Wpisy archiwalne w kategorii

Zawody

Dystans całkowity:11289.86 km (w terenie 4485.90 km; 39.73%)
Czas w ruchu:853:15
Średnia prędkość:13.62 km/h
Maksymalna prędkość:71.63 km/h
Suma podjazdów:23059 m
Maks. tętno maksymalne:204 (144 %)
Maks. tętno średnie:193 (100 %)
Suma kalorii:134778 kcal
Liczba aktywności:266
Średnio na aktywność:42.76 km i 3h 13m
Więcej statystyk

Bieg Dwóch Szybów

Niedziela, 14 listopada 2021 · Komentarze(0)
Na dziś miałem dwa zaproszenia na wyjazd w Góry Opawskie: od ReShape Runners oraz od Piotra. Niestety wcześniej już w planach był start w zawodach. Tu też miałem wątpliwości, bo był półmaraton w rodzinnym mieście i Bieg Dwóch Szybów w Chorzowie. Początkowo nawet myślałem o Zabrzu dopóki nie zobaczyłem trasy: cztery pętle po zupełnie nijakim asfalcie. Wybrałem Chorzów. I dobrze, bo dwa dni przed imprezą organizatorzy odwołali półmaraton. Żenada. 

Do Chorzowa tym razem pojechałem sam. Trochę wcześniej, ale dzięki temu zaparkowałem bez problemu tuż przy szybie Prezydent.

Szyb prezydent © djk71

Odbieram pakiet startowy i chwila wahania co na siebie założyć, w których butach pobiec, bo trasa ponoć mieszana. Ostatecznie ubieram się jak trzy dni temu w górach, tyle że narzucam wiatrówkę i wybieram buty na asfalt. 
Wiatrówkę planowałem ściągnąć przed startem, ale ostatecznie pobiegłem w niej całą trasę. 

Od początku spokojnie, nie mam dziś parcie na żaden wyścig. Po prostu treningowe 15 km po nowych ścieżkach. W uszach zamiast muzyki końcówka książki, czyli jak na treningach typu długie wybieganie. Trasa obstawiona kilkudziesięcioma wolontariuszami (myślę, że było ich co najmniej z 50) więc nie sposób się zgubić. Rzeczywiście mieszana, jest asfalt, kostka, leśne ścieżki, nawet podbiegi się zdarzają. Co prawda druga część trasy to głównie powrót tą samą trasą (z małymi odbiciami) ale chyba nikomu to nie przeszkadza. 

Biegnie mi się niby spokojnie, ale czuję jakieś ciężkie nogi. Na szczęście nie muszę się ani zatrzymywać, ani przechodzić do marszu, po prostu biegnę. 

Drugi szyb na medalu © djk71

Na mecie przydaje się gorąca zupka :-) Jedynym minusem wolnego tempa jest to, że nie załapałem się na ciasto. Za to w pakiecie był chleb :-) 
Wiem, że to nie makaron (wtajemniczeni wiedzą do czego piję) ale ten do mnie trafił ;-) 

Czas powoli kończyć starty w tym roku ;-) 

Bieg Niepodległości z ReShape

Czwartek, 11 listopada 2021 · Komentarze(2)
Wracając z gór stwierdziłem, że mimo jednego biegu za mną, mimo bolących łydek i obtartej pięty jest mi... mało. 
Postanawiam podjechać do klubu i zapytać, czy mogę jeszcze wystartować w Biegu Niepodległości z ReShape. Mogę :) 


Drugi dziś Bieg Niepodległości © djk71

Zapisuje się i wracam do domu. Po drodze coś jemy. Kąpię się (nie wiem po co :-) ), zakładam plaster i jadę do klubu. 
Odbieram numer startowy i ruszam na bieżnię. Zastanawiam się jak organizm będzie się zachowywał po skończonym raptem kilka godzin temu biegu w górach. 

O dziwo biegnie mi się zupełnie spokojnie. Wolniej niż w weekend, ale też nie jest dziś celem gnanie za wszelką cenę. 
Spotykam kilkoro znajomych, nawet jest czas żeby chwilę porozmawiać (w trakcie biegu) 

O dziwo też nie przeszkadza mi to, że przedtem były widoki, ludzie, a teraz monotonia bieżni. Ale to akurat rzadko jest dla mnie problemem. 

Nie pamiętam, czy mam przebiec 11 km, czy 11,11, na wszelki wypadek wybieram tę drugą wartość. 
Kończę, odmeldowuję się na recepcji, odbieram medal i białko i można się wylogować :-) 

Drugi dziś i zupełnie inny medal © djk71

Cieszę się, że udało mi się ten drugi bieg również dobrze przebiec. 

Górski Bieg Niepodległości

Czwartek, 11 listopada 2021 · Komentarze(2)
Pomysłów na Dzień Niepodległości było kilka. Jedno było pewne - będzie biegowy. 
Ostatecznie wybrałem bieg górski organizowany przez ekipę Biegu Zbója. 

Od wczoraj czuję lekką obawę, gdyż po wtorkowym treningu dość mocno czuję łydki. Strasznie napięte, bolą przy chodzeniu. Na niewiele zdało się rolowanie i maści. Zobaczymy jak będzie.
Jak zawsze rano problem co na siebie założyć, żeby nie było zbyt ciepło, ani zbyt zimno. Ostatecznie biorę kilka dodatkowych rzeczy i o wyborze ciuchów decyduję już w Jaworzu. Wcześniej odbieram pakiet startowy gdzie oprócz numery startowego 200 i chipa dostaję koszulkę i opaskę okolicznościową. Ładne :-) Biegnę co prawda w teamowej koszulce, ale zamiast czapki zakładam biało czerwoną opaskę. 

Super klimat na starcie.

Ścianka musi być © djk71

Śmiechy i żarty. w końcu rozgrzewka i moment powagi i zamyślenia - śpiewamy hymn. 

Biało czerwono © djk71

Chwile później ruszamy (mam wrażenie, że jakieś pięć minut wcześniej niż było w zapowiedziach), nie ma to jednak dla większości chyba żadnego znaczenia.

Zaraz ruszamy © djk71

Zaczynamy od... podbiegu. Są siły więc wszyscy biegną. Do czasu w końcu ktoś przechodzi do marszu, a z uwagi na fakt, że jest wąsko to nie ma szans wyprzedzać. Trudno, podchodzimy wszyscy. Potem na przemian biegniemy i podchodzimy. Nawet wtedy kiedy już da się wyprzedzać sił brakuje żeby podbiec. Na szczęście więcej biegniemy :-) 

Trasa dobrze oznaczona © djk71

Pogoda żyleta. Słoneczko i idealna temperatura. Jest cudownie. Nawet nie wiem kiedy przed nami pojawia się Błatnia.

Błatnia © djk71

Dawno nie słyszałem takiego hałasu w górach. To  turyści zgotowali nam takie przyjęcie. Choć ten hałas trochę mi się kłóci z górami to mam nadzieję, że jakoś to nam inni wybaczą :-) A właściwie naszym kibicom. 
Pojawia się nawet kolega z gitarą :-) Miło. Jest punkt regeneracyjny, ale nawet tam nie zaglądam. Picie mam, a przede mną już tylko zbieg. 

Biegnę w dół. Tu też jest co jeszcze ćwiczyć, ale ogólnie  nie jest źle. 

Gdzieś kilometr przed metą słyszę znajomy głos "Dajesz Darek!" Niespodziewanie spotykam koleżankę z pracy :-) 
Jeszcze kawałek i słyszę głosy na mecie. Oczywiście przyśpieszam :-)

Finisz © djk71

Wyjątkowo szybko poszło. Łydki nie bolały, za to obtarłem piętę :-( 

Dostaję medal, wodę, piwo zero i idę coś zjeść. Jedzonko przepyszne :-) 

Ładny © djk71

Chwilę później już jesteśmy z Anetką w aucie i wracamy do domu.

Z żoną na biegu © djk71

Było pięknie. 

Część druga - W sztafecie ReShape na III Mistrzostwach Świata w biegu 48h na bieżni mechanicznej

Niedziela, 7 listopada 2021 · Komentarze(0)
Po porannym biegu w sztafecie zegarek mi zgłupiał i pokazał, że potrzebuję... zero godzin odpoczynku :-) W związku z tym, z czystym sumieniem mogłem przyjechać na mój drugi etap. Tym razem start o północy, 17 godzin od ukończenia poprzedniego biegu. Niby sporo, ale biorąc pod uwagę, że to był mój najszybszy bieg na takim dystansie to mam lekkie obawy jak pójdzie teraz. Rok temu w drugim dniu przebiegłem pól kilometra mniej. Teraz chciałbym spróbować powalczyć o... więcej.

Sztafeta Reshape na Mistrzostwach © djk71

Tym razem do klubu przyjeżdża wraz ze mną żona. Chce mi pokibicować, a może po prostu boi się czy będę w stanie sam wrócić do domu :-)
Kiedy ja idę się przebrać Anetka idzie na nasze stanowisko. Po chwili przychodzę przebrany, biegnie Wojtek. Szybko biegnie. Ja wiem, że muszę biec swoje - dla każdego "szybko" znaczy coś innego. Chwilę się rozgrzewam i czekam, aż skończy.

No ładnie biegnie... © djk71

Po chwili podchodzi sędzia i mówi kiedy zmiana.

Sędzie mówi, że zaraz startuję © djk71

Ruszam. Pierwszy kilometr trochę wolniej potem przyśpieszam.

No to biegniemy © djk71

Po dwóch kolejnych kilometrach jeszcze nieznacznie zwiększam prędkość. Chcę tak przebiec co najmniej 5 km. Udaje się bez większego problemu. Zauważam, że mam przewagę jakieś 20-30 cm nad biegnącą obok sztafetą kobiet W Pogoni Za Duchem. A nie, to bieżnia jest po prostu o tyle wysunięta do przodu :-)

Moja bieżnia na prowadzeniu © djk71

Dość szybko pojawia się Rafał. Kątem oka widzę jak się rozgrzewa.

Rafał obok się rozgrzewa © djk71

Biegnie się coraz ciężej. Tempo i zmęczenie z poranka daje znać o sobie. Kilka razy kusi mnie żeby zmniejszyć prędkość. Ale udaje mi się przekonać samego siebie, że póki mogę to powinienem dać z siebie wszystko. Przecież nie biegnę tu tylko dla siebie. Kibicuje mi żona i... pewnie cała ekipa, której jestem częścią (o ile nie śpią) :-)

Byle do 7 km, do 8 km, dobra wytrzymam w tym tempie dychę - przecież to mniej niż rundka wokół osiedla. Jest dycha na bieżni, ale zegarek pokazuje mniej to... wytrzymam jeszcze do dychy na zegarku.

Ciężko © djk71

Jestem potwornie mokry i zmęczony. Mimo to postanawiam nie zmniejszać prędkości już do samego końca. Coraz częściej patrzę na zegarek, a tam... pozostały do końca czas jakby stanął w miejscu. Ostatnie trzy minuty trwają wieczność. Z bieżni obok słyszę, że koleżanka ma podobne odczucia - wskazówki zegarków nie chcą drgnąć.

Biegnę wypatrując sędziego. W końcu podchodzi i mówi kiedy mam skończyć. Walczę do końca, ale z ulgą oddaję bieżnię do dyspozycji Rafała. Przebiegłem 200m więcej niż rano. Jestem zadowolony.

Szybko © djk71

I znów po zakończeniu biegu Garmin pokazał mi dwie życiówki - na 5km i na 10 km. I to mimo, że znów pokazał dystans o 320 m krótszy niż sama bieżnia. Wow! Jestem pod wrażeniem.

Co więcej patrząc teraz na zegarek widzę, że biegłem 40 sek krócej niż powinienem (tak sędziowie mnie startowali i zatrzymywali) więc pewnie mógłbym dorzucić jeszcze ze 120 m, ale nie ma tego złego Wojtek i Rafał biegli szybszym tempem więc korzyść dla sztafety była większa z ich biegu ;-)

Póki co jest dobrze, ale do końca zawodów jeszcze jedenaście godzin. Czy pobijemy ubiegłoroczny wynik? Wierzę, że tak :-)

Po 36h jest dobrze © djk71

Szacun, dla tych, którzy biegną solo. W międzyczasie pobite zostały dwa rekordy Ukrainy i rekord Polski mężczyzn w biegu 24h. Zobaczymy co jeszcze się będzie działo do końca...

To moje trzecie sztafetowe zawody. Oprócz poprzedniego roku tu w ReShape, był jeszcze przedziwny 24 godzinny bieg po schodach (Everest Run) - tyle, że wtedy biegło nas w sztafecie tylko czworo ;-)

Mamy to!

Niedziela, 7 listopada 2021 · Komentarze(2)
Po powrocie z nocnej zmiany w sztafecie długo nie umiałem usnąć (chyba z radości), a obudziłem się już po trzech godzinach. Zupełnie nie czułem zmęczenia. Pewnie dopiero nadejdzie.
Ogarnąłem trochę rzeczy w domu. Zjadłem śniadanie, a nawet dwa :-). I... pojechałem do klubu zobaczyć jakim wynikiem zakończymy bieg. Na miejscu zastałem już kilka osób, zarówno tych co wcześniej biegli, jak i tych, którzy tym razem nie pobiegli.

Chwila rozmowy ze znajomymi, rzut oka na Krzyśka, który kończy sztafetę i już wiem, że będzie ponad 600 km. Czyli ubiegłoroczny wynik 582,69 km będzie pobity. Super!

Przebieram się i idę chwilę poćwiczyć. Niezbyt długo, bo emocje na sali niesamowite. Trzeba wracać do ekipy. Chwilę później już wszystko jasne - przebiegliśmy w ciągu 48h - 603,82 km.

Zrobiliśmy to! © djk71

Oczywiście największy szacunek należy się tym, którzy pobiegli tak długo solo. Brawa dla wszystkich, a szczególnie dla tych, którzy pobili rekordy Polski i Świata:
- Jakub Śleziak - w 24 h - przebiegł 226,52 km, a w 48h 380,00 km (pobił chyba jeszcze jeden rekord Polski, ale nie pamiętam dokładnie, chyba na 100mil)
- Andrii Tkachuk (UA) - w 48h przebiegł 410,00 km ustanawiając tym samym nowy rekord świata.
- Valentyna Kovalska (UA) - w 48h przebiegła  339,22 km - pobijając tym samym poprzedni rekord świata wśród kobiet wywalczony tutaj rok temu przez Patrycję Bereznowską. 

Z najlepszymi zawodnikami świata © djk71

Myślę, że tu każdy miał swój własny cel. Ja, mimo, że od początku wiedziałem, że nie będę najsilniejszym ogniwem sztafety to pobiłem swój rekord na 5 km i dwukrotnie rekord na 10 km!
I oprócz samych cyferek, które oczywiście są ważne, to ważniejsze było to, że po raz kolejny udało się powalczyć z głową i udowodnić sobie, że... można, że się da. I z tego jestem chyba najbardziej zadowolony.

Mamy puchar © djk71

Dlatego też serdecznie dziękuję ekipie ReShape, że mogłem z Wami wystartować. To było (jest) dla mnie niesamowicie ważne. Poza tym bieganie z tak fantastycznymi i ciągle uśmiechniętymi ludźmi to sama przyjemność. Dziękuję, że mogłem być częścią tej sztafety i tego wydarzenia.

Sztafeta ReShape © djk71

Mam kolejną motywację żeby dalej ćwiczyć i żeby móc znów z Wami pobiec z jeszcze lepszymi czasami :-)

Część pierwsza - W sztafecie ReShape na III Mistrzostwach Świata w biegu 48h na bieżni mechanicznej

Sobota, 6 listopada 2021 · Komentarze(0)
Kiedy rok temu zaproszono mnie do udziału w sztafecie ReShape w ramach II Mistrzostw Świata w 48h biegu na bieżni mechanicznej byłem zachwycony i przestraszony. Tym bardziej, że na sąsiednich bieżniach biegły prawdziwe sławy z Patrycją Bereznowską na czele (Patrycja pobiła wówczas rekord świata i o ile pamiętam dwa rekordy Polski).
Byłem zafascynowany imprezą. Organizacją i klimatem. Przebiegliśmy jako sztafeta 582,69 km.

Nie spodziewałem się jednak, że uda mi się wystartować po raz kolejny. A jednak biegnę. Tym razem sztafeta będzie walczyła o ustanowienie pierwszego oficjalnego Rekordu Świata i Polski w 48h biegu Sztafetowym na bieżni mechanicznej. Jest wyzwanie :-) W grupie może wziąć udział maksymalnie 24 osoby, każdy musi biec co najmniej przez 60 minut. Zmieniamy się przy pełnych godzinach i całkowicie zatrzymanej bieżni. Start w piątek w południe.

Impreza w toku © djk71


Ja mam biec dwukrotnie. Pierwszy raz w sobotę o szóstej rano. Budzę się wcześniej i przyjeżdżam do klubu z dużym wyprzedzeniem. Na spokojnie przebieram się, sprawdzam, czy wszystko zabrałem i idę przywitać się z Tomkiem, który biegnie w niewyobrażalnym dla mnie tempie. W ubiegłym roku też biegłem dwa razy. Za pierwszym razem przebiegłem 10,55 km ze średnim pulsem 191 i maksymalnym 199!!!

Chciałbym dziś pobiec szybciej, ale boję się czy dam radę. Cel jest jednak konkretny i od razu po wejściu na bieżnię ruszam mocno. Po pierwszym kilometrze jeszcze przyśpieszam. Pierwsze pół godziny jak na mnie mocno, potem nieznacznie zwalniam, ale wciąż jest to wyższe tempo niż zwykle biegam na bieżni.

Jest dobrze © djk71

Tomek już odświeżony odmeldował się, a ja wyczekuję na pojawienie się Agnieszki, która ma mnie zmienić. Nie dlatego, że się boję, że będę musiał biec drugą godzinę (choć pewnie bym tak zrobił), ale głównie dlatego żeby mieć jakiś pośredni cel. W terenie w razie kryzysu biegnie się do najbliższego drzewa, zakrętu, kościoła, tu jedyną zmianą może być pojawienie się kogoś :-)

Biegnę © djk71

W końcu jest. Wymieniamy kilka słów, Aga robi i zdjęcia i biegnę dalej. Nie jestem zbyt rozmowny, ale ja tu przecież walczę o przetrwanie.
W końcu przychodzi sędzina i mówi, że mam skończyć po przebiegnięciu 11,30 km. Tak robię, pauzuję bieżnię na 11,30 km i oddaję ją Adze.
Garmin pokazał prawie 300m mniej, a i tak pogratulował mi nowej życiówki na 10km. :-)


Jest i Aga © djk71

Uff dałem radę. Dalej o 750m niż rok temu i ze zdecydowanie z niższym pulsem choć też wysokim - średni 182, maks - 192.
Garmin głupieje, bo sugeruje mi... 0 godzin odpoczynku :-)

Chwilę rozmawiam z koleżanką z kobiecej sztafety W Pogoni Za Duchem, która biegła równolegle i idę się wykąpać. Wpadam jeszcze sprawdzić, czy Agnieszka ma wszystko i czy jest ok i się odmeldowuję. Wrócę tu jeszcze o północy. O ile będę miał siły.

Póki co wygrywamy :-) © djk71


LiszKor, czyli powrót do orientacji, tym razem biegowo :)

Sobota, 23 października 2021 · Komentarze(0)
Pomyśleć, że kiedyś miesiąc bez zawodów na orientację to był miesiąc stracony. Co ja mówię miesiąc, czasem było kilka imprez w miesiącu, a czasem nawet i dwie w jeden weekend. Było tego trochę ;-) 

W ostatnich 2-3 lataach był pomysł żeby wrócić do tego typu zawodów, ale...  to treningi lub zawody biegowe (dotychczas głównie startowałem rowerowo), to pandemia i jakoś tak nie wyszło. Wczoraj w nocy wróciłem z tygodniowej, mocno męczącej delegacji i przypomniało mi się, że po sąsiedzku w weekend jest rozgrywany Liszkor. Kiedy jakiś czas temu pojawiło się info o zawodach miałem nadzieję, że uda mi się namówić kogoś ze znajomych, ale jakoś się nie udało. Teraz gdy spojrzałem na trasy od razu odrzuciłem rower - 150 km nie do zrobienia, a 50 też wyglądało na męczące - straszne, kiedyś bym nawet na krótką trasę nawet nie spojrzał - starzeję się :-) 

Za to w oko wpadły mi trasy piesze - 15, 25 i 50 km. Skoro i tak planowałem zrobić trening to pomyślałem, że mogę to zrobić na zawodach. Zapisałem się na 15 km. Niewielkie mam doświadczenie w orientacji w wersji biegowej więc uznałem, że wystarczy. I wystarczyłoby, gdyby wieczorem Monika (organizatorka) nie wyśmiała mnie, że będę startował z dziećmi. No i przepisałem się 25 km. Jednak łatwo mnie namówić do głupot... :-) 

Rano przyjeżdżam do bazy. Mnóstwo znajomych, choć jeszcze więcej już na długiej trasie rowerowej. Szkoda, że nie miałem się z nimi okazji spotkać. 
Krótkie rozmowy, odbiór numeru startowego, karty do podbijania punktów - lubię jednak ten klimat - i czas się przygotować.

Przebieram się, jak zwykle nie do końca wiedząc co na siebie włożyć, skoro jest (i ma być) chłodno. Ostatecznie wybieram długi wariant odzieży i przeciwdeszczówka do plecaka. 
Chwilę przed jedenastą odprawa, dostajemy mapy, rysuję planowaną trasę - chwila wątpliwości w jakiej kolejności zaliczyć punkty 21, 22, 11 i 50. Ostatecznie coś kreślę i ruszam. 

PK 23 - Rozłamany dąb
Biegnę spokojnie (tak mi się wydaje) bo wiem, że przede mną długi dzień (limit chyba do 19:00). W Miasteczku Śląskim, gdzie jest baza zawodów, ludzie wybierają różne warianty, ja póki co ten bezpieczny. Dobiegamy prawie do torów, zakręt i po chwili ktoś z biegnących znajduje punkt. Nie lubię początków tras, bo mimo, że każdy może wybrać dowolny wariant trasy to zwykle jednak kilka osób wybiera podobny i jest tłok. Z jednej strony fajnie, bo tak jak tu od razu trafiam za kimś na punkt, z drugiej jeśli ktoś popełni błąd to wszyscy za nim ślepo biegną lub jadą. 

PK 32 - Kikut brzózki
Punkt nad Chechłem więc biegnę praktycznie bez mapy, wiem gdzie go się spodziewać. Niestety zaczynają mnie boleć piszczele. Niedobrze, zbyt mocno zacząłem? Na szczęście kiedy jestem przy punkcie ból mija. 

Chechło © djk71

PK 24 - Cypel, a właściwie Drzewo przy mostku
Do punktu wciąż biegniemy w kilka osób. Może nie razem, ale gdzieś tam mamy się w zasięgu wzroku. 
Chwilę trwa szukanie punktu. Niby rozświetlenia na mapie powinny pomagać, ale nie zawsze jestem tego pewien ;-) 

PK 44 - Bunkier, drzewo obok
Biegniemy dalej. Znów kilka osób przede mną. Odbijając w stronę bunkra widzę, że koncepcje się nieco różnią. 
Przestaję patrzeć na innych i biegnę swoje. Po chwili jest i bunkier. 

Jest i bunkier © djk71

Podbijam punkt i chyba z zadowolenia, że go znalazłem ruszam w przeciwną stronę niż powinienem. Nadrabiam kawałek, ale po chwili jestem na właściwej trasie. 

PK 52 - Góra
Widzę rowerzystów, którzy zostawiają rowery na dole i podbiegają na punkt. Zawsze mi się wydawało, że te rowery tylko przeszkadzają. :) 

PK 36 - Narożnik ogrodzenia
Wybiegam z poprzedniego punktu, biegnę na azymut i nieco myli mnie ścieżka, na którą wbiegam. W efekcie cofam się i dobiegam do szosy. Nie tak to miało być. Tym razem pewnie nadrabiam z kilometr. 

Podbijam punkt i chwilę później trafiam na bufet. Witam się z dawno niewidzianymi gospodarzami bufetu i... mam chęć na kiełbaskę z grilla. Jadąc rowerem pewnie bym wziął, biegnąc nie ryzykuję. Częstuję się bananem i biegnę dalej. Ale bufet wypasiony. 

Na bufecie bogato © djk71

PK 41 - Górka (hałdka)
Z lekkim zaskoczeniem dojeżdżam do kolejnego punktu, nie zorientowałem się wcześniej, że to przy zalanej kopalni. Lubię to miejsce. 

Pasieki © djk71

PK 76 - Pień na skarpie
 Biegnąc do kolejnego punktu zastanawiam się kiedy tu byłem ostatni raz. Dawno. Tym razem nawet nie muszę szukać, stojący przy punkcie zawodnicy wołają do mnie z daleka. 
Chwile później ja pomagam innym. 

Mostek i nie tylko © djk71

Naprawdę dawno tu nie byłem. 
Kolejna woda © djk71

PK 50 - Duży pień
Biegnąc do następnego PK z niepokojem obserwuję niebo. Już wcześniej trochę kropiło, ale to wygląda gorzej. 

Będzie padać © djk71

I rzeczywiście po chwili muszę wyciągnąć kurtkę. 
Na dodatek muszę biec nieco dookoła, bo przede mną zamiast ścieżki szkółka leśna. 

PK 22 - Karpa
A co to jest karpa? Na szczęście coś mi się kojarzyło i po chwili jestem na punkcie :-) 

PK 11 - Drzewo z hubami
Biegnę dalej. Znów ciepło. Rozpędzam się i mijam punkt, ale szybko się reflektuję i po chwili robię kolejne dziurki na karcie. 

PK 21 - Trzy tańczące drzewa
Jeszcze tylko jeden punkt. W okolicy huty cynku. Kiedyś huty cynku i ołowiu. 
W kilku miejscach mam wątpliwości, czy na pewno dobrze wybieram ścieżki. Jest ich więcej niż na mapie.
Po drodze ciekawe widoki.

A cóż tu będzie? © djk71

Do punktu docieram jednak bez problemu. Nie wiem czy drzewa są trzy, ale jedno na pewno :)

Tańczące drzewo © djk71

Meta
Pozostaje dobiec do mety. Ciepło.

Rozpogodziło się © djk71

Pozostało mi ok. 3 km, czyli będzie więcej niż planowane 25. Ostatecznie wychodzi 30 km. Zmęczony, ale zadowolony. Nawet czas nie taki zły. 
Zjadam ciepłą zupę, coś słodkiego, uzupełniam płyny i pora się zbierać. Tylko, że nie chce się stąd wyjeżdżać, więc jeszcze rozmowy ze znajomymi, ale w końcu trzeba powiedzieć dość i.... zaplanować start w kolejnej imprezie. Oby tak samo dobrze zorganizowanej jak ta. :-)

Naprawdę chcę © djk71



Półmaraton Górski - Prudnicki Bieg Prymasowski

Sobota, 9 października 2021 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Kiedy Piotr zaprosił mnie na górski bieg do Prudnika miałem trochę wątpliwości. Bo to tydzień po maratonie, bo gdzie w Prudniku góry, bo to tydzień przed Półmaratonem Gliwickim, w którym miałem pobiec (dziś już wiem, że się nie uda), bo... były jeszcze inne wątpliwości... Ostatecznie dałem się namówić. 

Medale już czekają © djk71

Kiedy jechałem do Prudnika termometr pokazywał 3 stopnie, u Piotra było poniżej zera. Jak zawsze w takich momentach największym problem dla mnie jest ubranie, co na siebie założyć. Kiedy przyjeżdżam na miejsce startu, wszystko jest gotowe, a krążący wokół biura zawodów zawodnicy, trzęsąc się z zimna, też głównie dyskutują o pogodzie i o doborze ciuchów. 

Jeszcze pusto © djk71

Odbieram pakiet startowy i idę się przebrać. Dojeżdża Piotr. Chwila rozmowy i też idzie się przebrać. Ostatecznie decyduję się na krótkie spodenki i koszulkę z krótkim rękawem narzuconą na cienkiego termoaktywnego Bruebecka z długimi rękawami. Do tego letnia czapeczka z daszkiem, choć część zawodników przynajmniej przed startem nosi znacznie cieplejsze nakrycia głowy. 

Czas przypiąć numerek © djk71

 Z auta wychodzimy pięć minut przed startem.

Zaraz ruszamy © djk71

Ustawiamy się w kameralnej grupie (niewiele ponad sto osób) i po chwili ruszamy. Od początku do końca (może za wyjątkiem ostatnich stu metrów) trasa wiedzie terenem. Szuter, kamienie, błoto, trawa... jest wszystko :-) Pomny doświadczeń sprzed tygodnia staram się pilnować tętna i tempa. Tętno początkowo niskie, ale po chwili lekkie podbiegi podnoszą sprawiają, że się podnosi. Słońce sprawia, że mimo niskiej temperatury nie czuje się chłodu. Jest wręcz idealnie. 


Do przodu © djk71

Już pierwszy podbieg pokazuje, że łatwo nie będzie. Drugi dłuższy sprawia, że przechodzę w trakcie do marszu. Zmęczenie po ubiegłym tygodniu, czy brak trenowania w terenie w ostatnich miesiącach? Biegniemy dalej, Piotr zdecydował, że dziś też pobiegniemy razem. Po drodze sympatyczne pogaduchy z innymi zawodnikami, choć jak zwykle je staram się jednak pilnować żebym przeżył więc więcej słucham niż mówię :-) 

Naprzód © djk71

Gdzieś ok. kilometra przed końcem pierwszej pętli (całą trasa to dwie pętle) skręcamy w lewo i zaskakuje nas ścianka. Nawet nie próbujemy podbiegać.

Stromo © djk71

Zasapani podchodzimy. Przypomina mi się ścianka na Janosiku (ta gdzie nie było Covida, bo mu się nie chciało wejść) - tamta jednak była o wiele dłuższa i bardziej stroma. 

Covid nie dał rady © djk71

Chwilę później mijamy linię mety po raz pierwszy słuchając jak gość z mikrofonem wyczytuje nasze nazwiska i "pociesza", że to nic, że dziewczyny są przed nami... ale śmieszne ;) 
Nie obrażamy się, znamy zbyt wiele szybkich dziewczyn żeby w jakikolwiek sposób miało nas to dotknąć, zakładamy, że w dobrej wierze chciał nas zmotywować do szybszego biegu :-) 

Ruszamy na drugą pętlę. Przebiegamy znów obok wieży widokowej - wybierzemy się na nią po zawodach - niestety okaże się zamknięta. 

Szkoda, że zamknięte © djk71

Nie przepadam za bieganiem po pętlach, ale tu jest pięknie i zupełnie mi to nie przeszkadza. 

W lesie © djk71

Robi się coraz cieplej. Tym razem mam picie ze sobą, ale okazuje się zupełnie niepotrzebne. Bufetów sporo, niczego nie brakuje. Super organizacja. 

Mam wrażenie, że druga pętla mija szybciej niż pierwsza, choć w rzeczywistości była nieco wolniejsza.

Kamień, a jakby obserwował... © djk71

Szczególnie na podbiegach, czy raczej podejściach.

Ciężko © djk71


Na ostatniej prostej jeszcze zmotywowany przez zawodnika biegnącego za mną zmuszam się do sprintu do mety. Przegrywam nieznacznie, ale nasz finisz budzi powszechny aplauz. 

Zrobiłem to © djk71

Czuję zmęczenie. Łydki dostały w kość, dziwne bo bardziej bym się spodziewał dwójek lub czwórek.

Przebieramy się i idziemy po grochówkę i słodką bułkę. W oczekiwaniu na kawę dowiaduję się, że to pierwsza edycja zawodów. Jestem w szoku - wszystko przygotowane perfekcyjnie. Wiecie, że lubię się czepiać a tu... nie miałem czego. Naprawdę. Brawa do organizatorów.

Po dekoracji najlepszych następuje jeszcze losowanie mnóstwa nagród wśród wszystkich zawodników. Szczęście uśmiecha się też do mnie ;)

Prezent © djk71

Zamykający imprezę mówią ze sceny: "aż nie chce się stad odchodzić". Czujemy z Piotrem to samo. 
Jeszcze spacer na wieżę (jak wspomniałem zamkniętą) i w okolice klasztoru Franciszkanów. 

Klasztor w Prudniku © djk71

Dobrze, że dziś pieszo.

No cóż © djk71


I czas wracać. W drodze powrotnej spotykam jeszcze jadącą z Dąbrowy do Głuchołaz Kosmę. Chwila przerwy, ale nie chcę Jej wybijać z rytmu więc po krótkiej pogawędce ruszamy dalej. Super udany dzień. 

Tym razem Silesia Marathon nie dla mnie. Nie starczyło sił. DNF :(

Niedziela, 3 października 2021 · Komentarze(2)
Uczestnicy
Zdziwienie, złość, smutek, wściekłość... Sam nie wiem do końca co czuję...
Biegło się lekko, pięknie, mimo, że na niskim tętnie to trochę szybciej niż się spodziewałem i... po 25 km odcięcie. I to takie na maksa.
Nie spodziewałem się tego. Miewałem już kryzysy ale zawsze jakoś się udawało je pokonać i ukończyć zawody.
Tym razem wróciłem tramwajem.
Niby to tylko zawody ale... aż chce się wyć... Szczególnie, że uczciwie się przygotowywałem... Wszystko w biegu zrobiłem jak powinienem, a jednak... Nie wiem co się stało...
Przepraszam wszystkich, których zawiodłem. Dziękuję wszystkim, którzy mnie przez cały czas wspierali, którzy kibicowali. Czasem nie wszystko się udaje...

Muszę się z tym pogodzić i... biec dalej... ale już nie dziś...

To napisałem na FB w drodze na tramwaj po przerwanym biegu. To czułem. Tak myślałem.
Jak do tego doszło? Spróbuję wrócić do tego co się wczoraj wydarzyło, choć wciąż nie jest lekko. Wciąż też prawie po 1,5 doby czuję potworne zmęczenie. 

Za daleko © djk71

16 tygodni treningów za mną. Zrobiliśmy to razem z  Piotrem. W większości trenując zdalnie, ale sumiennie się kontrolując. Piotr wykonał trening w stu procentach, ja na miesiąc przed startem miałem kryzys, ale wydawało się, że udało się go w miarę szybko zażegnać. Przedstartowa regeneracja, przygotowania do samego startu wszystko wydawało się być dopięte na ostatni guzik. No dobra... prawie... bo już pod stadionem okazał się, że zapomniałem zamknięcia do bukłaka i musiałem go zostawić w aucie, bo nie ustawiłem sobie muzyki i musiałem się męczyć z jakimś popem, ale to były drobiazgi. Poza tym wszystko było ok. 

Kiedy przypomnę sobie  pierwszy start w maratonie, a potem drugi, kiedy przypomnę sobie wszystkie inne biegi, w tym te górskie to... chyba jeszcze nigdy nie czułem się tak dobrze przygotowany do zawodów jak teraz. 

Pomimo, że przed bramą stadionu jesteśmy sporo wcześniej to do strefy startowej wchodzimy prawie w ostatniej chwili. 

Za chwilę start © djk71

Udaje się jeszcze spotkać Tereskę. 

Z Tereską © djk71

Chwilę później ruszamy. Przybijam piątkę Agnieszce i macham Tomkowi, którzy dziś biegną połówkę. 
Początek w dużym tłumie, ale to dobrze, nie ma opcji żeby za bardzo przyśpieszyć. Mimo to i tak biegniemy jak na nas, a może jak na mnie szybko. 
Próbowałem Piotra przekonać żeby biegł w swoim tempie, ale uparł się, że pobiegniemy razem :-) 


Biegniemy © djk71

Dobiegamy do Spodka. Pierwsze pięć kilometrów biegniemy poniżej 6 minut/km (tempo 05:56). Jak dla mnie to szybko, szczególnie mając w perspektywie jeszcze 37 km. Co ciekawe jednak biegnie mi się lekko, a puls ledwo dobija do 170 - docelowo miałem pilnować żeby nie przekraczał 175. Wszystko wydaje się być ok. Chwilę później łykam pierwszy żel. Po kolejne też będę sięgał systematycznie. 

Kolejna piątka trochę wolniej (tempo 06:06), ale dyszka w sumie zrobiona w godzinę (tempo 06:01). Jest dobrze. Puls wciąż wskazuje zapas. Jesteśmy na Trzech Stawach. Teraz kierunek Nikiszowiec. 
Pierwszy większy podbieg za nami, puls dochodzi do 175, trochę zwalniam, ale wciąż samopoczucie dobre. Żartujemy, to znaczy Piotrek żartuje. Ja chyba nie jesteśmy najlepszym kompanem do biegania, bo staram się skupić na biegu i nie tracić niepotrzebnie energii. U Piotra za to widać jej nadmiar :-) 

Mijamy 15 km - kolejna piątka znów nieco wolniej, ale szybciej niż wynikałoby to z tempa jakie powinienem mieć na podstawie wcześniejszych biegów. Niestety mimo piętnastu kilometrów za mną w takim tempie jakoś to do mnie wtedy nie docierało. Ot, po prostu czułem, że mam super dzień. Tętno wciąż poniżej tego jakie zwykle mam.
Tempo trzeciej piątki to 06:13, średnie tempo od startu: 06:05. 

Uwielbiam biec przez Nikiszowiec. Aż żal, że tak krótko. Tu zapomina się o biegu, wiele osób wyciąga komórki i pstryka zdjęcia. Szkoda, że cała trasa nie jest tak malownicza. 

Na Nikiszowcu © djk71

Teraz przed nami Giszowiec i droga do Mysłowic. Nie lubię tego odcinka, ale o dziwo i tu jest ok, chociaż na delikatnym podbiegu na Giszowcu i później przed Mysłowicami widać spowolnienie. Mimo to nastroje wciąż dopisują. Po 20 km średnie tempo to 06:10 (ostatnia piątka - 06:23). 

Wciąż do przodu © djk71

Niestety zaczęło się to czego się obawiałem już wcześniej. O ile o ósmej rano na starcie było rześko to teraz wyszło słońce i grzeje okropnie. Może nawet nie jest tak gorąco, jak sam fakt, że słońce grzeje jak oszalałe prosto w łeb - daje w kość. I to nie tylko mi, słyszę z komentarzy, że inni też szukają cienia choć jest go tu jak na lekarstwo. 

Ta piątka zdecydowanie wolniej. Gdzieś w Janowie chyba spotykam męża Tereski, który woła, że sprawdzał i przed nami nie ma żadnej ściany. I nie chodzi tu o stromy podbieg, a o tzw. ścianę maratończyka. Ileż ja się o tym nasłuchałem, naczytałem... ściana... Mimo, że zdarzało mi się na wcześniejszych biegach mieć kryzysy, to jakoś sobie z nimi zawsze radziłem i biegłem dalej. Pojęcie ściany wydawało mi się wymyślone, mityczne, przesadzone... 

Wydawało się... do teraz. Kiedy dobiegam do Szopienic odcina mnie zupełnie. W jednej chwili nie mam siły przebierać nogami, jest mi słabo, niedobrze... Jeszcze przed chwilą żartowaliśmy z chłopakami, którzy strasznie nas denerwowali biegnąć Galloway'em (na przemian biegli maszerowali - przez co co chwilę się wyprzedzaliśmy).  

Ta piątka była znacznie wolniejsza (06:43) - średnie tempo do 25 km wynosiło jednak 06:16, czyli i tak więcej niż powinno. Czy to było przyczyną odcięcia, nie wiem. 

Chwilę zajmuje mi przekonanie Piotra żeby nie zwracał na mnie uwagi i biegł dalej sam. Ja już wiem, że dla mnie to koniec, ale to nie powód żeby On zawalił to do czego się tak mocno przygotowywał. Jeszcze próbuje wymóc na mnie obietnicę, że dobiegnę do mety, ale nawet nie próbuję tego obiecywać. 

Piotr biegnie, a je przechodzę do marszu. Próbuję jeszcze iść przez kilometr, ale to nie pomaga, podobnie jak pół litra odgazowanej coli. Nie mam siły i źle się czuję. Przez chwilę jeszcze chodzi mi po głowie, że może chociaż dojdę do mety, ale kiedy sobie uświadamiam, że to ponad 15 km to szybko odpuszczam tę szaleńczą myśl. 

Wściekły zatrzymuję zegarek, odpinam numerek, daję znać czekającej na Stadionie rodzinie, że to już koniec i... idę w stronę tramwaju. 
Po drodze dostaję smsy, telefony, wszyscy chcą mnie przekonać żebym jeszcze spróbował, żebym się nie poddawał, ale... nie, nie dziś. Okazało się, że to jednak nie był mój dzień. 

Idąc w stronę centrum przesiadkowego piszę tekst, którym rozpocząłem ten wpis. Sam nie wiem, czy jestem zły, wściekły, smutny, czy jeszcze coś innego. Choć wiem, że to tylko kolejne zawody, które biegnę głównie dla siebie to pierwszy raz chce mi się wyć... Nie wiem czemu... 

Do tego chyba najbardziej dobija mnie fakt, że nie wiem co się stało, dlaczego tak się skończyło... A tego chyba nie lubię najbardziej - nie wiedzieć czemu... I to nie tylko w sporcie, ale też w życiu, w pracy, w domu. Lubię wiedzieć dlaczego coś się dzieje, może mi się to nie podobać, mogę się z tym nie zgadzać, ale lubię rozumieć, a tu nie rozumiałem... 

W tramwaju z trudem powstrzymuję emocje.... 

Jeszcze zanim do niego wsiadłem już dostałem propozycję startu w innym maratonie... Pomysł super, ale to nie był dobry moment żeby o tym myśleć. Silesia miała być ostatnim asfaltowym maratonem przynajmniej na jakiś czas. A teraz... zobaczymy. Myślę, że tu już nie wrócę, w każdym razie nie prędko... 

Po dotarciu pod stadion przebieram się i idę do rodziny i przyjaciół na stadion czekać na finisz Piotra. 

Piotr finiszuje © djk71

Dobrze, że choć Jemu się udało. 
Spotykam też Agę i Tomka. 

Z Agą na stadionie © djk71

Kolejne godziny to walka z emocjami (chyba przegrana) i analizy przyczyn porażki. 

Pewnie będę myślał o tym jeszcze długo. Wydaje się, że największymi przyczynami było oparcie się tylko na tętnie, które było na tyle niskie, że skutecznie przesłoniło mi zbyt szybkie tempo. Zbyt krótkie długie wybiegania też pewnie nie pomogły. Czy to właśnie to, i czy tylko to? Nie wiem... 

Tak czy owak kolejna lekcja (tym razem bolesna) za mną. 

Mimo wszystko cieszę się z tego, że udało się wrócić do regularnych treningów, sporo na nich nauczyć. Teraz trzeba będzie tylko pozostać w reżimie treningowym i będzie dobrze :-) 
Choć jak znam siebie to będzie wymagało postawienia sobie nowego celu :-)

Dziękuję wszystkim, którzy mi pomagali i wspierali. Przede wszystkim mojej żonie za cierpliwość i nieustanne wsparcie. Synowi za to, że w ten czy inny sposób motywował mnie do treningów :-) Bratu za wskazówki przedstartowe i analizę postartową. Piotrowi za super czas treningowy i wspólny bieg. Magdzie za sesje coachingowe. I wszystkim innym, którzy sprawili (często nawet nieświadomie), że przygotowywałem się i pobiegłem. 

Półmaraton bytomski zamiast treningu.

Sobota, 18 września 2021 · Komentarze(0)
Miałem już nie biegać po asfalcie, ale co zrobić jak pozostały jeszcze opłacone jeszcze przed pandemią zawody jak te w Rybniku - czas netto 2:13:57.  
Potem spasował mi się z treningami nocny półmaraton w Piekarach, a dodatkowo chciałem jeszcze żonie wygrać wycieczkę . Wycieczki nie wygrałem ale czas poprawiłem: 2:11:39.
Oba te półmaratony są częścią Korony Półmaratonów Śląskich wiec pojawił się pomysł wystartowania w trzecim - w Bytomiu. Żeby zdobyć koronę trzeba zaliczyć cztery z pięciu. 

Tak więc trzeba było pojawić się przed bytomską Plejadą. Niby uśmiechnięty. 

I jak tu pobiec? © djk71

Ale jednak gdzieś nieobecny, zamyślony... 

Zamyślony © djk71

Nawet na zdjęciach widać jakbym częściowo był gdzie indziej... Chociaż tu raczej rąk brakuje, a nie głowy :-) 

Czegoś mi tu brakuje... © djk71

Może po prostu myślałem jak pobiec. Na jaki czas?

Na jaki czas pobiec? © djk71

A może wg tętna. W sumie tak powinienem skoro miał to być bieg zamiast treningu. Czyli połowa w drugiej strefie, a połowa w trzeciej. 
Tak powinno być, chociaż dla sprawdzenia jak mi to wyjdzie za dwa tygodnie na maratonie. 

I ruszyliśmy. I oczywiście jak już wiele razy za mocno. I fajnie mi się biegło, ale... w Z4! Od początku. W tym momencie już wiedziałem znając swój organizm, że ciężko będzie mi zejść do trzeciej strefy, nie mówiąc o drugiej.  I niestety obawiałem się, że w Z4 to 21km nie przebiegnę chyba... 

Trudno, jak się nie myśli od początku to trzeba będzie ponieść konsekwencje. Postanowiłem pobiec już tak ile dam radę, a najwyżej do końca... dojdę... lub doczołgam się. 

O dziwo pierwsza pętla (były dwie) poszła całkiem sprawnie i po 10,5 km miałem czas 1:03:00. I jeszcze trochę sił. 

Jeszcze jedno kółko © djk71

Na drugiej pętli małe zaskoczenie, bo... na bufetach zabrakło... kubeczków. Na pierwszym tylko przemyłem ręce i twarz. 
Na kolejnym dopiero skorzystałem z picia ze... złożonych dłoni :-) Na szczęście własnych :-)

Zmęczenie zaczęło dawać znać o sobie i czułem, że biegnę wolniej ale gdzie tylko się dało cisnąłem z całych sił z myślą że najwyżej padnę na mecie. 

Zatrzymać zegarek © djk71

I warto było. Choć nie było życiówki to był najlepszy czas w tym roku: netto 2:08:24 o 3:15 min lepszy niż w Piekarach i o 5:33 lepszy niż w Rybniku. 

Na mecie © djk71

W sumie mam mieszane uczucia. Z jednej strony jestem zadowolony z czasu, z drugiej trochę zły, że nie trzymałem się założeń. Ale ogólnie raczej pozytyw. 

Fajnie też było zobaczyć trochę znajomych na trasie. Brawa dla super kibiców w Miechowicach! Naprawdę było ich sporo i byli super. 

Szkoda tylko, że na końcu nie wygrałem auta i... że tak długo trwało zakończenie... 

Kolejny do kolekcji © djk71