Ultramaraton Bieszczadzki i kontrabas w lesie?
Sobota, 10 października 2020
· Komentarze(0)
Kategoria Bieganie, Biesy i Czady, podkarpackie, W górę, Zawody, Samotnie
Po wczorajszym spacerze odebrałem pakiet startowy. Co prawda ze względu istniejące obostrzenia zapisywaliśmy się na konkretne godziny stawienia się w biurze zawodów, ale chyba nie wszyscy do końca się do tego stosowali. Swoje musiałem odstać. Pakiet za to na wypasie. Jeden z najlepszych (o ile nie najlepszy w tym roku).
Rano wstaję wcześnie, jem śniadanie i ruszam na stację kolejki, która ma zawieźć nas na start. Jadę w pierwszej grupie o 6:50. Na stacji orientuję się, że zapomniałem zabrać kijków z kwatery :-( Sam nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Może bym je niepotrzebnie dźwigał, ale kto wie, może jednak by się przydały... Teraz już nie mam problemu.
Rześko. Na szczęście udaje się zająć miejsce w zabudowanym wagonie...
Po kilkudziesięciu minutach dojeżdżamy do Solinki. Jeszcze kawałek pieszo i meldujemy się na starcie.
Zakładamy maseczki i czekamy na wystrzał oznajmiający start. Wcześniej z głośników lecą Moje Bieszczady by KSU ;-) Szkoda, że nie na żywo :-)
Początek trasy asfaltem i po płaskim, a nawet lekko z górki. Dobrze, jest czas na rozgrzewkę.
Po trzech kilometrach zaczyna się wspinaczka. Ostra.
Nikt (przynajmniej w zasięgu mojego wzroku) nawet nie próbuje biegać. Dopiero kiedy choć na chwilę się wypłaszcza ruszamy biegiem. Podejście dało jednak w kość i kiedy znów pojawia się choć drobny podbieg to większość znów przechodzi do marszu.
I tak na przemian bieg i marsz.
Póki co nie żałuję zapomnianych kijów. Na szczęście inaczej niż na Rzeźniczku dziś nie ma błota.
Gdzieś od dziewiątego kilometra dwukilometrowy zbieg. Jest super :-) Oczywiście brakuje sił i odwagi do szybszego biegu, ale jest ok.
Na bufecie wybieram ciepłą herbatę. Ogólnie jest dość chłodno, a że jestem cały mokry (nie pada, to pot) to czuć zimno...
Za mną połowa drogi. Zaczyna się kolejne podejście. Zaczyna się i... odpadam. Odcina mnie. To pewnie ta herbata ;)
Brakuje mi sił żeby iść.
Słyszę dźwięki kontrabasu... i rockowe rytmy... Tu w górach, w lesie... na szlaku...
Gdyby nie to, że czytałem, że niejaki Roman Huzior zamiast na streecie tutaj sobie dorabia ;) to bym pomyślał, że mam omamy...
Super pomysł! Jak dla mnie w idealnym momencie. Choć na chwilę wracają siły.
Niestety nie na długo. Jest ciężko. Trochę pomagają widoki.
Docieram na Okrąglik.
Resztę trasy już znam. Co nie znaczy, że jest łatwiej.
Są momenty, że nawet ciężko mi się zmusić do zbiegania. Mimo to próbuję walczyć z samym sobą.
Pomagają napotkani turyści. Nie dlatego, że dopingują (choć niektórzy rzeczywiście to robią i jest super), ale głównie dlatego, że widząc, że się zbliżają pojawia się jakaś dodatkowa motywacja, żeby się pokazać jak to jestem Pro... :-)
W końcu Cisna. Okazuje się, że tym razem udaje się Solinkę przekroczyć na sucho.
Jeszcze boisko na Orliku i widzę żonę z aparatem...
Przekraczam linię mety i mam dość... Jestem naprawdę zmęczony. Do tego dwójki dostały nieźle w kość...
Mimo to jestem zadowolony. Cieszę, że dałem się rodzince namówić na 26 km zamiast 14 km, które planowałem... Czy kiedyś porwę się na kolejny próg... 52 km?
Co mam powiedzieć...? Pewnie tak... :-)
Pytanie kiedy :-)
Rano wstaję wcześnie, jem śniadanie i ruszam na stację kolejki, która ma zawieźć nas na start. Jadę w pierwszej grupie o 6:50. Na stacji orientuję się, że zapomniałem zabrać kijków z kwatery :-( Sam nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Może bym je niepotrzebnie dźwigał, ale kto wie, może jednak by się przydały... Teraz już nie mam problemu.
Rześko. Na szczęście udaje się zająć miejsce w zabudowanym wagonie...
Niektórym udało się jechać w zabudowanym wagonie© djk71
Po kilkudziesięciu minutach dojeżdżamy do Solinki. Jeszcze kawałek pieszo i meldujemy się na starcie.
Pasażerowie :)© djk71
Zakładamy maseczki i czekamy na wystrzał oznajmiający start. Wcześniej z głośników lecą Moje Bieszczady by KSU ;-) Szkoda, że nie na żywo :-)
Strzał i start© djk71
Początek trasy asfaltem i po płaskim, a nawet lekko z górki. Dobrze, jest czas na rozgrzewkę.
Po trzech kilometrach zaczyna się wspinaczka. Ostra.
Pod górkę© djk71
Nikt (przynajmniej w zasięgu mojego wzroku) nawet nie próbuje biegać. Dopiero kiedy choć na chwilę się wypłaszcza ruszamy biegiem. Podejście dało jednak w kość i kiedy znów pojawia się choć drobny podbieg to większość znów przechodzi do marszu.
I tak na przemian bieg i marsz.
Pięknie tu© djk71
Póki co nie żałuję zapomnianych kijów. Na szczęście inaczej niż na Rzeźniczku dziś nie ma błota.
Gdzieś od dziewiątego kilometra dwukilometrowy zbieg. Jest super :-) Oczywiście brakuje sił i odwagi do szybszego biegu, ale jest ok.
Rzeczka musi być© djk71
Na bufecie wybieram ciepłą herbatę. Ogólnie jest dość chłodno, a że jestem cały mokry (nie pada, to pot) to czuć zimno...
Herbatka na bufecie© djk71
Za mną połowa drogi. Zaczyna się kolejne podejście. Zaczyna się i... odpadam. Odcina mnie. To pewnie ta herbata ;)
Brakuje mi sił żeby iść.
Słyszę dźwięki kontrabasu... i rockowe rytmy... Tu w górach, w lesie... na szlaku...
W górach, na szlaku, na "streecie"© djk71
Gdyby nie to, że czytałem, że niejaki Roman Huzior zamiast na streecie tutaj sobie dorabia ;) to bym pomyślał, że mam omamy...
Super pomysł! Jak dla mnie w idealnym momencie. Choć na chwilę wracają siły.
Niestety nie na długo. Jest ciężko. Trochę pomagają widoki.
Moje Bieszczady© djk71
Docieram na Okrąglik.
Okrąglik© djk71
Resztę trasy już znam. Co nie znaczy, że jest łatwiej.
Lubię ten klimat© djk71
Są momenty, że nawet ciężko mi się zmusić do zbiegania. Mimo to próbuję walczyć z samym sobą.
Tędy© djk71
Pomagają napotkani turyści. Nie dlatego, że dopingują (choć niektórzy rzeczywiście to robią i jest super), ale głównie dlatego, że widząc, że się zbliżają pojawia się jakaś dodatkowa motywacja, żeby się pokazać jak to jestem Pro... :-)
W końcu Cisna. Okazuje się, że tym razem udaje się Solinkę przekroczyć na sucho.
Za rzeczką już meta© djk71
Jeszcze boisko na Orliku i widzę żonę z aparatem...
Jeszcze kilka metrów© djk71
Przekraczam linię mety i mam dość... Jestem naprawdę zmęczony. Do tego dwójki dostały nieźle w kość...
Żyję :-)© djk71
Mimo to jestem zadowolony. Cieszę, że dałem się rodzince namówić na 26 km zamiast 14 km, które planowałem... Czy kiedyś porwę się na kolejny próg... 52 km?
Co mam powiedzieć...? Pewnie tak... :-)
Dałem radę :-)© djk71
Pytanie kiedy :-)
Zasłużyłem :-)© djk71