Wpisy archiwalne w kategorii

Zawody

Dystans całkowity:11306.17 km (w terenie 4494.24 km; 39.75%)
Czas w ruchu:855:39
Średnia prędkość:13.60 km/h
Maksymalna prędkość:71.63 km/h
Suma podjazdów:23143 m
Maks. tętno maksymalne:204 (144 %)
Maks. tętno średnie:193 (100 %)
Suma kalorii:136454 kcal
Liczba aktywności:269
Średnio na aktywność:42.35 km i 3h 11m
Więcej statystyk

Półmaraton Górski - Prudnicki Bieg Prymasowski

Sobota, 9 października 2021 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Kiedy Piotr zaprosił mnie na górski bieg do Prudnika miałem trochę wątpliwości. Bo to tydzień po maratonie, bo gdzie w Prudniku góry, bo to tydzień przed Półmaratonem Gliwickim, w którym miałem pobiec (dziś już wiem, że się nie uda), bo... były jeszcze inne wątpliwości... Ostatecznie dałem się namówić. 

Medale już czekają © djk71

Kiedy jechałem do Prudnika termometr pokazywał 3 stopnie, u Piotra było poniżej zera. Jak zawsze w takich momentach największym problem dla mnie jest ubranie, co na siebie założyć. Kiedy przyjeżdżam na miejsce startu, wszystko jest gotowe, a krążący wokół biura zawodów zawodnicy, trzęsąc się z zimna, też głównie dyskutują o pogodzie i o doborze ciuchów. 

Jeszcze pusto © djk71

Odbieram pakiet startowy i idę się przebrać. Dojeżdża Piotr. Chwila rozmowy i też idzie się przebrać. Ostatecznie decyduję się na krótkie spodenki i koszulkę z krótkim rękawem narzuconą na cienkiego termoaktywnego Bruebecka z długimi rękawami. Do tego letnia czapeczka z daszkiem, choć część zawodników przynajmniej przed startem nosi znacznie cieplejsze nakrycia głowy. 

Czas przypiąć numerek © djk71

 Z auta wychodzimy pięć minut przed startem.

Zaraz ruszamy © djk71

Ustawiamy się w kameralnej grupie (niewiele ponad sto osób) i po chwili ruszamy. Od początku do końca (może za wyjątkiem ostatnich stu metrów) trasa wiedzie terenem. Szuter, kamienie, błoto, trawa... jest wszystko :-) Pomny doświadczeń sprzed tygodnia staram się pilnować tętna i tempa. Tętno początkowo niskie, ale po chwili lekkie podbiegi podnoszą sprawiają, że się podnosi. Słońce sprawia, że mimo niskiej temperatury nie czuje się chłodu. Jest wręcz idealnie. 


Do przodu © djk71

Już pierwszy podbieg pokazuje, że łatwo nie będzie. Drugi dłuższy sprawia, że przechodzę w trakcie do marszu. Zmęczenie po ubiegłym tygodniu, czy brak trenowania w terenie w ostatnich miesiącach? Biegniemy dalej, Piotr zdecydował, że dziś też pobiegniemy razem. Po drodze sympatyczne pogaduchy z innymi zawodnikami, choć jak zwykle je staram się jednak pilnować żebym przeżył więc więcej słucham niż mówię :-) 

Naprzód © djk71

Gdzieś ok. kilometra przed końcem pierwszej pętli (całą trasa to dwie pętle) skręcamy w lewo i zaskakuje nas ścianka. Nawet nie próbujemy podbiegać.

Stromo © djk71

Zasapani podchodzimy. Przypomina mi się ścianka na Janosiku (ta gdzie nie było Covida, bo mu się nie chciało wejść) - tamta jednak była o wiele dłuższa i bardziej stroma. 

Covid nie dał rady © djk71

Chwilę później mijamy linię mety po raz pierwszy słuchając jak gość z mikrofonem wyczytuje nasze nazwiska i "pociesza", że to nic, że dziewczyny są przed nami... ale śmieszne ;) 
Nie obrażamy się, znamy zbyt wiele szybkich dziewczyn żeby w jakikolwiek sposób miało nas to dotknąć, zakładamy, że w dobrej wierze chciał nas zmotywować do szybszego biegu :-) 

Ruszamy na drugą pętlę. Przebiegamy znów obok wieży widokowej - wybierzemy się na nią po zawodach - niestety okaże się zamknięta. 

Szkoda, że zamknięte © djk71

Nie przepadam za bieganiem po pętlach, ale tu jest pięknie i zupełnie mi to nie przeszkadza. 

W lesie © djk71

Robi się coraz cieplej. Tym razem mam picie ze sobą, ale okazuje się zupełnie niepotrzebne. Bufetów sporo, niczego nie brakuje. Super organizacja. 

Mam wrażenie, że druga pętla mija szybciej niż pierwsza, choć w rzeczywistości była nieco wolniejsza.

Kamień, a jakby obserwował... © djk71

Szczególnie na podbiegach, czy raczej podejściach.

Ciężko © djk71


Na ostatniej prostej jeszcze zmotywowany przez zawodnika biegnącego za mną zmuszam się do sprintu do mety. Przegrywam nieznacznie, ale nasz finisz budzi powszechny aplauz. 

Zrobiłem to © djk71

Czuję zmęczenie. Łydki dostały w kość, dziwne bo bardziej bym się spodziewał dwójek lub czwórek.

Przebieramy się i idziemy po grochówkę i słodką bułkę. W oczekiwaniu na kawę dowiaduję się, że to pierwsza edycja zawodów. Jestem w szoku - wszystko przygotowane perfekcyjnie. Wiecie, że lubię się czepiać a tu... nie miałem czego. Naprawdę. Brawa do organizatorów.

Po dekoracji najlepszych następuje jeszcze losowanie mnóstwa nagród wśród wszystkich zawodników. Szczęście uśmiecha się też do mnie ;)

Prezent © djk71

Zamykający imprezę mówią ze sceny: "aż nie chce się stad odchodzić". Czujemy z Piotrem to samo. 
Jeszcze spacer na wieżę (jak wspomniałem zamkniętą) i w okolice klasztoru Franciszkanów. 

Klasztor w Prudniku © djk71

Dobrze, że dziś pieszo.

No cóż © djk71


I czas wracać. W drodze powrotnej spotykam jeszcze jadącą z Dąbrowy do Głuchołaz Kosmę. Chwila przerwy, ale nie chcę Jej wybijać z rytmu więc po krótkiej pogawędce ruszamy dalej. Super udany dzień. 

Tym razem Silesia Marathon nie dla mnie. Nie starczyło sił. DNF :(

Niedziela, 3 października 2021 · Komentarze(2)
Uczestnicy
Zdziwienie, złość, smutek, wściekłość... Sam nie wiem do końca co czuję...
Biegło się lekko, pięknie, mimo, że na niskim tętnie to trochę szybciej niż się spodziewałem i... po 25 km odcięcie. I to takie na maksa.
Nie spodziewałem się tego. Miewałem już kryzysy ale zawsze jakoś się udawało je pokonać i ukończyć zawody.
Tym razem wróciłem tramwajem.
Niby to tylko zawody ale... aż chce się wyć... Szczególnie, że uczciwie się przygotowywałem... Wszystko w biegu zrobiłem jak powinienem, a jednak... Nie wiem co się stało...
Przepraszam wszystkich, których zawiodłem. Dziękuję wszystkim, którzy mnie przez cały czas wspierali, którzy kibicowali. Czasem nie wszystko się udaje...

Muszę się z tym pogodzić i... biec dalej... ale już nie dziś...

To napisałem na FB w drodze na tramwaj po przerwanym biegu. To czułem. Tak myślałem.
Jak do tego doszło? Spróbuję wrócić do tego co się wczoraj wydarzyło, choć wciąż nie jest lekko. Wciąż też prawie po 1,5 doby czuję potworne zmęczenie. 

Za daleko © djk71

16 tygodni treningów za mną. Zrobiliśmy to razem z  Piotrem. W większości trenując zdalnie, ale sumiennie się kontrolując. Piotr wykonał trening w stu procentach, ja na miesiąc przed startem miałem kryzys, ale wydawało się, że udało się go w miarę szybko zażegnać. Przedstartowa regeneracja, przygotowania do samego startu wszystko wydawało się być dopięte na ostatni guzik. No dobra... prawie... bo już pod stadionem okazał się, że zapomniałem zamknięcia do bukłaka i musiałem go zostawić w aucie, bo nie ustawiłem sobie muzyki i musiałem się męczyć z jakimś popem, ale to były drobiazgi. Poza tym wszystko było ok. 

Kiedy przypomnę sobie  pierwszy start w maratonie, a potem drugi, kiedy przypomnę sobie wszystkie inne biegi, w tym te górskie to... chyba jeszcze nigdy nie czułem się tak dobrze przygotowany do zawodów jak teraz. 

Pomimo, że przed bramą stadionu jesteśmy sporo wcześniej to do strefy startowej wchodzimy prawie w ostatniej chwili. 

Za chwilę start © djk71

Udaje się jeszcze spotkać Tereskę. 

Z Tereską © djk71

Chwilę później ruszamy. Przybijam piątkę Agnieszce i macham Tomkowi, którzy dziś biegną połówkę. 
Początek w dużym tłumie, ale to dobrze, nie ma opcji żeby za bardzo przyśpieszyć. Mimo to i tak biegniemy jak na nas, a może jak na mnie szybko. 
Próbowałem Piotra przekonać żeby biegł w swoim tempie, ale uparł się, że pobiegniemy razem :-) 


Biegniemy © djk71

Dobiegamy do Spodka. Pierwsze pięć kilometrów biegniemy poniżej 6 minut/km (tempo 05:56). Jak dla mnie to szybko, szczególnie mając w perspektywie jeszcze 37 km. Co ciekawe jednak biegnie mi się lekko, a puls ledwo dobija do 170 - docelowo miałem pilnować żeby nie przekraczał 175. Wszystko wydaje się być ok. Chwilę później łykam pierwszy żel. Po kolejne też będę sięgał systematycznie. 

Kolejna piątka trochę wolniej (tempo 06:06), ale dyszka w sumie zrobiona w godzinę (tempo 06:01). Jest dobrze. Puls wciąż wskazuje zapas. Jesteśmy na Trzech Stawach. Teraz kierunek Nikiszowiec. 
Pierwszy większy podbieg za nami, puls dochodzi do 175, trochę zwalniam, ale wciąż samopoczucie dobre. Żartujemy, to znaczy Piotrek żartuje. Ja chyba nie jesteśmy najlepszym kompanem do biegania, bo staram się skupić na biegu i nie tracić niepotrzebnie energii. U Piotra za to widać jej nadmiar :-) 

Mijamy 15 km - kolejna piątka znów nieco wolniej, ale szybciej niż wynikałoby to z tempa jakie powinienem mieć na podstawie wcześniejszych biegów. Niestety mimo piętnastu kilometrów za mną w takim tempie jakoś to do mnie wtedy nie docierało. Ot, po prostu czułem, że mam super dzień. Tętno wciąż poniżej tego jakie zwykle mam.
Tempo trzeciej piątki to 06:13, średnie tempo od startu: 06:05. 

Uwielbiam biec przez Nikiszowiec. Aż żal, że tak krótko. Tu zapomina się o biegu, wiele osób wyciąga komórki i pstryka zdjęcia. Szkoda, że cała trasa nie jest tak malownicza. 

Na Nikiszowcu © djk71

Teraz przed nami Giszowiec i droga do Mysłowic. Nie lubię tego odcinka, ale o dziwo i tu jest ok, chociaż na delikatnym podbiegu na Giszowcu i później przed Mysłowicami widać spowolnienie. Mimo to nastroje wciąż dopisują. Po 20 km średnie tempo to 06:10 (ostatnia piątka - 06:23). 

Wciąż do przodu © djk71

Niestety zaczęło się to czego się obawiałem już wcześniej. O ile o ósmej rano na starcie było rześko to teraz wyszło słońce i grzeje okropnie. Może nawet nie jest tak gorąco, jak sam fakt, że słońce grzeje jak oszalałe prosto w łeb - daje w kość. I to nie tylko mi, słyszę z komentarzy, że inni też szukają cienia choć jest go tu jak na lekarstwo. 

Ta piątka zdecydowanie wolniej. Gdzieś w Janowie chyba spotykam męża Tereski, który woła, że sprawdzał i przed nami nie ma żadnej ściany. I nie chodzi tu o stromy podbieg, a o tzw. ścianę maratończyka. Ileż ja się o tym nasłuchałem, naczytałem... ściana... Mimo, że zdarzało mi się na wcześniejszych biegach mieć kryzysy, to jakoś sobie z nimi zawsze radziłem i biegłem dalej. Pojęcie ściany wydawało mi się wymyślone, mityczne, przesadzone... 

Wydawało się... do teraz. Kiedy dobiegam do Szopienic odcina mnie zupełnie. W jednej chwili nie mam siły przebierać nogami, jest mi słabo, niedobrze... Jeszcze przed chwilą żartowaliśmy z chłopakami, którzy strasznie nas denerwowali biegnąć Galloway'em (na przemian biegli maszerowali - przez co co chwilę się wyprzedzaliśmy).  

Ta piątka była znacznie wolniejsza (06:43) - średnie tempo do 25 km wynosiło jednak 06:16, czyli i tak więcej niż powinno. Czy to było przyczyną odcięcia, nie wiem. 

Chwilę zajmuje mi przekonanie Piotra żeby nie zwracał na mnie uwagi i biegł dalej sam. Ja już wiem, że dla mnie to koniec, ale to nie powód żeby On zawalił to do czego się tak mocno przygotowywał. Jeszcze próbuje wymóc na mnie obietnicę, że dobiegnę do mety, ale nawet nie próbuję tego obiecywać. 

Piotr biegnie, a je przechodzę do marszu. Próbuję jeszcze iść przez kilometr, ale to nie pomaga, podobnie jak pół litra odgazowanej coli. Nie mam siły i źle się czuję. Przez chwilę jeszcze chodzi mi po głowie, że może chociaż dojdę do mety, ale kiedy sobie uświadamiam, że to ponad 15 km to szybko odpuszczam tę szaleńczą myśl. 

Wściekły zatrzymuję zegarek, odpinam numerek, daję znać czekającej na Stadionie rodzinie, że to już koniec i... idę w stronę tramwaju. 
Po drodze dostaję smsy, telefony, wszyscy chcą mnie przekonać żebym jeszcze spróbował, żebym się nie poddawał, ale... nie, nie dziś. Okazało się, że to jednak nie był mój dzień. 

Idąc w stronę centrum przesiadkowego piszę tekst, którym rozpocząłem ten wpis. Sam nie wiem, czy jestem zły, wściekły, smutny, czy jeszcze coś innego. Choć wiem, że to tylko kolejne zawody, które biegnę głównie dla siebie to pierwszy raz chce mi się wyć... Nie wiem czemu... 

Do tego chyba najbardziej dobija mnie fakt, że nie wiem co się stało, dlaczego tak się skończyło... A tego chyba nie lubię najbardziej - nie wiedzieć czemu... I to nie tylko w sporcie, ale też w życiu, w pracy, w domu. Lubię wiedzieć dlaczego coś się dzieje, może mi się to nie podobać, mogę się z tym nie zgadzać, ale lubię rozumieć, a tu nie rozumiałem... 

W tramwaju z trudem powstrzymuję emocje.... 

Jeszcze zanim do niego wsiadłem już dostałem propozycję startu w innym maratonie... Pomysł super, ale to nie był dobry moment żeby o tym myśleć. Silesia miała być ostatnim asfaltowym maratonem przynajmniej na jakiś czas. A teraz... zobaczymy. Myślę, że tu już nie wrócę, w każdym razie nie prędko... 

Po dotarciu pod stadion przebieram się i idę do rodziny i przyjaciół na stadion czekać na finisz Piotra. 

Piotr finiszuje © djk71

Dobrze, że choć Jemu się udało. 
Spotykam też Agę i Tomka. 

Z Agą na stadionie © djk71

Kolejne godziny to walka z emocjami (chyba przegrana) i analizy przyczyn porażki. 

Pewnie będę myślał o tym jeszcze długo. Wydaje się, że największymi przyczynami było oparcie się tylko na tętnie, które było na tyle niskie, że skutecznie przesłoniło mi zbyt szybkie tempo. Zbyt krótkie długie wybiegania też pewnie nie pomogły. Czy to właśnie to, i czy tylko to? Nie wiem... 

Tak czy owak kolejna lekcja (tym razem bolesna) za mną. 

Mimo wszystko cieszę się z tego, że udało się wrócić do regularnych treningów, sporo na nich nauczyć. Teraz trzeba będzie tylko pozostać w reżimie treningowym i będzie dobrze :-) 
Choć jak znam siebie to będzie wymagało postawienia sobie nowego celu :-)

Dziękuję wszystkim, którzy mi pomagali i wspierali. Przede wszystkim mojej żonie za cierpliwość i nieustanne wsparcie. Synowi za to, że w ten czy inny sposób motywował mnie do treningów :-) Bratu za wskazówki przedstartowe i analizę postartową. Piotrowi za super czas treningowy i wspólny bieg. Magdzie za sesje coachingowe. I wszystkim innym, którzy sprawili (często nawet nieświadomie), że przygotowywałem się i pobiegłem. 

Półmaraton bytomski zamiast treningu.

Sobota, 18 września 2021 · Komentarze(0)
Miałem już nie biegać po asfalcie, ale co zrobić jak pozostały jeszcze opłacone jeszcze przed pandemią zawody jak te w Rybniku - czas netto 2:13:57.  
Potem spasował mi się z treningami nocny półmaraton w Piekarach, a dodatkowo chciałem jeszcze żonie wygrać wycieczkę . Wycieczki nie wygrałem ale czas poprawiłem: 2:11:39.
Oba te półmaratony są częścią Korony Półmaratonów Śląskich wiec pojawił się pomysł wystartowania w trzecim - w Bytomiu. Żeby zdobyć koronę trzeba zaliczyć cztery z pięciu. 

Tak więc trzeba było pojawić się przed bytomską Plejadą. Niby uśmiechnięty. 

I jak tu pobiec? © djk71

Ale jednak gdzieś nieobecny, zamyślony... 

Zamyślony © djk71

Nawet na zdjęciach widać jakbym częściowo był gdzie indziej... Chociaż tu raczej rąk brakuje, a nie głowy :-) 

Czegoś mi tu brakuje... © djk71

Może po prostu myślałem jak pobiec. Na jaki czas?

Na jaki czas pobiec? © djk71

A może wg tętna. W sumie tak powinienem skoro miał to być bieg zamiast treningu. Czyli połowa w drugiej strefie, a połowa w trzeciej. 
Tak powinno być, chociaż dla sprawdzenia jak mi to wyjdzie za dwa tygodnie na maratonie. 

I ruszyliśmy. I oczywiście jak już wiele razy za mocno. I fajnie mi się biegło, ale... w Z4! Od początku. W tym momencie już wiedziałem znając swój organizm, że ciężko będzie mi zejść do trzeciej strefy, nie mówiąc o drugiej.  I niestety obawiałem się, że w Z4 to 21km nie przebiegnę chyba... 

Trudno, jak się nie myśli od początku to trzeba będzie ponieść konsekwencje. Postanowiłem pobiec już tak ile dam radę, a najwyżej do końca... dojdę... lub doczołgam się. 

O dziwo pierwsza pętla (były dwie) poszła całkiem sprawnie i po 10,5 km miałem czas 1:03:00. I jeszcze trochę sił. 

Jeszcze jedno kółko © djk71

Na drugiej pętli małe zaskoczenie, bo... na bufetach zabrakło... kubeczków. Na pierwszym tylko przemyłem ręce i twarz. 
Na kolejnym dopiero skorzystałem z picia ze... złożonych dłoni :-) Na szczęście własnych :-)

Zmęczenie zaczęło dawać znać o sobie i czułem, że biegnę wolniej ale gdzie tylko się dało cisnąłem z całych sił z myślą że najwyżej padnę na mecie. 

Zatrzymać zegarek © djk71

I warto było. Choć nie było życiówki to był najlepszy czas w tym roku: netto 2:08:24 o 3:15 min lepszy niż w Piekarach i o 5:33 lepszy niż w Rybniku. 

Na mecie © djk71

W sumie mam mieszane uczucia. Z jednej strony jestem zadowolony z czasu, z drugiej trochę zły, że nie trzymałem się założeń. Ale ogólnie raczej pozytyw. 

Fajnie też było zobaczyć trochę znajomych na trasie. Brawa dla super kibiców w Miechowicach! Naprawdę było ich sporo i byli super. 

Szkoda tylko, że na końcu nie wygrałem auta i... że tak długo trwało zakończenie... 

Kolejny do kolekcji © djk71

Ciśniemy na wieżę

Niedziela, 5 września 2021 · Komentarze(0)
Piątkowe interwały i sobotni lekki bieg też poszły w odstawkę. Brak chęci. Dół. 

Dopiero dziś udało się pobiegać, bo... były zawody... i był to... najdroższy bieg w życiu (w przeliczeniu) :) 

Zwykle za godzinę biegu płacę około 25-100zł, za dzisiejszy (w przeliczeniu) wyszło mi 1700 zł !!!

Ładna koszulka (i wieża) © djk71

Ale co to był za bieg... Ciśniemy na wieżę - ciśniesz z nami? - jako jednym z pierwszych udało nam się odwiedzić wyremontowaną wieżę ciśnień przy Zamoyskiego. Brawo dla Miasto Zabrze!

Odnowiona wieża © djk71

Mamy kolejne atrakcyjne miejsce na mapie miasta. Jeszcze chwilę trzeba poczekać na oficjalne otwarcie, ale zapowiada się, że warto.

Zabrze © djk71

Pod wieżą © djk71

A sam bieg? Super zorganizowany.

Zaraz start © djk71

I najkrótszy w jakim brałem udział - 168 schodów - czas 00:01:03.51 - Byli szybsi, ale byli też wolniejsi :)

Biegnę © djk71

Ja jestem zadowolony choć chyba trochę zbyt asekurancko pobiegłem - nie potrafiłem wyczuć tempa i bałem się, że zbyt szybko mnie odetnie, a tu zbyt szybko się skończyło.

Zrobiłem to! © djk71

Chyba za bardzo w pamięci miałem Everest Run - gdzie przez 24h biegaliśmy po 42 piętra ? - http://djk71.bikestats.pl/1824465,Everest-Run-czy...

Na balkonie © djk71

Mimo to zabawa przednia, a miejsce zapowiada się wspaniale.

Medal © djk71

A skąd te 1700 zł? Za godzinę!
No, cóż 30 zł wpisowe, czas biegu niewiele ponad minutę więc po przemnożeniu tyle wychodzi ;-) 


W06D7-Long Run, czyli II PKO Piekarski Półmaraton

Sobota, 24 lipca 2021 · Komentarze(0)
W06D7-Long Run
• Run in Z2, easy conversational pace, 150 minutes.
• Cool down, 5 to 10 minutes.
• Stretch.

Ponad tygodniowy urlop za mną. Myślałem, że uda się wrócić na tyle wcześnie żeby jeszcze chwilę odpocząć przed dzisiejszym startem w półmaratonie. Nie wyszło. Wracamy akurat tak żeby odebrać pakiet, zjeść obiad i przygotować się do startu. Do Piekar tradycyjnie jadę w towarzystwie żony oraz tam razem Niny, która postanawia mi dopingować oraz dotrzymać towarzystwa Anetce. Co przy okazji się ubawi to Jej :-)

Nie bez problemu parkujemy, zbieram rzeczy, o dziwo niczego chyba nie zapomniałem i idziemy do strefy startu. Sporo ludzi, coś się dzieje. Pokazuję Anetce, którędy mogą pójść żeby spotkać mnie na trasie, niestety droga wygląda na nieoświetloną, a start o 21:00. Trudno spotkamy się na nawrotce. Dzisiejszy bieg to dwie... nierówne pętle. Pierwsza to dyszka ta sama, którą pokonują zawodnicy ZaDyszki i Nordic Walking. Druga podobna, tyle, że wydłużona o odcinek obok Kopca Wyzwolenia.

Przed startem © djk71

Ruszamy.

Pilnuję się żeby nie pociągnąć za mocno za resztą. To przecież ponad 21 km z podbiegami (niewielkimi, ale zawsze). Pierwszy kilometr z górki, rozpędzam się dwa następne pod górkę, dobiegamy na wysokość kopca. Oczywiście zwalniam ale czuję się dobrze. To jednak dopiero trzy km. Na piątym kilometrze niespodzianka. Oprócz wody (tego się akurat spodziewałem) widzę i słyszę Anetkę i Ninę - jednak udało im się tu dojść.

Szósty kilometr i skręcamy w las. Biegniemy bez czołówek, bo trasa miała być oświetlona - i jest na odcinku prawie dwóch km stoi dwanaście samochodów sponsora - skody skutecznie oświetlają całą drogą. Sprytne. :-)

Pierwsze dziesięć km kończę w tempie ok. 6:12. Jak dla mnie jest ok, po takim męczącym tygodniu i dzisiejszym dniu jest lepiej niż się spodziewałem. Nie ma co się jednak cieszyć, przede mną druga, trochę trudniejsza część. Tempo na podbiegu już nieco wolniejsze, ale spokojnie daję radę. Tu brawa dla kibiców, którzy mimo późnej pory są obecni na prawie całej trasie. To pomaga. Szczególnie przy kopcu, który mijamy, zbiegamy w dół i po nawrocie zdobywamy znów biegnąc pod góry.

Kiedy dobiegam do szczytu i średnie tempo pokazuje chyba ok. 6:15 już wiem, że będzie dobrze.

Koło bufetu znów wypatruję dziewczyn chcąc je poprosić żeby na metę przyniosły mi worek z rzeczami do przebrania z auta, ale tym razem Ich nie ma. Podejrzewam, że przejście rzeczywiście było niezbyt oświetlone i za pierwszym razem zabrały się z większą grupą, ale drugi raz już same nie chciały ryzykować. Piję i biegnę dalej.

Teraz już wiem, że muszę tylko trzymać tempo. Liczę skody w lesie ;) Mijamy się z kilkoma zawodnikami, oni przyśpieszają, by potem zwolnić lub przejść do marszu. Ja biegnę równym rytmem. Tak mi się wydaje. Na ostatnich 3-4 km biegnę z Joanną, zawodniczką Lecymy Durś - chyba wzajemnie się motywujemy. Ostatni kilometr biegniemy już razem rozmawiając. W końcu wg rozpiski miało być tempo konwersacyjne. W efekcie wyszedł Z3 zamiast Z2 ale za to trochę krótszy czas.

Dobiegamy do mety już nie zwalniając.

Mam to! © djk71

Czas: 2:11:39, czyli mimo dwa razy większej liczby podbiegów czas lepszy o 2:24 niż w Rybniku.
Oddaję "czypa", dziewczyny idą po moje rzeczy do auta, a ja na posiłek - niestety żołnierze ugotowali za mało grochówki i pani oferuje mi suchą bułkę :-( Szkoda, bo dziś nawet byłbym w stanie coś zjeść. Kończy się na knoppersie i piwie zero.

Już zadowolny na mecie © djk71

Czekamy jeszcze na dekorację w rytmach zespołu Kłyn i losowanie wycieczki do Włoch. Tym razem nie mam szczęścia. Nie szkodzi. Rozbawieni wracamy do domu.

Za mną 6 z 16 tygodni przygotowań do maratonu. Póki co jest dobrze.

Bieg Bohaterów

Niedziela, 4 lipca 2021 · Komentarze(0)
Powstania Śląskie. Jak każde powstania temat trudny i budzący wiele emocji. Szczególnie tu na Śląsku. Na pewno temat ważny. Bardzo ważny. I można się tylko cieszyć, że dzieje się wokół nich tak wiele. W tym takie wydarzenia jak Bieg Bohaterów. 

Bieg Bohaterów © djk71

Wczorajsze ponad godzinne oczekiwanie po odbiór pakietu (moja życiówka: 1:15:00 ;) ) też budziło wiele emocji. Na szczęście większość biegaczy potraktowało to jako swoisty folklor i niezbyt się tym przejęło mimo, iż zdawaliśmy sobie sprawę, że dzisiejszy czas naszego biegu będzie 1/3 czasu czekania pod Spodkiem :-) 

W Katowicach © djk71

Za to pakiet zawierał bardzo ładną koszulkę, w której większość z nas dziś pobiegła, komin w takich samych barwach i pamiątkowy worek. I to wszystko za symboliczne 19,21 :-) 
Może brakło jeszcze śląskich barw ale to się już trochę czepiam :-) 

Kiedy dojeżdżaliśmy do Katowic po drodze mijaliśmy dziesiątki biało-czerwonych koszulek :-) Pięknie to wyglądało. Ja dziś w mocnej obstawie mojej chrześnicy, żony i teściów. Na miejscu spotykam również znajomych co jest miłą niespodzianką, bo nie sprawdzałem wcześniej list startowych. 

Ruszamy w pięciu falach. Ja startuję z grupą D. Żegnam rodzinkę i ustawiam się w sektorze, oni tymczasem biegną na tramwaj i mają w planie złapać mnie na mecie obok wejścia do zoo. 

Na starcie biało-czerwono © djk71

Ruszamy spod pomnika Powstańców Śląskich obok katowickiego ronda. Trasa to zaledwie dziesiąta część maratonu. Rzadko mi się zdarza biegać na takim dystansie i nie do końca wiem jak biec. Zanim zdążę się zastanowić już wiem, że jak na moje możliwości bardzo szybko zaliczam pierwszy kilometr. Drugi podobnie. W międzyczasie rodzinka pstryka mi zdjęcia z tramwaju. 

Z okien tramwaju (ja w czapeczce) © djk71

Krótki i łagodny podbieg, ale jednak go czuję. Powinienem zwolnić, ale to już połowa trasy. Próbuję trzymać tempo tak długo jak się da. Mija trzeci kilometr i przed mną już tylko kilometr. W końcu trochę cienia. Wyprzedza mnie zawodnik, z którym uciąłem sobie pogawędkę na starcie. Motywacyjny kop i biegnę co sił do mety. 

Po chwili jest meta, medal.

Robi wrażenie © djk71

Na mecie © djk71

Dostrzega mnie Aga, która startowała wcześniej i już jest dawno na mecie. 

Z Agą na mecie © djk71

Dociera moja rodzinka. W sumie byli na czas tylko... ja przybiegłem dwie minuty szybciej niż zakładałem. 
Jeszcze kilka zdjęć i udajemy się na spacer wesoło gawędząc z Natalką. Dochodzimy do Stadionu i wracamy Elką. Dawno nie jechałem kolejką :-) 

Potem jeszcze czekamy na pokazowy lot balonów, ale ostatecznie nie wystartowały. 

Nie wystartowały ostatecznie :-( © djk71

W tle balony © djk71

Wracamy do domu zaliczając jeszcze zasłużone lody :-)

XI PKO Rybnicki Półmaraton Księżycowy

Sobota, 26 czerwca 2021 · Komentarze(0)
Kolejna z przełożonych imprez z ubiegłego roku. Czy dziś bym się na nią zapisał? Nie wiem. Chyba już bardziej mnie "kręcą" biegi w górach. Ale kto wie ;-) 

Miało nas biec kilku, nie wyszło. Miało być wielu osobistych kibiców, również nie wyszło. Ostatecznie startuję sam, a do Rybnika, tuż po domowej imprezie jadę w Towarzystwie Anetki i Darka.

Przed startem :-) © djk71

Google podpowiedział mi jakieś miejsce w Rybniku i byłem przekonany, że to parking, na którym planowałem zostawić samochód, okazało się że blisko, ale nie do końca. Nie ma czasu jednak na korektę bo część dróg już pozamykanych - zostawiam auto około kilometra od biura zawodów i szybko idę odebrać pakiet. Byłem przekonany, że to będzie moment więc ani się nie przebieram ani nie biorę z sobą torby z rzeczami - przecież zaraz wrócę do auta. Na miejscu okazuje się, że kolejka jest dłuższa niż się spodziewałem i... posuwa się dość wolno. Anetka z Darkiem widząc moje zdenerwowanie decydują się wrócić po torbę do auta. 

W kolejce po pakiet © djk71

W końcu pakiet odebrany, a po chwili moje wsparcie dostarcza mi sprzęt. Można się przebrać. Chwila wahania co wziąć na trasę, mają być bufety więc biorę tylko na wszelki wypadek 250 ml softflask i kilka żeli. Oczywiście biegnę na krótko, w końcu jest 16 stopni. 

Inni się rozgrzewają, a ja kończę się ubierać © djk71

Ruszam nieśpiesznie o 22:45, ustawiłem się z tyłu grupy żeby nie przeszkadzać szybszym zawodnikom. Zegarek uruchamiam tradycyjnie po przekroczeniu linii startu. Nie doczytałem w regulaminie, że czas jest liczony brutto, więc potem się zdziwię na mecie, że mam rozbieżność między oficjalnym wynikiem, a czasem z Garmina. 

Ruszam i staram się biec w swoim tempie, co jak zawsze nie jest łatwe w grupie :-) Pierwsze pięć kilometrów biegnę w tempie ok. 6:05 co jak na mnie i obecny stan wytrenowania jest mocnym tempem. Biegnie się super. Trasa ma dwie pętle. Na pierwsze będę mijał się z trójką dziewczyn biegnącym Gallowayem - na przemian biegną i maszerują. Raz one mnie wyprzedzają, raz ja je. Ostatecznie na mecie będę trochę przed nimi, ale trzeba przyznać, że metoda daje radę. 

Biegnie się fajnie. O dziwo, mimo późnej pory kibiców chyba więcej niż na maratonie Silesia. Fajny, wesoły klimat. Po drodze mijamy grającą orkiestrę. gości z trąbkami, czy też z wystawionymi pod domami głośnikami. To dodaje skrzydeł. 

Gdzieś między 4, a 5 kilometrem bufet, dostaję butelkę z wodą. Cały czas wypatruję moich kibiców. Dostrzegam ich dopiero tuż za Rynkiem. Są zdziwieni, że już tu jestem. Kolejne cztery kilometry biegnę w podobnym, a nawet nieco szybszym tempie. Dopiero dziesiąty kilometr i podbieg pod szpital psychiatryczny sprawia, że zwalniam. Może to jakiś znak, żebyśmy się nad sobą zastanowili, co my tu w środku nocy robimy. :-) 

Szybko... © djk71

Biorę kolejną butelkę na bufecie i ruszam na drugą pętlę. Kolejne dwa kilometry trzymam wcześniejsze tempo. Jak się po chwili okaże (i jak podejrzewałem od początku) - nieco za mocne. Od teraz będzie to ok. 6:25. W okolicach 14 km spotykam ponownie moich kibiców. 2/3 trasy za mną. Wiem, że dam radę, ale już na pewno wolniej. 

Kolejny bufet i po raz drugi przebiegam przez rybnicki rynek. A raczej dziś po raz pierwszy, bo poprzednia pętla była jeszcze wczoraj :-) 
17 km i znów słyszę doping Anetki i Darka :-) 

Jest i księżyc na półmaratonie księżycowym © djk71

Około 19 km widzę na przeciwległym pasie biegnącą dziewczynę, która dopiero zaczęła chyba drugą pętlę i jadącego za niej rowerzystę oraz samochód policyjny z włączoną pełną dyskoteką. Chyba zamykają wyścig. Nie wiem, czy te błyskające światła ją dopingują, czy drażnią. Mnie by chyba drażniły. 

19,5 km za mną i jestem już obok mety, ale to nie koniec, przede mną jeszcze podbieg pod szpital, nawrotka i zbieg do mety. 
Widać, że ten odcinek daje wielu w kość. Ja w swoim tempie spokojnie podbiegam, ale coraz więcej ludzi przechodzi do marszu. Znów dopingują mnie moi kibice :-) 

Jeszcze chwila i wbiegam na metę. Szczęśliwy, czas lepszy niż się spodziewałem 2:14:03. Gdybym wiedział, że jest liczony brutto to pewnie bym szybciej wystartował albo przed metą jeszcze te 3-4 sekundy urwał ;-)

Byli szybsi :-) © djk71

Gratulacje od moich kibiców, kilka zdjęć i... miał być bufet, ale nie przełknąłbym nic teraz. Otulam się folią i jak najszybciej chcę znaleźć się w aucie i ściągnąć kompletnie mokre ciuchy. 

Na mecie w złocie, znaczy się w złotej folii © djk71

Dobrze zorganizowane zawody (może przyśpieszyłbym tylko wydawania pakietów), sympatyczny klimat, super prywatny doping :-) Czego chcieć więcej :-) 

Z księżycem w tle © djk71

O dziwo mimo tempa cały bieg z dużo niższym pulsem niż bywało wcześniej. 
Może dlatego, że wg planu treningowego miało być długie, spokojne wybieganie. 


W02D7-LONG RUN
• Run in Z2, easy pace, 90 minutes.
• Cool down, 5 to 10 minutes.
• Stretch.


Żwawe Wierchy

Sobota, 19 czerwca 2021 · Komentarze(0)
Dziś miał być trening z długim wybieganiem. I był. Nawet sporo dłuższym :-)

W01D7-Long Run
• Run in Z2, easy conversational pace, 75 minutes. • Cool down, 5 to 10 minutes. • Stretch.


Biegi w Szczawnicy. Miały być w roku ubiegłym, z wiadomych powodów przeniesione na ten rok.

Z czego ja się cieszę? © djk71

Wybieram trasę Żwawe Wierchy (33 km), Tereska - Wielka Prehyba (43 km). Planowany start godz. 9:00. Planowana temperatura ok. 30 stopni. Koszmar.
Na szczęście na wirtualnej odprawie dowiaduję się, że można wystartować już od 3 w nocy. Tak wcześnie to może nie, ale budzę się przed czwartą, ubieram, jem śniadanie (tak, obowiązkowo!) i maszeruję na start. Mógłbym co prawda podjechać tam autem, ale ponad 3 km spacer traktuję jak rozgrzewkę.

O świcie pusto © djk71

Na ulicach pusto, ale kiedy jestem nad Grajcarkiem widzę już pojedynczych biegaczy, którzy podobnie jak postanowili choć część trasy zaliczyć zanim słońce zacznie grzać.

Melduję się na starcie i po chwili ruszam. Samotnie, trochę dziwnie, jak w biegu wirtualnym, ale nie przeszkadza mi to.

Samotnie na starcie © djk71

Zaletą tego jest to, że biegnę w swoim tempie, a nie próbuję dostosować do innych biegnących szybciej, co zwykle źle się kończy.

Początek spokojnie wzdłuż rzeki. Niestety później skręcamy i zaczyna się długi podbieg. Podbieg to wciąż dla mnie wyzwanie, szybko zmienia się w podejście. Na szczęście jeszcze nie jest gorąco. Wciąż mam założone rękawki.

Pomnik w koszulce biegowej © djk71

Bryjarka, Bereśnik i już 6 km za mną. Póki co pod górę, ale szybko mija. Na 8 km mijam Przysłop, w końcu chwila zbiegu. Prawie 11 km, czyli 1/3 trasy za mną. Kolejny podbieg - 2 km. Gdzieś po drodze wyprzedza mnie Opel. Nie, nie astra, czy inna vectra, ani nawet żadna terenówka. Po prostu zawodnik Opla, który rozpoznał logo ETISOFT. Krótka rozmowa i wspinamy się dalej.

W końcu w okolicach 15 km jestem w najwyższym punkcie. Bufet. Schronisko na Przechybie, obmywam twarz, ręce... zjadam arbuza, pomarańczę, uzupełniam softflaski colą :-)
Prawie połowa dystansu za mną.

Pierwszy bufet © djk71

Biegnie się dobrze. Widoki rekompensują zmęczenie.

Widoki wynagradzają zmęczenie © djk71

Kawałek za schroniskiem odbijam w prawo i... zostaję sam ze sobą. Dotychczas mijałem się z zawodnikami innych tras. Tu wiedzie droga tylko zawodników z mojego dystansu.
Momentami trasa prowadzi przez mocno zużyte pastwiska :-) Czuć i widać :-) Długi zbieg.

Miejscami kamyki na trasie © djk71

Jest pięknie © djk71

Pod koniec dobrze, że jest oznakowanie, bo zacząłbym podejrzewać, że ślad w zegarku prowadzi mnie na manowce. Biegnę przez prawie dziewiczą łąkę.

Jest ścieżka © djk71

Z wysokości 1145 m zbiegam na 553 m. Mijam strumyk, gdzie aby przejść ściągam buty i skarpety. Woda zimna. Cudownie zimna.

Chwila oddechu dla stóp © djk71

Na drugim brzegu odkładam rzeczy i wracam do wody. Jest super. Niestety słońce już mocno grzeje. Wkładam mokre stopy w skarpety. Mam wrażenie, że kiedy je wkładam już są suche.
Wybiegam na drogę w Jaworkach / Szlachtowej i... jest to pierwsze miejsce na trasie gdzie nie do końca wiem którędy biec. Tym bardziej, że widzę kilka osób, które biegną w różne strony ale one są z innych tras. Chyba lekko nadrabiam dystans biegnąc przez parking Homole. Za mną 2/3 trasy.

Zaczyna się wspinaczka... w pełnym słońcu. Zero cienia. Nie jest dobrze, nie lubię tego. Niestety tak będzie przez jakieś następne 8 km :-(

A może tam w oddali jest cień? © djk71

Jest ciężko. Na szczęście podbieg to "tylko" jakieś 3 km. I jest schronisko pod Durbaszką. Koledzy stojący na początku bufetu krzyczą, że oni mają tylko wodę do polewania. Kocham ich :-) Ściągam okulary i plecak i biorę prysznic :-) Znów arbuz, pomarańcze i cola. Nie chce mi się, ale w końcu zakładam plecak i ruszam na ostatnie 8 km.

Strasznie denerwują mnie pod drodze zawodnicy z Hardego Rollinga - trasy o dł. 11 km. Oni na świeżo wyprzedzają mnie prawie z uśmiechem na twarzach...

No jak się nie rozglądać? © djk71

Biegnę dalej. Jest coraz ciężej, ale wiem, że meta się zbliża.

I jeszcze jeden widok © djk71

Kiedy wydaje mi się, że już ostatni podbieg za mną pojawia się jeszcze kilka małych, małych ale męczących. Do tego jeszcze skałki, które pamiętałem, że powinny być ale jakoś starałem się je wyprzeć z pamięci :-) Niestety były.

Końcówka to już tylko zbieg, czuję zmęczenie ale spokojnie dobiegam do mety gdzie już czeka na mnie Anetka i Piotr z Darkiem.

Tuż przed metą © djk71

Jeszcze kilka kroków © djk71

Jestem zadowolony. Zmęczony, ale zadowolony.

Zrobiłem to :-) © djk71

Wypijam Lecha Free i odpoczywam czekając na Tereskę i Gabrysię. W międzyczasie wypijam kawę, zjadam makaron i kibicuję innym finiszerom. W końcu są też dziewczyny. Wspólne zdjęcia i czas wrócić na kwaterę.

Na mecie z Tereską © djk71

Tereska kończy jako druga w swojej kategorii, a ja jako trzeci w swojej. Było pięknie.

Dychej na Księżej Górze V Eco Cidry Cross

Sobota, 12 czerwca 2021 · Komentarze(2)
Zawody, które miały być w roku ubiegłym. W tym o nich zapomniałem, ale wyszło, że jednak biegnę. 

Dychej na Księżej Górze © djk71

Niby tylko dycha, ale podbiegi i temperatura dały w kość.

Ruszamy © djk71

Dotychczas miejsce znałem głównie z jazd rowerowych, ale wygląda na to, że jako miejsce treningów biegowych może się również nieźle sprawdzać. 

Większość terenem ale są i odcinki asfaltowe. 

Są i odcinki po asfalcie © djk71

Fajna kameralna impreza. Uśmiechnięci gospodarze. Super klimat.

Jedyne zastrzeżenie jakie mam to, że.... rower wylosował ktoś inny :-) 

Rzeźniczek 2021

Poniedziałek, 31 maja 2021 · Komentarze(5)
Rok temu był debiut na Festiwalu Biegu Rzeźnika. Na pierwszy raz wybrałem Rzeźniczka. W tym roku miało być coś więcej. Miał być Rzeźnik Sky. Nie wyszło. Pandemia, kwarantanna, lockdown - wszystko to skutecznie wspierało moje wrodzone lenistwo. Zdecydowanie nie byłem przygotowany na Sky. Na Rzeźniczka zresztą też nie, tym bardziej, że w tym roku ponoć wrócił na klasyczną trasę, czytaj: trudniejszą. Dzięki przychylności organizatorów zmieniłem jednak trasę i postanowiłem mimo wszystko trasę i postanowiłem jeszcze raz pobiec Rzeźniczka.

Start wszystkich biegów podobnie jak w roku rozłożony jest na kilka dni. Ja wybrałem poniedziałek. Dziś też Adam z Tereską mieli biec Rzeźnika, tyle że Adama klapki Kuboty w wersji Speedcross okazały się być tylko "speed" i wieczorem pojechał na nich tak, że dziś musiał zrezygnować ze startu. 

W sumie startuje nas szacując na oko kilkadziesiąt osób. Raczej poniżej stówki. 
Spotykamy się z Cisnej. 

Przed startem © djk71

Stąd kolejka odwozi nas do Żubraczego. Wysiadamy w polu i maszerujemy na start.

Dojeżdżamy na start © djk71

Cały czas zastanawiam się czy dobrze zrobiłem zakładając długie spodnie. U góry też na długo, ale tu się w razie czego mogę rozebrać. 

Chwila rozmów na starcie i czekamy na wystrzał. Coś tym razem nie do końca wypaliło. Czyżby padające od kilku dni deszcze sprawiły, że strzelba orga zamokła? Dziś też miało padać (tak od kilku dni zapowiadały prognozy) ale póki co jest sucho. W powietrzu :-) 

Ostatecznie ruszamy, a głośny strzał rozlega się gdy już biegniemy. Powoli, swoim tempem, próbuję nie dać się ponieść fali i emocjom. Wiem, że przede mną prawie trzydzieści kilometrów po górkach i błocie. Jak się okaże tego ostatniego przez ponad połowę trasy prawie nie będzie. Tzn. miejscami było, ale to nic w porównaniu z ubiegłym rokiem. 

Pierwsze trzy kilometry utwardzoną drogą, dopiero przed Solinką skręcamy w teren i trafiam w pierwszą kałużę. Nie przejmuję się tym, tego się spodziewałem decydując się na start w Bieszczadach. 

Po czterech kilometrach dobiegamy do granicy polsko-słowackiej i następne kilometry będą nam wyznaczały słupki graniczne. 
Większość tej części trasy w lesie więc można skupić się na biegu bo widoków jak na lekarstwo. Konkurencji podobnie. Większość wyprzedziła mnie po starcie. kilka osób ja wyprzedziłem, jak się potem okaże przez całą trasę będę mijał się tylko z dwoma innymi zawodnikami, którzy biegną w Szlemie. Turystów na trasie zero. 

Biegnę jak potrafię, czyli niezbyt szybko. Mijam Czerenin. Gdzieś przed Strybem, to już chyba dwunasty kilometr, mijam poruszającego się w moim tempie... ślimaka... błękitnego... 
O jego istnieniu dowiedziałem się wczoraj z tablicy informacyjnej w Polańczyku, a dziś mam okazję go podziwiać na żywo. 

Ślimak błękitny (Pomrów błękitny) © djk71

Mijam Rypi Wierch i szesnasty kilometr. Biegnie mi się całkiem dobrze, szczególnie, że jest zbieg. Nagle słyszę: "Dajesz Darek, dajesz". Dopiero po chwili dociera do mnie, że to Tereska. Pełne zaskoczenie. Okazuje się, że na dole czeka reszta ekipy. Super niespodzianka. Szybkie zdjęcia, krótka rozmowa i ruszam dalej. 

16 km za mną i czuję się dobrze © djk71

Niestety teraz trzy kilometry wspinaczki pod Okrąglik. Tu nie ma mowy o biegu. Tu się ledwo idzie. Na szczęście znam ten odcinek z jesiennego startu i wiem, że tu nie powalczę, tylko cierpliwie muszę wypatrywać szczytu. W końcu jest.

Na Okrągliku © djk71

Przebieram mokrą już bluzę i nastawiam się na szybszy bieg.  
O ile jednak do tej pory błotko pojawiało się tylko miejscami to tu już będzie przez cały czas. Może nie takie jak rok temu, ale wystarczające żebym pilnował każdego kroku.

Nie tak mokro jak rok temu, ale jednak © djk71

Wcześniejsze podejście dało mi w kość  i na podbiegach nie mam siły, a na zbiegach odwagi ;-( 
Za to widoki piękne. 

Jest pięknie © djk71

Uwielbiam te widoki © djk71

Mijam Jasło, Szczawnik i w końcu Małe Jasło. Stąd już powinno być naprawdę szybko. Ale nie jest. Brakło sił. Ostatnie pięć kilometrów strasznie mi się dłuży... 

Zaczyna się chmurzyć © djk71

Jakieś półtora kilometra przed metą zaczyna lać. Nawet nie zakładam kurtki, to już nie mam sensu. Chowam tylko głębiej telefon. 

Ostatni zbieg © adam j.

W wąwozie przed rzeczką zaliczam jeszcze siad płaski. Gdy dobiegam do rzeczki żona krzyczy: przez rzekę (zamiast przez kładkę, czy jak to zwać) - oczywiście posłusznie ruszam do wody. Lodowata, ale przyjemna. 

Przez rzekę © djk71

Chwilę później melduję się na mecie.

Dobiegam © adam j.

Zmęczony, z gorszym czasem niż rok temu, ale... zadowolony. 
Adam z bolącą nogą przybiegł tram wcześniej żeby zrobić mi jeszcze zdjęcia :-) Dzięki za poświęcenie. 

Jest meta! © adam j.

Szybki posiłek i wracamy na kwaterę. 

Ukończyłem :-) © djk71

Czuję, że jeszcze tu wrócę. Tylko potrenować trzeba... Postanowienie jak po każdych zawodach ;-) 

Wieczorem jeszcze krótki spacerek po Solinie żeby trochę odpocząć.