Tym razem Silesia Marathon nie dla mnie. Nie starczyło sił. DNF :(

Niedziela, 3 października 2021 · Komentarze(2)
Uczestnicy
Zdziwienie, złość, smutek, wściekłość... Sam nie wiem do końca co czuję...
Biegło się lekko, pięknie, mimo, że na niskim tętnie to trochę szybciej niż się spodziewałem i... po 25 km odcięcie. I to takie na maksa.
Nie spodziewałem się tego. Miewałem już kryzysy ale zawsze jakoś się udawało je pokonać i ukończyć zawody.
Tym razem wróciłem tramwajem.
Niby to tylko zawody ale... aż chce się wyć... Szczególnie, że uczciwie się przygotowywałem... Wszystko w biegu zrobiłem jak powinienem, a jednak... Nie wiem co się stało...
Przepraszam wszystkich, których zawiodłem. Dziękuję wszystkim, którzy mnie przez cały czas wspierali, którzy kibicowali. Czasem nie wszystko się udaje...

Muszę się z tym pogodzić i... biec dalej... ale już nie dziś...

To napisałem na FB w drodze na tramwaj po przerwanym biegu. To czułem. Tak myślałem.
Jak do tego doszło? Spróbuję wrócić do tego co się wczoraj wydarzyło, choć wciąż nie jest lekko. Wciąż też prawie po 1,5 doby czuję potworne zmęczenie. 

Za daleko © djk71

16 tygodni treningów za mną. Zrobiliśmy to razem z  Piotrem. W większości trenując zdalnie, ale sumiennie się kontrolując. Piotr wykonał trening w stu procentach, ja na miesiąc przed startem miałem kryzys, ale wydawało się, że udało się go w miarę szybko zażegnać. Przedstartowa regeneracja, przygotowania do samego startu wszystko wydawało się być dopięte na ostatni guzik. No dobra... prawie... bo już pod stadionem okazał się, że zapomniałem zamknięcia do bukłaka i musiałem go zostawić w aucie, bo nie ustawiłem sobie muzyki i musiałem się męczyć z jakimś popem, ale to były drobiazgi. Poza tym wszystko było ok. 

Kiedy przypomnę sobie  pierwszy start w maratonie, a potem drugi, kiedy przypomnę sobie wszystkie inne biegi, w tym te górskie to... chyba jeszcze nigdy nie czułem się tak dobrze przygotowany do zawodów jak teraz. 

Pomimo, że przed bramą stadionu jesteśmy sporo wcześniej to do strefy startowej wchodzimy prawie w ostatniej chwili. 

Za chwilę start © djk71

Udaje się jeszcze spotkać Tereskę. 

Z Tereską © djk71

Chwilę później ruszamy. Przybijam piątkę Agnieszce i macham Tomkowi, którzy dziś biegną połówkę. 
Początek w dużym tłumie, ale to dobrze, nie ma opcji żeby za bardzo przyśpieszyć. Mimo to i tak biegniemy jak na nas, a może jak na mnie szybko. 
Próbowałem Piotra przekonać żeby biegł w swoim tempie, ale uparł się, że pobiegniemy razem :-) 


Biegniemy © djk71

Dobiegamy do Spodka. Pierwsze pięć kilometrów biegniemy poniżej 6 minut/km (tempo 05:56). Jak dla mnie to szybko, szczególnie mając w perspektywie jeszcze 37 km. Co ciekawe jednak biegnie mi się lekko, a puls ledwo dobija do 170 - docelowo miałem pilnować żeby nie przekraczał 175. Wszystko wydaje się być ok. Chwilę później łykam pierwszy żel. Po kolejne też będę sięgał systematycznie. 

Kolejna piątka trochę wolniej (tempo 06:06), ale dyszka w sumie zrobiona w godzinę (tempo 06:01). Jest dobrze. Puls wciąż wskazuje zapas. Jesteśmy na Trzech Stawach. Teraz kierunek Nikiszowiec. 
Pierwszy większy podbieg za nami, puls dochodzi do 175, trochę zwalniam, ale wciąż samopoczucie dobre. Żartujemy, to znaczy Piotrek żartuje. Ja chyba nie jesteśmy najlepszym kompanem do biegania, bo staram się skupić na biegu i nie tracić niepotrzebnie energii. U Piotra za to widać jej nadmiar :-) 

Mijamy 15 km - kolejna piątka znów nieco wolniej, ale szybciej niż wynikałoby to z tempa jakie powinienem mieć na podstawie wcześniejszych biegów. Niestety mimo piętnastu kilometrów za mną w takim tempie jakoś to do mnie wtedy nie docierało. Ot, po prostu czułem, że mam super dzień. Tętno wciąż poniżej tego jakie zwykle mam.
Tempo trzeciej piątki to 06:13, średnie tempo od startu: 06:05. 

Uwielbiam biec przez Nikiszowiec. Aż żal, że tak krótko. Tu zapomina się o biegu, wiele osób wyciąga komórki i pstryka zdjęcia. Szkoda, że cała trasa nie jest tak malownicza. 

Na Nikiszowcu © djk71

Teraz przed nami Giszowiec i droga do Mysłowic. Nie lubię tego odcinka, ale o dziwo i tu jest ok, chociaż na delikatnym podbiegu na Giszowcu i później przed Mysłowicami widać spowolnienie. Mimo to nastroje wciąż dopisują. Po 20 km średnie tempo to 06:10 (ostatnia piątka - 06:23). 

Wciąż do przodu © djk71

Niestety zaczęło się to czego się obawiałem już wcześniej. O ile o ósmej rano na starcie było rześko to teraz wyszło słońce i grzeje okropnie. Może nawet nie jest tak gorąco, jak sam fakt, że słońce grzeje jak oszalałe prosto w łeb - daje w kość. I to nie tylko mi, słyszę z komentarzy, że inni też szukają cienia choć jest go tu jak na lekarstwo. 

Ta piątka zdecydowanie wolniej. Gdzieś w Janowie chyba spotykam męża Tereski, który woła, że sprawdzał i przed nami nie ma żadnej ściany. I nie chodzi tu o stromy podbieg, a o tzw. ścianę maratończyka. Ileż ja się o tym nasłuchałem, naczytałem... ściana... Mimo, że zdarzało mi się na wcześniejszych biegach mieć kryzysy, to jakoś sobie z nimi zawsze radziłem i biegłem dalej. Pojęcie ściany wydawało mi się wymyślone, mityczne, przesadzone... 

Wydawało się... do teraz. Kiedy dobiegam do Szopienic odcina mnie zupełnie. W jednej chwili nie mam siły przebierać nogami, jest mi słabo, niedobrze... Jeszcze przed chwilą żartowaliśmy z chłopakami, którzy strasznie nas denerwowali biegnąć Galloway'em (na przemian biegli maszerowali - przez co co chwilę się wyprzedzaliśmy).  

Ta piątka była znacznie wolniejsza (06:43) - średnie tempo do 25 km wynosiło jednak 06:16, czyli i tak więcej niż powinno. Czy to było przyczyną odcięcia, nie wiem. 

Chwilę zajmuje mi przekonanie Piotra żeby nie zwracał na mnie uwagi i biegł dalej sam. Ja już wiem, że dla mnie to koniec, ale to nie powód żeby On zawalił to do czego się tak mocno przygotowywał. Jeszcze próbuje wymóc na mnie obietnicę, że dobiegnę do mety, ale nawet nie próbuję tego obiecywać. 

Piotr biegnie, a je przechodzę do marszu. Próbuję jeszcze iść przez kilometr, ale to nie pomaga, podobnie jak pół litra odgazowanej coli. Nie mam siły i źle się czuję. Przez chwilę jeszcze chodzi mi po głowie, że może chociaż dojdę do mety, ale kiedy sobie uświadamiam, że to ponad 15 km to szybko odpuszczam tę szaleńczą myśl. 

Wściekły zatrzymuję zegarek, odpinam numerek, daję znać czekającej na Stadionie rodzinie, że to już koniec i... idę w stronę tramwaju. 
Po drodze dostaję smsy, telefony, wszyscy chcą mnie przekonać żebym jeszcze spróbował, żebym się nie poddawał, ale... nie, nie dziś. Okazało się, że to jednak nie był mój dzień. 

Idąc w stronę centrum przesiadkowego piszę tekst, którym rozpocząłem ten wpis. Sam nie wiem, czy jestem zły, wściekły, smutny, czy jeszcze coś innego. Choć wiem, że to tylko kolejne zawody, które biegnę głównie dla siebie to pierwszy raz chce mi się wyć... Nie wiem czemu... 

Do tego chyba najbardziej dobija mnie fakt, że nie wiem co się stało, dlaczego tak się skończyło... A tego chyba nie lubię najbardziej - nie wiedzieć czemu... I to nie tylko w sporcie, ale też w życiu, w pracy, w domu. Lubię wiedzieć dlaczego coś się dzieje, może mi się to nie podobać, mogę się z tym nie zgadzać, ale lubię rozumieć, a tu nie rozumiałem... 

W tramwaju z trudem powstrzymuję emocje.... 

Jeszcze zanim do niego wsiadłem już dostałem propozycję startu w innym maratonie... Pomysł super, ale to nie był dobry moment żeby o tym myśleć. Silesia miała być ostatnim asfaltowym maratonem przynajmniej na jakiś czas. A teraz... zobaczymy. Myślę, że tu już nie wrócę, w każdym razie nie prędko... 

Po dotarciu pod stadion przebieram się i idę do rodziny i przyjaciół na stadion czekać na finisz Piotra. 

Piotr finiszuje © djk71

Dobrze, że choć Jemu się udało. 
Spotykam też Agę i Tomka. 

Z Agą na stadionie © djk71

Kolejne godziny to walka z emocjami (chyba przegrana) i analizy przyczyn porażki. 

Pewnie będę myślał o tym jeszcze długo. Wydaje się, że największymi przyczynami było oparcie się tylko na tętnie, które było na tyle niskie, że skutecznie przesłoniło mi zbyt szybkie tempo. Zbyt krótkie długie wybiegania też pewnie nie pomogły. Czy to właśnie to, i czy tylko to? Nie wiem... 

Tak czy owak kolejna lekcja (tym razem bolesna) za mną. 

Mimo wszystko cieszę się z tego, że udało się wrócić do regularnych treningów, sporo na nich nauczyć. Teraz trzeba będzie tylko pozostać w reżimie treningowym i będzie dobrze :-) 
Choć jak znam siebie to będzie wymagało postawienia sobie nowego celu :-)

Dziękuję wszystkim, którzy mi pomagali i wspierali. Przede wszystkim mojej żonie za cierpliwość i nieustanne wsparcie. Synowi za to, że w ten czy inny sposób motywował mnie do treningów :-) Bratu za wskazówki przedstartowe i analizę postartową. Piotrowi za super czas treningowy i wspólny bieg. Magdzie za sesje coachingowe. I wszystkim innym, którzy sprawili (często nawet nieświadomie), że przygotowywałem się i pobiegłem. 

Komentarze (2)

Dokładnie, obyło się bez kontuzji i to najważniejsze.
Dzięki za gratulacje. Już ochłonąłem. Wciąż biegam i chyba sprawia mi to jeszcze większą radość. Póki co eksperymentuję z różnymi dystansami, ale chyba to co mi się najbardziej podoba to biegi w górach, w terenie. Oprócz samego biegu jest klimat, piękne okoliczności przyrody i mimo, że ciężej to chyba to bardziej smakuje.

djk71 07:54 sobota, 13 listopada 2021

Ważne, że nie stała Ci się krzywda podczas biegu (odwodnienie lub jakiś inny uraz. Niestety nie za bardzo wiem, co grozi biegaczom, oprócz skręconej kostki).
Ja Ci bardzo gratuluję wzięcia udziału w tym maratonie. Gratuluję Ci tej determinacji, regularności podczas treningów. Połowy wpisów i ich technicznego (tajemniczego :P) oznaczenia nie rozumiałam, ale było widać ogrom Twojej pracy. Włożonego wysiłku. Pewnie teraz to co napiszę usłyszałeś pierdylion razy. I napiszę to i przeczytasz zapewne po raz 1 000 001. Jak nie teraz, to za rok. Będzie dobrze :-)
Mam nadzieję, że Cię ten nieudany bieg nie zniechęci do kontynuowania biegów.
Wiesz, zawsze mnie to dziwiło, dlaczego niektórzy zawodowi biegacze startują na różnych dystansach. Potem czytałam, że się specjalizują, na jednym, dwóch konkretnych odcinkach.
Może u Ciebie też tak jest? Może warto pomyśleć np o skupieniu się na półmaratonach? Albo tych takich nietypowych? Coś kojarzę, ten bieg na Śnieżkę, chyba go kilka razy pokonywałeś?
Może o to tu chodzi? Twój organizm woli jakiś inny dystans? :-)

szczypiorizka 16:17 wtorek, 5 października 2021
Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa accza

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]