może kiedyś się miniemy ! :) Pozdrawiam
Dzieki za wpis ten moj blog jeszcze niemrawy bo dopiero uczę się tam poruszac,nie chcesz jechac na mecz Polska -Austria do Wiednia szczególy na http://republika.pl/johanbiker Pozdrawiam
Dzięki ;-) Pewnie, że jestem dumny. KSU - warto spotkać ich gdzieś na żywo. My staramy się całą rodzinką bywać na ich koncertach jeśli tylko są gdzieś w okolicy. Czasem tylko mam wątpliwości czy "Jabol punk" w ustach 4-latka to najwłaściwsza poezja.
Przede wszystkim gratulacje i pozdrowienia dla żonki Jesteś z niej na pewno bardzo dumny Taka żona to skarbek:) A poza tym to zazdroszczę tego KSU Na żywo ich jeszcze nie widziałam :( Choć jestem młodsza od nich zaledwie kilka lat :) Na rowerze dają niezłego kopa:) A z tym "idz PO prąd" to już się bałam, że grali jakieś antyPiSowskie kawałki, ale doczytałam do końca bloga i mi troche ulżyło Pozdrowienia Asica:)