Wpisy archiwalne w kategorii

Zawody

Dystans całkowity:11306.17 km (w terenie 4494.24 km; 39.75%)
Czas w ruchu:855:39
Średnia prędkość:13.60 km/h
Maksymalna prędkość:71.63 km/h
Suma podjazdów:23143 m
Maks. tętno maksymalne:204 (144 %)
Maks. tętno średnie:193 (100 %)
Suma kalorii:136454 kcal
Liczba aktywności:269
Średnio na aktywność:42.35 km i 3h 11m
Więcej statystyk

Tropiciel 7

Sobota, 19 listopada 2011 · Komentarze(17)
Tropiciel 7

Wstęp
Dzięki informacji WrocNama dowiedziałem się o tej imprezie kilka tygodni temu. Mimo różnych rodzinnych planów udało się wszystko zorganizować tak, że wraz z Wiktorem docieramy do Obornik Śląskich w piątkowy wieczór. Startujemy jako drużyna: "Uwaga! Schody", nie wiem czemu moje dziecko uznało, że wymyślona przeze mnie nazwa: "Pięknowłosi" nie pasuje do nas. Chodził mi co prawda po głowie pomysł wyjazdu o 2 w nocy z domu, ale stwierdziłem, że będziemy zmęczeni, niewyspani itp. Więc wygrała opcja z noclegiem. Po przyjeździe załapujemy się jeszcze na odprawę techniczną i… przyglądamy się jak pustoszeje pełna jeszcze przed chwilą olbrzymia sala gimnastyczna. To piechurzy ruszają na swoje trasy. Przed nimi noc w terenie, przed nami nocleg na sali i start o 6:00 rano. Okazuje się, że noc na sali spędzamy my i... organizatorzy. Reszta rowerzystów (z reguły z okolicy) dojedzie prawdopodobnie od razu na start. Nie ma ich zresztą zbyt wielu - startuje 30 osób, czyli 15 zespołów. Piechurów jest ponad… 550!

start
Pobudka o piątej, szybkie śniadanie (szybkie, bo większość dodatków do bułek została… w domowej lodówce), ubieramy się, pakujemy i... na starcie jesteśmy w ostatniej chwili. Nie ma czasu szukać znajomych. Przyglądamy się mapie. Ustalamy kolejność zaliczania punktów i rysujemy - trochę niezależnie (co potem wyjdzie w praniu) - warianty tras.
Jeszcze ciemno, ruszamy i na początek to czego nie lubię… wyjazd z miasta. Na szczęście Oborniki nie są zbyt duże i trafiamy na właściwą drogę, by… po chwili się zgubić… wracamy i… jeszcze raz ta sama droga… Niestety wydaje nam się, że mapa nie pokrywa się z oznaczeniami nazw ulic w realu. W końcu trafiamy na ul. Zachodnią i mkniemy w kierunku punktu pierwszego

Y - Wawrzynowa Zagroda (gorąca herbata)
Mając na względzie problemy sprzed chwili kontrolujemy trasę. Na szczęście bez przeszkód docieramy do punktu. Nie korzystamy z herbaty, bo przecież dopiero co ruszyliśmy, co innego Ci, którzy siedzą tam już od ponad 10 godzin. Pytamy, czy przebijemy się jadąc dalej na wprost. Dowiadujemy się, że czwórka już tam pojechała i jeszcze nie wrócili. Jedziemy. Niestety szybka ścieżka się kończy i lądujemy w krzakach. Chwili przedzierania się na azymut przez jakieś kolczaste krzaki i w końcu lądujemy w Morzęcinie Małym.

R - Ambona leśna (zad. logiczne - obrót)
Ruszamy w stronę punktu, którego nie zaznaczyłem na trasie. Na szczęście zauważyłem go, a poza tym Wiku miał go rozrysowany. Jedziemy. Bez żadnego problemu (sorry WrocNam ;-) i koledzy) docieramy do niego od północy. Prawie bez problemu, bo jadąc po asfalcie wjeżdżam w dziurę, co brzmi groźnie. Kawałek dalej mam wrażenie, że nie mam powietrza z tyłu. Wiku zaprzecza temu, mówiąc, że mam. Jak się potem okaże miałem… ale tylko u góry :-)
Na punkcie losuję zadanie logiczne i dostajemy zabawkę, typu dwa zaplecione i powyginane kawałki gwoździ - przypominają mi się Czterej Pancerni, gdybym miał tyle sił co Gustlik pewnie bym je rozgiął, rozdzielił i zgiął ponownie. Niestety nie udaje nam się tego rozwiązać. Trudno, jedziemy dalej. A właściwie chcemy jechać, bo… muszę zmienić dętkę. Żeby było trudniej pompka przestaje działać. Czyżby to koniec? Jakoś na siłę udaje się jednak napompować koło i jedziemy.

Żeby nie było nudno... © djk71


P - Skrzyżowanie leśnych ścieżek - Parasim (strzelnica)
Baz najmniejszych problemów docieramy do amerykańskiej bazy wojskowej. Bez obaw, bo to teraz nasi przyjaciele.

Bratnia armia? © djk71


Wita nas "Morning", "Wasze carts, please) :-) Kto strzela?" Na usta mi się ciśnie Vietcong, ale domyślam się, ze to chodzi, o któregoś z nas. Wiktor ma ochotę, więc dostaje do ręki karabin i próbuje. Niestety bez sukcesów. No cóż, jeszcze nie miał w szkole Przysposobienia Obronnego (jest w ogóle takie coś jeszcze?).

Trafię, czy nie? © djk71


Ruszamy dalej.

O - Skrzyżowanie leśnych dróg (punkt zad.)
Kolejny bezproblemowo namierzony punkt. Tu czekają na nas liny. Wiktor zakłada uprząż, a ja wciągam go na drzewo, gdzie ma zadanie podmienić wstążki. Luz. Bez strachu, bez problemu (nie licząc trochę niezbyt wygodnie założonej uprzęży). Adrenalina sprawiła, że nie poprosiliśmy nikogo z obsługi o zrobienie zdjęć, szkoda. Robimy zdjęcie innym...

Inni też nie mieli łatwo... © djk71


W - Nowy Staw - WOPR (punkt zadaniowy)
W drodze na kolejny punkt zagadujemy się i nie uzgodniwszy trasy jedziemy trochę za daleko. Na szczęście stąd też można dojechać do punktu. Zaczynają się piachy ;-) Dojeżdżamy do stawu, gdzie czeka na nas ponton i pagaje. Dajemy radę. :-)

Rowerek... wodny? chyba nie... © djk71


E - Skrzyżowanie leśnych dróg (poczęstunek)
Do następnego punktu mamy kawałek drogi. Czuć zmęczenie, szczególnie na piaskach i podjazdach, do tego Wikowi szaleją przerzutki. Na punkcie zmarznięta ekipa częstuje nas zmarzniętymi Snickersami. Szybka analiza czasu i mapy. Nie zdążymy zaliczyć wszystkiego. Ruszamy na punkt F mając nadzieję zaliczyć po drodze nieobowiązkowy punkt X.

X - Rów przeciwczołgowy = Festung Breslau (punkt ruchomy nieobowiązkowy - do zdobycia 30 minut)
Odnajdujemy rów od zachodniej strony. Nieprzejezdny. Pół prowadzimy rowery, pół jedziemy obok. W oddali widzimy dym… a z rowu wychodzi zziębnięty żołnierz Wermachtu.

A mieli być w ukryciu... Ale co się dziwić... To tylko Wermacht... :-) © djk71


Podbijamy punkt i ruszamy w stronę kolejnego.

F - Lisia Góra - Festung Breslau (punkt zad.)
Na punkcie spodziewamy się rozszyfrowywania pocztówek (sumiennie odrobiliśmy zadanie domowe , nawet znajomi się zaangażowali - dzięki wielkie) bo wydawało mi się, że pocztówki były sygnowane przez Festung Breslau. Pomyłka, na punkcie spotykamy bratnią (już chyba nie) Armię Czerwoną. Niestety powoli się już zbierają do odejścia (wydawało mi się, że opuścili ten kraj w 1993…) i nie będziemy już szukali min. Szkoda :-(

Armia Czerwona - wciąż tu są? © djk71


Do mety
Zostały nam 3 punkty i jakieś 45 minut. Jest szansa na zdobycie jednego - T ale zmęczenie radzi jechać do mety. I tak robimy. Dojeżdżamy na metę, większość rowerzystów jeszcze w terenie. Oddajemy kartę, wrzucamy kartki na losowanie nagród i idziemy na obiad (też na kartki) :-)

Hasła i kartki © WrocNam


Nie zrobiłem zdjęcia więc posilę się zdjęciem zapożyczonym od WrocNama (mam nadzieję, że nie będzie miał nic przeciwko temu) :-)

Zupa smakuje... © djk71


Michała i resztę bikestatsowej ekipy (biker81, drbike, morpheo) spotykamy dopiero na mecie. Wspólnie obserwujemy jak organizatorzy losują chyba ze sto nagród.

Wiku wygrywa ręczniczek oraz czapeczkę, ja kubek EURO 2012, matę do ćwiczeń, mapę i przewodnik.

A jednak wygrywam ;-) © djk71


Niestety nasi koledzy mają mniej szczęścia. I to już koniec. Jeszcze rzut oka na kolejnych żołnierzy...

Są wszędzie... © djk71


I czas wracać.

Muszę przyznać, że bardzo fajna impreza. Świetnie zorganizowana, punkty z pomysłem, humorem. Fajnie gdyby na następną (w maju) udało się dotrzeć.
Nie wiemy, na którym miejscu skończyliśmy, bo wyniki będą dopiero w poniedziałek, ale nie to jest najważniejsze. Najważniejsza była świetna zabawa.

Średnia kadencja: 57 :-(

Harpagan 42

Sobota, 15 października 2011 · Komentarze(12)
Harpagan 42

Dojazd
Kolejne zawody na orientację w tym roku. Tym razem jest to osławiony Harpagan. To nasz (Moniki i mój) debiut na tych zawodach. Przyjeżdżamy w piątek przed północą po koszmarnej podróży przez całą Polskę. Zmęczeni, śpiący, do tego spóźniamy się o jakieś 20 minut na rejestrację, co oznacza, że trzeba to będzie załatwić rano. Czyli kilka cennych minut wcześniej trzeba wstać. Odstawiamy rowery do przechowalni, rzucamy maty i śpiwory w jakimś wolnym miejscu na sali i idziemy spać. Bijący z wielką siłą o dach szkoły deszcz zapowiada co nas czeka po przebudzeniu.

Pobudka
Rano nie chce się wstać. Mycie, rejestracja, śniadanie i pakowanie się do wyjazdu. Idzie mi to strasznie powolnie. Czemu nie spakowałem się już w domu? Bo znów nie było czasu… Kiedy wychodzę na boisko przed szkołą wszyscy mają już mapy w rękach, a ja… nie wiem gdzie mam lampki, gdzie licznik, po co wziąłem tyle jedzenia… koszmar.

Start
Organizatorzy po raz kolejny wyganiają maruderów ze startu, a ja dopiero kończę się instalować. Zimno, ciemno, mokro… Gdzie jedziemy? A skąd mam wiedzieć? Na mapie (1:100 000) nic nie widzę. W końcu jest decyzja… 8, 15, 16, 20… A potem zobaczymy…

PK19
Ruszamy. Nie lubię startów ze środka miasta. Zwykle nie wiadomo, w którą ulicę wjechać, a mapa w tym nie pomaga. Jedziemy na azymut i po kilku km… trafiamy na grupkę, która jedzie na… 19. Pięknie, a miała być ósemka. Hmmm… Trudno, jak jesteśmy tak blisko to bierzemy PK19 - Elbląg-Bażantaria. Obelisk Augusta Papau. Dojeżdżamy bez problemów niebieskim szlakiem. Pierwsze błotko.

PK12
Tylko co teraz? Zjeżdżamy do asfaltu i zamiast na planowaną wcześniej ósemkę ruszamy na PK12 - Kwietnik - szczyt górki. Ciężko mi się jedzie. Nie chce mi się. Pada. To mój pierwszy i ostatni Harpagan! Zimno, deszczowo, na mapie nic nie widać. Nie podoba mi się. Przejeżdżamy zjazd. Wracamy. Błotko. Gdzie ta górka? Jesteśmy na szczycie i nic. Pomagamy grzybiarzom znajdować grzyby, a punktu nie ma. W końcu jest. Wracamy do drogi i kierunek Majewo.

PK17
Błoto, błoto, piach.. Więcej idziemy niż jedziemy. Spotykamy Tomalosa. Też ma dopiero dwa punkty. Spotkani dalej koledzy na wieść, że jedziemy na PK17 - Zajączkowo - za górką na wschodzie życzą nam ze śmiechem powodzenia. Ponoć jest potrzebne. Kawałek dalej spotykamy Piotrka Buciaka. Ma tylko jeden punkt więcej od nas. Jedziemy chwilę razem ale w końcu nam ucieka. Po chwili jednak znów się spotykamy krążąc w poszukiwaniu punktu. Punkt jest ale dalej niż myśleliśmy. Znów spotykamy Piotrka. Dojechał z innej strony. Ponoć wszyscy narzekają na lokalizację. Jesteśmy tu jako 13-14-ci. Przy zjeździe wykonuję akrobacje - pięciokrotnie będąc w pozycji prawie horyzontalnej odbijam się nogą od ziemi, wracam do żywych, znów kłaniam się ziemi i tak w kółko. Szczęśliwie udaje się uniknąć upadku.
Na szczęście przestało padać.

PK8
Do drogi i… decydujemy jednak na powrót do pierwotnego planu - PK8 - Krasny Las - południowa strona bagna. Nie wiem czy to jest najlepsza decyzja, ale taka nam tylko przychodzi do głowy. Chwila zabawy ze znalezieniem właściwej drogi do bagna, ale w końcu jest. Tylko czemu tak błotnista? Przy zjeździe, pilnując tego co mam pod kołami zahaczam plecakiem o gałąź nad drogą i o mały włos nie ląduję na plecach. Zawisłem prawie jak na filmach… :-) Punkt zaliczony.

PK15
Kolejny punkt PK15 - Próchnik - polanka nad potokiem Kamieńca. Docieramy od strony północnej bez problemów (nie licząc braków hamulców u Kosmy), głównie dzięki wskazówkom spotkanych przy wjeździe na teren prywatny kolegów.

PK16
W drodze na kolejny punkt PK16 - Kadyny, wieża widokowa - długi 2-3km zjazd. Zastanawiam się skąd się tu wziął. Spotkany po drodze kolega próbuje nas namówić na skręt w jedną ze ścieżek. Dzięki przytomności umysłu Moniki nie dajemy się namówić i jedziemy kolejną. Trafny wybór. Na punkcie jesteśmy szybciej od kolegi.

PK20
Dowiadujemy się, że droga na PK20 - Święty Kamień jest strasznie błotnista. Można inaczej, po torach - ponoć spoko, zamiast kamieni i podkładów jest już tylko mech. Nie do końca była to prawda. Mech może i miejscami też był… :-)
Jakoś jednak udaje się dojechać. Ech pięknie tu. Miało wyglądać jakbym siedział na kamieniu, a wygląda jakbym… bez komentarza… ;-)

Wygląda jakbym... nie powiem... © djk71


Wracając Monika łapie na torach kapcia.

Kapeć na torach nad Zalewem © djk71


PK18
Mapa linijka, zegarek… nie jest dobrze. Mamy 7 z 20 pkt, lepiej wygląda to w punktach wagowych 28 z 60. I mało czasu na powrót. Można próbować 10, 1, 4 tylko, że w przeliczeniu daje to tyle samo ile zaliczenie jednej osiemnastki. A ryzyko błądzenia większe. Jedziemy na PK18 - Weklice wodospad. Asfalt, czyli odpoczniemy trochę. Tak… ale dopiero jak wcześniej zaliczymy kilka km podjazdu :) Dojeżdżamy do punktu. W planach była jeszcze ew. piątka, ale już widać że nie zdążymy. Za duże ryzyko spóźnienia, a za każdą minutę odejmuje się jeden punkt wagowy.

Powrót
Wracamy. Tylko jak to zrobić, gdy mnie dopadł kryzys, a Monika przeciwnie - dostała kopa. Jakoś jednak się udaje. Wjeżdżamy do miasta i… trzeba tylko znaleźć metę. Patrząc po kierunkach z jakich nadjeżdżają (i w które jadą) inni może nie być to takie proste. Na szczęście bez większych problemów dojeżdżamy.

Podsumowanie
Odnalezione 8 z 20 punktów i 33 z 60 punktów wagowych (to one się liczą w pierwszej kolejności). Nie jest źle. Nie jest źle biorąc pod uwagę:
- to, jaki miałem rano nastrój,
- wg opinii innych zawodników był to najcięższy z Harpaganów jaki pamiętają.
- nikt nie zdobył tytułu Harpagana (na trasie rowerowej)
- najlepsi zawodnicy mieli tyko (albo aż) 49 punktów.
- bardzo wielu zawodników było z okolic, co niewątpliwie ułatwiało im nawigowanie.

Wstępnie na około 40 kobiet Monika jest na 6 miejscu, a ja na około 320 facetów jestem 94. Bałem się, że będzie gorzej. Z ciekawostek, oprócz chyba 11 NKL najniższy wynik to -46 punktów (minus 46) :-) Tak też bywa. Grunt, że była fajna zabawa. Fajnie znów było spotkać starych znajomych, fajnie było poznać niektórych w realu (jeszcze raz gratulacje Darecki, szkoda, że nie było okazji dłużej pogadać emonika:) ), fajnie też, że niektórzy spotykani ludzie przedstawiali się nickami z bikestats jak np. turysta - pozdrawiam :-)

Na rozdaniu nagród udaje mi wylosować zestaw naprawdę ciekawych map i przewodników tych terenów. Aż kusi żeby wrócić. Czas spać, rano wczesny powrót. Pomimo tego, że rano twierdziłem, że jestem tu ostatni raz to… chyba to nieprawda :-) Gratulacje dla organizatorów, jednak doświadczenie robi swoje. Choć na mecie wolałbym coś konkretniejszego do zjedzenia (jak np. na Wyrypie :) ) niż zupka. Poza tym, organizacja świetna. I jeszcze jedno: Kto wymyślił fioletowe koszulki? Jak się pytam kto?

Podobało mi się. Jednak chyba na pewno wolę takie warunki niż pomykanie po suchych asfaltach.

Prawie jak na Odysei Świętokrzyskiej © djk71


BTW: Średnia kadencja mi wyszła mi 66, gdzie pilnowałem się żeby kręcić szybciej :(

Odyseja Ponidziańska 2011

Sobota, 1 października 2011 · Komentarze(10)
Odyseja Ponidziańska 2011


Kolejna odsłona Odysei. Tym razem z Moniką lądujemy w Pińczowie.

Nocleg w internacie. Całkiem przyzwoite warunki, szczególnie w porównaniu do ubiegłorocznych. Wstajemy wyjątkowo wcześnie i godzinę przed zawodami ruszamy na start. Rozmowy ze znajomymi i obserwacja jak się przygotowują do startu.

To nie jest siodełko rowerowe © djk71


Niektórzy są przygotowani na każdą ewentualność...

Hol sztywny... © djk71


A niektórzy dopiero teraz kompletują rower...

Ma ktoś jeszcze kawałek łańcucha? © djk71


Czekanie na rozdanie map. W końcu są. Szybka analiza i decyzja - zaliczamy wszystkie punkty. Kilka wątpliwości w trakcie planowania ale ogólnie bez większych problemów rozrysowujemy trasę. Nauczeni doświadczeniem pamiętamy, że niektóre punkty są zamykane wcześniej ;-)

PK12 - róg pola
Największą wątpliwość na całej trasie budzi we mnie chyba dojazd do tego punktu. Wybraliśmy wariant bezpieczny (asfaltowy) ale jak się potem okaże chyba rzeczywiście nie było to najlepsze wyjście. Wcześniej jednak przyjdzie nam się zmierzyć z wiatrem, który pierwszy raz od dawna przypomniał nam o swoim istnieniu. Nie było to oczywiście to co w Otwocku ale dało się go odczuć kiedy jechaliśmy na otwartej przestrzeni. W lesie nie było prościej. Przywitały nas… piaski. Oj dały nam trochę w kość. W końcu dojeżdżamy do punktu. Gdyby nie ekipa naprawiająca koło pewnie byśmy minęli punkt i musieli się wracać :-) Wyjście z punktu też nie było najprostsze... :-)

Krzaki? © djk71


PK11 - koniec drogi szutrowej
Jadąc w stronę kolejnego punktu spotykamy tomalosa i mavica z Anką. Dziwne pytania ile już mamy punktów… Punkt odnaleziony bez problemu, trochę tłoczno na wąskim dojeździe.

PK2 - zakręt ścieżki / dolina
Przez chwilę mamy wątpliwości czy wjeżdżamy we właściwą ścieżkę, ale jest ok.

PK3 - rozwidlenie ścieżek
Chyba jedyny punkt, gdzie była mała niezgodność z mapą, ale zostaliśmy o tym na starcie uprzedzeni dzięki czemu bez problemu odnajdujemy punkt. Chce mi się jechać… szybko…

PK4 - skrzyżowanie przecinek
Kolejny dziś podjazd, gdzie podprowadzamy rowery, nie podoba mi się to. Dojazd do punktu to ścieżka pokryta iłem (chyba), który tworzy niesamowity efekt po przejeździe grupy rowerzystów (pustynna burza), na szczęście nie utrudnia to zbytnio jazdy.
Po chwili robimy krótką przerwę i...korygujemy plany. Niestety nie zdążymy zaliczyć wszystkich punktów - czyżby to strata spowodowana piaskami na dwunastce? Odpuszczamy PK1 (bufet) i PK8.

PK5 - skrzyżowanie dróg
Punkt w polach. Bez problemów. Chyba pierwszy gdzie był sędzia.

PK6 - paśnik
Paśnik umiejscowiony na Wielkiej Górze. Oby nie było piachów. Nie ma. Co więcej pod górę wiedzie prawie autostrada zakończona rondem :-)

Rondo w lesie © djk71


PK9 - skrzyżowanie dróg
Prosty asfaltowy dojazd do punktu obok jeziorek. Po drodze uzupełnienie płynów w sklepie.

A może by się wykąpać? © djk71


PK7 - figurka
Fajna trasa przez miniaturowy wąwóz.

Ciekawe jak tu jest w zimie... © djk71


Monice chyba też się podoba...

Jaka fajna droga © djk71


Ciekawe kto postawił figurkę w takim miejscu?

PK10 - skrzyżowanie przecinek
Na mapie wyglądało prosto, jednak w terenie mamy wrażenie, że ścieżki nie do końca zgadzają się z tym co jest na mapie. Na szczęście bez błądzenia wjeżdżamy wprost na punkt. W trakcie zjazdu trafiam na odcinek, który był chyba najtrudniejszym zjazdem jaki udało mi się w życiu pokonać. Wiem, że wiele osób pewnie go nawet nie zauważyło, ja jednak wciąż walczę z własną psychiką i tu byłem z siebie dumny.

PK13 - skrzyżowanie przecinek
Trudno by było nie trafić :-)

PK14 - rozwidlenie ścieżek
Też proste tylko… znów piaszczysty dojazd. Ot taki bonus na zakończenie trasy.

Teraz tylko dojazd do mety. Monika chyba coś połknęła, bo wyrwała do przodu jakby nas goniło stado wilków.

Na mecie jesteśmy na miejscu 9/13 w kategorii MIX. Pięć zespołów zaliczyło wszystkie punkty.

Jedziemy się przebrać i odstawić rowery. Po powrocie chwila odpoczynku...

Można odpocząć © djk71


Potem kiełbaski, piwo i długie rozmowy ze znajomymi.

Po powrocie do internatu okazuje się, że musimy rano wracać do domu :-( Oznacza to, że jutro nie wystartujemy czyli podobnie jak rok temu jesteśmy NKL :-( Szkoda, bo mimo iż nie zajęliśmy dziś najlepszej pozycji to jesteśmy z siebie zadowoleni. Pewnie można by jeszcze minimalnie poprawić trasę i pojechać jeszcze trochę szybciej ale ogólnie było nieźle.

No cóż, są jednak rzeczy ważniejsze. Wracamy do domów.

Jesienne Trudy 2011 czyli matematyka, czepiak i cztery litery...

Sobota, 24 września 2011 · Komentarze(13)
Jesienne Trudy 2011 czyli matematyka, czepiak i cztery litery...

Cieszyno w powiecie łobeskim (zachodniopomorskie) - kolejna impreza na orientację. Daleko. Dojeżdżamy z Kosmą w piątek przed dwudziestą trzecią. Szybka rejestracja, kilka słów ze znajomymi, ugaszenie pragnienia i nocleg w zimnej sali. Zmarzłem.

Rano z trudem (w końcu to Trudy) się zbieram i przygotowuję. Do startu. Zimno.
Dostajemy mapy i szybka kalkulacja. Tym razem punkty liczone są wagowo więc trzeba dobrze przemyśleć co warto zaliczać, a na co szkoda czasu. Chwilę trwa zanim dochodzimy do porozumienia ale w końcu ruszamy.

PK6 - skrzyżowanie drogi ze strumykiem
W drodze do punktu przypomina mi się teoria mojego syna, który twierdzi, że człowiek pochodzi od małpy, a jego ojciec od czepiaka… Ale czy to ja się czepiam?

Młode potomstwo czepiaka na Czepiaku ;-) © kosma100


Punkt odnaleziony o 8:09.
Baterie padły w aparacie więc dziś tylko zdjęcia zapożyczone od Moniki.

PK9 – skrzyżowanie dróg (przy znaku „dojazd pożarowy”).
Punkt odnaleziony bez szybko i bez problemów o 8:57.

PK7 – rozwidlenie dróg
Chyba najdłuższy odcinek terenem, dziś głównie asfalty rządzą i tu wygrywają, ci co są szybcy na szosie.
9:41

PK11 - skraj lasu, w pobliżu znaku „dojazd pożarowy”
Chwilę wcześniej tablica Teren Wojskowy - wstęp wzbroniony, ale nie dotyczyło to chyba szosy ;-)
10:36 jesteśmy na punkcie. W końcu synchronizujemy tempo jazdy. Wcześniej było rożnie.

PK12 - przy jeziorze w pobliżu narożnika płotu
Prosty dojazd. Spotykamy Pawła C. , z którym będziemy się jeszcze kilkukrotnie mijać na trasie.

PK8 - rozwidlenie dróg (przy pieńku)
Szukamy, szukamy, a punktu nie ma. Kiedy już chcę dzwonić do organizatora rzucam okiem po raz kolejny na mapę i… punkt pewnie jest przy następnym rozwidleniu. Oczywiście. :-) 11:54. Nie jest źle z czasem.

PK10 - skraj lasu (w pobliżu ruin domu)
Do punktu docieramy w towarzystwie tomalosa. Spociliśmy się nieco ;)
12:27.

Odjeżdżamy od punktu i trzeba zaplanować resztę trasy. Nie do końca wiedząc w jakiej będziemy formie zaplanowaliśmy tylko część na starcie. Minęło 5:30h (pozostało 9:30h), mamy 7 z 16 punktów (180 z 400 pkt przeliczeniowych). Jest… dobrze ;-)

PK15 - skrzyżowanie drogi ze strumykiem
Spokojnie, bez przygód. 14:06. Tylko po drodze wizyta w sklepie. Jedna z kilku dziś. Dużo pijemy.

PK14 - rozwidlenie dróg
Punkt wydaje się być prosty jednak zamiast wylądować na skraju lasu lądujemy w jego głębi. Chwila szukania i… rezygnujemy. Szkoda bo to dość "ciężki" punkt, ale już przerabialiśmy na innych imprezach kręcenie się wokół punktu i tracenie czasu.

PK16 - skrzyżowanie drogi ze strumykiem
Uchodzi ze mnie powietrze. Zmęczenie + nieodnaleziony punkt robią swoje. W jednej z kolejnych wiosek (Maszewo?) zarządzam postój. Kładę się na trawie i nie chce mi się ruszyć. Co więcej chyba nawet na 1-2 min. zamyka mi się oko. Potrzebowałem tego. Dostaję kopa i ruszamy dalej. Punkt odnaleziony o 16:31.

PK13 - skrzyżowanie drogi ze strumykiem
Bolą mnie plecy i… trochę poniżej… Coraz częściej nie mogę znaleźć sobie właściwej pozycji na siodełku.
Na punkcie jesteśmy o 17:07

PK5 - rozwidlenie dróg w pobliżu strumyka.
Blisko i prosto. Jedyny punkt, na którym nie ma perforatora. Komuś się przydał. 17:48.

PK4 - przy jeziorze tablica informacyjna.
Od tego punktu mieliśmy zacząć, bo teraz nadrabiamy kup kilometrów. Jego odpuszczenie na początku było wynikiem błędnej kalkulacji. :( Jesteśmy na punkcie o 18:43. To ostatni punkt dla wielu osób. Dla nas ostatni… przy świetle słonecznym.

Na PK 4 - Jesienne Trudy © kosma100


PK3 - stary przystanek kolei wąskotorowej.
Punktu szukamy po ciemku, jest trudniej niż za dnia, ale po chwili jest ;-) 19:54. Tutejsze miasteczka mają swój klimat w ciągu dnia. W nocy… hmmm… to trzeba zobaczyć/ przeżyć… :-)

PK1 - skrzyżowanie drogi ze strumykiem.
Do punktu dojeżdżamy bez problemu o 20:15. I to chyba koniec. W sumie można by jeszcze próbować szukać dwójki, którą również przekalkulowaliśmy, bo powinniśmy ją zaliczyć dużo wcześniej, odpuszczamy jednak. Ryzykowne, za dnia pewnie pojechalibyśmy, teraz mogłoby się okazać, że nie zdążymy dojechać na metę na czas. Musielibyśmy dołożyć jakieś 16km

Na mecie jesteśmy o 21:05. Zupka, kąpiel i wieczorne pogaduchy. W międzyczasie dowiadujemy się, że Monika jest druga. Ładnie. Ja niestety gorzej mimo tlu punktów. Większość zaliczyła wszystkie :-( Dekoracja nastąpi za chwila, a nie rano jak było zapowiedziane. To dobrze, będzie można wcześniej wrócić do domu.

Okazuje się, że nagradzane są… tylko pierwsze miejsca. Szkoda. Nawet dyplom za drugie i trzecie miejsca byłby miły.

Ogólnie fajna impreza. Kameralnie, sympatyczni organizatorzy (choć nie wiem czemu się Zabrza czepiali… :-), fajne tereny i pogoda, która była świetna jak na koniec września.

Co do trasy to prosta nawigacyjnie i szybka. Szczerze mówiąc ja wolę chyba punkty bardziej pochowane i mniej asfaltu, ale to już tylko moja opinia. Organizacyjnie można by się było przyczepić do paru rzeczy (numerki (ich brak), karty bez laminacji, bufet dopiero na mecie…) ale chłopaki nadrabiali dobrymi humorami i uśmiechem więc można to było wybaczyć, szczególnie, że udostępnili publicznie swoje prysznice ;-)

Ledwie chodzę. Dawno mnie tak nie bolały nogi, plecy i... sami się domyślcie...

Wielka Izerska Wyrypa 2011

Sobota, 20 sierpnia 2011 · Komentarze(15)
Wielka Izerska Wyrypa 2011

WSTĘP

Kolejna impreza na orientację w ramach Pucharu Polski. Pogórze Izerskie. Pierwszy raz na rowerze w tych stronach. I zapowiada się groźnie. Organizatorzy zapowiedzieli, że najlepsi podjadą wyżej niż na Rysy. Przyjeżdżamy z Moniką w piątek po 22 ale sekretariat jeszcze pracuje. Szybka i sprawna rejestracja i idziemy się rozpakować. Na miejscu oczywiście sporo znajomych twarzy :-) Wieczorna pogaduchy zamieniają się w nocne, co niektórym bardzo przeszkadza. Zresztą jak się potem okaże im wszystko przeszkadza. Ciekawe, że tylko im :-) Nawet cykanie :-)

Wczesna pobudka, śniadanie, pakowanie, ubieranie się. Ogólnie nie chce mi się. Bardzo. Nie wiem, czy to zmęczenie całym tygodniem, czy wczesna pora ale nie czuję żadnej adrenaliny. 6:20 odprawa techniczna. Dowiadujemy się, że są dwie trasy: wschodnia i zachodnia. Zaczynamy od dowolnej, potem wracamy do bazy i druga trasa. Ok, można zostawić część rzeczy w bazie.

PĘTLA ZACHODNIA

Zaczynamy od kierunku zachodniego. Rozdanie map i planowanie trasy.

Którędy jechać? © djk71


Ruszamy w stronę zakładu karnego. Robi wrażenie ale nie ma czasu na zdjęcia. Jedziemy na PK W08 - zakręt ścieżki. Fajnie się jedzie ale dziwnie ciężko. Punkt jest obok jeziorka. Jest jeziorko ale nie widać punktu. Jeden z wędkarzy chce nam pomóc ale i tak nie wie czego szukamy. Wracamy i znajdujemy właściwą ścieżkę. Ponoć jest tu rowerówka. Ten kto ją wyznaczył robił to chyba zza biurka. Do tego strasznie mokro. Ciężko. W końcu docieramy do punktu. Teraz już będzie lepiej ;-)

Jedziemy na W10 - skrzyżowanie ścieżek. Tu jeden, jedyny raz posiłkujemy się powiększeniem punktu, bo z głównej mapy niewiele widać. Udaje się bez problemu odnaleźć punkt. Bez problemu jeśli chodzi o nawigację, bo warunki…

Mokro © djk71


W drodze na W11 - skrzyżowanie ścieżki i strumienia - robi się ciepło. Monika się rozbiera.

Rozbiera się, czy ubiera? © djk71


Punkt znaleziony bez problemu, tylko mostek trochę dziurawy.

W nocy mogłoby być dziwnie na tym mostku © djk71


Jedziemy W13 - opis j.w. - podjazdy i zjazdy. Dojeżdżamy do skrzyżowania, jakieś 130m stąd powinna być ścieżka, która doprowadzi nas do punktu. Nie ma. Spotykamy Asię i Roberta, też nie mogą znaleźć punktu. Przedzieramy się komuś przez podwórko. Trudno zaciekawionym mieszkańcom wytłumaczyć czego szukamy :-)

Mokro, pokrzywy… Nagle z krzaków dobiega głos: Tu coś jest! To to :-) Jeden z miejscowych naprowadza nas na punkt, który jest źle zaznaczony na mapie ;-)

Jedziemy szukać W14 - słupka granicznego 11/85 - w dołku. Mijamy się kilkukrotnie z naszymi rywalami z poprzedniego punktu :-) W końcu na azymut trafiamy do Czech.

Na granicy © djk71


Teraz tylko odnaleźć punkt. Bez problemów.

Dziwne słupki graniczne © djk71


Do W12 - kolejnego skrzyżowania ścieżki i strumyka - decydujemy się jechać przez Czechy. Super droga. Trochę zjazdów i podjazdów. Punkt odnaleziony bez problemu. Dalej błotniście. Mocno.

Kolejny cel to W09 - skała na szczycie - czyli Czubatka. Fajny podjazd. Wybieram skrót i część trzeba podprowadzić ;-)
Fajny widok.

Czubatka © djk71


Chwila oddechu żeby zaplanować resztę trasy.

Którędy © djk71


Szutrowy zjazd i zmierzamy w stronę W07 - świetlica - przystanek. Tu czekają na nas banany, drożdżówki i woda. Korzystamy tracąc kilka minut. Potrzebujemy chyba jednak odpoczynku.

Ruszamy w stronę W06 - zachodni brzeg stawu. Wzdłuż torów męcząca przeprawa ale punkt odnaleziony dość szybko, choć niewiele brakło a byśmy się zapuścili w gęstwinę nie zauważając biegnącej obok ścieżki :-)

Jeziorko © djk71


Trochę okrężnie, przez Jerzmanki docieramy do Gozdanina. Tam wjeżdżamy prawie gospodarzowi na podwórko, ale po chwili już trafiamy do lasu i na W04 , czyli zagłębienie terenu.

Wracamy do Gozdanina i rowerówką jedziemy do W03 - GRODZISKO na szczycie. Przed punktem oznakowanie trasy nam ginie i zamiast jechać trasą wbijamy się na szczyt najbardziej chyba stromym podejściem wpychając tam rowery.

Stromo © djk71


W01 - na szczycie - odnajdujemy dość szybko.
W Henrykowie musimy obić na południe aby dojechać do przedostatniego punktu na tej mapie czyli W02 - piaskownica - zachodnia ściana. Mnóstwo pięknych asfaltowych dróg prowadzi na południe, nasza okazuje się być polną :-(

Chwilę wcześniej mały popas pod sklepem.

Piaskownię z rozpędu mijamy ale na szczęście po jakiś 150m korygujemy błąd.

Piaskownia, czy piaskownica? © djk71


Jeszcze tylko jeden punkt -- W05 - przydrożny jar. Namierzony bez problemu i wracamy do bazy. Komplet punktów z pierwszej mapy i jest godzina 16:00. Hmm. Chcąc zaliczyć wszystkie punkty to w połowie trasy powinniśmy być co najmniej o 14:30. czyli 1,5 h w plecy. Ale nie jest źle. Niestety na przepaku spędzamy prawie pół godziny. Drożdżówka, uzupełnienie płynów, toaleta… za długo. BTW: Na mecie okaże się, że najlepsi byli na przepaku przed południem :-)

PĘTLA WSCHODNIA

Ruszamy na E01 - koniec ścieżki w wąwozie. Już na początku się gubimy, potem się męczymy na podjeździe i w końcu… horror. Gubimy ścieżkę i… żniwa… czyli jakieś 40 minut przedzieramy się przez pola. Porażka.

Wcześniej rzut oka na Lubań.

Widok na Lubań © djk71


W końcu docieramy do jakiejś drogi zjeżdżamy do asfaltu. Odnajdujemy zielony szlak i dojeżdżamy do punktu. 17:45, czyli prawie dwie godziny od zakończenia pierwszego etapu. Porażka.

Modyfikujemy plany. Mało czasu więc tylko szybkie punkty. Dojeżdżamy do Leśnej, a stamtąd w kierunku Zamku Czocha. Czuć zmęczenie. Znów podjazdy. E10 to drzewo w zagłębieniu terenu - odnajdujemy szybko. Jedziemy do Złotego Potoku, gdzie czeka na nas żurek. Szkoda czasu ale potrzebujemy czegoś ciepłego. Dobry żurek, ale tracimy tu jakieś 20 minut.

Po drodze widzimy jak koledzy (bodajże z Ustronia) walczą z łańcuchem. Ratujemy ich narzędziami i jedziemy dalej.

Kierunek: E12 - pod mostem. Bez problemu. Dochodzi dwudziesta. Chcę zaliczyć chociaż jeszcze jeden punkt ale Monika boi się, że nie zdążymy wrócić. Dziwne, zwykle było odwrotnie. To ja się o to obawiałem.

W końcu decydujemy się na powrót. Główną drogą, przez Gryfów, Olszynę i Lubań. Szybko. Mimo zmęczenia bardzo szybko. Nie mamy mapy Lubania więc decydujemy się zapytać kogoś o drogę na stacji. Akurat wychodzi jakaś rowerzystka i wskazuje nad drogę. Wciąż szybkim tempem docieramy do mety o 21:04. Mieliśmy jeszcze prawie godzinę zapasu.

PODSUMOWANIE
Wspaniały makaron na kolację i kolejne wieczorno-nocne pogaduchy. Sympatyczny wieczór, choć wszyscy jesteśmy zmęczeni. Rano pakowanie, śniadanko i ceremonia zakończenia imprezy. Rozdanie nagród, tombola…. Do samego końca profesjonalnie.

W Open lądujemy na 32 miejscu. Wśród kobiet Monika jest czwarta, a ja jestem na 29 miejscu (jeśli dobrze policzyłem).


Ogólnie jedna z fajniejszych imprez, na których byliśmy. Inna sprawa, że mam wrażenie, że większość imprez jest na coraz lepszym poziomie. Tu jednak muszę postawić wielką "Szóstkę" organizatorom. Wszystko dopięte na ostatni guzik. Do perfekcji. Zawsze mówiłem, że najlepszą imprezą jest Bike Orient. I tak jest, ale Wyrypa rośnie na groźną konkurencję. Naprawdę fantastyczna organizacja. Wielkie dzięki. Tak trzymać ;) I do tego jeszcze świetne trasy. Nastawiałem się co prawda na góry, ale i tak było pięknie. Jak to mówili w jednym z filmów: Bunkrów nie ma ale i tak jest zaj… :-)

1602 m n.p.m. czyli Diallo Uphill Race Śnieżka 2011

Niedziela, 7 sierpnia 2011 · Komentarze(33)
1602 m n.p.m. czyli Diallo Uphill Race Śnieżka 2011

Decyzja


Już dawno Damian namawiał mnie na Śnieżkę. Nie decydowałem się bo jestem za słaby w górach, boję się kamieni, boję się zjazdów… W tym roku też namawiał, namawiał i namówił. Nawet po tym jak się zgodziłem nie byłem pewien czy to była dobra decyzja. Ale skoro powiedziało się: A… to trzeba jechać po medal ;-)

Mam medal ;-) © djk71


Wczoraj, pakowanie, przegląd roweru (niestety przerzutki coś szaleją, ale nie ruszałem ich żeby całkiem nie zepsuć). Dziś rano pobudka po trzeciej i jedziemy do Karpacza. Rejestracja, składanie rowerów, przebieranie się i mamy dużo czasu do startu.

Rozgrzewka

Jedziemy się rozgrzać. Damian przodem, ja za nim. Cały czas pod górkę. Na szczęście jedzie wolno. Przerzutki szaleją :-( Jedziemy do świątyni Wang. Końcówkę trasą saneczkową. Ostro w górę terenowo. W połowie drogi wystraszyłem się kamienia i zatrzymałem się. Po chwili ruszam i jeszcze jeden postój, bo nie wiem w którą stronę pojechał mój brat. Jest. Dojeżdżam i… niespodzianka :-( Zerwał hak. Czyli… koniec? Odkręca przerzutkę i bez łańcucha wraca ze mną do samochodu. Porażka. Na szczęście udaje mu się zamontować inny, zupełnie nie z tej bajki, ale da się jechać.

Nie martw się brat © djk71


Podjazd

Ustawiamy się na starcie, jedziemy powoli na miejsce właściwego startu i… w górę. Trochę szybciej niż na rozgrzewce ale i tak dużo wolniej niż czołówka. Przetasowania. Raz ktoś mnie wyprzedza, innym razem ja kogoś. Częściej chyba to pierwsze.

Fajnie się jedzie w takiej grupie. To chyba mój pierwszy raz, na maratonach na orientację jest inaczej. Koniec asfaltu. I zaczynają się schody, a właściwie kostka, kocie łby, czy jak je tam zwał… I ostro do góry. Niektórzy już prowadzą rowery zamiast jechać. Diabełek podpowiada, żeby zrobić tak samo. Udaje się go jednak przegnać i z trudem ale jednak dojeżdżam do świątyni Wang. Wjeżdżamy w teren, jest gorzej, stromiej… i po chwili schodzę z roweru. Nie daję rady. Za stromo. Z trudem łapię oddech. Mam ochotę wrócić. Nie chcę pieszo wchodzić na szczyt. Idę jeszcze kawałek i kolejna próba jazdy. Udaje się. Jadę. Kolejne zejście przed bufetem koło Strzechy. Muszę podprowadzić.

Po chwili znów jadę. Jest lepiej . Wciąż ciężko ale chyba dopiero teraz uwierzyłem, że mogę dotrzeć na szczyt. Po drodze mało nie rozjeżdżam psa, którego jakaś mądra damulka wypuściła na długiej smyczy :-(

Jeszcze coś widać © djk71


Wieje. Na szczęście tylko przez chwilę w twarz. Na końcowym odcinku wieje w plecy. Niewiarygodne :-) Teraz już wiem, że dojadę. Już słyszę głos z megafonów. Ciężko, ale jadę. Uda się. Przed końcem podmuch wiatru uderza mnie z boku prawie zrzucając mnie z siodełka. Jak się potem okaże nie ja jeden dostałem taki cios. Chcę wsiadać na rower ale widzę, że wszyscy przede mną, który tego próbowali spadają i prowadzą rowery. Nie ma sensu walczyć z naturą. Choć szkoda, że ten ostatni, krótki odcinek "zrobię z buta".



Jest meta. 1:56h Dostaję medal i oczom nie wierzę. Zdjęcia robi mi Jacek. Co on tu robi? Okazuje się, że przybył pieszo z Jarkiem, za wcześnie jeszcze na taką trasę po kontuzji. Sesja zdjęciowa, kanapka, owoce i czekamy na resztę i zjazd.

Dotarłem :-) © djk71


Zjazd

Nie powiem, że się tego nie boję. Kto wie, czy nie bardziej niż podjazdu. Ruszamy. Lekki strach ale nie jest tak źle. Oby tylko hamulce wytrzymały, bo przede mną 14km zjazdu. Spoko. Spoko do kiedy nie zaczyna padać. Ale mimo to jadę. Czuć zapach palonych gum… i nie tylko. Po drodze spotykam Pawła, z którym niedawno jeździliśmy w Lubsku.

Już nie widać gdzie byliśmy.... © djk71


W pewnym momencie widzę jak jeden z kolegów upada, a po nim kilka następnych osób popisuje się sztuczkami. Jest ślisko. Bardzo. Strach znów zagląda w oczy. Na szczęście bez przygód zjeżdżamy do mety. Pakowanie, przebieranie się, szybki posiłek i czas na powrót.


Podsumowanie

Statystycznie:

Rozgrzewka:
Dystans: 10,77km Czas: 00:48h Prędkość maksymalna: 51,61km/h
Podjazd:
Dystans: 14,28km Czas: 01:59h Prędkość maksymalna: 40,65km/h
Zjazd:
Dystans: 14,07km Czas: 01:02h Prędkość maksymalna: 44,23km/h

Wynik (nie miał dziś znaczenia): Open: 293/321, M3: 87/101

Cel był jeden: dotrzeć na szczyt: Udało się :-)
Fajnie, że dałem radę, fajnie, że zjechałem… fajnie… Po prostu fajnie. Dawno nie byłem taki zadowolony. Fajnie, że dałem się namówić żonie i bratu.

BTW: Profil trasy mnie przerażał.


I jeszcze kilka zdjęć od Jacka :-)

Końcówka, gdy wiatr mnie zrzucił z roweru...

Zwiało mnie © jpbike


A może jeszcze spróbować jechać... © jpbike


Nie dam rady już chyba jechać © jpbike



To już końcówka © jpbike


Meta © jpbike


Jaki czas? © jpbike


Szybko... ubrać się... Zimno.. © jpbike


Z bratem © jpbike


Już jest dobrze © jpbike


I żeby nie było, że tylko prowadziłem... :-)
Zdjęcie zrobione przez matisliswidera (dzięki :-) )

A jednak jadę... i to przed innymi :-) © djk71


:-)

Wolna Szybka Setka

Sobota, 16 lipca 2011 · Komentarze(13)
Wolna Szybka Setka

Kolejna impreza w Pucharze Polski w Maratonach Rowerowych na Orientację - Wielkopolska Szybka Setka.

Start o północy - 15 godzin czasu i ok. 150km w optymalnym wariancie. 27 punktów do odnalezienia.

3:08 - po 3 nocnych godzinach mamy z Kosmą 5 punktów kontrolnych (10, 2, 6, 3, 9) - wydaje się być ok, ale nie jest ;-(

Mimo długich poszukiwań nie udaje nam się odnaleźć PK1 - bagno, północny skraj. Jedziemy na PK5 - ta jazda już nie ma sensu. Po zdobyciu punktu podejmujemy decyzję o zjechaniu na metę. Mamy jeszcze 10 godzin czasu ale dziś to nie ma sensu. Jesteśmy na mecie szybko :(

Szkoda. Jestem zły, rozgoryczony, wściekły. To nie tak miało być. Nie na tych zawodach. Tu mieliśmy być przygotowani, tu mieliśmy wyciągnąć wnioski ze wszystkich wcześniejszych błędów, tu… miało być inaczej… :-(

Żałuję, że przyjechałem… lepiej było pojechać z dzieckiem do Jarocina na festiwal.

Wiem, że czasem tak bywa, ale jestem wściekły.

Jedyny plus to wizyta u alistar i jej rodzinki. Przepraszam tylko, że byłem taki zmęczony i śpiący. Cieszę się jednak, że miałem okazję Was odwiedzić.

Szkoda, że nie udało się spotkać z Jurkiem57, który startował na krótszej trasie.

Azymut Orient 2011

Sobota, 2 lipca 2011 · Komentarze(5)
Azymut Orient 2011

Pierwszy raz w tych stronach na maratonie. Dziś ok. 140km od siedemnastej do piątej rano. Na starcie spotykamy sporo znajomych. Dostajemy niespodziewane prezenty urodzinowe - dzięki Aga :-) Rozdanie map, Punkt Kontrolny 14 opisany jako punkt anulowany - na wszelki wypadek jednak upewniam się czy trzeba go zaliczyć :-) Nie, jest naprawdę anulowany ;-)

Monika gotowa.

Gotowa do walki © kosma100


Jak się okazuje niektórzy są lepiej przygotowani…

Z lupą? © kosma100



Rysujemy trasę i ruszamy jako jedni z ostatnich. Pomni doświadczeń decydujemy się na początku zebrać jak najwięcej punktów żeby nam nie zabrakło czasu i żeby jak najwięcej zaliczyć za dnia.

Tędy © kosma100


Na początek PK19 - patrz pod mostem. Tym razem trudność polega na tym, że nie znamy skali mapy. Musimy ją sobie ustalić sami. Wychodzi nam, że jest to ok. 1:90 000. Wyjeżdżamy z miasta i do punkt docieramy od innej strony niż planowaliśmy. Nie szkodzi. Przed nami odbija punkt ktoś z trasy pieszej. Ruszamy dalej. Zaraz! Perforator był na moście, a opis mówił żeby patrzeć pod mostem. Czyżby były oddzielne perforatory dla trasy pieszej i rowerowej?

Pod mostem © kosma100


Wracamy. Pod mostem nic nie ma. Telefon do Organizatora. "Tak, pod mostem." "Na moście jest?" "No to pewnie ten". Fajnie… Jedziemy dalej.

PK18 Brzoza przy skrzyżowaniu (uwaga osy w ambonie). Osy ponoć agresywne. Punkt wydaje się być prosty do znalezienia jednak mamy z Moniką odmienne zdania, w którą ścieżkę wjechać choć kompas wydaje się jasno wskazywać drogę. W końcu Monika jedzie za mną. Bez przekonania. Bardzo. Jest punkt. ;-)

Teraz PK17 - Dwa młode dęby. Hmmm, niby było prosto, ale nagle zielony szlak wprowadza małe zamieszanie. Jedziemy zgodnie z kompasem i jak się po chwili okaże zgodnie z wieloma innymi uczestnikami. Ścieżki tu chyba nie było, ale teraz już jest ;-) Setki żab skaczą nam pod nogami.

Budujemy ścieżki rowerowe © kosma100


Są dęby.

Kosma lubi młode... dęby © kosma100


PK16 to duża sosna na polanie. Docieramy tam bez większych problemów. 2 godziny - 4 punkty. Jest dobrze. I jeszcze jasno :-)

Po drodze zatrzymuję się na sekundę przy cmentarzu ofiar wojny.

Kaplica na cmentarzu © kosma100


Teraz czas na PK13 - Szczyt wzniesienia. Nie lubię takiego opisu, bo choć ostatnio łatwo znajdujemy takie punkty, to często można szukać na sąsiadującym pagórku będąc pewnym, że jest się tu gdzie indziej. Którędy tu wjechać? Ok, próbujemy tędy i do góry… Zostawiamy rowery i zaczynamy szukać. Jest. Dobrze. Tylko gdzie są rowery? ;-) Po chwili są i one. Wykręcamy skarpety, ale jak się wkrótce okaże niepotrzebnie.

Czas na kolejny punkt PK12 - drzewo 30m do końca drogi na skarpie. Po drodze spada mi czołówka i nie ma już czego zbierać. Na szczęście Monika ma dwie i jedną mi pożycza. Dojeżdżamy do Prosperowa i przegapiamy zjazd w stronę lasu. Nadrabiamy chyba z kilometr, wracamy i jeszcze jeden atak i jest. Robi się ciemno. Odliczanie w poszukiwaniu ścieżki i bez pudła trafiamy. Tyle, że wg mnie to drzewo jest 30m "od końca drogi", a nie do "do końca drogi" :-)

Z "jedenastką" może być zabawa po ciemno i ścieżki w polach. I rzeczywiście jest. Nie zgadza nam się teren z mapą, zresztą nie tylko nam. W grupie jedziemy na azymut. Kilka razy sprawdzamy gdzie jesteśmy ale wydaje nam się, że się odnaleźliśmy choć nawet nazwa wioski próbuje nas wprowadzić w błąd. PK11 - 50m na południe od mostku. Dojeżdżamy do mostku i… nie ma drzewa. Po chwili znów jest nas grupa, przeczesujemy wszystkie krzaki i nic. Szukam z drugiej strony mostku sądząc, że może organizator coś namieszał i też nic. Telefon do sędziego, który utwierdza nas w przekonaniu, że opis jest dobry. Hmmm, ale rysunek na mapie wskazuje, że punkt jest gdzie indziej, chyba, że to nie ten mostek. Nadjeżdża Daniel Śmieja i bez problemu odnajduje punkt na północ od mostka… no tak… "śmiejowe punkty" :-) Szkoda tylko, że straciliśmy tu jakieś 45 minut ;-(

DO PK9 jedziemy przez miejscowość Mrocza. Tam krótki popas na ryneczku. Jest północ. Średnia już nie jest taka fajna ;-( Korygujemy trasę ze względu na pozostały czas.

Co ja tu robię © kosma100


Jedziemy na PK9 - Duży dąb na skraju lasu. Przegapiamy zjazd i dojeżdżamy do Wyrzy. Tu bez powodzenia próbujemy się wbić do lasu z dwóch stron. Wracamy i wjeżdżamy tak gdzie pierwotnie planowaliśmy. Bez problemu odnajdujemy drzewo.


PK8 to olsza nad brzegiem jeziora - mamy dwie koncepcje dojazdu, po konfrontacji z rzeczywistością (brak widocznej ścieżki obok pustostanu nad jeziorem) wygrywa druga. Bez problemu docieramy do jeziora.

Cały czas mży, dżdży, pada…, w drodze na PK5 - drzewo nad rowem dopada nas dla odmiany ulewa. Kiedy wydaje nam się, że niebo się rozerwało Monika zakłada kurtkę, a niebiosa pokazują, że to jeszcze nie koniec ich możliwości. Teraz dopiero lunęło. W lesie samo błoto. Ślisko. Jest punkt.

Teraz na PK3 - Rozdwojony świerk na skraju lasu - Bez problemów. Świta. Gnamy w stronę mety. Jeszcze w planach zaliczenie PK1 - Drzewo przy skrzyżowaniu. Po drodze spotykamy kolegę, który chce do nas dołączyć, bo nie działa mu licznik, a bez mierzenia odległości czasem ciężko. Myślę, że na jedynkę by sam dojechał, bo prosta, ale w towarzystwie też się fajnie jedzie.

O 5:03 dojeżdżamy na metę z dorobkiem 13 z 19 punktów. Gdyby nie drobne błędy i szukanie źle opisanego PK11 byłaby szansa jeszcze na 2 punkty. Ogólnie jesteśmy zadowoleni, choć jak zwykle mogło być lepiej. Jak się potem okaże najlepsi byli na mecie z kompletem punktów już po pierwszej :(

Makaron, kiełbaska i jedziemy do sklepu, a potem na podsumowanie wyścigu do domku, który wynajmujemy. Ogłoszenie wyników zaplanowano na… około dziewiątą, dziesiątą… :-)

Trochę snu i o dziewiątej jesteśmy w bazie. Część już wyjechała, część się pakuje, organizatorów nie widać. Kawa i wracamy do domku. Dowiadujemy się, że ogłoszenie będzie o jedenastej. To po co wstawaliśmy tak wcześnie? Przyjeżdżają organizatorzy (tez niewyspani) i wśród nielicznych pozostałych osób robią polowanie, komu jeszcze dać puchar - część osób odebrała je już bezpośrednio po zakończeniu trasy. Wygląda to na lekki chaos ale pewnie następnym razem będzie lepiej :-)

Monika dostaje puchar, jest trzecia. Ja swoje miejsce pewnie poznam za kilka dni z internetu, bo na ogłoszeniu wyników jeszcze nie było wyników :-(

Fajna impreza choć organizacyjnie koledzy mają jeszcze sporo do zrobienia :)

EDIT
Są wyniki :-) Jestem 14-ty na 23 startujących. Żeby być oczko wyżej musiałbym mieć 4 punkty odnalezione więcej, nie było na to szans.

40-te urodziny i Grassor 2011

Sobota, 25 czerwca 2011 · Komentarze(24)
40-te urodziny i Grassor 2011

Większość normalnych ludzi imprezy takie jak czterdzieste urodziny obchodzi hucznie w rodzinnym towarzystwie. Ja… nie… Tzn. z najbliższą rodzinką ale rowerowo. I to "na maksa" rowerowo bo… na Grassorze - czyli ok. 300km w 24h z mapą w ręku. Jadę do bazy żeby dokonać reszty procedur rejestracyjnych, a Monika do wczorajszej knajpki zamówić coś konkretnego do zjedzenia. Reszta rejestracji to otrzymanie karty startowej i trochę za małego dla niej woreczka. Koszulki będą potem. Ok. jadę na wczesny obiad i na dzień dobry niespodzianka… urodzinowy tort :-)

Urodzinowy "tort" © djk71


Jemy i wracamy akurat na odprawę techniczną. Wczoraj dyskutowaliśmy czy na imprezie się lampiony, czy tylko kartki na drzewach.

Dziś dowiadujemy się od organizatora, że na punktach są lampiony, a lampion wygląda tak… mówi Daniel pokazując na kartkę papieru ;-)

Dostajemy mapy, na których zaznaczone są tylko 4 z 20 punktów, o lokalizacji pozostałych dowiemy się w trakcie odkrywania kolejnych punktów.

Chwila zastanowienia się i decydujemy się zacząć od PK9 - fundamentu wieży. Wydaje nam się, że już bardziej na zachód nie będzie punktów, a za to odkryją nam się kolejne. Po chwili na trasie spotykamy Pawła Brudło i Grzegorza Liszkę, czyli czołówkę zawodników startujących w maratonach na orientację. To utwierdza nas w przekonaniu, że wybraliśmy dobry wariant. Później jeszcze spotykamy się z nimi kilkukrotnie na trasie.

W drodze do punktu jedno małe potknięcie… skręcamy przed mostkiem zamiast za i nadrabiamy 2km. Dojeżdżamy w okolice punktu, chwila poszukiwań i obecność innych zawodników na punkcie pozwala nam go łatwo zlokalizować.

Przerysować punkty... © djk71


Lampion? © djk71


Jest 12:45. 45 minut od startu - jest dobrze. Dowiadujemy się gdzie są punkty 5, 6 i 10.

Jedziemy na PK6 - Wiadukt, na dole na skarpie ok. 20m na W. Jedziemy asfaltem przez Walcz. Szkoda, że nie ma czasu na dokładniejsze zobaczenie miasta. Może następnym razem. Bez problemu znajdujemy punkt. Chwilę wcześniej Monika zalicza glebę na piachu ale na szczęście bez większych obrażeń.

Na punkcie jesteśmy o 13:32, 47 minut od poprzedniego. Nieźle. W takim tempie… oczywiście wiemy że później będzie gorzej, ciemniej, zimniej… Dowiadujemy się gdzie jest PK2.

Tymczasem ruszamy na PK5 - Przepust na dole nasypu, ok. 30m na SE. Dobrze nam się jedzie więc bez kombinacji asfaltem… Nasyp odnajdujemy bez problemu. Punktu chwilę szukamy brodząc w pokrzywach. Po chwili jest.

Więc tu jesteś... © djk71


To już trzeci - jest 14:40, 1:08 od punktu poprzedniego, ale to wciąż dobrze.

W drodze na PK2 - skrzyżowanie dróg, drzewo na NE - zatrzymujemy się na chwilę przy sklepie uzupełnić napoje i zjeść coś, mam ochotę na drożdżówkę.

Jedziemy przez Różewo i Skrzatusz. Docieramy do skrzyżowania ale od obecnych tam zawodników, że punktu nie ma. Z naszych wyliczeń wynika, że skrzyżowanie powinno być 200m dalej. Jedziemy. Po chwili jeden z kolegów woła, że jest. Tam gdzie miał być - 15:49, 1:09 od wcześniejszego punktu. Dobrze, cztery punkty i średnio niecała godzina na punkt.

Z "dwójki" decydujemy się zjechać do drogi niebieskim szlakiem. Niestety po chwili znikają oznaczenia szlaku i lądujemy w zbożu.

Przedzieramy się prowadząc rowery. Co ciekawe po chwili znów widzimy oznakowanie szlaku. Ciekawe. Chyba nikt prócz nas i może jeszcze kilku zawodników tym szlakiem w tym roku (a może i w w latach poprzednich) nie szedł…

Niebieskim szlakiem © djk71


Monika gubi na szlaku okulary. Na szczęście nie korekcyjne. Pięknie tu, chwila odpoczynku i jedziemy dalej.

Piękna nasza Polska... © djk71


W drodze na PK8 - jar - łapie nas ulewa ale nie chce nam się ubierać, widać, ze to przejściowe wiec zdążymy wyschnąć. Jar jest długi, szukamy punktu z jeszcze jednym zawodnikiem. Kiedy już wydaje nam się, że coś jest nie tak pada okrzyk: Jest! Dobrze, bo jeszcze chwila i zaczęlibyśmy się zastanawiać czy na pewno jesteśmy w dobrym miejscu.

Tu już da się przejść... © djk71


17:22 - 1:33 od poprzedniego punktu, średni czas na zdobycie punktu - 1:04. Wciąż dobrze, choć tu straciliśmy trochę czasu na chodzenie. Dowiadujemy się gdzie jest PK1 i PK4.

Jedziemy na PK1 - skraj lasu. Po drodze decydujemy się uzupełnić zapasy na stacji benzynowej w Starej Łubiance. Mam ochotę na coś ciepłego. W pobliskim barze zamawiam hot-doga i barszcz z krokietem. Mam nadzieję, że nie spowoduje to żadnych komplikacji żołądkowych, ale potrzebuję czegoś ciepłego. Trochę za dużo czasu nam tu schodzi ale odpoczynku chyba też potrzebowaliśmy.

Czas coś zjeść... © djk71


Kompas i linijka doprowadzają nas do PK1. Teraz wystarczy zejść w dół i powinien być punkt. W tym samym momencie właśnie stamtąd dopiero słyszymy: Tu! Właśnie z tego miejsca :) O.. Gdzieś już widzieliśmy kolegę ;-)

19:14 - 1:52 od poprzedniego punktu (bar!!!), średnio 1:12 punkt. Pomimo przerwy na jedzenie wciąż jest dobrze. Powyżej oczekiwań.

Jedziemy na PK4 - wysadzony most kolejowy, zachodni przyczółek, na dole. Krajówka ale zbyt dużego ruchu nie ma. Kiedy zastanawiamy się, czy to na pewno ścieżka w którą mieliśmy wjechać, wyjeżdża kolega, z którym się ostatnio cały czas mijamy. "Tędy!" woła i jedziemy. Szybko odnajdujemy nasyp i szukamy wysadzonego mostu. Tylko jak on wygląda i ile po nim pozostało? Nie ma. W pewnym momencie Kosma woła, że jesteśmy (tu pada niecenzuralne słowo)… bo nasyp to jest to po czym jechaliśmy poprzednio, a to jest wał.

Ok, wracamy i szukamy mostu, nie ma ;-( Jeszcze raz, jest coś co kiedyś mogło być mostem ale punktu nie ma. Coś jest nie tak.

Jeszcze raz rzut oka na mapę, na teren. Nie, no oczywiście na początku szukaliśmy dobrze, tylko most jest pewnie dalej. Jest. Nawet widoczny.

Wysadzony most © djk71


Ktoś urwał perforator © djk71


Tylko czemu nie użyliśmy tu linijki? Zmęczenie?

Masa czasu zmarnowana. 21:12, 1:58 od ostatniego punktu - koszmar. Jesteśmy na trasie już 9 godzin i 12 minut. Mamy odnalezionych 7 punktów - średnio na punkt 1:18, w tym tempie powinniśmy odnaleźć 18 PK. Jesteśmy realistami i wiemy, że w nocy tak nie będzie. 14-15 byłoby OK.

Jedziemy na PK3 - Ruiny młyna, na dole między jazem, a elektrownią. Punkt wydaje się być prosty do odnalezienia. Na stacji w Ptuszy przekraczamy tory, chwilę szukamy ścieżki, zakładamy czołówki i jedziemy. Docieramy do mostka. Punkt powinien być gdzieś w pobliżu.

Wokół rzeki szeroki pas mokradeł i mgła. Ciemno. Próbujemy z kilku stron i nie ma. Krążymy w kółko. Znów coś jest nie tak. Z oporami ale zgadzam się na propozycję wyjazdu na DK22 i ponowną próbę ataku na punkt z innej strony. Jedziemy strasznie długo, zbyt długo. W końcu asfalt. Zimno. Szukamy jakiegoś punktu odniesienia. Nic nam nie pasuje. W realu o wiele więcej ścieżek niż na mapie. Jedziemy do Prąd i spróbujemy odmierzyć właściwą odległość. Jest most.

Wracamy. Monika się trzęsie z zimna. Nie mamy nic więcej do ubrania. Nie ma sensu w takim stanie jechać dalej. Jest 0:48. Ponad 3,5h od poprzednio odnalezionego punktu. Decydujemy się przespać chwilę i ogrzać. Jedziemy w stronę Szwecji. 1:30 kładziemy się na chwilę. Wstajemy kiedy jest już zbyt jasno.

Ruszamy w stronę PK10 - pomnika. Lasami, co chwilę mijając tabliczki TEREN WOJSKOWY - WSTĘP WZBRONIONY. Ciekawe czy prędzej nas zatrzymają czy zastrzelą. Do punktu docieramy o 4:48, czyli 7:36 minut od poprzedniego punktu. Średni czas zdobycia punktu wzrasta z 1:18 do 2:06. :-( Już nie jest dobrze.

O świcie przy pomniku © djk71


Dowiadujemy się gdzie jest PK13 - Ruiny mostka, słup pod spodem.

Ruszamy w tamtym kierunku. Jedzie się długo. Chyba czujemy zmęczenie. Posilamy się, w ruch idzie jakiś napój energetyczny.

Dojeżdżamy do punktu. Jest zniszczony mostek. Po raz pierwszy Monika mówi żebym dał karty, teraz ona podbije. Zgadzam się. Okazuje się to być dobrą decyzją. :-)

Zaraz dojdę... © djk71


Wychodząc z wody o mało co nie rozdeptuje pajączka :-)

Pajączek © djk71


Jest 6:42, 1:54 od pomnika, było daleko. Czasu coraz mniej. Dostajemy info o PK15 i PK16. PK16 za daleko więc ruszamy do PK15 - Skrtaj lasu, ok. 5m na N od drogi.

Dalej nie jadę... © djk71


Znów tereny wojskowe i zakazy :-) Docieramy do Starowic. Dyskutujemy czy skręcamy w prawo czy w lewo. Okazuje się, że na mapach zaznaczyliśmy inne warianty drogi. Ostatecznie licho nas kusi i… jedziemy prosto. Szlag by to trafił. Jak można było pojechać drogą, która na mapie nie wiedzie do celu. Nie wiemy gdzie wylądowaliśmy. Nic nam nie pasuje. W końcu zakładamy że jesteśmy w
dobrym miejscu i szukamy punktu. Długo, na dużym obszarze. Nie ma. Po prostu nie ma. Jesteśmy wściekli. Chyba najbardziej ja, za wybór drogi, którą tu dotarliśmy. Co gorsza nie mamy pewności, że szukamy w dobrym miejscu. Wracamy do drogi próbujemy raz jeszcze.

To nie są bociany © djk71


Niestety dojazd do drogi też na azymut i zajmuje sporo czasu. Nie ma czasu na ponowny atak. Tak teraz myślę, że nie znaleźliśmy tego punktu, bo nie wiedzieliśmy co to jest "skrtaj lasu" ;-)

Trudno, już nic nie zrobimy. Wracamy na metę zaliczając po drodze PK7 - bunkier do przechowywania głowic atomowych, na górze przy pł. wejściu. Punkt odnaleziony szybko dzięki obecności tam innych zawodników, którzy chwilę wcześniej zostali w pobliżu zatrzymani przez ochronę. W końcu to tereny wojskowe :-) Jest 10:18, 3:36 od mostka :-(

Punkt jest na bunkrze © djk71


Ile punktów... tylko czasu brak... © djk71


Pędzimy do mety. Co ciekawe wciąż mamy siły, tylko znów nam brakło czasu. Szkoda. Jestem zły. Mogło być inaczej. Znów błędy w organizacji, w nawigacji. I co z tego, że uczymy się na błędach jak wciąż popełniamy nowe, często dużo banalniejsze niż te kiedyś.

Na miejscu posiłek i czekanie na wyniki. Są. Na trasie rowerowej wystartowało 28 osób na dystansie 300km i 5 na trasie 150km.

Jesteśmy z Moniką na 23 miejscu, 10/20punktów, 265km (odliczając dojazd do/z bazy na samej trasie 239km) w czasie 22:55h (czystej jazdy na trasie 13:30h). Wśród kobiet Monika jest 4/4, gdyby zdobyła jeden punkt więcej byłaby trzecia, a ja 20/24. Słabo :-(

Fajnie, że pojechaliśmy.
Fajnie, że dojechaliśmy.
Fajnie, że to mój nowy rekord dystansu, choć szkoda, że nie było trzysetki ;-)
Fajnie, że…
Szkoda, że nie było 300km
Szkoda, że tak mało punktów odnalezionych
Szkoda, że w taki sposób…
Szkoda, że organizacja imprezy nie była taka jak np. Bike Orient, bo ta impreza zasługuje na to…
Szkoda, że…

Dzięki wszystkim za życzenia urodzinowe i przepraszam jeśli nie odbierałem telefonu w trakcie maratonu :)

Bike Orient 2011

Sobota, 18 czerwca 2011 · Komentarze(8)
Bike Orient 2011
Bike Orient. Od tego zaczęła się moja/nasza przygoda z jazdą na orientację. To tu co roku spotykamy starych znajomych, poznajemy nowych . To tu co roku przez dwa, a nawet trzy dni odpoczywamy zapominając o wszystkich problemach dnia codziennego. Od tego wydarzenia co roku zaczynamy wakacje, jest ono stałym punktem w naszym kalendarzu.

W tym roku jest inaczej. Po raz pierwszy nie chce mi się jechać. Jestem zmęczony. Nie mam czasu. Do tego spora część znajomych musiała zrezygnować z przyjazdu. Nie chce mi się. Dzieci jednak czekają na ten maraton więc mimo, iż nie udało mi się wyjść z pracy wcześniej to.. jedziemy. Do Spały docieramy tuż przed dwudziestą trzecią. Mimo, że jeszcze przed chwilą byłem wściekły na wszystko to widok Piotrka, Pawła, ich rodziny i przyjaciół sprawia, że wraca mi humor. Nie wiem jak oni to robią, ale trudno się smucić przy nich. Rejestracja i lądujemy w domu rekolekcyjnym gdzie mamy noclegi.

Rano, mimo, iż wstajemy wcześnie na odprawę przyjeżdżamy w ostatniej chwili. Może dlatego, że wcześniej siedzę i rozmyślam pod tabliczką… NADZIEJA ;-)

Jechać czy nie jechać? © djk71


Jeszcze smarowanie łańcuchów, poprawa hamulców i… są mapy.

Wow, w tym roku organizatorzy przeszli samych siebie. Mapa wydana przez Compass, pierwsza chyba tego typu z zaznaczonymi punktami, które będzie można zdobywać… nie tylko na Bike Oriencie, ale również w przyszłości. Punkty zostają na stałe w terenie. Miejmy nadzieję, że nikt ich nie zniszczy.

Planujemy trasę, świadomie odpuszczając kilka punktów. Krótkie wskazówki dla Anetki, Wiktorka i Igorka i ruszamy. Od razu źle. W przeciwnym kierunku. Po chwili uświadamiam Monikę jak działa kompas - zwykle nie pokazuje południa - i jedziemy na pierwszy punkt - PK12 - brzeg stawu.

Ponoć na Dymnie tak było. Ja też chcę spróbować... © djk71


Lądujemy nad brzegiem i punktu nie ma. Do tego zaczyna lać. Brodzimy w pokrzywach ale zero. Wycofujemy się i postanawiamy przesunąć się trochę dalej. Jest punkt. Przy ścieżce, a nie tak jak szukaliśmy przy brzegu.

Jedziemy dalej. Chwila wątpliwości i w efekcie docieramy do zabudowań, nie ma jak przejść. Chcę wracać ale Monika nalega żeby próbować między domami. Udało się, choć kosztowało nas to przeprawę przez wysokie do pasa pokrzywy.

PK11 to lewy brzeg Pilicy. Trochę dalej niż tam gdzie zaczęliśmy szukać ale znajdujemy punkt.

Jedziemy do PK1 - strażniczówki. Droga prosta. Zbyt prosta, bo zagadujemy się i nie pilnujemy ani odległości ani szlaku. Kiedy się budzimy chwilę trwa zanim odnajdujemy się na mapie.

Plaża czy piaskowinica? © djk71


Piaskownia © djk71


Nadrobiliśmy kilka kilometrów. Po chwili docieramy do punktu. Niektórzy walczą nie tylko z mapą.

To się każdemu może przydarzyć... © djk71


Skansen, czyli PK6 zdobywamy bez problemu… nawet nie trzeba skakać przez płot…

Jak tam sięgnąć? © djk71


Droga na PK13 - lewy brzeg strumienia piaszczysta bo… Monika wybiera drogę, którą wcześniej wykluczyliśmy. Trudno. Dzięki temu mamy okazję ochłodzić nogi w strumyku. Wraz z butami ;-)

Dalej kapliczka, czyli PK5. Bez problemów. Chwila przerwy na jedzonko i dalszą analizę mapy.

A gdzie pustelnik? © djk71


Jedziemy na PK19 - szczyt wzniesienia. Najlepszy cel kiedy zaczyna się burza ;-)

Bedę pierwsza... © djk71


Burza jednak przechodzi obok, nas natomiast dopada ulewa. Drzewa w lesie w żaden sposób nas nie chronią.

Wyschłam już? © djk71


Mimo deszczu piaszczyste drogi dają trochę popalić.

Kiedy skończy się piach? © djk71


PK15 to również szczyt wzniesienia
, tym razem jest to Cholerna Góra. Bez problemu. Prawie, bo nie wystarczy mieć kompas, trzeba go jeszcze używać...

Na PK4 - miejscu biwakowym spotykamy między innymi Niewe i Goro.

Wreszcie bufet © djk71


Nie wiem, czy to pod wpływem owoców, które zjadła, czy też pod wrażeniem chłopaków Kosma zapodaje takie tempo, że uchodzą ze mnie siły. Inowłódz mijam chyba siłą rozpędu. Do tego zapominam zatrzymać się przy sklepie. Nadrabiam to w następnej wiosce. W międzyczasie dowiadujemy się, że Wiku zgubił kartę startową, a potem ginie on sam. Na szczęście gdy docieramy do PK2 - dawnej gajówki już wszystko jest ok.

Chwila dyskusji co dalej. Zmęczony daję się namówić na PK17 - dla odmiany szczyt wzniesienia ;-) Jednak z kompasem na dłoni się jedzie inaczej - nie ma to jak trafiony prezent urodzinowy :)

Zdecydowanie łatwiej kiedy się przez cały czas widzi kierunek © djk71


Odpuszczamy szesnastkę i jedziemy do PK14 - ścieżki w obniżeniu. Chwilę się gubimy bo znika nam ścieżka. W tym samym czasie dzwoni Anetka, że też szukają czternastki i nie mogą znaleźć. Po chwili mamy punkt, ale w żaden sposób nie jesteśmy im w stanie pomóc, bo mamy problemy z zasięgiem. Dojeżdżamy do mety. Oddajemy karty i chcemy im jechać naprzeciw ale okazało się, że już dojeżdżają.

Zmęczeni ale zadowoleni © djk71


Pogaduchy ze znajomymi. Grill i dekoracja najlepszych. Tradycyjnie wracamy z kilkoma nagrodami: za najliczniejszy zespół, za najmłodszego uczestnika, dwukrotnie tombola… Jest tak fajnie, że nawet nie chce nam się sprawdzać wyników. Nie to jest przecież najważniejsze.

Ech, fajny dzień, fajny wieczór, fajna impreza. Czyli standard. Jutro jeszcze rajd rekreacyjny. Wielkie dzięki dla organizatorów. Tak trzymać. Pozdrowionka dla wszystkich :-)

Wynik: Zdobywamy 12 na 20 pkt czyli kwalifikujemy się do trasy Giga i zajmujemy tam miejsca: Monika 5/14, ja: 48/64